Podziemne Wydawnictwo ,,Kwadrat" - ,,Solidarność" Toruń 


 

Jakub Stein

 

Ich troje w monitoringu

 

(w tym o dwóch takich, co donosili na Ochojską)

 

 

 

prolog

(„Spisane będą czyny i rozmowy”)

 

 

sytuacja „przedpowstaniowa”

 

W dniu 31 lipca 1987 r. (dzień i miesiąc są pewne, rok – co być może dziwne – tylko  odgadnięty,  na  zasadzie  eliminacji  mniej prawdopodobnych   wariantów)   w   Duszpasterstwie Akademickim, prowadzonym  przez  oo.  Jezuitów  w  Toruniu,  odczyt  na temat Powstania  Warszawskiego  wygłosił  red.  Zdzisław  Szpakowski z „Więzi”. Powiedział wtedy rzecz może zaskakującą, ale (jak można po  namyśle  uznać) trafną: że w długim szeregu polskich powstań narodowych należy umieścić także Sierpień – ten z 1980 roku. Że było  to  powstanie,  stanowiące  nową jakość – z jednej strony niezbrojne  i  bezkrwawe, a z drugiej zaś (i właśnie dlatego) – zarazem   odznaczające  się  tak  wielką  masowością  jak  żadne wcześniejsze.  Jednak  na  pewno  wszystkie te powstania musiało łączyć  jedno:  były  poprzedzone  okresem  narastania nastrojów wolnościowych w narodzie polskim.

 

Niniejsze  opracowanie  ma  przedstawić  mały wycinek narastania tych  nastrojów –  tylko  podczas ostatnich dziesięciu miesięcy przed  pamiętnymi porozumieniami sierpniowo-wrześniowymi i tylko w  środowisku  toruńskim.  Można  tu zobaczyć to od dwóch stron: od strony  działaczy  tzw.  opozycji  demokratycznej  i  od  strony policji  politycznej  nękającej  ich.  Poczynania  obu  stron są ilustrowane  dokumentami  przez  nie  sporządzanymi: zawartymi w prasie  ukazującej  się  poza  PRL-owską  cenzurą  (także  dwoma unikatowymi,  do  tej  pory  chyba nigdzie nie opublikowanymi na papierze –  to  właśnie  daty  powstania  tych dwóch dokumentów wyznaczają  ramy czasowe opisywanego tu przebiegu zdarzeń!), a z tej  drugiej  strony –  dokumentami  przez długie lata tajnymi, dopiero   od  niedawna  udostępnianymi  przez  Instytut  Pamięci Narodowej.

 

 

uwagi o niewierności

 

Sowiecka  okupacja,  która  trwała  w  Polsce formalnie aż do 17 września  1993 r. (data znamienna! – od daty drugiej sowieckiej agresji  na  Polskę  różni się tylko kolejnością ostatnich dwóch cyfr),  sprzyjała  negatywnym  zmianom  w  samym społeczeństwie. Rosjanie potocznie nazywają ten proces „ssucziwanije”. Nie każdy kapuś musiał być pozyskany szantażem. Byli w Polsce tacy, którzy w  latach  1944-89  prostytuowali się  z  okupacyjną (sowiecką) władzą      dla korzyści materialnej  (tak  jak  to  jest  w prostytucji seksualnej), o tyle jednak gorzej, że frymarcząc nie swoimi  ciałami,  lecz swoimi duszami. Ciałami czasem również – zresztą:  czyż nie jest cielesną (i duchową zarazem) prostytucją np.  zgoda  na  to,  aby  swoje  własne  ciało (i umysł) uczynić perfekcyjną,  profesjonalną  maszyną  do  zabijania  bliźnich na każdy    rozkaz   totalitarnego   i   niesuwerennego   państwa?! Ludzie, którzy taką zgodę wyrażali, frymarczyli  swoimi  duszami,  podejmując się „etatowej” służby w zbrojnych   formacjach   aparatu  przemocy,  albo –  potajemnej współpracy   z  nimi,  także –  zatrudniając  się  jawnie  jako propagandziści  albo  skrycie  jako  cenzorzy... – zresztą form kolaboracji  było  sporo,  nie o to chodzi, żeby je tu wyliczać. Zwróćmy  przy tym uwagę na znamienną różnicę między inteligencją a  „prostym  ludem”. Inteligenci mają jakąś samorzutną skłonność do  wymyślania sobie samousprawiedliwień dla swojego stosunku do opresywnej  władzy  (rodzimej albo okupacyjnej – mniejsza o to, której): „muszę, bo nie mogę inaczej” – w różnych wariantach, ale wyrażanych zazwyczaj bardzo „książkowym” językiem.

 

Wśród  osób przesłuchanych w dniu 18 kwietnia 1979 r. przez SB w Toruniu   pod  pretekstem  ustalenia  ich  alibi   w  związku  z wysadzeniem  fragmentu  pomnika  Lenina w Nowej Hucie znajdowała się   Lidia  Oniszczuk,  ur.  21  października  1955  r.,  córka działacza partyjnego w Olsztynie (oprócz niej przesłuchano wtedy przynajmniej  następujące  inne  osoby:  Mirosławę  Sędzikowską, Klemensa Baranowskiego, Stanisława Śmigla i Wiesława Cichonia – zob.:  „Komunikat  KSS  »KOR«”, nr 29 z 30 kwietnia 1979 r., str. 7), a wtedy – studentka UMK w Toruniu. Dziewczyna miała żal do Śmigla  o  to,  że  przekazał  jej nazwisko do Warszawy, wskutek czego  znalazło  się  w  KOR-owskim  komunikacie i w ślad za tym zapewne  także  zostało  odczytane  przez  Radio  Wolna  Europa. Prawdopodobnie  obawiała  się  reakcji  swojego  ojca,  stąd jej emocjonalna   reakcja.  Niemniej  jednak  mimo  posiadania  ojca partyjniaka  (a  może wcale nie: „pomimo”?) była świadoma, że SB to jedno z przedłużeń władzy sowieckiej nad Polską – przy innej późniejszej  okazji  esbeckie przeszukanie zakończone odebraniem „bibuły” porównała – podobnie emocjonalnie – do (niedobrowolnego)  eksportu  do  ZSRS  i  żartobliwie uznała, że powinna   domagać   się  odszkodowania  w  jakiejś  zagranicznej walucie.

 

Jednak  nie  potrzeba  było  posiadać  ani  statusu  inteligenta (chociażby  początkującego    jak w wypadku osoby studiującej) ani  rodziców zaliczających się, według ówczesnych kryteriów, do „elity”, by prawidłowo odbierać relację podległości Polski wobec wschodniego   sąsiada.  Czyli:  rozumieć  udział  w  PRL-owskim systemie  władzy jako kolaborację z obcym mocarstwem. Mianowicie prosty  lud,  i  to  nawet  (zwłaszcza?)  w  ustami  pospolitych przestępców  (a przynajmniej za takich uznanych przez PRL-owskie sądy)  wyrażali  stosunek  do  donosicieli krótko, dosadnie, ale wymownie: jednym tzw. brzydkim słowem, zaczynającym się od litery „k”. I tam nie chodziło o kapusiów SB i nie o jakieś wzniosłe motywacje (że np. donosząc do bezpieki jesteś zdrajcą ojczyzny), ale o kapusiów MO,  jej  kryminalnego  pionu:  ktoś,  kto  kradnie, gwałci albo zabija  tak  jak  ja, ale oprócz tego donosi do milicji na mnie, ten  jest  „k****”  i basta. Na każdym więziennym spacerniaku (w czasie  PRL  i  zapewne potem również) można było usłyszeć takie okrzyki   pod   adresem   donosicieli.   Prostemu     a  nawet prymitywnemu      człowiekowi  łatwiej  przychodziło  dostrzec analogię  między konfidentem a prostytutką – i uogólnić pojęcie prostytucji  z  jego  pierwotnego znaczenia w kierunku duchowego zaprzedawania  siebie! (Zresztą niejednokrotnie prostytucja seksualna prowadziła do polityczno-policyjnej – niedawno przypomniano, jak to prostytutki bywały wykorzystywane do „monitorowania nastrojów społecznych”; zob.: Tomasz Zając, „Córy bezpieki”, „Newsweek. Polska”, nr 22 z 5 czerwca 2005 r., str. 30.)

 

Przy okazji: słuszne rozumowanie, przestrzegające przed łatwym potępianiem prostytutek przy przemilczaniu współwiny  ich klientów oraz ich stręczycieli, odnosi się na mocy tej analogii także do donosicielstwa: nie sposób – bez popadania w etyczną sprzeczność – surowo oceniać konfidentów SB, a zarazem wyrozumiale odnosić się do funkcjonariuszy tejże SB, pełniących rolę analogiczną do stręczycieli, oraz do władz PZPR, będących niejako „klientami” w tej analogicznej relacji! Dzisiaj piętnowanie donosicieli odbywa się niejednokrotnie w kontekście sugerującym, jakoby to oni byli najbardziej godnymi pogardy (albo politowania).

 

 Ale  intelektualiści  (zwykle dopiero po latach,   po   jakimś   szoku   takim  jak  np. tzw. „tajny  referat Chruszczowa” z kwietnia 1956 r.)  wymyślają  sobie  zawiłe  konstrukcje i specjalne słowa,  mające  ukryć to, co zdążyli poprzeć – jakieś: „ukąszenie Heglowskie”   zamiast:      „otumanienia »wredną   ideologią«”   (= określenie prof. Zbigniewa Brzezińskiego wygłoszone w Polsce w sierpniu 2005 r.),  podobnie  jak:  „redustrybucja  dochodu narodowego”  zamiast:  „kradzież  (za  pośrednictwem  państwa)”, albo: „aborcja” zamiast: „zabicie dziecka nienarodzonego”, i tak dalej. A przecież mieli do dyspozycji (gdyby tylko zechcieli tam zajrzeć!)  Stary Testament, gdzie zasadnicza niewierność, jakiej Naród Wybrany  dopuszczał  się, naruszając pierwsze przykazanie Dekalogu,  bywała  przez  proroków  piętnowana  właśnie jako coś analogicznego do „nierządu”. Jak widać, uznanie zdrady za zdradę to kwestia nie rozumu, lecz woli...

 

W  latach  Gomułki i Gierka także w Polsce wśród inteligencji (a zwłaszcza  wśród  inteligencji humanistycznej) „modny” był Erich Fromm, którego cytowali i marksistowscy utytułowani bajarze, i także... katoliccy księża na kazaniach. Nie sposób było dostrzec u tego niewierzącego psychologa odniesień do Biblii, komu jednak przyszło do głowy samodzielnie ją kartkować i znaleźć przestrogi np. przed omnipotencją i fiskalizmem państwa? Niektórzy z tych, którzy lenili się czytać Biblię – a także ich dzieci – do dzisiaj przyjmują postawę, jak gdyby chcieli powiedzieć: nie wiedzieliśmy, że można inaczej myśleć... Za to wśród „prostych ludzi”   (z   podstawowym   tylko   wykształceniem,  przez całe  życie pracujących fizycznie) bywają tacy, którzy Biblię (nawet całą) z własnej  chęci  przeczytali.  Nie wszyscy zauważyli tam to samo, ale to już insza inszość.

 

Tak:  praca w tajnych służbach (MSW albo MON) PRL i współpraca z nimi   również   były   kolaboracją   z sowieckim okupantem i szpiegostwem na rzecz Sowietów, tj. na rzecz nieprzyjaciela, który  nie wyzwolił,  ale podbił nasz kraj, a następnie przez dziesiątki lat go okupował. Jeśli ktoś tę swoją służbę tłumaczył swoim  patriotyzmem,  to  (w  najlepszym  razie!)  oszukiwał sam siebie. Oficer SB średniego szczebla w komendzie wojewódzkiej MO miał  obowiązek  posyłać do  MSW  meldunki  nawet  o  tym,  że np. Iksińskiego  zatrzymano w drodze z dworca do domu i znaleziono u niego  w  torbie  ulotki. Skoro zużywano tyle papieru (zwykle ta sama  wiadomość, w niemal identycznym brzmieniu, była posyłana 2 a  nawet  3  razy,  i  to szyfrem!) dla takich błahostek, to jak szerokie  były  kryteria  ważności  w selekcjonowaniu informacji wysyłanych przez MSW w PRL do KGB w ZSRS? „Jaskrawym przykładem świadczącym o spełnianiu podrzędnej roli tajnych służb PRL w stosunku do służb sowieckich  także  po  1956  roku  jest  tzw.  Połączony  System Ewidencji   Danych  o  Przeciwniku  (PSED)  [...]  Sygnatariusze porozumienia  PSED  zobligowani  byli do przekazywania danych do centrali  w  Moskwie raz na dwa tygodnie. [...] Informacje [...] przekazywane  do  Moskwy, charakteryzowały się wysokim stopniem szczegółowości. Oprócz  danych  personalnych  zawierały  także charakterystyki   psychologiczne,   opis   stanu  majątkowego  i szczegółowe informacje o rodzinie. System działał od 1978 roku.” (Michał   Grocki,   „Konfidenci      wśród  nas...”,  Éditions Spotkania, Warszawa, 1993 r., 98). Opisywane tu zdarzenia działy się  po 1978 roku, więc zapewne niejednen szyfrogram nie kończył swej  drogi  w  Warszawie, ale dopiero (po ew. przefiltrowaniu i syntetyzowaniu)   w  Moskwie.  SB  i  WSW  nie  były  formacjami „patriotycznymi”,  w  których praca była czymś jakościowo różnym  od przekazywania wiadomości bezpośrednio do KGB albo do GRU, bowiem to na jedno wychodziło.

 

U znacznej części społeczeństwa stan zamieszania trwa od lat PRL aż  do  teraz. Znakomitym wskaźnikiem jest tutaj stosunek do płk. Kuklińskiego,  tzn. do jego szpiegostwa na rzecz USA. Ci, którzy uznają  go  z  tego  powodu  za  „zdrajcę”, za „patriotów” muszą uznawać wszystkich tych generałów, którzy lojalnie współtworzyli aparat    przemocy    tzw.   Polski   Ludowej:   Rokossowskiego, Świerczewskiego,    Berlinga,    „Rolę”-Żymierskiego,   Moczara, Jaruzelskiego  i  Kiszczaka.  Ci  zaś,  dla  których  czyn  płk. Kuklińskiego  był  patriotyczny (wspomaganie jedynego mocarstwa, które  było  zdolne  szachować okupanta naszego kraju), muszą – siłą   faktu – uznawać  za  zdrajców te właśnie  osoby – Rokossowskiego, Kiszczaka, Jaruzelskiego, Berlinga, „Rolę”-Żymierskiego, Moczara i Świerczewskiego. Niekoniecznie   uświadamiają   sobie   (jedni   i   drudzy)   te konsekwencje,  ale  wóz albo przewóz”tertium non datur. Był tego  świadomy gen. Mieczysław Moczar, gdy w sierpniu 1948 roku, wypowiadając  się  na  zamkniętym  spotkaniu  PPR-owskiej kadry, rzekł   otwarcie:  „Związek  Radziecki  jest  nie  tylko  naszym sojusznikiem    to  jest  powiedzenie  dla  narodu.  Dla  nas, partyjniaków,  ZSRR  jest  naszą  Ojczyzną, a granic naszych nie jestem w stanie dziś określić, dziś są za Berlinem, a jutro będą na  Gibraltarze”  (Sławomir  Cenckiewicz  „Jak  wiedza  z teczek bezpieki zmieni historię PRL?”, „Wprost” z 5 czerwca 2005 r.; ta wypowiedź   Mieczysława   Moczara  była  wielokrotnie  wcześniej cytowana,  zwłaszcza  w  prasie  tzw.  drugiego obiegu; nawiasem pisząc:   a   może  te  granice –  dzięki  Haraldowi  Adrianowi Russellowi  Philby'emu,  znanemu  jako  „Kim Philby” – chwilowo były  „na  Gibraltarze”  już  około  feralnego dnia 4 lipca 1943 roku?...).  W  1980  roku  gen.  Moczar  (nadal  żył  wówczas  i pozostawał aktywny!) mógłby te słowa powtórzyć bez jakichkolwiek poprawek. Dla polskich komunistów patriotyzmem był „internacjonalizm”, ich ojczyzną nie była Polska – ich ojczyzną było  Imperium  Sovieticum, bez względu na ich narodowość – czy to  Żydzi:  Józef  Unszlicht  i  Jakub  Berman,  czy  Białorusin (ale uchodzący za czołowego eksponenta polskiego „narodowego komunizmu”!) Mieczysław  Moczar,  czy  Ukrainiec  Adam  Humer (w Polsce niepodległej należał do Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy),  czy  wreszcie Polacy z urodzenia:  Feliks  Dzierżyński,  Bolesław  Bierut  albo Władysław Gomułka. Wypowiedzi gen. Wojciecha Jaruzelskiego w Rosji z maja 2005  roku  pokazują, że ta lojalność wobec imperium trwa do tej pory.  (Nawet ziemiańskie pochodzenie nie przeszkadzało Dzierżyńskiemu ani Jaruzelskiemu w tej lojalności!)

 

Otóż  za  lat  PRL  kolaboranci  komuny  udawali – że, skoro to dzieje  się  przy użyciu polskiego języka, białoczerwonej flagi, „Mazurka  Dąbrowskiego”  itp. symboli, to można to poczytywać za formę  polskiego  patriotyzmu (wszak „innej ojczyzny nie było”). Wielu  z  nich  udawało  zarazem, że mocno wierzą w te wszystkie marksistowsko-leninowskie     bzdury     i    w    kłamstwo    o „internacjonaliźmie  proletariackim”,  a także – nieraz również koniecznie w imieniu swoich współmałżonków i dzieci! – że wiara religijna  jest  im zdecydowanie obca, jako przeżytek, zabobon i ciemnota  (narzędzie  Watykanu, służącego imperializmowi Zachodu –  od  Trumana  po  Reagana...)  Część  z  nich  pewnie chętnie wierzyła,  że  skoro  następuje  (ich  osobisty  również) „awans społeczny” – z bezrolnego na małorolnego, ze zbędnego w ojcowej zagrodzie na budującego Trasę WZ albo Nową Hutę, z analfabety na człowieka  „gramotnego”, zaś z partyzanta na stróża porządku, to wszystko  jest...  w  porządku.  Bo  tak wygodniej i przyjemniej wierzyć.

 

Teraz  ci  i  im podobni, młodsi – od „Gawrona” (w telewizyjnym „Polskim  ZOO”  „GAWRON”  =  „Generał  Armii  WRON[1]”),    po najpośledniejszego  ormowca  z  Pipidówki – udają znowu: że nie wiedzieli,  że  nie  rozumieli,  że  nie mogli inaczej („na moje miejsce  przyszedłby  ktoś inny – na pewno gorszy”), że „to nie ja,   ale   ONI”   (jak  usprawiedliwiali  się  rozmówcy  Teresy Torańskiej  w  jej  słynnej książce „Oni”), że nie pamiętają, że zdrowie   im   nie  pozwala  stawać  przed  sądem  (ale  pozwala podróżować  do Egiptu – jak gen. Kiszczak, albo nawet do USA – jak  gen.  Jaruzelski),  że  nie stać ich na wynajęcie adwokatów (pewien esbek w Toruniu – zob.: poniżej w epilogu), że domaganie się  choćby  tylko symbolicznej odpowiedzialności jest przejawem zemsty,   „spisku  IPN  i  dawnej  opozycji”  (ten  sam  esbek), „polowaniem  na  czarownice”  (często  używany  epitet,  także w wykonaniu przynajmniej jednego esbeka, oskarżonego przed sądem), nienawiścią...

 

Ale  dopóki  nikt  ich  nie  ciąga po prokuraturach i sądach, to oczywiście  udają,  że  to  wszystko, co się dzieje, jest OK, że „państwo   prawa”   słusznie  stoi  na  straży  „świętego  prawa własności”.  (Ileż  w  PRL-owskich szkołach i gazetach nakłapano przeciwko Konstytucji Marcowej, że chociaż była dosyć „postępowa”, to  jednak  prawo własności deklarowała jako „święte”!... – tak iść „na pasku kleru”!) A przecież to właśnie dzięki owej „świętości” tzw. spółki nomenklaturowe spokojnie   sobie   prosperują,  kosztem  zwykłych zjadaczy chleba.

 

A  firmy  detektywistyczne  i  ochroniarskie?... Ulubiona branża dawnych  tajniaków to „usługi ochrony mienia” oraz handel bronią i sprzętem specjalnym. Minister   spraw   wewnętrznych  Antoni Macierewicz  meldował premierowi Janowi Olszewskiemu wiosną 1992 roku:  „[...]  niekontrolowany  obieg  tajnych dokumentów byłych cywilnych  i  wojskowych  służb  specjalnych  PRL jest przyczyną wielu    niefortunnych   decyzji   rozmaitych   władz,   źródłem bezkarności wielu afer gospodarczych [...]” (raport I, w: Michał Grocki,   „Konfidenci    wśród  nas...”,  Éditions  Spotkania, Warszawa,  1993  r.,  str. 96-97). Zaś potem: „Nikt nie wie, ile osób jest zatrudnionych w tych spółkach. Na pewno jest to liczba wyższa   niż   stan   etatowy   UOP.   [...]   Wielu  negatywnie zweryfikowanych w 1990 roku funkcjonariuszy b. SB i MO utworzyło firmy   detektywistyczne  i  ochrony  mienia.  Firmy  te  często prowadzą  działalność na pograniczu prawa lub wręcz przestępczą: [...]”  (raport  II,  w:  Michał  Grocki,  „Konfidenci  są wśród nas...”,  Éditions  Spotkania, Warszawa, 1993 r., str. 100-102). WIELOtysięczna armia (tajnych) janczarów ancien régime'u, mająca codziennie  dostęp  do  broni  palnej...  W  początkach  lat 90. atmosfera  publicznej dyskusji była jednak zdominowana przez lęk –  kto psioczy na agenturę, ten jest „oszołomem” i trzeba zajrzeć mu  w  oczy,  ażeby  porównać  je  z  oczami Antoniego Macierewicza i tym sposobem ustalić, czy   psioczący   nie   jest  aby  również  „chory  z nienawiści”,   jak   rzekomo   ów  minister  (i  jego  premier, mec. Jan Ferdynand Olszewski). Ostatnio wyrok  w  sprawie  afery  FOZZ,  a  także – rewelacje z kolejnych  komisji  śledczych,  sprawiają, że to, co przed kilkunastoma laty miało posmak  podejrzanej  sensacji, wędrującej od „oszołomów” do „oszołomów”,  stało  się niestety (niestety – dla Polski!) oczywistością.  Niewykluczone,  że  jakiś  były  bezpieczniak na pokaz prowadzi firmę np. transportową albo komputerową, zaś jego firma  z  branży  „security”  nie rzuca się w oczy – wie o niej ten, kto „ma” wiedzieć.

 

 

uwagi „metodologiczne”

 

Piszący te słowa nie stawiał sobie ambicji naukowych (a tylko – publicystyczne),   bowiem   zresztą   „warsztatu   naukowego” – należytego  przygotowania  do  takich  zamierzeń – nie posiada. „Gorzej”:  zamiast  ślepo  kierować  się  zasadą  „sine  ira  et studio”,  nie  będzie  stronił  od komentarzy, wyrażających jego subiektywne oceny.  Także  bez  wyrzekania  się humoru, ironii, sarkazmu albo fascynacji cudzymi – głównie z „naszej” strony – wypowiedziami.     Tak     więc    obok    licznych    odsyłaczy bibliograficznych  można  będzie  tu  znaleźć emocjonalne wyrazy „kombatanctwa”,  etykietki:  „cacy”  dla ludzi uczciwych, a nawet ponad-przeciętnie   szlachetnych,   oraz  „be”  dla  podleców  i kolaborantów komuny. Całość jest (poniekąd sztucznie) podzielona na  pięć  (nierównej długości) epizodów. Sztuczne jest zwłaszcza przypisanie   im   tytułów,   bowiem  różne  wątki  działalności niezależnej  rozgrywały  się, oczywiście, naprzemiennie, a nie w jakiejś  zaplanowanej kolejności. Niniejszy tekst nie pretenduje również   do  tego,  aby  być  wyczerpującym  opisem  zdarzeń  z ostatnich  10  miesięcy  przedsierpniowej  opozycji w Toruniu (i okolicach:  Wąbrzeźno,  Chełmża),  zresztą  to  nie  byłoby  ani celowe, ani nawet wykonalne.

 

Niemniej   jednak      dla  porządku –  zostały  tu  przyjęte następujące  reguły:  cytaty  z dokumentów są podawane kursywą i wszelkie  wtrącenia  wewnątrz  nich    umieszczane w nawiasach prostokątnych  (drukiem  prostym, a nie pochylonym). W nawiasach prostokątnych  widnieją także słowa zapisane kursywą, ale takie, których  nie udało się jednoznacznie odczytać w dokumentach (lub które  zostały  tam  omyłkowo  opuszczone), ale które „na zdrowy rozum”  powinny  mieć  takie właśnie brzmienie i w danym miejscu się  znajdować.  Wykrzyknik  w nawiasie prostokątnym oznacza, że słowo lub wyrażenie bezpośrednio przed nim zostało przytoczone w błędnej pisowni, błędnym brzmieniu albo błędnym znaczeniu w ślad za w oryginałem. Zapytajnik w nawiasie prostokątnym oznacza z kolei, że bezpośrednio przed nim znajdujące  się  słowo  albo wyrażenie zostało odczytane, ale to odczytanie wydaje się wątpliwe. Fragmenty całkowicie nieczytelne zostały zapisane jako ciągi asterysków („gwiazdek”).

 

Małego  wyjaśnienia  wymaga  pierwsza część tytułu całości: owym „trojgiem”  są tajni współpracownicy Służy Bezpieczeństwa (jedna kobieta  i  dwaj  mężczyźni).  Ich rola w monitorowaniu poczynań opozycji  zostaje  tu zilustrowana (oczywiście wyrywkowo). Czyni to trochę mniej dziwnym, dlaczego tak mało owym działaczom udało się  zdziałać. A trzeba mieć świadomość, że nawet tak stosunkowo skromne  środowisko  opozycyjne  jak  to  toruńskie  było  przed Sierpniem   „monitorowane”   nie tylko przez owych troje konfidentów.

 

Jeden z omawianych tu donosicieli został monograficznie (nie zaś wyrywkowo –  jak  tutaj)  przedstawiony  w  znakomitej  książce profesora  historyka  z  UMK  (zob.: Wojciech  Polak  „Anatomia agenta. Historia tajnego współpracownika Służby Bezpieczeństwa o pseudonimie  »Karol« (1978-1983)”, Finna, Gdańsk 2005). Autorowi niniejszego  tekstu niektóre dokumenty esbeckie są znane tylko z tej  książki –  w  tych  wypadkach  nie są tu cytowane, a tylko powołane  za pomocą stosownych odsyłaczy, co wynika z założenia, że  zasięg  tej książki jest i pozostanie większy. Pewne inne są cytowane,  jednak  nie  w  ślad  za  tą książką, ale jako skutek własnej  autorskiej kwerendy. Wszelkie (z wyjątkiem ew. pomyłek) rozbieżności  miedzy  ich  brzmieniami  (tutaj i w książce prof. Polaka)  są nieprzypadkowe – dotyczy to także numeracji stronic albo  kart  w  teczkach  zarchiwizowanych  w  Instytucie Pamięci Narodowej.

 

 

dwaj prokuratorzy-imiennicy

 

Późną  jesienią 1980 r. znaczny oddźwięk (włącznie z możliwością poważnego  strajku  o  podłożu politycznym, którym groziła wtedy „Solidarność”)    wywołało   aresztowanie   dwóch   warszawskich działaczy  „Solidarności” – Jana Narożniaka i Piotra Sapełły – za  to,  że  przyczynili  się  do  ujawnienia tajnego dotychczas dokumentu,   którego   treść   zbulwersowała  opinię  publiczną; dokument   ten   bowiem  odsłaniał  metody  nadużywania  aparatu ścigania  do  zwalczania  opozycji politycznej. Stanowił niby to tylko sprawozdanie z ich stosowania, ale ponieważ był odgórny, a nie  oddolny,  a  przy  tym nie zawierał bynajmniej krytyki tych metod  z  punktu  widzenia  ówczesnego PRL-owskiego prawa, można było  rozumieć  go  jako  aprobatę  tych  metod, polegajacych na czysto   instrumentalnym  traktowaniu  przepisów  prawa  karnego procesowego.  W  dokumencie  można  było  m.in.  przeczytać,  co następuje:  „Udział  organów prokuratury w tym działaniu polegał na   [...]  zatwierdzaniu  przeszukań  i  zatrzymań  przedmiotów odebranych   w   toku   przeszukań   oraz   [...]   wydawaniu  w sporadycznych  wypadkach postanowień o zarządzeniu przeszukania. [...]   Przeszukania      właśnie   jedną   z   głównych  form przeciwdziałania oddziaływaniu elementów antysocjalistycznych na społeczeństwo  przy  pomocy  tworzenia  i  kolportażu materiałów propagandowych. Dokonywane są przez funkcjonariuszy jednostek SB i  MO  z  reguły  w  oparciu  o  nakazy jednostek SB i MO. [...] Znaczna  ilość  zatrzymanych  w  wyniku  przeszukań przedmiotów: maszyn  do pisania, powielaczy, papieru a zwłaszcza nielegalnych publikacji   stwarza  w  niektórych  sprawach  trudności  z  ich przechowywaniem. W związku z tym podjęto – na zasadzie art. 201 § 1 k.p.k. – decyzje o przekazaniu tych publikacji do zbiornicy makulatury.” (z załącznika pt.: „Uwagi dotyczące dotychczasowych zasad  ścigania nielegalnej działalności antysocjalistycznej” do pisma  Nr  0581/80  z dnia 30 października 1980 r., skierowanego przez   prokuratora  generalnego  PRL  Lucjana  Czubińskiego  do prokuratorów wojewódzkich).

 

Inny,  o  kilka  miesięcy  zaledwie  wcześniejszy  dokument,  na szczęście  (na  szczęście –  dla  ludowej praworządności, rzecz jasna)  był  znacznie  bardziej  pouczający –  nie tylko zdawał sprawę z „dotychczasowych” metod, ale wskazywał, jak powinno się postępować.  Wszak już wielki Marks ogłosił, że nie o to chodzi, aby  świat objaśniać, ale o to, aby go zmieniać! Toteż w połowie kwietnia  1980  r.  Komendę  Wojewódzką  MO  w Toruniu wizytował starszy  inspektor  z  Biura Śledczego MSW. Plonem tej wizytacji była  notatka  z  dnia  16  kwietnia  1980  roku, w której można przeczytać,  co  następuje: „W Wydziale Śledczym KW MO w Toruniu zapoznałem  się  z  aktami śledztwa nr Ds.394/80 (nr RSD-1/80) w sprawie  drukowania i rozpowszechniania wydawnictw zawierających fałszywe  wiadomości  mogące  wyrządzić poważną szkodę interesom PRL  (art.  273  §  1 w zw. z art. 271 § 1 kk). Śledztwo zostało wszczęte  21.III.1980 r. przez Prokuraturę Rejonową w Toruniu na podstawie   wniosku   KW   MO.   Odpowiedzialnym  za  prawidłowe dokumentowanie  działalności  przestępczej  w  tej  sprawie jest inspektor,  ppor.  Daniel Janczewski, tel. wew. 411.” (sygn. IPN By  082/143,  t.  9,  k.  1102.)  Nie  jest jednak łatwo dźwigać brzemię   takiej   odpowiedzialności,  jaka  spadła  na  młodego podporucznika  Janczewskiego  (ur. 11 października 1953 r.). Oto bowiem:   „W  aktach  śledztwa  brak  jest  protokołów  oględzin przedmiotów      zakwestionowanych      podczas      przeszukań. Zakwestionowanych  przedmiotów,  w tym także maszyny do pisania, dotychczas  nie  przekazano  do badań kryminalistycznych. Pism i druków  nie przekazywano również do oceny Delegaturze[2] GUKPPiW. Nie wszystkie osoby zatrzymane  i  osoby,  u  których dokonano przeszukań[,] zostały przesłuchane w charakterze świadków. W okresie od 22 marca do 12 kwietnia   1980  r.  przesłuchano  łącznie  7  świadków.  Zeznań mających  istotne  znaczenie dowodowe w sprawach o zorganizowaną działalność antysocjalistyczną – brak.” (tamże, k. 1104) Biedny młody  oficer  napracował się 12 listopada 1979 r., sporządzając obszerny  protokół  oględzin  (cytowany  tu poniżej, na początku epizodu  I),  potem przynajmniej jeszcze raz (nawet bardziej: 31 stycznia  1980  r.,  nad  efektami przeszukania aż trzech osób – zob.:  sygn.  IPN  By  082/143,  t.  1, k. 26-29), jednak później widocznie  jego  zapał  okazał  się  słomiany... Rzetelny esbek, umiejący   nie  tylko  inkasować  wynagrodzenie  za  pracę,  ale rozumiejący, co znaczy (w jego wypadku) patriotyzm wobec Ludowej Ojczyzny,  powinien  mieć na oku szerszy sens swojej zaszczytnej służby.  Umarzanie śledztwa może funkcjonariusza... morzyć snem, podczas  gdy  rewolucyjna czujność jest niezbędna o każdej porze dnia  i  nocy: „W toku realizacji dalszych czynności w powyższej sprawie uwzględnić m. in.: 1. Śledztwo nr Ds.394/80 jako »worek« i w ramach tego śledztwa należy dokumentować wszelką działalność antysocjalistyczną, aby zgromadzony materiał dowodowy można było wykorzystać   w  każdym  okresie  czasu  i  w  różny  sposób,  w zależności  od  decyzji.  Śledztwa tego nie należy umarzać, a po upływie  np. jednego roku, można rozważyć celowość zmiany numeru sprawy – Ds. [...] 3. Powinny być stosowane teksty uzasadnienia postanowień,   jakie   otrzymują   osoby,   u  których  dokonano przeszukań  i  tak: –  uzasadnienie postanowienia o zarządzeniu przeszukania: Z uzyskanych w toku śledztwa materiałów wynika, że u  wyżej wymienionego mogą znajdować się przedmioty, dokumenty i opracowania  stanowiące  dowody  przestępstwa  i z tych względów postanowiono  jak  na  wstępie; –  uzasadnienie postanowienia o zatwierdzeniu  przeszukania:  Czynność prawna będąca przedmiotem niniejszego   zatwierdzenia   jest  uzasadniona  okolicznościami mającymi  na  celu  ustalanie  przesłanek  wskazujących  na fakt zaistnienia przestępstwa i koniecznością zabezpieczenia dowodów. Przytaczanie  w  tych  uzasadnieniach  zbyt  dużo  [!] danych ze śledztwa może być wykorzystane przez grupy antysocjalistyczne do szkalowania organów ścigania i porządku prawnego PRL. [...] 5. W miarę istniejących możliwości należy uzupełnić brakujące notatki urzędowe   uzasadniające   dokonane   już  przeszukania.  Zasady sporządzania notatek urzędowych omówiłem z naczelnikiem Wydziału Śledczego, ppłk. E. Gawrońskim.” (sygn. IPN By 082/143, t. 9, k. 1104  i  1105)  Jak  widać,  nie  tylko  w  toruńskich  organach ścigania,  ale  również  w  Warszawie  (a prawdopodobnie w całej Polsce) funkcjonariusze nagminnie używali słowa „zakwestionować” w sposób, świadczący o tym, że go nie rozumieją... Czymże jednak jest    niechlujstwo   językowe w porównaniu z  wymaganym „antydatowaniem”  notatek  urzędowych czyli – z czymś w rodzaju fałszerstwa?...

 

Sierpień  1980  r.,  a  potem  Grudzień  1981  r.  zapewne mocno odcisnęły  się  na  „zwyczajach”  organów  ścigania  PRL (bowiem przybyło  im  zajęć),  jednakże sprawa „worek” przetrwała oba te przełomy –  świadczy o tym odręczny dopisek naczelnika Wydziału Śledczego  KWMO  w  Toruniu, płk. Gawrońskiego, uczyniony dnia 14 maja  1982  r.  na  piśmie  komendanta  Ośrodka  Odosobnienia  w Strzebielinku  do komendanta wojewódzkiego MO w Toruniu – por.: sygn. IPN By 082/1, t. 13, k. 2500).

 

Ale,  ale... przecież przybysz ze stolicy wizytował KW MO, a nie Prokuraturę Rejonową! Jak on śmiał wkraczać w kompetencje organu powołanego  do  sprawowania  nadzoru  nad  postępowaniami prowadzonymi  przez  policję? Czyżby jednak wychodziło na to, że rację   mieli   wrogowie   Polski  Ludowej,  oskarżający  organa prokuratury  o  to,  że  jest  (a  przynajmniej –  że niektórzy prokuratorzy   są)   na   usługach   bezpieki?  Że  dyspozycyjny prokurator:  zatwierdzi  każdą  (nawet  jaskrawo łamiącą prawo i nieraz przy tym zdrowy rozsądek) czynność policjanta? Że uzna za zasadne  nieoddanie legalnie wydanej w PRL książki, że przymknie oko  na  niewydanie  pokwitowania  po  przeszukaniu, że uzasadni zatwierdzenie   rewizji  dokonanej  lub  nakaz  mającej  dopiero nastąpić  za  pomocą  takiej  formułki, która do wszystkiego się nadaje  i  można  byłoby  ją od razu drukować wraz z formularzem protokołu  przeszukania?  Najwidoczniej  jednak –  tak!  Antoni Czubiński    tak  się nie odsłonił, chociaż jego „Uwagi [...]” również  były pomyślane jako dokument niejawny. Nic dziwnego, że po  latach  napisano  o jego imienniku i koledze po fachu, tj. o Antonim   Białowiczu:   „Sposób   prowadzenia   śledztwa  w  tej instytucji,  osobliwie  przez prokuratora[3] Białowicza, stwarzał i stwarza  wrażenie,  że  nie  pracował on samodzielnie” (zob.: Zbigniew Branach, „Toruńska OAS (5) Prokurator grozi porwanym”, „Nowości. Dziennik toruński” z 30 sierpnia 1991 r., str. 7).

 

Jeden z elementów tego pouczenia z kwietnia 1980 r. brzmi jednak na  tyle  WIELOznacznie,  że  nie  nadaje  się  do potraktowania żartobliwą ironią: „Zeznań mających istotne znaczenie dowodowe w sprawach   o  zorganizowaną  działalność  antysocjalistyczną  – brak.” Wszak „powinny” być! Co jednak zrobić, gdy przesłuchiwany korzysta  z  prawa do odmowy zeznań albo do odmowy odpowiedzi na poszczególne  pytania?  Niby  wiadomo,  jak  na to odpowie sobie policjant,  zwłaszcza  zaś funkcjonariusz policji politycznej... Trzeba  znaleźć  sposób  taki, aby przesłuchiwany powiedział to, czego przesłuchujący chce się dowiedzieć. Jak wiadomo, SB umiała osiągać  ten  cel,  kiedy bardzo jej na tym zależało. Zwłaszcza, gdy czas naglił. Taki przykład zostanie tu również przedstawiony – w epizodzie IV.

 

 

przeczucie poety i przeczucie prozaika

 

Widząc tak wielki nakład wysiłku bezpieki – która w zasadzie powinna mieć poważniejsze zadania! – w tępienie wolnego słowa, nie sposób nie pomyśleć w tym miejscu o słynnej fraszce Cypriana Kamila Norwida:

 

                    Siła ich

 

               Ogromne wojska, bitne generały,

               Policje – tajne, widne i dwu-płciowe –

               Przeciwko komuż tak się pojednały?

               – Przeciwko kilku myślom... co nienowe.

 

Notatka przybysza z Warszawy podziałała za zasadzie lekarstwa „jak-ręką-odjął”:  nosiła  datę  16  kwietnia,  a już 17 kwietnia (a później   np.   29   lipca)  1980  roku  tow.  Antoni  Białowicz (wiceprokurator Prokuratury Rejonowej w 1980 r.) zatwierdzał   przeszukanie,   posługując   się  świeżo  zaleconą uniwersalną formułką,  w  której  nie jest ważne: ani – u kogo zrobiono  rewizję, ani – co znaleziono, ani – kto przeszukiwał i  kto  zatwierdzał,  ani nawet – gdzie i kiedy to wszystko się działo  (zob.: sygn. IPN By 082/143, t. 1, k. 170 i t. 3, k. 143 oraz  sygn.  IPN  By  134/287,  k.  108  i  169 – na wszystkich kartach: rewers).

 

Większość  opisywanego  tu okresu mieści się w roku 1980. Był to rok  o  tyle  dziwny –  przynajmniej  z  punktu  widzenia ludzi zaangażowanych w działalność opozycyjną – że można było odnosić wrażenie,  jak  gdyby  stopniowo  zacierała się różnica pomiędzy rzeczywistością a (surrealistyczną) fikcją literacką. Konkretnie chodzi o wydaną poza zasięgiem PRL-owskiej cenzury powieść „Mała apokalipsa”,  Tadeusza  Konwickiego[4].  I  to –  bez  czekania  na  kolejną „okrągłą” rocznicę  manifestu  tzw.  PKWN[5],  o  której  mowa w tej książce. Bohater  powieści  przygotowuje  się do dokonania samospalenia w proteście przeciwko „komunie”. Tymczasem w realnej Polsce aż dwa takie  tragiczne zdarzenia nastąpiły w krótkim odstępie czasu. W Krakowie 21 marca 1980 r. dokonał tego Walenty Badylak, 76-letni były  żołnierz  AK.  W  dwa  miesiące  później, w Gdyni 29 maja, również  w  proteście przeciwko istniejącej sytuacji zniewolenia Polski,  w  podobny sposób targnął się na swoje życie człowiek w sile  wieku (47 lat), ekonomista Andrzej Durkacz. Ale na tym nie koniec podobieństw – w sierpniu, gdy już fala strajków w Polsce kulminowała, tow. red.  Ryszard  Wojna  27 sierpnia 1980 r. straszył czytelników  „Trybuny  Ludu”[6]  powtórką z XVIII wieku –   czyli   rozbiorami   Polski     jeśli  „anarchia”  (czyli strajkowanie)  potrwa  dłużej.  Konwicki  zaś  w  swojej  fikcji literackiej  umieścił  taki  oto  niesamowity  wątek, że podczas uroczystych  obchodów tzw. Święta Lipcowego (wydaje się, że tam chodzi o  umowną datę 40-lecia  tzw. Polski Ludowej, czyli o dzień 22 lipca 1984  r., ale numer tej rocznicy bynajmniej nie został zasugerowany jednoznacznie...), niejako w cieniu oszałamiającej  swoim  przepychem wizyty sowieckiego „genseka” w Warszawie,  mającego  ogłosić priorytetowe przyjęcie PRL – jako kolejnej  republiki  związkowej –  w skład Związku Sowieckiego, rząd  PRL  przyjmuje  chyłkiem  delegację  niemiecką przybyłą na rokowania  dotyczące zakupienia od Polski Ludowej... województwa zielonogórskiego. Zapewne takie skojarzenia pomiędzy zdarzeniami rzeczywistymi  a treścią książki Konwickiego przychodziły w 1980 roku   niejednemu  jej  czytelnikowi.  Na  pewno  tak  bywało  w opozycyjnym  środowisku  toruńskim,  gdzie zresztą studenci i absolwenci polonistyki  byli  bardzo silnie reprezentowani. Na obrzeżu tego środowiska  (raczej  poprzez więzy towarzyskie niż inne) obracał się  ówczesny  student  polonistyki  UMK, Włodzimierz Kowalewski[7], który był w tamtym czasie  tak  zagorzałym „fanem” Konwickiego, że stawiał go ponad wszystkich innych – przynajmniej polskich – twórców...

 

 do góry

 

epizod I

listopad – grudzień 1979 r.

(w obronie opozycjonistów czechosłowackich)

 

 

co było jeszcze wcześniej

 

Przeglądając  archiwalia,  znajdujące  się  w Instytucie Pamięci Narodowej,  można  znaleźć  różne  bardziej i mniej interesujące materiały,  na przykład – następujący (sygn. IPN By 134/286, k. 24):  „1  karta  formatu  A-4  zapisana pismem ręcznym, w górnym prawym  rogu  zawiera  napis: »Gdańsk, Kraków, Lublin, Warszawa, Wrocław,  5.VII.1979  r.«  w nagłówku natomiast: »Do Konferencji Episkopatu  Czech  i  Moraw  na  ręce  Jego  Eminencji Kardynała Frantiska  Tomaska«, na odwrocie tej karty znajdują się czytelne imiona  i nazwiska – napisane jednakowym charakterem pisma co i cały   dokument –  następujących  osób:  Konrada  Turzyńskiego, Stanisława    Śmigla,    Mirosławy   Sędzikowskiej,   Aleksandry Lisewskiej,  Waldemara  Sędzikowskiego, Mariana Maruszewskiego i Pawła  Wudarskiego.  W  swej  treści  ten  dokument  stanowi akt solidarności  z  osobami  aresztowanymi za działalność przeciwko interesom  CSRS,  a  zarazem  prośbę  skierow[a]ną do Episkopatu Czech  i  Moraw  o  »wzięcie  w obronę« następujących osób i ich rodzin:  Waclawa  Benda,  Otka Bednarowa, Jarmila Belikova, Jiri Dienstbier,   Vaclav  Havel,  Ladislas  Lis,  Jiri  Nemec,  Dana Nemcova,  Vaclav  Maly,  Peter  Uhl.”  (ppor.  Daniel Janczewski, „Protokół  oględzin  manuskryptów,  druków  i innych dokumentów, zakwestionowanych podczas przeszukania dn. 12.XI.79 r. u Konrada Turzyńskiego”,   sporządzony dnia 15 listopada 1979 r.; pisownia imion  i  nazwisk obywateli CSRS tu jak w źródłowym dokumencie.) Skoro odpis tego listu i podpisów pod nim zebranych znaleziono u K.  Turzyńskiego,  a  jego  podpis  widnieje  tam  na  pierwszym miejscu, można domniemywać, że to on przywiózł (prawdopodobnie z Trójmiasta od swoich przyjaciół z Ruchu Młodej Polski[8]) ów tekst i zbierał pod nim   podpisy.  (Konrad  Turzyński,  ur.  19  grudnia  1953  r., wówczas pracownik UMK w Toruniu, znajomości „opozycyjne” z członkiem KSS „KOR” Bogdanem Borusewiczem, ur. 11 stycznia 1949 r., z Sopotu i z trójmiejskim środowiskiem RMP zawarł jeszcze podczas swoich studiów na  Uniwersytecie  Gdańskim.)  Zwraca  uwagę fakt, że ok. połowy podpisów  zebrano  od  mieszkańców Chełmży – są to: małżonkowie Sędzikowscy,  siostra  Sędzikowskiej – Aleksandra Lisewska oraz ojciec  tych  sióstr, Marian Maruszewski. Z kolei Paweł Wudarski (lekarz   mieszkający   wówczas   w   Toruniu)  to  mąż  Urszuli Wudarskiej,  która  była  koleżanką ze studiów (na Uniwersytecie Gdańskim)  Magdaleny  Modzelewskiej[9],  z którą K. Turzyński w tamtych  czasach  często  się  kontaktował,  gdy tylko odwiedzał Trójmiasto.  Dwoje  spośród siedmiorga sygnatariuszy tego listu to  zarazem  sygnatariusze  „Karty Praw Robotniczych”, dokumentu opublikowanego  w  dwutygodniku  „Robotnik” (nr 35 z 18 lipca 1979   r.),  wydawanego  przez  środowisko  Komitetu  Samoobrony Społecznej „KOR”. W całej Polsce około 100 osób – a w ówczesnym woj.  toruńskim  troje  ludzi –  było  sygnatariuszami „Karty”, podającymi nie tylko swoje imiona i nazwiska, ale również adresy i   numery  telefonów.  W  woj.  toruńskim  byli  to: MIROSŁAWA SĘDZIKOWSKA,  ur.  20  maja  1955  r., nauczycielka polonistka z Chełmży,  STANISŁAW  ŚMIGIEL, ur. 24 listopada 1953 r., inżynier elektronik   z   Torunia,   i  EDMUND  ZADROŻYŃSKI,  robotnik  z Grudziądza.  Waldemar  Sędzikowski  i  Stanisław  Śmigiel  razem studiowali  elektronikę  na  Politechnice  Gdańskiej i jeszcze w czasie  studiów  zdobyli  pierwsze  „szlify”  opozycyjne  u boku mieszkającego  w  Sopocie  Bogdana Borusewicza, członka Komitetu Samoobrony Społecznej „KOR”. (To Sędzikowski zachęcił swoją żonę do działalności   opozycyjnej.)  Śmigiel  działał  w  Toruniu,  już samodzielnie,  właśnie  jako  współpracownik  KSS  „KOR”,  a  od stycznia  1980  r.  także –  jako  organizator Klubu Samoobrony Społecznej  Regionu Wielkopolsko-Kujawskiego (zob.: niepodpisany tekst  „Ludzie  tamtych  dni”, „Nowości. Dziennik toruński” z 31 sierpnia   1990  r.,  str.  7).  Edmund  Zadrożyński,  uczestnik protestów   robotniczych  w  czerwcu  1976  roku  w  Grudziądzu, współpracował z „KOR-owskim” dwutygodnikiem „Robotnik” – jednak w  tym  czasie  był  już  więźniem politycznym, aresztowanym pod kryminalnym  pretekstem (przeżył 50 lat, zmarł 22 listopada 1982 r.,  w  parę  miesięcy  po zwolnieniu z Ośrodka Odosobnienia dla internowanych w Strzebielinku).

 

 

po wyroku w Pradze

 

Pełny  tekst  wyżej omówionego listu do czeskich biskupów ukazał się  w nie cenzurowanym kwartalniku katolickim „Spotkania” (nr 9 datowany   w   październiku   1979  r.,  str.  120).  W  obronie aresztowanych  29 maja 1979 r. opozycjonistów czechosłowackich w warszawskim  kościele  p.w.  Św. Krzyża odbyła się w dniach 3-10 października  1979  r.  głodówka  kilkunastu  polskich działaczy niezależnych.  Już  wkrótce  (22  i  23 października), odbył się proces,   w   którym   wyrokiem  Sądu  Miejskiego  w  Pradze  za działalność   wywrotową   przeciwko  republice  zostały  skazane następujące  osoby:  Petr  Uhl (na 5 lat),  Václav Havel (na 4,5 roku),   Václav  Benda (na 4 lata), Jiří Dienstbier (na 3 lata), Otka   Bednařová   (na  3  lata),  Dana  Němcová   (na  2  lata  w zawieszeniu  na  5 lat).  Skromne środowisko toruńskiej opozycji już było  uwrażliwione  na  kwestie obrony więźniów politycznych nie tylko w Polsce, ale także w Czechosłowacji. Zatem po zapadnięciu tego wyroku trzej uczestnicy środowiska obywatelskiego sprzeciwu ułożyli  swój  list  protestacyjny,  pomyślany  jako list otwarty, adresowany formalnie do skazanych. Oto jego treść:

 

 

                          Toruń, dn. 1.11.1979 r.

 

 

List otwarty do skazanych sygnatariuszy Karty 77

i członków Komitetu Obrony Prześladowanych

 

 

     Drodzy Przyjaciele!

 

 

     Pragniemy  wyrazić  solidarność z Waszą nieugięta postawą i zarazem  zapewnić   o naszym gorącym poparciu  dla działalności, która   zaprowadziła  sześcioro  z  Was   na  ławę  oskarżonych.  Znajomość  realiów  systemu  politycznego,   w którym Wam i nam przyszło  żyć,  skłania  nas  do  obaw,   że podobny los  obecne władze   CSRS   gotują  pozostałym  Waszym Towarzyszom:  Jarmili Bělikovej,  Albertowi  Černému,  Ladislasowi  Lisowi,  Václavowi Malému, Jiříemu Němcowi i innym.

 

     Jesteśmy wstrząśnięci i oburzeni tym, że reżym, który wobec opinii   publicznej   świata   ma   czelność   występować   jako „socjalistyczny”,     traktuje     działalność     w     obronie prześladowanych,  w  obronie demokracji i wolności jako ciężkie przestępstwo i karze latami więzienia.

 

     Wiemy,  że Wasz proces i wyrok sprowokowały wiele protestów na    Wschodzie    i    Zachodzie,    wyrażanych   przez   ludzi reprezentujących   różne   ideologie  i  światopoglądy.   W  tej sytuacji  wszelkie  znaki solidarności z naszego kraju należą do takich,  których  tym  bardziej  nie powinno zabraknąć. Jesteśmy bowiem  jako  Polacy  przywiązani do postępowej tradycji naszego narodu,   najpełniej  wyrażonej  w  haśle:  „za  Waszą  i  naszą wolność”.  Jednocześnie,  również jako Polacy,  jesteśmy głęboko upokorzeni  faktem,   że  w  ustanowieniu  obecnego  zniewolenia pobratymczych   narodów  czeskiego  i słowackiego    wbrew tej zaszczytnej tradycji    wzięli udział żołnierze polscy.

 

     Przede wszystkim jednak  kierujemy do Was te słowa dlatego, iż  wierzymy,  że   „prawda  jest  czymś więcej niż pragmatyczną wersją  rzeczywistości,  wolność czymś więcej, niż »zrozumieniem konieczności«,   godność czymś więcej niż gwarancją egzystencji,  a  to  znaczy,  że reżym, pod którego panowaniem [żyjemy], jest zły i błądzą ci, co mu służą”.

 

     Pragniemy podkreślić słowa, jakie wypowiedział w tym roku w Gnieźnie  Jan Paweł II,   pierwszy w dziejach  papież-Słowianin, wielki  autorytet  moralny  współczesnego świata.  Powiedział on mianowicie:  „I  nie  możemy  my  wszyscy (...), którzy nosimy w sobie  to  Wojciechowe  dziedzictwo,   zapomnieć   tych  naszych Braci”.  Słowa  te,  będące odpowiedzią  na transparent w języku czeskim,  przypominają  i  uobecniają  tak  bardzo teraz ważną i potrzebną  tradycję  przyjaźni  Czechów  i  Polaków,  która  – zacząwszy  się  przed tysiącem lat    jest znacznie starsza od czegokolwiek,  co później mogło dzielić nasze narody. Jako rzecz oczywistą dodajmy przy tym, że  sprawa wolności w Słowacji  jest dla nas tak samo ważna, jak sprawa wolności w Czechach.

 

     Wszystkie wymienione okoliczności  sprawiają, że  uznaliśmy za  potrzebne  napisać ten list.  Ponieważ jest to list otwarty, więc  może  nie  będzie  bezcelowym  zaapelować w tym miejscu do opinii   publicznej   na  całym  świecie   o  dalsze  świadectwa solidarności  z  Wami  i  sprzeciwu wobec Waszych prześladowców. Masowość  tych  świadectw  pozwoli   podtrzymywać  nadzieję,  że totalitarny  reżym zaniecha wymierzonej w Was zemsty. A przecież wypadki  takich  zaniechań  zdarzały  się   w różnych państwach,  ustrojach   i   epokach,   pod   wpływem   różnych  uwarunkowań  ideologicznych i geopolitycznych.

 

     W  historii naszego narodu nieraz żywiliśmy „nadzieję wbrew nadziei”.   Taką właśnie nadzieją na Wasze uwolnienie chcemy się podzielić z Wami i Waszymi bliskimi.

 

 

 

List  został  ułożony  wspólnie  przez  Stanisława Śmigla (autor samego  pomysłu),  Konrada  Turzyńskiego  (redagujący  tekst)  i Wiesława   Cichonia   (wnoszący   poprawki).   Tekst  został  tu odtworzony   z   ręcznego   odpisu,  gdzie  występuje  mimowolne opuszczenie, jest nim prawdopodobnie jedno słowo  (odtworzone na zasadzie „zdroworozsądkowej”) w cytacie z wypowiedzi  któregoś z czechosłowackich  opozycjonistów  (nie  udało  się  ustalić jego nazwiska);  ów  cytat  został  umieszczony w liście z inicjatywy W. Cichonia, który początkowo bardzo sprzeciwiał się zaproponowanemu  przez  K.  Turzyńskiego  użyciu  w liście słowa „socjalizm” w konotacji pozytywnej, dopiero ten cytat pochodzący z Czechosłowacji usatysfakcjonował Cichonia... Powyższa wersja listu różni się  od  zachowanego z tamtych lat ręcznego odpisu (w zeszycie u jednego  z  ludzi  tutaj  opisywanych)  nieznacznymi  poprawkami pisowni.

 

Jak   później   Konradowi   Turzyńskiemu  wyjaśnił  gdańszczanin Mirosław  Rybicki[10]    jego kolega z Ruchu Młodej   Polski    wśród  dosyć  licznych  uczestników  RMP  w Trójmieście  (którym  też przedkładano go do podpisu) znalazłoby się więcej sygnatariuszy owego listu, ale odstraszył ich właśnie ów  „socjalizm”. Paradoksalnie: to raczej Wiesław Cichoń[11],  sympatyk lewicy laickiej (w szczególności – Adama  Michnika),  był  bardziej  predestynowany  do  doceniania socjalizmu  (np.  w  sensie, w jakim Günther Grass pisał „Siedem tez  o  demokratycznym  socjaliźmie”  w  przeciwieństwie zaś do „socjalizmu realnego”, o jakim mawiali wtedy m.in. Leonid Iljicz Brieżniew  i  Edward  Gierek),  zaś  Konrad  Turzyński    będący  właśnie  wtedy  na etapie stawania się uczestnikiem Ruchu Młodej Polski –  raczej  powinien  mieć  powody do wygłoszenia takiego sprzeciwu, jaki  wobec  socjalizmu wyraził Cichoń.

 

Do chwili zebrania pierwszych podpisów bezpieka mogła wiedzieć o fakcie i treści owego listu tylko, jeśli w sublokatorskim pokoju Stanisława Śmigla działał podsłuch. Ale już owe pierwsze podpisy były  zbierane  pod  (dosyć) czujnym  okiem  tajnego współpracownika SB, dentysty  z  Grudziądza  Stanisława  Chamery.  Chamera  czyli TW „Wilk”  był u Sędzikowskich w Chełmży także o 3 dni wcześniej – wtedy  poznał kolejnego toruńskiego opozycjonistę (Turzyńskiego) oraz  dowiedział  się,  że  8  listopada na spotkanie z tutejszą opozycją  przyjedzie  Jan Lityński z Warszawy. (J. Lityński, ur. 18  stycznia  1946  roku,  w  owym czasie był członkiem Komitetu Samoobrony  Społecznej  „KOR”.)  I  oczywiście  napisał  o  tym: „5.XI.79. –  Chełmża  ul. Świerczewskiego 12/3 [autor „połknął” ostatnią  cyfrę  w ówczesnym adresie Sędzikowskich – dopow. JS] godz.21.00  w  mieszkaniu czeka Śmigiel z drugim facetem – oraz właściciel  mieszkania. Rysopis: wzrost 170-175 – szczupły wiek około  25 lat – z brodą – Śmigiel mówi mu po imieniu Konrad – w klapie marynarki nosi znaczek Uniwersytetu Toruńskiego podobno asystent  [...]  o  godz.  22.00ej  [!]  dobiła żona właściciela mieszkania.  Poinformowałem  go  że  środa  [!]  jadę do W-wy na spotkanie  z  Jackiem –  on w niedzielę przeprowadził rozmowy z J. Kuroniem,  Michnikiem,  Wujcem  i Litińskim [!] – spotkanie z Litińskim  [!]  8.XI.79  r.  17.00  Chełmża [...] Skolei [!] ten drugi  facet  wypytywał    o  opinie  o Zadrożyńskim – o jego synach –  widać  było z tego, że W-wa poleciła Śmiglowi wybadać dokładnie  sprawę  Zadrożyńskiego – Oto jedna charakterystyczna wypowiedź   Śmigla:   »Zadrożyński  popełnił  błąd,  sam  chciał wszystkim  kierować  nie  dopuszczał  do kontaktu między sobą – czyli  był  w  przenośni  ******  `ojcem  chrzestnym'«. Powyższe wypowiedzi  potwierdzają,  że  to  co  zasiałem  w W-wie zaczyna kiełkować.  Z rozmowy wynikało, że »Konrad« w dniu 4.XI.79 r. – był  u  Borusiewicza  [!]  i  ten  w najbliższym czasie będzie w Grudziądzu   i  Toruniu –  Dlaczego  nie  przeprowadził  Gdańsk planowanej  akcji –  wynikło  to  z  przyczyn obiektywnych (nie wnikałem  jakie) –  Jak  przyszła  Sędzikowska, ze swojej torby wyciągnął Śmigiel materiały i odliczył jej: 50 egz. Robotnika nr 38  i 39 50 egz. Apel do społeczeństwa 30 egz. W obronie Edmunda Zadrożyńskiego. Ja też wziąłem: 25 egz. Apel do Społeczeństwa (2 egzem. [!] dałem Naglowi 10 egz. Robotn. 38, 39 (4 dałem Naglowi, 3 egz. Zadrożyńskiej) 10 ulotek o Zadrożyńskim – [...]  Z  drugiej  torby Konrad – nazywam go tak jak Śmigiel – wyciągnął  swoją  torbę,  z  której  wyciągnął wydania książkowe między  innymi »Prawdę i *****« – i obliczył Sędzikowskiemu, że jest  mu  dłużny  170 zł [...] O godz. 22.00 pytam kiedy Śmigiel jedzie  do  Torunia – mówi, że o godz. 24-ej ma pociąg – późna pora  ale  proszę  się  zabrać  podwiozę was do Torunia. Do tyłu wsadziłem  Nagla  i  Konrada   Śmigla  usadowiłem przy sobie. [...]”  (sygn.  IPN  By  001/428,  t. 2, k. 92-94). Opis wyglądu Turzyńskiego   dość   nieprecyzyjny  („szczupły”);  Chamera  był spostrzegawczy,  jednakże  nie zawsze – akurat w tej konkretnej kwestii  prześcignął  go  inny  donosiciel,  gdy  relacjonował o obecności    K.   Turzyńskiego   w   jezuickim   Duszpasterstwie Akademickim,  nie  znając  jeszcze  jego nazwiska (zob.: prof. Wojciech Polak „Anatomia   agenta.   Historia  tajnego  współpracownika  Służby Bezpieczeństwa o pseudonimie »Karol« (1978-1983)”, Finna, Gdańsk 2005,  str.  67/68).  Prawdopodobnie  Chamera także nie doczytał tytułu publikacji, a brzmiał on zapewne nie: „Prawa i ****”, lecz: „Caryca i  zwierciadło”   (poemat  satyryczny  o marsz. Leonidzie Iljiczu Brieżniewie napisany przez   Janusza   Szpotańskiego   pod   pseudonimem  „Aleksander Oniegow”; właśnie w jesieni 1979 r. ta publikacja, jako przedruk z paryskiego miesięcznika „Kultura”, weszła do obiegu).

 

Pierwsze  6  podpisów zebrano w Chełmży, u Mirosławy i Waldemara Sędzikowskich  (ówczesny adres: ul. Świerczewskiego 12 m. 36), w dniu    8    listopada    1979   r.,   przy   okazji   spotkania samokształceniowego   (prelegent,   którym  był  tym  razem  Jan Lityński  z  Warszawy,  członek  Komitetu  Samoobrony Społecznej „KOR”,  odmówił  złożenia  swojego podpisu, uzasadniając to tym, że... „swój podpis trzeba cenić” – !). Oto zebrane tam podpisy:

 

Mirosława Sędzikowska, nauczycielka – Chełmża

Stanisław Śmigiel, inżynier – Toruń

Konrad Turzyński, matematyk – Toruń

Bolesław Niklaszewski, zegarmistrz – Wąbrzeźno

Wiesław Cichoń, filolog – Toruń

Waldemar Sędzikowski, inżynier – Chełmża

 

Na  tym  spotkaniu  był  oczywiście  obecny także TW „Wilk”. Oto treść   jego   donosu:  „Spotkanie  8.XI.79  r. –  godz.  17-22 Chełmża[.] W spotkaniu biorą udział: małżonkowie S. (właściciele mieszkania)  Chełmża[,] Śmigiel – Toruń[,] Konrad [Turzyński – dopow.  JS]   Toruń[,]  Adamski  (od  godz. 19-ej) Toruń (nowa twarz)[,]  Wiesiek  [Wiesław  Cichoń –  dopow.  JS] Toruń (nowa twarz)[,] M. [poprawnie: N. – donosiciel miał na myśli nazwisko Bolesława  Niklaszewskiego –  dopow.  JS]  Wąbrzeźno[,]  Nagiel [poprawnie:  Renata Nagel – dopow. JS] i ja – Grudziądz[,] Jan Litiński  [!]  W-wa (godz. około 20-ej)[.] Rysopis nowych twarzy [...]   Poruszane  zagadnienia[:]  a)  list  otwarty  w  sprawie Czechosłowacji  podpisało  6  osób –  ja  nie Naglowa tak[,] b) dyskusja nad sprawą Zadrożyńskiego o ewentualnym włączeniu go do listu  w sprawie Czechosłowacji[,] c) ustalenie, że nie włączamy sprawy  Zadrożyńskiego czekamy 2 tygodnie co w tej sprawie zrobi KOR  i  W-wa[,]  d) prelekcja J. Litińskiego [!] – p.t. Gomułka (okres jego oraz okres dojścia do władzy Gierka) – [...]” (płk. Zygmunt Grochowski, „Informacja nr 73/79”, sygn. IPN By 001/428, t.  2,  k.  107).  Tak,  to nie pomyłka: oficerem prowadzącym TW „Wilk”  był  „sam” szef bezpieki w województwie toruńskim (czyli zastępca komendanta   wojewódzkiego  MO  d/s  bezpieczeństwa), pułkownik Zygmunt Grochowski. Wymieniona w donosie Renata Nagel, również  mieszkanka  Grudziądza,  to  (podobnie jak jej małżonek Brunon  Nagel)  osoba  z  kręgu  Edmunda  Zadrożyńskiego.  Pewną niewyjaśnioną  zagadką  pozostaje  jeden  szczegół donosu: gdyby Renata  Nagel  podpisała  ów  list, podpisów zebranych w Chełmży byłoby  siedem,  a  nie sześć... Jeden z podwładnych pułkownika Grochowskiego  tymczasem  zameldował: „W uzupełnieniu meldunku w sprawie   operacyjnego   rozpracowania   krypt.  »Fanatyk«, podaję: Z Wydziału IIIA uzyskano informację,   że   w   dniu   8   bm.  w  mieszkaniu  małżeństwa Sędzikowskich w Chełmży odbyło się zebranie z udziałem – Renaty Nagel,  Bolesława  Niklaszewskiego,  Stanisława Śmigla, Wiesława Cichonia,   Mirosławy   i   Waldemara   Sędzikowskich,   Konrada Turzyńskiego  i NN mieszkańca Torunia – Adamskiego[12]. Pod nieobecność Jana Lityńskiego, który przybył około  godz.  19.30[,]  Wiesław Cichoń przedstawił projekt listu otwartego  w  sprawie skazanych w CSRS sygnatariuszy Karty 77 – treść  dokumentu została przez obecnych zakceptowana i opatrzona pięcioma  podpisami. Dyskutowano również propozycję włączenia do listu sprawy E.. Zadrożyńskiego, problem ten postanowiono uczynić przedmiotem  następnej deklaracji, opracowanej za kilka tygodni. [...]” (naczelnik Wydziału III KW MO w Toruniu kpt. mgr B[ogdan] Ścisłek, „SŁOWNY OPIS ZAGROŻENIA (FAKTU)”, sygn IPN By 0104/274) Tu  okazało  się, że liczba podpisów zebranych na tak kameralnym spotkaniu była jeszcze inna: ani sześć, ani siedem, lecz pięć...

 

  strach  pomyśleć:  czyżby  Służba  Bezpieczeństwa już na tak elementarnym   poziomie   miewała   problemy   w   rozpoznawaniu rzeczywistości? Dalszy ciąg tej opowiastki dostarczy przykładów, świadczących o tym, że bezpieczniacy wiedzieli dużo; ba: wiedzieli więcej, niż  po  nich  się  spodziewali  ci,  którzy  bywali  przez nich śledzeni,  jednak  mimo  tego  czasami  wiedzieli coś błędnie – niestety,   często   takie   ich  błędy  były  niekorzystne  dla śledzonych...

 

Jednakże bezpieka, choć wiedziała niemal natychmiast o powstaniu tego  listu  i  o  rozpoczęciu  zbierania  podpisów pod nim, nie zdołała  temu skutecznie przeciwdziałać. Najwidoczniej TW „Wilk” nie  dowiedział  się  8  listopada w Chełmży, że podpisywany tam egzemplarz listu już następnego wieczoru znajdzie się w Gdańsku. Następne   podpisy   (włącznie  z  podpisem  zaprzyjaźnionego  z Borusewiczem  lublinianina  Krupskiego,  ur.  9  maja  1951  r., redaktora naczelnego kwartalnika „Spotkania”) udało się zebrać w Trójmieście  wkrótce po tym, jak Turzyński spędził 2 doby (10-12 listopada  1979  r.)  w areszcie milicyjnym w Gdańsku (ale  oryginał  listu  – bo kopie nie – przeleżał te dwie doby względnie bezpiecznie w jednym z gdańskich mieszkań):

 

          Antoni Mężydło, student – Gdańsk

          Jacek Kominek – Gdańsk

          Piotr Kapczyński, ekonomista – Gdańsk

          Alina Pieńkowska, pielęgniarka – Gdańsk

          Joanna Duda-Gwiazda, inżynier – Gdańsk

          Andrzej Bulc, technik elektryk – Gdańsk

          Ewa Bulc – Gdańsk

          Janusz Krupski, historyk – Lublin

          Bogdan Borusewicz, historyk – Sopot

          Mirosław Rybicki – Gdańsk

          Krzysztof Wyszkowski, stolarz – Gdańsk

          Błażej Wyszkowski, inżynier – Gdańsk

 

Potem   zostały   zebrane   jeszcze   pewne  podpisy  w  Toruniu (prawdopodobnie   również  w  innych  dzielnicach  Polski),  ale nazwisk tych dalszych sygnatariuszy  nie udało się na użytek niniejszego tekstu odnaleźć.

 

TW „Wilk” uaktualniał swoim mocodawcom wiadomości o losach listu do  skazanych  opozycjonistów  czechosłowackich: „12.XI.79 r. – spotkanie  ze  Śmiglem   Godz.  20-ta –  czekał w ómuwionym [!] miejscu  ul.  Kochanowskiego razem z nim był Konrad (asystent U. Toruń[13] ) – Konrad przyjechał dziś był zatrzymany 48 godz. w Gdańsku. Portierka powiedziała byli panowie z M.O. – i pytali kiedy  będzie jutro – powiedział że po godz. 16 ** nie idzie na wykład do kościoła Jezuitów wykład dla studentów p.t. Marksizm a religia –  [chodzi  o  odczyt  o.  Andrzeja  Kłoczowskiego  pt. „Religijne  źródła  marksizmu”] Ze Śmiglem poszliśmy do kawiarni Pod Fartuchem[14]  to on wskazał miejsce czekał  tam  Wiesław  [tj.  Wiesław  Cichoń    dopow. JS] (ten poznany  w  Chełmży)  – rozmowa toczyła się: – list otwarty – który  o  godz. 21.30 Śmiglowi miał przekazać Konrad z podpisami –  ma  dziś  przekazać  do  W-wy  i  **** wraz z *** ******* – przekazać  do  W-wy,  aby przekazać Wolnej Europie [...]” (sygn. IPN By 001/428, t. 2, k. 108). I rzeczywiście: Stanisław Śmigiel i Wiesław Cichoń pojechali 17 listopada 1979 r. do Warszawy, tam spotkali  się  m.  in.  z  Jackiem Kuroniem, Edwardem Lipińskim, Adamem  Michnikiem,  Henrykiem  Wujcem,  Andrzejem  Celińskim  i Sewerynem  Blumsztajnem. Cichoń przekazał Kuroniowi list otwarty w sprawie dysydentów czechosłowackich z 13 podpisami zebranymi w Toruniu.

 

Obszerne  fragmenty listu (m.in. bez podpisów) Stanisław Śmigiel i Konrad Turzyński usłyszeli przez Radio „Wolna Europa” w pokoju sublokatorskim  Śmigla  (gdzie list powstał) w dniu 24 listopada 1979  r. (tj. w dniu 26. urodzin St. Śmigla). „Monitoring” listu –   a  przy  okazji  innych  spraw, chyba ważniejszych z punktu widzenia  bezpieki –  przez  donosiciela  Chamerę  trwał jednak nadal.  Oto:  „Sprawozdanie ze spotkania z Konradem Turzyńskim w Toruniu – godz. 20.00-21.00 – 12.XII.79” , gdzie można przeczytać:  a) wyjaśniono sprawę dnia 11.XII – faktycznie nikt nie dojechał –   sukces jest w/g relacji Turzyńskiego – że mimo że nikt nie dojechał    tajemnica  była  całkowita  nie było obstawy SB – czyli  nie  przesiąkły  do  nich  żadne informacje – planowany wykład  Kuroń  vel [!] Michnik to ostatnia niedziela grudnia – ale o terminie jeszcze zostanę powiadomiony b) –  następnie  rozmowa  toczyła  się  co  z  tymi  ludźmi  do drukowania –  [od  tego  miejsca  donosiciel  zdaje się cytować rozmówcę  przeplatając to własnymi komentarzami – dopow. JS] »w sobotę  mam  otrzymać  informacje  dot. ludzi czy będziemy mieli tych  ludzi    sprawa  nie  jest  łatwa,  wymaga  szczegółowej selekcji  bardzo Pana proszę niech Pan przypilnuje tej sprawy – szkoda aby sprzęt był nie wykorzystany c)  następnie rozmowa toczyła się pod kątem ostatnich wykładów w »duszpasterstwie« ich oddźwięku wśród studentów – [tu widocznie znowu  Chamera  przechodził  do cytowania Turzyńskiego – dopow. JS]  Muszę  też Pana poinformować, że list napisany w Chełmży – dobił  wówczas szczęśliwie do W-wy (dowiózł go Litiński [!] – i zaraz  na drugi dzień treść jego przekazał Kuroń – do Paryskiej Kultury) –  Kopie  doszły  do  Gdańska,  Wrocławia  i Krakowa i zbierane    dalej  podpisy –  w pierwszych dniach stycznia ma przyjechać  wysłannik  studentów z Krakowa – chcą nam pomóc, my też  uważamy,  że  gdy  ruszy  drukarnia    zalejemy  Toruń  i Grudziądz  [a  i]  tutaj  mamy jeszcze dużo do zrobienia – ci z wykładów  w  Duszpasterstwie  powinni  być  zdecydowanie nasi – Ostatnio  nawiązałem kontakt z Łodzią – to też silny ośrodek – [wspólna]  współpraca  powinna  dać efekty – tymbardziej [!] że »Bratniak«  z  Gdańska  (chodzi  o  czasopismo)  nie  bardzo się przyjął  na  naszym terenie – może studencki »Puls« z Łodzi się przyjmie.   [tu   widocznie   przerwa   w   relacjonowaniu  słów Turzyńskiego –  dopow.  JS]  Z kim nawiązał kontakt w Łodzi nie powiedział –  ale ostatnio jest w ciągłym kontakcie  z Litińskim [!] –  a  wiadomo  mi,  że  Litiński  [!]  utrzymuje kontakty z Sułkowskim  i Bierezinem (jeden z nich jest redaktorem »Puls«) i z tymi ludźmi napewno [!] nawiązał kontkat. [tu widocznie powrót do  relacjonowania słów Turzyńskiego – dopow. JS] Śmigiel mówił że   ma   Pan   materiały   dla  mnie –  niestety  nie  dowiózł Miklaszewski[!] z Wąbrzeźna – spodziewam się go w każdej chwili –   jeśli  dojutra nie przyjedzie wyślę telegram – powinien on jechać  do  W-wy  w  piątek    [odtąd  donosiciel przeszedł do pisania  we  własnym imieniu – dopow. JS] z tego wynika, że tym lansowanym   pewnym   człowiekiem   który  będzie  jeździł  jest Miklaszewski [!] Następnie   omówiliśmy  kontakty –  jeśli  Śmigiel  wyjdzie  ze szpitala    bedzie zaraz dzwonił – do mnie – gdyby do soboty nie  było telefonu – to mam zadzwonić w sobotę do Konrada rano, gdyby  była  wolna  sobota  to  chce  już  w  piatek wyjechać na Wybrzeże  [...]  O godz. 21.30 wyszliśmy z kawiarni, odprowadził mnie  do samochodu [...] Następnie udałem się pod wskazany adres –   czekałem  do  godz. 22.15 – niestety nikt nie przyszedł – pojechałem  do  Grudziądza.  [...]”  (płk.  Zygmunt  Grochowski, „Informacja  nr  85/79”,  na  podstawie  donosu  TW  „Wilk” z 11 grudnia 1979 r., sygn. IPN By 001/428, t. 2, k. 173-174).

 

 

wiedział, za co inkasował

 

Stanisław  Chamera najprawdopodobniej udzielał się na rzecz SB z wyrachowania, z chciwości na pieniadze za donosy. Bardzo drobną, ale  znamienną, ilustracją jego pieczołowitości pod tym względem jest  następujący  (trochę  wcześniejszy  od  powyższego) donos: „Godz.  20-ta – mieszkanie ul. [Świerczewskiego], Sędzikowskich nie  było    udałem  się pod drugi adres – ul. Strzelecka 1 I piętro – zastałem Sędzikowską, [...] Miała też pismo »Aneks« – 5  egz.  pytała czy ja wezmę – wziąłem 3 szt. – zapłaciłem 3 x 15    (45  zł).  Pytam  gdzie mąż – będzie w sobotę. Jak będę jechał z [?] Torunia będę chciał odwiedzić Śmigla i zobaczyć się z  Konradem – to wpadnę do nich­„ (sygn. IPN By 001/428, t. 2, k.  163).  Chodzi  mianowicie  o  to,  że TW „Wilk” na użytek SB wyraźnie zaznaczył, że z własnej kieszeni wyłożył na zakup wrażej literatury  i  (na  wszelki wypadek?) wyręczył esbeka w pomnożeniu liczby  15  przez  3.  Służba  Bezpieczeństwa refundowała bowiem swoim tajnym współpracownikom rozmaite koszty, a już szczególnie koszty  poniesione  na  przejazdy i na zakupy „bibuły”. O takiej wspaniałomyślności (skrupulatności i hojności) bezpieki świadczą rozliczne notatki służbowe   sporządzane   przez   oficerów, kontaktujacych  się  z TW „Karol”, o którym poniżej wielokrotnie bedzie mowa.

 

TW  „Wilk”  doceniał  wspaniałomyślność SB i odwdzięczał się jej tym  samym.  Może  chcąc  zrehabilitować  się  za niedopatrzenie dotyczące  wyjazdu  K. Turzyńskiego do Trójmiasta w listopadzie, już  w  miesiąc  później, nie tracąc przecież czasu na spotkanie osobiste  z  (zapracowanym na jego wysokim stanowisku!) oficerem prowadzącym,  zatelefonował,  gdzie  trzeba,  dzięki  czemu inny oficer  mógł  okazać  rewolucyjną  czujność: „W dniu dzisiejszym tajny  współpracownik  nr  04251  powiadomił  telefonicznie  (wg umówionego  kodu),  że Konrad Turzyński w dniu 7 bm. wyjeżdża do Gdańska  lub  Warszawy  z  zamiarem  uzyskania  większej  ilości materiałów bezdebitowych. [...] Uwagi

1.   Informacje   od   tw. przyjąłem  stosownie  do  upoważnienia udzielonego przez płk. Grochowskiego.

2. Kopię notatki przekazać Wydziałowi III. Proponowane przedsięwzięcia:

1.  Wystosować szyfrogram do Wydziałów III w Warszawie i Gdańsku z  informacją  o  przyjeździe  na  ich teren naszego figuranta i sugestią   zatrzymania  go  w  przypadku  posiadania  materiałów bezdebitowych.

2. W zależności od informacji uzupełniających tw. nr 04251 dot. terminu powrotu M. [!] Turzyńskiego przygotować grupę operacyjną i obserwację **** w celu:

- ustalenia *** na jaki adres wymieniony dostarczy materiały,

-  zatrzymania   figuranta.” 

(ppor.  mgr  H[enryk]  Misz,  st. inspektor     Inspektoratu    Analityczno-Informacyjnego    z-cy Komendanta Wojewódzkiego Milicji Obywatelskiej ds. SB w Toruniu, „Notatka  służbowa”,  datowana  7  grudnia 1979 r., sygn. IPN By 001/428,  t. 2, k. 165, awers). Na szczęście, tym razem pośpiech „Wilka” okazał się dla SB bezużyteczny...

 

Tu należy gwoli ścisłości wyjaśnić, że w esbeckim żargonie słowo „figurant”   oznaczało   osobę,   którą   SB   śledziła,   toteż „figurantem” można było zostać, nawet nie wiedząc jeszcze o tym. Stanisław  Śmigiel  został  więc  figurantem Sprawy Operacyjnego Rozpracowania  „Klepsydra”, prowadzonej początkowo przez KW MO w Gdańsku  (jako  student  tamtejszej  politechniki został 19 maja 1977  r.  zauważony  przez  bezpiekę,  gdy rozwieszał klepsydry informujące  o  zamordowaniu Stanisława Pyjasa w Krakowie 7 maja 1977  r.  – stąd kryptonim „Klepsydra”), Emilia Karolewska, ur. 10  czerwca  1950  r.,  bibliotekarka  Książnicy Miejskiej, była przedmiotem  SOR „Lokal”, Katarzyną Kałamajską-Liszcz, studentką Wydziału  Sztuk Pieknych UMK, bezpieka interesowała się w ramach SOR  „Maj”, Krystyna Kuta, studentka III roku filologii polskiej UMK,   została   objęta   Sprawą  Operacyjnego  Rozpracowania  o kryptonimie  „Klub”  (potem  tę SOR zamknięto, a jeszcze później dla  Krystyny  Kuty  otwarto SOR „Sprzątaczka” – por. np. sygn. IPN  By 0104/206. k. 20), Janina Ochojska, ur. 12 marca 1955 r., studentka  V  roku  astronomii  UMK,  otrzymała  na takiej samej zasadzie  kryptonim „Maria”, Małgorzata Złotucha, ur. 3 września 1957  r.,  „podlegała”  pod SOR „Szopka”, Konradowi Turzyńskiemu KWMO  w Toruniu założyła SOR o kryptonimie „Brutus” (pochodzenie kryptonimów: „Szopka”, „Maj”, „Lokal”, „Klub”, „Maria”, „Brutus” nie jest jasne), Bolesławem Niklaszewskim[15] toruńska bezpieka zajmowała się w ramach SOR „Fanatyk”, inny z sygnatariuszy listu do skazanych  Czechosłowaków,  Antoni Mężydło, ur. 23 sierpnia 1954 r.,  został  jeszcze  w  Gdańsku  figurantem  SOR  „Prymus” itd. Kryptonimy   nadane   Cichoniowi,   Niklaszewskiemu   i  Mężydle objaśniają siebie same, zaś ostatnie dwa wydają się bardzo celne – Mężydło  studiował  mniej  więcej  jednocześnie  na  dwóch uczelniach,  ukończywszy  elektronikę na Politechnice Gdańskiej, kontynuował  wówczas jeszcze studiowanie fizyki na Uniwersytecie Gdańskim;   swój   „staż   opozycyjny”   rozpoczynał   razem  ze Stanisławem Śmiglem u boku Bogdana Borusewicza.

 

Ak wyglądał stwór zwany „figurantem”? Niektórzy toruńscy figuranci zapadali w pamięć także wizualnie. Stale uśmiechnięta, uśmiechem wyrażającym dystans wobec świata, Janka Ochojska, chociaż nieustannie zmagająca się ze swoją niepełnosprawnością (chodziła o kulach), Mirka Sędzikowska z błyszczącymi, głęboko osadzonymi oczami, w których nieustannie tli się uśmiech (nawet gdy twarz się nie uśmiecha), optymizm i życzliwość wobec ludzi, Małgosia Złotucha poruszająca się na wózku (w jej wypadku narażanie się na esbeckie represje już samo w sobie ma wymiar heroiczny...), Krysia Kuta, brunetka z włosami nieodmiennie uplecionymi w długi warkocz, mówiąca dosyć cicho i niezbyt wyraźnie, często chodząca z wiklinowym koszem zawierającym „bibułę”, Wiesiek Cichoń, wysoki, lubiący i umiejący dużo mówić, wypowiadający się ze znakomitą dykcją, ze swadą prawdziwego humanisty (widać, a raczej słychać, było, że mowa to jego „żywioł”), robiący poniekąd wrażenie „zbuntowanego artysty”, Bolesław Niklaszewski, wysoki, ale niepozorny, jego sylwetka i wyraz twarzy, w połączeniu z ubogim i trochę niedbałym ubiorem w ciemnej tonacji, manifestowały słabość albo raczej bezbronność, Staszek Śmigiel, niewysoki i niepozorny, ze stale przewieszoną przez ramię torbą, z „przepraszajacą” miną na twarzy, skupionej i wyrażającej zdziwienie światem, Konrad Turzyński, chyba nigdy nie uczesany, za to prawie zawsze z teczką w ręce, mówiący dużo i bardzo chętnie, ale mało wyraźnie (tylko Staszek go w tym ostatnim wyprzedzał), Antek Mężydło, wysoki, postawny, z wybitną inteligencją „wypisaną” na wysokim czole, w wyrazie twarzy i w tym, co mówił. (choć mówił nie aż tak sprawnie jak Wiesiek), wysoki, szczupły blondyn Jasio Szejka (zwany „Szejkiem” albo „Szeryfem”) z opadem powiek, Robert Ziemkiewicz z bujną brodą, lubiący czasami żartobliwie pozować na starotestamentowego proroka w stanie profetycznego „transu”... Rzeczywiście – gromadka porywających się – bezwiednie? –  „z motyką na słońce”...

 do góry

 

epizod II

pierwszy kwartał 1980 r.

(samokształcenie studentów)

 

spotkanie z Duszą na dworcu

 

Stosunkowo  liczną  część  toruńskiej  opozycji przedsierpniowej stanowili  ówcześni studenci UMK. Na ogół byli to ludzie, którzy (jak np. Janina Ochojska, ur. 12 marca 1955 r., studentka V roku astronomii  na  UMK,  obecnie  bardzo  znana w całej Polsce – i także  w  innych krajach – z powodu kierowania wielkimi akcjami charytatywnymi)  uprzednio  udzielali się w którymś z toruńskich duszpasterstw akademickich. Przypadkiem może nie bardzo typowym, ale za to osobą o: bardzo wielkim zaangażowaniu, bezinteresownym poświęceniu,  znacznej  odwadze  a przy tym – nieprawdopodobnej skromności  (na  domiar  wszystkiego    ogromnie  utalentowaną poetką  o swoistym, niepowtarzalnym stylu), okazała się Krystyna Kuta  pochodząca ze Szczecina, ur. 22 grudnia 1956 r., ówcześnie studentka III roku filologii polskiej UMK, a od stycznia 1980 r. także      członkini   Klubu   Samoobrony  Społecznej  Regionu Wielkopolsko-Kujawskiego   (zob.:   niepodpisany  tekst  „Ludzie tamtych  dni”,  „Nowości.  Dziennik toruński” z 31 sierpnia 1990 r.,  str.  6). Oddajmy jej głos: „Wychowałam się w Szczecinie. W 1970  byłam świadkiem wydarzeń grudniowych. Zapuściłam się wtedy do  samego  śródmieścia. Czułam gaz łzawiący, słyszałam strzały, widziałam  tłumy, czołgi na ulicach. [...] Gdy doszedł do władzy Gierek,  wydawało  się, że będzie dobrze. [...] Potem był Radom. Studiowałam  już  w  Toruniu. Z Wolnej Europy dowiedziałam się o istnieniu  KOR-u.  [...]  W  1977  roku  rozwiązane  zostało pod zarzutem  kontaktów  z  KOR-em  Koło Naukowe Filologii Polskiej. Oskarżenie  to  wówczas  było  czystym  absurdem. Pani Mocarska[16], opiekunka  Koła,  była  bez reszty zaangażowana w pracę naukową, przy  czym  jej  interpretacja  literatury  i życia literackiego odbiegała  od  oficjalnej.  [...]  A ja ten upragniony kontakt z KOR-em  złapałam  parę  miesięcy  później.  Od  pierwszego  roku pracowałam  w  studenckim  radiu »Centrum« [...] W związku z tym wyjeżdżałam  czasem  do Gdańska, Warszawy, Łodzi. W Warszawie, w akademiku  »Mikrus«,  przez  najczystszy  przypadek – pomyliłam pokoje –  zostałam  ugoszczona  przez  chłopców,  którzy  mieli książkę Barańczaka »Ja wiem, że to niesłuszne«. Barańczak był mi trochę   znany.   Wywiązała   się   rozmowa.  Tak  się  zaczęło. Przywoziłam  z Warszawy »Robotnika«. »Biuletyny Informacyjne KSS KOR«.  Długo  to  nie trwało, bo urodziła się Ania. [...] W 1978 miałam rok przerwy w studiach. Potem znów wróciłam do Torunia. W niedługim  czasie  przyjechali  tu  Staszek Śmigiel (z Gdańska), Konrad  Turzyński  (też z Gdańska), Wiesiek Cichoń (z Poznania)[17].   W   Warszawie   znałam  coraz  więcej  osób –  działaczy niezależnych:  Kuronia,  Wujca,  Joannę Szczęsną, Ankę Kowalską. Emocje?  Towarzyszyły  wielu  sytuacjom,  niekiedy były podszyte humorem.  W styczniu 1980 r. w trójkę – Turzyński, Śmigiel i ja – odprowadzaliśmy na dworzec Aleksandra Halla. A właściwie to wszyscy wówczas wyjeżdżaliśmy: dwie osoby do Gdańska, dwie [Kuta i  Śmigiel –  dopow. JS] do Warszawy. No i niezbyt nam wyszło z tymi  podróżami.  Akurat wyszłam do toalety. Konrad trzymał moją torbę. Wracając ujrzałam trójkę[18] moich towarzyszy w niezbyt miłej sytuacji:  patrol ubecki pod przewodnictwem pana Duszy prowadził ich  na  komisariat...  Zostałam  bez dokumentów i pieniędzy. Na drugi  dzień  stopem[19]  dotarłam   do   Warszawy.   Poszłam  do  Kuronia, powiedziałam  co  trzeba.  Pożyczył  mi  300 zł (moje stypendium wynosiło  wówczas  1000  zł).  Podczas  następnego pobytu[20] w  Warszawie  chciałam  oddać  swój  dług.  Kuroń zdecydowanie  odmówił.  Te  300    położyłam  na tacę w Leśnej Podkowie,  gdzie  właśnie  kończyła się[21] głodówka  przeciw  represjom i w intencji  uwolnienia  więźniów  politycznych (uwolniono wtedy [z aresztu   śledczego     dopow.  JS]  Mirosława  Chojeckiego).” (Małgorzata  Skuczyńska,  „Zwykły  szary człowiek. Z pominięciem pytań  zapis rozmowy z Krystyną Kutą”, „Przegląd Pomorski. Pismo społeczno-kulturalne”,  nr  1(20)  z 1991 r., str. 17 i 18).

 

Trzeba   tu  wyjaśnić,  że  Aleksander  Hall,  nieformalny  (ale faktyczny)  przywódca  Ruchu  Młodej  Polski,  uczestniczył jako prelegent  w  spotkaniu  samokształceniowym,  które odbyło się w pokoju  subklokatorskim  Stanisława  Śmigla  25 stycznia 1980 r. wieczorem. W spotkaniu uczestniczyli znowu głównie studenci UMK. Przebiegło ono bez zakłóceń ze strony SB. Dopiero ok. godz. 2.00 w   nocy,  na  Dworcu  Głównym  PKP  w  Toruniu,  kiedy  Hall  i przynajmniej  jedna  spośród  osób towarzyszących jemu mieli już wykupione  bilety  (ale  jeszcze  nie  zdążyli  odejść od kasy), zostali  zatrzymani  przez funkcjonariuszy SB (wśród których był por. Eugeniusz Dusza). Zdaniem bezpieki: „jak  wynika  z ustaleń Wydziału III tut. Komendy – udawali się do   Gdańska,   a   stamtąd   mieli   jechać   do   Warszawy  na antysocjalistyczne   spotkanie   u   Jacka  Kuronia”  (naczelnik Wydziału  Śledczego  KWMO  w  Toruniu  płk. Eugeniusz Gawroński, pismo  L.dz.  J-0242/80 z dnia 27 stycznia 1980 r., sygn. IPN By 082/143,  t.  1,  k.  1  awers). Była to informacja nieścisła – przynajmniej o tyle, że Hall i Turzyński nie wybierali się wtedy do  Warszawy – ani przez Gdańsk, ani bezpośrednio. Zamiast tego czterej  zatrzymani  spędzili  dwie  doby  w:  Toruniu  (Hall  i Ziemkiewicz) i Golubiu-Dobrzyniu (Śmigiel i Turzyński). Toruńska bezpieka   miała   bowiem   zwyczaj,   że   mieszkańców  Torunia zatrzymywanych  na  48 godzin osadzała w aresztach milicyjnych w woj.  toruńskim,  ale  poza Toruniem. W ten oto sposób Śmigiel i Turzyński,  zwolnieni  ok.  drugiej  w  nocy  z  niedzieli 27 na poniedziałek  28 stycznia, mieli do wyboru albo czekać na stacji kolejowej  (wtedy jeszcze przez Golub-Dobrzyń kursowały pociągi, ale już wówczas bardzo rzadko) kilka godzin na najbliższy pociąg pasażerski,  ryzykując  spóźnienie do pracy w poniedziałek rano, albo liczyć na „autostop” w nieogrzewanym pociągu towarowym – o ile taki by się nadarzył, a jego obsługa by na to zezwoliła...

 

Torbę  Krystyny Kuty, którą miał przy sobie Turzyński z momencie zatrzymania  go,  właścicielka  odzyskała od bezpieki w parę dni później,  musiała  w  tym celu udać się tam, aby odzyskać różne ważne  dokumenty  jak  m.in.  dowód  osobisty  i książeczkę PKO. Esbecy nakłonili ją do napisania oświadczenia, które zredagowała w  formie  zakamuflowanego  szyderstwa:  „W  dniu  31  I 1980 r. odbyłam  rozmowę  z  funkcjonariuszem  MO. Po tej rozmowie zdaję sobie  sprawę, iż niektóre z moich dotychczasowych poczynań były niezgodne   z  obowiązującymi  normami  współżycia  społecznego. Obiecuję  się  nad  tym  zastanowić.  Zostałam  poinformowana  o konsekwencjach,  które  mogą  mnie spotkać w przyszłości. Bardzo się boję.” (sygn. IPN By 082/143, t. 1, k. 31 awers).

 

 

spotkanie zrelacjonowane

 

Spotkanie    z    Aleksandrem Hallem    nie    było    pierwszym   zebraniem samokształceniowym,  w  jakim  brała  udział  Krystyna Kuta, lecz najprawdopodobniej  trzecim.  Poprzednie,  z  dnia  8  stycznia, starannie  opisał  TW  „Wilk”  czyli grudziądzki dentysta Stanisław Chamera: „Sprawozdanie  z  obecności  na  seminarium grupy studenckiej – odbywającego  [!] się w dniu 8.I.80 r. [w] godzinach wieczornych (począt. godz. 19-ta) opuściłem mieszkanie o godz. 22.30 z dwoma studentkami    pozostałość  osób  jeszcze  została – zebranie odbyło  się w mieszkaniu St. Śmigla Jak uprzednio zaznaczyłem na w/w  seminarium  o godz. 20.30 [...] odbyła się dyskusja Wejście moje  wywołało  zainteresowanie  (widać  to  było  po  [minach]) rzuciłem okiem i stwierdziłem [z] zadowoleniem, że z żadną osobą prócz  [uprze]dnio  znanych  Konrada [i] Wiesława nie znam) – i gdy  bliżej się przyjrzałem – jednego już znałem teraz siedział przy  oknie  szczupły –  twarz pociągła włosy ciemne uczesany z przedziałkiem –  tak  to facet który kręcił się przy pierwszych sp[otkaniach]  gdy  Śmigiel  nie  przyszedł, a wysłał [go] przed kawiarnię  »Pod  [Modrym] Fartuchem« – widocznie był na obstawie to było wówczas  pierwsze  spotkanie  ****  gdzie  byłem  ze  Śmiglem  i Wiesławem  i  teraz kojarzę sobie słowa Wiesława w czasie jazdy: –  »niech  mi  pan  *******  pan widać nieźle prosperujący [ma] dobry  zawód  i  pozycję  – przystąpił do ruchu i naraża się – Panie Wieśku – to długa i krótka historia, nienawiść wessałem z mlekiem  matki, która na kresach straciła majątek ziemski« – to wówczas go [******] [ta odpowiedź] mimo wszystko niemógł [!] się z  tym pogodzić [coś] mu nie pasowało – – i on zorganizował te szopkę    dlaczego  o tym piszę – [już] gdy mnie zobaczył był zmieszany chętnie uciekał wzrokiem – (będzie ** próbował swoich sztuczek) – Na seminarium było ze mną 16 osób (sześć dziewczyn) –   osoby  zgromadzone w jednym pokoju tworzyły tłok – siadały gdzie kto mógł) – [Tu  następuje  szkic  sytuacyjny przedstawiający rozmieszczenie osób i przedmiotów w pokoju – dopow. JS] Legenda Cyfry 1-15 oznaczają jak siedziały osoby poz. 16 – to ja.

- I – czarny kawał materiału na nim napis 18.XII.1970

- II – Afisz ulotka (mały format)

- III –  Afisz  przywieziony  ostatnio  z  W-wy  (te same co były wówczas dla Grudziądza)

Krótka    charakterystyka    osób    które    zapamietałem    – chronologicznie [!] jak były numerowane miejsca

1) facet  lat  około  25 –  szczupły  włosy ciemno blond lekko [falujące] (dużo dyskutował na temat przemitów[22] [!] materiałów do Zw. Radz. jak też na temat sytuacji gospodarki z [!] Zw. Radz.) [Przy]  mówieniu  mrużył oczy – wskazywało na wadę oczu – przy uśmiechu – widoczny mostek metalowy korony ***

2)  [fac]et  młody  lat  około  20-tu – [szczu]pły włosy ciemne krótkie nie ****ł żadnego głosu

3) dziewczyna  (która  jechała  ze  mną  do akademika) – włosy długie  ciemne  [blon]d ubrana ze smakiem elegancko [w] dyskusji głosu nie zabierała –

4) facet  o którym już pisałem – *** na obserwacji – szczupły twarz pociągła włosy ciemne uczesany z przedziałkiem gładko

5) dziewczyna  która  prowadziła  *****  i  referat    trzeba przyznać  że  to  [metodycznie]  dobrze -– wczasie [!] rozmowy w drugim  pokoju  ****  chęć  przeprowadzenia  tego  wykładu. Moja odpowiedź:  dobrze,  ale  chcia[łbym]  przesłuchać  taśmę z Pani wykła[dem]  to jest inne środowisko, to co [dla] Pani i Was jest historią  to  dla *** ludzi to kawał życiorysu – je[żeli] dojdę do  wniosku,  że  to  jest ****** zorganizujemy spotkanie – ale [nie]  wcześniej  jak [!] po procesie Zadrożyńskiego »tak wiem o tym  człowieku  mó[wił  mi  Staszek  (Śmigiel)«] –  Widzi  Pani wzwiązku  [!]  z  procesem *** nasza uwaga skupiona jest *** *** obronie – ??

6)  dziewczyna typ męski włosy krótkie [upię]te po męsku – **** spodnie   bluzę  sportową –  brała  duży [!] [udzi]ał  w  dyskusji (wyglądało  na  to [że] jest współtwórczynia wykładu) – [to] ta która  prowadzi  bibliotekę    [byłe]m  u niej w mieszkaniu – Katarzyna  Kałamajska  tel.  204-84,  [ul.] Gagarina 186 m. 7 – [umówi]ona ze mną na piątek godz. 9.00??? [Zamówi]łem 12 pozycji z biblioteki. –

7)  Wiesław  dyskusja  to  on słowa **** ** błyszczał [?] (widać było że *** jest nie lubiany).

8)  dziewczyna  lat  około  20-tu – uczesana gładko, w dyskusji głosu nie zabierała

9) Konrad

10) facet  lat 20-25 – bardzo ob*** broda i wąsy koloru ciemno bl[ond]  (gdzieś  go  już spotkałem) twarz okrągła [nalana] cera czer[wona] [?] w dyskusji nie brał udziału

11) Śmigiel

12)  facet  bardzo  podobny  do  S[ędzikowskiego]  z  Chełmży –- (wyglądał mi na jego brata) – w dyskusji nie zabierał głosu

13)  facet  z lekką czołowa łysiną (włosy jasne w okularach) też dyskutujący

14)  dziewczyna  uczesana  gładko włosy ciemne (nieciekawa) -– w dyskusji głosu nie zabierała

15)  dziewczyna ładna włosy ciemne długi warkocz – na imię Kika – dość żywo reagowała i brała udział w dyskusji

16) ja

Wnioski Dlaczego  wśród tych młodych ludzi tyle nienawiści do Zw. Radz.? Mam  już  wyrobiony  swój  pogląd ale wrócę gdy bliżej poznam to środowisko  mam  też  już  koncepcję –  *****  się – czekam na [decyzję] Rozmawiając  z  dziewczyną  K.K.[23]  pytałem – widziałem rzutnik wykład  był  ilustrowany  przez  sleidy  [!] – co te slaidy [!] przedstawiają? – kopie i zdjęcia afiszów ulotek *** ukazują się w  Zw.  Radzieckim taśma, magnetofon (nie duży chy[ba]] i sleidy [!]  zostały  u Śmigla” (płk. Zygmunt Grochowski, „Informacja nr 2/80” na podstawie donosu TW „Wilk”, sygn. IPN By 001/428, t. 2, k. 201-205).

 

Wzmianka  o afiszach ze Związku Sowieckiego dość mocno sugeruje, że  wbrew  dekoracjom,  opisanym  przez Chamerę na początku jego donosu,   przedmiotem  spotkania  nie  była  (świeża  wtedy)  9. rocznica Grudnia 1970 r., a forma i treść propagandy państwowego ateizmu   w   Sowietach.   Co   bardziej   fascynowało  Stanisława Chamerę: „nienawiść”     do    Sowietów,    czy    młodość   rozmówczyni (Kałamajska-Liszcz była wtedy 26-latką)?

 

W  punkcie pierwszym TW „Wilk” popisał się (jako dentysta) swoim „zboczeniem  zawodowym” –  opis  wyglądu  owej  osoby  świadczy jednoznacznie, że to Jan Szejka, ur. 12 listopada 1955 r., który wtedy  był  studentem ostatniego roku astronomii. Numery siódmy, dziewiąty  i  jedenasty  to  oczywiscie:  Wiesław Cichoń, Konrad Turzyński  i  Stanisław  Śmigiel.  Osoba  wymieniona pod numerem trzynastym  to  najprawdopodobniej  Antoni Mężydło – zgadza się wszystko, oprócz... okularów (których wtedy na pewno jeszcze nie nosił).   Jednak   Chamera   nie  był  obdarzony    tak  dobrą spostrzegawczością  i  pamięcią,  żeby  wykluczać  tu pomyłkę – wiadomo  zaś  skądinąd na pewno, że Antoni Mężydło brał udział w tym  spotkaniu. W punkcie piętnastym jest mowa o Krystynie Kucie –  „Kika” to przydomek, którym była zazwyczaj nazywana w gronie bliskich znajomych. Pozostałe wymienione osoby (oprócz Katarzyny Kałamajskiej-Liszcz, wymienionej z nazwiska przez autora donosu) trudno  jednoznacznie  albo  w  ogóle zidentyfikować. Nie wydaje się, aby wśród nich był ktoś „podobny do Sędzikowskiego” (np. – aktor  odtwarzający w kilka  lat  później w australijskim serialu „Powrót  do  Edenu”  postać  Grega  Mursdena),  raczej  byłby to Waldemar Sędzikowski właśnie.

 

Dnia 15 marca 1980 r. SB zatrzymała kilkoro mieszkańców Torunia, osadzając  ich  „oczywiście”  znowu w aresztach POZAmiejscowych: Zaczęto od Aliny Walukiewicz (ur. 18 czerwca 1957 r.; wówczas – studentka IV r. filologii polskiej na UMK), tym razem schwytanej jako „łączniczki”, przywożącej „bibułę” z Warszawy do mieszkania Śmigla. Alinę Walukiewicz osadzono w areszcie MO w Wąbrzeźnie, a co  do  pozostałych zatrzymanych w związku z tym, to: Stanisława Śmigla      w   Golubiu-Dobrzyniu,   Konrada   Turzyńskiego  w Wąbrzeźnie,  Bolesława  Niklaszewskiego  w  Golubiu-Dobrzyniu  i Andrzeja   Huniewicza  w  Chełmży  (komendant  wojewódzki  MO  w Toruniu,  płk.  mgr  Zenon Marcinkowski, pismo L.dz. A-O252/80 z dnia  15  marca  1980  r.  do  dyżurnego  operacyjnego  Gabinetu Ministra  Spraw  Wewnętrznych i do dyżurnego Komendy Głównej MO, sygn.  IPN  By  082/143, t. 1, k. 59 i 60). Konrad Turzyński tak oto  ustosunkował się do tego faktu (w zakrsie odnoszącym się do niego samego): „[...] Wiesław Modzelewski [chodzi, rzecz jasna o szer.   mgr.   Wiesława  Modrakowskiego –  dopow.  JS]  w  dniu 15.03.1980  [...]  oświadczył  mi,  że  zostaję zatrzymany na 48 godzin.  Przy  tym  na  moje  pytanie,  czy znów będę osadzony w areszcie  znajdującym się poza Toruniem, odpowiedział twierdząco dodając, że samo zatrzymanie sprawi mi zbyt małą dotkliwość i że potrzebna (!) jest jeszcze dodatkowa, polegająca na konieczności powrotu  na  własną  rękę  do  Torunia  (tym  razem z Wąbrzeźna; nieuchronnie  spowodowało to moje spóźnienie się do pracy w dniu 17.03.1980).  W  ten  sposób    niestety nie po raz ostatni – potwierdziły  się  moje obawy wyrażone w końcowej części pisma z dnia 1.03.1980 r., jakie skierowałem do prokuratora rejonowego w Gdańsku.” (Konrad Turzyński, skarga „Do Prokuratury Wojewódzkiej w Toruniu”, datowana 16 kwietnia 1980 r., odpis milicyjny, sygn. IPN  By  082/143 t. 2, k. 257.) Ale ten przeskok nieco w przód w czasie   służył  tylko  zilustrowaniu  tego,  że  SB  traktowała zatrzymania  jako  represje,  a  nie jako środek zapobiegawczy, i starała  się przy tym (formalnie pozostając w zgodzie z kodeksem postępowania  karnego)   dozować   według   własnego   uznania  intensywność tej represji.

 

 

podróże do Warszawy

 

Wypada   powrócić  w  tej  opowiastce  do  stycznia  1980  roku. Stanisław  Chamera  czyli  TW  „Wilk”  zabrał  swoim  samochodem Krystynę Kutę i Stanisława Śmigla do Warszawy, następnie zaś tak tę  podróż opisał pułkownikowi Zygmuntowi Grochowskiemu (swojemu oficerowi  prowadzącemu):  „Sprawozdanie  z wyjazdu do W-wy dnia 17.I.80 r. Spotkanie z Kuroniem sprawa Zadrożyńskiego a)  omówienie  treści  ulotek  o Zadrożyńskim na W-wę – Śląsk i Kraków –  osobne  dla  Grudziądza drukiem pilnym **** zająć się Chojecki  (Mirek)  – dzisiaj nie było go w W-wie – Jutro z nim załatwi Jacek Kuroń. b)  omówienie  jego sprawy (Zadrożyńskiego) rozmowa sam na sam z Kuroniem  przyznał  mi  rację, że na pewno moje ostrzeżenia były słuszne.  Jesteś  wysoko  notowany w KOR i mógłbyś mi zaszkodzić (miał chyba na [myśli] Moczulskiego) [...] [Wziąłem] 5 egz. Robotnika 39, 5 egz. Robotnika 40 1 Głos U Śmigla zostało 50 8 – Informatorów 5 – Caryca i zwierciadło 15 – Kołakowski 3 Głosy Robotnik 1/6 W  dniu  17.I  – 80 r. – rano o godz. 7.00 w mieszkaniu Śmigla był      Konrad,  Miklaszewski[!],  dziewczyna  X  i  Śmigiel, Miklaszewski  [oddał]  list  do  W-wy  Śmiglowi –  ktory został przekazany   Kuroniowi      w  liście  opisał  represje  SB  w [Wąbrzeźnie]  w  stosunku do siebie i jego narzeczonej – piątek godz. 19.00 Seminarium temat »Oświata i szkolnictwo PRL« ******* ****** –  Śmigiel  przyjedzie  sobota  wyjazd  z  Torunia 11.08 umówiliśmy  się na dworcu” (płk. Zygmunt Grochowski, „Informacja nr 6/80”,  sygn.  IPN  By  001/428, t. 2, k. 219-222). Na końcu donosu   widnieje   zapis:   „Na  podstawie  relacji  tw.  można przypuszczać,  że  w/w  studentką jest K. Kuta figurantka sprawy »Klub””   (tamże,  k.  222  rewers;  dopisek  został  wykonany regularnym  pismem, ale nie ręką płk. Grochowskiego). Ten ostatni nie  mógł być jednak zadowolony z tak lakonicznej relacji, skoro sięgnął swoim kapusiem aż do „samego” Jacka Kuronia!

 

Wobec   tego   Chamera   musiał   „przysiąść   fałdów”  i  napisać dokładniejsze,  drugie  sprawozdanie  z Warszawy: „[...] o godz. 7.00  [...]  udałem  się  do mieszkania Śmigla – w/w mieszkaniu zastałem   następujące  osoby  Śmigiel,  dziewczyna  X,  Konrad, Miklaszewski [poprawnie: Niklaszewski]. Miklaszewski [!] przybył podobno o godz. 6.00 – był poprzedniego dnia o godz. 22-ej, ale nikogo  nie zastał – nie pytałem gdzie spał, ale widać było, że jest  zmarnowany.  Porozumiewano się pisząc kartki. Pisał Konrad –   »Wtorek  godz.  13.00  po  uprzednim  telefonie  bibuła  do odebrania« – adres podałem uprzednio. Wiadomość, że papier jest oraz  powielacz  [gotowy]  (chodziło  o W-wę!), pisał do Śmigla, Śmigiel   podał   mnie.  Pisał  razem  z  dziewczyną  X  referat (przypuszczam,  że  na piątkowe seminarium, o seminarium napisał na   kartce  Śmigiel  do  mnie  [...]  O  godz.  7.45  opuściłem mieszkanie  Śmigla wraz z dziewczyną X – Śmigiel przyszedł za 5 minut.  Godz.  7.50  wyjazd  do  W-wy –  Wczasie  [!] drogi [z] siedzącą  obok  mnie dziewczyną rozmawiałem, w wyniku której [!] donoszę:   studentka   r.   filologii  polskiej    dziecko  14 miesięczne  u  matki  pod  Szczecinem    pracuje  dodatkowo  w stołówce   akademickiej –  alimenty  1000    płaci  ojciec – pracujący  na Wybrzeżu – w/g rozmowy i obserwacji – dziewczyna [...]   ładna   ale   zaniedbana[24] – [...] wciągnęła się do tej pracy już na Wybrzeżu, zajmująca  [!]  się  akcjami  ulotkowymi – gdy powiedziałem, że pierwsze  kroki  to  Kuroń    była  zaskoczona,  że tak wysoko jeszcze  nie  rozmawiała – Kuroń – oczywiście, gdy chciała coś mówić  nie dopuszczał do głosu – Widziałem, że mimo że poznałem jednego z czołowych przywódców KOR inaczej to sobie wyobrażałem. Godz.  11.20 – 13.00 W-wa mieszkanie Kuronia Jacek jest z panią Heleną  Rysopis –  Szczupła  wzrostu średniego w okularach **** przeprosił nas na 10 minut – że ma do załatwienia i omówienia z nią  pewne  sprawy – lat około 40-tu[25].  Później w/w osoba interesowała się akcją ulotkową i dlaczego nie  udała  się[26]  w  grudniu  1979  r.  w Toruniu [...] Śniadanie przygotowała  żona  Jacka –  notabene  [!] nie pasująca do tego towarzystwa –  z  Jackiem  w  obecności  Śmigla  i dziewczyny X mówiliśmy  ogólnie  o  sprawie Edka [= Edmunda Zadrożyńskiego – dopow.  JS]  – Śmigiel sugerował jego [= zapewne: Jacka Kuronia –  dopow.  JS]  przyjazd do Torunia – terminy pisali [w obawie przed  podsłuchem    dopow.  JS]  sobie  – w drodze powrotnej mówił, że Jacek będzie u niego w przyszłym tygodniu chciałby aby ktoś  był  z  Grudziądza  [...]  W  okresie  twojej nieobecności postaram  się  dobidź  [!]  do  Grudziądza  i im pomóc – (słowa Kuronia  [...] Maciek (syn) studiuje w Olsztynie i wyobraź sobie chcieli  mu  dać  stypendium    (ojciec nie pracujący – ) aby później  udowodnić ile biorę za publikacje u nas i zagranicą [!] –   wytoczyć  sprawę  o  niesłusznym policzeniu stypendium **** wprowadzenie  w błąd – a co za tym idzie usunięcie z uczelni – gdyż  na  tym polu faktycznie wygrałem. Dyskusja ogólna na temat Zadrożyńskiego  z  Jackiem  Kuroniem.  Kuroń  podkreśla,  że  od ostatnich  aresztowań  w  grudniu, wówczas gdy niepyszni musieli wycofać  sankcje  prokuratorskie  w  W-wie pracuja bez zakłóceń, żadnych    akcji   wykłady   odbywają   się   bez   zakłóceń   w przeciwieństwie  prowincji  jak  ostatnio  we Wrocławiu – tutaj włączył  się  Śmigiel,  mówiąc  o  fiasku akcji na Uniwersytecie Toruńskim wystąpił z oceną Milicji Obywatelskiej – MO w Toruniu to  dno  pod  względem  pracy –  w stosunku do MO w Gdańsku mam porównanie  gdyż  z jednym i drugim miastem miałem do czynienia. Następnie rozmowa indywidualna moja z Kuroniem – o Zadrożyńskim –   Miałeś  rację  a propo [!] Edka – moje plany w stosunku do Ciebie  mam  inne,  szkoda  że wskutek procesu jesteś namierzany niewątpliwie  przez S.B. – po chwili szczerości – znów ten sam Kuroń  dufny  w  sobie[!]:  materiały  [=  chyba:  obciążające w procesie przeciwko Zadrożyńskiemu? – dopow. JS] to prymityw ale niewątpliwie proces przegrany w stosunku do Edka (dostanie 5 lat a  Mirka[27]  zrobią na sprawie) – ale już wskutek propagandy mamy już faktycznie proces wygrany. W czasie   tych   wywodów   Kuronia  widzę  pływaka  nabierającego powietrza  ostatnim  wysiłkiem  przed utonięciem. Kuroń połączył się  z mieszkaniem Chojeckiego, chciał go ściągnąć – niestety w tym  dniu  był  poza  W-wą –  jutro  tę sprawę omówię z Mirkiem [Chojeckim  – dopow. JS] – nasza akcja – akcja ulotkowa W-wa, Kraków,  Śląsk i akcja Grudziądz – prowadzona dwoma kanałami – W-wa  przez nas wspólnie z Grudziądzem i Toruniem, i drugi kanał akcja  ulotkowa  kierunek  Toruń  i  Grudziądz, prowadzona przez Wybrzeże  i  ulotkami  tam  wydrukowanymi –  W czasie rozmowy z Kuroniem    powiedziałem, że mam człowieka drukarza – przyjął to  z  rezerwą    sprawdź  go  dokładnie  i  przekaż Śmiglowi. Następne  rozmowy  to  [z]  Litińskim  [!] –  dużo  i  długo  o Zadrożyńskim,  on  poinformował  mnie  o artykule, który wkrótce ukarze  [!]  się  w  »Spieglu« –  w lutym będzie na wykładzie w Toruniu  temat  (około  20  lutego)    p.t. »Lata 45 - 47 – i działalność  P.S.L.  w  Polsce  w  tym czasie«. Mówił o sytuacji opozycji  w  Czechach  i na Węgrzech? – zawsze w czasie rozmowy [mówi]  mi  o  tym. –  Na  proces  przyjedzie,  ale widać że ma wątpliwości  a  propo  [!]  Zadrożyńskiego  i on potwierdza tezę Kuronia – o wybitnym spokoju ze strony SB w W-wie – ale mówiąc o  tym  nie  chełpi  się  jak  Kuroń – a myśli? to chyba spokój pozorny –  z  Litińskim  [!]  dużo  dyskutujemy  o sprawach nie związanych  z KOR-em – dyskutowaliśmy o Moczulskim – sugerując pogodzenie    co to to nie – on próbował rozmawiać z Kuroniem –  ale  tylko  po to, aby ta rozmowa – była przeciw Kuroniowi, zdaję  sobie  sprawę  że  on zrobił duże rozbicie i jak się J.L. wyraził swoim wyskokiem zrobił olbrzymie zamieszanie i straty – widać  że a propo [!] Moczulskiego – Litiński [!] ślepo stoi za Kuroniem – ja zkolei [!] wyraziłem inne stanowisko, a propo [!] tego  problemu.  W  czasie  rozmowy  z  L.J.    przybył  facet (redaktor   »Krytyki« –  R[oman? –  dopow.  JS]  Wojciechowski (nazwisko  z  Wojciechowskim  [Adamem? –  dopow.  JS]  ostatnio prześladowanym   tylko   zbieżne).  R.  Wojciechowski  uczestnik nieudanego  zamachu  na  Gomółkę  [!]  w  roku  1956-ym  obecnie alkoholik –  (opinia  Litińskiego[!])  W  godz.  18.00  - 21.00 Śmigiel  z  dziewczyną  X udał się do Akademika[28] – na zebranie i bibułę  (300  metrów od Pl. Zbawiciela Wydział Elektryczny [...] Po  odebraniu materiałów o godz. 24-ej wyjechaliśmy do Torunia.” (płk.  Zygmunt  Grochowski, „Informacja nr 7/80”, tj.: Stanisław Chamera  czyli TW „Wilk”, „Sprawozdanie z wyjazdu w dniu 16.I.80 na  rozmowy z przedstawicielami KOR W-wa”, sygn. IPN By 001/428, t.  2,  k.  225-231)  Czy jednak podróż do Warszawy i z powrotem odbyła  się  16  czy  17  stycznia?  Donosy  pod tym względem są rozbieżne,  chociaż  dla  bezpieki  to  akurat było trochę mniej ważne niż reszta ich treści. Chamera najwidocznie dostał na tyle ostrą  reprymendę,  że  wczuł  się w rolę przesadnie i nie tylko informował,  ale  także „konfabulował”, dodając to, co po prostu pasowało  do  oficjalnej  propagandy  PRL  przeciwko środowiskom opozycyjnym –  że  to jakieś niedobitki, wyrzucone na „śmietnik historii”,  gdzie  właśnie (np. w osobie Jacka Kuronia) dokonują swoich  „ostatnich  podrygów”...  Chyba  zaimponowało mu, że on, człowiek  z  prowincji,  może donosić na ludzi, o których często mówiło wtedy Radio Wolna Europa, a niekiedy (choć inaczej) także –   reżymowa  propaganda.  Czasem jednak gubił sią w ulokowaniu „narratora”:  np.  „niestety”  bynajmniej  nie z punktu widzenia bezpieki, jak w powyższym przykładzie.

 

Chamera  musiał  jednak  obsłużyć  w swej pracowitości nie tylko wyjazd  do  Warszawy, w którym brał udział, ale zaraz potem inny –  cudzy. W dniu 19 stycznia 1980 r. Stanisław Chamera czyli TW „Wilk”  donosił:  „[...] na zebraniu wczorajszym było w/g Śmigla 13  osób.  [...]  Konrad wystąpił z propozycją, aby Toruń wezwał wszystkie ośrodki KOR w Polsce o bojkot wyborów – przygotowanie na  szerszą  skalę  ulotek  i afiszy do lokali wyborczych format małych  ulotek  wkładanych  do kopert zamiast kart wyborczych – Śmigiel się do tego zapalił – ale wysłał Konrada do W-wy – aby omówić  techniczną  stronę  tego zagadnienia – Wyjechał do W-wy dzisiaj –  wraca  w  poniedziałek  rano –  ustali też termin i godzinę przyjazdu Kuronia do Torunia [...] Nastąpiła też wymiana zdań  na  temat  Wiesława –  konflikt  Wiesław – Śmigiel ulega zaostrzeniu”  (płk.  Zygmunt  Grochowski,  „Informacja nr 8/80”, datowana 19 stycznia 1980 r., sygn. IPN By 001/428, t. 2, k. 233 rewers  i  k.  235  awers).  Kolejny  cudzy  wyjazd z Torunia do Warszawy  TW „Wilk” relacjonował niedługo później: „Sprawozdanie ze  spotkania  w  dniu  12.II.80  r. –  w  Toruniu  Godz. 18.00 pojechałem do mieszkania Śmigla nie było go – udałem się na ul. Moniuszki  Akademik  nr 3 pokój 118 – zastałem dwie osoby jedną poznałem – ona zresztą też mnie, [...] przeprowadziłem godzinną rozmowę –  z  której  wynikało –  że  w  piątek jedzie do W-wy (Kopernikiem   [nazwa   pociągu   pospiesznego    dopow.  JS]) popołudniu [!] Kika wraz z Konradem autostopem wrócą w niedzielę lub  poniedziałek –  powinni przywieść sporo materiałów [...] z rozmowy  wynikało, że zna osobiście Mirka Zadr[ożyńskiego] [...] opinia  jest jej o nim [!] bardzo negatywna – zresztą tę opinię przekazała w W-wie Kuroniowi (wypytywał ją szczegółowo) – [...] zapisałem jej receptę **** i Biseptol – wypełniając [!] receptę musiała  podać nazwisko Czerwińska Anna[29]   [...]   jej  koleżanka  jest  pod  wpływem  i  sympatykiem działalność  [!] Śmigla, to [!] następnie mówię, że przyjechałem po  materiały    wyciągła  [!]  z wnęki pod oknem – (czy było więcej nie wiem) pożegnaliśmy się z tym, że mowa byał, że [jutro] podjedzie  do Śmigla – i przekaże mu, aby do mnie zachodził [tu następuje  odręczny szkic przedstawiający „Rozkład pomieszczenia pokoju  118”, z uwzględnieniem łóżka Czerwińskiej oraz wnęki pod oknem  pełniącej roli skrytki na bibułę – dopow. JS] Umówiliśmy sie,  że w przyszłym tygodniu wtorek środa będę po materiały dla Grudziądza.”  (płk.  Zygmunt  Grochowski, „Informacja nr 14/80”, sygn.  IPN  By  001/428,  t.  2,  k.  251 awers i rewers, k. 252 awers).  A  wyjeżdżającym  wydawało się, że skoro tylko w piątek przed wolną sobotą (wtedy to bywało podobnie rzadkie jak obecnie soboty robocze!) udało się uniknąć zatrzymania przez SB (ani nie otrzymać  wezwania  do KW MO na sobotni termin!) i opuścić Toruń autostopem,  to  już  chwilowo  miało się „łapsów” z głowy aż do powrotu. Niestety, nie było tak dobrze, nieraz „łapsy” wiedziały o  tym  przed  powrotem  kurierów, a czasem nawet (jak 12 lutego 1980 r.) przed ich wyjazdem...

 

W  kolejności  wydarzeń  wypadłoby  teraz  spotkanie  z udziałem Aleksandra   Halla,   o   którym   jednak  najwidoczniej  nikt  z donosicieli  nie  zawiadomił bezpieki na czas, toteż zatrzymanie objęło tylko część uczestników i to dopiero po jego zakończeniu. Przebieg  tego zdarzenia został już przedstawiony, z zakłóceniem chronologii,  na początku niniejszego epizodu. Natomiast kolejny cudzy wyjazd  do DS „Mikrus” w Warszawie już znalazł się w polu uwagi  „Wilka”  i bezpieki: „Kika Konrad i Czerwińska w piątek i sobotę  [=  15  i  16  lutego 1980 r. – dopow. JS] byli w W-wie spali  w  akademiku  »Mikrus« widzieli się z Kuroniem – nic nie przywieźli [...] Ja umówiłem się, że po godz. 14 – 15 wpadnę po odbiór  **  pokój  118.  Wiesław jak przyszedł – skarżył się że chcą  mu  żonę  zwolnić  z  pracy  [pracowała  jako  technik dentystyczny –  dopow.  JS]  a  wogóle  [!] każde jego słowo to wyzwiska  na S.B., na ustrój [...]” (sygn. IPN By 001/428, t. 2, k.  263  rewers)  To  podczas  owego  pobytu  w Warszawie trojga przybyszów  z Torunia Adam Michnik (ur. 17 października 1946 r., w  owym  czasie  jeden z najbardziej znanych członków KSS „KOR”) został umówiony na przyjazd do tego miasta z wykładem, co jednak (w każdym razie przed Sierpniem) nie nastąpiło...

 

 

bezpieka zamiast prelegenta

 

Natomiast   kolejne   spotkanie   samokształceniowe   w  Toruniu zakończyło  się  przygodą  mniej przyjemną, bowiem nie tylko nie przyjechał  spodziewany  prelegent,  ale nękanie dotknęło trochę większą ilość osób: „21 lutego wtargnięcie MO i SB do mieszkania Stanisława  Śmigla  w  Toruniu,  współpracownika  KSS  »KOR«, na odbywające  się tam zebranie samokształceniowe. Spośród obecnych 20  osób  6 zatrzymano na 48 godzin, m. in. Konrada Turzyńskiego (RMP),  Krystynę Kutę (studentka) i St. Śmigla; 14 osób – m in. Wiesława   Cichonia,  Janinę  Ochojską,  Jana  Szejkę,  Andrzeja Uniewicza   [poprawnie:  Huniewicza]  i  Andrzeja  Olszewskiego, zatrzymano  na  7  godzin.  Rewizję  przeprowadzili  mgr Wiesław Modzelewski  [poprawnie: Modrakowski], ppor. Daniel Janczewski i por.  Ryszard  Słupecki.”  („Komunikat  KSS  »KOR«”,  nr 37 z 29 lutego  1980 r., str. 8) To samo zdarzenie zostało opisane także w   innym   nie   cenzurowanym  czasopismie:  „Według  podobnego scenariusza[30] rozbito spotkanie samokształceniowe w Toruniu. Ok. godz.  19.00  funkcjonariusze  MO  i  SB wtargnęli do mieszkania Stanisława Śmigla, zatrzymując tam 14 osób, przeważnie studentów UMK   w   Toruniu.  Na  komisariacie  wszystkich  zrewidowano  i próbowano   przesłuchać.   Najmłodszej   19-letniej  dziewczynie obiecano   natychmiastowe   zwolnienie,   jeśli   złoży  pisemne zobowiązanie  do  współpracy  z  SB. Gdy kategorycznie odmówiła, osadzono    w areszcie na 48 godzin. Oprócz niej zatrzymano na dwie   doby,   w  aresztach  w  Chełmnie  i  Chełmży,  5  innych uczestników spotkania, m. in. Konrada Turzyńskiego – uczestnika RMP,   Stanisława   Śmigla,   Krystynę   Kutę,   Joannę  Odojską [poprawnie:  Janinę  Ochojską],  Andrzeja Huniewicza i innych. Tego   samego   dnia   w  Toruniu  przeprowadzono  7  rewizji  w mieszkaniach  osób  działających  w  niezależnych  ugrupowaniach społecznych. W akcji przeciw samokształceniu udział brali m. in. mgr  Wiesław  Modzelewski [poprawnie: Modrakowski], ppor. Daniel Janczewski,  por. Ryszard Słupecki.” (nie podpisany materiał pt.: „AKCJA  PRZECIWKO  SAMOKSZTAŁCENIU  TRWA”,  „Bratniak. Pismo Ruchu Młodej Polski” nr 1(21), styczeń –  luty  1980  r.,  str.  54; gwoli jasności: ten numer dwumiesięcznika RMP został faktycznie zamknięty 4 marca 1980 r.)

 

Prawdopodobnie  informacje o rozbitym przez SB lutowym spotkaniu dwaj koledzy przekazywali „według właściwości” – współpracownik KOR-u  Śmigiel  telefonicznie  do  Jacka  Kuronia, uczestnik RMP Turzyński,   również   telefonicznie,  do  Aleksandra  Halla,  a ponieważ  i  Śmigiel,  i  Turzyński  odznaczają się nienajlepszą dykcją,  mogło  dojść  do  przekłamań  liczby  zatrzymanych oraz nazwisk  niektórych  spośród  nich.  Zaś  nazwisko szer. mgr. W. Modrakowskiego    przeinaczył   prawdopodobnie   sam   Turzyński wcześniej,  mylnie je odczytując nad ranem po nieprzespanej nocy  z  25  na  26  stycznia 1980 r., o czym pośrednio może świadczyć następujący  fragment  dokumentu:  „Dodam  przy okazji, że wśród kilku  przypadków  zatrzymania  mnie  tylko  raz  miałem możność zapoznać  się  z  oficjalną  kwalifikacją przyczyny zatrzymania. Było  to  sformułowanie  »wroga  działalność przeciwko ustrojowi PRL«. [...] Powyżej skomentowany przykład kwalifikacji przyczyny zatrzymania pochodzi z raportu o zatrzymaniu osoby sporządzonego w  dniu  26.01.1980 przez funkcjonariusza, który w owym raporcie podpisał  się  jako mgr Wiesław Modzelewski.” (Konrad Turzyński, skarga  „Do  Prokuratury  Wojewódzkiej  w  Toruniu”, datowana 16 kwietnia 1980 r., odpis milicyjny, sygn. IPN By 082/143 t. 2, k. 256 i 257)

 

Po  latach  ukazała  się  relacja  Krystyny  Kuty dotycząca tego samego  zdarzenia:  „Mniej  więcej  w  tym  okresie pierwszy raz zostałam  zatrzymana  na  48  godzin.  Czekaliśmy  na Michnika w mieszkaniu  Staszka  Śmigla.  Staszek  wynajmował  pokój  u pani Klebeko,  osoby  dziś już nieżyjącej. To była wspaniała kobieta. Przyjmowała  ludzi  mających  kłopoty z SB. Po pierwszej rewizji obniżyła  Staszkowi  czynsz o 100 zł, po drugiej poczęstowała go obiadem.  Gdy  nas  wzięli,  całą czternastką[31] wylądowaliśmy w Chełm[n]ie[32]. Stamtąd wróciłam na własny koszt.”   (Małgorzata  Skuczyńska,  „Zwykły  szary  człowiek.  Z pominięciem  pytań  zapis  rozmowy  z  Krystyną Kutą”, „Przegląd Pomorski.  Pismo społeczno-kulturalne”, nr 1(20) z 1991 r., str. 18).   Można  by  dodać,  że  ś.p.  Kazimiera  Klebeko  słuchała regularnie  Wolnej  Europy  tak  głośno (była bowiem głucha), że nawet  przy  zamkniętym  oknie u niej na pierwszym piętrze można było,  stojąc  na  chodniku  przed tym domem, całkiem sporo słów zrozumiale dosłyszeć.

 

Służba Bezpieczeństwa w swojej wewnętrznej korespondencji (pismo komendanta    wojewódzkiego    MO    w   Toruniu   płk.   Zenona Marcinkowskiego  L.dz.  A-0185/80  datowane  22  lutego 1980 r., adresowane  do  dyżurnego  operacyjnego  Gabinetu Ministra Spraw Wewnętrznych  i  do dyżurnego Komendy Głównej MO – sygn. IPN By 082/143,  t.  1,  k.  35)  tak  zrelacjonowała to wydarzenie: „W związku   z   uzyskaniem  przez  Wydział  III  tutejszej  KW  MO wyprzedzającej  informacji  o mającym się odbyć w dniu 21 lutego 1980    r.   nielegalnym   spotkaniu   samokształceniowym   osób wywodzących     się     z     grona     miejscowych    elementów antysocjalistycznych,  pracownicy Wydziału III i Śledczego KW MO współdziałając   z  funkcjonariuszami  Komendy  Miejskiej  MO  w Toruniu   rozwiązali  powyższe  zebranie.  Odbywało  się  ono  w mieszkaniu  Stanisława  Śmigla  czołowego działacza wspomnianego środowiska;   uczestniczyło  w  nim  13  osób,  spośród  których zatrzymano   na   48   godzin:”  i  tu  (wraz  z  innymi  danymi personalnymi)    wyliczone nazwiska: Stanisław Śmigiel, Konrad Turzyński,  Krzysztof  Wojdyło,  Piotr Jankowski, Krystyna Kuta, Małgorzata  Alfawicka.  (Ostatnia z wymienionych jest właśnie tą osobą,   która –  według  relacji  w  „Bratniaku”  odrzuciła możliwość  natychmiastowego  zwolnienia za cenę zobowiązania się do  współpracy  z  SB.)  Dalej  ten  sam  dokument  wylicza,  że „zwolniono  po  przeprowadzeniu  rozmów  wyjaśniających”:  Alinę Walukiewicz,   Wiesława  Cichonia,  Janinę  Ochojską,  Bogusława Maciągowskiego,  Andrzeja  Huniewicza,  Annę  Czerwińską  i Jana Szejkę   (sygn.  IPN  By  082/143,  t.  1,  k.  36).  „W  wyniku przeprowadzonych   rozmów   nie   uzyskano   żadnych   istotnych informacji. Na terenie miasta zatrzymano, podczas gdy udawał się na spotkanie do Stanisława Śmigla – Sławomira Jodko-Narkiewicza [...] Według posiadanych informacji miał on wystąpić z prelekcją o  działalności  »opozycyjnej«  na  Wybrzeżu.  Po  konsultacji z Wydziałem  III  KW  MO  w  Słupsku wymienionego zatrzymano na 48 godzin.” (sygn. IPN By 082/143, t. 1, k. 37).

 

Wiesław  Cichoń  w  lutym  1980  r. (chyba wkrótce po zwolnieniu wszystkich  jego  uczestników z aresztów) zażartował, że Michnik najwidoczniej  zapisał sobie w kalendarzyku niewyraźnie, a potem zasugerował  się  swym  zapisem  i, zamiast pojechać do Torunia, poszedł do swojej warszawskiej przyjaciółki Barbary Toruńczyk...

 

„Dane  posiadane”  przez  bezpiekę  – przynajmniej tym razem – były,    niestety, zupełnie chybione      niestety   dla S. Jodki-Narkiewicza,  który przyjechał tego dnia ze Słupska (gdzie mieszkał  i pracował na ówczesnej WSP) do Torunia, ale prywatnie do Turzyńskiego,  z  którym  razem  na  jednym roku studiował  był matematykę  na Uniwersytecie Gdańskim, natomiast z działalnością opozycyjną Sławomir Jodko-Narkiewicz (ur. 2 marca 1953 roku) nie miał    i  nie  chciał  mieć  – nic wspólnego. Wybierał się z wizytą  do  Hotelu Asystenckiego nr 2 w Toruniu, zaś o istnieniu Stanisława  Śmigla  nawet  nie wiedział, a tym bardziej nie znał jego  adresu  ani  faktu  mającego  się odbyć u Śmigla zebrania. Dowiedział  się o tym dopiero, gdy on i Turzyński, wraz z innymi zatrzymanymi,  byli  wiezieni  milicyjną  „suką” do aresztu MO w Chełmży  (a  niektórzy jej „pasażerowie” – jak Kuta i Alfawicka – dalej, aż do Chełmna).

 

W  dniach  21  i  22  lutego  bezpieka  dokonała w Toruniu także przeszukań  w  mieszkaniach  u: Andrzeja Pilarskiego, Stanisława Śmigla,  Konrada  Turzyńskiego  Małgorzaty Stawikowskiej, Emilii Karolewskiej,   Katarzyny   Kałamajskiej-Liszcz   i   Krzysztofa Wojdyły,  jednakże  okazało  się,  że „Dla przejęcia nielegalnej biblioteki  materiałów  antysocjalistycznych,  mającej znajdować się  na  terenie  Torunia[,]  przeprowadzono przeszukania trzech wytypowanych mieszkań – wynik negatywny” (sygn. IPN By 082/143, t.  1,  k.  37  i  40). Biblioteka miała sporo szczęścia, bowiem znajdowała  się  pod  adresem  (Toruń,  ul.  Dobra  31), gdzie z rodzicami  mieszkała  Małgorzata  Stawikowska  – to jej ojciec, doc. Antoni  Stawikowski  (astrofizyk  zatrudniony  w  Centrum Astronomicznym  im.  Mikołaja  Kopernika Polskiej Akademii Nauk, później      od   lata   1981  r.    przewodniczący  Zarządu Regionalnego  NSZZ „Solidarność” w Toruniu, prowadził właśnie tę bibliotekę).   Esbecy  musieli  wówczas  zadowolić  się  jedynie znalezieniem katalogu księgozbioru tej biblioteki (jej samej nie znaleźli zresztą również nigdy potem).

 

Ale...  znowu nie zgadza się rachuba – osób zatrzymanych! W KSS „KOR”  niepotrzebnie  wykonano  dodawanie:  14+6=20, podczas gdy raczej należało (jak w redakcji „Bratniaka” i w pamięci Krystyny Kuty)  wykonać  odejmowanie: 14-6=8. Jednak i tu esbekom wyszedł inny  wynik.  Ale  esbecy  wiedzieli  to,  czego w lutym 1980 r. jeszcze  nie  wiedziały (oprócz jednej) policzone osoby. Otóż SB wzięła  pod  uwagę  liczbę  13  (a  nie 14), bo wyliczając osoby wygarnięte  z mieszkania Śmigla (te zatrzymane na 48 godzin i te zatrzymane  na  krócej) nie uwzględniła Andrzeja Olszewskiego. I słusznie,  gdyż  ten,  urodzony  24 października 1957 r. student Wydziału  Prawa  i  Administracji  UMK,  od 25 listopada 1978 r. (formalnie,   bowiem   faktycznie   już  trochę  wcześniej)  był konfidentem  bezpieki, tajnym współpracownikiem SB o pseudonimie „Karol”,   zarejestrowanym  pod  numerem  04583.  Jego  oficerem prowadzącym  był  (w  tym  czasie,  o którym tu mowa) inspektor Sekcji III Wydziału III KW MO w Toruniu, ppor. Roman Zielenkiewicz. Alfawicka[33]  przyszła  na  to  spotkanie właśnie  za  namową... Andrzeja Olszewskiego, uprzednio w takiej działalności  nie  uczestniczyła  (potem  zresztą również nie – przestraszyła  się,  co  jednak  nie  przeszkodziło jej postąpić godnie wobec esbeckiego szantażu!).

 

Pech  uczestników  niedoszłego  spotkania  z  Michnikiem polegał jednak  tym  razem nie na tym, że SB nasłała swojego donosiciela na  to  zebranie,  ani na tym, że donosiciel zawczasu o zebraniu Służbę  Bezpieczeństwa  poinformował.  Andrzej Olszewski donosił dotychczas   bardzo   intensywnie,   ale   z   innych  środowisk studenckich   w   Toruniu,   głównie  na  terenie  duszpasterstw akademickich,    prowadzonych   przez   oo.   jezuitów   i   oo. redemptorystów.  Jednak na spotkanie do Śmigla został zaproszony przez  samego Śmigla, który w tym celu odwiedził go w domu, gdyż usłyszał był o tym, że Olszewski znajdował się wśród uczestników studenckiego  spotkania  samokształceniowego w Bydgoszczy w dniu 19  stycznia  1980 r., gdzie prelegentem był Arkadiusz Rybicki z RMP  (podobnie  jak  w  kilka  dni  później  Aleksander  Hall  w Toruniu), a które zostało również  rozbite przez SB (później w „Bratniaku” opisano to zdarzenie wraz  z  dwoma  podobnymi zdarzeniami  które  nastąpiły  21 lutego równocześnie w Gdańsku i w Toruniu). Tak w każdym razie napisał TW „Karol” w donosie, jaki sporządził w budynku KW MO przy ul. Słowackiego w Toruniu w nocy z 21 na 22 lutego  1980  r.:  „W  dniu  18  II do mego mieszkania przyszedł Śmigiel.  Z luźnej rozmowy wywnioskowałem, że interesuje się mną i  grupą  ludzi[,]  których  znam[,]  o nastawieniu opozycyjnym. Mówił  krótko  o  działalności opozycji w Toruniu. Na pytanie[,] skąd  ma mój adres[,] odpowiedział, że po wpadce w Bydgoszczy od ludzi,  którzy  mnie  znają[,] otrzymał adres (prawdopodobnie od Heslinga   [poprawnie:   Zdzisława   Hetziga – dopow. JS]).  Zaproponował  nam  przyjście  w czwartek  o 18.00 do jego mieszkania. Miał przyjechać ktoś spoza Torunia   (jakaś   kobieta).   Miało   to  odbyć  się  w  ramach samokształcenia.  [...] Od Śmigla dowiedziałem się, że w Toruniu istnieje  biblioteka posiadająca kilkaset egzemplarzy, a ok. 100 tytułów. Wypożyczenia – wyraża się chęć wypożyczenia, po jakimś czasie  ktoś  przynosi książkę do domu.[...]”. Oficer prowadzący ubolewał   nad  opieszałością  swojego  donosiciela:  „Spotkanie odbyło  się w gmachu Komendy Wojewódzkiej MO na ul. Słowackiego. T.w.  był w grupie osób zatrzymanych w dniu 21 II [...] O fakcie zebrania  t.  w.  nie  poinformował  mnie [...]” (prof. Wojciech Polak „Anatomia   agenta.   Historia  tajnego  współpracownika  Służby bezpieczeństwa o pseudonimie »Karol« (1978-1983)”, Finna, Gdańsk 2005, str. 104.).

 

Jednak – skoro tak – to jaką drogą SB otrzymała „wyprzedzającą informację” o zebraniu u Śmigla? Może po prostu zauważyła, że do mieszkania,   w   którym  mieszkał  Śmigiel,  przychodziła  tego wieczoru  większa  niż zwykle ilość osób? Być może jakiś inny, nie zidentyfikowany,  konfident  odegrał tu rolę. Jeżeli tak, to zapewne nie znajdował  się  wśród  uczestników  spotkania,  a  tylko  w jego obecności o tym spotkaniu mówił ktoś, kto na nie się wybierał – w  przeciwnym  razie  meldunek o zatrzymaniu opiewałby nie na 14 minus 1 czyli 13 osób, a na liczbę jeszcze trochę mniejszą.

 

TW   „Wilk”  dowiedział  się  o  wszystkim  po  fakcie –  donos Stanisława  Chamery z 23 lutego 1980 roku: „godz. 14.30 Akademik nr  3  Toruń zastałem obie dziewczyny [...] czy coś zabrano? ale nie dużo (bibliotekę przewieźliśmy wszystko by zabrali) – wpadł tylko  w  ich  ręce katalog – mając go będą dalej szukali [...] one  też  były  zatrzymane  po 8 godzin [**olnienia] były jakieś różne    zatrzymano  Konrada,  Kikę,  Śmigla (jedną dziewczynę która  była  pierwszy  raz)  [...]  przez    wpadkę – mogą im dołożyć  Stasiu  szepnięto  mi,  że  gdyby zrobili mu kolegium a można  byłoby  go  wykupić  aby  porozumieć  się  ze  mną (słowa Czerwińskiej)”  (sygn.  IPN  By  001/428,  t.  2, k. 270). Zamysł aluzyjnego  (tj.  poprzez  długość  zatrzymań) rzucenia przez SB podejrzeń  (na  Cichonia? –  działacz  rangi  porównywalnej  ze Śmiglem,  a  „siedział”  tylko  kilka  godzin)  chyba  się  więc powiódł,  jak  zdaje się świadczyć niedomówienie Czerwińskiej... (zob.:  także: prof. Wojciech Polak, „Anatomia agenta. Historia tajnego współpracownika  Służby  Bezpieczeństwa  o  pseudonimie  »Karol« (1978-1983)”, Finna, Gdańsk 2005, str. 128.)

 

 

ze skargą do posła

 

Dopiero  w  kilka  dni po rozbitym przez SB spotkaniu donosiciel Andrzej  Olszewski  dowiedział  się  od  Stanisława  Śmigla,  że czekano  wówczas na Adama Michnika jako prelegenta (który jednak i  tak  nie  dojechał), a nie na bliżej nieokreśloną kobietę. TW „Karol”  tak  bowiem donosił: „26.02.80 wychodząc z lektoratu[34] spotkałem Śmigla, który czekał na Turzyńskiego[35]. Zaproponował  mi [zr]obienie powielacza[,] dodał, że sprawa jest b.  pilna.  Wyraziłem  zgodę –  powiedział,  że  nawiąże ze mną kontakt.  Dołączył  Konrad  i  rozmawialiśmy, że miało być 29.02 spotkanie  które  zostało  odwołane.  [...]  Wspominał  nazwisko Michnika  w  nawiązaniu do poprzedniego spotkania. [...]” (ppor. [Roman]  Zielenkiewicz,  „Informacja  nr 8/80”, datowana 1 marca 1980  r.,  sygn.  IPN By 001/565, k. 100, awers) W dalszym ciągu tego  samego  dokumentu  jest mowa o tym, że: „Śmigiel dodał, iż planuje  stworzyć delegację kilku osób, która uda się [do] posła na  Sejm –  i  na jego ręce ma złożyć pisemne zażalenie na S.B. która  nie  dopuszcza do spotkań samokształceniowych. Śmigiel na ten  temat  nic  więcej  nie  dodał.”  (tamże,  k. 100, rewers). Wkrótce TW „Karol” uściślił i uaktualnił te ostatnią informację, którą  przyjął bezpośredni przełożony jego oficera prowadzącego: „W  dniu  dzisiejszym o godz. 7.50 tw. ps. »Karol« telefonicznie poinformował,   że   w  godzinach  wieczornych  ma  się  udać  z inicjatywy Śmigla delegacja do posła Michnikowskiego w składzie: K.  Turzyński,  J.  Ochojska,  J.  Szejka,  tw.  ps.  »Karol«  i prawdopodobnie  również  S.  Śmigiel.  Innych  informacji na ten temat  tw.  nie  posiadał. Stwierdził, że w dniu dzisiejszym nie będzie  miał czasu na spotkanie. W miarę możliwości i w sytuacji uzyskania  nowych  informacji  skontaktuje  się  telefonicznie.” (kier.  sekcji  III  Wydz. III, ppor. Witold Mielcarek, „Notatka służbowa”,  datowana  5  marca  1980 r., sygn. IPN By 001/565, k. 102, awers) Sprostowania wymaga nazwisko posła – chodzi oczywiście o posła  Mariana Michniewicza, profesora z Instytutu Biologii UMK. Był  to  bezpartyjny  poseł  i  jako  taki  cieszył  się  pewnym poważaniem,  wydawał  się  kimś,  do  kogo (jeśli do kogokolwiek związanego  z  obozem  władzy  w PRL) ew. można by zwrócić się w takiej  sprawie o pomoc. Tu esbek pomylił jednak jego nazwisko z jeszcze  bardziej  znanym  nazwiskiem  pewnego aktora – podobną pomyłkę po kilku tygodniach popełnił podwładny tego esbeka, oficer prowadzący „Karola” (zob.: niżej).

 

Kolejny  donos  TW  „Karol”  informował  już  o przeprowadzeniu wizyty  delegacji studentów u posła M. Michniewicza: „4.03.80 r. przyszła  [Ochojska] i poszedłem z nią do DS-5 w celu podpisania petycji.  Dotyczyła  ona  skargi  na  SB  z powodu rozwiązywania spotkań  i rewizji. Petycję podpisały wszystkie osoby zatrzymane. Do posła Michniewicza poszli Ochojska, Szejka, Turzyński (piątek 7.03).  Przyjął  ich  i  obiecał  dać  odpowiedź  na  oficjalnym blankiecie  w  ciągu  tygodnia.  Dodał,  że z powodu zakończenia kadencji  z  pismem[,]  które  im wręczy[,] udadzą się do nowego posła  Bohra.” (ppor. [Roman] Zielenkiewicz, „Informacja 10/80”, datowana 11 marca 1980 r., sygn. IPN By 001/565, k. 104, awers). Jak  widać,  poseł  Michniewicz, wyrażając prywatnie współczucie studentom  nękanym  przez  SB,  nie  krył bynajmniej fasadowości „ludowej demokracji” – wiedział nie tylko to, że nie będzie już posłem  po  zbliżających  się  kolejnych „wyborach” do Sejmu PRL (zapowiedzianych na 23 marca 1980 r.) – przecież w autentycznej demokracji też można to wiedzieć, jeśli np. nie kandyduje się do reelekcji –  ale  wiedział też, kto będzie nowym posłem zamiast niego (= ówczesny rektor UMK, prof. Ryszard Bohr).

 

To  świadczy  o  „realizmie”  prof.  Mariana Michniewicza (Józef Mackiewicz  powiedziałby  zapewne  o „polrealizmie”...). Urodził się  5  grudnia 1922 r. w Wilnie. Nosił pseudonim „Kurzawa” jako żołnierz III Wileńskiej Brygady AK „Szczerbiec”. Studia ukończył na  UMCS  w  Lublinie  w  1948  r.,  doktorat uzyskał w 1951 r., docenturę  w 1969 r., profesurę nadzwyczajną w 1964, a zwyczajną w  1971  r.  Na UMK pracował w latach 1953-91 r., przez cały ten czas  kierował  Katedrą  (Zakładem)  Fizjologii  Roślin, w tym w latach  1969-78  był  dyrektorem  Instytutu  Biologii.  W latach 1953-58  był radnym Miejskiej Rady Narodowej (a w latach 1978-84 –   Wojewódzkiej  Rady  Narodowej)  w  Toruniu.  Otrzymał  trzy nagrody resortowe, a ponadto: Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski,  Złoty  Krzyż  Zasługi,  Medal  10-lecia Polski Ludowej, Medal  Komisji  Edukacji  Narodowej, Odznakę „Zasłużony Działacz Frontu   Jedności   Narodu”   (od   1972   r.  wiceprzewodniczył Wojewódzkiemu  Komitetowi  FJN w Bydgoszczy), wreszcie w 1987 r. –  Krzyż  Armii  Krajowej,  a  w  2005  r.  odznakę Convallaria Copernicana  przyznaną  przez  UMK.  W  latach  70. prof. Marian Michniewicz  miał  niemiłą  sposobność  pobrać  pewną szczególną lekcję  „realizmu”  dla  zaawansowanych    otóż  w  kierowanym przezeń Zakładzie Fizjologii Roślin zatrudnił się w 1970 r., tuż po  ukończeniu  studiów,  pewien młody adept nauki, który nazywa się Zbigniew  Poraziński. Posiadał  widocznie  ambicję  interdyscyplinarnej pracy naukowej,  był  bowiem absolwentem chemii. Doszedł do stanowiska  starszego  asystenta,  jednak  w  1979  r.  był  już od pewnego czasu zatrudniony w... Rolniczym Zakładzie Doświadczalnym w Piwnicach; większość  czasu  swojej  pracy  naukowej  odbył zapewne u swego pierwszego szefa, Michniewicza. W 1979 r. zmienił jednak zakład pracy –  od  tego  czasu  był  esbekiem  w KWMO w Toruniu. (Owa dwuetapowa zmiana zatrudnienia ma także swoją pre-historyjkę, ze środkowych  lat  siedemdziesiątych...)  Nie  sposób więc uznać posła na Sejm  PRL  VII  kadencji (1976-80) za osobę, nie rozumiejącą, na czym ów [pol]realizm polega...

 

Dalszy ciąg donosu TW „Karol” informującego o dokonaniu wizyty u pos.  Michniewicza  brzmi  następująco:  „[...]  10.03 spotkałem Ochojską  w  DS-2[,]  gdzie  powiedziała  mi o mającym się odbyć zebraniu –  o  godzinie  19.00 w 113. O zebraniu poinformowałem Jankowskiego  i  »Szeryfa«.  O  19.00  przyszedłem  do  DS-5.  W zebraniu  uczestniczyli:  Śmigiel, Turzyński, Cichoń, Jankowski, Szeryf, Ania + koleś z p[okoju] ***, dwie nieznane nauczycielki, brodacz  z DS-6 ze znaczkiem Polski Walczącej [i] jego kolega ze skąpą  brodą, który ma znajomości w seminarium. Referat o stanie oświaty  wygłosiła Małgorzata (na wózku) [Małgorzata Złotucha – dopow.  JS]. O godzinie 20.00 do pokoju weszli Szejka, Ochojska, Ania  [Czerwińska – ? – dopow. JS] i nieznany student. [...] W pokoju Ochojskiej nie widziałem literatury. Cichoń mówił, że był w  W-wie  i  że załatwił dostawy literatury. Śmigiel przywiozł z W-wy  kilka  »Robotników«.  Akcja  na wybory jest uzależniona od dostawy  literatury.  Ochojska  zaprasza do udziału w spotkaniu, odbędzie się w KIK-u 12.03 godz. 18.00.W czasie zebrania Śmigiel powiedział,  że postawiono mu ultimatum, że albo się zwolni albo go  zwolnią  (chodziło  o  spóźnienia).  Szuka pracy ewentualnie przejdzie  na  etat  KOR-u  [...]” (ppor. [Roman] Zielenkiewicz, „Informacja  10/80”,  datowana  11  marca  1980 r., sygn. IPN By 001/565,  k.  104).  Ot,  mimochodem SB przekonywała się, że jej naciski na przerabianie opozycjonistów na bezrobotnych okazywały się nader skuteczne... Niebawem przyszedł czas na stosowanie ich wobec  paru innych osób z tego kręgu: już pracujących Cichonia i Turzyńskiego, a także, mających niebawem pracy szukać, studentów ostatnich  lat  studiów,  jak  np. Ochojska i Szejka. Najłatwiej oczywiście  było  próbować tego rodzaju presji na osoby żyjące w małżeństwach, a nie samotnie, bowiem panny i kawalerowie mieli (na ogół) mniej do  stracenia,  toteż  wdzięcznym  obiektem  tej  „techniki” był Wiesław  Cichoń,  który  zresztą  zdążył już (niedawno przedtem) zasmakować wyrzucenia z pracy[36].

 

 

tak zwane wybory

 

Nawet jednak tak wydajny i w gruncie rzeczy rzetelny donosiciel, jakim  był  Olszewski,  potrafił niechcąco wprowadzić bezpiekę w błąd (donos telefoniczny do oficera prowadzącego z 21 marca 1980 r.)   zawierał   bowiem   m.in.  taką  oto  informację:  „Według informacji t. w. Stanisław Śmigiel przebywa na terenie Torunia a kontakt  z  nim  utrzymuje  Turzyński i Kika [= Krystyna Kuta – dopow.  JS].  Faktycznie  ta  trójka  opozycjonistów przebywała razem  podczas  całego weekendu wyborczego, jednak nie w Toruniu –  w  obawie  przed prewencyjnymi zatrzymaniami „z okazji” tzw. wyborów  udali  się  do  wsi Wola w gminie Kikół na gospodarstwo rolne   rodziców   Stanisława   Śmigla.   Służba  Bezpieczeństwa próbowała  rzeczywiście  te  osoby  w Toruniu zatrzymać – toteż mamy  tu  do czynienia z rzadkim (niestety) przykładem tego, jak to  błędna  informacja  w  posiadaniu  SB wyszła „figurantom” na dobre...   Esbecy   mogli  być  tym  bardziej  skonfudowani,  że poprzedniego  dnia TW „Wilk” sugerował, iż Śmigiel raczej będzie poza  Toruniem  w  owym  czasie.  Chamera odwiedził pokój Janiny Ochojskiej  w  Domu Studenckim nr 5, nie zastał jej, zobaczył ją wchodzącą  tam  dopiero, gdy sam już stamtąd wychodził: „[19].30 zebranie  u Janki – (trójki). do wyborów [!] nie idą. – Konrad nie przyszedł jest b. zajety. – *** ** – nich – wygląda na to że   ***   te   ulotki  przy  rozrzucaniu –  [p]rzypuszczam  że najbardziej  z  ostał  [!]  ***  **ł  zadowolony Wiesław. [p]rzy wyjściu wchodziła ta dziewczyna o kulach. – Były ulotki rzucone –   ale nie przyznaj[e] się do tego – podejrzewa że mieszkanie Śmigla jest spalone – Śmigiel mówił, że przed wyborami ucieknie i będzie w domu (może być w Toruniu).” (płk. Zygmunt Grochowski, „Informacja  nr  39/80”, datowana 20 marca 1980 r., sygn. IPN By 001/428,   t.   3,   k.  353).  Chyba  szczególnie  dwie  wpadki przedsięwzięć   zorganizowanych   przez   Stanisława  Śmigla  (4 tygodnie  wcześniej    niedoszłe  spotkanie  z  Michnikiem,  w połowie  marca –  utrata  bibuły przywiezionej z Warszawy), ale przy  współudziale  osób z kręgu Wiesława Cichonia, sprawiły, że Cichoń  nie chciał akcji propagującej bojkot wyborów robić razem ze  Śmiglem.  Monitoring  prowadzony przez TW „Karol” dał jednak wiadomy  skutek: 22 i 23 marca 1980 r. SB dokonała przeszukań u: Janiny Ochojskiej, Wiesława Cichonia, Bolesława Niklaszewskiego, u  dwóch studentów UMK z Bydgoszczy: Piotra Jankowskiego (ur. 8 lutego 1961 r., wówczas – studenta I roku Wydziału Prawa i Administracji UMK) i u Leszka Słomskiego oraz, dla zachowania pozorów, u Andrzeja Olszewskiego. Niedatowany „Komunikat KSS »KOR«” nr 38 na str. 12 przy   nazwiskach   W.   Cichonia   i   A.   Olszewskiego  dodał kwalifikatory: „współpracownik KSS »KOR«”. Ba, Andrzej Olszewski, dla  tym  wyraźniejszego  zaakcentowania  swojej „odwagi”, już 22 marca  zażądał prokuratorskiego zatwierdzenia tego przeszukania, jednak  dostał  je dopiero po upływie ponad miesiąca co (zapewne wskutek  ponagleń  ze  strony  donosiciela)  uzgodniono pomiędzy kierownikiem  Sekcji  III  Wydziału  III KWMO a TW „Karol” (zob.: ppor.  W.  Mielcarek,  „Informacja  22/80”, datowana 26 kwietnia 1980  r.,  sygn.  IPN  By  001/565,  k. 152 awers); żaden – ani esbek, ani konfident – nie fatygował się udawaniem, jakoby rolą prokuratora  (zapewne znowu: Antoniego  Białowicza)  było  coś  więcej  niż  posłuszne wykonywanie woli SB...

 

Po  odsiedzeniu  48  godzin  w areszcie Wiesław Cichoń został 24 marca  1980  r.  postawiony  przed  Kolegium  d/s Wykroczeń przy prezydencie  Torunia  i  z obwinienia o niedopełnienie obowiązku meldunkowego  (od  1978  r.  mieszkał  u swojego teścia) ukarany grzywną 3500 zł z zamianą na 70 dni aresztu (zob.: np.: sygn. IPN By  082/143,  t.  1, k. 131), co w „Komunikacie KSS »KOR«” nr 38 zaniżono  do 60 dni. Jednak nie musiał odsiadywać, bowiem obecna na  rozprawie  (ówczesna)  żona  Wiesława  Cichonia,  Bogumiła z Mączarowskich  Cichoniowa, na poczekaniu uiściła grzywnę (wyższą od  miesięcznego  wynagrodzenia  Cichonia  w miejscu pracy!). Na sali  było  troje  opozycjonistów  toruńskich,  ale  co najmniej drugie  tyle  esbeków,  którzy  z  tego zdarzenia (po to ich tam wysłano!)   spisali   notatki   służbowe,  akcentując  „ironiczny stosunek”  Cichonia  do organów władzy. Wiesław Cichoń nazajutrz napisał   dwustronicowe   „Wyjaśnienie”  swojej  nieobecności  w miejscu  pracy,  przeznaczone dla zatrudniającego go toruńskiego Oddziału  PSS  „Społem”  (zob.:  sygn.  IPN By 082/143, t. 1, k. 131). Nie omieszkał – we właściwy sobie sposób – zaznaczyć, że traktowanie  go  przez  SB  jest represjonowaniem za działalność opozycyjną,  m.in.  za udział w spotkaniach samokształceniowych. Dyrektor  Oddziału  uznał, że o tak zuchwałych słowach nie można nie    powiadomić   bezpieki   (zob.:   niezatytułowane   „pismo przewodnie”,  datowane 4 kwietnia 1980 r., sygn. IPN By 082/143, t.  1,  k.  135).  Załącznikiem  do  własnych słów dyrektora był egzemplarz  w/w  wyjaśnienia,  na  co  z  kolei wypowiedział się porucznik  Pierzkalski,  radca  prawny  KW MO w Toruniu („Opinia prawna”,  datowana 28 marca 1980 r., sygn. IPN By 082/143, t. 1, k.  136-138).  Porównanie  dat  wskazuje, że treść informacji od dyrektora  Oddziału  PSS  „Społem”  dotarła  do wiadomości KW MO wcześniej  (ustnie    może  telefonicznie). Radca – zgodnie z nazwą  swojej  funkcji    radził  dyrektorowi,  aby  wobec  W. Cichonia   nie   stosował   przepisów   o  zatrudnieniu  młodych absolwentów  wyższych  uczelni, lecz (bardziej surowe!) przepisy kodeksu  pracy.  Ponadto  zaznaczył,  że  skoro stanowisko pracy Wiesława  Cichonia  w  „Społem”  nazywa się „instruktor do spraw kulturalno-oświatowych”,  to  praca na takim etacie tym bardziej nie  daje się pogodzić z jego opozycyjnym zaangażowaniem. Jednak nazajutrz  na  tym  dokumencie inny esbek (podpis nieczytelny – prawdopodobnie był to ppłk Eugeniusz Gawroński) dopisał uwagę, że Cichoń  bedzie  nadal  pracował  w PSS „Społem”, co uzgodniono I sekretarzem KW PZPR, a o czym powiadomiono I sekretarza KM PZPR. Jako  powód wskazano obawę, że w razie zwolnienia z pracy Cichoń podejmie  działalność  na  pełną skalę przechodząc na utrzymanie „KOR-owskie”. Teść Wiesława Cichonia (lekarz wojskowy Mieczysław Mączarowski,  a  więc –  podobnie  jak  Henryk  Cichoń,  ojciec Wiesława –  oficer  Ludowego Wojska Polskiego) okazał się mniej „wyrachowany”  od  SB,  dlatego  B. i W. Cichoniowie musieli się wyprowadzić  z  mieszkania w bloku mieszkalnym przy ul. Gagarina do  (mającego  znacznie  mniej  wygód) pokoju sublokatorskiego w jednorodzinnym  domku  przy  ul.  Wąskiej.  (Usłużnym  wobec  SB dyrektorem  był  Zbigniew  Muchliński.  Jeśli  tu  nie występuje zbieżność  imion  i  nazwisk,  to ówczesny dyrektor Oddziału PSS „Społem”  jest tym samym człowiekiem, który po kilkunastu latach był  wicewojewodą  toruńskim,  a jeszcze później – wicewojewodą kujawsko-pomorskim;  obie  te  funkcje,  a także kandydowanie na posła, odbywał jako polityk Unii Demokratycznej / Unii Wolności, a  więc formacji, która była bliska Wiesławowi Cichoniowi już od czasów,  gdy  niektórzy  jej  liderzy  działali  w KSS „KOR”...) Najwyraźniej  esbecy  uznali wiosną 1980 roku, że Wiesław Cichoń był   człowiekiem  na  tyle  zdeterminowanym,    byłby  gotowy „postawić  wszystko  na  jedną  kartę”,  tzn.  zostać „zawodowym opozycjonistą”...

 

Relacje Wiesława Cichonia z teściem były niełatwe już wcześniej, w  miarę,  jak  na Cichonia spadały kolejne szykany, owe relacje stawały  się zapewne coraz trudniejsze. To by tłumaczyło zarówno jego   żywiołową  niechęć  do  SB  (chociaż  w  rozmowach  lubił przekonywać  koleżanki  i  kolegów,  że SB to nie przeciwnik dla opozycji,  że owym przeciwnikiem jest PZPR...), anonsowaną np. w donosie  TW  „Wilk”  o  mniej  więcej miesiąc wcześniej. Ta sama stressujaca  sytuacja  zapewne  była  także przyczyną niełatwych relacji Cichonia z kolegami w opozycji. Na to wszystko nakładała się  fakt,  że  wśród aktywnych działaczy opozycyjnych Torunia Wiesław  Cichoń  zaliczał  się  do  szczególnie inteligentnych i oczytanych  a  także    stosownie  do  tego – ambitnych. Taka zbitka  cech  czyniła  zeń  silną  indywidualność,  co  też  nie ułatwiało   wzajemnych  kontaktów.  Nawet,  gdy  druga  podobnie wyrazista   indywidualność  w  tym  gronie,  Stanisław  Śmigiel, odznaczał   się   odmiennymi cechami.  Po  prostu  dwie  takie indywidualności  na  tle  tak  stosunkowo nielicznej reszty były „skazane”   na   rywalizację  i  konflikt.  Esbekom  pozostawało „monitorować”  go  i „stymulować”. I tak dobrze, że nie zdołali rozniecić  tego  konfliktu na skalę, jaką osiągnęli rozbijając w 1978  roku  Ruch  Obrony  Praw  Człowieka  i  Obywatela na dwa o identycznych nazwach, wzajemnie odmawiające sobie autentyczności (jednym  kierował  Andrzej  Czuma,  drugim  Leszek  Moczulski) i zarzucające  sobie  sprzeniewierzenie społecznych pieniędzy oraz konfidenctwo...

 

Zmartwienia   Cichonia   były  zmartwieniami  Cichonia  (i  jego małżonki),  jednak policyjny kapus miał swoje, całkiem inne. Nie mógł  przecież  dopuścić  do  tego,  aby  znowu być na spotkaniu opozycyjnym,  o  którym SB jeszcze może nie wie, toteż tym razem TW  „Karol”  nie zwlekał z zawiadomieniem bezpieki; choć przybył na  zebranie  spóźniony,  wyszedł  przed  czasem, wymawiając się wczesnoporannym  wyjazdem  nazajutrz –  a  przecież  mieszkał w odległości  mniej  więcej 100 m od miejsca, w którym to zebranie się  odbywało –  i zatelefonował do bezpośredniego przełożonego swojego  oficera prowadzącego: „Tw. ps. »Karol« przekazał podczas błyskawicznego    spotkania,    które    wywołał   telefonicznie następujące informacje: - U Konrada [Turzyńskiego, w jego pokoju w  hotelu  asystenckim – dopow. JS] jest spotkanie. Przyjechała Kowalska  [...] Na spotkaniu u Konrada byłem od 21.10 (zaczęło się  wcześniej  ***  19.00) Byli Staszek [Śmigiel – dopow. JS], Konrad, Kika, Gosia (Złotucha) 2 nieznane mi dziewczyny, chłopak z   DA   [=   Duszpasterstwa   Akademickiego      dopow.   JS] Redemptorystów,  ja oraz Jacek Bierezin[37]  i  Kowalska[38]. Czytali swoją  twórczość,  opowiadali  o  pracy,  trochę  o działalności opozycyjnej –  nic  konkretnego.  [...] Spotkanie tw. wywołał w późnych  godzinach  wieczornych  w dniu 25.03 br. Odbyto krótkie spotkanie  na wolnym powietrzu [...]” (kier. Sekcji III Wydziału III,  ppor.  Witold  Mielcarek,  „Informacja  14/80” datowana 25 marca  1980  r., sygn. IPN  By  001/565,  k.  121  i 122) Tym razem z przyczyn   trudnych   do   ustalenia  (obawa  przed  „spaleniem” konfidenta – ?) SB nie wykorzystała tej informacji dla rozbicia zebrania.

 do góry

 

epizod III

drugi kwartał 1980 r.

(wokół drugiego obiegu)

 

 

list uwierzytelniający

 

Tymczasem Andrzej Olszewski cieszył się tak znacznym zaufaniem w toruńskiej  opozycji,  że  podzieliła  się  tym zaufaniem doń ze środowiskiem    opozycji   w   Trójmieście.   Najpierw   niejako „zbiorowo”:  „W  dniu  30.03.  br  o godz. 23.30 tw. ps. »Karol« poinformował  mnie,    był  u  Śmigla,  u  którego  przebywali również:  Turzyński,  Kuta,  Antek z Gdańska. Śmigiel powiadomił tw.  ps. »Karol«, że w dniu 17.04. br. ma wyjechać do Gdańska na przeszkolenie w zakresie powielania materiałów. Podał adres:

          Barbara Hejcz[39]

          ul. Śniadeckich 20/2

          tel. 32-37-03

Zachodzi  podejrzenie, że adres może nie być prawdziwy, a podany został  tak  wcześnie  dla  sprawdzenia tw. ps. »Karol«.” (kier. Sekcji  III  Wydz.  III  KWMO  w Toruniu ppor. Witold Mielcarek, „Notatka  służbowa”,  datowana  31  marca  1980 r., sygn. IPN By 001/565, k. 128). Bezpieka toruńska uzyskała nowy trop, jednakże na sprawdzenie jego autentyczności (przy pomocy swoich gdańskich kolegów po fachu) miała jeszcze ponad dwa tygodnie.

 

Tymczasem  nadchodziły  dotyczące  Torunia  informacje od innego donosiciela,   obsługującego    ze  zrozumiałych  względów  – głównie   Grudziądz.   Nic   dziwnego,  że  zapowiedź  zebrania, zwołanego  na  11  kwietnia,  dotarła  przez  „Wilka” już po tym terminie,  (jednak „pracujący” na miejscu „Karol” zdążył na czas –   zob.:  prof. Wojciech  Polak  „Anatomia  agenta.  Historia tajnego współpracownika  Służby  Bezpieczeństwa  o  pseudonimie  »Karol« (1978-1983)”, Finna, Gdańsk 2005, str. 148). TW „Wilk” w dniu 14 kwietnia  znowu  relacjonował  podróż  ze Stanisławem Śmiglem do Warszawy:  „Rozmowa  ze Śmiglem w czasie drogi – Konrad obecnie bardzo [powiązał] się ze Zw. Młodych Polaków w Gdańsku [chodzi o RMP    dopow.  JS]  pisze artykuły (ostatni nr »Bratniaka«) [...]  [w]  piątek  [11  kwietnia  1980 r. – dopow. JS] wieczór Wiesław  zwołał  zebranie (było podobno 10 osób) – wystąpił aby wyrzucić »trójkę Śmigla, Kikę i Konrada« [a] mu to nie wyszło – mimo  że  **  na  to  zebranie  przyszli później.) – ** się nie zgodzili    całkowicie zkompromitował [!] – on do tej [pra]cy się  nie  nadaje – W czasie drogi wyciągnął opracowany raport o szkolnictwie – wiozę to do Kowalskiej – raport jest opracowany widać  przez  polonistę  lub  pedagoga obejmuje całe szkolnictwo zarówno  podstawowe,  średnie  i  wyższe –  opracowała  (Banach Krystyna    taki był podpis. – Jak widzi pan wychodzimy z tym na  teren  całej  Polski.  Korekty  tego  robi  Kowalska  wraz z Kawalcem[40].”  (sygn.  IPN  By 001/428, t. 2, k. 416). Widać tu dwa wątki, przewijające się niejednokrotnie zarówno u TW „Wilk”, jak i  u  TW  „Karol” –  konflikty  personalne  w  łonie toruńskiej opozycji   oraz  referat  Małgorzaty  Złotuchy  o  szkolnictwie. Chamera  nocował  u Stefana  Kawalca:  „Z  Kawalcem dużo nie rozmawiałem ale mamy  całą  noc  – on poszedł do znajomych – mam jego klucz – rano  pójdę  do  studentów  tych  od  Kiki[41]„ (sygn. IPN By 001/428, t. 2, k. 417 rewers). To ten właśnie Stefan Kawalec i „Anka” Kowalska mieli wykonać korektę tekstu  raportu  Złotuchy  przed  jego wydrukowaniem. Z drugiego dnia  pobytu  w  Warszawie  pochodzi  m.in. taka oto informacja, ważna chyba bardziej dla bezpieczniaków stołecznych: „Kolportażem  (produkcją) prod*** ******* Bilski (już zna Czesia [zapewne chodzi o Mirosława – dopow. JS] Chojeckiego) – działa prawdopodobnie  [w]  »konspiracji« –  o  nim  wie  tylko  kilka wtajemniczonych osób. Śmigiel sam wyjechał [z] W-wy o godz. 19.” (sygn. IPN By 001/428, t. 2, k. 418 awers). Na szczęście Śmigiel tym  razem,  jeszcze  świeżo  pamiętając  wpadkę sprzed miesiąca (podróż  do  Warszawy i z powrotem odbywała się podczas weekendu 12-13  kwietnia  1980  r.),  najwyraźniej wolał wracać na własną rękę,  a  nie  w  samochodzie  Chamery,  aby ten nie o wszystkim wiedział.   Ale  niejaki Bilski,   utajniony   (być może do tego czasu)   przed  bezpieką warszawską,  przestał  być całkiem enigmatyczna postacią dzięki wtyczce z Torunia.

 

Oto donos Stanisława Chamery czyli TW „Wilka” z 15 kwietnia 1980 r.:  „Sprawozdanie ze spotkania ze Śmiglem 15.IV.80 r. w Toruniu godz.  16.15-17.30  a)  opowiada o aresztowaniu Konrada, Antka i Niklaszewskiego  (to  że Niklaszewski dalej siedzi nie wie[42] – U niego rewizja  oraz  przesłuchanie  dziewczyn  ze  118.  [...]  b) jak układają  się sprawy z Wiesławem »Wiesław szaleje« dziś znów [15 kwietnia  1980 r. – dopow. JS] zwołał zebranie na godz. 19.30 w akademiku  [...]  »Nie  uważasz, że tę sprawę należy przeciąć – jaknajbardziej  [!]  mówi  Śmigiel – Jak Pan będzie rozmawiał z W-wą,  niech  im  Pan  to  wszystko  przedstawi – Widać że jest przygnębiony  i  intenzywnie  [!]  szuka poparcia. Jutro wieczór wyjeżdża,  czy na Wybrzeże – nie szkoda – bo ja będę w Sopocie [w] wolną sobotę i spotkałbym się chętnie z Borusiewiczem [!] – tutaj   znów   było  zarzekania  [?],  ale  ponieważ  poprzednio zaprzeczył –  to  mówi –  w sobotę będzie ktoś od nas [zapewne chodzi  o  wizytę  Andrzeja Olszewskiego czyli TW „Karol”, który jednak  do  Borusewicza nie przybył – dopow. JS] u Borusiewicza [!] –  ale  to  już  za  późno –  ja  sam  się  z nim postaram zkontaktować  [!] I tu znów Śmigiel – proszę Borusiewiczowi [!] nakreślić  sytuację  która  powstała w Toruniu – dobrze jeśli z nim  się  spotkam.  Wracam w niedzielę wieczór – w poniedziałek [21 kwietnia 1980 r. – dopow. JS] zaraz się z Panem zkontaktuję [!]    Przywiozłem trochę »Robotników« – mam tylko przy sobie dwa  egz.  – to Panu dam – w sobotę lub w niedzielę – powinno być  dużo  więcej.  – ****** mu materiały – ale nie chciał ich dać  tylko  zgodził się odstąpić ******* [...] w tej chwili mówi że  [nie  wie],  jest  zaaferowany  rozgrywką z »Wiesławem« – i tutaj  liczy  na  mnie  głównie  jeśli chodzi o W-wę 15.IV.80 r. godz.  18.00” (sygn. IPN By 001/428, t. 3, k. 420-421). Niesnaski miedzy  kolegami  opozycyjnymi  trwały  w  najlepsze,  a  esbecy zacierali  ręce,  bo  je  znakomicie  „monitorowali”... W dodatku podczas  owego drugiego weekendu kwietnia mogli sobie oszczędzić zatrzymywania  Śmigla,  który  w  tym  czasie był „monitorowany” przez Chamerę...

 

Tymczasem  do  pisemnej  rekomendacji  „kolektywnej”, udzielonej Olszewskiemu   na   jego   pobyt   w   Gdańsku,  doszła  pisemna rekomendacja    indywidualna,   udzielona   przez   Turzyńskiego Olszewskiemu,     adresowana     bezpośrednio    do    Magdaleny Modzelewskiej, a pośrednio do innych trójmiejskich działaczy (TW „Karol”  po  wykorzystaniu w Gdańsku przekazał swojemu oficerowi prowadzącemu ten list):

 

„Magda! To jest nasz przyjaciel, Andrzej Olszewski, student UMK. Bibułę możesz mu powierzyć tak, jak gdyby mnie. Potrzebne byłyby m. in.:

 

- ulotki przedwyborcze z baranami                                     zależnie od tego

- »Robotnik« nr 45                                                                 ile jeszcze masz

- program liberałów                                                               tego

Jeszcze trochę nowości z Młodej Polski:

- Bratniak ^ 20

- [Kuśmierek]                                                                            zależnie od tego ile

- [Bądkowski]                                                                          on jeszcze zechce się obłowić

- [Bartyzel]

Jeśli  masz jeszcze coś dobrego, to już sami uzgodnicie, czego i ile on weźmie. Daj mu jakiś »glejt« na użytek Bogdana [= Bogdana Borusewicza]  i  Piotra  Kapczyńskiego[43] – oni nie znają mojego pisma[44].

 

Magda Modzelewska                                        Bogdan Borusewicz

ul. Fromborska 5                                                    ul. 23 Marca 96 m. 24

Gdańsk Przymorze                                                       Sopot

 

 

Najprawdopodobniej  8  i  9  maja  odwiedzi Gdańsk delegacja JÉC (Jeunesse  Étudiante Chrétienne) i MIÉC (Mouvement International des  Étudiantes  Catholiques)  dwóch  federacyjnych organizacji. Głównym  gospodarzem  ich  jest  Klub  Inteligencji  Katolickiej warszawski,  stowarzyszony  z  jedną  z  nich).  Interesuje  ich zwł[aszcza]  sytuacja  młodzieży  chrześcijańskiej  w  Eur[opie] Wsch[odniej],  a więc DA [= Duszpasterstwa Akademickie – dopow. JS],  KIK-i  [=  Kluby  Inteligencji Katolickiej – dopow. JS] a także  ugrupowania opozycyjne. Tym ostatnim dajcie znać! Bliższe dane  u Bogdana Lufta[45] (Warszawa, tel.: 44-11-03, ul. Balonowa 23). Delegacja  do  Gdańska  będzie  2-3 osobowa. Chodzi m. in. też o noclegi.  Rad  bym  znaleźć  sposób,  w  jaki  dotarłyby do mnie odpowiedzi  na  te  pytania  (z kartki do Arama[46]  & Olka[47])  których  aktualność niedługo  się  skończy. Pozostałe trzy terminy kontaktu (Gdańsk, Warszawa,  znów  Gdańsk)  mogą  po  kolei nie wypalić – tak jak teraz nie wypaliła mi niedziela 13 IV[48]  (co  prawda naznaczona nie na wyjazd). Serdecznie Ciebie i Innych  pozdrawiam[.]  Konrad”  (sygn.  IPN By 001/428, t. 3, k. 141).  Wzmianka  o  Warszawie  prawdopodobnie  odnosi  się do II ogólnopolskiego  spotkania  uczestników  RMP, które rzeczywiście odbyło  się  w  stolicy  podczas weekendu 19-20 kwietnia 1980 r. Nawiasy  prostokątne  wokół  nazwisk  widnieją  już  w oryginale cytowanego  dokumentu –  kontekst sytuacyjny wskazuje na to, że autor   listu   do   Modzelewskiej  miał  na  myśli  następujące publikacje    „drugoobiegowe”:    Józef   Kuśmierek,   „O   czym wiedziałem”,   Wydawnictwo  Młoda  Polska  Warszawa  1979;  Lech Bądkowski,  „Twarzą  do  przyszłości”, Wydawnictwo Młoda Polska, Gdańsk   1980;  Jacek  Bartyzel,  „»Kryzys«  czy  »Przesilenie«. Mesjanizm     jako     próba     przezwyciężenia     świadomości katastroficznej”, Wydawnictwo Młoda Polska, Łódź 1979.

 

Goście   z   zachodnich   organizacji   młodzieżowych   byli   w Duszpasterstwie  Akademickim  u  oo. Jezuitów w Toruniu niedługo przedtem,  prawdopodobnie  8  i 9 kwietnia. Turzyński był tam na spotkaniu  z  nimi.  Nie byłby sobą (tzn.: człowiekiem próżnym), gdyby  nie  skorzystał  z  okazji  do  popisania  się  czymś, co ewentualnie  dobrze  umiał (a przynajmniej – w miarę skutecznie takie  sprawiał  wrażenie):  młodym  ludziom towarzyszył ksiądz, mówiący  po  kastylijsku  (czyli w tzw. „języku hiszpańskim”), i Turzyński,  przez nikogo o to nie proszony, samozwańczo wszedł w rolę tłumaczącego na żywo słowa księdza, zaś troszkę zaskoczonym współobecnym  odpowiedział zgodnie z prawdą, ale przecież – nie bez widocznej chełpliwości: „el español es facil” (= „hiszpański jest  łatwy”),  a korzystał z zwyczajnie z tego, że ksiądz mówił powoli, wyraźnie, z potrzebnymi tłumaczowi przerwami.

 

Oficer   prowadzący   starannie   odnotował   niesmowity   zbieg korzystnych   (dla  SB)  okoliczności  (druga  rekomendacja  dla kapusia):  „W  dniu  dzisiejszym K. Turzyński przekazał tw. list który  pozwoli  na  [nawiązanie] kontaktów na terenie Gdańska – odpis  listu  w  załączeniu. Do Gdańska tw. uda się w piątek lub sobotę,  a  powróci w niedzielę wieczorem lub poniedziałek rano. Po przyjeździe [nawiąże] ze mną kontakt. T.W. nie rozmawiał z K. Turzyńskim i nie ustalono czy ma literaturę p[rzynieś]ć zaraz po przyjeździe  czy  później    najprawdopodobniej  zgłosi się do niego Konrad Turzyński. O fakcie wyjazdu po literaturę wie tylko tw.  i  Konrad.  [...]  Spotkanie  odbyłem  na wolnym powietrzu, uczestniczył   w  nim  kierownik  sekcji  III    ppor.  Witold Mielcarek  [...]  za  wykonanie  zadania  na  terenie Gdańska – wręczyłem  tw. 1000 zł.” (insp. sekcji III Wydz. III ppor. Roman Zielenkiewicz,  „Informacja 19/80” datowana 17 kwietnia 1980 r., sygn. IPN By 001/565, k. 140).

 

Oto,   jak  po  powrocie  z  Gdańska  TW  „Karol”  zrelacjonował wywiązanie   sie   z   wykorzystania   otrzymanej  rekomendacji: „Wyjechałem  do  Gdańska  w  piątek wieczorem. Po przyjeździe do Gdańska  udałem  się  do  Magdy M. (18.00). Nie było jej w domu. Porozmawiałem  z  jej  siostrą  Zosią, zna ona również Konrada i Staszka.   Powołałem  się  na  karteczkę,  która  otrzymałem  od Konrada.  Z  Zosią  nie  poruszaliśmy  spraw opozycji. Następnie udałem   się   do   Andrzeja   Kapczyńskiego   [=   brat  Piotra Kapczyńskiego –  dopow.  JS],  gdzie  również  pokazałem  list. Powiedział,  że  jeżeli  będę  przyjeżdżać  mam  go  uprzedzić i przygotuje  wtedy  literaturę  dla  Torunia.  Dostałem  od niego Barańczaka  wiersze,  Gombrowicza  »Kosmos«.  Ok. 20.00 ponownie udałem  się  do Magdy, gdzie czekałem do 21.30. [...] W sobotę o 10.00 poszedłem do Magdy. Dała mi »Głosy« – listopad, grudzień, wrzesień,  październik 1979 – 2 egzemplarze; 2 plakaty wyborcze (rysunek  barana wrzucającego karty); 4 »Bratniaki«, 16, 17, 18, 19; kalendarz Niezależnego Instytutu Wydawniczego – zdjęcia, m. in.  Piłsudski,  Wyszyński,  Wojdyłło[49],    Paderewski;    »Program    liberałów«      maszynopis; zawiadomienie  o  mszy  św.,  która  ma  być  w środę w kościele Dominikanów  (obok  hali)  za  Katyń;  Sołżenicyn,  »Nauczać bez Kłamstwa«[50].  Odradziła  mi  udanie  się do Borusewicza, gdyż mogę zostać  zatrzymany.  Będą obchodzić rocznicę 3 Maja. Orientowała się  na  temat  toruńskich  układów w opozycji. Większą sympatią darzy  Staszka  i  Konrada  niż  Wieśka,  który  jest raczej nie lubiany.  Rozliczenie  za  literaturę  Konrad  ma  przesłać  lub przywieźć. Ok. 12.30 wyszedłem od niej i pojechałem do Wrzeszcza do  Barbary  Hejcz. Barbary w domu nie było a jej mama wychodząc zostawiła mnie na 1,5 godziny samego w mieszkaniu.  Barbara  przyszła  o  14.00  i zaprowadziła mnie do Błażeja   W.[51]  – Wrzeszcz, ul.  Danusi,  który  wyjaśnił mi technikę powielania. Powiedział mi,  że  technika  powielania  ramką  jest skomplikowana, wymaga udziału  fachowca –  fotografika. [...] Opisał mi dużo prostszą technikę,  mówiąc,  że  »Bratniak«  był tak produkowany i zawsze wychodził  w  terminie,  a  nie  jak obecnie gdy robiony jest na maszynie.  Dodał, że można przygotować dużą porcje ulotek w 2 – 3 godziny. [...] Dodał, że spodziewa się, że osiągniemy szybkość i  dobre  wyniki.  Powiedział,  że nie możemy pójść do drukarni, gdyż jest nieobecny człowiek, który ma tam bezpośrednie wejście. U   osób[,]   u   których   byłem[,]  nie  widziałem  literatury bezdebitowej, a to co otrzymałem to po to wychodzili na zewnątrz ok.  15  minut. Ok. 16.00 wyszliśmy od niego i rozstaliśmy się z Barbarą. Następnie udałem się do Piotra [Kapczyńskiego – dopow. JS],  ul.  Sztormowa  7b,  10  piętro, m. 31, od niego wziąłem 3 egzemplarze  broszury »Sekretarze i robotnicy« [poprawnie: „Robotnicy i sekretarze” – dopow. JS]. Dłuższej rozmowy z  nim nie prowadziłem. [...] Otrzymaną literaturę mam przekazać Konradowi lub Staszkowi, prawdopodobnie ktoś z nich przyjdzie do mnie”  (ppor.  Zielenkiewicz, „Informacja nr 20/80”, datowana 21 kwietnia  1980  r.,  sygn.  IPN  By  001/565,  k. 141). Tak więc „prowincjonalny”  Toruń,  do  którego  bibułę  przywoziło  się z Gdańska  i  z  Warszawy, był pomimo tego (albo raczej – właśnie dlatego)  wcale  nienajgorszym  (dla  SB,  rzecz jasna) miejscem obserwacji  opozycjonistów  tromiejskich i stołecznych, skoro do Kuronia   i   Lityńskiego   (KSS  „KOR”),  Modzelewskiej  (RMP), Kapczyńskiego  i  Wyszkowskiego (KZ WZZ W) docierali konfidenci SB, działający pośród niewielkiego, toruńskiego  środowiska opozycyjnego...

 

Może  zwracać  uwagę  dziwna  zbieżność:  Magdalena Modzelewska, która    według  wszelkiego  prawdopodobieństwa –  nie  znała Wiesława  Cichonia  osobiście,  wyraziła się o nim podobnie mało pochlebnie  jak  – znający go – donosiciel Stanisław Chamera w trzy  miesiące  wcześniej. Si duo dicunt idem, non est idem…  Modzelewska posiadała prawdopodobnie wiadomości  o  Cichoniu, przefiltrowane przez skonfliktowanych z nim   Śmigla   i  Turzyńskiego  (tych  obydwu  znała  i  darzyła zaufaniem), toteż źródło jej opinii nie  miało nic wspólnego z brudnymi motywacjami konfidenta „Wilka”.

 

 

w obronie „NOW-ej”

 

Ledwo  esbek „opracował” jeden donos A. Olszewskiego, a już miał odeń następny, który też dotyczył bibuły, ale nie tej z Gdańska, a  innej,  ze  stolicy:  „W  dniu  dzisiejszym t. w. ps. „Karol” poinformował   mnie   telefonicznie,   że   w  dniu  wczorajszym uczestniczył   w   spotkaniu  w  Duszpasterstwie  Akademickim  z B[ohdanem]  Cywińskim. Spotkanie rozpoczęło się o godzinie 20.00 w  kościele a zakończyło o godzinie 22.30  w salce Duszpasterstwa Akademickiego.  Wśród  uczestników  znajdowali  się  m.  in.  S. Śmigiel, Ochojska, Złotucha, Turzyński, Kuta. W czasie prelekcji B.  Cywiński  poruszył  problemy etnograficzne i kulturowe – na temat  opozycji  nie  mówił wprost ale dla osób zorientowanych w jego   poglądach  było  zrozumiałe  [!].  K.  Turzyński  i  Kuta przekazali  t.  w.  informację, że byli w Warszawie i przywieźli literaturę. Odnośnie literatury, którą przywiózł t. w. – Konrad Turzyński  nie  wykazał większego zainteresowania, stwierdzając, że  może  po nią wpadnie. Ponadto poinformowali t. w., że w dniu 22.04  na  terenie  Maiusa [budynek Collegium Maius UMK – dopow. JS]  zorganizowany  będzie kolportaż, prawdopodobnie w godzinach rannych.   W   przypadku   pogłębienia   tej  informacji  t.  w. natychmiast  powiadomi” (inspektor sekcji III Wydziału III ppor. Roman  Zielenkiewicz,  „Notatka  służbowa”,  datowana 22 kwietnia 1980 r., sygn. IPN By 001/565, k. 145).

 

Role   tych   dwóch   donosicieli   (Chamery   i   Olszewskiego) niejednokrotnie  sie  przeplatały.  Normalną  regułą prowadzenia tajnych  współpracowników było to, aby jeden nie mógł wiedzieć o roli  drugiego – w ten sposób żaden nie miał pewności, czy jego donosy nie zostaną zweryfikowane (albo – sfalsyfikowane!) przez innego  donosiciela. Tym razem weryfikacja (tego szczegółu, że w trakcie  ostatniego weekendu przywieziono większą ilość „bibuły” z  Warszawy  do  Torunia)  nastąpiła bardzo rychło: „22.IV.80 r. godz. 17-18 – Toruń Spotkanie z Śmiglem – Problematyka: sprawa zatrzymania  Niklaszewskiego – chciałem mu zrobić odwołanie [od orzeczenia kolegium – dopow. JS] po sprawie powiedział, że woli sam  bo  musi  nadać  temu  charakter  polityczny  posłał ale po terminie  – byłem w Wąbrzeźnie ściągnąłem jego siostrę – miała widzenie dopiero ona mi powiedziała – że [Bolesław Niklaszewski –   dopow.  JS]  ma  brak  jednego  płuca –  a  drugie  też ma uszkodzone  przez  gruźlicę  [...] [Śmigiel – dopow. JS] wyraża się  negatywnie o Miklaszewskim[!] – dość że chory to zachciewa mu się być bohaterem politycznym. – [...] Konrad był ostatnio w W-wie  wrócił  w poniedziałek rano – Czy ma jakieś materiały – tak  większą  ilość  broszur – »Robotnicy i sekretarze« (swego czasu  przekazałem jeden egzemplarz – ile możesz dać 20 egz. – dobrze   przy  następnym  spotkaniu.  Przypuszczalnie  przywiózł Konrad  z  W-wy  (chodź  [!]  jak  się  nie  mylę  jest to chyba wydawnictwo  z  Wybrzeża).  [...]  Jak tam sprawy z Wiesławem – niedobrze  chodzi  i rozgłasza niewiarygodne plotki – Pytam np. jakie –  tłumaczył  zawile,  mieszając  dziewczyny, ale o jakie plotki chodzi nie dowiedziałem się. [...] Śmigiel mówi niech Pan z  nim nie rozmawia – dlaczego? – Ja z nim chcę rozmawiać a on nie chce? – no ale [tutaj] jest sytuacja odwrotna – on chce ze mną  rozmawiać    i przyzwoitość wymaga – aby go posłuchać – Widać  było  zaintrygowanie  na jego twarzy – Plany Śmigla Na 1 maja raczej KOR z W-wy nie nic [!] przewiduje – okolicznościowe ulotki  sa  możliwe  na dzień 3.V.80 r. Do 1 maja nie przewiduje żadnych  przyjazdów  [z]  zewnątrz – sam musi upłynnić się, aby nie  zostać  zatrzymany.  W  załączeniu  komunik.  KOR  36  i 37 otrzymany  od Śmigla 22.IV.80. [...] W czasie spotkania wręczono tw.   szynkę   i   golonkę   wartości  310,-.”  (płk.  Z[ygmunt] Grochowski,  „Informacja  nr  52/80”,  na  podstawie  donosu  TW „Wilka”,  datowanego  22 kwietnia 1980 r., sygn. IPN By 001/428, t.  3,  k.  427 rewers, k. 428 i 429 całość, k. 430 rewers). No, oczywiście:  łatwiej  jest  zapłacić  w gotówce niż w naturze (i dlatego  wynaleziono  pieniądze...), skoro więc tym razem „Wilk” dostał  gratyfikację  za  donosy  w  postaci  wyrobów  mięsnych, najwidoczniej   stało   się   tak  na  jego  specjalne  życzenie (specjalne    jednak bynajmniej nie specjalnie wygórowane, jak na  możliwości  SB...),  adekwatne  widocznie  do  drapieżniczej natury „Wilka”.

 

Skoro  Andrzej  Olszewski  cieszył  się wystarczającym zaufaniem swoich  toruńskich  kolegów,  aby  zostać wysłanym do Gdańska po „bibułę”,  to  kolejne  przesiewzięcie  w  tym samym miesiącu – protest  przeciwko  represjonowaniu  tych,  którzy  w  Warszawie pracowali  w  niezależnej poligrafii – też było czymś, do czego Olszewski  został  dopuszczony.  Znowu  wspomina  Krystyna Kuta: „Wydarzyła  się jeszcze jedna piękna historia. Wtedy siedział M. Chojecki,  szef  »Nowej«[52]. Trwała akcja ulotkowa na rzecz jego uwolnienia; w  Toruniu  również  taką przygotowywaliśmy. Dzień przed akcją w pokoju  bez  podsłuchu robiliśmy »bomby« ulotkowe[53]. Ulotki nizało się  na  nylonową żyłkę z dłuższym, zakończonym pętelką, końcem. Pod żyłkę wsuwało się kawałek »sreberka« od czekolady i papieros ma[r]lboro,  który –  raz  zapalony – nie gasł. Taki »ładunek« układało  się  na  skraju dachu wieżowca, zapalało papieros i... było  jeszcze  10  minut  na  bezpieczne  oddalenie  się. Ulotki pięknie  się  sypały.  To  był  warszawski  pomysł  z »Mikrusa«: Teodora Klincewicza (dziś znany działacz »S«[54]), Krzyśka Lachowskiego i  Witka  Karpińskiego[55]  (dziś  tacy  sami szarzy ludzie jak ja). Umówiliśmy się, że zrzucimy  »bombki«  o 15.55. Niestety, na długo przed wyznaczoną godziną  zatrzymani  zostali Staszek Śmigiel i Konrad Turzyński. Mnie   ostrzeżono  w  pracy  (studiując  pracowałam  jako  pomoc kuchenna  w  stołówce  UMK).  Na  Andrzeja  Huniewicza i Roberta Ziemkiewicza SB czekała w akademiku. Oni też zostali ostrzeżeni; ich  »bomby« znaleziono w akademiku. Ostatni, Andrzej Olszewski, nie  umiał  się  przekonywująco wytłumaczyć, co robił... Z pracy poszłam  na  zajęcia.  Potem  wracałam[56]  w  towarzystwie dziekana Wincławskiego.  Przy akademiku była obstawa,  ale  wiedziałam,  że przy dziekanie mnie nie zaczepią. Poprosiłam,  żeby  dziekan  odprowadził  mnie  na  schody.  Doc. Wincławski   o   nic   nie  pytał,  spełnił  moją  prośbę.  Oni, oczywiście,  wpadli  za  mną, ale ja zniknęłam w pokoju Krystyny Różyczki.  Wtedy jeszcze esbecja nie miała śmiałości przetrząsać akademików. Postanowiłam swoją »bombę« zrzucić. Przebrałam się w płaszcz  Krystyny,  włosy  schowałam  pod  beret,  jaskrawo  się wymalowałam.  Nie  poszli za mną. »Bombę« spuściłam z wieżowca z napisem  »Elana«.  Kiedy wracałam, zostałam rozpoznana, ale udało mi  się  uciec. Przez dłuższy czas nie mogłam wyjść z gościnnego pokoju  K.  Różyczki.  Nie mogłam dać się złapać. Liczyłam się z tym,  że  Staszek  i  Konrad  będą  potrzebować pomocy. Krystyna przygotowywała  się na »Turniej Jednego Wiersza«. Ja z założenia nie brałam udziału w oficjalnym życiu studenckim, bo wydawało mi się koncesjonowane, [nie] wychylające się. Ale Krystyna namówiła mnie  wtedy  na  udział  w  konkursie.  Zajęłam  II  miejsce, za Włodkiem  Kowalewskim.  A  Staszek i Konrad zostali zwolnieni – bez  kolegium.  [...]  Mój  nagrodzony  wiersz.  Nigdy  bym  nie pomyślała  wtedy, w marcu 80-go [chodzi o czas powstania wiersza –   dopow.  JS],  że  się  spełni,  ale – tak na marginesie – miewam prorocze wiersze. Szczególnie wtedy, gdy czuję, że wiersz jest  dobry. A tamten brzmiał tak [pisownia i układ wiersza jak w powołanym źródle – dopow. JS]:

 

     Poloneza czas zacząć

     z Placu Konstytucji,

     Na kamieniu niech rodzi się żal Ogińskiego

     i echem broczą mury odarte z plakatów.

     Poloneza czas zacząć

     płynnego jak wstęga

     i chmurnego jak Wisła.

     Niech zagarnie

     to plemię koczujące nocą pod sklepami

     lub na przystankach. Oślepłe latarnie,

     ślepe uliczki i dalekobieżne pociągi,

     nocnych stróżów i przydrożnych świętych

     z szos wszystkich,

     tych, co węszą i tych, co skrywają

     słów wolnych kilka...

     Poloneza czas zacząć. Niech ze snu poruszy

     ziemię tę zanim przeniknie ją kwiecień

     i na jej grzbiecie spokojnie drzemiących

     między budzikiem a zmierzchem niedzieli

     obywateli serca pokornego,

     dla których dotąd nie zabrakło chleba,

     wstać każe, świece pozapalać, szukać

     tej Polski, która jeszcze nie zginęła.”

 

(Małgorzata  Skuczyńska,  „Zwykły  szary człowiek. Z pominięciem pytań  zapis rozmowy z Krystyną Kutą”, „Przegląd Pomorski. Pismo społeczno-kulturalne”,  nr  1(20)  z  1991  r.,  str.  18 i 19.) Właśnie  Kuta  jest warta tego przydługiego cytatu, jako jedyna, która  z  owej  przygody  wyszła  zwycięsko –  wbrew  wszystkim trudnościom!

 

Krystyna  Kuta  dobrze  pamiętała –  pierwsze podejrzenia wobec Andrzeja  Olszewskiego zaistniały właśnie po tej nieudanej akcji ulotkowej  z 25 kwietnia 1980 r. Ale jednoznacznego dowodu wtedy przynajmniej   nie   było   i  TW  „Karol”  nadal  pełnił  swoją konfidencką  rolę wśród toruńskiej opozycji. Oto, jak zaczał się „monitoring”  owej akcji ulotkowej ze strony SB za pośrednictwem TW  „Karol”:  „W dniu dzisiejszym odbyto krótkie spotkanie z tw. ps.  „Karol”,  który przekazał następujące informacje: 1. W dniu 22.04.  Śmigiel  w  rozmowie z tw. stwierdził, że przywieziono z Warszawy  8  tysięcy  ulotek  dot.  M.  Chojeckiego (w niedzielę przywiózł  [!]  Śmigiel,  Turzyński, Kuta). Ulotki te mają być w najbliższym czasie rozrzucone. Śmigiel chce zorganizować szeroką akcję.  Kontaktował  się  z  grupą Cichonia chcąc włączyć ich do akcji kolportażowej, ale odmówili. W tej sytuacji będzie działał na  własną  rękę. Miejsca składowania ulotek tw. nie zna. [...]” (ppor.  Witold  Mielcarek, „Informacja 21/80 na podstawie ustnej relacji  tw.  ps.  »Karol«”, datowana 23 kwietnia 1980 r., sygn. IPN  By  001/565,  k.  146  awers). Andrzej Olszewski miał w tej akcji  również brać udział, jednak otrzymany od Śmigla rulon ok. 1000   ulotek   już  24  kwietnia  wieczorem  przekazał  swojemu oficerowi  prowadzącemu.  Nazajutrz  można było podsumowywać: „W dniu  25.04.80  r.  o  godz.  20.30  odbyłem spotkanie z tw. ps. »Karol«.   Poinformował,   że  K.  Kuta,  jeżeli  bedzie stosowała  się do wytycznych S. Śmigla, nie dokona już kolportażu. Ustalone było, że w sytuacji zaistnienia podejrzeń o możliwości  wpadki  kolporterzy  mają jak najprędzej ukryć się w miejscach  nieznanych  SB,  a  materiały  będą wykorzystane przy następnej dużej akcji. Nie mieli kolportować na własną rękę poza terminami  wyznaczonymi  przez  S. Śmigla. Tw. poszedł aktualnie do DA[57], gdzie byli umówieni. Jeżeli spotka K. Kutę przekaże jej legendę, iż rozrzucił materiały w wieżowcach na Słowackiego, ale jeszcze gdy tam  był  przyjechała  milicja.  Uciekł  i nie był do tej pory w domu.  Jeżeli  powiedzą  mu,  że  S. Śmigiel i K. Turzyński siedzi[,] uda przestraszonego i pójdzie spać do kolegi w  DS-11.  Zadania:  Ustalić  miejsce  pobytu  K.  Kuty i A.  Huniewicza  oraz  miejsce przechowywania pozostałych ulotek.  Uzupełnienie  Wg tw. są jeszcze dwie paczki – jedną ma Śmigiel,  drugą –  Kuta.”  (kier.  Sekcji  III  ppor.  W[itold] Mielcarek,  „Notatka  służbowa”  datowana  25  kwietnia 1980 r., sygn.  IPN  By  001/565,  k.  149).  Wyjazd  do Warszawy podczas trzeciego  weekendu  kwietnia  był  znany Służbie Bezpieczeństwa (przynajmniej,  gdy  chodzi  o  udział Śmigla w tym wyjeździe) z kilkudniowym   wyprzedzeniem    już  z  donosu  Chamery  z  15 kwietnia.

 

Kolejne   spotkanie   „Karola”   z  podporucznikiem  Mielcarkiem (zastępującym oficera prowadzącego – ppor. R. Zielenkiewicz był na zwolnieniu chorobowym) odbyło się w samochodzie, zaparkowanym za  miastem. Oto treść kolejnego donosu „Karola”: „Wczoraj [= 25 kwietnia  1980  r. –  dopow.  JS]  o godzinie 8.45 [naturalnie: wieczorem –  dopow.  JS] poszedłem do Duszpasterstwa  Akademickiego  na  spotkanie  z  ludźmi,  którzy uczestniczyli  w  akcji.  [...]  Dowiedziałem się od Ani [= Anny Czerwińskiej    dopow.  JS]  i  Gosi [= Małgorzaty Złotuchy – dopow.  JS],  że  SB robiła rewizję u Andrzeja Huniewicza, który ukrywał  się  przez  cały ten czas, jak i później w pokoju obok. Dowiedziałem się również, że poszukują Kikę [= Krystynę Kutę – dopow.  JS],  która  kryje  się również u koleżanek w akademiku. [...]  W  rozmowie  uczestniczyły  osoby:  Wiesław  Cichoń, Ania [Czerwińska],   Gosia  [Złotucha]  i  ja.  Kuta  po  powrocie  z Rubinkowa  [tak  nazywa  się  jedno  z  osiedli mieszkaniowych w Toruniu –  dopow.  JS] do akademika wróciła [ok.] godz. 20.00 i być może wchodziła przez okno. Mówiła Ani, że rozrzuciła ulotki! Cichoń  podał  to pod wątpliwość mówiąc, że gdybyśmy przeszukali śmietniki,  to  byśmy  znaleźli cały rulon. Kuta chodzi ubrana w brązową  kurtkę  z kapturem, który często nasuwa na głowę. Osoby uczestniczące w rozmowie snuły domysły kto sypnął, gdyż SB już o 11.00  wiedziała.  Podejrzenia  padały  w stosunku do wszystkich osób.  Powiedziałem  im, że wrzuciłem ulotki na Słowackiego, tak jak  to  wcześniej  uzgodniliśmy.  Uważam,  że  wskazane by było utwierdzenie  innych,  że jest to prawdą, np. przy przesłuchaniu rozpytując  ich  o  kolportaż  w jednym wieżowcu na Słowackiego. Myślę,  że  taka  taktyka  podbuduje  mój  autorytet u Cichonia. Cichoń    płakał  ze złości, że Śmigiel zepsuł mu robotę, gdyż planował  to  samo w poniedziałek. Dowiedziałem się, że miały to być  takie  same  ulotki, tylko przez kogoś innego wydane. W tej sytuacji, obawiając się ciągłej obstawy, akcja nie odbędzie się. Poza  tym  Cichoń mówił, że planuje zrobić akcję pierwszomajową, ale  [to]  też jest wątpliwe. Uważam, że można przez pewien czas wyłączyć  z działalności obie grupy pozorując ciągłą obstawę, bo tego  się  obawiają  i  od tego uzależniają akcję. Mieli do mnie pretensje,  że  dałem  się  wciągnąć  w  akcję  Śmigla,  mimo że głosowałem  za izolacją Staszka od działalności. Śmigiel obecnie jest  całkowicie  w  ich  oczach  spalony  i  można  już mówić o całkowitej izolacji Śmigla, Kiki oraz Konrada. W tej chwili jest taka  sytuacja,  że  gdybym  opowiedział  się po stronie Śmigla, uważany  byłbym  za  idiotę.  W  związku  z tym muszę przejść na stronę  Cichonia  i włączyć się w działania jego grupy. Będę się jeszcze starał oscylować wokół Śmigla, myślę, że i tak będzie mi mówił  o  swoich  rozmowach,  taką  ma psychikę i brak mu ludzi, którym  mógłby  powiedzieć.  Gdyby Śmigiel dostał kolegium[,] to grupa Cichonia nie będzie robiła składki na wykupienie go.[...]” (kierownik  Sekcji  III  Wydziału  III,  ppor. Witold Mielcarek, „Informacja  22/80”,  datowana  26  kwietnia  1980  r.,  sygn. IPN  By 001/565,   k.   151-152).  Jak  widać,  TW  „Karol”  podpowiadał bezpieczniakom,  jak  mają postępować, aby go uwiarygodnić wobec kolegów. Widocznie zdawał sobie sprawę, że znalazł się o krok od zdekonspirowania  jego  agenturalnej  roli.  Ale nie zapominał o referowaniu  trudnych  relacji  między  Śmiglem  a  Cichoniem – wiadomość   o   jego   bardzo   emocjonalnej  reakcji  była  tym „smakowitszym”  kąskiem  dla  esbecji,  zreszta  bywały  jeszcze smakowitsze...

 

Znamienne,  że  między  donosem  Chamery  z  23 lutego a donosem Olszewskiego  z  26 kwietnia jest także i ta różnica, że w ciągu tych dwóch   miesięcy   inwigilowane  środowisko uległo  już  na  tyle zdezintegrowaniu,    zanikała gotowość do solidarnego dźwigania kary  grzywny,  która  mogła  by  zostać  nałożona  na  kogoś  z uczestników  działalności  (na przykład za „zaśmiecanie miasta”, jak w wypadku Niklaszewskiego).

 

 

znowu druk i kolportaż

 

„Monitoring”  środowiska  współpracowników  KSS  „KOR” w Toruniu przez  Andrzeja  Olszewskiego  w  niemałym  stopniu  polegał  na relacjonowaniu – i podsycaniu – rywalizacji między Stanisławem Śmiglem a Wiesławem Cichoniem. Każde niepowodzenie którejkolwiek z  obydu  grup  wewnątrz  tego  środowiska  było dobrą okazją do pogłębienia  konfliktu,  co  tym  razem omal nie doprowadziło do zasadniczego   zerwania.   TW   „Karol”  relacjonował:  „Wiesiek rozmawiał  po  wpadce  Staszka  z »autorytetami« Torunia, m. in. Zofią  Mocarską, którzy  powiedzieli,  że  to  co  robimy  jest  zbyt poważne aby oglądać  się  na sentymenty. Należy szybko i całkowicie odłączyć się  od Staszka. 17 maja Konrad [Turzyński – dopow. JS], Kika mają jechać do Gdańska   po   literaturę.   Prawdopodobnie   odbiorą  od  Magdy [Modzelewskiej – dopow. JS].  Ze  względu na to, że ja załatwiałem tą sprawę wskazane  by  było  złapanie  ich na terenie Gdańska. Złotucha u siebie  literatury  nie  posiada,  odbiera  literaturę  z DS 11. Dzisiejsza  akcja  kolportażowa  miała  odbyć  się  w  godzinach obiadowych, ale ze względu na to, żeby wszyscy zdążyli ukryć się ma   być   przesunięta.  [Piotr]  Jankowski  jest  na  obozie  w Beskidach.  Akcję  mogą  wykonać  ludzie z Bydgoszczy. Turzyński przed  tygodniem pytał mnie o adres Hesinga[58] (insp.  Sekcji  III  Wydziału  III,  ppor.  Roman Zielenkiewicz, „Informacja  23/80”,  datowana 30 kwietnia 1980 r., sygn. IPN By 001/565, k. 153 awers). W tym samym dokumencie oficer prowadzący napisał  od  siebie:  „Podczas  spotkania  wręczyłem tw. 2000 zł tytułem  wykonania  zadania  operacyjnego  w  dniach 24-24 bm. W spotkaniu  uczestniczył  kierownik  Sekcji  III  Wydziału  ppor. Witold Mielcarek.” (tamże, k. 153 rewers). Jak miało się okazać, mimo  tak  hojnego  wynagradzania  (te  2000 zł to tylko jeden z wielu  przykładów!)  TW  „Karol” w ciągu najbliższych 4 miesięcy nadal miał do czynienia z tym samym środowiskiem – poróżnionym, lecz  nie  rozbitym, a nawet wzmocnionym o nowe osoby. Olszewski tym  razem  podpowiadał  esbekom,  nie  to,  kogo i o co mieliby „rozpytywać”  na  przesłuchaniu,  ale –  kogo  gdzie należałoby schwytać...

 

Młody   adept  bezpieczniackich  wszechnauk  w  uczelni imienia „Krawego   Felka”  tak  oto  po  kilku  latach  relacjonował  tę sytuację:  „W grupie toruńskiej nastąpił definitywny rozłam, nie poprawiła   sytuacji   próba   mediacji   podjęcia   [!]   przez Baranowskiego[59]. Powstały dwie grupy: 1 grupa –  Stanisław  Śmigiel,  Konrad  Turzyński, Krystyna Kuta,Małgorzata  Złotucha  [...] 2 grupa – Wiesław Cichoń, Katarzyna Kałamajska,   Anna   Czerwińska,   Alina   Walukiewicz,   Janina Ochojska.”   (mł.  chor.  Kazimierz  Pakuszewski,  „Powstanie  i działalność  nielegalnych  grup  opozycyjnych  na  terenie  woj. toruńskiego  w  latach  1975-1981”,  Legionowo  1983, str. 86 – sygn.  IPN  By  075/16).  Jego  (urzędowy?)  optymizm był jednak troszeńkę   na  wyrost –  i  chyba  autor  dostrzegł  możliwość zaprzeczenia  samemu  sobie,  toteż nieco dalej pominął Wiesława Cichonia  jako  współuczestnika  przygotowań  do  zredagowania i ogłoszenia owego sierpniowego apelu: „Stanisław Śmigiel i Konrad Turzyński   zredagowali  list  »Do  mieszkańców  Torunia«  (Toruń 22.08.1980  r.)” (tamże, str. 88). TW „Karol” meldował co prawda o  tarciach między Cichoniem a Śmiglem (jak to zostanie pokazane w   epizodzie  V),  ale  młodszy  chorąży  SB  najwyraźniej  nie wszystkie  esbeckie  dokumenty  zobaczył, albo przyglądał się im nie dosyć uważnie...

 

Naczelnik  Wydziału  Śledczego KW MO miał powody do satysfakcji: 25  kwietnia  u Konrada Turzyńskiego znaleziono 364 ulotki (oraz „19   broszur  i  wydawnictw  KSS-KOR,  Ruchu  Młodej  Polski  i Niezależnej  Oficyny  Wydawniczej”),  u  Stanisława  Śmigla dwie pojedyncze  kartki  „bibuły”  (żadna  z nich nie była ową ulotką formatu  A-6  w  obronie  Chojeckiego),  ale za to samego Śmigla zatrzymano,  u  Andrzeja  Huniewicza odwrotnie – nie zastano (w domu  studenckim)  człowieka, ale za to wpadło 537 sztuk ulotek, które  miały  być rozrzucone. Dalej autor meldował: „[...] drogą operacyjną  przejęto około 1000 sztuk ulotek o wspomnianej wyżej treści”  (ten  żargonowy eufemizm oznacza, że TW „Karol” jeszcze poprzedniego  dnia  przyniósł  swojemu oficerowi prowadzącemu tę porcję ulotek, którą on miał rozrzucić). Na koniec: „O wrogiej i antysocjalistycznej   działalności   Konrada   Turzyńskiego   – Komendant   Wojewódzki   MO   w  Toruniu  zamierza  poinformować stosownym  pismem  Rektora UMK.” (szyfrogram naczelnika Wydziału Śledczego  Komendy  Wojewódzkiej  MO w Toruniu, ppłk. Eugeniusza Gawrońskiego  do  naczelnika  Wydziału Inspekcji Biura Śledczego MSW  datowany  dnia  25  kwietnia 1980 r., sygn. IPN By 082/143, t.1,  k.  194-195).  Pismo  płk.  Marcinkowskiego do prof. Bohra zostało  nadane  już  nazajutrz  (l.dz.  A-346); tak oto zamiast tego, by opozycja poskarżyła się posłowi Bohrowi na postępowanie funkcjonariuszy  KW MO, szef tej Komendy poskarżył się rektorowi Bohrowi na działalność opozycji.

 

Bezpieka zadawała się ze środowiskiem akademickim Torunia, część esbeków  była  absolwentami  UMK właśnie, co nie przeszkadzało w pomyłkach  mieszających  nazwisko  opozycyjnego  studenta  i (co prawda,    podobnie   brzmiące)   nazwisko   znanego   profesora uniweryteckiego:   „W   dniu   dzisiejszym  t.  w.  ps.  »Karol« poinformował mnie telefonicznie, że w dniu 7 bm. miało odbyć się o  godzinie  19.00  spotkanie  u  Konrada  Turzyńskiego w Hotelu Asystenckim   z  redaktorem  »Głosu« –  prawdopodobnie  M.  [!] Macierewiczem[60]. Spotkanie  organizowała  K. Kuta, która z N/N kobietą czekała na dworcu   na   prelegenta  od  godziny  16.00 –  18.00.  Ok.  18 przyjechała  do Turzyńskiego a n/n kobieta nadal była na dworcu. W  spotkaniu  uczestniczyć  miało 13 osób, spośród których t. w. znał  Śmigla,  Turzyńskiego  i  Kutę.  Byli  tam  N/N  absolwent Politechniki  Gdańskiej  (z  krótką brodą, prawdopodobnie Heniek[61]), jedna osoba z germanistyki a pozostałe osoby   z   polonistyki.  Zebrani  ok.  19.20 –  20.00  zaczęli rozchodzić  się,  a  po  20.00  Kika  zadzwoniła  do  Warszawy i uzyskała  informację,  iż N/N osoba – prelegent nie wyjechała z Warszawy.   Spotkanie  odłożono  na  inny,  bliżej  nieokreślony termin.  O  spotkaniu  t. w. został poinformowany przez Andrzeja Hutnikiewicza [poprawnie: Huniewicza – oczywista omyłka esbeka, który  zamiast właściwego nazwiska wpisał nazwisko też polonisty z  UMK,  wybitnego  profesora Artura Hutnikiewicza, 1916-2005 – dopow.   JS]   z   którym   spotkał  się  w  mieście.  A[ndrzej] Hutnikiewicz  [znowu  ta sama omyłka! – dopow. JS] na spotkanie nie   przybył.  W  dniu  6  bm.  J[an]  Szejk[a]  obronił  pracę magisterską.”  (ppor.  Roman  Zielenkiewicz, „Notatka służbowa”, datowana 8 maja 1980 r., sygn. IPN By 001/565, k. 154). Być może tu,  jak  w lutym, Andrzej Olszewski nie zdążył, albo nie zdołał przydać  się  zawczasu – w zapobieżeniu przyjazdowi członka KSS „KOR”  do  Torunia – w lutym nie dojechał A. Michnik, w maju – A. Macierewicz.

 

Sprawa  referatu  Małgorzaty  Złotuchy  o  szkolnictwie w Polsce nadal była obecna w donosach – np. w tym z 14 maja: „Wczoraj, tj. [we]  wtorek  byłem  u  Złotuchy.  Powiedziała, że była u niej w poniedziałek 9.30 – 10.00 rewizja (1 pracownik) i zabrano jej 2 egzemplarze  referatu  o  szkolnictwie.  W  tym  tygodniu [Kuta] wyjeżdża do Warszawy i z Warszawy do Gdańska. Do Warszawy jedzie w sprawie referatu Złotuchy. Do Gdańska – poznać się z ludźmi i przywieźć[,] o ile będzie[,] literaturę. Gdy byłem w Gdańsku, to zamówiłem  na 17.05 literaturę u Modzelewskiej (wyjazd Kutytjego dotyczy).  O  moim  zamówieniu wie Śmigiel, Konrad, Kika i ja. 3 maja  Konrad  był  w  Gdańsku  i  uczestniczył w manifestacji pod pomnikiem Sobieskiego. Wczoraj rozmawiałem z Konradem (przyszedł do mnie). Powiedział, że za działalność są coraz większe sankcje i  powiedział,  że  opozycja będzie musiała działać [w] większej konspiracji.  Konrad  wspominał, że Kika jest wrogo ustawiona do SB  po  rozmowach jakie przeprowadzono z jej ojcem w Szczecinie. Powiedziano  jemu,  że  [ona    dopow.  JS]  należy  do KOR-u, prowadzi  działalność  antysocjalistyczną, [...], straszono ojca kłopotami   w  pracy  itp.  [...]  Prawdopodobnie    materiały ulotkowe  o  Chojeckim,  ale  ze  względu  na to, że jest już na wolności  nie  wiemy co z tym robić, – wspominał o tym Staszek. Ze  strony  Staszka  akcji  na juwenaliach nie będzie. O planach Cichonia   nic   nie   wiem.”   (k.   156-157). Z treści donosu wynika również, że ojcu Krystyny Kuty szczeciński esbek opowiadał oszczerstwa (natury prywatnej) pod jej adresem; jest to oczywiście zgodne z socjalistyczną moralnością (i z markistowskim kryterium prawdy), czyli z zasadą, że dobre (albo: prawdziwe) jest to, co służy „rewolucji”...  A oto dopisek  ppor. R. Zielenkiewicza  pod  donosem  A. Olszewskiego:  „Podczas  spotkania wręczyłem  t.w. kwotę 1000 zł tytułem współpracy i zwrot kosztów poniesionych  podczas  realizacji zadań na terenie Częstochowy w dn. 3-4.05.1980. [...] T.w. w uzupełnieniu informacji stwierdził jeszcze,  że  rozłam  między  Śmiglem  a  Cichoniem  jest  coraz większy.  Szejka,  Ochojska,  Cichoń    wrogo ustosunkowani do Staszka.”   (ppor.   Roman  Zielenkiewicz,  „Informacja  24/80”, datowana  10  maja  1980  r., sygn. IPN By 001/565, k. 156-157). Teraz  TW  „Karol” już  wiedział konkretniej, że do Gdańska przez Warszawę  pojedzie  Kuta  bez  Turzyńskiego, który podczas owego weekendu  pojechał  prywatnie do swojej rodziny w woj. gdańskim, jednak  zaraz  po  powrocie  znowu  rozmawiał z Olszewskim: „Ok. 18.05[.1980   r.]   od  Konrada  dowiedziałem  się,  że  Staszek prawdopodobnie jest lub był w W-wie. Załatwiał tam druk referatu Gosi  [Złotuchyu  dopow.  JS]    raport  ukaże  się  pod pseudonimem [...]. Konrad  [i]  Kika    w  Toruniu – nie planują akcji. Szejk[a] szuka pracy w Toruniu, obawia się, że pełnomocnik[62]  wyśle go na prowincję. Ochojska pisze  pracę  m[a]g[iste]r[ską].  Cichoń jest zajęty swoją pracą magisterską, jego planów nie znam. W poniedziałek byłem u niego. Powiedział,  że od października przygotowuje własną powielarnię. Wiem,  że  ma  2  ludzi do powielania. W poniedziałek u siebie w domu  wykonałem  próbny  egzemplarz  kolgrafu  [! –  poprawnie: kalkografu  dopow.  JS]  strony  tytułowej  referatu  Gosi  i pokazałem  to Wieśkowi. Był zachwycony, spytał czy Śmigiel o tym wie –  istnieje szansa, że zaproponuje mi powielanie materiałów dla  siebie.  Powiedziałem mu, że robił to mój człowiek. Zapytał wtedy czy jest to człowiek »czysty«, nie znany SB, gdyż może się przydać do drukowania. Powiedziałem, że SB go niezna[!]. Rękopis referatu  Gosi  mam  u  siebie,  ale wymaga on sporych korekt ze strony  Gosi.  Wydawane  prze  zemnie [!] wydawnictwa mogą nosić nazwę wg Śmigla i innych »Świt«. Najprawdopodobniej pod tą nazwą wyjdzie  referat Gosi a następne pisma będą sygnowane jako DRUK: TOD-u (Toruńska Opozycja Demokratyczna). Referat Gosi mam zrobić w ok. 20 exmp[!]. Śmigiel szuka ludzi głównie na pierwszym roku. Zmierzać  będzie  do  dyskredytowania  SZSP[63]  i reklamy opozycji, akcję przeprowadzi  po  wakacjach  [...].” (insp. sekcji III Wydz. III ppor.  Roman  Zielenkiewicz, „Informacja 25/80” datowana 22 maja 1980  r.,  sygn.  IPN  By 001/565, k. 161). Pseudonim Małgorzaty Złotuchy  jako  autorki  owego  referatu  bezpieka  znała  już o miesiąc   wcześniej  z  donosu  Chamery  (być  może  jednak  nie wiedziała wtedy, jak naprawdę nazywa się ta osoba).

 

Po   kilku   latach   słuchacz   esbeckiej   szkoły  oficerskiej podsumował:  „Śmigiel,  Turzyński;  Kuta opracowali treść ulotki adresowanej  »do  przyszłych  studentów  UMK«  podpisanej  przez »Niezależne  środowisko akademickie w Toruniu«. Ulotka nosi datę 3.07.1980  r.  Przeznaczona  była do zakolportowania [!] od dnia 1.08.br  [!]  wśród  studentów  UMK  roku  zerowego odbywających praktyki  robotnicze.  Autorzy  w  tej  ulotce  podważają sojusz polsko-radziecki,  kierowniczą  role  partii, system szkolnictwa wyższego  w  PRL,  założenia  ideologiczne SZSP oraz nawołują do uczestnictwa  w  prowadzonej  działalności antysocjalistycznej.” (mł.  chor.  Kazimierz  Pakuszewski,  „Powstanie  i  działalność nielegalnych  grup  opozycyjnych  na  terenie woj, toruńskiego w latach  1975-1981”,  Legionowo  1983,  str.  88 –  sygn. IPN By 075/16).  Tym  razem  wszak  adept  „nauk”  spod znaku „Krwawego Felka”  przesadził  w  stronę  przeciwną, czyli pesymistyczną (z punktu  widzenia  bezpieki);  bieg wydarzeń, w tym starania jego starszych  kolegów  po  fachu,  sprawiły,  że  około  1 sierpnia toruńska  opozycja nie to miała w głowie. Mł. chor. Kazimierz Pakuszewski chyba  nie  miał jasności co do tego, który rok był „bieżącym” w chwili pisania przezeń owej wiekopomnej „dysertacji”...

 

Jednak   roboty   „Karolowi”  przybywało,  już  nazajutrz  miał  do przedstawienia następny donos, bowiem – faktycznie mniej więcej w tym samym czasie – kolejna porcja bibuły została przywieziona do  Torunia  przez  Stanisława  Śmigla  i to z Warszawy: „W dniu 23.05.80  r.  t.w.  ps.  »Karol« wywołał telefonicznie spotkanie podczas   którego   przekazał  następujące  informacje:  W  dniu 23.05.80  r.  widział  się  ze  Śmiglem. [...] Stanisław Śmigiel stwierdził,  że  był  przed  kilkoma  dniami  w  Podkowie Leśnej k/Warszawy i przywiózł partię »Robotników«. Ma to w skrytce poza swoim  mieszkaniem.  Zaproponował  t.  w. udział w kolportażu na terenie  zakładów pracy. Mówił, że ma kilku ludzi – po studiach –   którzy  chcą  włączyć się do działalności. T. w. propozycję kolportażu  w zakładach pracy przyjął, sugerował Śmiglowi jednak przesunięcie  akcji  na  późniejszy  termin, ze względu na sesję egzaminacyjną.  Ma  otrzymać  od  Śmigla  na  początek partię 50 »Robotników«.  Śmigiel  chce  wchodzić  na  teren  zakładów  lub rozdawać »Robotniki«  w  czasie  wychodzenia  ludzi  z  zakładu popracy. Bardziej realne jest jednak wg niego wejście do zakładu i  porozkładanie  »Robotników«. [...] Śmigiel nie wypowiadał się na  temat swoich planów na sobotę i niedzielę. [...] Turzyński w poufnej  rozmowie z t. w. powiedział, że planuje we wtorek 27.05 br. rozrzucić materiały nt. Katynia metodą »na papierosa«. Wg t. w.  jest  to bleff i metoda sprawdzenia go, gdyż Turzyński nigdy sam nie robił żadnych akcji z własnej inicjatywy a Śmigiel o tym nie  wie.  Turzyński  wypowiadał  się dawniej, że jest na tropie osoby,  która współpracuje z SB – musi to tylko potwierdzić. We wtorek  oczekiwać  będzie  na obserwację za jego osobą [!] – co potwierdzi  przypuszczenia  na  temat  roli  osoby t. w. Podobną paczkę  z  literaturą bezdebitową jak t. w. otrzymała również J. Ochojska.  Nie  przechowuje  jej  u  siebie”  (kier.  Sekcji III Wydziału  III,  ppor.  Witold  Mielcarek, „Informacja nr 26/80”, datowana 23 maja 1980 r., sygn. IPN By 001/565, k. 163-164). Jak widać,  Andrzej  Olszewski  =  TW „Karol” obsesyjnie powracał do kwestii  swojej  wiarygodności  w środowisku, na które donosił i widocznie  sygnalizował SB każdą możliwość swojej dekonspiracji. Turzyński,  naiwny  i  gadatliwy,  jak  to  on zwykle, też mógł, przynajmniej  od czasu wpadki z III dekady kwietnia (kiedy pewne podejrzenia  wobec Olszewskiego zaistniały), akurat z Olszewskim o takich kwestiach w ogóle nie rozmawiać...

 

Pod  sam  koniec  omawianego tu epizodu pojawiła się wiadomość z pewnego   powodu   znamienna.  Znowu  chodzi  o  donos  Andrzeja Olszewskiego: „Wczoraj był u mnie Turzyński i powiedział, że nie kolportował,  ponieważ  nie dostał ulotek z Gdańska. Powiedział, że  w  21  »Bratniaku«    wiersze i tekst Kuty. Powiedział, że Stasia  wczoraj  nie było w Toruniu.” (k. 167).(insp. Sekcji III Wydziału  III,  ppor.  Roman  Zielenkiewicz, „Informacja 28/80”, datowana  29  maja 1980 r., sygn. IPN By 001/565, k. 153 awers). Rzuca  to pewne światło na wzajemne relacje pomiędzy działaczami toruńskiej  opozycji, a raczej na swoiste cechy ich charakterów. Nie  tylko  bowiem  konflikt dwóch indywidualności – Stanisława Śmigla  i  Wiesława  Cichonia –  odbijał się na jakości „pracy” opozycji.    Turzyński    zaproponował    redakcji   „Bratniaka” „transakcję  wiązaną”:  jeśli  ona  wydrukuje jego tekst, będący swojego  rodzaju  recencją  książki  Simone  Weil  „Rozważania o przyczynach  wolności  i  ucisku  społecznego” (ukazała się poza cenzurą   jako   trzecia   pozycja   Biblioteki   „Spotkań”   – katolickiego  kwartalnika,  ukazującego  się  w Lublinie), to on zadeklaruje   przystąpienie   do   RMP.  W  „Bratniaku”  wówczas ogłaszano (za zgodą zainteresowanych osób) nazwiska tych, którzy zechcieli   dołączyć   do  grona  pierwotnych  25  sygnatariuszy „Deklaracji  ideowej  Ruchu  Młodej  Polski”  z 18 sierpnia 1979 roku, zamieszczonej w „Bratniaku” nr 4(18) z lipca-sierpnia 1979 r., na str. 6-16 (ukazała się także w postaci odrębnej broszury, nakładem  Wydawnictwa  „Młoda Polska”). Należało to do swoistego „młodopolskiego”   (albo   ogólniej    opozycyjnego)  „szpanu” tamtych  czasów.  Ta satysfakcja spotkała Konrada Turzyńskiego w „Bratniaku” nr 6(20) z listopada-grudnia 1979 r. (str. 6).

 

Na  spełnienie przez redakcję warunku K. Turzyński czekał długo, mniej  więcej  pół roku, a to z powodu poślizgu w ukazywaniu się tego  dwumiesięcznika.  (Po wielu latach opisał swoją relację do Ruchu  Młodej  Polski  w obszernym artykule zatytułowanym: „Czas przeszły  dokonany”,  który  ukazał  się  w  kilku  miejscach  w internecie, m.in. w witrynie toruńskiego podziemnego Wydawnictwa „Kwadrat”  (zob.: </t/konrad.htm>)–  stąd wiadomo o motywach,  którymi  kierował  się w tamtym czasie, i o poglądach politycznych,  jakie wtedy wyznawał.) Chciał przystąpić do Ruchu Młodej  Polski  ze  względów  „towarzyskich” – z powodu swojego sentymentu  do  Gdańska, nie całkiem podzielając zespół poglądów dominujący  w  tym  Ruchu.  Pragnął  zaznaczyć  swoją odrębność, polegającą   na   sprzyjaniu   ideologii  kryptosocjalistycznej, używającej   różnych   słownych   „liczmanów”   takich  jak  np. „personalizm”.  Zrecenzowanie  owej  książki  uznał  za  dogodny pretekst    do   naszkicowania   swoich   utopijnie   lewicowych skłonności. I rzeczywiście – już ten jego debiut w pisaniu poza cenzurą pod prawdziwym nazwiskiem odznaczał się słownictwem (np. pisanie  o  „alienacji”),  typowym  dla  ludzi, hołdujących tzw. „prawdziwemu”   (w   odróżnieniu  od  „realnego”)  socjalizmowi. Zresztą,  długo  miejsca  w  RMP  nie  zagrzał... (Nieprzytomnie lewicowe dyrdymały, jakie K. Turzyński wypisywał pod pseudonimem „Nowosław  Ustroń”  w  „Spotkaniach”  nr 3 z 1978 roku, aż wstyd byłoby tu powtarzać...)

 

W  ogóle  to  taki typ człowieka, który najchętniej zamyka się w hermetycznym  światku  idei,  tekstów  i  książek, a dopiero zza takiej   palisady  woli  kontaktować  się  ze  światem  bardziej zewnętrznym.  Wolał  pisać,  bo  mówił,  że  tylko to umie. Jego niejasny  styl wypowiedzi (także pisemnych), zbyt długie zdania, liczne  wtrącenia  a także obcojęzyczne zapożyczenia zdawały się maskować  fakt,  że  zabierał  się  do  dyskutowania  o zawiłych kwestiach  humanistycznych,  mając predyspozycje i wykształcenie „ścisłowca”.  Kiedy  zaś  chodziło  o  konkretną  robotę – jak: zbieranie  podpisów,  rozrzucanie ulotek, przewiezienie „bibuły” (zwłaszcza  zaryzykowanie  większych  pieniędzy, które trzeba by wyłożyć)    był  mniej  wydajny i mniej wytrwały. O drukowaniu „bibuły” nawet nie byłoby co mówić...

 

W  całym  omawianym  tu dziesięciomiesięcznym okresie tylko dwie osoby   z   opozycji  toruńskiej  opublikowały  swoje  teksty  w „Bratniaku”  (były starania o wydrukowanie w „Bratniaku” raportu Małgorzaty   Złotuchy   dotyczącego   oświaty   w   Polsce,  ale ostatecznie  do  tego  nie  doszło).  Tymi  dwiema  osobami byli Krystyna  Kuta i Konrad Turzyński, oboje zadebiutowali w w/w 21. (tj. w styczniowo-lutowym, ale wydrukowanym w maju) numerze tego pisma (odpowiednio na str. 13-18 i 40-42). W przypadku Kuty było to  całkiem incydentalne, nigdy poza tym nie miała żadnych bliższych związków z „Bratniakiem” (jeżeli nie liczyć udziału w jego kolportowaniu)  ani z Ruchem Młodej Polski w ogóle – jej sympatie  polityczne  były  zawsze  bliskie  tzw. lewicy KOR-owskiej. Krystyna  Kuta traktowała swoją publikację wierszy (pochodzących z  lat 1978-79) w „Bratniaku” bezpretensjonalnie. Również użycie przez nią ten jeden raz pseudonimu (= „Anna Czartek”) miało charakter  artystyczny,  a  nie konspiracyjny[64]. Za to stosunek Kuty do „czarnej roboty” można by stawiać innym za wzór.

 

Niemniej  jednak  należy stwierdzić, że, niezależnie od odrębnej „przynależności partyjnej” nielicznych, traktowanej bardziej jako  „hobby”, całe opisywane tu środowisko de facto funkcjonowało jako współpracownicy KSS „KOR”.

 

 

wreszcie KOR-owiec dotarł!

 

W połowie czerwca do Torunia przyjechał Jacek Kuroń[65].  Spotkanie  z  działaczami miejscowej  opozycji,  poświęcone  działalności wolnych związków zawodowych,  miało  się  odbyć prawdopodobnie w mieszkaniu Marka Beraka  (o  nim będzie jeszcze mowa), ale Kuroń najpierw przybył do  Wyrowińskich,  gdzie  miał  mieć  „metę”  na  czas  pobytu w Toruniu.  Stamtąd  wyszedł na krótko do miasta coś kupić i wtedy został  zatrzymany przez SB. W niecenzurowanej prasie odnotowano to  zdarzenie  następująco:  „W  Toruniu [...] 17 czerwca: na 50 godz. zatrzymany został przybyły z Warszawy Jacek Kuroń (członek KSS   »KOR«).   Pod   eskortą   odprowadzono   go   do   pociągu warszawskiego.” (zob.: „Komunikat KSS »KOR«”, nr 41 z 28 czerwca 1980  r., w: „Biuletyn Informacyjny” nr 4(38) z czerwca 1980 r., str. 60-61).

 

Tak  się składa, że dokładnie w 24 lata po tej wizycie w Toruniu Jacek  Kuroń  umarł  w  warszawskim  szpitalu.  Lokalna toruńska gazeta  codzienna  nazajutrz przypomniała zmarłego słowami kilku osób  znających  go  w tamtych czasach: Stanisław Śmigiel – „To była  pamiętna  wizyta.  Zostawił wtedy walizki u Wyrowińskich i poszedł   na   piwo   do  hotelu  »Kosmos«.  Tam  go  dopadli... Przesiedział  w toruńskim areszcie 48 godzin. Potem przewieziono go  do  Warszawy.”  (Adam  Luks  /opr./,  „Szarmancki bojownik”, „Nowości.  Dziennik  toruński”  z  18  czerwca 2004 r., str. 2). Widać  tu  dwie  nieścisłości.  Jedna  dotyczy tego, dokąd Kuroń został odwieziony przez SB, a druga – skąd. Na dworzec kolejowy w Toruniu (bowiem z Chełmży nie jeździły pociągi bezpośrednio do Warszawy)  i  nie  z  toruńskiego, ale z chełmżyńskiego aresztu. Zatrzymanie Jacka Kuronia nastąpiło na ulicy, 17 czerwca 1980 r. o  godz.  16.20  (sygn.  IPN  By  082/143,  t.  2,  k. 307-309). Przewieziono go do aresztu MO w Chełmży (pomimo, że przyjezdnego – czyli  inaczej  niż  w wypadku Aleksandra Halla, 5 miesięcy wcześniej  osadzonego  w  areszcie toruńskim). Szer. mgr Wiesław Modrakowski  dokonał  w  Chełmży  o  godz. 17 przeszukania osoby Jacka  Kuronia  (protokół przeszukania: sygn. IPN By 082/143, t. 2,  k.  301), a następnie przesłuchał go jako świadka (protokół: sygn.  IPN  By  082/143,  t. 2, k. 303-304). Jacek Kuroń odmówił informacji,  u  kogo był. St. Śmigiel mógł jeszcze nie znać (gdy udzielał    „Nowościom”    naprędce   przytoczonej   wypowiedzi) stosownych  dokumentów z IPN o umieszczeniu Kuronia w Chełmży, a wiadomości  z  „Biuletynu Informacyjnego” mógł już nie pamiętać. Bardziej  dziwi  nagromadzenie  nieścisłości – przecież niczemu nie służących! – na ten temat u Wojciecha Polaka, który (pisząc o  tym wydarzeniu) miał za sobą lekturę esbeckiej dokumentacji w IPN:  „18  czerwca  udał  się  do  Torunia  i  zatrzymał  się  w mieszkaniu     działacza     opozycji    demokratycznej,    Jana Wyrowińskiego.   Następnego   dnia  miał  wygłosić  prelekcję  w mieszkaniu   innego   toruńskiego  opozycjonisty    Stanisława Śmigla.  Wieczorem [...] został zatrzymany przez SB. Umieszczono go w areszcie, a nazajutrz próbowano przesłuchiwać. Kuroń, swoim zwyczajem,  odmówił zeznań. Nie ujawnił też u kogo zatrzymał się w  Toruniu.  Jeszcze tego dnia Służba Bezpieczeństwa zawiozła go do  Warszawy.”  (zob.: prof. Wojciech Polak, „Toruńskie rozmowy Jacka Kuronia.   Przesłuchanie   zamiast   piwa”,  „Nowości.  Dziennik toruński”  z  25  czerwca  2004  r., str. 8). Otóż przyjechał do Torunia  nie  18, lecz już 17 czerwca. Prelekcja miała odbyć się (prawdopodobnie)  nie   u   Śmigla.  Zatrzymanie  nastąpiło  po południu,  czyli –  daleko przed  wieczorem  (o tej porze roku zwłaszcza).  Próbowano przesłuchać Kuronia najpóźniej 18 czerwca, a więc nie „nazajutrz” (co w myśl kontekstu oznaczałoby 19 czerwca 1980 r.).   I  odwieziono  go (nie  „jeszcze  tego  dnia”,  lecz  późnym popołudniem  19  czerwca)  na  dworzec  PKP  w Toruniu (a nie do Warszawy;  no –  chyba, żeby Kuroń nakłamał redakcji „Biuletynu Informacyjnego”,  jakoby  nie  dał się wieźć esbeckim samochodem tak daleko, aż do samej stolicy).

 

Podczas  formalnego  przesłuchania  Jacek  Kuroń  nie powiedział esbekowi  niczego,  co  by  go  interesowało.  Po  przesłuchaniu formalnym   (z  protokołem)  odbyło  się  też  nieformalne  (bez protokołu  i  bez  Kuroniowego  podpisu).  Jego  treść jest dość interesująca.  Autentyczne  brzmienie  tej  wypowiedzi  nie jest znane,  bowiem  nie  istnieje  podpisany  przez Kuronia protokół odnośnego przesłuchania. Esbek zrelacjonował ją własnymi słowami w  postaci  notatki.  Jak wiadomo, na temat roli Jacka Kuronia w najnowszej  historii Polski nie ustają – również po jego zgonie – polemiki pomiędzy dyskutantami, diametralnie różniącymi się w  tej  mierze.  Jak  dla  jednych  Kuroń zalicza się do „ojców” wolnego   ruchu   związkowego   w   Polsce  (legendarne  zdanie, przypisywane   Kuroniowi:   „zamiast  palić  komitety,  twórzcie własne!”),  tak  dla  innych był jego przeciwnikiem (zamiast WZZ miał – jako „neo-trockista” – preferować „komisje robotnicze”, wzorowane na antyfrankistowskim doświadczeniu hiszpańskim), a kiedy ów ruch jednak powstał,  Kuroń (wedle  mniemania tychże  surowych  krytyków)  starał  się  go przechwycić  pod  swoją – nominalnie pod KOR-owską – kontrolę. Zwolennicy  obu wersji    tutaj bezradni, bowiem trudno uznać notatkę  urzędową  esbeka  za miarodajne źródło wiedzy o tym, co powiedział  przesłuchiwany  (albo raczej –  rozmówca)  tegoż esbeka. „[Jacek  Kuroń] odmówił złożenia zeznań – przeprowadziłem z nim luźną  rozmowę,  której treść nie została udokumentowana z uwagi na  fakt, iż odmówił on potwierdzenia podpisem swoich wypowiedzi we   wspomnianym   dokumencie   [...]  Produkcja  poszczególnych przedsiębiorstw  powinna  być  bardziej  uzależniona  od potrzeb rynkowych    niż   eksportu,   natomiast   wszystkie   jednostki gospodarcze  powinny  być  zorganizowane  na  pełnym wewnętrznym rozrachunku  gospodarczym  [...] w przypadku gdy produkty danego przedsiębiorstwa nie znajdują popytu, to należy przedsiębiorstwo zlikwidować  i  pracownikom  bezpośrednio-produkcyjnym  wypłacać zasiłki lub zmienić kierownictwo tej jednostki względnie powinna ona    zostać    wchłonięta    przez   przedsiębiorstwo   lepiej prosperujące. [...] powinny powstać prawdziwe – określone przez niego  »wolne związki zawodowe«, które spełniałyby swoje funkcje w sposób zapewniający rzeczywistą ochronę robotników oraz mające wpływ  na  produkcję  i  obsadę kierowniczych stanowisk w każdej jednostce gospodarczej. [...] zadałem Jackowi Kuroniowi pytanie: Czy  system  gospodarczy,  jaki  jego  zdaniem  miałby powstać w Polsce,    odpowiadałby   systemowi   wolnorynkowej   gospodarki kapitalistycznej,  modelowi  jugosłowiańskiemu  czy  też zmiany, jakie  miałyby  nastąpić,  mieściłyby  się  w  przyjętym  w  PRL socjalistycznym   systemie  gospodarczym? –  W  odpowiedzi  mój rozmówca  stwierdził,    zmiany te byłyby zgodne z założeniami ustroju  gospodarczego PRL, które według niego istnieją tylko na papierze,   gdyż   kraj   nasz  jest  niepotrzebnie  uzależniony finansowo od państw kapitalistycznych oraz decyzyjnie od Związku Radzieckiego.  [...]  powinien  wprawdzie istnieć plan centralny ale   ilość   wskaźników  go  określających  powinna  zmaleć  do niezbędnych,  [...]  Jego  zdaniem obecni: I Sekretarz KC PZPR i Prezes Rady Ministrów, jak również ministrowie boją się wziąć na siebie   ryzyko   przeprowadzenia  poważnych  zmian  w  systemie gospodarczym   PRL,   które   zlikwidowałyby   zaniedbania   ich poprzedników   i  wolą  kierować  się  dyrektywami  ZSRR,  które ograniczają   rozwój   naszego  kraju.  [...]  dodał  [...],  że działalność   jego   itp.   osób   oraz  organizowanie  związków zawodowych  z  prawdziwego  zdarzenia  będzie  kiedyś pozytywnie określana,  ponieważ  przyczyni  się  do zmiany obecnego systemu gospodarczego  i  formy  rządzenia  państwem.  [...]  wymieniony stwierdził jedynie, że to, co on obecnie robi znajduje posłuch w społeczeństwie  i jest przekonany o słuszności swoich poglądów.” (szer.  mgr  Wiesław Modrakowski, „Notatka urzędowa z 18 czerwca 1980  r. spr. nr RSD-1/80 (Ds-394/80)”, sygn. IPN By 082/143 tom 2,  k.  310-312). Zwolennik tezy, że Kuroń popierał ideę wolnych związków  zawodowych, mógłby podeprzeć się treścią owej notatki, ale  potrzebowałby  dodatkowego założenia, że mianowicie notatka esbeka  jest  w  tym względzie miarodajna. Zwolennik tej drugiej tezy    potrzebowałby   dodatkowego   założenia      dokładnie przeciwnego:  że  esbek  na temat słów Kuronia nakłamał. Inaczej mówiąc –  albo: Kuroń jest „cacy” (bo chciał dobrze), ale esbek Modrakowski  również!  (bo  rzetelnie  to opisał) – albo: esbek Modrakowski  jest  „be” (bo przedstawił sympatyczną fikcję), ale Kuroń   również   „be”!      naprawdę   chcąc  utworzenia nie jakichś   wolnych związków zawodowych,  lecz – trockistowskiech ”jaczejek”. Wybór zaiste niełatwy.

 

Toruński  historyk  nie  opatrzył swojego streszczenia esbeckiej notatki  żadnymi  zastrzeżeniami  co do jej wiarygodności, czyli wybrał  pierwsze  z  tych  dwóch  rozwiązań,  pisząc:  „Wszystko wskazuje  na to, że notatka dość wiernie oddaje ówczesne poglądy Jacka  Kuronia.” (prof. Wojciech Polak, „Toruńskie rozmowy Jacka Kuronia.   Przesłuchanie   zamiast   piwa”,  „Nowości.  Dziennik toruński”  z  25  czerwca  2004  r., str. 8). Kierunek przemian, zapoczątkowanych  w  gospodarce  Polski  w  1989  r.,  również (z grubsza)  odpowiada temu, co jako pogląd Jacka Kuronia zapisano w owej  notatce  służbowej.  To  także  pozwala  skłaniać  się  do hipotezy,  że  poglądy  gospodarcze Kuronia w czerwcu 1980 r. (a także  np.  w  9  lat  później, gdy współuczestniczyl w akceptowaniu planu Jeoffreya Sachsa dla Polski)  były dość dokładnie takie, jak je opisał szer. Modrakowski.

 

Przedstawiona w notatce wypowiedź Jacka Kuronia jest nacechowana sprzecznościami   (=  „dialektyczną  jednością  przeciwieństw”): elementy  rynkowe  (możliwość  bankructwa firmy albo wchłonięcia jej  przez  inną, konkurencyjną) + autentyczny ruch związkowy to jest Zachód; z kolei większa rola związków zawodowych i mniejsza – Zwiazku   Sowieckiego  to  „model  jugosłowiański”,  „plan centralny” to na pewno nie Zachód. A tymczasem według Kuronia to wszystko  razem  to  właśnie  miałaby być PRL – tyle, że nie ta rzeczywista,   lecz   ta   propagandowa, którą należy wreszcie ziścić.   Jak   powiedział  Jan Wyrowiński, obecnie toruński polityk Platformy Obywatelskiej:  „Jeżeli  w  Polsce  po  II wojnie światowej byli jacyś prawdziwi socjaliści,  to  z  całą  pewnością można zaliczyć do nich Jacka Kuronia.  Całą  swoją  postawą  w  okresie PRL-u stanowił wyrzut sumienia  dla PZPR-owskiej nomenklatury, która socjalizm miała w gębie,  a  nie  w  sercu. On zaś – wręcz przeciwnie. [...] choć różniliśmy  się  politycznie –  bardzo  go ceniłem.” (zob.: Adam Luks /opr./, „Szarmancki bojownik”, „Nowości. Dziennik toruński” z 18 czerwca  2004  r.,  str.  2;  JW  i  JK  tak bardzo „różnili się politycznie”,  że  przez  paręnaście  lat  należeli do tej samej partii  politycznej:  najpierw  UD,  potem  UW). Utopijny sposób widzenia  świata  jest  właściwy  ideowym lewicowcom – a to także przemawiałoby  za  wiernością  odtworzenia  słów  Kuronia  przez Modrakowskiego.

 

Ale  to  wszystko  działo  się  przed  sierpniowym  przełomem  i towarzyszącym  jemu  pałacowym  przewrotem  w  KC PZPR. Po kilku latach,  kiedy  akurat  nie  zachodziła potrzeba rychłej wymiany ekipy  kierującej  PZPR,  zaś Jacek Kuroń siedział we więzieniu, inny  esbek, który zapewne notatkę Modrakowskiego widział, uznał za  stosowne przeinterpretować jej sens w odmiennym kierunku: „W połowie   czerwca  1980  r.  J.  Kuroń  przebywał  w  Toruniu  i poinformował,  że wg oceny »kierownictwa KSS `KOR'« w kraju jest »krytyczna  sytuacja«  i  należy  liczyć  się  ze spontanicznymi wybuchami  niezadowolenia robotników: stąd dla KSS »KOR« zadanie objęcia  przywództwa  w  tych  wystąpieniach. W związku z takimi przewidywaniami  grupa  warszawska uważa za konieczne posiadanie bieżących    informacji o wszystkich,    choćby   drobnych niezadowoleniach  [!] w  terenie,  aby  nimi »centralnie kierować«.” (mł.  chor.  Kazimierz  Pakuszewski,  „Powstanie  i  działalność nielegalnych  grup  opozycyjnych  na  terenie woj, toruńskiego w latach  1975-1981”,  Legionowo  1983, str. 87/88 – sygn. IPN By 075/16).  Ta  interpretacja  bardziej  odpowiadała  propagandzie stanu  wojennego:  nie byłoby tych kłopotów, gdyby nie „wytrawni gracze  polityczni”, umiejący manipulować milionami związkowców, byleby  zaspokoić  swoją  ambicję  zdobycia władzy – najpierw w „Solidarności”,  a  potem  w  Polsce.  Taka interpretacja motywu przyjazdu  J. Kuronia do Torunia nie wynika z tego – choć także nie przeczy temu – co na ten temat zapisano w notatce służbowej W.  Modrakowskiego.  Po  prostu notatka Modrakowskiego i odnośny fragment  pracy  dyplomowej  Pakuszewskiego  co  do  swej treści wzajemnie niezależne i nie sposób z nich samych odgadnąć, która z  dwóch  przedstawionych  intepretacji jest bardziej albo mniej trafna.  (Każdy  z  autorów  był jednak zależny: szeregowy WM od przełożonych   nad   nim  oficerów,  podchorąży  KP  od  swojego „promotora”, tj. czekistowskiego „naukowca”, którym był kapitan doktor Jan Golec.)   Zwolennik   pesymistycznej  oceny  roli  Kuronia również  stoi  przed  podobnie  kiepskim  wyborem  między dwiema niemiłymi  ewentualnościami:  albo  uznać, że w pracy dyplomowej napisano   prawdę,   a   więc   razie   Kuroń   jest   „be”  (bo makiaweliczny),  ale  esbek  Pakuszewski  „cacy”  (bo dopatrzył się dążenia KSS „KOR” do zmonopolizowania  kierownictwa  nad strajkami),  albo  uznać  przeciwnie –  że przytoczony fragment pracy   dyplomowej  to  reżymowa  insynuacja,  ale  wtedy  esbek Pakuszewski  jest  „be”  (bo  insynuuje, a pracę „naukową” pisze „pod”  aktualne  zapotrzebowanie  polityczne),  ale  za to Jacek Kuroń  jest  „cacy”  (bo  nieprawda, jakoby chciał monopolizować protesty,  a  pragnął  tylko  wspomagać  ewentualne  strajki).  Po dwóch miesiącach  od  powstania notatki  Modrakowskiego  strajki  rozkręcały się w Polsce niebywale  i Jacek Kuroń znalazł się znowu w areszcie (na więcej niż 48 godzin – aż do końca Sierpnia).

 

 do góry

epizod IV

lipiec 1980 r.

(ku wzrostowi napięcia)

 

niespodziewana wpadka

 

Oto, co zawiera notatka służbowa ppor. Mieczysława Kapitanowicza datowana  w  Toruniu  8  lipca  1980  r.:  „W  toku  wykonywania czynności  służbowych  ustaliłem,    Krystyna  Kuta, Stanisław Śmigiel,  Konrad  Turzyński  [...]  w  dniach  od  4 – 6.07.br. przebywali   w   Warszawie,   skąd   od   tamtejszych  działaczy dysydenckich przywieźli na nasz teren, w celu rozpowszechnienia, materiały  bezdebitowe. Powyższe materiały wymienieni przekazali na  przechowanie  między  innymi Wyrowińskiemu Janowi zam. Toruń ul.  Świętopełka 22/33 i Kruszewskiemu Tadeuszowi zam. Toruń ul. Świętopełka 22c m. 15. Czyn powyższy narusza przepisy art. 271 § 1  w  związku  z  art.  273  § 1 kk. Z uwagi na powyższe, w celu zapobieżenia  kolportażu  [!]  literatury bezdebitowej wnoszę: o dokonanie   przeszukań   u   ob.  Wyrowińskiego  Jana  oraz  ob. Kruszewskiego  Tadeusza  [...].” (sygn. IPN By 082/143, t. 8, k. 1075,  oraz:  IPN  By  134/287,  k.  129).  W  tekście występuje ewidentna  pomyłka:  ob. Kruszewski o takim jak w/w adresie nosi imię  Stefan  (zaś  żaden  Tadeusz Kruszewski nie mieszkał w tym lokalu). Dokonanie  rewizji  u niego może tłumaczyć się tym, że jego córka Teresa Kruszewska (ur. 9 grudnia 1953 r.) studiowała była ze swoim rówieśnikiem Stanisławem Śmiglem elektronikę na Politechnice Gdańskiej. Nic nie wskazuje na to, aby którekolwiek spośród  tytułowych  trojga  donosicieli  przyczyniło się do tej wpadki.  Natomiast  mogło  zdarzyć  się  tak,  że  ktoś z trójki wymienionej   przez   por.  Kapitanowicza  (Kuta,  Śmigiel  albo Turzyński)  7  lipca  1980 r. nad ranem (o tej porze roku i doby jest  już  jasno!)  został  dostrzeżony,  jak  po  wysiadaniu  z ciężarówki,  która posłużyła jako środek autostopowego powrotu z Warszawy,  udawał  się  z  pakunkiem  do bloku, w którym mieszkali zarówno  Wyrowińscy,  jak  też  Kruszewscy. Piwnica Wyrowińskich była   w  owym  czasie  zalana  wodą  deszczową,  co  znakomicie utrudniło najpierw kurierowi wniesienie tam „bibuły”, a potem – wyniesienie  jej stamtąd przez przeszukujących esbeków (zob.: prof. Wojciech Polak  „Anatomia agenta. Historia tajnego współpracownika Służby Bezpieczeństwa o pseudonimie »Karol« (1978-1983)”, Finna, Gdańsk 2005, str. 192) . Środowisko opozycyjne znało Jana Wyrowińskiego (ur.  27  sierpnia  1947  r.)  jako działacza Klubu Inteligencji Katolickiej  w  Toruniu, do którego to Klubu również przychodził –  nie  będąc  w ogóle człowiekiem wierzącym – Wiesław Cichoń, natomiast  członkiem  KIK  był  (wtedy)  Konrad  Turzyński –  w przeciwnym   razie   nie   przechowywano   by   u   Wyrowińskich przywiezionej bibuły (a przede wszystkim nie posiadano by klucza do  ich  piwnicy);  SB zapewne już wcześniej dostrzegła kontakty Jana Wyrowińskiego z tym środowiskiem. Prawdopodobnie mieszkanie Wyrowińskich  było  przez  SB obserwowane, co najmniej od chwili przybycia tam (na krótko) Jacka Kuronia w poprzednim miesiącu.

 

Wyrowińscy w lipcu 1980 r. mieli pecha: „bibuła” leżąca u nich w piwnicy  od  poniedziałku  rano  została  znaleziona  we  wtorek podczas  przeszukania  rozpoczętego  o  godz. 16 – równocześnie zaczęło  się  przeszukanie  u Kruszewskich, a nieco później tego dnia –  w trzech innych mieszkaniach. Obfite „żniwo” dla SB zdarzyło się wtedy  jednak  tylko  u  Wyrowińskich.  Popdpułkownik  E. Gawroński meldował  do  Warszawy:  „Na  podstawie  informacji operacyjnych uzyskanych  przez  Wydział III tut. KWMO, iż miejscowi działacze desydentcy [!]:

- Krystyna Kuta lat 24, stud. III roku filologii polskiej UMK w Toruniu, zam. Toruń, ul. Moniuszki 16/20,

- Konrad  Turzyński lat 27, pracownik techniczny UMK w Toruniu, zam. Toruń ul. Gagarina 45

 przywieźli   z   terenu   Warszawy   znaczną   ilość  materiałów bezdebitowych,  z zamiarem ich rozkolportowania, Wydzial Śledczy wraz  z  Wydziałem III tut. KWMO podjął działania mające na celu niedopuszczenie    do   rozpowszechnienia   antysocjalistycznych druków,   przejęcia   tych  wydawnictw  i  załączenia  ich  jako materiału  dowodowego do śledztwa nr RSD-1/80. W tym celu dnia 8 lipca br[.] dokonano przeszukań u:

1/  Jana  Wyrowińskiego,  lat  33,  zatr.  w  Resortowym Ośrodku Badawczo    Rozwojowym    Automatyzacji   Procesów   Chemicznych »Chemoautomatyka« w Warszawie – Pracownia ZWCh »Chemitex-Elana« jako  kier.  działu,  zam.  Toruń ul. Świętopełka 22/33, członka Zarządu    Klubu    Inteligencji    Katolickiej,    u    którego zawestionowano:

-  26   egz.   broszur   pt.  »Język  artystyczny  w  warunkach totalitarnych« autorstwa Igora Gołomsztoka,

- 10 egz. broszur pt. »Pornografia« – Witolda Gombrowicza,

- 14 egz. broszur pt. »Światło dzienne« – Czesława Miłosza,

- 41 egz. broszur pt. »Ósmy dzień tygodnia« – Marka Hłasko,

- 54  egz. ulotek – »Apel do studentów i pracowników naukowych Warszawy«

 oraz  18 egz. innych wydawnictw bezdebitowych, z czego większość to wydawnictwa książkowe;

2/   Wiesława   Cichonia  [...]  u  którego  zakwestionowano  10 pojedyńczych egz. literatury bezdebitowej;

3/ Stanisława Śmigla [...] u którego zakwestionowano również 10 pojedyńczych druków o treści antysocjalistycznej;

4/  Stefana Kruszewskiego [...] u którego zakwestionowano 1 egz. »Opinii«;

5/  Kazimiery  Klebeko  [...]  u  której  wynik przeszukania był negatywny.”  (naczelnik  Wydziału  Śledczego KWMO w Toruniu ppłk Eugeniusz Gawroński, szyfrogram do naczelnika Wydziału Inspekcji i naczelnika Wydziału II Biura Śledczego MSW z dnia 9 lipca 1980 r., l. dz. J-066/88/80, sygn. IPN By 082/143, t. 2, k. 334-335). Naczelnik  Gawroński  musiał być słaby z języka polskiego – nie dość,  że  śmiesznie przekręcił jeden wyraz, to przede wszystkim nie zdawał sobie sprawy, iż pomimo nimbu towarzyszącego wszelkim publikacjom  drugiego obiegu dzieła Miłosza, Gombrowicza, Hłaski i  Gołomsztoka  były  lekturą  raczej elitarną, gdy tymczasem od kilku dni (po podwyżce cen z 1 lipca) działy się rzeczy znacznie donioślejsze  z  punktu  widzenia celów, jakie SB stawiała sobie podczas swoich polowań na ludzi i na zadrukowany papier.

 

W  ten  oto  sposób  tom  „Światło  dzienne” został zaliczony do „antysocjalistycznych druków”!  Tom,  w  którym  połowa wierszy miała  swoje  pierwodruki wydane w zasięgu cenzury w tzw. Polsce Ludowej  (i  to  w  czasach szalejącego powojennego terroru!), w którym  tylko  bardzo  nieliczne  miały wymowę polityczną. Jeden (słownie:  JEDEN)  z  nich,  a  mianowicie  „W  praojcach swoich pogrzebani”,  po  imieniu  (w  piątej zwrotce) nazywał źródło zła:

 

          Moskal czołgami wjechał w gruzy miasta,

          Prawa im dawał i wkładał obrożę.

          Prowincja nowa w Imperium już wrasta,

          Niosąc w daninie węgiel, tłuszcz i zboże.

 

Drugi    zaś,    bardziej    uniwersalny    (może   dzięki   tej nie-dosłowności?),  w  kilka  miesięcy  później został utrwalony publicznie    na    Pomniku   Poległych   Stoczniowców   („Który skrzywdziłeś”).  Sam  zaś  autor,  z  „renegata” (który zerwał z Polską Ludową po kilku latach dobrowolnej, czynnej i wynikającej z przekonania służby na jej rzecz), został – dzięki literackiej nagrodzie  Nobla –  awansowany  (mniej więcej w kwartał po owym meldunku  podpułkownika E. Gawrońskiego) na czołową postać polskiej kultury.  Wkład  oficerów SB w kwalifikowanie dorobku literatury polskiej to istotnie temat-rzeka...

 

 

esbecja traci nerwy

 

W  dniu  24  lipca  1980  r.  Stanisław  Śmigiel  umówił  się na spotkanie  z  Konradem  Turzyńskim u Donaty Trapkowskiej, ur. 23 sierpnia  1956 r., studentki Wydziału Prawa i Administracji UMK, mieszkającej  (pomimo  wakacji) w Domu Studenckim nr 6, w pokoju 411.  Tam  odebrali  od  niej  (najwidoczniej pozostawioną przez kogoś   innego  na  przechowanie)  porcję  „bibuły”.  Śmigiel  i Turzyński   podzielili   się  ową  „bibułą”  i  opuścili  lokal. Turzyński  swoją  część  zawiózł jeszcze tego samego wieczoru do Wyrowińskich (chociaż musiał już wtedy wiedzieć, że przynajmniej od  ponad  dwóch  tygodni  jest  to  lokal  „spalony” dla takich celów),   oczywiście  w  tym  celu,  aby  to  zostało  nazajutrz rozkolportowane  przez  Wyrowińskiego albo inne osoby. Nazajutrz około trzeciej nad ranem, kiedy Śmigiel przebywał u Turzyńskiego w  hotelu  asystenckim,  funkcjonariusze  SB  zatrzymali  ich, a następnie  przeszukano  ich  miejsca zamieszkania. Nocne rewizje nie  przyniosły  spodziewanego przez bezpiekę efektu: „W dniu 24 lipca  br.  tut.  Wydział  III  uzyskał informację, iż figuranci pozostający  w  zainteresowaniu  wymienionej jednostki Stanisław Śmigiel i Konrad Turzyński posiadają większą ilość bezdebitowych wydawnictw,   które   zamierzają   rozkolportować  w  środowisku miejscowych  przedsiębiorstw  przemysłowych.  Mając na względzie niedopuszczenie   do   powyższego  oraz  przejęcie  wspomnianych materiałów  w  miejscach  zamieszkania  wymienionych  osób  tut. Wydział   Śledczy   wspólnie   z   Wydziałem  III  przeprowadził przeszukania u:

1. Stanisława  Śmigla, [...], w wyniku którego zakwestionowano: 58  egz.  wydawnictwa pt. »Robotnik« nr 57, 46, 47-48, 9 broszur pt.  »Biuletyn Informacyjny« nr 4/38/V z czerwca 1980 r., 4 egz. wydawnictwa   [...]   i   klikanaście   pojedyńczych  wydawnictw bezedbitowych.

2. Konrada Turzyńskiego,  [...],  u  którego  zakwestionowano pojedyńcze   egzemplarze   wydawnictw  bezdebitowych  KSS-KOR  i ROPCiO.

Wyżej  wymienionych  po przesłuchaniu  w  charakterze  świadków w trybie  art. 166 § 1 kpk zatrzymano na 48 godzin w areszcie MO.” (pismo  Naczelnika  Wydziału  Śledczego  KW  MO  w Toruniu ppłk. Eugeniusza   Gawrońskiego,   L.dz.   J-066/88/80  do  Naczelnika Wydziału  Inspekcji  i do Naczelnika Wydziału II Biura Śledczego MSW, datowane 26 lipca 1980 r., a podpisane z upoważnienia przez por.  Krzysztofa  Grobelskiego,  sygn.  IPN By 082/143, t. 2, k. 367).   W   rzeczywistości   funkcjonariuszom   SB   chodziło  o odnalezienie   porcji   „Robotnika”   nr  57.  (Nie  wydaje  się prawdopodobnym,  aby  chodziło także o numer 58, był bowiem zbyt świeżej  daty: 22 lipca 1980 r.) To było wydanie specjalne owego dwutygodnika, datowane 12 lipca 1980 r., opisujące początek fali strajków   na   Lubelszczyźnie,   więc  kolportaż  tego  właśnie wydawnictwa mógłby „epidemię” strajkową rozszerzyć np. na Toruń. Cytowany   wyżej   dokument  nie  wyszczególnia  dokładniej,  co znaleziono  u  Turzyńskiego, jednak tego, o co chodziło naprawdę tym  razem,  tj. owego „niebezpiecznego” 57. numeru „Robotnika”, znaleziono   tam   jeszcze   mniej:   dwa  egzemplarze  (Wiesław Modrakowski,  „Protokół  przeszukania  pokój  nr  202  w  Hotelu Asystenckim nr 2 w Toruniu, Gagarina 45”, datowany 25 lipca 1980 r.,  sygn. IPN By 082/143, t. 2, k. 389 rewers i sygn. IPN By 134/287, k.  157  rewers).  Najwidoczniej  nikłe rezultaty obu przeszukań zirytowały  esbeków  i ci przeszli do rękoczynów, aby dowiedzieć się,  dokąd  ta  nie  odnaleziona  w  trakcie  przeszukań porcja „Robotnika”  nr  57  została  przekazana.  Stanisław  Śmigiel po przewiezieniu  go  do  aresztu  milicyjnego w Golubiu-Dobrzyniu, będąc  skuty kajdankami, był uderzany w twarz, duszony, szarpany za  włosy,  a przy tym znieważany słownie. Nie powiedział jednak tego,  czego  od  niego  się  domagano. Konrad Turzyński jeszcze podczas  pobytu  w  KW  MO przy ul. Słowackiego w Toruniu został przesłuchany  (25 lipca w godz. od 8.00 do 8.30), jednak odmówił odpowiedzi na pytanie, gdzie był i co robił podczas ostatnich 12 godzin  przed  zatrzymaniem  go  (sygn.  IPN  By 134/287, k. 167 awers). Później potraktowano go brutalnie, jednak nie aż tak jak Śmigla:  tylko  grożono mu pobiciem albo duszeniem, znieważano i upokarzano.  Zagrożono  mu,  że  jeśli nie odpowie, albo odpowie kłamliwie,  to  spotka  go  coś gorszego. Następne przesłuchanie odbyło  się  w  areszcie  śledczym  w  Chełmnie (26 lipca, godz. 16.13-18.05),   dokąd   został   zawieziony.  Tam,  zastraszony, zdecydował   się   zeznać   na   temat  owych  12  godzin  przed zatrzymaniem  (sygn.  IPN By 082/143, t. 3, k. 407-408), mówiąc, gdzie   kolejno  przebywał  w  owym  czasie,  jednak  odmawiając odpowiedzi na pytania, czy widział w dniach 24-25 lipca „większą ilość  materiałów  bezdebitowych”,  czy  jest  mu coś „wiadome o zamiarach kolportażu większej ilości wydawnictw bezdebitowych na terenie  Torunia”,  oraz  „gdzie –  oprócz  pokoju – Stanisław Śmigiel  przechowuje  materiały  bezdebitowe”.  Nie zataił faktu swojej  wizyty  u  Wyrowińskich  24  lipca wieczorem, stwarzając ryzyko,   że  SB  może  tam    porcję  „Robotników”  odnaleźć. Bezpieczniacy   jednak,   pomni   na   obfite   łowy  w  piwnicy Wyrowińskich z dnia 8 lipca, rozpoczęli tam rewizję 26 lipca już o  godz.  11.50,  a  wcześniej,  o godz. 11.25, u studentki Anny Czerwińskiej.  Zaś  poprzedniego  dnia  przeszukali  też lokale: Andrzeja Sendlewskiego (młody wówczas matematyk, ur. 8 listopada 1952  r., pracujący na UMK i mieszkający w Hotelu Asystenckim nr 2 – rewizja od godz. 4.30 nad ranem) oraz – w środku dnia – u Kazimiery  Klebeko (u której mieszkał St. Śmigiel) od godz.13.15 i u Marka Beraka (o nim będzie jeszcze mowa w dalszym ciągu) od godz.  11.00. Esbekom udało się wszak odnaleźć (własnymi siłami) skrytkę Śmigla na bibułę: „[...] w dniu 26.07.80 r. kontynuowano działania    operacyjno-śledcze   w   celu   ustalenia   miejsca przechowywania    i   przejęcia   większej   ilości   materiałów bezdebitowych,  jakie miały być w posiadaniu Stanisława Śmigla i Konrada   Turzyńskiego.   W   wyniku   tych   działań   ustalono pomieszczenie  w  bezpośrednim sąsiedztwie mieszkania Stanisława Śmigla, w którym znaleziono i procesowo zabezpieczono:

- 1025 ulotek zatytułowanych »Jak długo jeszcze«,

- 139 ulotek – oświadczeń dotyczących Mirosława Chojeckiego,

- 27 oświadczeń ks. Stanisława Małkowskiego,

- 37 egzemplarzy »Robotnika« nr 46 i 47-48,

oraz inne pojedyncze egzemplarze antysocjalistycznych opracowań. Dokonano  również  przeszukań w mieszkaniach: Jana Wyrowińskiego zamieszkałego w Toruniu, ul. Świętopełka 22 m. 34 [poprawnie: 33 –   dopow.  JS]  oraz  Marka  Beraka  zam. w Toruniu ul. Wojska Polskiego  49  m.  68.  Przeszukania  te  dały  wynik negatywny. Nadmieniam,      w   dalszym  ciągu  prowadzone    działania operacyjnośledcze  w  stosunku  do  wyżej wymienionych, którzy w dniu  27.07.80  po upływie 48 godzin zostali zwolnieni z aresztu MO.”  (por.  [Krzysztof]  Grobelski,  z  up.  ppłk. [Eugeniusza] Gawrońskiego,  naczelnika  Wydziału  Śledczego  KWMO  w Toruniu, szyfrogram  do  naczelnika  Wydziału  Inspekcji  i do naczelnika Wydziału  II  Biura  Śledczego  MSW,  datowany 27 lipca 1980 r., L.dz.  J-066/88/80,  sygn.  IPN  By  082/143, t. 2, k. 369). Jak widać,  także Wyrowińscy pamiętali doświadczenie z 8 lipca i tym razem  bezpieka  u  nikogo  nie  znalazła  tego,  czego naprawdę szukała,  chociaż nawet w swej tajnej biurokracji nie nazwała po imieniu  „Robotnika”  nr 57, wspominając tylko o większej ilości „materiałów   bezdebitowych”,   mających  być  kolportowanymi  w przedsiębiorstwach przemysłowych.

 

I   Stanisław  Śmigiel,  i  Konrad  Turzyński,  wkrótce  po  ich wypuszczeniu  z  aresztów,  napisali skargi na brutalność Służby Bezpieczeństwa.  Po  dłuższych  lub  krótszych  zwłokach  organy odpowiadały    im.   Jeśli   w   tym   wypadku   można   wierzyć funkcjonariuszom  SB,  to  Turzyński  okazał wobec nich nie tyle odwagę,  co  raczej  zuchwałość,  bez  liczenia  się z możliwymi następstwami:  „Nadmienić  należy, że wymienieni funkcjonariusze SB  wskazują  na prowokacyjne zachowanie się zatrzymanego, który odgrażał  się,  że  będą  niedługo  wisieć.  Funkcjonariuszy  SB nazywał  gestapowcami,  carską policją, czerwonymi krwiopijcami, ubowcami   itp.”   („Raport   z   przeprowadzonego  postępowania wyjaśniającego  w  związku ze złożeniem skargi przez ob. Konrada Turzyńskiego”,  Nr  J-Pf-66/88/80, datowany 16 grudnia 1980 r. w Toruniu – sygn. IPN By 082/143, t. 3, k. 588.) W gruncie rzeczy Konrad  Turzyński  to człowiek bojaźliwy, jednak ten sam Wiesław Cichoń,  który  w  końcu lipca 1980 r. wytykał Turzyńskiemu zbyt małą  odwagę, okazaną wobec „esbeków”, po upływie niemal ćwierci wieku  zeznał  przed  prokuratorem  IPN  o...  „brutalnym  pobiciu” Turzyńskiego.  (Swada oratorska sprzyja jednak konfabulacji...) Informację  o pobiciu Śmigla i Turzyńskiego można znaleźć także w donosie TW „Wilk” czyli Stanisława Chamery (płk. Zygmunt  Grochowski,  „Informacja  nr 89/90” z 31 lipca 1980 r., sygn.  IPN  001/428,  t. 3, k. 586 awers), a także (z miesięcznym poślizgiem)  na  str.  4  w... numerze 6. „Strajkowego Biuletynu Informacyjnego  SOLIDARNOŚĆ”,  wydanego  27  sierpnia  1980 r. w Stoczni  Gdańskiej (kontekst zdaje się ponadto sugerować, jakoby to  pobicie  nastąpiło  podczas  sierpniowej  fali  strajków i w związku z nią).

 

Oto, jak relacjonował na ten (i nie tylko) temat TW  „Wilk”:  „31  VII  80 r. o godz. 13.30 – 15.00 spotkanie ze Śmiglem od godz. 13.30 w domu następnie pojechaliśmy do kawiarni »Pod  [Modrym] Fartuchem« na kawę – w domu nie ma nawet herbaty –  Relacja Śmigla – mówi, że pobrano mu odciski palców i całej dłoni    słuchano  go –  najbardziej  jest  przygnębiony,  że uchwycono  list  do Poznania – osoby poza podejrzeniem – /list zabrano w czasie rewizji/ – Wczoraj wieczorem był goniec z W-wy –   podał obdukcję i szczegółowo przekazał wiadomość o ostatnim pobiciu  jego  oraz  Konrada –  /wczoraj już o tym podało Radio Wolna  Europa/.    Pokazał mi napisaną obdukcję na maszynie – którą  wysłał  gońcem  do  W-wy Inną niż ta, którą pokazał dzień wcześniej –  tym  razem napisał lek. Krzak lub Kwak [poprawnie: Krzysztof Krzciuk – dopow. JS] specj[alista] chirurg orzeczenie jest  dość  szerokie na jego rzekome obrażenia – Śmigiel chwali się,  że ma teraz takie wejścia w służbie zdrowia toruńskiej, że bez   problemów  otrzyma  każdej  treści  zaświadczenie.”  (płk. [Zygmunt]  Grochowski,  „Informacja nr 89/80”, datowana 31 lipca 1980  r.,  sygn. IPN By 001/428, t. 3, k. 587) Aż dziwne, że St. Śmigiel  mógł  tak  powiedzieć,  skoro  pewne  podejrzenia wobec Chamery powziął już w marcu owego roku (gdy naraził „bibułę” dla sprawdzenia  ich), bowiem niepotrzebnie mówiąc, jak gdyby chciał się  popisać,  naraził  na  szwank  i doktora Krzciuka, i innych lekarzy,   z  którymi  miewał  kontakty...  Nawet  stuprocentowe przeświadczenie  o lojalności St. Chamery nie dawało powodu, aby mówić tak, jak powiedział. (Widocznie jednak chełpliwych ludzi w tym  gronie było troszeńkę więcej...) Warto popatrzeć na numery: w   1980  roku  Chamera  już  w  końcu  lipca  dał  asumpt  płk. Grochowskiemu  do  sporządzenia informacji opatrzonej numerem  89 –  w  poprzednim roku donos datowany 11 grudnia został  przyjęty jako  informacja o numerze nieco niższym: 85 zaledwie. TW „Wilk” chyba chciał zostać „stachanowcem”, czyli przodownikiem pracy?

 

Należy  podkreślić  jeszcze  raz: w dniu 25 lipca 1980 r. pobito rzeczywiście  tylko Stanisława  Śmigla  (prawomocny  wyrok Sądu Okręgowego  w  Toruniu  z  dnia  24  lutego  2005  r. uznał por. Mieczysława Kapitanowicza za winnego tego czynu), zaś w stosunku do  Konrada  Turzyńskiego  (w  tym  samym  dniu 25 lipca 1980 r. i z tego samego powodu)  dokonano  jednynie:  groźby użycia siły, zastraszenia i upokorzenia.  Jest psychologicznie nieprawdopodobne, aby odważył się  prosto  w  oczy esbekom rzucać inwektywy, i to podczas tego samego  zatrzymania,  podczas którego został przez nich zastraszony.

 

Pobicie   Stanisława   Śmigla  było  niemal  najdrastyczniejszym nadużyciem  przemocy  przez SB wobec opozycji przedsierpniowej w Toruniu –  nie  tylko  w  owym  dziesięciomiesięcznym  okresie. Większe  cierpienia  spotkały tylko Bolesława Niklaszewskiego, w miesiąc  później    zob.:  niżej,  w  epizodzie  V.  Również po czterech latach sposób potraktowania Antoniego Mężydły w trakcie tzw. porwań toruńskich   (pozostałe   znane   ofiary   tego przestępczego  procederu  to  jego  ówczesna narzeczona, obecnie żona,  Zofia  Jastrzębska,  a  także  Piotr  Hryniewicz i Gerard Zakrzewski) przekroczył miarę z lipca 1980 roku. Mężydło wówczas już  był  stałym mieszkańcem Torunia (w odróżnieniu od okresu tu omawianego),   został   spośród  wszystkich  ofiar  tych  porwań potraktowany   najbardziej   drastycznie     można  nazwać  to torturami, nie tylko psychicznymi, ale także fizycznymi.[66] Skoro  już  mowa  o nim, to warto  może  dodać,  że  Antoni Mężydło został też pobity w 1981 roku –  przez  żołnierza  zawodowego  w jednostce wojskowej, do której  zesłano Mężydłę po to, aby dostał tam „wycisk” za odmowę złożenia przysięgi wojskowej, zawierającej formułkę o „wierności sojuszniczej”  wobec  Armii  Czerwonej. Na czym polegało bicie i torturowanie  Antoniego  Mężydły  w  1984  roku,  prasa w czasie procesu   jego   prześladowców  (jesień  1991  r.)  pisała  dość dokładnie,  toteż  nie  ma  potrzeby  tu  tego powtarzać, m. in. właśnie  przytoczony  w powyższym przypisie artykuł Wiesławy Kwiatkowskiej mówi o tym, co  robiono  ofiarom  porwań  toruńskich. (Wśród skazanych za te przestępstwa   osobą,   która  uczestniczyła  w  uprowadzeniu  i dręczeniu Antoniego Mężydły, był m. in. por. Marek Kuczkowski.)

 

Do  ustalenia  jednak  pozostaje,  co  konkretnie  w tym wypadku znaczą  słowa:  „W  dniu  24  lipca br. tut. Wydział III uzyskał informację  [...]”,  czyli –  kto  doniósł  do  SB o tansporcie „bibuły”   zabranym   przez   Śmigla  i  Turzyńskiego  z  pokoju Trapkowskiej.  (W  dokumencie  nie  ma  powołania się na tajnego współpracownika,  określonego  pseudonimem albo numerem – takie „odsyłacze”  w  wewnętrznej korespondencji między jednostkami SB raczej  rzadko  się  pojawiały.)  Nie  sposób przypuszczać, żeby Śmigiel  albo  Turzyński  najpierw  na siebie samych donieśli, a potem  na przesłuchaniu odmawiali poinformowania, co z ta bibułą zrobili   później.   Czy   więc  autorką  donosu  była  sama  D. Trapkowska,  czy  kurier, który jej to przywiózł, czy może jakaś postronna   osoba  (np.  współmieszkanka  Trapkowskiej),  będąca świadkiem   przybycia   kuriera?   Dalszy  ciąg  tej  opowiastki uprawdopodobni  jedną  z  możliwych  odpowiedzi  na  to pytanie. Monitoring prowadzony przez SB za pomocą tej osoby nie udał się, poszukiwana  porcja  bibuły nie została zabrana przez SB, ale za to  (tak:  za to) bezpieka w bardzo niemiły sposób wywarła swoją irytację na dwóch osobach z kręgu opozycji.

 

 do góry

 

epizod V

sierpień 1980 r.

(wspomaganie strajków)

 

 

dentysta znowu w Toruniu

 

Po  dość  krótkim  czasie  donosiciel  z  Grudziądza,  Stanisław Chamera czyli TW „Wilk” znowu pojawił się w Toruniu: „17.VIII.80 r.  Spotkanie  ze  Śmiglem godz. 16 tematy rozmowy a) sytuacja w Toruniu  i  Grudziądzu – Toruń współpraca z »grupą inżynierską” –  materiały  do  Grudziądza  przesłał  te  200 »Rob.« [zapewne chodzi o dwutygodnik „Robotnik” – dopow. JS] + 5 »Informatorów« [zapewne  chodzi o miesięcznik „Biuletyn Informacyjny” – dopow. JS]  od  tego  czasu  nie  dostał  nic[.]  Z zakładami nie ma kontaktu  [...].  Czy  w  tej  »grupie inżynierskiej« jest jakiś robotnik    nie (ale sie kręcą) – b) twierdzi, że z Wybrzeżem nie  ma żadnego kontaktu – ale dzisiaj spodziewa się Konrada – będą najnowsze wiadomości, nie tylko tyle co mówi »Wolna Europa« –  [...]  d)  następnie pokazał pismo z M.O. – podpisane przez mjr. Grzesiak [odczytanie nazwiska niepewne – JS] – które chce przesłać  do  W-wy,  aby opublikować [w]»Wolnej Europie«, że na jego  pobicie  (posiadając  obdukcję  lekarską) –  i  zażalenie odpowiada  organ,  który  go  skrzywdził –  ma  też już  adres i telefon  szefa  SB  w  Toruniu  – ul. Matejki 12 tel. 233-34 – powoli  kompletuje  te  adresy (dobre punkty na bibułę) – [...] Dochodząc  do  tramwaju – Śmigiel pokazał mi dom, gdzie mieszka Kapitan      trudność   dotarcia   do   samego  mieszkania  bo zainstalowany  »domofon« –  można  tylko  ulotki włożyć w drzwi wejściowe”  (płk.  Zygmunt  Grochowski,  „Informacja  nr 92/80”, datowana  17  sierpnia  1980  r., sygn. IPN By 001/428, t. 3, k. 603-604).

 

Sytuacja,  przynać  trzeba, cośkolwiek „Kafkowska”: policjant – ba,  szef policji politycznej na całe województwo – z donosu od swojego  „kapusia” dowiaduje się... swojego własnego, prywatnego numeru  telefonu,  i  to  w  sytuacji, kiedy kapuś zna tożsamość swego  „oficera  prowadzącego”  (a  być  może  również uprzednio dzwonił  na ten numer?), zaś sam numer nie był zastrzeżony, lecz każdy  mógł  go  znaleźć  na  dowolnej  poczcie  w tzw. „książce telefonicznej”.  Z  powodu  popularności  nazwiska  „Grochowski” można byłoby nie być pewnym, czy to ten Grochowski – tę pewność jednak  miał  Śmigiel  dzięki  Krystynie  Antowskiej, anglistce, pochodzącej   z  Torunia  działaczce –  najpierw:  Studenckiego Komitetu Solidarności w Poznaniu (gdzie Antowska studiowała była na UAM), a następnie: współpracowniczce KSSZW-K[67], ona  zaś –  dzięki  swojej  matce,  wówczas  jeszcze  żyjącej i pracującej   okulistce,   której  pułkownik  Zygmunt  Grochowski (mieszkający   zresztą  opodal,  przy  tej  samej  ulicy)  bywał pacjentem. Użyte w powyższym donosie słowo „Kapitan” to nazwisko PZPR-owskiego aparatczyka, Bolesława   Kapitana[68].

 

Znowu   przychodzi   na   myśl  fraszka  Norwida  przytoczona  w prologu...  Oto  wrogi, antysocjalistyczny element rozmawiając z drugim  (owszem,  właśnie  Śmigiel po wpadce transportu bibuły w połowie  marca  1980  r.  powziął  podejrzenia  wobec  Chamery o donosicielstwo –  Chamera  był poinformowany przez Śmigla o tym transporcie  właśnie po to, aby wypróbować, czy nastąpi przeciek do  SB...)  elementem  rozważa  docieranie do mieszkań lokalnych komunistycznych  VIP-ów – nie po to, aby, jak niemiecka Frakcja Czerwonej  Armii,  znienacka  zabijać, lecz aby podkładać tam... ulotki.  A jeśli czasem szykuje „bomby” (jak je nazwała Krystyna Kuta),  to  takie, jakie były przygotowane w kwietniu 1980 roku. (Może  Śmigiel  chciał,  aby  poprzez donosiciela do świadomości owych  VIP-ów  dotarło, że opozycja nie zanikła, a przeciwnie – stara  się bywać coraz bardziej wszędobylska?) Stanisław Śmigiel odznaczał  się  w  działalności  opozycyjnej  nie tylko odwagą i wytrwałością, ale także sprytem. Krystyna Kuta kiedyś (jeszcze w 1980  roku)  określiła go jako „człowieka ewangelicznej dobroci”  wśród zaleceń zawartych w ewangeliach jest też wezwanie, aby być szlachetnymi jak gołębice i przezornymi jak węże. Śmigiel po swojemu to relizował – także ową zachętę do przezorności: umiał czasem  powiedzieć  (także  zaufanym  przyjaciołom)  mniej,  niż wiedział,  mniej,  niż  myślał –  nie od razu odkrywając całość swoich  zamiarów,  co  niekiedy budziło niesnaski, ale dla dobra sprawy bywało raczej pożyteczne.

 

Wyjaśnienia  wymaga nazwa „grupa inżynierska” – chodzi o trzech inżynierów,  zatrudnionych  w ZMB „Predom-Metron”: Marka Beraka, Andrzeja  Trombalę  i  Eugeniusza Świderka. Ta trójka przyjaciół działała  jakiś czas całkiem samodzielnie, robiąc akcje ulotkowe i  plakatowe,    „wpadła” w ręce SB w samym końcu kwietnia. Po ich  zatrzymaniach  i  przeszukaniach  u  nich  w domach Wiesław Cichoń – podczas  jednej  ze  swych  bytności  w  siedzibie toruńskiego  KIK-u – miał okazję dowiedzieć sie tożsamości tych osób.  Nie  tylko  z  racji  wieku,  ale  także    charakteru, przywódcą  w  tym  maleńskim  gronie był Marek Berak, urodzony 2 kwietnia  1941  r.  Jest  bardzo  przywiązany  do  etosu dawnych AK-owców,  kultywowanego  na  jego  rodzinnej Kielecczyźnie. Był wówczas   bezdzietnym  kawalerem,  więc  także  dzieki  temu  – bardziej  odważnym  (jego  dwaj  towarzysze, obaj już żonaci, na razie  „przycichli”). Kontakty grup Śmigla i Cichonia z Berakiem trwały  co  najmniej  od  okolic  połowy czerwca 1980 r. (tj. od nieudanej  wizyty Jacka Kuronia w Toruniu). TW „Wilk” rozumiał w lot  intencje  SB  i  wiedział,  że jeszcze ważniejszym od grupy inżynierskiej byłoby jej oddziaływanie na robotników...

 

Wyżej  opisana  rozmowa  dwóch  Stanisławów  odbyła  się  się  w niedzielę   17   sierpnia,   w   pierwszym  dniu  funkcjonowania Miedzyzakładowego  Komitetu  Strajkowego  w Gdańsku, kiedy to w miejsce  wygaszonego  strajku  samej Stoczni Gdańskiej rozpoczął się  strajk  solidarnościowy.  Konrad  Turzyński  nie przyjechał jednak  tego  dnia,  wieczór  spędził  u  inż. elektronika  Andrzeja  Stefaniaka, ur. 13 lutego 1951  r.,  mieszkańca  Gdańska, współpracownika Wolnych Związków Zawodowych  Wybrzeża (Stefaniak był bibliotekarzem w Instytucie Matematyki UG, gdy Turzyński kończył tam studia).  Przywiózł trochę ulotek, ale w sumie jego pobyt  w  Gdańsku nie okazał się owocny dla toruńskiej opozycji. Duży „Fiat” o numerze rejestracyjnym TOA 0833[69] również bezowocnie czekał  nań  przy Dworcu Głównym PKP w poniedziałek rano – jego trzej  pasażerowie  (w drodze powrotnej z dworca) ze zdziwieniem zauważyli obserwowany „obiekt” dopiero na przystanku autobusowym przy  pl.  Rapackiego w centrum miasta.

 

 

zaczęło się

 

Fala  strajków  rozlewała  się  po  Polsce  i dotarła również do Torunia.  Można  z  dużym  prawdopodobieństwem  przypuszczać, że dotarła  nie tylko dlatego, że esbecki monitoring w III dekadzie lipca  nie  powiódł się aż tak bardzo, jak bezpieka tego chciała... Fala miała swoje źródło w Stoczni Gdańskiej, toteż przybywała od północy  i  w dodatku drogą naturalną, tj. trafiając najpierw do fabryk,  powiązanych  ze  stoczniami  przez  więzy kooperacyjne. Dlatego  najwcześniej  (w  województwie) zastrajkowały Pomorskie Zakłady  Sprzętu Okrętowego „Warma” w Grudziądzu – 18 sierpnia, zaś  po  nich  Toruńskie Zakłady Urządzeń Okrętowych „Towimor” w Toruniu –  21 sierpnia. Tam, w „Towimorze”, miał swoją siedzibę Międzyzakładowy   Komitet  Strajkowy,  utworzony  za  przykładem idącym z Trójmiasta.

 

Pokój  nr  411 w DS-6 znowu, jak przed miesiącem, okazał się miejscem knowań miejscowych „elementów antysocjalistycznych”. To było  przedmiotem  donosów  TW „Karol”, który brał udział w tych knowaniach: „W nocy z 20 na 21 bm. t.w. ps. »Karol« uczestniczył w  spotkaniu  które  odbyło  się  w  DS-6  w  pok.  216 i 414. W spotkaniu  uczestniczyli:  Stanisław  Śmigiel, Konrad Turzyński, Marek (prawdopodobnie Berak), Anka (lub Hanka) i N/N dziewczyna. Podczas  spotkania próbowano zredagować tekst w którym miała być zawarta solidarność ze strajkującymi. Tekst ulotek pisał Konrad. Z  ułożonego  dotychczas  tekstu wynika iż osoby które podpisały się  pod  tekstem    popierają strajkujących robotników. Wśrod osób  które  mają  tekst  podpisać są uczestnicy spotkania, oraz propozycję  podpisania  otrzymają  Wiesiek  Cichoń i Ochojska. W ułożonym  tekście  nie  ma  żadnych  nawoływań  do  strajków.  Z wypowiedzi   Staszka  wynikało[,]    w  piątek  tekst  wraz  z podpisami  ma  być kolportowany na terenie Torunia w ilości 2000 sztuk.   Jest  przewidziany  także  drugi  kolportaż[,]  którego dokładnej  daty  nie  ustalono.  St.  Śmigiel postulował aby pod tekstem  podpisać  się nazwiskiem oraz podać adresy zamieszkania propozycja  ta  została skontrowana przez wszystkich pozostałych uczestników  zebrania.  Konrad  motywował  to iż za dwa miesiące opuści  Toruń i adres będzie nie aktualny[!]. Stasiu powiedział, iż  w  najbliższym  czasie  rozpocznie  wydawanie gazety na wzór »Nowości«, w której m. in. zawarty ma być tekst solidarnościowy. Konrad  opowiadał iż 3.08 był w Gdańsku rozmawiał z Borusewiczem –  na temat strajków – nie podał bliższych danych. Opracowanie tekstu  solidarnościowego  jest  inicjatywą  Śmigla,  cały tekst zajmuje  stronę  papieru formatu A4. Dziś w nocy Stasiu i Konrad będą  w  DS-6  i  mają  dopracować tekst[,] a jutro przedłożą go zainteresowanym  osobom  m.in. i [!] Cichoniowi[,] który nie był na  zebraniu[,] gdyż miał gościa z Poznania. Planowany na piątek [tj.   na   22   sierpnia    dopow.  JS]  kolportaż  nie  jest dopracowany, mają być ulotki podrzucane w klatkach schodowych – ale jeszcze nie ma adresu. Do kolportażu brak jest ludzi – dużo jest   na   wakacjach.  W  sprawie  kontrowania  pomysłu  Stasia dotyczącego podania adresu – wszyscy twierdzili (głównie Marek) iż  zapewne wiele osób zgłaszałoby się do nich w celu współpracy –   a  oni  nie  mają doświadczenia w kierowaniu ludźmi. Stasiu powiedział, że jutro powinien pojechać do domu i trochę pomóc [w żniwach –  tego roku były opóźnione z powodu bardzo deszczowego lata    JS],  a  Konrad  planuje  wyjechać  do swojego miejsca stałego  zamieszkania.  Zadania. 1. W dniu dzisiejszym ok. 15-16 udać się do Śmigla i zapoznać się z tekstem solidarnościowym. 2. Nawiązać kontakt z W. Cichoniem. 3. Ustalić szczegóły planowanej akcji  kolportażowej.  [...]  W spotkaniu uczestniczył z-ca n-ka Wydz. III kpt. E[ugeniusz] Dusza. Przedsięwzięcia 1. Wykorzystać w sprawie operacyjnego rozpoznania krypt. »Mafia«. 2. Sporządzić wyciągi  do  sprawy »Wiesław«, »Klepsydra«, »Brutus«. Informacja potwierdzona przez tw. ps. »Adam” kierownik sekcji III [Wydziału III KW MO] ppor. W[itold] Mielcarek” (insp. sekcji III Wydz. III ppor.  [Roman]  Zielenkiewicz, „Informacja nr 34/80 na podstawie ustnej  relacji t.w. ps. »Karol«”, datowana 21 sierpnia 1980 r., sygn.  IPN  By  001/565,  k.  183  i 184) Gwoli wyjaśnieniu: SOR „Mafia” została założona dla opozycji toruńskiej jako całości, a wymienione dalej 3 inne Sprawy Operacyjnego Rozpracowania – dla pojedynczych  osób  (odpowiednio:  Wiesława Cichonia, Stanisława Śmigla i Konrada Turzyńskiego).

 

Wymieniona  powyżej  „N/N  dziewczyna”  to prawdopodobnie Donata Trapkowska,  zaś  „Anka  (lub  Hanka)” to jej współmieszkanka – pokój  414  był  dwuosobowy.  Tylko „prawdopodobnie”, gdyż skoro Andrzej   Olszewski   i  Donata  Trapkowska  już  od  kilku  lat studiowali  na  tym  samym  wydziale, to trudno sobie wyobrazić, żeby   Olszewski  nie  znał  jej  przynajmniej  z  widzenia.  (I rzeczywiście znał ją, jak okaże się trochę niżej.)

 

Z treści donosu i z dopisku kierownika Sekcji III na końcu zdaje się  wynikać,  że  wśród pięciorga obecnych tam osób (nie licząc Andrzeja   Olszewskiego)  czyli:  owych  dwóch  dziewczyn  oraz: Śmigla,  Turzyńskiego  i  Beraka,  albo  przynajmniej  gdzieś  w pobliżu, musiał znajdować się jeszcze jeden tajny współpracownik SB,  o  pseudonimie  „Adam”.  O tożsamości tej osoby będzie mowa trochę niżej.

 

Tymczasem   Andrzej  Olszewski  czyli  TW  „Karol”  powrócił  do pracowitego donoszenia – w miarę wyczerpującego, a przy tym tak częstego, jak tego wymagały potrzeby służby: „W dniu 21 bm. t.w. skontaktował się telefonicznie z W. Cichoniem ok. godz. 16.00. W Cichoń  poinformował  t.w.[,]    w  Towimorze  jest  strajk  i nadmienił[,] że trzeba się będzie tam pojechać, razem z Krystyną Antowską –  W.  Cichoń  przeczytał  tekst ulotki i wniósł kilka poprawek  głównie  stylistycznych,  a następnie podpisał się pod tekstem.  Następnie  skontaktował  się  z  nimi telefonicznie S. Śmigiel  z  którym  ustalono  spotkanie w KMPiK. W spotkaniu tym uczestniczyła  także  N/N  dziewczyna  (zna  aktualny  adres  M. Złotuchy).  Ok.  godz.  21.30  t.w.  i  W.  Cichoń  udali się do Towimoru[,]  a  Śmigiel  i  Antowska  mieli  zorientować  się  w sytuacji  w  T.P.Cz.  »Merinotex«. W. Cichoń i t.w. przedstawili się  w  Towimorze  jako  współpracownicy  KSS-KOR –  co zostało przyjęte  z niedowierzaniem. Na terenie portierni spotkali się z 3  osobowym   przedstawicielstwem   komitetu  strajkowego  i  w obecności  ok.  10 osób toczyli rozmowy. W. Cichoń przeczytał im egz.[?]  ulotki,  ale  komitet  stwierdził  że nie chce mieć nic wspólnego z ulotkami. W trakcie rozmowy przedstawiciele komitetu mówili  iż jeśli oni mają coś wspólnego z KSS-KOR to niech dbają o  to  aby  w  mieście  wszystko  funkcjonowało  tak aby rodziny strajkujących  nie  odczuły  gorszych  warunków  życia.  Wiesiek spytał   także   czy   na  teren  zakładu  zostaliby  wpuszczeni korespondenci  zagraniczni –  komitet  nie zgodził się. Kolejną sugestią  Cichonia  było  to  aby  komitet  podał nazwiska swych członków –  ale  i to nie zostało zrealizowane. Przedstawiciele komitetu  stwierdzili że jeżeli wiadomość o ich strajku zostanie podana na falach radiowych – to uwierzą[,] że mają do czynienia z  ludźmi  KSS-KOR. Podczas rozmowy N/N kobieta powiedziała że w dniu  22 bm. staną w Toruniu inne zakłady m.in. »Elana«. Ponadto poinformowano  t.w.  i  Cichonia    w  dniu  21 bm. wyjechał z Towimoru   do  Gdańska  samochód  z  informacją  o  strajku.  Na zakończenie  spotkania  ustalono termin drugiego spotkania na 22 bm –  wtedy  to  przedstawione zostaną postulaty strajkujących. Komitet nie zgodził się na powielenie ulotek. Ok. 22.00 tw. wraz z  Cichoniem  udali  się do Antowskiej, gdzie był także Śmigiel. Dyskutowano  m.in.  o  potrzebie zmiany tekstu ulotki – miałaby ona  być  bardziej dopasowana do toruńskiej sytuacji – plany te skontrował  Śmigiel.  Podczas  rozmów W. Cichoń stwierdził że ze Staszkiem   nie   można   współpracować   gdyż  jest  on  bardzo prymitywny.   W   toczonych  rozmowach  stwierdzono  konieczność powielenia  materiałów –  plany  te  zostały pokrzyżowane przez to[,]    był  nieobecny  Berak. Stachu twierdził że ma farbę i matryce.  Kolportaż  ulotek  przewidziany  był  na  22  bm. – w południe   w   miejscach   nasilenia  ruchu  ulicznego.  Wiesiek stwierdził,  że  w  dniu  22  bm. opracuje tekst nowej ulotki – związanej  z toruńskimi strajkami na której podpisy mają złożyć: K.  Turzyński, S. Śmigiel, W. Cichoń, K. Antowska, M. Berak i tw ps.  »Karol«.  W  dniu  22  bm. ulotki te mają być drukowane a z niedzieli  na  poniedziałek  kolportowane.  Ustalono  także że w związku z wyjazdem tw. – do Towimoru pójdzie Wiesiek i Krystyna Antowska. Z mieszkania Antowskiej dzwonili do W-wy do Kowalskich i  Celińskich[,]  których poinformowali o strajku. Następnie ok. 23.30  tw  i Cichoń poszli do domu[,] a Śmigiel i Antowska mieli iść  do ludzi[,] którzy już powinni posiadać jakieś informacje o T.P.Cz.   »Merinotex«.  [...]  W  trakcie  wychodzenia  Antowska stwierdziła    t.w. ma przywieźć z W-wy 130 matryc[,] które są przeznaczone  dla Poznania, ma je uzyskać od Chojeckiego. W dniu dzisiejszym  Konrad  po pracy ma pojechać do domu. Od Antowskiej t.w.  dowiedział  się  że  Konrad  ma ochotę związać się z nowym pismem poznańskim »Er[r]atą« – chce pisać tam artykuły. Ponadto tw.  poinformował[,]    do  Torunia przybyć absolwent jednej z uczelni  poznańskich –  Müller –  zaangażowany  w  działalność antysocjalistyczną.  Antowska  chce wyprowadzić się z Torunia do Poznania.  [...]  Podczas  spotkania  wręczyłem  t.w. kwotę 1000 [zł] tytułem    kosztów    jakie    poniesie    na    terenie   W-wy. Przedsięwzięcia[:]  1. Wykorzystać w meldunku do SOR »Mafia«. 2. Opracować  wyciąg  do  sprawy  »Wiesław«, »Klepsydra«, »Brutus«. 3. O  rozmowach  figurantów  z komitetem strajkowym poinformować tut.  Wydz.  III.”  (insp.  sekcji  III  Wydz. III ppor. [Roman] Zielenkiewicz,  „Informacja nr 35/80 na podstawie ustnej relacji t.w.  ps.  »Karol«”  datowana  22 sierpnia 1980 r., sygn. IPN By 001/565, k. 185 i 186). Tekst  ulotki –  jak  widać –  został ostatecznie uzgodniony i przybrał następujące brzmienie (podobnie, jak w wypadku listu otwartego do skazanych opozycjonistów czechosłowackich, tekst został odtworzony na podstawie odpisu, zachowanego w opozycyjnych archiwach, nie zaś poprzez dokumentację esbecką udostępnianą przez IPN):

 

Toruń, 22.08.1980 r.

 

 

Do mieszkańców Torunia

 

 

     Od  kilku  tygodni trwają w Polsce strajki. Są tak liczne i masowe  jak  nigdy dotąd w powojennej Polsce.  Obecne wydarzenia mogą  się  okazać podobnie wielkim przełomem w naszym życiu, jak słynna  „odwilż”  z roku 1956.  Po raz pierwszy od tamtego czasu strajkujący  domagają  się  nie tylko podwyższenia zarobków, ale także  reform politycznych.  Władze poczuły się zmuszone nazywać wreszcie „przerwy w pracy” strajkami.  Ale jednocześnie  starają się  przekonać  strajkujące  załogi,   że    gotowe  pójść  na ustępstwa  tylko  w  sprawie  zarobków  i innych świadczeń,  zaś pozostałej  części  społeczeństwa  wmawiają,   że chodzi tylko o poziom   życia   a   nie   o   reformę   systemu   politycznego. Odpowiedzialność  za  kłopoty  gospodarcze  zrzuca się na ludzi pracy      zarzuca  się  im,  że nie dość wydajnie pracują,  a obecnie  także  to,  że  strajkują.   W  ten  sposób usiłuje się wzbudzić  niechęć  do  strajkujących,   zwłaszcza  na  Wybrzeżu.  Władze   wmawiają   nam,    że   ludzie   złej   woli  wzmagają niezadowolenie  społeczne  i  wykorzystują  je na szkodę Polski. Obietnicami   poprawy  zarobków  i  zaopatrzenia  chcą  odzyskać zaufanie  społeczeństwa,  a  zarazem zapowiadają  nieustępliwość wobec  żądań  politycznych  i dają do zrozumienia,  że grozi nam  utrata   spokoju.  Tymczasem  wysiłek  ludzi  jest  nieustannie marnowany   przez   całkowicie   wadliwy    system  gospodarczy.  Nadwyrężyły  się  nieprzemyślane inwestycje, zwłaszcza w latach 70-tych.  Polityka  rolna  jest  całkowicie  błędna.   Zła  jest regulacja  cen.   Popełnia się wiele innych błędów w gospodarce.  Ograniczanie  się  do  zapowiedzi  poprawy  stopy  życiowej  to obietnice  bez  pokrycia,   jeżeli  nie  zmieni  się  gruntownie systemu  gospodarczego.  Tego  jednak  nie  da  się  uczynić bez poważnych  reform  politycznych. Niezbędna jest wolna od cenzury prasa.   Związki   zawodowe   powinny   naprawdę   reprezentować pracowników,   być  niezależne   od  władz partyjnych i dyrekcji przedsiębiorstw.  Ludzie  wierzący  muszą być na równych prawach dopuszczani  do  życia publicznego, w tym – do środków masowego przekazu.    Uczestnicy   strajków  i  innych  form  niezależnej działalności    społecznej    nie   mogą   być   szykanowani   i represjonowani.  Więźniowie  polityczni,  skazani pod fałszywymi zarzutami  kryminalnymi,  powinni być uwolnieni. Takie i podobne postulaty  zgłaszają  strajkujące  załogi.  Zgadzamy  się z tymi żądaniami. Byłoby źle, gdyby nie strajkująca część społeczeństwa okazała  niezrozumienie  i  niechęć  do  strajkujących.  Jest im potrzebne   moralne   poparcie  od  nas  wszystkich.  Jeślibyśmy uwierzyli,  że  tak  nie jest, znowu zostałaby zmarnowana szansa realnej i trwałej poprawy losu całego narodu.

 

Krystyna Antowska, filolog, Toruń ul. Matejki 10, tel. 24246[70]

         

Marek Berak, inżynier, Toruń, ul. Wojska Polskiego 49 m. 68, tel. 32274

         

Wiesław Cichoń, filolog, Toruń, ul. Wąska 4, tel. 25285

         

Andrzej Olszewski, student, Toruń, ul. Gagarina 200 m. 1

         

Stanisław Śmigiel, inżynier, Toruń, ul. Mickiewicza 91 m. 8

         

Konrad Turzyński, matematyk, Toruń, ul. Gagarina 41, tel. 23545

         

 

 

Donata  Trapkowska dostarczyła maszynę do pisania (wypożyczoną z siedziby   SZSP),  dzięki  której  tekst  został  przepisany  na matrycę.   Pozostawało  tylko  powielenie  i  kolportaż.  Służba Bezpieczeństwa  widocznie  bardzo  zaniepokoiła się tym: już nie „monitorowała”  tego  grona  opozycjonistów,  lecz  zaczęła  ich zamykać  w milicyjnych aresztach, jak o tym przykładowo świadczy następujący dokument: „W dniu 21.08.1980 r. w czasie wykonywania czynności   urzędowych  uzyskałem  informację,    Marek  Berak zatrudniony  w  ZMB  »Predom-Metron«  w  Toruniu  przebywając  w zakładzie  pracy  namawiał  pracowników  do  przerwania  pracy i zorganizowania  strajku.  Ponadto  uzyskano informację, że Marek Berak  wspólnie  ze  Stanisławem  Śmiglem  i Konradem Turzyńskim opracowali    »Apel    do    mieszkańców   Torunia«   o   treści antysocjalistycznej,  który zamierzają rozpowszechnić na terenie toruńskich   zakładów  pracy.  W  związku  z  powyższym  w  celu zapobieżenia  negatywnym  zjawiskom [!] jego działalności wnoszę o:    dokonanie   prewencyjnego   zatrzymania   na   48   godzin wymienionego.”   (inspektor   KW   MO  w  Toruniu  ppor.  Henryk Składanowski,  „Notatka urzędowa”, datowana 22 sierpnia 1980 r., sygn.  IPN  By  082/143,  t.  3,  k. 454) Na podobnej zasadzie w piątek  22  sierpnia  1980  r.  zatrzymano  na  48 godzin także: Krystynę   Antowską,  Stanisława  Śmigla  i  Wiesława  Cichonia. Spośrod  sygnatariuszy  apelu  na wolności pozostawali już tylko Andrzej  Olszewski (TW „Karol”) i Konrad Turzyński (przebywający w  DS  6).  Beraka  i  Cichonia następnie zatrzymywano – niemal natychmiast  po  zwolnieniu –  ponownie:  24, 26 i 28 sierpnia. Śmiglowi  chyba przez niedopatrzenie dano troszkę swobody, potem zatrzymano   znowu   27  sierpnia  na  48  godzin.  29  sierpnia zatrzymano ponownie Śmigla, a ponadto dwóch pozostałych członków tzw.  „grupy  inżynierskiej”  z „Metronu”: Eugeniusza Świderka i Andrzeja  Trąbalę.  (Co do dat poszczególnych zatrzymań – sygn. IPN By 082/143, t. 3, k. 502.)

 

W  tym  czasie  przez  parę  dni Konrad Turzyński „waletował” (= mieszkał  bez  zgody  administracji  Domu  Studenckiego)  w owym pokoju,  ukrywając  się – jak mu się zdawało – przed bezpieką, która  obserwowała  drzwi  do  akademika  (od  strony  Książnicy Miejskiej,  tj.  od  ul.  Słowackiego),  ale nie śpieszyła się z wejściem  do  środka.  Poźniej,  dostrzegłszy  przeciągającą się ponad ustawowe 48 godzin (z powodu zatrzymań następujących jedno po  drugim)  nieobecność  kilku  kolegów  (w  tym  także  połowy współsygnatariuszy   tego   apelu),  oraz  dowiedziawszy  się  o załogach  kolejnych toruńskich zakładów pracy, przystępujących do strajku,  zaryzykował  opuszczenie  Domu Studenckiego, nie przez drzwi)  i pod osłoną nocy (z 24 na 25 sierpnia 1980 r.) wyjechał do  Warszawy,  aby tam (do mieszkania prof. Edwarda Lipińskiego, członka  KSS  „KOR”, którego nie aresztowano ze względu na jego bardzo podeszły wiek)  przekazać  posiadane, a dotyczące Torunia, wiadomości:  o  strajkujących  zakładach  pracy i o zatrzymanych przez   SB   osobach.   Wiadomości   poszły  w  świat  w  wersji dostarczonej – po paru dniach Turzyński rozpoznał w Radiu Wolna Europa  własny  mimowolny  błąd –  jeden z wymienionych przezeń zakładów  pracy  jednak  nie zastrajkował, o czym dowiedział się poniewczasie.  (Jak    swoim  zwyczajem  – chełpił się tym po kilku  dniach wśród swoich opozycyjnych kolegów, Turzyński zaraz po  przybyciu  autostopem  do stolicy, 25 sierpnia około godz. 5 rano,  zatelefonował  z automatu ulicznego na znany mu od Śmigla numer  szefa  bezpieki  toruńskiej,  płk. Zygmunta Grochowskiego tylko po to, aby urządzić esbekowi niezamówione budzenie...)

 

Wkrótce  w  pokoju  owej  studentki jednak (podobno) SB dokonała przeszukania   (jakoby  pod  pretekstem  szukania  dowodów  w – prawdziwej   lub   rzekomej    sprawie  o  kradzież  przeciwko współmieszkance    Donaty   Trapkowskiej),   ale...   bezbłędnie odnalazła  nie jakieś rzeczy pochodzące z kradzieży, lecz ukrytą matrycę.  Ponowne  przygotowanie  matrycy  z takim albo podobnym tekstem  a  następnie  powielenie  i  kolportaż  ulotek było już praktycznie niemożliwe, zwłaszcza, że większość zaangażowanych w to była zatrzymana w milicyjnych aresztach.

 

 

jednym wolno, drugim nie

 

Funkcjonariusze   nawet   w  swojej  wewnętrznej  korespondencji wyrażali  się  z  dziwną „troską”, bardziej przypominającą język propagandy o „wytrawnych graczach politycznych” wykorzystujących idealistyczną  młodzież,  z  tym,  że tutaj owa młodzież miałaby siebie  samą  wzajemnie wykorzystywać! Aż dwaj młodzi (stopniem) oficerowie   SB   zechcieli  pamiętać,  że  ustawowe  48  godzin zatrzymania  skończy  się  Cichoniowi  w nocy i należałoby jakąś ekipę  postawić  na  nogi,  albo  trzymać  w  pogotowiu,  by nie przegapiła  Cichonia,  opuszczającego  areszt milicyjny: „W dniu 26.08.1980   roku  w  czasie  wykonywania  czynności  służbowych uzyskałem  informację,  że toruńscy działacze antysocjalistyczni planują   w   dniu   27.08.1980  roku  rozkolportować  materiały bezdebitowe na terenie miasta i tut. zakładów pracy. Wiedząc, że Wiesław  Cichoń  opuszcza  areszt w nocy z 26/27.08.1980 roku[,] zamierzają wykorzystać go do tej akcji jak również do redakcji i produkcji  wspomnianych  ulotek.  W  związku  z powyższym w celu zapobieżenia negatywnym zjawiskom [!] jego działalności wnoszę o dokonanie    prewencyjnego    zatrzymania   w/w   po   uprzednim przeprowadzeniu  przeszukania  osobistego.”  (inspektor  KW MO w Toruniu  ppor. Roman Zielenkiewicz, „Notatka urzędowa”, datowana 26 sierpnia 1980 r., sygn. IPN By 082/143, t. 9, k. 1151). Chyba autorzy  tych  notatek  sami,  lub  na  polecenie  przełożonych, dostosowali  się  do odgórnego bodźca (w swym drugim sierpniowym przemówieniu I sekretarz KC Gierek mówił już o „strajkowaniu”, a nie  o  „przerwach w pracy”), w każdym razie ta różnica daje się zauważyć także pomiędzy tymi dwoma kolejnymi przejawami troski o Cichonia,  zagrożonego „wykorzystaniem”. „W dniu 28.08.1980 roku w  czasie wykonywania czynności służbowych uzyskałem informację, że   toruńscy   działacze   antysocjalistyczni  planują  w  dniu 29.08.1980   roku  rozkolportować  materiały  bezdebitowe  wśród strajkujących  załóg  toruńskich  zakładów  pracy.  Wiedząc,  że Wiesław  Cichoń  opuszcza  areszt w nocy z 28/29.08.1980 roku[,] zamierzają wykorzystać go do tej akcji jak również do redakcji i produkcji  wspomnianych  ulotek.  W związku z powyższym wnoszę o ponowne zatrzymanie na 48 godzin w areszcie MO Wiesława Cichonia –   zamieszkałego  Toruń,  ul. Wąska 5 – celem udaremnienia mu wrogich  zamiarów.”  (inspektor  KW  MO  w Toruniu ppor. Andrzej Kaczyński,  „Notatka  urzędowa”,  datowana  28 sierpnia 1980 r., sygn.  IPN  By  082/143,  t.  9,  k.  1155). Także o zatrzymanie Cichonia w dniu 24 sierpnia wnioskował w stosownej notatce ppor. Kaczyński,  a  tylko  raz  (w  dwie  doby później) dał się w tej trosce  o  „wykorzystywanego”  Cichonia  wyręczyć  komuś innemu. Podobnie nad Śmiglem swoją  troskliwą  opiekę  (a  raczej: „bezpiekę”)  roztoczył    dwa razy (21 i 29 sierpnia) szer. T. Sochaczewski –  za  pierwszym  razem objął tym (przewidującym?) działaniem  również  przyszłą żonę Śmigla, Antowską, a tylko raz (27  sierpnia)  dał się ubiec – w tym szlachetnym procederze – młodszemu   chorążemu   W.  Miszkurce.  Z  kolei  o  zatrzymanie „prewencyjne”   (=   zapobiegawcze!)   Marka  Beraka  dwukrotnie wnioskował  ppor.  Henryk  Składanowski  (22  i 24 sierpnia), za trzecim  razem  wspaniałomyślny gest należał do ppor. Kazimierza Cyzmana  (28 sierpnia).  Mało brakowało, a esbecja zapomniałaby, że  M. Beraka zatrzymywano wiosną tegoż roku wespół z dwoma jego przyjaciółmi  z  „grupy  inżynierskiej” –  ale  młody (esbeckim stażem)  ppor.  Zbigniew Poraziński czujnie nadrobił ten błąd 29 sierpnia  (może tu skutkowała pamięć o kimś z jego rodziny – z tytułem inżyniera  i  z trojgiem kolejnych nazwisk?),  pisząc notatkę, zawierającą w konkluzji  wniosek  o  zatrzymanie  na  48  godzin inż. Andrzeja Trombali oraz inż. Eugeniusza Świderka.

 

Ponieważ  Turzyński  nie był zamykany co dwie doby, a dopiero 30 sierpnia,  tutaj  notatka  wyrażająca  ową  „troskę” musiała być nieco  mniej  podobna  do pozostałych: „W dniu 30.08.1980 roku w czasie wykonywania czynności służbowych uzyskałem informację, że toruńscy  działacze  antysocjalistyczni  planują  w  nocy z dnia 30/31.08   br.   rozkolportować   materiały   bezdebitowe  wśród strajkujących  załóg  toruńskich  zakładów  pracy.  Do redakcji, produkcji   i   kolportażu   wspomnianych   ulotek   wykorzystać zamierzają  Konrada  Turzyńskiego.  W związku z powyższym w celu zapobieżenia negatywnym zjawiskom [!] jego działalności wnoszę o dokonanie    prewencyjnego    zatrzymania   w/w   po   uprzednim przeprowadzeniu  przeszukania  osobistego.”  (inspektor  KW  MO w Toruniu  ppor. Roman Zielenkiewicz, „Notatka urzędowa”, datowana 30  sierpnia  1980 r., sygn. IPN By 082/143, t. 9, k. 1159). Kto mianowicie   miałby   wykorzystywać   Turzyńskiego?  Ochojska  i Wyrowiński?  I  to  jeszcze  w  nocy  po podpisaniu porozumienia szczecińskiego?  Kto  miałby  zdążyć zredagować na nowo, a potem jeszcze –  wydrukować i rozrzucić ulotki? To nie byłoby zadanie dla  jednej  osoby, szczególnie dla tak mało obrotnej (może poza samym redagowaniem) jak Turzyński. I po cóż by?

 

Ale   oto  interesujący  „kontrapunkt”:  „27-29  sierpnia  wśród strajkujących   w  »Towimorze«  przebywało  czterech  partyjnych naukowców:  prof.  Wiesław  Lang    kierownik  Zakładu  Teorii Państwa i Prawa, doc. Kazimierz Wajda – dyrektor Instytutu Nauk Społecznych  i  historyk  ruchu  robotniczego, dr Edmund Heza – historyk starożytności i dr Ryszard Wiśniewski – etyk. Spotkali się  oni  z  prezydium komitetu strajkowego oraz wzięli udział w wiecu  załogi  (»Kujawy. Tygodnik społeczno-polityczny PZPR«, nr 14/15,  [19]80,  s.  57).  Ich  pobyt,  wydaje się, uzgodniony z Komitetem  Wojewódzkim  PZPR[,]  miał  doprowadzić  o ile nie do zakończenia  strajku,  to przynajmniej do rozpoznania nastrojów. Przyniósł  jednak odwrotne rezultaty. Wyrażenie przez delegację, w  drugim  dniu  pobytu, solidarności ze strajkującymi stworzyło płaszczyznę przyszłej współpracy między naukowcami a robotnikami –   przede  wszystkim  na  forum  NSZZ  »Solidarność«.”  (Roman Bäcker,  „Struktury  poziome w Toruniu (1980-1981)”, Uniwersytet Warszawski  Instytut  Socjologii  1990,  str.  8).  Bezpieka tak bardzo  „bała  się”  zarówno  ulotki, zaprojektowanej przez owych pięcioro opozycjonistów, jak też ich kontaktów ze strajkujacymi, a  tymczasem  działacze  PZPR  wyrażający  solidarność  z  tymiż strajkującymi nie tylko nie zostali za to wydaleni z partii, ale nawet   na  poczekaniu  nie  zostali  wyprowadzeni  przez  SB  i zamknięci    w   aresztach   milicyjnych!   Różnica   pomiędzy nadgorliwością  bezpieki  toruńskiej  w porównaniu do relatywnie „liberalnej”  bezpieki w Gdańsku (o czym mówił Stanisław Śmigiel do  Jacka  Kuronia w dniu 16  lub  17  stycznia  1980 r., jak wynika z odnośnego   donosu   Stanisława   Chamery)   może  tłumaczyć  tę okoliczność,  że  podobnie łagodny w swej wymowie „Apel 64” z 20 sierpnia  1980  r. –  dostarczony  ze  środowiska  warszawskiej opozycyjnej  inteligencji  do  MKS  w  Gdańsku –  nie  był aż tak skutecznie   ścigany,   aby   miał   w   ogóle  nie  ukazać  się publicznie...

 

No,  bo  też  jakie  powody  do  nieufności  wobec tych czterech towarzyszy  miała  mieć  partia  i  bezpieka? Przypatrzmy się im kolejno, według starszeństwa:

 

Wiesław   Lang,   ur.   13   lipca  1928  r.,  jest  pochodzenia inteligenckiego,   co   w   czasach   Bieruta  bywało  przyczyną politycznej  nieufności  do  pracowników,  także  w instytucjach akademickich,    ale    „otwarcie”,   zapoczątkowane   „odwilżą” popaździernikową,  nie  musiało  być  tak wielkie, aby wyjazd na stypendium   naukowe   na   Zachód,  i  to  w  przypadku  osoby, reprezentującej    ideologicznie   wrażliwą   dziedzinę   (nauki prawnicze),    był   czymś   łatwym   do   osiągnięcia,   jednak najwidoczniej wyjazd do Skandynawii na stypendium Fundacji Forda (1958-59) przydarzył się „sprawdzonemu towarzyszowi”...

 

Kazimierz  Wajda,  ur.  26  maja  1930  r.,  również pochodzenia inteligenckiego,  jest absolwentem UMK, jednak zaraz po studiach przez  27  lat pracował w Polskiej Akademii Nauk (w tym w latach 1976-79  w Instytucie Krajów Socjalistycznych) i zatrudnienie na UMK rozpoczął od stanowiska dyrektora Instytutu Nauk Społecznych (1979-82).  Praca w PAN-ie nie przeszkodziła mu pełnić funkcji I sekretarza Komitetu Uczelnianego PZPR na UMK w latach 1954-56. W roku  1974  był  stypendystą  DAAD,  w  1979  r. –  stypendystą Friedrich-Ebert-Stiftung w Niemczech Zachodnich.  Na  domiar  wszystkiego był kontaktem operacyjnym   SB  o  pseudonimie  „Kazik”  (por.  sygn.  IPN  By 001/1621). Czyż taki człowiek mógł być niegodnym zaufania? Mógł, ale  to  miało  okazać  się  dopiero  później.  Doc. Wajda np. w październiku  1981  r. uczestniczył w delegacji, reprezentującej środowisko  tzw.  struktur  poziomych[71]  w  PZPR, która odwiedziła Sekretariat  KC  PZPR, gdzie tow. prof. Hieronim Kubiak straszył zbuntowanych  towarzyszy  interwencją  sowiecką  (Roman  Bäcker, „Struktury   poziome   w   Toruniu   (1980-1981)”,   Uniwersytet Warszawski   Instytut   Socjologii   1990,   str.  117).  Jawnej sowieckiej  interwencji  na szczęście nie było, ale tow. doc. K. Wajdzie  wymierzono najsurowszą z kar partyjnych: jeszcze w 1981 roku  został usunięty z PZPR. Komendant wojewódzki MO płk. Zenon Marcinkowski  w raporcie z dnia 2 maja 1983 r. do ministra spraw wewnętrznych  żalił  się  na  ówczesnych: dziekana i prodziekana Wydziału Humanistycznego UMK, którzy oświadczyli, że „reżimowych [!]  odznaczeń  naukowcy  przyjmować  nie  będą”  (zob.: prof. Wojciech Polak,  „Czas  ludzi niepokornych. Niezależny Samorządny Związek Zawodowy »Solidarność« i inne ugrupowania niezależne w Toruniu i Regionie  Toruńskim  (13  XII  1981 –  4 VI 1989)”, Wydawnictwo Uniwersytetu  Mikołaja  Kopernika,  Toruń  2003, str. 284). Owym prodziekanem  był wtedy doc. Kazimierz Wajda. który zdążył potem awansować  na  stanowisko  dziekana,  z  którego  jednak  został represyjnie  odwołany  przez  ministra  (26  listopada 1985 r.); dotykała go również inna, długotrwała – a więc tym „straszliwsza” –   represja: kilkunastoletnie (1971-88) oczekiwanie docenta na awans  profesorski,  którego  przyspieszenie  wymagało  aż dwóch interwencji  innego  historyka z UMK, prof. Janusza Bieniaka, na forum  Rady Konsultacyjnej przy przewodniczącym Rady Państwa, tj. przy gen. Jaruzelskim (a mianowicie 27 lutego  1987  r. i 29 stycznia 1988 r.), gdzie wyszło na jaw, iż blokowano  ten awans (veto sekretarza d/s propagandy z KW PZPR w Toruniu)  z  powodu... odczytów  docenta  Wajdy  w ramach Tygodnia Kultury Chrześcijańskiej w Toruniu.

 

Edmund  Heza, ur. 28 sierpnia 1933 r., pochodzenia robotniczego. Pracował  na  UMK  w  latach 1963-82, w tym funkcję I sekretarza Komitetu  Uczelnianego  PZPR  na  UMK  pełnił  w latach 1976-82. Równolegle był zatrudniony w Komitecie Wojewódzkim PZPR w latach 1976-79  (dzięki  pozostawaniu tylko „pół-etatowym” adiunktem na uczelni),  zaś I sekretarzem KW PZPR w Toruniu w latach 1981-82, a od 1982 r. zatrudnił się w Ministerstwie Szkolnictwa Wyższego.

 

Ryszard  Wiśniewski,  ur. 23 listopada 1945 r., jest najmłodszy, więc  z  naturalnych  przyczyn  nie mogł być aż tak „sprawdzonym towarzyszem”,  jednak  za  to  wywodzi  się  z rodziny robotnika rolnego  (w tzw. „pańskiej Polsce” powiedziano by: „fornala” – teraz odpowiednikiem  tego  jest „rodzina po-PGR-owska”), co w tamtych latach  nadal  się liczyło. Z tow. Langiem oprócz przynależności partyjnej   łączy   go  jeszcze  coś:  jako  student  prawa  był seminarzystą tego profesora.

 

Późniejszy  bieg  wypadków  pokazał,  że  kariery  tych czterech towarzyszy   nie   doznały   uszczerbku   wskutek  ich  poparcia udzielonego strajkującym. Doc. Wajda w pierwszej połowie lat 80. nawet  awansował na UMK, a dr Heza jeszcze szybciej – w partii, pozostali  dwaj  też  nie  mieli  na  co  się skarżyć. Atmosfera zapoczątkowana   w   „Towimorze”  w  sierpniu  1980  r.  zapewne przyczyniła  się  później  do powstania wewnątrzpartyjnego ruchu „odnowicielskiego”,   znanego   pod   potoczną  nazwą  „struktur poziomych”,  którego  oparciem  stały  się  właśnie  „Towimor” i uniwersytet,  a  który  to ruch – jak wiadomo – wywarł niemały wpływ  także  na  dzieje  „Solidarności”  w regionie toruńskim w latach 1980-81.

 

Rola owych czterech działaczy partyjnych z UMK podczas strajku w „Towimorze” nie musiała być niczym szczególnie „makiawelicznym”. Analogia do sytuacji w Gdańsku (z zachowaniem proporcji ważności tych  dwóch  ośrodków strajkowych) nasuwa się sama: „Prapoczątki Komisji  Ekspertów  związane są z »Apelem 64« z 20 sierpnia 1980 roku  [...]  »Apel«  wzywał  do kompromisu i umiarkowania po obu stronach  konfliktu  [...]”  (zob.:  Ludwik  Dorn,  „Sierpień'80. Mechanizm  gry  politycznej”,  „Głos”, nr 62-63, lipiec-sierpień 1990  r., str. 28). Eksperci przed odlotem z Warszawy do Gdańska zostali zatrzymani[72] na lotnisku Okęcie i zrewidowani, a następnie człowiek,   przedstawiający   siebie   jako   „pułkownik   MSW”, powiedział  do  nich  (tu  Ludwik  Dorn cytuje w ślad za relacją Waldemara   Kuczyńskiego,   jednego  z  ekspertów,  którzy  owym samolotem  polecieli)  tak oto: „Oby lot państwa był w interesie kraju.   [...]   Ten   konflikt  trzeba  rozładować,  koniecznie rozładować.”  (zob.:  Ludwik  Dorn,  „Sierpień'80.  Mechanizm gry politycznej”,  „Głos”,  nr  62-63, lipiec-sierpień 1990 r., str. 37.).   Następnie   Dorn  dodaje  od  siebie:  „[...]  obietnica rezerwacji   miejsc   w   samolocie  mogła  być  aluzyjną  formą udzielenia  MKS-owi  gwarancji,  że  eksperci do Gdańska w ogóle dojadą.  [...]  Skoro  zatem  jacyś doradcy przy MKS-ie i tak by działali,  to  – z punktu widzenia władzy – lepiej byłoby, aby byli  to  doradcy,  co do których można żywić przypuszczenia, że będą bardziej umiarkowani niż inni. [...] Byli to ludzie z dawna komunistom  znani:  Geremek i Kowalik – byli działacze partyjni średniego  szczebla.[73],  a  Mazowiecki – jako były działacz    PAX-u,    były    poseł   na   sejm   i   długoletni pozaparlamentarny,   koncesjonowany   katolicki  opozycjonista.” (zob.:  Ludwik  Dorn,  „Sierpień'80.  Mechanizm  gry politycznej”,  „Głos”,  nr  62-63, lipiec-sierpień 1990 r., str. 45.)  Nadzieje  aluzyjnie  wyrażone  przez  pułkownika  bezpieki  były całkiem  realne: „[...] rezultatem, do którego dążył Jagielski w pierwszej  fazie  rokowań  z MKS-em, była zgoda strajkujących na reformę   CRZZ   i   rezygnacja  z  postulatu  wolnych  związków zawodowych.  [...] w tym samym czasie eksperci dążyli dyskretnie do  tego  samego. [...] Geremek był przekonany, że robotnicy nie odstąpią  od  punktu  pierwszego swoich postulatów, a Mazowiecki twierdził,   że   eksperci   nie   mogą  zmieniać  treści  żądań strajkujących. Ale mimo to, w środę 27 sierpnia eskperci podjęli taką  próbę.  Argumentację,  że chodziło o »wariant zapasowy«[,] należy  uznać za pozorną. [...] Przyjęcie przez MKS reformy CRZZ  jako  wariantu  zapasowego  oznaczałoby  po  prostu, że postulat numer  jeden  może  zostać  zarzucony.  Do tego dążyli eksperci. [...]  Jeszcze we wtorek [tj. 26 sierpnia 1980 r. – dopow. JS], podczas   pierwszego   posiedzenia  grupy  roboczej  złożonej  z członków  komisji  rządowej  i  Prezydium MKS oraz ekspertów obu stron,   Jagielski  podtrzymywał  rządowy  postulat,  by  strajk zakończył    się   publicznym   zobowiązaniem   obu   stron   do demokratyzacji  wyboru  delegatów  na  kongres  CRZZ. [...] Rola ekspertów nie ograniczała się [...] do zawierania cichych umów i nawiązywania   kontaktu   z  władzą.  Byli  oni  aktywnym podmiotem  toczących  się  wydarzeń.  W  Gdańsku było tak, że to właśnie  oni  nadali  polityczny,  nadający  się  do  negocjacji kształt  podstawowego żądania strajkujących, i dokonali tego bez żadnego   formalnego  upoważnienia  ze  strony  MKS-u  lub  jego Prezydium.”  (zob.:  Ludwik  Dorn,  „Sierpień'80.  Mechanizm  gry politycznej”,  „Głos”,  nr  62-63, lipiec-sierpień 1990 r., str. 46,  47  i 52.) Eksperci warszawscy[74] w końcu też poczuli się zmuszeni przystać  na  najtrudniejsze dla reżymu żądanie strajkujących – utworzenia  wolnych  związków  zawodowych. Po latach wicepremier RP, b. tow. Marek Belka, wypowiedział znamienne słowa: „Kiedy we wrześniu  1980  roku  pierwszy  raz  usłyszałem nazwisko Wałęsa, nawet  nie  wiedziałem,  o  kogo chodzi. Zacząłem się niepokoić. (...)  Ale  potem  dowiedziałem  się,  że  tam  gdzieś obok jest Geremek,  no to już było spokojnie; wiadomo było, że to idzie we właściwą  stronę.”  (Piotr  Jakucki,  „(K)raj  agentury”, „Nasza Polska”,  nr  21(448) z 25 maja 2004 r., str. 1). Jak widać, nie tylko pułkownik bezpieki, żegnający na Okęciu ekspertów mających odlecieć do Gdańska, miał w 1980 roku powody ufać ludziom takim, jak (b. tow.) doc. Geremek... Tymczasem ci sabotowali nadal, w miarę możliwości: „Zapewne wydarzenia w  wielu prowincjonalnych ośrodkach miałyby nieco inny przebieg, gdyby  w  Porozumieniu  Gdańskim  zawarto  klauzulę  o  tym,  że obowiązują  [!]  na  terenie  całej Polski [...] Do wprowadzenia takiej  klauzuli  dążyła  część  MKS-u, a przeciwstawiali się im eksperci.”   (zob.:  Ludwik  Dorn,  „Sierpień'80.  Mechanizm  gry politycznej”,  „Głos”,  nr  62-63, lipiec-sierpień 1990 r., str. 49.) W Toruniu negocjacie nie miały dramatycznego przebiegu, jak w  głównych ośrodkach strajkowych, ale pomimo zgody władz PRL na niezależne  związki zawodowe, wyrażonej 30 sierpnia w Szczecinie i  31  sierpnia  w  Gdańsku,  w  Toruniu  porozumienie podpisano dopiero  1 września (a klauzula, rozszerzająca wolność związkową z  Wybrzeża  na  cały  kraj, znalazła się dopiero w Porozumieniu Jastrzębskim z 3 września!).

 

 

rozgrywka wśród Czerwonych

 

To    jest    poszlaką   (tylko   poszlaką      nie   dowodem) uprawdopodobniającą    tezę   wyrażoną   np.   przez   Jana   M. Jackowskiego,  że  pomiędzy  komunistami  toczyła się rozgrywka, mająca  na  celu  odsunięcie  Edwarda  Gierka od władzy i o tyle strajki  były inicjatorom tej gry „na rękę”: „W ramach rozgrywek o  władzę w obozie pezetpeerowskim Służba Bezpieczeństwa w lipcu 1980  r. prowokuje w Lublinie strajki na tle ekonomicznym.” (Jan Maria  Jackowski,  „Bitwa  o  Polskę”  Inicjatywa Wydawnicza „ad astra”,  Warszawa  1992,  str.  15).  Już  wcześniej  inny autor zasugerował  to  samo,  w  kontekście  dopowiadając, że operacja została  zaplanowana  raczej  w  Moskwie  niż  w  Warszawie:  „W sytuacji  1980  roku  strajki  miały przygotować wymianę ekipy.” (Józef   Darski, „O  komunistycznej  dezinformacji”,  Wydawnictwo „Niepodległość”, Warszawa 1989, str. 30). Sugestia o roli Moskwy w  tych wydarzeniach widnieje pośrednio także u Ludwika Dorna na temat  przebiegu IV plenum KC PZPR w dniu 24 sierpnia 1980 roku: „[...]  nie  zdołano ustalić w odpowiednich gremiach krajowych i radzieckich  wspólnej  kandydatury  na  stanowisko  kolejnego  I sekretarza.”  (zob.:  Ludwik  Dorn,  „Sierpień'80.  Mechanizm gry politycznej”,  „Głos”,  nr  62-63, lipiec-sierpień 1990 r., str. 44.) Nie tylko zresztą koniec „Gierkowskiej” dekady, ale również jej  początek  nastąpił  w  podobnych  uwarunkowaniach. Podobnie odgórnie  sprowokowano  Grudzień  1970  roku –  gmach  KW  MO w Szczecinie fortyfikowano zaledwie na parę tygodni przed podwyżką cen,    która   stanowiła   bodziec   do   gwałtownego   wybuchu niezadowolenia  społecznego,  jak  o  tym w książce pt. „Rewolta szczecińska  i  jej  znaczenie”[75]  pisała  Ewa  Wacowska (Instytut Literacki, Paryż 1971), zaś według Jarosława Kaczyńskiego zamach stanu  z  1970  r.  był  po myśli Moskwy – Gierek „Przyszedł do władzy  prawdopodobnie w wyniku rosyjskiej prowokacji, jaką były wydarzenia  za  Wybrzeżu  w  1970  roku [...]” („Odwrotna strona medalu.   Z  Jarosławem  Kaczyńskim  rozmawia  Teresa  Bochwic”, Oficyna  Wydawnicza MOST, Wydawnictwo VERBA, Warszawa 1991, str. 86).   Podobieństwo   sięga   także   roli   bezpieki.   Frakcja „moczarowców”  (dawniej  partyzanci,  wówczas policjanci – gen. Moczar  przed  Marcem  1968 r. był ministrem spraw wewnętrznych) poniósłszy klęskę w 1968 r., zdołała obalić Gomułkę w 1970 r. (nie zdołała jednak – pomimo próby „pałacowego przewrotu” – obalić Gierka wkrótce po tym, jak pomogła mu objąć najwyższą władzę w PZPR). Po 10  latach  (jesień  1980  r.)  Moczar objął kierownictwo Najwyższej Izby Kontroli (i dzięki  temu  mógł  mieć  tzw. „haki”  na wielu... swoich towarzyszy), a następcą  Edwarda Gierka  był  już  Stanisław Kania,  uprzednio z ramienia KC PZPR nadzorujący właśnie m.in. bezpiekę.

 

Jednak  widocznie  bezpiece  nie  było  „na  rękę”  to, aby w na przebieg  strajków  mogli oddziaływać ludzie mniej (z ich punktu widzenia)   obliczalni.   Zatrzymanie  w  Sierpniu  w  Warszawie najbardziej  znanych  opozycjonistów  (z  KSS  „KOR” i nie tylko: siedział Jacek  Kuroń, siedział także Adam Michnik, i to w jednej celi z Leszkiem Moczulskim – podobno wtedy się zaprzyjaźnili), a  także  takie  akcje  SB jak ta w Toruniu, wydają się stanowić kawałki  tej  samej,  racjonalnie  obmyślonej,  mozaiki. To samo (czyli:  zatrzymanie  na 48 godzin, seria takich zatrzymań jedno po  drugim,  albo  tymczasowe  aresztowanie) mogło spotkać także np.:    Bronisława    Geremka,   Tadeusza   Kowalika,   Tadeusza Mazowieckiego  i  Waldemara  Kuczyńskiego.  Jednak nie spotkało: „Jeżeli  prawdziwa  jest  hipoteza,  że  eksperci na Okęciu byli obiektem,  na  który  oddziaływały we właściwy sobie sposób dwie grupy  w  Służbie  Bezpieczeństwa,  to można przypuszczać, że do uwolnienia  ich  i  wysłania do Gdańska dążyła grupa związana ze Stanisławem  Kanią.”  (zob.: Ludwik Dorn, „Sierpień'80. Mechanizm gry  politycznej”,  „Głos”,  nr  62-63, lipiec-sierpień 1990 r., str. 45.) Hipoteza Dorna zastosowania do sytuacji w Toruniu mieć w  ogóle  nie musi – był to pod względem nasilenia działalności opozycyjnej  przed  Sierpniem, jak też – strajkowej w Sierpniu, ośrodek trzeciorzędny. Byłoby zarozumialstwem podejrzewać, że tu również  zderzyły się ze sobą w traktowaniu sytuacji strajkowej dwie hipotetyczne frakcje w aparacie partyjnym i bezpieczniackim (bardziej  elastyczna  frakcja Kani i sztywniejsza frakcja – no właśnie,    czyja:    Gierka?    Olszowskiego?).    Wydaje   się prawdopodobnym,   że   ci   sami   oficerowie  SB  decydowali  o tolerowaniu wizyty uniwersyteckich naukowców – działaczy PZPR w strajkującym  „Towimorze”,  a zarazem – o neutralizowaniu grona opozycjonistów,  usiłującego nawiązać kontakt z lokalnym MKS-em. Inną poszlaką, również być może wskazującą na koniunkturalny cel (zamiar  wymiany  ekipy  za  pomocą  sztucznie  wznieconych, ale kontrolowanych,  strajków),  jest  instrumentalne  potraktowanie wypowiedzi  zatrzymanego  w  Toruniu  Jacka Kuronia, o czym była mowa  w  epizodzie  IV.  (Uwaga:  instrumentalnie można także... prawdę   napisać!)   Pomimo   dysproporcji  znaczeniowej  miedzy Gdańskiem  i  Toruniem  w  Sierpniu można dostrzec jeszcze jedno podobieństwo:  i  tu,  i tam – oprócz „eskpertów” z PZPR – na strajk  do  Stoczni  Gdańskiej  i  do  „Towimoru” przybyli także doradcy o innej (niż PZPR-owska) proweniencji.

 

 

 

kompresyjne złamanie

 

Krystyna   Antowska,  jedna  z  nielicznych  osób  w  toruńskiej opozycji,  która  była  obecna  w  Toruniu  (bo nie wyjechała na wakacje,  jak  zamiejscowi  studenci  UMK)  i  nie  przebywała w areszcie,   usilnie   starała  się  dowiedzieć  czegoś  o  losie zatrzymanych,  a ew. nawiązać z nimi jakiś kontakt – po upływie ponad  48  godzin  można  było uważać, że już zostali tymczasowo aresztowani.  W  tym celu zabiegała o kontakt z Markiem Berakiem (albo  o  wiadomość o tym, gdzie jest), podając się (por.: sygn. IPN  By  082/143,  t.  3,  k.  486) za jego narzeczoną.[76]

 

Tymczasem  do  szoku, wywołanego koszmarną katastrofą kolejową w Otłoczynie  koło  Torunia  19  sierpnia  1980 r. nad ranem, i do coraz  bardziej  „zagęszczającej  się”  atmosfery  strajkowej  w mieście (i w kraju) doszło jeszcze jedno dramatyczne wydarzenie. Bolesław Niklaszewski 27 sierpnia 1980 r. (krótko po odsiedzeniu 3-miesięcznej  kary  zasądzonej  przez kolegium d/s wykroczeń za „zaśmiecanie miasta”, tj. za rozklejenie w Wąbrzeźnie 1 stycznia 1980  r.  30  plakatów,  upamiętniających Grudzień 1970 roku. – zob.:  „Komunikat  KSS  »KOR«”  nr  37  z 29 lutego 1980, str. 8) został po raz kolejny zatrzymany przez SB. Ku przypomnieniu tego wydarzenia  warto  sięgnąć  po  zapis  powstały  w czasie, kiedy sprawa  była świeżo pamiętana i często dyskutowana: „27 sierpnia 1980 r. [...] aresztowany został w Toruniu mieszkaniec Wąbrzeźna Bolesław     Niklaszewski,     schorowany    mężczyzna    blisko sześćdziesiątki.  Od  paru już lat pozbawiony był stałego źródła utrzymania.  Odebrano  mu  bowiem rentę inwalidzką. [...] Już na dworcu  w  Toruniu  zorientował  się,  że  jest  śledzony  przez kilkunastu   osobników   dysponujących  dwoma  samochodami.  Gdy znalazł  się  na ulicy Szerokiej[,] otoczyli go oni. Dwaj z nich chwycili   go   za   ręce,   wykręcając  je  boleśnie  do  tyłu. Niklaszewski   krzyczał   z   bólu   i   wzywał   pomocy.[77]  [...] przestraszeni  nieprzyjazną  postawą przechodniów powlekli swoją ofiarę  po ulicy, wepchnęli do oczekującego samochodu i zawieźli do  gmachu Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej przy ulicy Słowackiego.  [...]  Na  terenie  Komendy  [...]  zabrali się do sadystycznego   znęcania   się  nad  zatrzymanym.  Szarpali  go, popychali,  próbowali  zrzucić  ze  schodów,  rozebrali do naga. Przez  blisko  godzinę  musiał  stać  twarzą  do ściany z rękami skutymi  kajdankami  do  tyłu.  [...]  Z  rękami skutymi do tyłu wsadzono  Niklaszewskiego  do samochodu osobowego i powieziono w kierunku Chełmna, by tam osadzić go w areszcie. Podczas szybkiej jazdy   około  120-130  km/godz.  kierowca  Kazimierz  Pińkowski kilkakrotnie  umyślnie gwałtownie hamował i ruszał do przodu, co spowodowało,  że  Niklaszewski  nie  mogąc  się  niczego chwycić uderzał  głową  w tylne i przednie siedzenie samochodu. Fakt ten niesłychanie  bawił  eskortujących  go  funkcjonariuszy  Daniela Janczewskiego  i Ryszarda Wątrobę. [...] nie tylko prędkość była większa  od  dopuszczalnej, ale także samochód jechał przeważnie środkiem  lub  lewą stroną jezdni. Gdzieś w połowie drogi między Chełmżą  a  Chełmnem  przy niebezpiecznym wyprzedzaniu, unikając zderzenia  z  nadjeżdżającym  z przeciwka samochodem[,] kierowca [...]  gwałtownie  zahamował i stracił panowanie nad kierownicą. Samochód  przekoziołkował  kilka  razy.  W  wyniku wypadku trzej funkcjonariusze   doznali   lekkich   obrażeń  ciała,  natomiast Niklaszewski  doznał  [tzw. kompresyjnego – dopow. JS] złamania kręgosłupa,  w  wyniku czego dwa miesiące przeleżał w szpitalu i pozostanie   kaleką   do  końca  życia.  Bezpośrednią  przyczyną złamania   kręgosłupa   były   kajdanki   [...]   gdy   samochód »dachował«[,]  koziołkował  w nim bezwładnie. Gdyby mógł chwycić się  czegoś  rękoma, obrażenia byłyby prawdopodobnie lekkie, tak jak w wypadku funkcjonariuszy. Istnieje podejrzenie, że kajdanki bezpośrednio   przecięły   mu   kręgosłup.  Leżącemu  na  jezdni Niklaszewskiemu  natychmiast  po wypadku zdjęli kajdanki, bowiem takie  skuwanie  rąk  jest niedozwolone. [...] Z miejsca wypadku Niklaszewskiego  przewieziono  do Szpitala Miejskiego w Chełmży. Postawiono  specjalną  wartę,  by  uniemożliwić  kontakt  z  nim przyjaciołom  i  znajomym.  Tych,  którzy  na  wieść  o  wypadku przyjechali  go  odwiedzać,  zatrzymano  i  osadzono w areszcie. Grożono   przykrymi   konsekwencjami  tym,  którzy  ośmielą  się interweniować  w  tej  sprawie.  [...]  Rozpoczęło się śledztwo, które   energicznie   prowadził   prokurator  Kołacki  (notabene oskarżyciel  w  słynnym  procesie Zadrożyńskiego) [...] w aktach sprawy  jest  ekspertyza  biegłych Polskiego Związku Motorowego, którzy  stwierdzają,  że  w  chwili wypadku samochód jechał lewą stroną  jezdni  z  szybkością ponad 115 km/godz. Ekspertyza jest zgodna    z    tym,    co   twierdzi   Niklaszewski,   natomiast funkcjonariusze  SB  zeznają, że szybkość była w granicach 60-70 km/godz.   Innych   nieprawidłowości   prowadzący  śledztwo  nie dopatrzyli  się.”  (Stanisław  Śmigiel, „Sprawa Niklaszewskiego. Przyczynek  do  dyskusji  o praworządności”, „Wolne Słowo. Pismo NSZZ »Solidarność« w Toruniu” nr 8 z dnia 23 marca 1981 r., str. 14.)  Autor  w  tekście  wspomniał,  że  także inne osoby bywały pobite,  ale  nie podał swojego własnego przykładu, dawniejszego tylko o miesiąc od nieszczęścia, jakie spotkało Niklaszewskiego. Pisząc  o  osobach odwiedzających pacjenta nie dodał, że jedną z nich była Antowska, która w czasie pisania przezeń artykułu była już  jego  żoną.  Bez jakiegoś humanistycznego „zadęcia”, z całą skromnością, zwięzłością  i  rzeczowością  prostego  inżyniera. Miał poczucie smaku  na  tyle  wyrobione, iż nie skorzystał z tej okazji, żeby zaznaczyć  własne cierpienie albo zasługę swojej żony. Skłonność do  chełpliwości,  obecna (czasami) w jego prywatnych rozmowach, tutaj  zupełnie  nie  dała  znać o sobie! Stanisław Śmigiel jest bowiem  takim  człowiekiem,  który naprawdę jest „ścisłowcem”, a nie –  jak  to  się  różnym  innym  zdarza[ło] – „ścisłowcem”-usiłującym-udawać-„humanistę”. Toteż pisywał niezwykle rzadko, ale kiedy już to robił, wtedy uważał – na to, co i jak pisze!

 

Wiadomość  o  nieszczęściu rozeszła się niespodziewanie szybko w chełmżyńskim   i  toruńskim  środowisku  opozycyjnym.  Mirosława Sędzikowska    i    Krystyna   Antowska   odwiedzały   Bolesława Niklaszewskiego w szpitalu. Służba Bezpieczeństwa jednak również w  tej  kwestii starała się trzymać „rękę na pulsie” albo raczej –  agenturę w monitoringu. Oto, co meldował kapitan B. Ścisłek: „Od  tajnego  współpracownika ps. »Adam« uzyskano informację, że K.  Antowska  odwiedzała  w  dniu 29.08.br. B. Niklaszewskiego w szpitalu,  który  przekazał  jej  w  sposób stronniczy relację z zatrzymania  go  oraz  przebiegu  wypadku drogowego. W związku z tym,  że  P.  Aniszewska  oraz  siostrzenica figuranta – Monika Beyger –  zamierzają  napisać skargę do prokuratora [o] pomoc w tej  sprawie – z nadaniem odpowiedniego rozgłosu – obiecała im K. Antowska. Ona też przekazała informację o wypadku do Poznania z  prośbą  o powiadomienie o tym RWE. W dniu 30.08.80 r. podjęto działania  zapobiegawcze wobec Krystyny Antowskiej, która – jak wynikało  z  informacji  tajnego współpracownika – udała się do Chełmży,   celem  uzyskania  zaświadczenia  od  lekarza,    B. Niklaszewski  z  chwilą  przewiezienia do tamtejszego szpitala, posiadał  wyraźne ślady na rękach po kajdankach. Jak stwierdziła – chciała  »wymusić na lekarzu« – by potwierdził również, że odniesione    przez    wymienionego    obrażenia      skutkiem niewłaściwego konwojowania. W związku z powyższym, zatrzymano ją na  terenie  Chełmży  i  po przeprowadzeniu rozmowy w tamtejszym komisariacie  MO  przewieziono  do  Torunia  i  ostrzeżono przed rozpowszechnianiem  tendencyjnych  i nieprawdziwych informacji o wypadku  drogowym,  podczas  którego  obrażeń  doznał  m.in.  B. Niklaszewski.  W godzinach wieczornych   uzyskano   kolejne informacje,  że  u K. Antowskiej odbywa się nielegalne zebranie, na   którym omawiano  kierunki  dalszych  działań  tamtejszych dysydentów w sprawie B. Niklaszewskiego. W  toku  przeprowadzonych  działań  operacyjnych  ww. nielegalne zebranie rozwiązano i zatrzymano niżej wymienione osoby:

-  Konrada   Turzyńskiego    figuranta  rozpracowania  krypt. »Brutus«

- Krystynę Antowską – figurantkę Wydziału III KW MO w Poznaniu

- Hannę  Biernacik    c.  Zygmunta,   ur. 8.09.1951 r. w Gdyni,  zam.   Gdynia ul. Krasickiego 2A m. 81

- tajnego współpracownika.

Krystyna   Antowska  dobrowolnie  wydała  około  50  egzemplarzy wydawnictw  bezdebitowych.  Wobec  K.  Turzyńskiego  zastosowano areszt prewencyjny na 48 godzin, natomiast z pozostałymi osobami przeprowadzono  rozmowy operacyjne. Figuranta B. Niklaszewskiego oraz   K.   Antowską   poddano  ścisłej  kontroli  operacyjnej.” (naczelnik  Wydziału  III  KW  MO  w  Toruniu  kpt. mgr B[ogdan] Ścisłek, „SŁOWNY OPIS ZAGROŻENIA (FAKTU)”, sygn IPN By 0104/274) Zapewne  tutaj  „Aniszewska”  to  nazwisko  tej  osoby, o której pierwszy  z  donosów  Chamery, dotyczących wyjazdu do Warszawy z dnia  17  stycznia  1980 r., mówi jako o „narzeczonej” Bolesława Niklaszewskiego. Kapitan Ścisłek pomylił osobę  z  rodziny Niklaszewskiego –  była nią rzeczywiście jego siostrzenica, ale nazywająca  się  Konrada  Beyger (ur. 17 lutego 1945 r., starszy wykładowca  języka  angielskiego  w  Studium [Praktycznej Nauki] Języków Obcych na UMK), zaś Monika Beyger to jej matka.

 

Inny  dokument  zawiera  fragment  również odnoszący się do tego samego  „nielegalnego  zgromadzenia”  u  Antowskiej –  fragment zeznania Konrada Turzyńskiego: „W chwili zatrzymania mnie w dniu dzisiejszym,  tj.  30.8.1980  r.  przebywałem  w  mieszkaniu ob. Krystyny  Antowskiej  zam.  Toruń,  ul.  Matejki  10 m. 2, dokąd przyszedłem ze swoją dziewczyną Donatą Trapkowską zam. w Toruniu –   DS  nr  6  pok.  411.  Przebywała  tam również dziewczyna o imieniu  Hania,  która  przyjechała  do  Torunia  z Trójmiasta i opowiadała  o  panującej  tam  sytuacji  i  porozumieniu Komisji Rządowej PRL i MKS.” ([szer. mgr Wiesław Modrakowski], „Protokół przesłuchania  świadka”,  sporządzony w Toruniu dnia 30 sierpnia 1980  r. w godz. 22.25-22.50, sygn. IPN By 134/288. k. 70 rewers –nazwisko przesłuchującego nie zostało wpisane we właściwym miejscu,  ale  porównując  podpisy  z  różnych  protokołów można jednoznacznie  ustalić tożsamość tego funkcjonariusza SB). Swoją drogą,  można  by  zastanawiać się, jak to się stało, że ten sam przesłuchiwany  temu  samemu przesłuchującemu w krótkim odstępie czasu  (Chełmno 26 lipca i Toruń 30 sierpnia) dwie różne kobiety określił mianem „swojej dziewczyny” ­ popisywał się? instrumentalnie traktował to, aby ułatwić sobie odmowy  odpowiedzi na pytania? inna przyczyna? – ale mniejsza z tym.  Istotne jest coś innego: zestawienie tych dwóch dokumentów pozwala   JEDNOznacznie uznać Donatę Trapkowską  za  tajną współpracowniczkę Służby Bezpieczeństwa. Żaden z tych dokumentów (nawet  oba  razem)  nie  wystarczają  do  rozstrzygnięcia,  czy Trapkowska to TW   „Adam”.   Nie   pozwala  na  to  (chociaż uprawdopodobnia) także dopisek o potwierdzeniu donosu TW „Karol” przez  TW  „Adam”  uczyniony  8  dni  wcześniej.  Jednakże,  jak skądinąd  wiadomo  (zob.: prof. Wojciech  Polak  „Anatomia  agenta. Historia tajnego  współpracownika  Służby  Bezpieczeństwa  o  pseudonimie »Karol«  (1978-1983)”,  Finna,  Gdańsk  2005,  str. 209/210), 29 sierpnia  1980  r.  Krystyna  Antowska  pojechała  do  Chełmży z dwojgiem  ludzi:  z  Donatą Trapkowską i z Andrzejem Olszewskim, ale  do  szpitala dotarły tylko Antowska i Trapkowska, Olszewski zaniechał  pójścia  tam. To wydaje się świadczyć o tym, że treść rozmowy  Antowskiej  z  Niklaszewskim  relacjonowała Trapkowska, czyli –  że  to ona była TW „Adam” (w przeciwnym razie można by ew. dopuszczać,  że „Adam” to drugi, zamiennie używany, pseudonim A. Olszewskiego). Skoro tak, to esbecki „monitoring” przygotowań do wydania   ulotki   w  ostatniej  dekadzie  sierpnia  musiał być skuteczny,  a  zagadka  bodźca, który uruchomił histerię esbeków przeciwko  Śmiglowi  i  Turzyńskiemu w ostatniej dekadzie lipca, zdaje  się mieć tu swoje rozwiązanie. Ucieczka Turzyńskiego z DS 6  (i,  znany  Trapkowskiej, jego zamiar udania się do Warszawy) nie mogły jednak być wykorzystane przez SB, bowiem w tym wypadku nie  byłoby  (już  wtedy)  wątpliwości, którędy wiadomości do SB przeciekały.  Gwoli  ścisłości  jednak trzeba dodać, że bydgoska Delegatura IPN odmówiła odtajnienia TW „Adam”, gdyż nie znalazła dokumentów,  pozwalających uczynić to jednoznacznie (TW „Wilk” i TW  „Karol” oraz KO „Kazik” przeciwnie    zostali  oficjalnie zidentyfikowani przez   IPN, jako: Stanisław  Chamera ,  Andrzej  Olszewski i Kazimierz Wajda, odpowiednio).

 

 

finisz

 

Dnia   30   sierpnia   trzem  zatrzymanym –  Markowi  Berakowi, Stanisławowi  Śmiglowi  i  Wiesławowi  Cichoniowi  – prokurator Paweł  Ławniczak  przedstawił zarzut, że: „do sierpnia 1980 r. w Toruniu  brali  udział  w  działalności  związku  KSS  »KOR«,  w szczególności  przez  gromadzenie i rozpowszechnianie literatury nie posiadającej debitu komunikacyjnego, zawierającej informacje szkodzące  interesom  PRL”  i  tymczasowo  aresztował  ich  na 2 miesiące  (tzw.  sankcja  prokuratorska).  Meldujący  o  tym  do „centrali”  ppłk Gawroński poinformował także, iż tegoż dnia „na wniosek  Wydziału  III  tut.  KWMO  osadzono  prewencyjnie na 48 godzin  Konrada  Turzyńskiego  [...],  który usiłował dotrzeć do strajkujących   załóg   toruńskich  zakładów  pracy”  (naczelnik Wydziału  Śledczego  KW  MO  w Toruniu ppłk Eugeniusz Gawroński, szyfrogram  L.dz.  J-66/88/80  z dnia 30 sierpnia 1980 r., sygn. IPN By 082/143, t. 3, k. 528-530). To ostatnie na pewno nie było prawdą – od chwili ewakuowania się z DS 6 przez kilka dni Turzyński w  ogóle  przebywał  poza Toruniem, a 30 sierpnia odwiedził tylko jeden, swój  zakład  pracy,  z  którym  tego  dnia się rozliczał przenosząc  się[78]  do  pracy w innym województwie, o czym bezpieka wiedziała  zapewne  już wcześniej, a przynajmniej od chwili, gdy 30  sierpnia  wieczorem  na przesłuchaniu sam to zeznał. (Tuż po wkroczeniu   do   mieszkania   Antowskiej   zatrzymujący   ich   funkcjonariusz   obiecywał   jej  i  Turzyńskiemu trzymiesięczną „sankcję” prokuratorską.)

 

„Porozumienie  toruńskie”  MKS  osiągnął  (z wojewodą toruńskim) dopiero  w dniu 1 września 1980 r. i chyba to sprawiło, że „już” następnego  dnia  zaczęto zwalniać tymczasowo aresztowanych (ich nazwiska  były  także  w  aneksie do Porozumienia Gdańskiego): 1 września  Beraka,  2 września Cichonia, 3 września Śmigla (zob.: niepodpisany  tekst  „Ludzie  tamtych  dni”,  „Nowości. Dziennik toruński” z 31 sierpnia 1990 r., str. 7; tu należy jednak dodać, że  dopiero  30 czerwca 1984 roku Prokuratura Rejonowa w Toruniu wniosła   o   umorzenie   postępowania,  prowadzonego  przeciwko Wiesławowi  Cichoniowi  i innym – por. np. sygn. IPN By 85/544, k.  196).  Spośród  zatrzymanych na 48 godzin przynajmniej jedną osobę  zwolniono wcześniej – Turzyńskiego (31 sierpnia). Na tym opozycja toruńska zakończyła swoją przedsierpniową rolę.

 

 

 do góry

epilog

(„komudytom wpierdopieką”?)

 

 

poetyckie majaki

 

Podczas  stanu  wojennego, naśladując słowotwórcze eksperymenty Juliana  Tuwima, anonimowy autor wiersza „Świętopracodzień” roił sobie tak oto:

 

            „Bo choć zgonotłumy bierne 

            Otoczone zomopieką 

            To gdy ruchoczas nadejdzie 

            Komudytom wpierdopieką”. 

 

(zob.: Dobrochna  Dabert,  „Zbuntowane  wiersze. O języku poezji stanu wojennego”,  Wydawnictwo  WiS, Poznań 1998, str. 71, przedruk za podziemnym  czasopismem  „Wezwanie”,  nr 4 z 1982 r.). Jak o tym świadczy  data  powołanego  źródła,  utwór  musiał powstać już w początkowym  okresie  stanu  wojenunego.  Sama  umiejętność i chęć naśladowania  owych  słowotwórczych  eksperymentów  poetyckich to przejaw  sztuki  elitarnej,  którą  daje  się  uprawiać  tylko w pojedynkę.  A  jak  reagowała  na    samą rzeczywistość sztuka bardziej  masowa?  Wyrażała właściwie te same emocje – w sposób sobie właściwy. (A emocje wówczas sięgały niemal zenitu, zresztą –  po obu stronach „barykady”...) W tymże 1982 roku internowani przebywający  w  Ośrodku  Odosobnienia  w Nysie tak oto śpiewali (excuséz les mots!):

 

           „Milicjantem orać, a ubekiem włóczyć, 

            Trzeba skurwysynów roboty nauczyć. [...]

            Roboty nauczyć ubeckiego ciula, 

            wtedy my na wolność, a oni do ula.” 

 

(Dobrochna  Dabert, j.w., str. 113). Książka nie podaje, na jaką melodię  śpiewali –  niewykluczone,  że  na  melodię popularnej piosenki   „Łowiczanka   jestem”...   Z  perspektywy  lat  coraz wyraźniej widać,  że  owa  „wolność”  często – nazbyt często! – jest wolnością tego rodzaju  co opisywana przez Marię Konopnicką w  znanym  wierszu  „Wolny  najmita”...  A kto poszedł „do ula”? Hm... Ci-Którzy-Wiedzą-Gdzie-Jest-Miód – to przecież proste!! („Coście, sk....syny, uczynili z tą krainą”, jak w 10 lat później w utworze pt. „Jeszcze Polska” śpiewał, a raczej „rapował”, Kazimierz Staszewski, socjolog zwany „Kazikiem”... – por. np. „TAK” nr 29 z 4 października 1992 r.) I zazwyczaj trafiali   prościutko do  najbardziej  „miodnych” plastrów...

 

No,  nie  każdy  zdążył –  co  trzeba gwoli ścisłości przyznać. Prawnik  w szeregach toruńskiej bezpieki, DANIEL JANCZEWSKI, był jednym   z   trzech   „esbeków”,  którzy  konwojowali  Bolesława Niklaszewskiego  27  sierpnia  1980  r. do aresztu w Chełmnie. W okresie  tzw.  pierwszej  „Solidarności”,  głównie  w  pierwszej połowie   1981   roku,  prasa  związkowa  w  regionie  toruńskim poświęciła  sporo uwagi przypomnieniu cierpienia, jakie dotknęło Niklaszewskiego  kilka  miesięcy wcześniej. Szczególne oburzenie budził  fakt,  że  proces  toczący  się  w tej sprawie przeciwko esbeckiemu   kierowcy   dotyczył   jedynie   uszkodzenia  mienia społecznego (czyli samochodu służbowego), a nie szkody fizycznej wyrządzonej  osobie  konwojowanej.  Z  powodu procesu sądowego i publikacji  w  prasie  solidarnościowej Daniel Janczewski zyskał zapewne  nie chcianą (przezeń) popularność. Niedługo potem (lato 1981  r.    ?)  uczestniczył  w podobnym wypadku drogowym – w okolicznościach   prywatnych,   które   jednak  żadnemu  z  jego uczestników chwały bynajmniej przynieść by nie mogły. Janczewski niemal   cudem   ocalał,   ale   stracił   zdrowie,   toteż   do dotychczasowej  pracy  już  nie mógł powrócić, a po kilku latach umarł      czyli   znalazł   się   w   sferze  Sprawiedliwości i Miłosierdzia nieskończenie   doskonalszych,  aniżeli  wszelka  sprawiedliwość i wszelkie miłosierdzie, jakie są dostępne na tym, doczesnym i widzialnym świecie. Miał jednak – w   odróżnieniu   od   przynajmniej   jednego   spośród   swoich (służbowych)  kolegów,  który  owego  wypadku  nie przeżył – to szczęście w nieszczęściu, że najpierw został mu podarowany czas na przemyślenie wcześniejszego życia...

 

A  jak  wyglądają sprawiedliwość  i miłosierdzie na  tym, niedoskonałym świecie? Przypatrzmy się paru przykładom:

 

 

w „ulu”

 

Jeszcze w 1980 r. szer. mgr WIESŁAW MODRAKOWSKI (również prawnik i  również  po UMK, jak Janczewski) rozpoczął studia podyplomowe na  Akademii  Spraw  Wewnętrznych  w  stolicy (niewykluczone, że ukończył także esbecką szkołę oficerską w Legionowie – w każdym razie  od  pewnego  czasu  mieszkał  w  tym  mieście,  por.: akt oskarżenia  przeciwko  Markowi  Berakowi  z 25 kwietnia 1983 r., sygn.  IPN By 082/143, t. 8, k. 1046). Zachował jednak kontakt z macierzystą  uczelnią  cywilną –  po kilku latach obronił pracę doktorską   pt.:  „Bezprawne  opuszczenie  terytorium  PRL  przez obywateli   polskich   w  latach  1980-1984”  (Wydział  Prawa  i Administracji  UMK,  Toruń  1989),  której  promotorem był znany toruński prawnik, prof. Marian Filar. Co Modrakowski teraz robi, nie  wiadomo.  Ale  do  „chwały”  polskiej nauki – jak widać – zdążył się przyczynić...

 

Esbeka HENRYKA MISZA (ur. 22 listopada 1950 r.) nie należy mylić z  innym  Henrykiem Miszem (1924-68), znanym w Toruniu polonistą językoznawcą,  docentem z Zakładu Języka Polskiego na UMK. (Henryk Misz senior  był ojcem Henryka Misza juniora.) Henryk Misz pracował w SB  do  końca jej istnienia, dosłużył się stopnia majora. To nie jedyny jego awans: „[...] w dniu 19 I 1984 r. (Decyzja nr 01/84) powołana   została   specjalna   grupa   operacyjno-śledcza   do zwalczania  podziemia  politycznego.  Szefem  grupy  został kpt. Henryk   Misz.”   (zob.: prof. Wojciech  Polak,  „Czas  ludzi  niepokornych. Niezależny  Samorządny  Związek  Zawodowy  »Solidarność«  i inne ugrupowania  niezależne  w  Toruniu i Regionie Toruńskim (13 XII 1981      4   VI  1989)”,  Wydawnictwo  Uniwersytetu  Mikołaja Kopernika,  Toruń  2003, str. 399). Owa grupa to zespół esbeków, znany  pod  potoczną  nazwą  Organizacja Anty-Solidarność[79],   którego   członkowie  dokonali  tzw.  „porwań toruńskich”  w  1984 roku. Lokalna prasa toruńska na początku lat 90.  zajęła  się  sprawą  tych  przestępstw – wtedy to pisano o różnych  esbekach,  związanych  z    sprawą. Na przykład o jej szefie:  „Kolejny  oskarżony, Henryk M[isz], ostatnio major SB i pracownik  spółki  »Maktronik« [...] W SB pracował od marca 1974 r.,  najpierw w Bydgoszczy, po roku przeszedł do Torunia. W 1987 roku  odbył  szkolenie  w  szkole  specjalnej  KGB  w  Moskwie.” (zob.: Zbigniew  Juchniewicz,  „Funkcjonariusze  SB milczą”, „Nowości. Dziennik  toruński”  z  11 września 1991 r.). O Henryku Miszu (w „Nowościach”  z  15  czerwca 1990 oraz 30 kwietnia i 30 sierpnia 1991  r.,  a w „Wolnym Słowie” już z 22 czerwca 1990 r.) pisano, że   był   (wtedy)   kierownikiem  sklepu  należącego  do  firmy „Maktronik”:  „[...]  gdy  Henryk  Misz  dawał  mi  słowo honoru oficera  i  obywatela, że jego obecna firma prowadzi działalność handlową,  nie  ubecką,  czułem  się  trochę  nieswój.” (zob.: Andrzej Churski  „Zadra”,  „Wolne  Słowo.  Pismo  NSZZ  »Solidarność«  w Toruniu”  nr  28 z 22 czerwca 1990 r., str. 3). Firma „Maktronik” jest  jedną  z  firm – córek spółki „Weltinex”, której upadłość ogłosił   sąd  w  dniu  27  sierpnia  1991  r.;  firmy –  córki „Weltinexu” to (jak ich matka) typowo esbeckie spółki, o których pisała  Ewa  Starosta  w  książce  pt. „Bydgoska ośmiornica”. (W procesie  o  „porwania  toruńskie” towarzysz major był nie tylko oskarżony,   ale   także   został   skazany     za  „sprawstwo kierownicze”.)

 

Decyzję  o  powołaniu  owej „specgrupy” wydał szef Wojewódzkiego Urzędu  Spraw  Wewnętrznych  w  Toruniu.  Na  to  stanowisko  we wrześniu   1983   r.  min.  Kiszczak  mianował  płk.  Stanisława Łukasiaka:   „Doktora-ichtiologa.   Wykładowcę  i  komendanta  w słupskiej szkole milicyjnej. Jednego z około dwustu oficerów MSW –    absolwentów   moskiewskiej   Akademii   KGB   im.  Feliksa Dzierżyńskiego”  (Zbigniew  Branach, „Toruńska OAS (6) Powołanie specgrupy tajniaków kapitana M.”, „Nowości. Dziennik toruński” z 2 września 1991 r.) Pułkownik Łukasiak zmarł w czerwcu 1991 roku (jego toruński poprzednik, płk Zenon Marcinkowski – od września 1983  r.  szef WUSW w Słupsku – na emeryturę wrócił do Torunia, gdzie  również  we  wczesnych  latach  90.  zmarł). Akademia dla „czekistów”  w  Moskwie,  Wyższa  Szkoła Oficerska w Legionowie, szkoląca  esbeków,  a  także  Wyższa  Szkoła  Oficerska w Łodzi, szkoląca  „politruków” dla LWP – wszystkie one mają tego samego patrona:  Feliksa  Dzierżyńskiego! Już postać owego patrona jest tak  wymownym  znakiem,  że nikt przy zdrowych zmysłach nie może mieć  wątpliwości:  Polak  szkolony  tam  był szkolony przeciwko Polsce – tak jak Dzierżyński, będący nie tylko pierwszym szefem bolszewickiej bezpieki, ale także członkiem marionetkowego rządu Polskiej Socjalistycznej Republiki Rad w 1920 r., to sztandarowa postać obozu zdrady narodowej (tego od Konfederacji Targowickiej poprzez rząd Polskiej SRS z 1920 r. aż po tzw. PKWN).

 

ZBIGNIEW  PORAZIŃSKI  (ur.  3  marca  1946  r.)  w opisywanej tu historii nieznacznie się przewinął, jego czas w SB to lata stanu wojennego  i  zaraz potem. Obecnie przeciwko niemu toczą się dwa procesy  o  nadużycie  przemocy  w  latach  osiemdziesiątych  (o pobicie  Andrzeja  Murawskiego  w  1982  r. oraz o współudział w pobiciu  Marka Bernaciaka i Wojciecha Dembka w 1984 r.). Od 2000 roku  leczy  się  psychiatrycznie, co usiłował wykorzystać przed Sądem  Rejonowym.  Okazało  się  również  coś  jeszcze  bardziej niebywałego: „[...] od stycznia 2004 roku Zbigniew P[oraziński], jako   ławnik,  średnio  dwa  razy  w  miesiącu  brał  udział  w posiedzeniach  toruńskiego Sądu Pracy. Za każde otrzymywał około 50  złotych  brutto.  Nie  zgłosił  prezesowi sądu, że toczą się przeciwko  niemu dwa śledztwa.” (O pobicie 1 osoby – od grudnia 2004  r.,  o udział w pobiciu 2 innych osób – od marca 2005 r.) „Zbigniew  P[oraziński]  toruński  ławnik,  który z powodu dwóch procesów   karnych   został  wczoraj  zawieszony  w  wykonywaniu obowiązków,  pracował  w SB do 1990 roku. Sam odszedł z resortu, nie poddał się weryfikacji.” (zob.: Waldemar Piórkowski, „Sądowy sekret byłego esbeka”, „Nowości. Dziennik toruński”, 7 czerwca 2005 r., str. 1, oraz: (wap), tj. zapewne Waldemar Piórkowski,  „Uderzenia otwartą dłonią w kark”, tamże, str. 10) Uznał, że jest ofiarą fałszywego oskarżenia, bowiem był  „od  myślenia,  a  nie  od bicia”, jak powiedział Telewizji Bydgoszcz.[80]  Gdy  8  stycznia  1982  r.  Turzyński  znalazł się w Ośrodku  Odosobnienia  dla internowanych w Potulicach, opowiadał – nadal jeszcze dosyć przestraszony – o nieformalnym przesłuchaniu, jakiemu poddał go esbek 4 dni wcześniej, zaraz po tym,  jak  przywiózł  go  z  aresztu  MO w Starogardzie Gdańskim (wmawiał  internowanemu  kontynuowanie działalności związkowej w Toruniu   „po   13  grudnia”    bleffował,  co  przesłuchiwany dostrzegł  na  poczekaniu,  do  niczego się nie przyznał, jednak obawiał się możliwości skazania nawet za czyn nie popełniony), a skomentował  podsumowująco: „ma pan taki piękny zawód – chemik, po  co panu to było?” (najwyraźniej esbek zasugerował się faktem pracy  Turzyńskiego  w Instytucie Chemii UMK od 1 listopada 1979 do  31  sierpnia  1980  r.).  Konfrontując  wzajemnie wrażenia z rozmów  z  esbekami  internowani  potrafili czasem identyfikować esbeków,   którzy   nie   lubili   przedstawiać  się  (zwłaszcza prawdziwymi)  nazwiskami – w tym wypadku w wyniku rozmów między internowanymi okazało się, że owym funkcjonariuszem był Zbigniew Poraziński – magister chemik. Taki piękny zawód – i po co jemu to było?

 

MIECZYSŁAW  KAPITANOWICZ  (ur.  10  marca 1949 r.) na procesie o pobicie  Śmigla  w  pierwszej instancji (przed Sądem Rejonowym w Toruniu) uznał oskarżenie go za zemstę będącą dziełem spisku IPN i dawnej opozycji. „Po wyjściu z sali rozpraw, Stanisław Śmigiel powiedział  »Nowościom«,  że  jest  bardzo zadowolony z werdyktu sędziego: –  Nie  chodziło  mi o to, aby oskarżonego wsadzić do więzienia,  a  jedynie, by został uznany winnym. [...] Wyrok był zgodny  z  tym,  czego  w  mowie  końcowej  zażądał prokurator.” (Tomasz   Bielicki,   „Milicjant  skazany”,  „Nowości.  Dziennik toruński”  z  7  lipca  2004 r.) W drugiej instancji, przed Sądem Okręgowym  w  Toruniu, oskarżony prosił o przyznanie mu obrońcy z urzędu,  powołując  się  na swój niedostatek – on jakoby żyje z emerytury  o  wysokości  ok.  1000    miesięcznie, a jego żona dostaje rentę 460-470 zł na miesiąc, dlatego dorabia, jakoby sprzedając grzyby  i  zatrudniając  się u miejscowych rolników. Jednak jego wygląd i strój bynajmniej niedostatku nie zdradzały. „Mieczysław K[apitanowicz]  nigdy  nie przyznał się do winy. Złożył apelację od  wyroku  pierwszej  instancji,  który  skazał  go na dwa lata pozbawienia  wolności,  w  zawieszeniu  na  okres  czterech lat. Dodatkowo  sąd  nałożył  na oskarżonego dwie grzywny, po 1000 zł każda.”   (Waldemar   Piórkowski,   „Drugi  wyrok  dla  esbeka”, „Nowości. Dziennik toruński” z 25 lutego 2005 r., str. 2). Wyrok w  drugiej instancji wydała sędzina Anna Hojło – ta sama, która w  pierwszej  instancji  (jesienią  1991  r.)  sądziła  esbeków, oskarżonych   o  „porwania  toruńskie”.  A  oto  inna  wypowiedź Stanisława  Śmigla na ten sam temat: „Szkoda tylko, że skazywani są  mało  znaczący  funkcjonariusze  jak  Mieczysław  K.,  a ich mocodawcy  śmieją się dziś wszystkim w twarz, jak choćby G. były zastępca komendanta wojewódzkiego MO i szef SB w Toruniu. Często widuję  go, bo w tym samym kiosku kupujemy gazetę. Jawi się dziś jako  miły,  wręcz  jowialny starszy pan, tymczasem w latach 80. wydawał   większość  rozkazów,  bali  się  go  wszyscy.”  (zob.: <http://kw.pl.eu.org/t/wyrokSB.htm>.)  Owym  „jowialnym starszym panem”  jest, rzecz jasna, pułkownik Zygmunt Grochowski, do dziś będący niemal sąsiadem Krystyny i Stanisława Śmiglów.

 

Należy  wyraźnie  dodać, że powyższe komentarze Śmigla do wyroku na  jego  dręczyciela nie  koniunkturalne – nie wynikają z woli,  aby  teraz,  po  latach, nie rozgrzewać nastrojów, nie są także  związane z długoletnią obecnością Śmigla w Unii Wolności, której   liderem   był   autor   nieszczęsnego  sformułowania  o oddzielaniu  przeszłości „grubą linią” (albo „grubą kreską”, jak wolą  ci, którzy pamiętają mniej dokładnie). Już w kwietniu 1979 r.,  kiedy  SB  robiła  w  całej Polsce przesłuchania rozmaitych „figurantów”,  aby sprawdzić ich alibi w związku z wysadzeniem w powietrze części pomnika Lenina w Nowej Hucie, Stanisław Śmigiel wypowiedział  się  do  przesłuchującego go wtedy por. Eugeniusza Duszy  podobnie, jak aresztant Adam Michnik w grudniu 1983 r. – pod koniec pamiętnego listu z mokotowskiego więzienia – napisał do  gen.  Czesława  Kiszczaka:  że jeśli Duszę kiedyś rozjuszony tłum  będzie gonił, to on (tj. Śmigiel) nie zatrzaśnie przed nim drzwi   swojego   mieszkania.   A  przecież  takie  samosądy  na tajniakach  były  rzeczą  spotykaną,  i to niewiele wcześniej: w Budapeszcie  w 1956 r. (na funkcjonariuszach AVH) i w Lizbonie w 1974  r.  (na  funkcjonariuszach  PIDE),  potem  doszedł jeszcze przykład  Bukaresztu z 1989 r. (i funkcjonariuszy Securitate). A wydźwięk  takich  słów  u  człowieka,  będącego w danym momencie fizycznie  we  władzy  bezpieki,  jest bardziej przekonujący niż słowa  jakiegoś  pięknoducha  (jak  np. niejakiego TW  „Mirek” z Warszawy, pisarza, bardzo  nagłośnionego  w roli „Autoryteta Moralnego” – ten człowiek od kilku lat już nie żyje),  napisane  po (domniemanym!) zwycięstwie nad tyranią  tejże  bezpieki. (Michnik wiarygodność tych swoich słów udowodnił  już zawczasu – w okresie miedzy Sierpniem a Grudniem –   zapobiegając  samosądowi  zgromadzonego  tłumu  na zwykłych milicjantach  w  Otwocku;  potem,  w  Magdalence,  przy okrągłym stole, a także przy rozlicznych późniejszych okazjach, udowodnił je  z  pewnym –  lekko  licząc – tysiącprocentowym naddatkiem, zupełnie niepotrzebnym, najdelikatniej rzecz określając...)

 

A  oto  pojawia  się  esbek znajomy z 1980 roku – znajomy w tym sensie,   że   (wówczas)   był   oficerem  prowadzącym  Andrzeja Olszewskiego  bardzo gorliwie donoszącego do SB jako TW „Karol”. Jest  nim  ROMAN  ZIELENKIEWICZ  (ur.  12  sierpnia 1953 r.). „Z pytaniem  o  sprawę  porwań  zwróciłem  się  jeszcze  do  Romana Zielenkiewicza, również ówczesnego podwładnego Misza (dziś sklep z  wyposażeniem  mieszkań  przy  ul.  Prostej) –  »Nie  mam nic wspólnego  z tą sprawą. Odszedłem z SB, gdyż nie zgadzałem się z metodami moich przełożonych”” (Andrzej Churski. „Zadra”, „Wolne Słowo. Pismo NSZZ »Solidarność« w Toruniu „  nr  28,  22 czerwca 1990 r.) Och, co za szlachetność (po latach)!  Refleksja  moralna trafna. Jednak refleksja refleksją, ale – ten refleks! „Refleks szachisty” to chyba zdecydowanie za słabe  określenie  w  tym  wypadku...  „Wiemy,  że Henryka Misza zastępował  też  kpt.  R.  Zielenkiewicz.  W roku 1987 pełnił on przez  jakiś  czas  obowiązki kierownika grupy” (Prof. Wojciech Polak, „Czas ludzi niepokornych. Niezależny Samorządny Związek Zawodowy »Solidarność« i inne ugrupowania niezależne w Toruniu i Regionie Toruńskim  (13 XII 1981 – 4 VI 1989)”, Wydawnictwo Uniwersytetu Mikołaja   Kopernika,  Toruń  2003,  str.  399).  Od  roku  1980 Zielenkiewicz awansował  o  dwa stopnie – z podporucznika na kapitana. Pewnie za niezgadzanie się z metodami przełożonych? W grupie OAS – już w  3  lata  po  owych  porwaniach  toruńskich!    awansował na zastępcę  kierownika,  a nawet na p.o. kierownika. Zapewne także – za niezgadzanie się z metodami przełożonych? Bujać to my, ale nie  nas...  (Gwoli  jasności –  Roman Zielenkiewicz  nie  był objęty oskarżeniem  ani wyrokiem w sprawie o porwania toruńskie.) Ale w 1991  roku  ci,  którzy  zaczynali  zarabiać  w  prywatnym handlu, musieli  swoje  kramy  montować  z prymitywnych prefabrykatów, i każdego ranka na nowo je rozkładać, a nie – wynajmować na sklep lokal w kamienicy, położonej w centrum wojewódzkiego miasta. Jak to  napisał  był  George  Orwell: „wszystkie zwierzęta są równe, ale...”.  Sapienti  sat!   Z  którym to przełożonym nie zgadzał się ppor. Zielenkiewicz: z „Chyżym”, czy z „Napoleonem”?

 

MAREK  KUCZKOWSKI  (ur.  2  czerwca  1953  r.)  w  zasadzie  nie występuje  w  tej  opowieści.  Niemniej jednak jego kariera jest bardzo  znamienna,  toteż  tak  „malowniczą”  postać  nie sposób pominąć  w  tym  wyliczeniu... W dniu 15 października 1986 r. na wojewódzkiej   inauguracji   szkolenia   partyjnego   w  Toruniu uhonorowano zasłużonych aktywistów szkolenia partyjnego medalami „Za  upowszechnianie  marksizmu-leninizmu”. Wśród nich – esbeka Marka Kuczkowskiego („Gazeta Toruńska”, 16 października 1986 r., str.  1).  W  pięć  lat  później  M. Kuczkowski stał przed Sądem Wojewódzkim  w  Toruniu  jako  jeden  z  sześciu  oskarżonych  o dokonywanie  w  lutym  i  marcu 1984 r. tzw.” porwań toruńskich”. „Ciekawy   jest  przypadek  oskarżonego  Marka  K[uczkowskiego]. Absolwent filologii polskiej na UMK. W wolnych chwilach pomiędzy zadaniami  operacyjnymi  wynikającymi  z  pracy w tajnej służbie zbierał materiały do pracy doktorskiej na temat nauki społecznej Jana  Pawła  II.  [...]  Był  wykładowcą  WUML  [=  Wieczorowego Uniwersytetu Marksizmu-Leninizmu – dopow. JS]. Nauczał młodzież podczas  letnich obozów pn. Awangarda XX wieku. Gdy zabrakło dla niego miejsca w policji, w maju 1990 roku skorzystał ze wsparcia kredytowego Fundacji Europejskiego Funduszu Rozwoju Wsi Polskiej oraz   kredytu   Wielkopolskiego   Banku   Kredytowego   w  celu uruchomienia   produkcji   pieczarek   na   skalę  przemysłową.” (Zbigniew  Branach, „Toruńska OAS (10) Koronkowa robota śledcza. Dossier  oskarżonych”, „Nowości. Dziennik toruński” z 6 września 1991  r.) – już wcześniej okazało się, ile były esbek pożyczył: „Marek  Kuczkowski  kupił  za  1  mln    gospodarstwo  rolne i zamierza   budować   pieczarkarnię,   korzystając  z  kredytu  w wysokości  150 mln złotych.” (zob.: Robert Ziemkiewicz, „Toruń'84 czas porwań”,  „Nowości.  Dziennik  toruński”  z 15 kwietnia 1990 r., str.  3). Być może zainteresowanie magistra Kuczkowskiego Janem Pawłem II nasiliło się z chwil,a, gdy jego 26. urodziny zostały uświetnione pierwszym przybyciem papieża do Polski? Nie wiadomo, za to wiadomo, że 5 grudnia 1991 r., wraz z kilkoma innymi osobami, Kuczkowski został skazany  (w  I  instancji)  za w/w porwania. W roku 1996 był już z powrotem na wolności i założył własną  firmę  PROGRES  TORUŃ  Akademia  Psychologii Biznesu  (niedaleko Torunia), która funkcjonuje do tej pory, a zajmuje  się:  szkoleniami,  rekrutacją  i  selekcją pracowników oraz innymi usługami doradztwa personalnego, a także jest  członkiem-założycielem  Polskiej  Izby Firm Szkoleniowych. Ale  również tego było mało byłemu esbekowi – w lutym 1997 roku widziano  Kuczkowskiego  w Przysieku k/Torunia na spotkaniu osób zainteresowanych  firmą  „Skyline – Herosys Rechenzentrum”; jak się  okazało –  „piramidą  finansową”; on był jej dyrektorem na obszar   Polski   północnej –  w  Przysieku  wszak  „robił  za” konferansjera  (z akompaniamentem psychedelicznej muzyczki) tak, jak  gdyby w życiu nie był nikim innym jak tylko konferansjerem. (Marek Kuczkowski jest aktywny także w innych branżach biznesu na terenie  Torunia.)  W  dniach  4-6  grudnia 2003 r. odbyła się w Bibliotece   Głównej  UMK  konferencja  naukowa  „Czytelnik  czy klient? Ogólnopolska konferencja bibliotekarzy”, na której Marek Kuczkowski wystąpił jako autor jednego z referatów, pt.: „Klient w  bibliotece  – trudne wyzwanie?”, zaś jego firma „Progres” – jako  sponsor konferencji. Tekst referatu (zob.: <http://ebib.oss.wroc.pl/matkonf/torun/kuczkowski.php>) niedoszłego doktora aż ocieka  życzliwością dla bliźnich... Człowiek wszechstronny jak, nie   przymierzając,  Leonardo  da  Vinci –  iście  renesansowy człowiek!  A  powiadano,  że  po  Pawle  Fłorienskim (= jednym z niezliczonej    rzeszy   Rosjan,   zamęczonych   na   śmierć   w bolszewickich  obozach  koncentracyjnych,  wymienionym w sławnym dziele    Aleksandra   Sołżenicyna   „Archipelag   GUŁag”)   uże rieniessansowych liudiej bolsze nie bywajet...

 

KRZYSZTOF  WOLAK  (ur.  10  kwietnia 1950 r.) również nie został uwzględniony  w  tej  relacji,  chociaż  może  powinien  – jego donosy,  podpisywane  pseudonimem TW „Andrzej”, dotyczyły m. in. także   omawianego   tutaj  środowiska  opozycyjnego,  a  w  ich formułowaniu  wykorzystywał wiadomości, które w zaufaniu mu jako psychologowi powierzano (Marcin Gugulski „Uczelniany psycholog”, „Głos”  nr  41/1055  z  9  października  2004 r., str. 10-11). W latach  1979  i  1980  pracował  jako  psycholog  w Akademickiej Przychodni  Lekarskiej  UMK  jako dodatkowym miejscu pracy – od 1984  roku  jest nauczycielem akademickim w Katedrze Psychologii na   UMK.   Do   stosunkowo   umiarkowanych  zarobków  starszego wykładowcy   dorabia   we   własnej  prywatnej  firmie:  Cogito. Rekrutacja,  Szkolenia, Zarządzanie personelem. Może dzięki temu stać  go na dawanie upustu swoim pasjom „towarzyskim”, właściwym raczej  ludziom  robiącym niezłe kariery – jest, a przynajmniej był (wg stanu na 13 października 2003 r.) przewodniczącym strefy bydgoskiej   Regionu  Zachodnio-Pomorskiego  Lions  Club  Polska (dosyć znanej organizacji, ponoć charytatywnej, w gruncie rzeczy – „para-masońskiej”). Ale również to nie wszystko. Na kimś, nie będącym pracownikiem naukowo-dydaktycznym, lecz – dydaktycznym, nie  ciąży  już obowiązek zapracowania w przepisanym terminie na kolejny  stopień naukowy (habilitację). Dr Wolak jednak nie leni się –  oto  Ogólnopolskie  Stowarzyszenie Pełnomocników Ochrony Informacji  Niejawnych  „SECRETUM”  (nota  bene,  jednym  z jego inicjatorów  jest  Stanisław  Śmigiel) zorganizowało Konferencję Pełnomocników  Ochrony Informacji Niejawnych, która odbyła się w Toruniu   w   styczniu   2002   r.   pod   patronatem   Wojewody Kujawsko-Pomorskiego  i toruńskiej senator Krystyny Sienkiewicz. W  jej  wyniku  powstała książka „Od blokady dróg do World Trade Center.   Taktyka   i   technika   przeciwdziałania  zagrożeniom terrorystycznym  oraz  innym publicznym działaniom pozaprawnym”. Na  tej  konferencji  wystąpił  dr  Krzysztof  Wolak  z  Katedry Psychologii      UMK  „Psychologiczne  aspekty  działań terrorystycznych”.  Zaledwie  w  kwartał później odbyła się inna konferencja –  tym  razem  uniwersytecka, której plonem również jest  książka:  Violetta  Kwiatkowska-Darul  (red.), „Terroryzm. Materiały  z  sesji  naukowej.  Toruń,  11  kwietnia 2002 roku”, Wydawnictwo  UMK,  Toruń  2002.  Również  tam  przyczynił się dr Krzysztof  Wolak    referatem pt.: „Osobowość terrorysty (?)”. Ten  sam  referent  (tym  razem  przedstawiony  nie  tylko  jako pracownik Katedry Psychologii UMK, ale również – jako Kierownik Specjalnych   Studiów   z   Zakresu   Doradztwa  Personalnego  i Organizacyjnego UMK) wygłosił referat „Rola zarządzania zasobami ludzkimi w procesie zwalczania zjawiska korupcji” na konferencji na  temat: „Przeciwdziałanie korupcji w administracji państwowej i   samorządowej   oraz  w  życiu  gospodarczym”,  która –  pod patronatem  toruńskiego  posła[81] Antoniego Mężydły – odbyła się w dniach 24-27 września 2003 r. w Toruniu. Jak na człowieka, który przed  jesienią  2004  r.  (kiedy wyszła na jaw niechlubna część jego  przeszłości)  sam  dźwigał  w  swej pamięci pewną niejawną informację  (o sobie), jest to trochę niesamowita zbieżność: ten sam człowiek miał dziwnie często do czynienia ze Stowarzyszeniem „SECRETUM”  i  z  dokonywaniem ekspertyz, odnoszących się do styku sfer:  niejawności, bezpieczeństwa publicznego, przestępczości i przemocy...  W  kilka  miesięcy  po  jego  zdemaskowaniu  zabrał publicznie  głos  na temat swojego donosicielstwa – wyraził tam nawet   przeprosiny,   jednak  starając  się  pomniejszać  swoją niedobrą  rolę sprzed lat rolę i sugerować, że „nie wiedział, co czynił”  (Jacek Kiełpiński „Agent wyznaje swoje winy”, „Nowości. Dziennik toruński” z 24 czerwca 2005 r., str. 1 i 2).

 

Firma  byłego  oficera  SB Marka Kuczkowskiego ma w nazwie słowo „psychologia”.  Firma  byłego konfidenta SB Krzysztofa Wolaka ma psychologa  jako  swego  właściciela. Obie działają na tym samym terenie. Czy   nawzajem sobie klientów odbierają (jako konkurentki) czy  raczej –  podrzucają  (jako kooperantki)? To jednak niech pozostanie zmartwieniem   tej  kompradorskiej   (i   zarazem   czerwonej) burżuazji...

 

Donosów, dotyczących toruńskiej opozycji, a pochodzących od DONATY TRAPKOWSKIEJ (czyli – według    wszelkiego prawdopodobieństwa    od  TW  „Adam”),  udało  się  dotychczas znaleźć   mniej,  niż  pochodzących  od  Krzysztofa  Wolaka  (TW „Andrzej”).  Jednak  skupienie  uwagi  raczej na niej niż na nim wynika  z  prostego faktu, że Trapkowska dwukrotnie znalazła się „we  właściwym  czasie  i  właściwym  miejscu”  (oczywiście – z punktu  widzenia bezpieki), czyli w ostatnim tygodniu lipca 1980 r.,  kiedy  mogła  przyczynić się do powstrzymania fali strajków poprzez „sprzedanie” transportu „zaraźliwego” numeru dwutygodnika „Robotnik”, a potem – w ostatnim tygodniu sierpnia 1980  r.,  kiedy  mogła  z kolei przyczynić się do powstrzymania akcji  ulotkowej na rzecz strajkujących. Już wówczas, latem 1980 r.,   nie  kryła,  że  wszystko  (powtarzam:  wszystko)  potrafi traktować  utylitarnie,  jeżeli  to  pomogłoby jej w karierze. W jesieni 1981 r. Donata Trapkowska zabiegała o zatrudnienie się w Warszawie  jako  dziennikarka  w  prasie Niezależnego Zrzeszenia Studentów.  Po  zawieszeniu  stanu  wojennego  (1983) można było widzieć  jej  nazwisko  na łamach prasy studenckiej (np. „Nowego Medyka”), potem (1985) także – jej (rozpoznawalny) pseudonim  „D.Trap” – w   „Integracjach”.   Zawarła   znajomość   z  pewnym  literatem warszawskim,   który  jeszcze  w  epoce  bierutowskiej  otrzymał mieszkanie  w  solidnym  bloku  mieszkalnym  w  dzielnicy, gdzie przydzielano   mieszkania   ludziom  ówcześnie  uprzywilejowanym (kilka  klatek schodowych w bok od mieszkania Jana Lityńskiego). Wynajęła  się  jako  opiekunka owego, już wiekowego, literata, a potem,  w  myśl  ówczesnych przepisów, nabyła prawo do przejęcia mieszkania po zmarłym – w ten sposób  ominęła  trudność wynikającą   z   (innych)   przepisów,  tj.  uzyskała  prawo  do zameldowania  w  Warszawie  na  pobyt stały. Wbrew stereotypom o sprycie Żydów – których jakoby tylko Ormianie potrafią oszwabić –   oraz  o prostoduszności, naiwności albo wręcz nieporadności Kaszubów    wykorzystywanych  wskutek  tego  nie  tylko  przez Niemców, ale także przez swoich nie-kaszubskich rodaków – tym razem to młoda Kaszubka owinęła  wokół  palca starego Żyda... Chyba, że (jak  można dowiedzieć się w jej rodzinnych Kartuzach) kaszubską –   a  więc  słowiańską –  urodę  odziedziczyła po pozostałych trzech  czwartych swoich przodków, natomiast inteligencję i może nie  tylko  ją –  po  bynajmniej  NIEsłowiańskiej matce swojego ojca...).  Przynajmniej  ok.  1988  roku pracowała (chyba po raz pierwszy  w  związku z wyuczonym zawodem?) jako kierownik działu prawnego w redakcji pisma „Rada Narodowa”, a to już nie byle co, bowiem  wydawcą „Rady Narodowej” była Rada Państwa PRL czyli jej „kolegialny prezydent” –  w  takiej  redakcji  nie  przyjmowano by (i to na kierownicze   stanowisko!)  do  pracy  osób  niebłagonadiożnych. Znajomość z pewnym Metysem (z Peru albo Ekwadoru) o imieniu Juan pokierowała  jej  karierę  na  nowe  tory  (może  więc niechcąco wyprorokowano  jej  to,  gdy w młodzieżowym środowisku w Toruniu miała  ksywkę „Doña Juanita”, co było oczywiście urobione od jej imienia...).  Prawdopodobnie  w  jesieni 2003 r. (na to wskazuje internetowy  ślad  tej informacji) ukazująca się w stolicy „Nowa Gazeta  Praska” zamieściła ogłoszenie o jakimś spotkaniu mającym się  odbyć  w  Centrum Terapii i Masażu w Warszawie (owo Centrum mieści się przy placu sąsiadującym  z  ulicą,  przy  której Trapkowska zamieszkała w latach 80). Przy sposobności ogłoszenie informowało także o różnych innych osobach świadczących „usługi” z   dziedziny   nazywanej   (bardzo   eufemistycznie)  „medycyną niekonwencjonalną” –  wśród  tych  osób  jest wymieniona Donata Trapkowska  jako  „mistrz  bioenergoterapii  oraz  konchowania i świecowania uszu, specjalista feng-shui i astrologii chińskiej”. Poza  tym  Trapkowska  posiada wydawnictwo „DATA”, przemianowane potem na „DATA XXI”. Repertuar produkcji tej oficyny wydawniczej też zazębia się ze sferą niekonwencjonalnych (by tak rzec) pasji jej właścicielki.

 

Wiadomości  o obecnych losach innych wymienionych tu konfidentów są prawie żadne. Podobno ANDRZEJ OLSZEWSKI (TW „Karol”) zabiegał o  praktykę  zawodową  w  Służbie Więziennej. Jedna z wersji tej plotki mówiła, że nawet tę praktykę  (w  1981 r.) odbywał w toruńskim  „okrąglaku” – areszcie  śledczym,  będącym jednym z wierzchołków  tzw.  „trójkąta  wychowawczego”  (są to trzy bardzo bliskie sobie wzajemnie budynki: Collegium Maius   UMK,  kościół  mariacki  czyli  żartobliwie:  „Collegium Marianum”  oraz  areszt  w  dawnej  baszcie,  zwany  żartobliwie „okrąglakiem”  albo:  „Collegium  Rotundum”...).  W  każdym razie studiował  w  latach 1978-83, a potem miał wyjechać do RFN i tam chyba pozostaje do dzisiaj, podobno pracuje jako... mechanik samochodowy w Berlinie. STANISŁAW CHAMERA najprawdopodobniej nie mieszka już w Grudziądzu, jakoby zamierzał (w 1980 roku) przenieść  się do Łodzi; z lat 90. pochodzi inny ślad, sytuujący go  gdzieś  na  pograniczu  ówczesnych województw: toruńskiego i olsztyńskiego.  Prawdopodobnie  osiągnął  niedawno albo niebawem osiągnie wiek emerytalny.

 

Ale może dosyć już o Tych-Którzy-Wiedzą-Gdzie-Jest-Miód...

 

 

na „wolności”

 

Naprzeciwko  310  złotych,  które  bezpieka  wydała  (z  naszych podatków!)  na  specjalną  gratyfikację  „spożywczą”  dla  swego gorliwego kapusia Stanisława Chamery, leży te 300 złotych, które Jacek  Kuroń  pożyczył  Krystynie  Kucie,  a  które – kiedy nie przyjął  ich  zwrotu –  trafiły  na  kościelną  tacę w Podkowie Leśnej.  Między tymi dwiema kwotami zachodzi znamienna symetria, która   jest   przecież   asymetrią!  Jak  pomiędzy  ewangelicznym „trzydzieściorgiem  srebrników”  a –  również  ewangelicznym – „wdowim groszem”.

 

Opowieść  KRYSTYNY  KUTY o tych trzystu złotych, chociaż dzisiaj (kiedy  i biedni, i bogaci wydają się być bardziej przywiązanymi do  pieniędzy, niż ćwierć wieku wcześniej) może brzmieć nieprawdopodobnie, i chociaż zawiera pewną  niejasność  chronologiczną, nie jest bynajmniej żadną jej przechwałką  ani  zmyśleniem!  Także  ludzie,  którzy poznali ją później,  byli  pełni  podziwu  dla jej szlachetnego charakteru. Piszący  te  słowa  we wczesnych latach 90. wieku XX usłyszał od znanej  toruńskiej nauczycielki, Olgi Nikonowiczowej (która sama bardzo   ofiarnie   wspierała  podziemną  „Solidarność”!)  różne superlatywy pod  adresem  K.  Kuty –  włącznie  z  określeniem „człowiek  ewangelicznej dobroci”. Dokładnie tego samego epitetu użyła  (słyszano  to  w XXI wieku) o Krystynie Kucie prof. Zofia Mocarska-Tycowa – owszem, zaprzyjaźniona z nią od czasów, kiedy Mocarska-Tycowa była jeszcze adiunktem, zaś Kuta „jej” studentką –  ale (przecież) tak mocno nacechowanego wartościująco epitetu nie   „rzuca  się  na  wiatr”.  A  zwłaszcza  chyba  nie  sposób spodziewać  się  takiej lekkomyślności po polonistce... Krystyna Kuta  (polonistka) dokładnie tak samo (= „człowiek ewangelicznej dobroci”)  wypowiedziała się w 1980 roku o Stanisławie Śmiglu – ci,  którzy    znają,  wiedzą, że w jej ustach to rzeczywiście wyróżnienie  z  „najwyższej  półki”,  bo  chyba  tylko jeszcze o jednym  człowieku  tak  powiedziała(by),  a  mianowicie  o Jacku Kuroniu,   który  był  przedmiotem  jej  największej  fascynacji politycznej  „od  zawsze”.  (A  gdy  już  o tym mowa, to warto w lżejszym   tonie   dopowiedzieć,  że  Kuroń  na  samym  początku znajomości  z  Kutą – na pewno w I kwartale 1980 roku – nazwał ją  „Królową  Rewolucji”.  Ktoś inny w owym czasie powiedział do niej,  że  jest  „Matką  Polką” – tu nie zareagowała odegnaniem pochwały  jako nienależnej, ale z dumą odrzekła, że owszem – za takową  chciałaby  siebie  uważać.) Sumiennie wykonywała wszelką powierzoną  jej  pracę,  z pieniędzy rozliczała się stale w myśl zasady  „kochajmy się jak bracia, liczmy się jak ...” (nie, tego nie   wolno   dopowiedzieć,   bo  to  byłoby  wbrew  dzisiejszej „polit-poprawności”).  W  obozie internowanych odsiedziała pełną miarkę, jaką WRON(a) odmierzyła kobietom, niemal dokładnie w dwa lata  później opuściła (po kwartalnym pobycie) areszt śledczy na mocy   amnestii,  ogłoszonej  na  „czterdziestolecie  PRL”.  Jej postawy  nie  podważył  również  niełatwy  dla niej fakt, że jej samotne  macierzyństwo  w  1985 r. z pojedynczego zmieniło się w podwójne.   To   jej  dziełem  było  niezależne  pismo  „Sprawy” ukazujące  się  w  Toruniu  w  1981  r.  (w  stopce  redakcyjnej figurowali  też  Andrzej  Sobkowiak  i  Konrad  Turzyński – ten ostatni  tylko figurował; no przecież: „figurant”...). Także jej wyłącznym  dziełem  było  podziemne  pismo „Nadwiślanin” – jego szósty   numer  był  zresztą  właśnie  poświęcony  przedwcześnie zmarłemu  Andrzejowi Sobkowiakowi (ur. 23 sierpnia 1945 – zm. 7 grudnia 1987 r.); Kuta o pisząc o nim przekroczyła nawet miarę skromności  Śmigla  z jego artykułu o Niklaszewskim! Mianowicie, wspominając wspólne  zatrzymanie jej i Sobkowiaka w 1981 r., gdy udawali się do  Warszawy  na  spotkanie  przedstawicieli  różnych  komitetów obrony  więźniów  politycznych,  afiliowanych  przy  instancjach „Solidarności”, nie wymieniła swojego nazwiska, chociaż napisała tekst anonimowo, toteż potencjalny czytelnik nie musiałby dopatrzeć się w tym autoreklamy (bo jej tam naprawdę nie było).

 

Krystyna  Kuta  nadal  pisuje czasem wiersze. Ten, który znalazł się  jej  w  wywiadzie  dla  „Przeglądu  Pomorskiego”  (i został powyżej  przytoczony), znalazł – najprawdopodobniej w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych – swoistą kontynuację:

 

          Polonez trwa – pod murem stoję,

          chciałabym usiąść lub iść dalej.

          U stóp mam koszyk spranych flag

          przydatnych do czyszczenia szkła.

 

          Któżby mnie dziś do tańca prosił?

          Chyba to byłby dance-macabre.

          Polonez trwa. Tu, na tym placu

          szeptałam murom, że już czas

          zacząć...

                          Zwykle wiosna wczesna

          wybija świat z rozsądnych ram,

          Ogiński rzewny jest jak kwiecień,

          tylko mi łez i echa brak.

 

          Dysonans w pląsy wlazł z łoskotem –

          czy to polonez, czy już marsz?

          Wolność – to znów gdzieś pod prąd odejść,

          jak zeszłoroczny śnieg i wiatr.

 

Widać   u  tej  artystki  dyskretną  obserwację  rzeczywistości: łagodną melancholię, uznawanie swojej małości wobec otaczającego świata,  trochę  nawet  z  postawy  „przepraszam,  że żyję” – a wszystko to ubrane w formy, które również co najwyżej dyskretnie odznaczają   się   regularnością  rytmu  albo  innych  elementów wersyfikacji.  Jest  to  regularność,  właściwa szemraniu wody w strumyku.   Wiersze   Krystyny   Kuty  w  niczym  mnie  ustępują twórczości  Ewy  Lipskiej  lub Haliny Poświatowskiej (a nawet – Anny Pogonowskiej!). Wydaje się jednak,  że  nastrój  okresu, o którym tutaj mowa, lepiej został odtworzony w jeszcze innym wierszu Kuty:

 

          Noc – przezroczysta opiekunka nasza

          równina śniegu lśniąca jak patelnia

          dom nasz bez częstokołów, drzwi bez klamek

          dzień, który trzeba przeżyć bez gwarancji.

 

          Ściany zabezpieczone przeciw naszym słowom

          z wolna pełznąca po stole rozmowa

          cisza, w której słyszymy tętno bezsilności

          chodzenie po ulicach jak po długich dłoniach.

 

          Ktoś nie śpi, aby komuś resztki snu odebrać

          i nie rozstąpi się skostniała ziemia

          ani nas wchłoną zwarte obłoki

          ani rzeka uchyli gęstej kry przed nami.

 

Jest  wyjątkowo (jak na zwyczaje tej autorki) dokładnie datowany –   powstał  w  nocy  z 31 stycznia na 1 lutego 1980 r., a więc krótko  po  tym,  jak  uniknęła  zatrzymania  na  dworcu  (25/26 stycznia)  i  jeszcze  krócej  po  swoim pierwszym przesłuchaniu przez  SB  (31  stycznia).  Wiersz  ukazał  się w „Bratniaku” nr 1(21),  poprzedzając  tam  inne,  powstałe  w  poprzednich dwóch latach  (ale  najwidoczniej  wskutek  niedopatrzenia wypadła zeń środkowa zwrotka).

 

Oto  jak  o  MIROSŁAWIE  SĘDZIKOWSKIEJ  pisał Konrad Turzyński w liście  z  dnia  17  września  2000  r.  do  ministra  kultury i dziedzictwa  narodowego  Kazimierza  Michała Ujazdowskiego (a do wiadomości  ówczesnego Biura Poselskiego Unii Wolności w Toruniu czyli –  do  posła[82] Jana Wyrowińskiego), apelując, aby przyznano jej   odznakę   Zasłużonego   Działacza   Kultury (pogrubienia w cytacie w ślad za oryginałem):   „W  czasach obywatelskiego  nieposłuszeństwa  przed sierpniem 1980 r., będąc młodą mężatką i matką, a początkowo także studentką, zdecydowała się zostać sygnatariuszką »Karty Praw Robotniczych”, udostępniając  na  użytek  owego  dokumentu  nie  tylko  imię  i nazwisko,  ale  także adres i numer telefonu [...] . W ówczesnym województwie  toruńskim  poza Nią były tylko trzy takie osoby – Stanisław Śmigiel   w   Toruniu  oraz  Maksymilian Moździński  i Edmund Zadrożyński  w  Grudziądzu.  U Niej odbywały się niektóre spotkania  samokształceniowe  młodego środowiska inteligenckiego (głównie: studenckiego)  w  Toruniu  (i  niektórych  innych miejscowościach ówczesnego województwa), zaliczającego siebie do tzw.  »opozycji  demokratycznej« (na jednym z nich – bodajże 24 października  1979  r.  [tu  autor listu mylnie odtworzył datę i poniekąd  tematykę  owego  spotkania –  dopow.  JS]  w  roli zaproszonego prelegenta, mówiącego o wydarzeniach marca 1968 r., wystąpił Jan Lityński, członek KSS »KOR«, dzisiejszy znany poseł Unii  Wolności). Pani Sędzikowska publikowała także w podziemnej prasie –  wiem  przynajmniej  o  jednym  tekście Jej autorstwa, podpisanym  pseudonimem  »M.B.«[83],  który  pod  tytułem »W Toruniu czekają«  ukazał  się  łamach  podziemnego miesięcznika »Głos« w 1979 r. [...]  Państwo  Sędzikowscy  wielokrotnie udzielali gościny toruńskim   i   innym   przybyszom  ze  środowiska  przeciwników komunistycznego  reżymu.  U  Pani  Mirosławy zawsze towarzyszyły temu:  serdeczność  i  optymizm,  chociaż za swoje zaangażowanie płaciła  niemałą  cenę –  długoletni  PRL-owski  »Berufsverbot«[84].  Nie  powstrzymało  Jej  na tej drodze także drugie macierzyństwo.   Na   przełomie   zimy   i   wiosny   1980  roku uczestniczyła  w  zbieraniu  podpisów  pod  protestem  przeciwko brutalnym napadom organizowanym przez bezpieczniackie bojówki na studentów  uczestniczących  w  Warszawie  w  podobnych  formach samokształcenia  organizowanych   przez Towarzystwo Kursów Naukowych. W pół roku później odwiedzała w chełmżyńskim szpitalu obcego człowieka,  Bolesława Niklaszewskiego z Wąbrzeźna, który znalazł  się  tam  z bardzo poważnymi obrażeniami, jakich doznał wskutek wypadku samochodowego, zawinionego przez funkcjonariuszy Służby  Bezpieczeństwa konwojujących go do aresztu milicyjnego w Chełmnie.  Nigdy  nie  starała  się  o  docenienie jej postawy i zrekompensowanie  sobie w taki sposób dawniejszych trudnych lat[85]. Nadal robi  to,  co lubi i potrafi najlepiej: uczy młodzież (szkolną i studencką – w tym także korepetentów, bowiem do zamożnych ludzi nigdy  nie  można  było  Jej  zaliczyć!),  czyniąc  to  z  dużym zaangażowaniem   i  znawstwem,  a  także –  z  sukcesami. Pani Mirosława  Sędzikowska  jest  również  Działaczką  Kultury sensu stricto  w zwykłym, węższym sensie tego tytułu: od lat tworzy teksty   literackie.   Współpracowała   m.   in.  z  czasopismem »Fantastyka«. Napisała też przynajmniej dwie powieści (te, które miałem  przyjemność czytać), zresztą pozornie przeznaczone tylko »dla  dzieci«,  a  utrzymane w konwencji »phantasy«, mianowicie: »Dom  wiedźmy ze wzgórza« (Wydawnictwo Przedświt, Warszawa, 1991 r.)   i   »Czarodziej  mieszkał  za  rogiem«  (Wydawnictwo  Adam Marszałek,  Toruń, 1993 r.). Nie znam się na tym (nie posiadam w ogóle   wykształcenia   humanistycznego,   lecz   przeciwnie  – matematyczne),  ale  dopatrywałem  się  w  nich swoistej odmiany prozy  poetyckiej,  przypominającej tę znaną z powieści Tadeusza Konwickiego    powstałych    w    latach   siedemdziesiątych   i osiemdziesiątych  (może  nieprzypadkowo? – wszak jego twórczość była przedmiotem Jej pracy magisterskiej, czytywanej nadal[86] przez magistrantki-polonistki  na  UMK w  ostatnich  kilku  latach...).  Przedstawiła  tam niepowtarzalny  urok  na  wpół  realnego,  na  wpół  baśniowego, sennego  miasteczka  Łoza –  a taka była prawdziwie polska (bo: przedkrzyżacka, a nie urobiona od niemieckiej wersji »Culmsee«!) nazwa   Jej   rodzinnej   Chełmży.   Twórczość   literacka  Pani Sędzikowskiej   zaczęła  zyskiwać  uznanie  również  za  granicą (przynajmniej  w  Czechach),  o  czym  można  przekonać  się  za pośrednictwem internetu, [...]” Cóż tu można dodać? Chyba to, że podwójne macierzyństwo Mirosławy Sędzikowskiej od pewnego czasu stało   się   macierzyństwem   samotnym (niejako  w  odwrotnej kolejności  niż  u  Krystyny Kuty), co – także w tym wypadku – nie wpłynęło na postawę ani na system wartości matki.

 

Kiedyś,  tuż  przed  zakończeniem  kadencji swojego rządu, prof. Jerzy  Buzek  kilkorgu  politykom    w  nagrodę  za szczególne zasługi      przyznał   specjalne,   dożywotnie,   wysokie   i „nieodbieralne”   emerytury,   nie   wykluczające   otrzymywania świadczeń  emerytalnych  i  rentowych normalnie przysługujących. Jedną  z  osób  tak  wyróżnionych jest prof. Alicja Grześkowiak, senator,  wicemarszałek,  a  wreszcie marszałek Senatu. Pewien  z opisywanych  tutaj  opozycjonistów  z  1980 roku, wkrótce po tym fakcie,  rozmawiał  na  ten  temat  z  Krystyna Kutą  i  (osobno)  z  Mirosławą  Sędzikowską  (a jest to człowiek, który od połowy lat 80.  przez  kilka  następnych lat żywił spory szacunek do Alicji Grześkowiak!).  Do obu  rozmówczyń powiedział, że gdyby miał taką władzę, to cofnąłby tę emeryturę Grześkowiakowej, podzieliłby ją na  pół i przyznałby owe połówki tym  właśnie dwom rozmówczyniom. Obydwie  zareagowały  jednakowo –  każda z nich „dumna i blada” (ulubione  wyrażenie Kuty przy różnych innych okazjach) niemal  z oburzeniem odrzuciły sam taki pomysł, bo przecież nie „działały” dla spodziewanych – ani niespodziewanych – korzyści osobistych w  przyszłości, zwłaszcza zaś – nie dla korzyści, dających się wymierzyć pieniędzmi.

 

A  cóż  powiedzieć  o  KRYSTYNIE ANTOWSKIEJ? Wybierając męża wybrała swój los – człowieka  przez  lata  zagrożonego różnymi przygodami. (Podczas ich  ślubnej  mszy – 17 stycznia 1981 r. w kościele mariackim w Toruniu    ksiądz  na  kazaniu  jej  to  w  ogólnych  zarysach wyprorokował...)  Gdy  miała  jedno  malutkie  dziecko,  mąż był internowany,  gdy  miała dwoje małych dzieci – mąż był więźniem politycznym  ponownie,  po  aresztowaniu  go 3 listopada 1984 r. otrzymał  w  grudniu  tegoż  roku  wyrok  1,5  roku  więzienia z zawieszeniem  na  3  lata  za posiadanie nadajnika radiowego bez zezwolenia,  a  w  ogóle to był toruńskim rekordzistą w zakresie ilości  zatrzymań na 48 godzin, „zna prawie wszystkie areszty od Gdańska  do  Krakowa”  (zob.: niepodpisany tekst „Ludzie tamtych dni”,  „Nowości.  Dziennik toruński” z 31 sierpnia 1990 r., str. 7).  Zdarzyła się w 1985 r. jeszcze inna, trudna dla nich obojga, sytuacja (kto wiedział, ten wie; kto nie wiedział, ten nie musi). A i tak nie  zniechęciła  się –  to  u  nich  w mieszkaniu odbywały się magnetowidowe  seanse  filmów,  nie  dopuszczanych przez cenzurę PRL-owską, jak:  „Przesłuchanie”  Bugajskiego,  „Dolina  Issy” Konwickiego, „The day after” (pełna wersja! – TVP pokazała była o 20% mniej). Ale to już druga połowa lat osiemdziesiątych.

 

TO  TAKICH  LUDZI  MIAŁA  (A  MOŻE MA?) POLSKA! BEZINTERESOWNYCH WTEDY I DZISIAJ!!

 

Jak trzy „matki Polki” – Krystyna Kuta, Mirosława Sędzikowska i Krystyna  Antowska-Śmigiel.    korci  zajrzeć  ponownie do 31. rozdziału  biblijnej  „Księgi Przysłów”, żeby przypomnieć sobie, która  z  nich –  którymi  wersetami  została odzwierciedlona w zawartej tam „Pochwale Dzielnej Niewiasty”...

 

A  także jak trzej odważni, dzielni aż do bólu (dosłownie!), jak STANISŁAW   ŚMIGIEL   i   zwłaszcza   ANTONI   MĘŻYDŁO    dwaj „czeladnicy”   Bogdana   Borusewicza    oraz  ich  (starszy  o pokolenie)  „towarzysz  broni”  ś.p. BOLESŁAW NIKLASZEWSKI, albo wreszcie –  jak  MAREK  BERAK  legendarna postać toruńskiego podziemia w stanie wojennym.

 

Oraz –  różnych skromnych ludzi, którzy po prostu robili to, co robili, bo sumienie im mówiło, że tak trzeba.

 

ChWDP!

 

Czyli dokładniej: Chwała Wam, Dobre Poetki!  

 

 

Zakończono pisać 7 października 2005 r. tj. w 60-lecie ustanowienia PRL-owskiej bezpieki.

 

 

do góry

[1] Dla tych, którzy nie pamiętają: WRON = tzw. „Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego”, skupiona wokół gen. armii Wojciecha Jaruzelskiego „junta”, mająca jak gdyby „legitymizować” ogłoszony w dniu 13 grudnia 1981 r. przezeń (a formalnie w dniu 12 grudnia 1981 r. przez Radę Państwa PRL) stan wojennny. Potocznie nazywana „wroną” (skwapliwa aluzja do hitlerowskiej wersji niemieckiego czarnego orła, przezywanego przez Polaków „gapą”).

 

[2] Chodzi o terenową  placówkę  cenzury  tj. Głównego Urzędu Kontroli Prasy Publikacji i Widowisk.

 

[3] W 1985 r. Antoni Białowicz był już zastępcą prokuratora Prokuratury Rejonowej w Toruniu.

 

[4] Tadeusz Konwicki , ur. 22 kwietnia 1926 r., w czasie wojny żołnierz AK na Wileńszczyźnie, potem pisarz, który  zaczął  swoje pisarstwo od socrealizmu, a po 30 latach, czyli w czasie tu opisywanym,  cieszył  się  statusem  jednego z czołowych „pisarzy  opozycyjnych”.

 

[5] Dla tych, którzy mogą nie pamiętać: „Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego”, gremium stanowiące latem 1944 r. pierwociny satelickiego, marionetkowego „rządu” tak zwanej Polski Ludowej – data proklamowania przez PKWN tzw. „Manifestu Lipcowego” czyli 22 lipca (1944 r.) pokrywa się z prawdopodobną datą przystapienia króla Stanisława Augusta Poniatowskiego do pro-rosyjskiej Konfederacji Targowickiej. .

 

[6] Był to organ  Komitetu Centralnego  PZPR,  najważniejsza ogólnokrajowa  gazeta  codzienna w PRL, bezpośrednia poprzedniczka obecnie ukazującego się dziennika „Trybuna”.

 

[7] Włodzimierz Kowalewski (ur. 11 listopada 1956 r.), pochodzący z Olsztynka, obecnie znany w Olsztynie nauczyciel jęz.  polskiego  i także znany  w Polsce pisarz (prozaik, ale w wieku młodzieńczym – także poeta).

 

[8] RMP – formacja opozycyjna  istniejącą  pod  ta  nazwą  od  29 lipca 1979 r., która w znacznej mierze wydzieliła się spośród młodego pokolenia uczestników Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela skupionych wokół periodyku „Bratniak”,  ogólnopolska, ale mająca  w  Trójmieście swój główny ośrodek. Oblicze ideowe RMP było prawicowe w tym znaczeniu, że spotykały się w nim: „personalizm narodowy” (będący propozycją unowocześnienia myśli Romana Dmowskiego – tu głównym eksponentem był Aleksander Hall z Gdańska) oraz katolicko-konserwatywny nurt ruchu piłsudczykowskiego (silne państwo z wolnym rynkiem – tu głównym eksponentem był Jacek Bartyzel z Łodzi)

 

[9] Magdalena Modzelewska, obecnie: Modzelewska-Rybicka, ur. 3 listopada 1954 r.,  wtedy: nauczycielka-polonistka  z  Gdańska,  wcześniej  (jako studentka Uniwersytetu Gdańskiego) członkini Studenckiego Komitetu Solidarności w  Gdańsku,  a  potem – uczestniczka tzw. Gdańskiej Grupy Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela, jedna spośród współzałożycieli  Ruchu Młodej Polski; w sierpniu 1980 r. podczas strajku (wespół ze swoją przyszłą szwagierką Bożeną Rybicką) prowadziła modlitwy przy słynnym krzyżu na terenie Stoczni Gdańskiej.

 

[10] Mirosław Rybicki, ur.  9  listopada  1955 r., brat Arkadiusza, kierował  poligrafią  Wydawnictwa  Młoda  Polska,  w  latach 80. został  mężem  Magdaleny  Modzelewskiej.

 

[11] Wiesław Cichoń, ur. 26 kwietnia  1954  r.,  współtwórca  w 1977 r. Studenckiego Komitetu   Solidarności   w   Poznaniu,   a   od   1979   r.  – współpracownik  KSS  „KOR”; w Poznaniu był „czeladnikiem” dość znaego już wtedy poety Stanisława Barańczaka, tamtejszego członka KSS „KOR”  (zob.: niepodpisany tekst „Ludzie tamtych  dni”,  „Nowości.  Dziennik toruński” z 31 sierpnia 1990 r.,  str.  6).

 

[12] Donosiciel, zapewne   mimowolnie,  wprowadził  w  błąd  bezpiekę:  Krzysztof Adamski mieszkał w Chełmży, ul. Świerczewskiego 14/2, i pracował w  tamtejszym  Urzędzie Miejskim, zob.: Prof. Wojciech Polak „Anatomia agenta. Historia tajnego współpracownika Służby Bezpieczeństwa o pseudonimie  „Karol«  (1978-1983)”, Finna, Gdańsk 2005, str. 144.

 

[13] Nieścisłość  chronologiczna:  Turzyński  był „asystentem stażystą”  na  UMK do 31 października 1979 r. włącznie, w owym czasie pracował  już na innym wydziale tej uczelni, jako „programista”.

 

[14] Poprawnie: „Pod Modrym Fartuchem”, lokal przy Rynku Nowomiejskim  w  Toruniu.

 

[15] Niklaszewski, ur. 7 lipca 1923 r., współpracownik  KSS  „KOR” oraz Komitetu Założycielskiego WZZ Wybrzeża,  pamiętał  Zygmunta  Grochowskiego, ur. 7 sierpnia 1925  r., jako swojego osobistego prześladowcę jeszcze z czasów, gdy Grochowski – od 1952 r. – był funkcjonariuszem Powiatowego Urzędu  Bezpieczeństwa w Toruniu (Z. Grochowski pracował w bezpiece od 1947 r., zacząwszy od wartownika, wspinał się po szczeblach kariery, a na ostatnim trwał długo, aż do formalnego rozwiązania SB, po czym w czerwcu 1990 r. przeszedł na emeryturę – zob.: niepodpisany tekst „Ludzie tamtych dni”,  „Nowości.  Dziennik toruński” z 31 sierpnia 1990 r., str. 6).

 

[16] Dr  Zofia  Mocarska-Tycowa, ur. 1 września 1943 r., obecnie profesor, pracowniczka  UMK,  działająca –  jak  jej mąż, pracujący w PAN matematyk  Andrzej  Tyc –  w  Klubie  Inteligencji Katolickiej, ciesząca się znacznym autorytetem wśród studentów.

 

[17] Tutaj  autorka  wymieniła  nie  miejscowości  pochodzenia  tych trzech  kolegów, lecz miasta, w których oni studiowali.

 

[18] Nieścisłość:  Hallowi  towarzyszono  we  czwórkę  wśród  osób odprowadzających  Halla,  a następnie zatrzymanych przez SB, był także Robert Ziemkiewicz z Aleksandrowa Kujawskiego, ur. 24 grudnia 1958 r., wówczas – student III r.  filologii polskiej na UMK, w „Komunikacie KSS »KOR«” nr 35 z 31 grudnia 1979 r. (!) zamieszczonym  w „Biuletynie Informacyjnym” nr 1(35) ze stycznia-lutego 1980 r. zamiast „Ziemkiewicz”   jest  pomyłkowo  „Ziemicki”;  Stanisław  Śmigiel został tam określony jako współpracownik KSS „KOR”, za pozostali zatrzymani jako uczestnicy RMP (mylnie w odniesieniu do Ziemkiewicza).

 

[19] Tzn.: autostopem, a była to mroźna noc!

 

[20] To by znaczyło:  podczas  „weekendu”  o  trzy tygodnie późniejszego.

 

[21] A to by znaczyło, że chodzi o dzień 17 maja  1980  r.; chodzi oczywiście o miejscowość naporawdę nazywającą się „Podkowa Leśna”.

 

[22] Zapewne: przemycania.

 

[23] Chodzi oczywiście o Katarzyne Kałamajską-Liszcz .

 

[24] Wskazane  dane  JEDNOznacznie identyfikują  „dziewczynę  X”  jako  Krystyne  Kutę,  ale...  tu zachodzą  dwie  dziwne  okoliczności  w donosach „Wilka”: 1) tak spostrzegawczy  donosiciel  nie  pamiętał,  że  w  donosie  dot. spotkania  u  Śmigla  w  dniu  8  stycznia –  czyli  kilka  dni wcześniej! – określił Krystynę Kutę mniej tajemniczo, za pomoca ksywki  „Kika”;  jedyne,  w  czym  owe  dwa  określenia tej samej kobiety  się  zgadzają, jest jej wyróżniająca się uroda – autor donosu  przecie  był  mężczyzną;  2)  informacja o wspólnym przygotowywaniu   referatu   przez   Krystyne   Kutę  i  Konrada Turzyńskiego  wydaje  się  skrajnie  nieprawdopodobna – w owych czasach  Kuta  samodzielnie przygotowała (i wygłosiła) referat o polskiej  poezji  współczesnej (nie wykraczając poza kompetencje wynikające   z   kierunku  jej  studiów!),  natomiast  Turzyński (bynajmniej  nie  historyk!) przygotowywał samodzielnie, również na  użytek  owej  grupy  samokształceniowej, referat o Powstaniu Budapeszteńskim z 1956 r., jednak nigdy z tego się nie wywiązał, pomimo  kilku  ponagleń  ze  strony innych członków tej grupy; żadnych innych referatów ci dwoje nie przygotowywali (ani współnie, ani w pojedynkę) na użytek działalności opozycyjnej w 1980 roku. 

 

[25] Tutaj donosiciel nie pomylił się w rysopisie (trochę w oszacowaniu wieku); zapewne chodzi o Helenę Łuczywo, z domu Chaber, urodzoną 18 stycznia 1946 roku, anglistkę, publicystkę, zangażowaną kolejno w: poza-cenzuralnym dwutygodniku „Robotnik”, w podziemnym „Tygodniku  Mazowsze” (ukrywała się w stanie wojennym, była ścigana listem gończym) i w dzienniku „Gazeta Wyborcza”. 

 

[26] Dnia  13  grudnia  79  w budynku Collegium Maius UMK w Toruniu  akcję  ulotkową prowadzili: Iwona Filipowicz, Ewa Saks, Teodor  Klincewicz, Wiktor Karpiński, Mieczysław Książczak i Jan Tomasz  Lipski    zostali  zatrzymani przez SB na 48 godzin – por.:  „Komunikat  KSS »KOR«”, nr 35 z 31 grudnia 1979, str. XII.

 

[27] Chodzi o Mirosława Zadrożyńskiego, syna Edmunda; jemu zarzucano  rozbój, a Edmundowi – pomoc polegającą na paserstwie i  zacieraniu śladów rozboju. 

 

[28] Działalność  opozycyjna  na  terenie  DS  „Mikrus”  była  jednak „monitorowana”  oczywiście  nie tylko przez Stanisława Chamerę = TW  „Wilk”.  Warszawska  bezpieka  miała tam w owym czasie swoją „wtykę” na miejscu. Był  nią  ówczesny  student  matematyki  z Białegostoku,  Andrzej Karpio, donoszący bardzo gorliwie (donosy ponoć  2  razy  tygodniowo)  jako  TW  „Paweł” (zrobił doktorat, został  wiceszefem  Unii Wolności w Białymstoku, teraz pracuje w prywatnych  uczelniach  ucząc ekonomiki). Środowisko studentów z DS  „Mikrus”, współpracujących z opozycja KOR-owską, przedstawił jeden z nich, Krzysztof Lachowski w książce „Figurant. Dokumenty Służby  Bezpieczeństwa.  Sprawa Operacyjnego Rozpracowania 25723 –  kryptonim  »Ptak«,  »teczka« z lat 1979-1982” (wydanej przez Polskie  Towarzystwo  Historyczne, Oddział w Białymstoku, w 2005 r.). 

 

[29] Anna Czerwińska, ur. 14 kwietnia 1957 r., w tym czasie: studentka III roku polonistyki na UMK  i jedna z najbliższych przyjaciółek Krystyny Kuty.

 

[30]  Jak w przypadku podobnego spotkania w Gdańsku tego samego  dnia. 

 

[31] Nieścisłość: tylko sześcioro  spośród  tych  14  osób.

 

[32] Nieścisłość: niektóre spośród tych 6 osób osadzono w areszcie  MO w Chełmży.

 

[33] Małgorzata Alfawicka, ur. 9 marca 1961 r., wówczas – studentka I roku Wydziału Prawa i Administracji UMK.

 

[34] Studium  [Praktycznej  Nauki] Języków Obcych, mieściło i nadal mieści się w budynku rektoratu  UMK.

 

[35] Ten pracował wówczas jako programista w Instytucie Chemii  UMK,  tj.  tuż  obok  gmachu  Rektoratu.

 

[36] Przez  tow.  red. Emila Marczuka – w redakcji zakładowego tygodnika „Elana” (zob.: niepodpisany tekst „Ludzie tamtych dni”, „Nowości. Dziennik toruński” z 31 sierpnia 1990 r., str. 6).

 

[37] Jecek Bierezin (ur. 13 marca 1947 r., zm. 26 maja 1993 r.); studiował polonistykę i etnografię, dwukrotnie relegowany ze studiów (w 1971 r. za działalność w organizacji „Ruch”, w 1977 r. za działalność w KSS „KOR”; za pierwszym razem skazany na półtora roku więzienia w zawieszeniu na dwa lata); członek KSS „KOR”, sympatyzujący z jego lewicowym skrzydłem i z tradycjami PPS-owskimi; uprawiał rozmaite dyscypliny sportu, poza tym – poeta, publicysta, od 1974 r. objęty całkowitym zakazem druku przez cenzurę PRL; w październiku 1977 r. (wespół z Witoldem Sułkowskim) założył poza-cenzuralny kwartalnik literacki „Puls”; w październiku 1979 r. – uczestnik głodówki w kościele p.w. Św. Krzyża w proteście przeciwko uwięzieniu opozycjonistów czechosłowackich; w początkach 1980 r. Niezależna Oficyna Wydawnicza wydała jego zbiorek wierszy pt.: „W połowie życia”; w 1982 r. pozwolono mu pojechać do Francji jako osobie, opiekującej się Anką Kowalską, która wyjechała tam na leczenie poważnej choroby; zmarł we Francji wskutek nieszczęśliwego wypadku drogowego.

 

[38] Anna  Kowalska,  ur.  22 lutego 1932 r., znana pod literackim pseudonimem „Anka Kowalska”; polonistka po KUL-u, poetka i prozaiczka; wydała kilka powieści w Instytucie Wydawniczym „PAX” (nasjłynniejsza: „Pestka”); członkini KSS „KOR” często nękana przez SB rozlicznymi represjami.

 

[39] Barbara Hejcz, ur. 16 sierpnia 1956 roku, wówczas – studentka pedagogiki na Uniwersytecie Gdańskim, współpracowniczka  KSS „KOR” i Komitetu Założycielskiego Wolnych Związków  Zawodowych  Wybrzeża.

 

[40] Stefan Kawalec, ur. 25 sierpnia 1953 r., matematyk, publicysta drugiego obiegu, zajmujący się także tematyką ekonomiczną, udzielał pomocy robotnikom grudziądzkim represjonowanym po protestach z czerwca 1976 r., współzałożyciel w 1977 r. warszawskiego Studenckiego Komitetu Solidarności, działacz KSS „KOR”, później – główny doradca  min. Balcerowicza za czasów rządu T. Mazowieckiego, odszedł z Ministerstwa Finansów z powodu skandalu wokół prywatyzacji Banku Śląskiego.

 

[41] Chodzi o przyjaciół Krystyny Kuty, mieszkających w DS „Mikrus” w Warszawie.

 

[42] Och, jakie  wspaniałe musi być to poczucie wyższości – także konfident wiedział od policji  coś, czego jeszcze nie wiedział inwigilowany przezeń! Wiedział mianowicie o zatrzymaniu w dn. 12 kwietnia 1980 r. A. Mężydły i K. Turzyńskiego na 48 godzin, a B. Niklaszewskiego na 3 miesiące (por.: szyfrogram  naczelnika  Wydziału Śledczego KW MO w Toruniu ppłk. Eugeniusza  Gawrońskiego  do naczelnika Wydziału Inspekcji Biura Śledczego  MSW,  l.dz. J-066/80, z dn. 12 kwietnia 1980 r., sygn. IPN  By  082/143,  t.  1,  k.  173-174).

 

[43] Mieszkający  w  Gdańsku student  ekonomiki Uniwersytetu Gdańskiego, współpracownik KSS „KOR”.

 

[44] Nawiasem pisząc, chociaż list został podpisany  imieniem  Turzyńskiego,  charakter  pisma  przypomina raczej  charakter  pisma  Śmigla;  być może jednak jest to odpis  wykonany  ręką  jeszcze innej osoby.

 

[45] Poprawnie:  Bogumił  Luft,  wtedy  działacz  Klubu Inteligencji Katolickiej  w  Warszawie  i  publicysta  miesięcznika „Więź”, w latach  90.  wieku  XX  był  ambasadorem Polski w Bukareszcie.

 

[46] Tak w środowisku rodzinnym i przyjacielskim był i jest nazywany  Arkadiusz  Rybicki, mieszkający wtedy w Sopocie, pochodzący  z  Gdańska,  ur.  12  stycznia 1953 r., historyk, współzałożyciel RMP, współredaktor „Bratniaka” .

 

[47] Aleksander  Hall,  mieszkaniec Gdańska, ur. 20 maja 1953 r., historyk, współzałożyciel i faktyczny przywódca RMP, główny współredaktor  „Bratniaka”.

 

[48] K. Turzyński „odbywał” od 12  do  14  kwietnia  1980  r.  zatrzymanie  na  45 godzin i ową niedzielę  spędził w areszcie MO w Chełmnie (zob.: Konrad Turzyński, skarga  „Do  Prokuratury  Wojewódzkiej  w  Toruniu”, datowana 16 kwietnia 1980 r., odpis milicyjny, sygn. IPN By 082/143 t. 2, k. 257).

 

[49] Zapewne  chodzi  o kard. Karola  Wojtyłę,  w  tym  czasie papieża Jana Pawła II.

 

[50]  Poprawnie: „Żyć bez kłamstwa”, tytuł dość znanego eseju Aleksandra Isajewicza Sołżenicyna.

 

[51] Inżynier Błażej Wyszkowski, znany sportowiec, olimpijczyk (1972 r.),  współtwórca –  wraz  ze  swoim bratem Krzysztofem Wyszkowskim   i  innymi  osobami    Komitetu  Założycielskiego Wolnych  Związków Zawodowych Wybrzeża (1978 r.); mieszka w Niemczech.

 

[52] Mirosław Chojecki, chemik, członek KSS „KOR”,  kierował  Niezależną  Oficyną  Wydawniczą,  jej potoczna nazwa   (= „Nowa”) została  urobiona  od  skrótu  nazwy  właściwej;  oprócz Mirosława Chojeckiego,  aresztowanego  28  marca 1980 r., uwięzionymi byli jeszcze:   Bogdan  Grzesiak  oraz  Wiesław  Kunikowski  i  Jerzy Ciechomski  – wszyscy czterej pod zarzutem współudziału w kradzieży powielacza.

 

[53] Ulotki oprócz tekstu pt. „Jak długo jeszcze?” (przedrukowanego w „Bratniaku”  nr  3(23)  za  maj –  czerwiec 1980 r. na str. 14) zawierały  także,  wydrukowane  na drugiej stronie „Oświadczenie KSS »KOR« dotyczące Mirosława Chojeckiego”.

 

[54] Teodor Klincewicz zmarł w 1991  r.  wskutek  dziwnego  wypadku  drogowego  (zob.: aluzję w: Andrzej  Zięba,  „Coś  na  zimne  poty”,  „Najwyższy  Czas!”, nr 28(275)  z 15 lipca 1995 r.).

 

[55] Teodor  Klincewicz,  Krzysztof  Lachowski,  Wiktor Karpiński – studenci  FTiMS  (=  Wydziału  Fizyki  Technicznej  i  Matematyki Stosowanej) na  Politechnice  Warszawskiej,  byli zaangażowani w drukowanie    i    kolportaż   „KOR-owskiego”   niecenzurowanego dwutygodnika   „Robotnik”,   wszyscy   trzej  mieszkali  w  Domu Studenckim  „Mikrus”;  T. Klincewicz  w dniach 21 października i 13 grudnia  1979  r.,  a  W. Karpiński w dniu 21 października 1979 r., znaleźli   się   wśród  kilkorga  przybyłych  z  Warszawy  osób, zatrzymanych  przez  przez  toruńską  SB  na  dwie doby z powodu rozrzucania  przez  nie ulotek.

 

[56] Na dystansie stu  kilkudziesięciu  metrów,  od Collegium  Maius  do  DS nr 3.

 

[57] Duszpasterstwa Akademickiego, w tym wypadku u oo. Jezuitów, Bohdan Cywiński wygłaszał tam przez pięć kolejnych wieczorów,  od  21  do  25 kwietnia, cykl pogadanek pod wspólnym tytułem  „Rozważania  nad  historią”. 

 

[58] Poprawnie: Hetziga; Zdzisław  Hetzig  to  uczestnik  RMP w Bydgoszczy.

 

[59] Klemens  Baranowski,  ur.  2  kwietnia  1955 r., wówczas  student  V  r.  matematyki;  w  środowisku  opozycyjnym cieszył  się  zdecydowanie  najwiekszym autorytetem, ale właśnie dlatego,  że  miał  temperament,  trzymający  go  raczej  bliżej Duszpasterstwa  Akademickiego  u  oo. Jezuitów aniżeli w „ogniu” walki  opozycji  z reżymem.

 

[60] Chodzi oczywiście o Antoniego Macierewicza, ur. 3 sierpnia 1948  r.,  w  owym  czasie – jednego  z bardzo aktywnych członków KSS „KOR”, przywódcę jego prawicowego skrzydła, wydającego poza cenzurą miesięcznik „Głos”.

 

[61] Prawdopodobnie  to  omyłka,  a  chodziło – być może – o Antoniego Mężydłę. 

 

[62] Pełnomocnik ministra   edukacji   narodowej   d/s  zatrudnienia  absolwentów wyższych  uczelni –  urzędował w każdej państwowej (cywilnej) uczelni; jego rolą było egzekwowanie tego, aby absolwenci tych kierunków studiów, które przygotowywały do zawodów uważanych za „deficytowe” (w znaczeniu: deficytu kandydatów do pracy), podejmowali i przynajmniej przez 3 lata wykonywali pracę w zawodach wyuczonych (to dotyczyło głównie absolwentów kierunków ścisłych – humaniści już wtedy cierpieli na deficyt potencjalnych miejsc pracy); w ten sposób mieli spłacać dług wobec Ludowej Ojczyzny, zaciągnięty poprzez tzw. darmowe studiowanie.

 

[63] SZSP = chodzi o  Socjalistyczny Związek  Studentów Polskich, jedyną masową organizację studencką ówcześnie legalną w PRL, mającą charakter wyraźnie ideologiczny (w odróżnieniu od swojego poprzednika, Zrzeszenia Studentów Polskich, które przepoczwarzono w SZSP w roku akademickim 1972/73). .

 

[64]  W późniejszych latach,  kiedy  dekrety  stanu  wojnnego  czyniły jawne (czyli pod prawdziwym nazwiskiem) publikowanie w drugim obiegu bardziej ryzykownym  niż  za „późnego Gierka”, kilkakrotnie ukazały się jej wiersze  (a  nawet  dwa zbiory wierszy) bez ukrywania tożsamości autorki, począwszy od wiersza „Hamlet” w „Tygodniku Mazowsze” nr 17 z 9 czerwca 1982 r., str. 1).

 

[65]  Jacek Kuroń (ur. 3 marca 1934  r.,  zm.  17  czerwca  2004 r.), w owym czasie członek i – nieformalnie    lider  KSS  „KOR” (a zarazem – jego lewicowego skrzydła); postać na tyle znana, że nie wymaga obszerniejszej charakterystyki.

 

[66] Chyba, że  ofiarami  tych  porwań – czego nie wiadomo – byli też dwaj ludzie  zaginieni,  prawdopodobnie zamordowani, ale te przypadki nie były  przedmiotem  oskarżeń  ani  wyroków: chodzi o Michała Gawrońskiego  i  Michała  Czerwa  – zob.: Wiesława Kwiatkowska, „Kto pociągał za sznurki”, „Tygodnik Gdański” z 22 września 1991 r.,   str.   13;   w   takim   wypadku   w  rachubę  wchodziłyby przypadki jeszcze  drastyczniejsze.

 

[67] Wiadomość o pół roku wcześniejsza, z Poznania: „9 lutego: zatrzymana na 48 godz. Krystyna   Antowska    współpracowniczka  Komitetu  Samoobrony Społecznej Ziemi Wielkopolsko-Kujawskiej; z aresztu przywieziona do   domu   na   11-godzinną  rewizję  [...]  Krystynę  Antowską ostrzeżono  przed  konsekwencjami dalszej współpracy z KSSZW-K.” (zob.:  „Komunikat KSS »KOR«” nr 37 z 29 lutego 1980 r., str. 8).

 

[68]  Absolwent   historii   i  filozofii  na Uniwersytecie  im.  Michaiła Wasiliewicza Łomonosowa  w Moskwie, wtedy – I sekretarz Komitetu   Wojewódzkiego   PZPR   w   Toruniu,  przewodniczący Wojewódzkiej  Rady  Narodowej  w Toruniu, poseł na Sejm kadencji 1980-84,  zaś – od września 1988 do kwietnia 1990 r. – konsul generalny PRL w Leningradzie (zob.: niepodpisany tekst „Ludzie tamtych  dni”,  „Nowości.  Dziennik toruński” z 31 sierpnia 1990 r., str. 6)

 

[69] Nie sposób wykluczyć, że jednak chodziło o ten sam samochód, który TW „Karol” wspomniał w swoim   donosie,   relacjonującym   spotkanie  skłóconego  grona opozycjonistów  u  Małgorzaty Złotuchy w półsanatorium w dniu 11 kwietnia  1980  r.  (zob.: Wojciech  Polak  „Anatomia agenta. Historia tajnego  współpracownika  Służby  Bezpieczeństwa  o  pseudonimie »Karol«  (1978-1983)”,  Finna,  Gdańsk  2005, str. 150). W takim razie   jednak   albo  chwalipięta  Turzyński,  albo  donosiciel Olszewski  musiałby  ćwierć  wieku temu się pomylić, zamieniając rolami  cyfry  „3”  i  „8”  (o  co  akurat nie trudno) w numerze rejestracyjnym widzianego samochodu.

 

[70] Wszystkie wymienione w apelu numery telefonów – a także adresy wszystkich  podpisanych  pod  apelem  mężczyzn –    od  dawna nieaktualne;  Krystyna  Antowska  jest  od stycznia 1981 r. żoną Stanisława Śmigla i nazywa się „Antowska-Śmigiel”.

 

[71] Poprawna nazwa: „Komisja Konsultacyjno-Porozumiewawcza Organizacji Partyjnych”. Chodzi o nurt reformatorski w PZPR, przejawiający się od jesieni 1980 do jesieni 1981 r., usiłujący (jak zdawali się wtedy wierzyć jego uczestnicy) nprawiać partię od wewnątrz. Od początku do końca głównym miejscem działalności tego ruchu był Toruń; za jego inicjatorów uchodzili: ekonomista Zbigniew Iwanów z „Towimoru” (później działacz NSZZ „Solidarność” w Toruniu) oraz doktor (dzisiaj profesor) Lech Witkowski z UMK (matematyk, od dawna pracujący na tej uczelni jako filozof); z niepotwierdzonych źródeł wiadomo, że za rzeczywistego inicjatora „struktur poziomych” uważa siebie dr Bronisław Żurawski, informatyk z UMK. Obiegowa nazwa („struktury poziome”) odzwierciedla fakt, że ów nurt przejawiał się jako poziome porozumienia pomiędzy równorzędnymi instancjami partyjnymi, a więc „w poprzek” pionowemu podporządkowaniu pomiędzy instancjami różnych szczebli – było to zuchwałe ignorowanie naczelnej cechy tzw. partii „nowego” (tj.: „Leninowskiego”) typu, określanej w komunistycznej nowomowie jako „centralizm demokratyczny”. (Sama ta zasada funkcjonuje także w wielu partiach dalekich od komunizmu...) Tow. prof. Andrzej Werblan, ówcześnie poseł z okręgu toruńskiego, wzmógł pomiędzy Sierpniem a Grudniem zainteresowanie „swoim” okręgiem poselskim, spotykając się jednak głównie z tutejszym „sfermentowanym” środowiskiem PZPR-owskim – prawdopodobnie usiłował wyzyskać struktury poziome w rozgrywce frakcyjnej, zarówno przeciw ludziom Gierka, jak też przeciw ludziom Olszowskiego. 

 

[72] Istnieje trochę inna wersja opowieści o wpływie władz na ekspertów, być może komplementarna wobec podanej przez  Dorna: „[...] Mazowiecki, Wielowieyski[...] w sierpniu 1980 roku zostali wysłani przez bezpiekę do strajkujących w Gdańsku, by tam narzucili kierunek obrad zgodny z życzeniami Jaruzelskiego – Kiszczaka. Przed udaniem się do Gdańska Mazowiecki i Wielowieyski zgłosili się do Prymasa, ks. Wyszyńskiego informując Go, że »władza« (MSW – przyp. MG) prosi, by udali się do strajkujących i służyli im radą«. Ks. Prymas odpowiedział »jeżeli władza prosi o taką przysługę, to czyńcie jak wam wasze sumienie nakazuje«. I »sumienie« kazało im lecieć do Gdańska, natychmiast zameldowali się u sekretarza PZPR – Fiszbacha, nastepnie u wojewody Kołodziejskiego i wreszcie udali się do strajkujących pracowników w Stoczni.” (zob.: Marian Gołębiewski, „Pierestrojka i New World Order”, „Solidarność Walcząca” nr 9/295/ z września 1992 r., str. 16). Gołębiewski nie powołał się na żadne źródła; wzmianka o dwóch generałach wydaje się anachronizmem, bowiem wtedy jeszcze nie tylko Jaruzelski ale także Kiszczak nie mieli nic wspólnego z MSW, zaś wśród ekspertów były osoby chyba ważniejsze od Wielowieyskiego (może jednak Gołębiewski odruchowo napisał „MSW” mając na myśli „MON”?); zastanawiające jest to, że tu wygląda na to, jakoby rola bezpieki była większa: nie wtrąciła się dopiero na Okęciu do inicjatywy warszawskich opozycjonistów, lecz inicjatywa ich wyjazdu pochodziła właśnie od niej...

 

[73]  Tutaj  przypis  Ludwika  Dorna:  „W latach sześćdziesiątych  Bronisław  Geremek  był  dyrektorem  polskiego Instytutu  Kulturalnego  w  Paryżu, członkiem egzekutywy KU PZPR Uniwersytetu    Warszawskiego    oraz    redaktorem    tygodnika »Argumenty«.  Tadeusz  Kowalik  był  w  swoim  czasie redaktorem naczelnym  »Życia Gospodarczego« oraz dziekanem w Wyższej Szkole Nauk  Społecznych.” (zob.:  Ludwik  Dorn,  „Sierpień'80.  Mechanizm gry politycznej”, „Głos”,  nr  62-63,  lipiec-sierpień  1990  r.,  str.  45.) Trudno, aby takie funkcje partia powierzała osobom, nie cieszącym się jej niezwykle wysokim zaufaniem...

 

[74] To nie dotyczy doc. Jadwigi Staniszkisówny,  „[...]  która  nie zachowała wymogu politycznej lojalności  wobec  Mazowieckiego:  na  znak  protestu  przeciwko wprowadzeniu   do   tekstu  Porozumienia  Gdańskiego  formuły  o kierowniczej  roli  PZPR  wystąpiła  z  Komisji Ekspertów. [...] Jadwiga  Staniszkis  była  politycznym  outsiderem  Komisji.”  (tamże,  str.  34). Nie wystarczyła obecność TW „Bolek” w Gdańsku ani TW „Święty” w Szczecinie, skoro szczeciński MKS nie był obsadzony przez ekspertów, nalegających na wpisanie kierowniczej roli PZPR do porozumienia, co reżymowi udało się osiągnąć nazajutrz wobec MKS w Gdańsku – to także jest miarą roli ekspertów!

 

[75] To egzemplarz tej właśnie książki wypożyczył swoim toruńskim przyjaciołom w dniu 8 listopada 1979 r. Jan Lityński podczas spotkania w Chełmży, ale nie odzyskał go, bowiem bezpieka zabrała go pod koniec stycznia 1980 r. w czasie przeszukania mieszkania Śmigla (po zatrzymaniu jego, Halla i innych).

 

[76] Podobną troskę o obcych ludzi Antowska – wtedy już: Antowska-Śmigiel – przejawiła  także  w  końcu  grudnia  1981 roku, gdy jej mąż był internowany,  sama  będąc  w wysoko zaawansowanej ciąży, starała się sprawdzić losy możliwie wielu innych osób – również takich, które  z  Toruniem  były  związane  mniej  silnie niż ona, w tym czasie  przebywały poza Toruniem, ale jeszcze nie były schwytane przez  SB – jak  np. Turzyńskiego, poszukiwanego w mieszkaniu rodziców internowanej Aleksandry Kuczyńskiej, jak gdyby adres ul. Reja 29 m. 6 oznaczał jego miejsce zamieszkania (zob.: notatkę służbową por.  Edmunda  Witkowskiego  z  28 grudnia 1981 r., sygn. IPN By 082/1, t. 13, k. 2495).

 

[77] Trzeba  dodać,  że  Bolesław  Niklaszewski już 23 marca 1980 r., podczas jednego ze swych licznych zatrzymań na 48 godzin, został w  areszcie pobity przez współwięźnia za „walkę z ustrojem PRL”. (zob.: „Komunikat KSS »KOR«”, nr 38, bez daty, str. 12.)

 

[78] Tzw. „dobrowolny przymus” – psychiczna presja i świadomość zbliżania się w jesieni owego roku końca 3-letniego obowiązku pracy, chroniącego go przed jednostronnym zwolnieniem z pracy – skłoniły K. Turzyńskiego do powrotu w rodzinne okolice i zatrudnienia się tam. Bezpieka skutecznie (jak widać) regulowała sprawy zatrudnienia Cichonia, Śmigla (usuniętego z „Merinotexu”) i wreszcie Turzyńskiego.

 

[79] Pełna nazwa:  „Grupa  Kierownicza Organizacji Anty-Solidarność Regionu Kujaw  i  Pomorza”;  skrót  OAS  miał budzić grozę poprzez wiadome skojarzenia z wojna kolonialną w Algierii...

 

[80] W dniu 22 września 2005 r. Z. Poraziński został (na razie nieprawomocnie, w pierwszej instancji) przez Sąd Rejonowy w Toruniu uznany za winnego, lecz amnestionowany, jedynie ławnikiem nie będzie mógł być, o ile uznanie za winnego uprawomocni się; zob.: </t/muraw.htm>; wyrok dotyczy tego postepowania, w którym on jest jedynym oskarżonym esbekiem; w tym drugim postepowaniu proces dopiero rozpoczął się 28 września 2005 r.. 

 

[81] 25 września 2005 r. Antoni Mężydło został powtórnie (po kadencji 2001-2005) wybrany na posła jako kandydat Prawa i Sprawiedliwości.

 

[82] Jan Wyrowiński był posłem nieprzerwanie w latach 1989-2001, wybierany kolejno jako kandydat: Komitetu Obywatelskiego „Solidarność” (1989), Unii Demokratycznej (1991 i 1993) oraz Unii Wolności (1997); w dniu 25 września 2005 r. został wybrany posłem ponownie, tym razem jako kandydat Platformy Obywatelskiej.

 

[83] Jak wiadomo od samej autorki owego felietonu, te litery oznaczały:  „Mirka  i  Bogdan” –  chodziło o to, że Mirosława Sędzikowska posłała  ów tekst do druku za pośrednictwem Bogdana Borusewicza; rozwiązanie  tego  pseudonimu (kryptonimu?) znajduje się na str. 268 w książce: „Kto był kim w drugim obiegu? Słownik pseudonimów pisarzy  i dziennikarzy 1976-1989”, IBL, Warszawa 1995.

 

[84] Dosłownie:   „zakaz  /wykonywania/  zawodu”  =  niemiecka,  ale używana  też poza niemieckim obszarem jezykowym, nazwa represji, stosowanej  wobec  nie  tolerowanych  formacji  opozycyjnych.

 

[85] Owszem,  Mirosława Sędzikowska kandydowała na posła z listy PiS w 2001 r., ale z miejsca „pozamandatowego”, które jednak również musiało   być   obsadzone,   stosownie   do  dziwacznego  wymogu (pseudo)proporcjonalnej ordynacji wyborczej.

 

[86] Autor owego listu do ministra miał możność sam o tym  się przekonać, pracując jako bibliotekarz na UMK.

 

do góry
str. gł. english
Kwadrat (1980-90r.)
- książka o Kwadracie
- ,,Nowości'' o książce
- prezentacja książki
bibuła kwadratu
kartki S
działacze kultury
foto
bibuła
krzyże zasługi
 - foto Beni
Zdzisław Dumowski ,,Jedna Noc'' całe opowiadania w internecie (tylko tu !)

Marek Czachor ,,Jak zatrudniałem się na PG''

tablica Upamiętnienia Wydarzeń 1 i 3 Maja 1982 r. (2004)
  - fotoreportaż
- 1. rocznica odsłonięcia (2005)

wokół teczek bezpieki

Radosław Sojak, Andrzej Zybertowicz Lustracja dla chóru

Konrad Turzyński Czas przeszły dokonany

lat ,S'

20. rocznica śmierci ks. Popiełuszki

procesy: - dot. Stanisława Śmigla (1980 r.)
-
 mili-cjant: zbrodnie komuny przedawnione (1982 r.)
-  dot. Andrzeja Murawskiego
dot. Kazimierza Kozaka
  pobicie A. Kuczkowskiej podczas internowania
dot. Artura Wiśniewskiego
walka z krzyżami w szkołach

Solidarność z Ukrainą

nowe dodatki i zmiany 

 

konsul chiński ucieka
spotkania kumbatantów : 2002 , 2003 , 2004 , 2005 
Twardziel
- 50 lat minęło
- Pierwszy wyrok dla SB-mana
lista Wildsteina , IPN: konfident, ubek,  poszkodowany w jednym worku
Uwaga! dla konfidentów SB
TW ,,Andrzej"
Złota Kareta dla W. Polaka
Łamanie prawa wyborczego przez urzędników
Stowarzyszenie Wolnego Słowa
- sprawozdanie
- spotkanie po latach
forum księga gościWpisz się do księgi gości 

    Armia Krajowa

Czytaj księgę gości

pobrane z  FreeFind  

znajdź :  w tej witrynie w internecie  

do góry