powrót do:    str. gł.   |  spisu treści    

POLSKO-BRYTYJSKA WYSTAWA D-DAY

DZIEŁO DELEGATURY AK i SPK

2004 Meksyk - Jerzy Skoryna

Poza prowadzeniem niniejszej Delegatury od 1947 roku, jestem członkiem zarządu Weteranów Brytyjskich w Meksyku. W ten sposób dziwnym trafem, przez Brytyjczyków jestem uznany „za swojego”, jak i przedstawiciela osobnej polskiej instytucji kombatanckiej.

Na początku stycznia, odbyło się pierwsze tegoroczne zebranie Zarządu British Legion, w którym jak zawsze brałem udział. Od czasu do czasu towarzyszył mi jeden z moich synów, szczególnie Staś.

Tematem było upamiętnienie „D-day”. Jeden z członków Zarządu przedstawił swój program, na który składała się kolacja w smokingach i przy orderach, każdy, kto chciałby musiałby opowiedzieć jakąś śmieszna przygodę i na koniec, miałoby być przedstawione 15 minutowe humorystyczne „przedstawienie”.

Zasadniczo wszystkim przypadła do gustu ta propozycja. Zanim jednak miało dojść do głosowania, zabierając głos, powiedziałem, że naturalnie taka kolacja może mieć miejsce, lecz ja proponuję uczczenie poległych tak 6 czerwca w D-day, oraz w dalszych walkach w Normandii, Belgii, Holandii, aż do skończenie wojny, gdzie wzięły udział jednostki kilku krajów, a w tym Polski. Wobec tego zaproponowałem, nie torpedując z góry poprzedniej propozycji, aby niezależnie od eleganckiej kolacji, uczcić tę datę, specjalną wystawę fotograficzną, aby pokazać ludziom spoza kręgu weteranów żołnierski wysiłek prowadzący do zwycięstwa i uczczenie poległych...

Byłem bardzo przyjemnie zaskoczony, gdy padł wniosek, aby w ogóle skasować elegancką kolację i w zamian tego zrobić „żołnierski obiad”, wraz z wystawą. Kwestia była tylko, tak lokalu, jak i fotografii. Zostało ustalone, że wystawa będzie zawierała tylko materiały brytyjskie i polskie. Natomiast na uroczystość D-day będą zaproszone wszystkie organizacje weterańskie, jakie istnieją w Meksyku.

Nie mając dostatecznej ilości materiałów, zwróciłem się do Ambasady RP, gdzie Pani Attaché Kulturalny, Maria Lichota, miała wystawę fotograficzną całego polskiego wysiłku w walkach w II Wojnie Światowej, włącznie, od wylądowania na ziemi francuskiej, aż do końca wojny, I Dywizji Pancernej Gen. Stanisława Maczka, Brygady Spadochronowej, udział Lotnictwa i Marynarki Wojennej. Wszystko doskonale wykonane i z opisami po hiszpańsku. Mogliśmy przedstawić naprawdę coś godnego i dobrze opracowanego.

Naturalnie było szereg innych zebrań zarządu. Problem lokalu został rozwiązany otrzymaniem dużej sali na tę uroczystość przy kościele anglikańskim, po niedzielnej Mszy.

Obiad żołnierski dla obecnych, gości i zwiedzających wystawę, miał się składać z fasoli, makaronu, kiełbasek, jakiegoś placka i herbaty. Z mojej strony powiedziałem, że ewentualnie postaram się o coś polskiego, mając na myśli polską restaurację, „Rincon Polaco”, której właścicielem jest b. Polsce oddany mec. Carlos Guerra.

Wszystko rozwijało się według przewidzianego programu z brytyjską dokładnością aż do ostatniego szczegółu. Staś, mój syn, towarzyszył mi na tych zebraniach. Anglicy byli z tego b. zadowoleni, ponieważ jednym z celów ostatnio postawionych było wciągnięcie młodzieży, aby lepiej poznali przeszłość naszego pokolenia i ciągnęli dalej tradycje kombatanckie.

Tak się złożyło, że w piątek 14 maja, znalazłem się w Wojskowym Szpitalu, na skutek zupełnie niespodziewanego zawału „Cardio-Respiratorio”. Nie było mowy, abym na D-day, 6 czerwca mógł być poza szpitalem.

Aby wszystko poszło „jak z płatka”, Staś zajął moje miejsce. Mając dobry gust kulinarny, jest częstym gościem w „Rincon Polaco” zaprzyjaźniając się z właścicielem, który znów bardzo sobie ceni pomoc, jaka mu dałem w udekorowaniu obu lokali, najpierw pierwszego, a później filii.

Staś i Carlos ustalili, że restauracja poda na dużych rozmiarów talerzach, „po wojskowemu” gołąbka, dzika kaczkę, pierożek, bigos. Wszystko to w sporych porcjach. Osobno na deser został wybrany słodki naleśnik. Do obsługi miał Carlos przyjechać z kelnerami.

Anglikom powiedziało się, że dostarczymy im polskie danie i koniec.

W sobotę 5 czerwca ustawiło się całą wystawę. Polskie eksponaty wyróżniały się, będąc okazalsze od angielskich. Staś był dumny ze „swej” roboty.

W niedziele 6 czerwca, Staś stawił się wcześnie w kościele z polską flagą. Punktualnie o 10-ej, cały korowód Weteranów Alianckich ze swymi flagami wszedł do kościoła ustawiając się przy głównym ołtarzu. Polska była obecna!

Po mszy i szeregu podniosłych przemówień, począwszy od brytyjskiego Ambasadora, odegranych przez Szkota w „pełnym rynsztunku”, na kobzie szkockich melodii, została otwarta wystawa i pokazany film z D-day.

Szkoda, że nikogo z Ambasady RP nie było, choć zaproszenia zostały przekazane osobiście.

W międzyczasie przyjechał Carlos Guerra z „polskim daniem, z „Rincon Polaco” i kelnerami. Zaraz po zakończeniu filmu, „po żołniersku”, obecni stawali do kolejki po obiad. Widząc polskie danie, wiele osób przeszło przez brytyjskie stoisko kulinarne nie biorąc żadnego z oferowanych przysmaków, kierując się do polskich potraw, które mogły nasycić nawet najbardziej głodnego człowieka. Carlos Guerra i Staś lśnili z zadowolenia. Zaraz po skończeniu, kelnerzy polecieli „jak oparzeni”, do Ambasady RP podając i tam następny specjalny bankiet.

Brytyjski D-day w Meksyku, był podkreślony polską pomocą, z czego Anglicy byli b. zadowoleni i wdzięczni, bo wszystko wypadło bardziej okazale, no i smaczniej, za co otrzymaliśmy szczere podziękowania.

D-day w Meksyku był w większości POLSKIM D-DAY!

 

powrót do:    str.gł.   |  spisu treści    | do góry