CÂ ZÂ
Ä Œ Ć      Â
DÂ RÂ UÂ
GÂ A
Â
Losy żołnierzy
wileńskiej i nowogródzkiej
Armii Krajowej
Pamięci żołnierzy Armii
Krajowej
na Kresach
Północno-Wschodnich
Dokumentacja archiwalna zawarta w inwentarzu
Centralnego Archiwum Wojskowego w Warszawie (sygn. VIII.800-VII.811), opracowana w 1998 r.,
obejmuje większoœć obozów jenieckich i internowanych istniejšcych w czasie II
wojny œwiatowej na terenie ZSRR. Wœród obszernego materiału autorowi udało się
wyszukać tylko jeden dokument bezpoœrednio zwišzany z tematykę niniejszej
pracy. Jest to: Sprawozdanie operacyjne z
działań 86 pułku straży granicznej (pogran)
na tyłach 3 Frontu Białoruskiego, zwalczajšcego podziemie      w rej. Wilna w okresie od 17 –
26.07.1944 r. Dokument ten,
opatrzony klauzulš tajnoœci („sowierszenno sekretno”), zawiera kilka
interesujšcych informacji:
1) W ogĂłlnej liczbie 5.753 osĂłb
zatrzymanych aż 2.860 to żołnierze AK,            w sprawozdaniu okreœlani jako
„Biełopolaki” lub „legionierzy”.
2)
W czasie akcji zabito 57 Polaków oraz 205 oficerów i żołnierzy
niemieckich, zaœ tylko 255 Niemców wzięto do niewoli. Liczba zabitych
Polaków           być może jest
zawyżona, ponieważ z póŸniejszych
relacji wynikało,                 że podawanym przez sowietów jako „ubitych” udawało
się ujœć żywym. Prawdopodobnie każdy przypadek ucieczki po rozbrojeniu, kiedy
użyto broni,         a nie złapano
uciekiniera, żołnierze sowieccy wykazywali jako zastrzelenie.
3)
Znacznš grupę (1.311 osób) stanowili jeńcy sowieccy, których
zatrzymano      w specjalnych obozach do
sprawdzenia i osšdzenia. Odrębna grupa
(152 osoby) to obywatele ZSRR sĹ‚użšcyÂ
w armii niemieckiej.
Z raportĂłw poszczegĂłlnych dowĂłdcĂłw batalionĂłw tego
pułku jeden jest szczególnie ciekawy. Podaje on, że w dniu 19 lipca 44 r.
rozbrojono:
14 polskich oficerów, 38 podoficerów i
504 żołnierzy, tj. razem 556 osób. Zabrano im 115 sztuk broni: 1 działko
17 automatĂłw, 25 karabinĂłw, 21 pistoletĂłw.              Â
Z tego
można by sšdzić, że grupa ta była albo niedozbrojona, albo przed rozbrojeniem
częœć uzbrojenia udało się schować na „lepsze czasy”. Potwierdzeniem tego
przypuszczenia jest między innymi
relacja Zygmunta Mineyki „Petroniusza”. Nasi żołnierze znali cenę broni, bo
okupili jš wĹ‚asnš krwiš i tylko w ostatecznoÂści dobrowolnie jš oddawali.Â
Ten sam raport jako miejsce
dyslokacji tego sowieckiego pododdziału podaje Rudniki i Oszmianę. W innym
raporcie innego pododdziału odnotowano: „straty własne: dnia 22.07.44 r. przy
rozbrajaniu Polaków koło jez. Kiernowo – Puszcza Rudnicka został zabity mł.
lejtienant i sierżant”. Dowódca pułku spoœród 4 swoich pododdziałów wyróżnił II
batalion dowodzony przez kapitana Suchowa.
Reprodukcja dokumentu
sporzšdzonego dla naczelnika wojsk NKWD gen. mjra Lubina, informujšcego o efektach operacji rozbrajania
oddziaĹ‚Ăłw polskich                                   Â
„legionierów” w czerwcu i lipcu 1944 r.
Wiele informacji œwiadczšcych o stosunku sowieckich władz do Armii
Krajowej na WileĹ„szczyÂźnie zawierajš raporty Ĺ.Berii do Stalina dotyczšce akcji rozbrajania oddziaĹ‚Ăłw Armii Krajowej na
WileĹ„szczyÂźnie w lipcu 1944 r. Â
Kilka takich dokumentów przytaczam poniżej w całoœci, w kilku
przypadkach opatrujšc je tylko niezbędnymi przypisami[1].
Dokument 1
15 lipca 1944 r.                                                                    Â
ÂŚciÂśle tajne    Â
                                                                                                       Â
                                                                      Towarzyszowi Stalinowi
Wydelegowany przez nas do
Wilna wraz z grupš funkcjonariuszy NKWD zastępca Komisarza Ludowego Spraw
Wewnętrznych tow. Sierow[2]
powiedział, co następuje:
„Do przeprowadzenia operacyjnych akcji czekistowskich skierowano do rejonu Wilna 19 grup NKWD-NKGB, które 14 lipca przystšpiły do pracy. W cišgu dnia zostały ujawnione i skonfiskowane dwa magazyny z broniš Polskiej Armii Krajowej, liczšce 302 niemieckie ciężkie karabiny maszynowe, 152 karabiny               i 40 granatów. Polacy usiłowali wywieŸć tę broń do lasu dla swoich formacji,         ale zostali zatrzymani.
W okresie okupacji niemieckiej do okolic Wilna przybył nielegalnie samolotem z Warszawy przedstawiciel tzw. rzšdu londyńskiego w charakterze komendanta okręgów wojskowych Wileńskiego i Nowogródzkiego, generał o pseudonimie ŤWilkť. Według istniejšcych danych ma on nazwisko Kasplicki[3]. Oprócz ŤWilkať              jest pułkownik ŤSzczerbiczť[4],  uznajšcy się za przedstawiciela polskiego sztabu generalnego. ŤWilkť i ŤSzczerbiczť rozwinęli szeroko zakrojone działanie nad formowaniem kierownictwa polskich jednostek wojskowych.
Jak oœwiadczył szereg oficerów Polskiej Armii Krajowej, których przesłuchaliœmy, a także jak wynika z własnych obserwacji, formacje te liczš 30 odrębnych brygad, od 300 do 600 osób każda.
Ponadto w Wilnie istniała w okresie okupacji podziemna organizacja wojskowa, liczšca 3 oddziały. Z tych trzech oddziałów do dziœ istnieje oddział nr 1,                liczšcy 1.500 osób. Dwa pozostałe oddziały – według szefa sztabu oddziału[5] –        nie istniejš, gdyż jeden z nich został rozgromiony przez Niemców podczas próby zajęcia Wilna, a drugi został rozpędzony przez Niemców w okresie jego organizacji.
Na dzień dzisiejszy w
Wilnie jest około 2.000 żołnierzy Polskiej
Armii Krajowej  i w rejonach:
nowogródzkim do 7.000-8.000 osób, miednickim do 8.000 i wokół Wilna 3.000-4.000, w sumie około 25 tysięcy osób[6]. We wszystkich tych rejonach
byli nasi oficerowie i generaĹ‚owie, ktĂłrzyÂ
widzieli ich lokalizację i liczebnoœć.
Wszyscy polscy żołnierze zorganizowani sš w brygady i uzbrojeni                     przeważnie w rosyjskie karabiny, pistolety maszynowe, rewolwery, granaty. Ponadto jest wielka liczba ciężkich karabinów maszynowych, jest broń przeciwczołgowa, czołgi (w 2 brygadzie wileńskiej widzieliœmy 3 czołgi), sš œrodki lokomocji – samochody, motocykle, konie.
Majš miejsce pogróżki, że jeœli miejscowa ludnoœć Litwy będzie popierała Armię Czerwonš, to Polacy jš za to ukarajš.
Wszyscy ĹĽoĹ‚nierze noszš mundury polskie i niemieckie z szlifami,                               naramiennikami, naszywkami, sš w rogatywkach lub furaĹĽerkach. WiÄ™kszoœć          z orzeĹ‚kami i biaĹ‚o-czerwonymi opaskami na rÄ™kawach. KaĹĽdy posiada drukowany dokument, ĹĽe jest ĹĽoĹ‚nierzem Polskiej Armii Krajowej.Â
Swoich dowódców i miejsca ich przebywania Polacy starannie ukrywajš. Udało się nam ustalić dowódców brygad tylko Ťdo spraw pilnych, w zwišzku z przebywaniem Armii Czerwonej w tym regionieť.
Ponieważ tym polskim organizacjom wojskowym dowództwo 3 Frontu Białoruskiego pozwoliło działać, polacy się rozzuchwalili. Po oczyszczeniu Wilna od Niemców na ratuszu została wywieszona sowiecka flaga. Po pewnym czasie pod sowieckš flagš pojawiła się flaga polska, która, oczywiœcie, natychmiast została zdjęta[7].
Wczoraj wieczorem w Wilnie chowano naszych oficerów poległych podczas ataku na Wilno. Przemawiajšcy na wiecu dowódca pułku powiedział, że oddali oni życie za wyzwolenie litewskiej stolicy. Dwaj stojšcy żołnierze polscy zwrócili się do pułkownika Kapronowa ze słowami, że prawdopodobnie mówca nie wie,          iż Wilno nigdy nie było i nie będzie litewskie.
Gdy jednostki Armii
Czerwonej były w pobliżu Wilna, dowódca 2
brygady polskiej skontaktował się z naszym generałem Biełkinem-Gładyszewem z propozycjš współdziałania. Generał
Biełkin odpowiedział: ŤW sprawie współdziałania                 w zajmowaniu Wilna
powinniœcie skontaktować się z pułkownikiem Morozowem, który otrzymał wskazówki
w tej sprawie. Zwróćcie szczególnš uwagę na wasze lewe skrzydło, któremu zagrażajš Niemcy z północyť. Za kilka dni ten
Polak wystarał się u generała Biełkina o oficjalny dokument z wyrazami
wdzięcznoœci dla Polaków. Generał Biełkin
pisze: ŤJa, generał Biełkin, oœwiadczam, że żołnierze polscy dzielnie walczyli
o wyzwolenie Wilna. W imieniu sĹ‚uĹĽby wyraĹĽam                 im wdziÄ™cznoœć. Brygada zasĹ‚uĹĽyĹ‚aÂ
na prawo korzystania z wszystkich naleĹĽnych przywilejĂłwĹĄ.
Ten dokument dał Polakom podstawę do przypisywania sobie zajęcia Wilna wspólnie z Armiš Czerwonš. Faktycznie zaœ było tak: generał ŤWilkť otrzymał            z Warszawy rozkaz zajęcia Wilna przez oddziały Polskiej Armii Krajowej. Rzeczywiœcie ruszyła jedna z brygad. Niemcy rozgromili jš doszczętnie i Polacy zaprzestali ataku na Wilno.
Obecnie Polacy rozpowszechniajš pogłoski, jakoby z brygad zostanie sformowana dywizja polska.
Ludnoœć polska
ustosunkowana jest życzliwie i przyjaŸnie w stosunku            do tych formacji. Wielu nosi w klapach biało-czerwone kokardki jako
symbol polskiego patriotyzmu.
Dziœ u komendanta miasta zjawił się oficer polski z proœbš o pozwolenie                  na manifestację w Wilnie i przemarsz dwóch – trzech setek żołnierzy.                       Nie zgodziliœmy się na to.
Ostatnio Polacy przeprowadzajš wzmoĹĽonš mobilizacjÄ™ do Polskiej Armii Krajowej.               Â
NKWD ZSRS informuje, że obok istniejšcych tam wojsk NKWD i jednego pułku, który przybędzie jutro, 16 lipca, przerzuca się do strefy Wilna jednš dywizję wojsk NKWD i cztery oddziały wojsk ochrony pogranicza, w wyniku czego             w cišgu 4-5 dni w okolicy Wilna skoncentruje się jednostki wojsk NKWD                 o ogólnej liczebnoœci 12 tysięcy osób.
Tow. Sierow otrzymał od
nas dodatkowe wskazówki w sprawie współdziałania z Dowództwem i Radš Wojskowš
Frontu w celu wykonania dyrektywy DowĂłdztwa Naczelnego nr 220145 z 14 VII br. i
zapewnienia niezbędnych czekistowskich
przedsięwzięć zgodnie z dyrektywš”.
                                                                      Komisarz Ludowy Spraw Wewnętrznych
           Zwišzku SSR (–) Ĺ. Beria
        Dokument
2
17 lipca 1944 r.
                                                                                                        ŒciÂśle tajne   Â
Towarzyszowi
Stalinowi
Towarzyszowi
Mołotowowi
Towarzyszowi
Antonowowi
                  Â
DziÂś otrzymano od towarzyszy
Sierowa i Czerniachowskiego
następujšcš wiadomoœć:
„Dzisiaj wezwany został tzw. generał-major ŤWilkť (Kulczycki). ŤWilkowiť oœwiadczono, że interesuje nas dyslokacja formacji polskich, toteż pożšdane        jest, aby nasi oficerowie dowiedzieli się o tym. ŤWilkť wyraził zgodę                           i poinformował nas o 6 punktach, w których ulokowane sš jego pułki i brygady.
Ponadto zainteresowaliœmy się jego korpusem oficerskim i zaproponowaliœmy zebrać wszystkich dowódców pułków, brygad, ich zastępców i szefów sztabów. ŤWilkť z tym się również zgodził i wydał stosowny rozkaz oficerowi łšcznikowemu, który niezwłocznie udał się do swojego sztabu.
Następnie ŤWilkť został przez nas rozbrojony, a towarzyszšcy mu kapitan – szef sztabu, który jest przedstawicielem rzšdu londyńskiego, usiłował wycišgnšć pistolet i stawić opór, odwiódł kurek, lecz został rozbrojony.
W zwišzku z otrzymaniem informacji o miejscu stacjonowania formacji, opracowaliœmy następujšcy plan operacji:
1. Skierowaliœmy na miejsce doœwiadczonych generałów i komisarzy NKWD,       w celach wywiadowczych i zbadania dostępu do Polaków.
2. Jednoczeœnie do miejsc lokalizacji Polaków skierowaliœmy formacje                  i oddziały 3 Frontu Białoruskiego, wyznaczone do rozbrojenia Polaków.
3.
Dzisiaj o
godz. 19, w celu rozbrojenia kierowniczego
korpusu, skierowano manewrowš grupę wojsk pogranicznych i kierowniczych
funkcjonariuszy NKWD.
4. Jutro, 18 lipca, od godziny 4 rano, jednostki wyznaczone do rozbrajania Polaków zajmš pozycje wyjœciowe, wysłuchajš instrukcji i przystšpiš          do operacji.
O wynikach poinformujemy”.
                                  Komisarz Ludowy Spraw Wewnętrznych
                                  Zwišzku SRR (–) Ĺ.Beria
        Dokument 3
          Â
           19 lipca 1944 r.                                                                     Œciœle
tajne
                 Â
                                                                 Towarzyszowi Stalinowi
                                                                                 Towarzyszowi Mołotowowi
                                                                                 Towarzyszowi Antonowowi
18 lipca nadeszła od towarzyszy
Sierowa i Czerniachowskiego następujšca wiadomoœć:
„Wczoraj o godzinie 20 zostali zebrani w okolicy wsi Bogusze dowódcy brygad i batalionów rzekomo na apel Dowództwa Frontu. Ogółem zebrało się 26 oficerów, w tej liczbie: 9 dowódców brygad, 12 dowódców oddziałów oraz 5 oficerów sztabowych armii polskiej.
Na naszš propozycję złożenia broni oficerowie odpowiedzieli odmownie            i dopiero gdy zagrożono użyciem broni, rozbroili się.
Ponadto wczoraj zostali zatrzymani: dowódca Okręgu Wileńskiego podpułkownik Krzeszowski Lubosław, pseudonim ŤLudwikť, oraz dowódca Okręgu Nowogródzkiego pułkownik Szydłowski Adam, pseudonim ŤPoleszukť. Szydłowski, w maju br. wysłany z Włoch, wylšdował na spadochronie                          w Warszawie z zadaniem zorganizowania partyzantów polskich w Okręgu Nowogródzkim.
DziÂś o Âświcie
przystšpiliœmy do przeczesywania lasów, gdzie według naszych danych znajdowali się Polacy. W niektórych
miejscach Polaków już nie było. Ustalono,
że nocš wyruszyli w kierunku południowym. Dopędziliœmy ich i rozbroiliœmy.
Według stanu na godz. 16 zostało rozbrojonych 3.500 osób, w tym 200 oficerów i podoficerów.
W toku rozbrajania zarekwirowano broń: 3.000 karabinów, 300 pistoletów maszynowych, 50 karabinów maszynowych, 15 moŸdzierzy, 7 dział lekkich,                12 samochodów oraz znacznš iloœć granatów i amunicji.
Polscy oficerowie i żołnierze zostali skierowani pod eskortš do punktów zbornych, a broń umieszcza się w magazynach.
Oddziały uczestniczšce w operacji prowadzš dalszy wywiad, œcigajš i rozbrajajš polskie oddziały.
Jak ustalono w toku przesłuchania dowódców brygad oraz komendantów Okręgów Wileńskiego i Nowogródzkiego, łšczna liczba wszystkich żołnierzy tzw. Polskiej Armii Krajowej waha się w granicach 8-10 tysięcy, a znajdujš się oni          w strefie 3 Frontu Białoruskiego.
W zwišzku z tym, że
dowództwo Ťarmiiť zamierzało skompletować z tych rozproszonych oddziałów 2 dywizje, majšc na uwadze dodatkowš mobilizację
ludnoœci polskiej, rozeszły się pogłoski, że armia polska liczy ponad 20 tysięcy ludzi.
Podczas operacji rozbrojeniowych żadnych ekscesów nie było”.
                                                                      Komisarz Ludowy Spraw Wewnętrznych
                                                                      Zwišzku SSR (–) Ĺ.Beria
           Dokument 4
          Â
           20 lipca
1944 r.                                                                                 ŒciÂśle tajne                                                               Â
                                              Do
Państwowego
Komitetu Obrony
                                                          Towarzyszowi J. W. Stalinowi
DziÂś otrzymano od towarzyszy
Sierowa i Czerniachowskiego następujšcy komunikat o przebiegu operacji
rozbrojeniowej Polskiej Armii Krajowej:
„Ogółem w cišgu dwóch dni operacji, według
prowizorycznych obliczeń, rozbrojono ponad 6.000 osób, w tym 650 oficerów i podoficerów. Podczas
rozbrajania zarekwirowano: 5.100 karabinĂłw, 350 pistoletĂłw maszynowych, 230
karabinĂłw maszynowych lekkich           Â
i ciężkich, 12 dział lekkich, 27 samochodów, 7 radiostacji, 350 koni i
znacznš iloœć amunicji.
Polscy żołnierze i oficerowie sš konwojowani do punktów zbornych. Według stanu na 20 lipca br., o godz. 12 na punkcie zbornym w Miednikach znajduje się 4.000 osób, pozostali sš w drodze.
Podczas operacji niektóre oddziały polskie, które wycofały się do lasu, porzuciły broń i ludzie rozeszli się do domów, gdyż większoœć żołnierzy i oficerów tych formacji jest mieszkańcami obwodu wileńskiego. Liczymy, że około tysišca żołnierzy z różnych oddziałów rozeszło się do domów. Przystšpiono do zbierania porzuconej broni. Podczas rozbrajania miały miejsce następujšce fakty:
Po pierwszym dniu operacji
niektóre oddziały polskie, znajdujšce się w akcji, dowiedziały się o
rozbrajaniu i postanowiły udać się na bagnisty teren, zwany Puszczš Rudnickš, w pobliżu
miasteczka Jaszuny, w nadziei, że nie dotrš tam sowieckie jednostki wojskowe.
Zajęły tam pozycję obronnš. Pod koniec dnia 19 lipca jednostki 152 umocnionego
rejonu oraz 86 pułku ochrony pogranicza zbliżyły się do miejsca dyslokacji
Polaków, okršżyły ich i zażšdały rozbrojenia. Polscy oficerowie poczštkowo
odmawiali, ale póŸniej zgodzili się       i poprosili o zezwolenie na nocleg na
wsi. W wyniku tej akcji rozbrojono około 1.500 osób.
Jeden z batalionĂłw polskich
udał się do lasu na zachód od Jaszun, zajšł stanowisko obronne i odmówił
rozbrojenia. Skierowano na miejsce batalion w celu ich rozbrojenia. Poza tym
żadnych ekscesów nie było. W zasadzie po 200-300 Polaków rozbrajały grupy
naszych żołnierzy liczšce 10-15 osób. Warto przy tym zaznaczyć, że absolutna
większoœć Polaków zadeklarowała życzenie służyć w polskiej armii Berlinga.
W zwišzku z tym, że dobiega
końca operacja rozbrojeniowa (pozostały drobne rozproszone grupy i poszczególni
żołnierze) towarzysze Sierow i
Czerniachowski proszš o usankcjonowanie
następujšcych przedsięwzięć:
1. Dopuœcić
do punktu zbornego Polskiej Armii Krajowej przebywajšcych tutaj przedstawicieli
armii Berlinga w celu rekrutacji spoœród żołnierzy i oficerów chętnych         do służenia w armii polskiej.
2. Żołnierzy i podoficerów,
którzy wyrażš chęć służenia w armii polskiej, skierować do pułków zapasowych ŤGławuproformuť w celu
póŸniejszego wykorzystania              Â
na zapleczu Armii Czerwonej.
3. Korpus oficerski, będšcy
przedmiotem zainteresowania operacyjnego, przekazać organom NKWD-NKGB lub
kontrwywiadu ŤSmierszť.
4. Pozostały korpus oficerski
skierować do obozów NKWD, gdyż w innych warunkach będš oni zajmować się
tworzeniem różnych polskich organizacji.
Proszę o Wasze wskazówki”.
                                                          Komisarz Ludowy Spraw Wewnętrznych
                                                          Zwišzku SRS (–) Ĺ.Beria
Reprodukcja jednego z
raportĂłw Ĺ. Berii dla J. Stalina z dnia 20 lipca 1944 r. o przebiegu operacji rozbrajania oddziaĹ‚Ăłw
AK.
Zygmunt   Mineyko – ps.
„Lin” (5 Brygada „Ĺupaszki”),   „Petroniusz” (36 Bryg. „Żejmiana”).
Aresztowano mnie razem z oddziałem pod
Wilnem, na drodze w kierunku do Miednik, kiedy udawaliÂśmy siÄ™ na
zgrupowanie. Wojsko sowieckie zjawiĹ‚o siÄ™ z ukryÂcia i nas okršżyĹ‚o.
Wydali rozkaz złożenia broni. Dla zastraszenia nad głowami naszymi
przelatywały sowieckie samoloty. Żołnierze sowieccy, grożšc zastrzeleniem,
zmusili nas do oddania broni. Kazano jš
składać w wyznaczonym miejscu. Niektórym
naszym chłopcom udało się, tak jak i mnie, ukryć krótkš broń w ziemi lub
pod kamieÂniem w sposĂłb nie zauwaĹĽony. Grupa rozbrojonych ĹĽoĹ‚nierzy AK, w
której byłem, składała się z co najmniej kilkuset osób. Zostaliœmy otoczeni
sowieckimi żołnierzami, którzy szli jeden od drugiego w odległoœci około
Zostaliœmy zapędzeni na teren starego, zrujnowanego
zamku w Miednikach. Teren był ogrodzony drutem kolczastym. Umieszczono nas w
szopach, gdzie prawdoÂpodobnie trzymano zwierzÄ™ta. Do jedzenia dawano zĹ‚ej
jakoÂści zupÄ™, w niewyÂstarczaÂjšcej iloÂści. RatowaĹ‚a nas okoliczna ludnoœć
i rodziny aresztoÂwanych, dostarczajšc paczki z ĹĽywnoÂściš, ktĂłre przechodziĹ‚y
przez ręce pilnujšcych nas żołnierzy sowieckich. Ustępów nie było. Sami
kopaliÂśmy rowy, ktĂłre po wypeĹ‚Ânieniu zasypywaliÂśmy. Jedna z szop zostaĹ‚a
przeznaczona dla naszych lekarzy. Oni udzielali pomocy chorym, staraÂjšc
się w miarę swoich skromnych możliwoœci sprostać trudnemu zadaniu. Wodę do
picia dostarczano beczkami, ze studni poza obozem. Była jej jednak
niedostateczna iloœć.
Zygmunt Mineyko „Petroniusz”
(trzeci od lewej, z granatem za pasem) –                               dowódca 1
plutonu 36 Brygady „Żejmiana” z grupš swoich ĹĽoĹ‚nierzy      Â
 (przed rozbrojeniem)
Miedniki. Widok od
strony bramy. Z lewej strony sterta kamieni, z ktĂłrych mjr Soroka
agitował za wstšpieniem do armii gen. Berlinga. Fot.
J. Hrybacz, 1998 r.
W dali widoczne rusztowania postawione do prac konserwatorskich.
W roku 1517 „Zygmunt, poseĹ‚ cesarza niemieckiego Maxymiliana, powraÂcajšc
z Moskwy [...], kiedy przejeĹĽdĹĽaĹ‚ tÄ™dy, znalazĹ‚ zamek miednicki opustoÂszaĹ‚y”[10]. W roku
Zachowały się ruiny pełnego obwodu murów oraz szczštki wieży narożnej.
Obecnie w zamku prowadzone sš prace konserwatorskie.
Sowieci po rozbrojeniu wiÄ™kszoÂści ĹĽoĹ‚nierzy wileĹ„skiej Armii Krajowej zlokalizowaliÂ
tu w okresie 17-29 lipca 1944 r. obĂłz internowanych akowcĂłw.Â
ObĂłz internowania
w Miednikach. Fot. Stanisław Białożyt „Brom”
Relacja R.
Szczęsnowicza:
Po wystšpieniu puł. Soroki zrobiliœmy naradę
roboczš. ByĹ‚em „za” (zapisaÂniem siÄ™ do
armii Berlinga). Nie wierzyłem w to, co mówił „Hadża”, nie wierzyłem Anglikom,
Amerykanom i Francuzom w odniesieniu do sprawy polskiej. Nie wierzyłem też
Sowietom. Byłem przekonany, że tych, co nie pójdš do Berlinga, czeka marny los.
Chciałem bić hitlerowców. I to wszystko. Kształt orła, język puł. Soroki,
zależnoœć armii Berlinga, nie miały dla mnie żadnego znaczenia. I tu, na
miednikowskiej słomie, rozstałem się na pewien czas ze swoim najlepszym
przyjacielem Tadkiem Nagłowskim. On wierzył oficerom i „Hadży”, a nie
mnie. Tadek postanowił zostać z większoœciš, na wspólny los. Ja, z grupš
400 podobnie myœlšcych, dobrowolnie zaliczyłem się do zdrajców,
zarejestrowaĹ‚em siÄ™ przy stoliku werbunkowym i wyszedĹ‚em za mury miedniÂckich
ruin krĂłlewskich.
Ulokowano nas w kilku stodołach we wsi Miedniki.
Oficer NKWD, który wyprowadził naszš kolumnę, powiedział językiem puł. Soroki:
„Jutro, rebiata, przybędzie transport, który zawiezie was do Żytomierza.
Tam powÂstaje nowaja polska armija. Dostaniecie zimny ŤpajokĹĄ na dwa dni.
Z kwater (czyli stodół) nie wolno się oddalać”. Jeszcze raz nas policzył,
zapisał coœ w notesie i poszedł. Następnego dnia samochodów jeszcze nie
było. Pilotujšcy nas enkawudzista pojawił się skoro œwit, zarzšdził alarm i
zbiĂłrkÄ™ w dwuszeÂregu. StanÄ™liÂśmy, a on, niemal dotykajšc kaĹĽdego palcem,
zaczšł nas liczyć. Skończył, popatrzał w swoje wczorajsze zapiski i pozieleniał
ze zĹ‚oÂści: „Dezerteri, jobana ich matÂ’!Â
Nie nada nam takich dobrowolcow!” – krzyknšł, kazał się ustawić
czwórkami, zrobić „w tył zwrot” i maszerować z powrotem... do obozu. Okazało
się, że w tę jednš pięknš noc zdezerterowało ku wolnoœci 47 żołnierzy.
Wkraczaliœmy do miednickich ruin zamkowych jak stado baranów wpędzonych w
paszcze watahy wilków. Rozległy się wycia i gwizdy. W naszš stronę poleciały
puszki po konserwach i butelki. Rejwach zmniejszył się jednak po kilku
minutach, kiedy okazało się, że każda „owca” ma duży zapas żywnoœci i chętnie
rzuca jš na pożarcie „wilkom”.
Tak, mieliœmy doœć duże zapasy żarcia, gdyż
niezaleĹĽnie od owego dwuÂdnioÂÂwego berlingowskiego „pajka” mieliÂśmy
delikatesowe smakoĹ‚yki. PoprzedÂniego dnia, kiedy wyszliÂśmy za bramÄ™ obozu,
spotkaliÂśmy siÄ™ z przyÂbyÂĹ‚ymi wilniukami. Wieœć o obozie w
Miednikach szybko dotarła do Wilna i rodziny tych, których ojcowie, bracia
czy synowie byli w partyzantce, organizowały pielgrzymki na szlak oszmiański.
Obok naszego obozu wyrosło koczowisko tych rodzin, które, objuczone wiktuałami,
czekały na okazję, aby przekazać je swoim bliskim. Wejœcie za ruiny było „srogo
zabronione”, przekazywane przez partyzantów beznadziejnie niepewne, więc
czekano na boskie zmiłowanie. I nasze wyjœcie było takim zmiłowaniem.
Dostaliœmy żarcie od swoich i obcych, dawano tyle, ile kto chciał, gdyż
przyniesione zapasy nie mogły czekać w słońcu lipcowym na dalsze
zmiłowanie.
Tam, po chwilowym wyjÂściu z obozu, spotkaliÂśmy siÄ™ z
siostrš Alicjš, która, zakurzona, wymęczona, po trzydziestokilometrowym rajdzie
Wilno – Miedniki była widomym obrazem siostrzanej miłoœci. Nie przypuszczaliœmy
wĂłwczas, ĹĽe to spotÂkanie bÄ™dzie ostatnim przed dwudziestoletniš rozłškš.
Nasze dawne miejsca były już zajęte, a zresztš i tak
nikt nie miał ochoty kontaktować się ze zdrajcami. To trwało jeden dzień. Potem
ciekawoœć brała górę, wiktuały łaskotały nozdrza, gniew przechodził. Tylko
najbardziej honoroÂwi, dziÂś moĹĽna powiedzieć, najbardziej wyrobieni
ideologicznie, odwracali siÄ™ od nas plecami, nieczuli ani na najnowsze wieÂści z
Wilna, ani na zapachy. Do nich należał mój przyjaciel Tadek
Nagłowski. PóŸniej wspólny los wymiesza nas wszystkich i pogodzi. On
zostanie jednak, chory na trasie, wróci do Wilna, aby wpaœć w łapy NKWD i
dostać 10 lat łagru w Norylsku...
W dalszym cišgu nikt nie wiedział, co z nami będzie.
WieÂści otrzymane z WilÂna gĹ‚osiĹ‚y, ĹĽe panujš juĹĽ tam sowiecko-litewskie
porzšdki, mówiono o repatriacji Polaków do Polski, że sš aresztowania
ludzi powišzanych z Armiš Krajowš”.Â
Stanisław Gorski
Stanisław
Gorski – ur. 22.11.1918 r. w Wilnie, ppor.,
 po powrocie do kraju, 1947 r.
 adiutant dowódcy 36 Brygady
„Żejmiana”, ps. „Bohdan”
17 lipca 1944 r. w
miejscowoÂści B o g u s z e NKWD rozbroiĹ‚o i aresztowaĹ‚o prawie caĹ‚e dowĂłdztwo wileĹ„skiego AK i po różnych perypeÂtiach
osadziĹ‚o w wiÄ™zieniu                  na Ĺukiszkach,  dobrze Â
mi  znanych  za Â
czasĂłw litewskich.
W połowie sierpnia zaczšł się
ruch w wiÄ™zieniu, wywoĹ‚yÂwanie nazwisk, otwieranie i zamykanie cel, krzyki.
Po kilkunastu minutach otwarĹ‚a siÄ™ i nasza cela, straĹĽnik wywoĹ‚aĹ‚ mojeÂ
nazwisko, CzeÂśka Plejewskiego i kilkuÂ
innych,
rozkazujšc:    „sobirajtiesÂ’Â Â Â z Â
wieszczami”.  Wyszliœmy
naÂ
korytarz,Â
gdzie już była spora grupka, a
miÄ™dzy innymi mĂłj dowĂłdca 36 BryÂgady
„Żejmiana” kpt. Witold Kiewlicz ps.
„Wujek”. Cišgle wywoływano nowe nazwiska i tak zebrało się nas około setki
oficerów, podchoršżych, podoficerów                     i żołnierzy. Jeszcze raz odczytano nazwiska,
uformowano kolumnę pilnie strzeżonš przez kilkudziesięciu enkawudzistów i
ruszyliÂśmy w nieznane. ByĹ‚o to straszne,   Â
    bo nie wiedzieliœmy, dokšd i
po co nas prowadzš, a los pomordowanych w Katyniu naszych oficerów przez NKWD,
nam wilniukom, był dobrze znany. Przemarsz przez Wilno trwał może z godzinę, aż
poznaliœmy kierunek Wilno – Miedniki. Spodziewaliœmy się najgorszego. W ponurym
nastroju, poganiani przez strażników, szliœmy w milczeniu. Trzymałem się razem
z CzeÂśkiem Plejewskim, znaliÂśmy siÄ™ jeszcze z Gimnazjum im. krĂłla Zygmunta
Augusta w Wilnie, obaj byliÂśmy adiutantami
dowĂłdcĂłw brygad. Czesiek w 2 BrygaÂdzie,
a ja w 36. Po dwóch, a może trzech godzinach marszu, trudno było to nazwać
marszem, a raczej wleczeniem siÄ™, zarzšdzono postĂłj. Nasze orgaÂnizmy
wycieńczone prawie miesięcznym wiktem więziennym odmawiały posłuszeństwa. Dowódca
kolumny ogłosił nam, iż każda próba ucieczki będzie surowa karana i odpowiadać będzie nie tylko
uciekinier,       ale i jego rodzina.
Odpowiedzialnoœć zbiorowa to wspaniała zdobycz sowiecka.      Nie zauważyłem, czy konwojował nas jakiœ
pojazd czy oddział konny. Ruszyliœmy dalej i po wielu godzinach zobaczyliœmy
zamek w Miednikach. Wprowadzono nas do olbrzymiej stodoły, czy raczej wozowni i
kazano odpoczywać. Po kilku chwilach poznaliœmy œlady bytnoœci w tym
pomieszczeniu naszych żołnierzy. Kilka napisów, jakieœ skrawki plakatu, komunikat,
białoczerwone opaski, orzełek, parę guzików         z orzełkami i inne drobiazgi
œwiadczšce o przebywaniu dużej iloœci wojska. Ktoœ znalazł ulotkę w języku
polskim, nawołujšcš do wstšpienia do Wojska Polskiego – był to niezbity
dowód, że przebywali tu nasi chłopcy.
Nie znaliœmy ich losu                  i
przypuszczaliœmy, iż wstšpili do armii, bo rozmowy o naszym udziale w dalszej walce prowadził
gen. „Wilk” ze sztabem Armii Czerwonej. Muszę dodać,               że z rozkazu generała
przestaliœmy nazywać się 36 Brygadš „Żejmiana”, a staliœmy się 3 batalionem 86
pułku piechoty. Ulotka ta podniosła nas na duchu,                     bo sšdziliœmy o pomyœlnym
zakończeniu rozmów z naszymi „aliantami”.
Prawda
była okrutna – rozmowy o przekształceniu nas w regularne wojsko skończyły się
aresztowaniem generała, naszym rozbrojeniem i uwięzieniem. Nadeszła noc. Z
resztek słomy, a raczej sieczki, zrobiliœmy posłanie, a że byliœmy solidnie
zmÄ™czeni zasnÄ™liÂśmy natychmiast. Pobudka!!! Poganiani przez enkawuÂdzistĂłw,
ubieramy się poœpiesznie, przy cišgłych wrzaskach eskorty, chyba bez jedzenia,
formujemy kolumny i ruszamy. Zaskoczenie! Ruszamy w kierunku Wilna, ale juĹĽ
prawie wszystko wiemy o losie przebywajšcych tu przed nami żołnierzy.
Wiadomoœci te przekazujš nam krzykiem idšcy daleko od drogi dziewczęta
i chłopcy. Eskorta przegania ich, straszšc użyciem broni. Nasza dzielna
młodzież nie zważa na to. Dowiadujemy się od nich, że nasi żołnierze byli
namawiani przez mjr Sorokę, noszšcego polski mundur, którego polszczyzna
wywoływała salwy œmiechu, a próby nakłaniania do wstšpienia do wojska wyœmiano
i wygwizdano. Cieszyła nas postawa naszych żołnierzy, ale prysła nadzieja na
dalszš walkę z Niemcami. Już nie pamiętam, w jaki sposób wracaliœmy do
Wilna, ale na ktĂłrymÂś postoju przybyĹ‚o kilka rodzin, zawiaÂdomionych przez
mieszkaĹ„ÂcĂłw Miednik, ktĂłre dokĹ‚adnie opowiedziaĹ‚y o losach naszych ĹĽoĹ‚nierzy.
I znowu więzienna cela. Pobyt
tam był jednak krótki, bo 1 wrzeœnia 1944 r., w rocznicę wybuchu wojny,
załadowano nas do bydlęcych wagonów i wywieziono               do specłagru nr 178 w R i a z a
n i u, gdzie stanowiliœmy „sastaw trietiej roty”,           a póŸniej D i a g i l e w o. Całš prawdę o Miednikach i o losie naszych żołnierzy dowiedzieliœmy
się od oficerów wyłapanych spoœród żołnierzy w Kałudze                   i dołšczonych do naszej 3
Kompanii AK w obozie w Diagilewie k/Riazania”.
Diagilewo 1945/1946. Zespół muzyczny obozu
oficerskiego AK
(przy perkusji Stanisław Gorski)
Kiena. Kiena
to wieœ i stacja kolejowa na linii Wilno – Mołodeczno.
23 kwietnia 1944 r. miaĹ‚a tu miejsce udana akcja bojowa oddziaĹ‚Ăłw UderzeÂniowego
Batalionu Kadrowego – III batalionu 77 pp AK OkrÄ™gu NowogrĂłdzÂkiego. Zdobyto
znacznš iloœć uzbrojenia: 1 lkm, 2 rkm-y, dwadzieœcia kilka karabinów, pistolet
maszynowy, sporo broni krĂłtkiej, granaty i amunicjÄ™, w ktĂłre dozbrojono 2
kompanię i pluton trzeciej. Akcja przeprowadzona została bez strat własnych, a ludnoœć miejscowa nie
doznała żadnych represji[11]. Trzy miesišce
póŸniej, tj. 29 lipca 1944 r., z tej
stacji wywieziono internoÂwanych w Miednikach ĹĽoĹ‚nierzy WileĹ„skiego i
Nowogródzkiego Okręgów AK.
Stacja Kiena. Obecnie
przedostatnia stacja graniczna z Białorusiš. Fot. 2000 r.
Na mapce
zaznaczono: Rudniki – miejsce przetrzymania po rozbrojeniu, Bogusze –
miejsce rozbrojenia dowódców wileńskich brygad, Miedniki – obóz internowania
           Kaługa. Pierwsze
wzmianki o Kałudze można znaleŸć w pismach Wielkiego Księcia Litwy Olgierda, w
których w 1371 r. nadmienia, że miasto jest czasowo w rękach Litwy[12].
        W
XIV w. KaĹ‚uga wchodziĹ‚a w skĹ‚ad udzielnego ksiÄ™stwa MoĹĽajÂskieÂgo. Kroniki
wskazujš na kilkakrotne zmiany miejsca położenia miasta, wskutek wrogich
napaœci, pożarów i epidemii. Stanowiło ono pograniczny bastion dla obrony
poĹ‚udniowo-zachodnich granic Starej Rusi przed LitwiÂnami, Polakami, a póŸniej krymskimi Tatarami. W XV w., za
Wasyla Ciemnego (syna Iwana III), KaĹ‚uga byĹ‚a częœciš skĹ‚adowš KsiÄ™stwa MoskieÂwÂskiego.
Iwan III przekazał miasto swemu synowi Simeonowi i w okresie 13 lat (1505-1518)
była ona niezależna od Moskwy, stanowišc samodzielne, udzielne księstwo
kałuskie. W XVI w. do Kaługi przybył Iwan GroŸny jako głównodowodzšcy
wojskami w pochodzie przeciw Tatarom. W pocz. XVII w. Kaługa była
centrum powstaÂnia chĹ‚opskiego pod przyÂwĂłdztÂwem Iwana BoĹ‚otnikowa. W latach
1609-1610 Dymitr Samozwaniec II graĹ‚ tu rolÄ™ „kaĹ‚uskiego careÂwicza”. Zachowane
komnaÂty z XVII w. bĹ‚Ä™dnie nazywane sš „domem Maryny MniszchĂłwny”. Podmiejski
las sosnowy, tzw. TuszyĹ„ski BĂłr, wskazuje siÄ™ jako miejsce morderÂstwa
Samozwańca przez jego poplecznika, kniazia nogajskiego Apasłuna Urysowa, po
nieudanej próbie opanowania Moskwy przez Samozwańca. PóŸniej Kaługa połšczyła
się w walce z interwentami. Miasto padało często pastwš pożarów.
W 1622 r. pożar strawił starš warownię, której już nie odbudowano,
wzniesiono nowš, w innym miejscu. W drugiej połowie XVII w. powstał kałuski
Kreml z dwunastoma wieżami, spłonšł w końcu tegoż wieku i nie został już
odbudoÂwany. Podczas kampanii napoleoĹ„skiej w 1812 r. KaĹ‚uga byĹ‚a gĹ‚ĂłwÂnym
oÂśrodkiem formowania rosyjskiej armii i jej zaopatrzenia. W czasach carsÂkich KaĹ‚uga byĹ‚a
miejscem zsyłki. Na rozkaz Repnina[13], ambasadora Rosji
w WarÂszawie (1764-69), aresztowano i wywieziono do KaĹ‚ugi czterech posĹ‚Ăłw
Sejmu polskiego: biskupa krakowskiego Kajetana SoĹ‚tyka, biskupa kijowÂskiego
Józefa Załuskiego, hetmana polnego koronnego Wacława Rzewuskiego i jego syna
Seweryna, który póŸniej zwišzał się z Branickim, a w 1792 r. przystšpił
do konÂfeÂderacji targowickiej. PóŸniej byli tu zesĹ‚ani: chan Szagin Girej
(1786-87), sułtan Małej Kirgiskiej Ordy – Arigazi-Abduł-Azis (po 10 latach
tutaj zmarĹ‚), dziaĹ‚acze komunistyczni A.W.Ĺunaczarski, Dobrochotow i inni.
W latach 1914-1915 byĹ‚ tu zesĹ‚any zaĹ‚oĹĽyÂciel komuniÂstycznej partii
Turcji – Mustafa Subchi.
Cerkiew Âśw. Kosmy i Damiana
z 1794 r.
Rys. G.A.Woljeński, 1926 r. Znajdowała się w pobliżu kałuskich koszar.
       Â
        W
KaĹ‚udze od dawna mieszkaĹ‚o duĹĽo PolakĂłw. ByĹ‚a to emigracja, sĹ‚uĹĽÂba wojskoÂwa,
urzÄ™dnicy przenoszeni za poglšdy „wolnoÂściowe”, nie mĂłwišc o setÂkach
zesłańców – więŸniów i żyjšcych tu „na wolnej stopie” po powstaniach 1830 i
186l roku. Niektórzy z nich pozostali w Kałudze na stałe. Do dzisiaj można
spotkać wÂśrĂłd kaĹ‚uĹĽan takie nazwiska, jak: Griniewscy, Ĺukomscy, Kossakowscy,
Koncewicze, Mackiewicze, Jaworowscy, Jastrzębscy itd. Polska społecznoœć kupiła
dom w zaułku Kukowym. Lew Gryniewski opracował projekt przebudowy i jeszcze
przed I wojnš œwiatowš otworzono koœciół rzymsko-katolicki pod wezwaniem
œw. Jerzego. Dla podkreœlenia polskiego charakteru œwištyni w głównym ołtarzu
umieszczono kopię obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej. W okresie sowieckiej
Rosji koÂściół zamkniÄ™to, umieÂszÂczajšc w jego pomieszczeniach skĹ‚ady bazy
przedsiębiorstwa „Rosgalanteria”. Ale już w 1997 r. w Kałudze odbyła się
konsekracja ołtarza w drewnianym koœciółku, gdzie posługę duszpasterskš niosš
polscy franciszkanie[14].
    Â
Plan Kaługi. Wydanie
specjalne dla niemieckich wojsk inwazyjnych, Berlin 1941.
        Â
        361 zapasowy pułk piechoty.  Po przyjeŸdzie do Kaługi wcielono nas
do 361 zapasowego pułku piechoty, wchodzšcego w skład 31
Dywizji MoskiewÂÂskiej Armii Czerwonej.
        Do Kaługi wieziono nas w
dwóch transportach kolejowych, każdy po około 50-60 wagonów. Do wagonów
pulmanowskich (czteroÂosiowych) Ĺ‚adowano po 90 osĂłb, do dwuosiowych po 45 osĂłb.
A więc w jednym transporcie musiało jechać od 2.500 do 3.000 ludzi.
        Jedynym miarodajnym ÂźrĂłdĹ‚em, pozwalaÂjšcym na dokĹ‚adne odtworzenie
struktury i kadry 361 zapasowego puĹ‚ku pieÂchoty, mogš być wojskowe archiwa
Armii Czerwonej. DopĂłki sš one niedoÂstÄ™pne, trzeba opierać siÄ™ na innych
Ÿródłach. Dr Henryk Piskunowicz, który dotarł do niektórych sowieckich Ÿródeł
dotyczšcych likwidacji wileńskiej Armii Krajowej w okresie po 17 lipca 1944,
ustalił, że rozbrajaniem zajmował się 86 pułk wojsk pogranicznych,
dysponujšcy czołgami i samolotami. Do Miednik trafiło 4-6 tysięcy
żołnierzy, a od 1,5
do 2 tys. żołnierzy uniknęło rozbrojenia. Większoœć z nich podjęła walkę
z sowietami jako samoobrona Armii
Krajowej. Z raportu gen. NKGB Iwana Sierowa i gen. armii Iwana CzerniachowÂskiego,
przedĹ‚oĹĽonego Stalinowi, wynika, ĹĽe rozbroÂjono ponad 6.000 ludzi (w tym
650 oficerów i podoficerów), z tego – według meldunku z 20.07.44 r. –
około 4.000 umieszczono w obozie miednickim, reszta była – jak okreœlono – w
„drodze”.
        Budynki koszarowe były rozmieszczone w kilku oddzielonych od siebie
kompleksach, na północno-wschodnich peryferiach miasta. Stare „czerwone”
koszary (z czerwonej cegły) mieœciły dowództwo pułku i dwa bataliony         w dużym kilkupiętrowym budynku. Na
honorowym miejscu wystawiony został sztandar pułkowy, któremu przechodzšcy
żołnierze oddawali honory. Na placu apelowym z ważnych powodów gromadzono cały
pułk. „Białe koszary”, składajšce się z kilku długich parterowych budynków,
pomalowanych na biało, były to wczeœniej prawdopodobnie garaże jednostki
zmotoryzowanej lub stajnie. Od nich było niedaleko na poligon pułkowy.
Zlokalizowano tu też parę batalionów. Jeden, tzw. „zabużański”, mieœcił się w
budynku poszkolnym, drewnianym, parterowym, zbudowanym w podkowÄ™ o ciasnym podwĂłrzu.Â
Brak byĹ‚o miejsca  na kuchniÄ™.Â
Żołnierze batalionu
„zabużańskiego” chodzili więc do jadalni ogólnej, wydajšcej posiłki pod gołym
niebem. Duży murowany budynek, położony między „czerwonymi” i „białymi” koszarami,
mieœcił tzw. „sanczast’”. Zgromadzono tu chorych, głównie na dyzenterię i
œwierzb. Żołnierze ci odbywali normalne ćwiczenia w złagodzonej formie i
zastosoÂwaniem diety (nie otrzymywali surowych ogĂłrkĂłw), chorzy na biegunkÄ™
mogli w czasie ćwiczeń oddalać się „za potrzebš”.
        Ćwiczenia terenowe cały
puĹ‚k odbywaĹ‚ na pobliskim, rozlegĹ‚ym poliÂgonie. Wymarsz do zajęć miaĹ‚ specjalnš oprawÄ™. DowĂłdca puĹ‚ku dokonyÂwaĹ‚
osobiœcie przeglšdu całoœci, a potem poszczególne pododdziały realizowały swój
program szkolenia.
Schemat rozmieszczenia
jednostek 361 zapasowego pp w Kałudze
 (na podstawie rys. W. Czarneckiego)
        Relacja
Remigiusza Szczęsnowicza:
Na
poczštku wrzeÂśnia ustawieni zostaliÂśmy w ogromny czworobok na pobliÂskich
bĹ‚oniach. W Âśrodku zbudowano maĹ‚e podwyĹĽszenie, na ktĂłre wkroczyĹ‚ podpuĹ‚koÂwnik
gwardii Jermołow, dowódca 361 zapasowego pułku piechoty. Już poprzednio,
z opowiadań naszych sierżantów, wiedzieliœmy, że jest on jednym
z niewielu bohaterów pułku, który dwa lata temu uległ zagładzie. Było to
pod Stalingradem. Kiedy 361 pułk miał wzmocnić obronę miasta i znalazł się
na przeprawie, hitlerowskie lotnictwo przeprowadziło zmasowany atak,
rozbijajšc tę jednostkę doszczętnie.
Kilkunastu oficerĂłw,
podoficerĂłw i szeregowcĂłw przedostaĹ‚o siÄ™ na piaÂszÂczystš Ĺ‚achÄ™, wynoszšc
z pogromu sztandar puĹ‚ku. To, wedĹ‚ug radzieÂckich regulaÂminĂłw wojskowych,
znaczyło, że pułk istnieje, a po uzupełnieniu kadrowym znów pójdzie w bój. Nie wiem, dlaczego przez blisko dwa i pół
roku tego uzupełnienia nie było. Kaługa, zajęta przez wojska niemieckie
na poczštku grudnia 1941 roku, już w końcu stycznia 1942 r. była odbita.
Może to sprawa zniszczenia koszar, może leczenie rannych żołnierzy
i oficerów przecišgało się w czasie, fakt, że dopiero my, rozbrojeni
żołnierze Armii Krajowej z Wileńszczyzny, mieliœmy przywrócić do życia 361
zapasowy pułk piechoty Armii Czerwonej.
A teraz oto, na małym
podwyższeniu, stał dowódca pułku, a obok niego ów ocalony na wołżańskiej łasze
sztandar. Podpułkownik Jermołow był niskim, szczupłym mężczyznš, ale
nienagannie umundurowany, obwieszony medalami i odznakami prezentował się
dostojnie i władczym spojrzeniem spozierał na szeregi tych dziwnych poborowych.
Dowódcy oddziałów krzyknęli
„Smirno!”, a potem dali „spocznij”, a puĹ‚koÂwnik przemĂłwiĹ‚.
– Towarzysze poborowi! –
krzyknšł, unoszšc się lekko na palcach, a mnie się zdawało, że po tych
„towarzyszach” nasze szeregi zgodnie zachichotały, czy też westchnęły.
– ... Przyszła pora –
cišgnšł pułkownik Jermołow, nie zrażony tym szmerem – że z gromady oberwańców i
niezdyscyplinowanej bandy przekształcicie się w żołnierzy naszej
wspaniałej, niezwyciężonej armii...
Jermołow mówił oczywiœcie po
rosyjsku, nie wszystko rozumieliœmy dokładnie, ale tak naprawdę nikt nie
słuchał jego przemowy, myœlšc raczej o tym, co będzie na obiad.
 A nasz dowódca, zupełnie poważnie, zapowiadał
otrzymanie „doskoÂnaĹ‚ego umundurowania i uzbrojenia, intensywne szkolenie i
aktywny udział naszego pułku w ostatecznym rozgromieniu faszystowskiego wroga”.
Nie wspomniał ani słowem o
naszej akowskiej przeszłoœci, nie mówił nic o armii Berlinga i Polsce, co
znaczyĹ‚o, ĹĽe jesteÂśmy sowieckimi obywatelami przeÂznaÂczonymi do walki w
sowieckich mundurach o to wymarzone i oczekiwane zwycięstwo nad Hitlerem.
I zapewne w tym momencie
pułkownik widział siebie na czele tego wojska, marzył o tym, aby zmazać
stalingradzkš klęskę i powieœć nas do zwycięskiego szturmu na Berlin.
A nam chciało się jeœć i
płakać[15].
        Tego wštku naszego losu
autorowi nie udało się zweryfikować, być może niedostępne dziœ archiwa tej
jednostki odkryjš kiedyœ prawdziwe zamysły naszych mocodawców.
* * *
        Po odmowie złożenia
przysiÄ™gi w puĹ‚ku zaszĹ‚y radykalne zmiany.  Â
Częœć naszych żołnierzy została
zdemobilizowana: puszczono do domu roczniki starsze – urodzonych
powyżej 1900 r. i młodszych od 1928 r. oraz wszystkie kobiety, których było
około 50.
        Zaczęto zatrudniać nas do
różnych prac, zarówno na rzecz jednostki,
jak i na zewnštrz. Po wywiezieniu do prac leœnych pod Moskwę przez jakiœ czas
nieduża grupa naszych pozostała w koszarach w Kałudze. Ich potem też dowieziono
do lasu. W lesie utworzono cztery robocze bataliony, ktĂłre rozmieszczono w lasach
podmoskiewÂskich w rejonie
Korobowskim, wzdĹ‚uĹĽ linii kolejowej, ktĂłrš wywoĹĽono eksploatowane drewno.       Â
  I batalion – |
d-ca mjr Sas. Adres: Moskowskaja obłast', Korobowskij rejon, wieœ
Malejcha, poczta polowa 36990 „Ż”. |
 II batalion – |
d-ca kpt. Sielewiorstow; w
pobliżu wsi: Prudy, Obuchowo i Charłampajewo; najdalej wysunięty. |
III batalion – |
tworzyli go żołnierze
pochodzšcy z terenów Polski centralnej,
stšd zwano go „warszawskim”, w Œredniakowie. |
IV batalion – |
opodal, jak mĂłwiono, za
rzeczkš, około III bat. Adres: Moskowskaja obłast', Korobowskij rejon,
Œredniakowo, pocz. pol. |
        Struktura tych batalioÂnĂłw
była inna, miały więcej kompanii (tzw. „rot”) – 6 i więcej. Dużej zmianie uległa też obsada
kadrowa pododdziałów. Dowódcami plutonów byli sowieccy podoficerowie, na ich
zastępców („pomkomwzwod”) wyznaczeni zostali nasi polscy koledzy.
        Wszystkie
bataliony same musiaĹ‚y przygotować sobie pomieszczenia w zieÂmiankach.
Inne pomieszczenia jak ambulatorium, składy magazynowe były podobnymi
budowlami. Wyjštkowo kuchnie miaĹ‚y charakter „nadziemÂny”, zbudowane byĹ‚y z bierwion-okršglakĂłw.
        Wspomnieć warto o jeszcze jednym ciekawym przypadku. Już w czasie,
kiedy pracowaliœmy w lesie, dołšczono do naszych batalionów Białorusinów,
mieszkańców Wileńszczyzny, którzy – podobnie jak my – odmówili złożenia
sowieckiej przysięgi, twierdzšc, że sš obywatelami polskimi. Jeden taki pluton
naszych współobywateli był w I batalionie. Trzymali się oni odrębnie       i trochę inaczej się zachowywali. Nasi
chłopcy niepotrzebnie ironicznie przezywali ich „amerykańcami”. Kiedy
zaistniaĹ‚a moĹĽliwoœć powrotu           Â
do Polski, oni z niej nie skorzystali, chcieli wrócić do swoich
domostw                i rodzin na
Kresach. To jeszcze jeden przykĹ‚adÂ
tragicznych losĂłw obywateli II Rzeczypospolitej.
           Cała kadra oficerska i podoficerska była sowiecka,
stanowiła ona około 10 % naszego stanu.
Dowódcš plutonu był młodszy oficer, dowódcš drużyny podoficer („sierżant”).
Poza kadrš liniowš, już od kompanii, byli jeszcze oficerowie polityczni
(„politrucy”).
        Nie sposób imiennie
przedstawić całej kadry. We wspomnieniach najczęœciej przewijajš się nazwiska
lub przezwiska tych, którzy w jakiœ sposób odznaczyli się – pozytywnie lub
negatywnie. Najwięcej krytycznych uwag wysuwano pod adresem „politruków”,
którzy starali się wmówić nam sowieckš przynależnoœć i wzbudzać szacunek do
sowieckiej ojczyzny.
        W opracowaniu jednego z
naszych kolegĂłw[17] jest
spory fragment poœwięcony st. lej. Gusiewowi, który był zastępcš dowódcy ds.
politycznych III batalionu:
„Typowa szczupła twarz inteligenta
rosyjskiego. Rysy ostre, wyraz spokojny, oczy niebieskie, przenikliwe, z pewnš
dozš dobrodusznoœci. Z takš samš dozš dobrodusznoœci przemawia, używajšc
pryncypialnych argumentów, ogólnie uznawanych, unika szczegółów. Na kłopotliwe pytania daje odpowiedzi wymijajšce, nie patrzšc na pytajšcego, jakby dajšc do
zrozumienia, że odpowiedŸ należy się wszystkim obecnym”.
        Gusiew wyjaœniał, że po
odbyciu szkolenia wojskowego pĂłjdziemy      Â
na front, a może nawet skierowani będziemy do polskiego wojska. Teraz
musimy się uczyć języka rosyjskiego, bo nie sposób, aby w Armii Czerwonej dla
każdej z l6 republik był osobny język
(sowiecka sofistyka).
        Pomocnikiem Gusiewa był
st. sierżant, który przed zajęciami często czytał komunikaty radiowe w formie skróconej. Chwalił się, że jest
ważniejszy  od Gusiewa. Być może
był agentem NKWD.
        W mojej pamięci, już z
okresu pracy w lesie, utkwił obraz innego „politruka” – mł.lej. Skody, Żyda z
polskich terenĂłw. Po odczytaniu nam specjalnego rozkazu Stalina z okazji l maja
1945 r. kazał mi go streœcić. Przepisowo wstałem (zazwyczaj na zajęciach
politycznych siedzieliœmy             na
ziemi, po turecku) i odpowiedziałem mu po polsku. Zdumiony zapytał, dlaczego
nie po rosyjsku. Odpowiedziałem ze
spokojem, że nie umiem.         On: ale
odpowiadasz prawidłowo. Ja mu na to: ja rozumiem, ale nie umiem mówić po
rosyjsku. Nie poniosłem jednak żadnej kary. Trzeba przyznać,         że nasz „politruk” był człowiekiem
bardzo Ĺ‚agodnym i wyrozumiaĹ‚ym,           Â
nie dopatrzył się w mojej odpowiedzi złoœliwoœci.
        Podobnych historii można
by przytoczyć więcej. Wœród „politruków” byli różni ludzie, o różnym poziomie
inteligencji i różnych temperamentach. Niektórzy byli bardzo ludzcy. Ale były i
przypadki drastyczne, np. znęcania się nad poszczególnymi żołnierzami. Jeden z
takich przypadków opisujš          w
swoich wspomnieniach Tadeusz Ginko i Wiktor Iwanowski.                                                                                                                                                  Â
                                                                                                                                         Â
        Zdarzały się przypadki
wyjštkowo dziwnego i zaskakujšcego zachowaÂnia sowieckich oficerĂłw. W czasie
zabawy, w klubowej sali, gdzie zaproÂÂszono miejscowych mieszkaĹ„cĂłw i
pracujšcych okresowo w okolicy moskwiczan, do jednego z naszych chłopaków –
Janka Karyszkowskiego – podszedł sowiecki oficer i poprosił, aby zostawił mu
popalić papierosa, którym poczęstował go uczestniczšcy w zabawie moskwiczanin.
Naturalnie ten nie odmówił, ale nie mógł zrozumieć, jak przełożony – oficer –
mógł prosić swojego szeregowca o resztę papierosa. Trzeba tu nadmienić,
że w tamtym czasie proœba do przygodnej, nieznajomej osoby o papierosa była
czymœ całkiem normalnym, dla nas jednak, mimo trudnych warunków życia, był nie
do przyjęcia brak poczucia własnej godnoœci. W naszym mniemaniu nasi Rosjanie w
potocznym życiu nie grzeszyli kulturš bycia.
        Jan Karyszkowski
przytacza też inne zdarzenie. Jednemu z naszych chłopaków udało się zachować
zegarek. Którejœ nocy poczuł on, jak ktoœ manipuluje przy jego zegarku na ręce.
Okazało się, że sowiecki sierżant usiłował nożem odcišć zegarek od paska.
Czujny sen właœciciela zegarka zmusił pechowego sierżanta do wycofania się bez
upraÂgnionej zdobyczy.
        Sowiecka kadra
towarzyszyła nam aż do granic polskich, do chwili naszego powrotu do kraju w
1946 r. OpuÂścili nasze wagony na samej granicy,
za stacjš Żabinka. Zaraz po przekroczeniu granicy przejęły nas wojska Urzędu
Bezpieczeństwa.
        Jestem przekonany o
istnieniu wykazu skĹ‚adu przynajmniej podstawoÂwej kadry puĹ‚ku w archiwach
wojskowych z okresu II wojny œwiatowej. Na razie nie sš one nam
dostępne, dlatego podaję tutaj tylko nazwiska osób wymienianych w publikowanych wspomnieniach:
mjr Danilenko                     |
– z-ca dowódcy pułku do
spraw politycznych,               był
póŸniej w II batalionie, |
kpt. Bułhakow                      |
– z-ca dowódcy pułku do
spraw liniowych;Â Â Â Â Â Â Â Â Â Â Â Â Â Â Â Â Â Â Â we
wspomnieniach W.Iwanowskiego był z-cš dowódcy III bat. ds. politycznych, |
kpt.Â
Sas                                       |
–
d-ca I batalionu roboczego
w lesie, na 27 kiloÂmetrze, |
kpt. Sielewiorstow         |
– d-ca II batalionu
roboczego w lesie, na 47 kiloÂmetrze, |
lej. Gawrygin |
– był pogodnym i pełnym
humoru mĹ‚odym czĹ‚oÂwiekiem, ale nieraz zdarzaĹ‚o mu siÄ™ „w wychaÂdÂnoj”
(wolny od pracy dzień) kršżyć w okolicy obozu i wyłapywać chłopaków, którzy
„urwali się” poza granice obozu. ZabieÂraĹ‚ im pasy i prowadziĹ‚ całš
grupÄ™ na „gaubÂwachtę” (areszt w ponurej ziemiance). Pod samym aresztem
rzucał im pasy i ze œmeichem dawał komendę: „A nuka, do ziemlanek biegom!”, |
st. lej. Gusiew                |
– oficer polityczny w
Kałudze, |
st. lej. Pażydajew               |
– z-ca kombata, politruk,
tĹ‚umiĹ‚ bunty niepoÂkornych, |
st. lej. Kasałapowa           |
– lekarka, |
st. lej. Markowna Maria |
– lekarka, |
lej. Michajłow                    |
– d-ca 8. roty w Kałudze, |
lej. Krysin |
–
sympatyczny i poczciwy; pozostaĹ‚o w pamiÄ™Âci, kiedy to jeden z naszych chĹ‚opcĂłw
kupione od miejscowej dziewczynki mleko zabraĹ‚ z buÂtelkš. Dziecko
zalewało się rzewnymi łzami, bo bało się wrócić do domu. Krysin pomógł
odszukać nieszczÄ™snš butelkÄ™, ktĂłrš oddaÂno maĹ‚ej, a ta, rozmazujšc pišstkš
zasyÂchaÂjšce Ĺ‚zy, szczęœliwa pobiegĹ‚a do domu. Butelka dla tamtejÂszych
ludzi była widocznie wielkim skarbem, |
lej. Kudryn                                  |
– „komrot” (d-ca kompanii) w
I batalionie, |
lej. Mukin                                     |
– według niektórych relacji
okrutnik i sadysta, miaĹ‚ zastrzelić naszego ĹĽoĹ‚nierza w II roboÂczym bat.
przy prĂłbie ucieczki i zostaĹ‚ za to przeniesiony z Â
naszej jednostki, inni przypiÂsujš
ten przypadek innemu oficerowi, |
mł. lej. Angiełow |
– sympatyczny
dwudziestoparoletni Ukrainiec, wysoki, o œniadej twarzy, z czarnym wšsikiem.
Zawsze pogodny, wesoły, odnosił się do nas bardzo życzliwie, |
mł. lej. Mierkułow           |
– d-ca plutonu w II
batalionie, starszy wiekiem, oficer frontowy, |
mł. lej. Skoda                            |
– oficer polityczny w I
batalionie roboczym, Żyd pochodzšcy z polskich terenów, |
starszyna Chain                    |
– starszy wiekiem Tatar w
plutonie naszych lekarzy, |
starszyna Dobruckij      |
– członek egzekutywy,
komórki partyjnej pułku |
starszyna Sadawoj |
– szef 4 roty III bat. rob.,
mĹ‚ody Ukrainiec – zaproszony na ÂświÄ™to Wielkanocy, poczÄ™stoÂwany przez
naszych chĹ‚opcĂłw, miÄ™dzy innymi gdzieÂś zdobytš wĂłdkš, wykrzykiwaĹ‚ z entuzjaÂzmem:
„Ach, charoszaja polska Pascha”! |
st. sierżant Jermakow    |
– pochodził z Moskwy,
chorował na serce, |
st. sierĹĽantÂ
Buryn         |
– d-ca plutonu w I
batalionie, |
st. sierżant Abaszkin        |
– w II batalionie, ostatnio
dowodził drużynš obsługujšcš batpralnię, |
sierżant Mirsajtow              |
– szef kompanii (roty) w
Kałudze, |
sierĹĽantÂ
Ażubajew         |
– w Kałudze był w
„sanbacie”, z pochodzenia Kazach lub innej narodowoÂści z poĹ‚udnioÂwych,
azjatyckich republik Zwišzku, chodził z nami podkopywać ziemniaki z
kołchozowego pola,       które
gotowaliœmy jako dodatkowy posiłek, |
sierżant Kinzigułow    |
– d-ca plutonu w III
roboczym batalionie, Tatar, sĹ‚uĹĽbista, bezwzglÄ™dny wobec naszych chĹ‚opÂcĂłw,                  |
sierĹĽant ĹamanowÂ
|
– zastšpił Kinzigułowa, był
ludzki, opiekuńczy |
sierżant Kopczuk              |
– d-ca plutonu w kompanii,
która pozostała                  w
Kałudze, Ukrainiec. |
Grupa
żołnierzy z III roboczego batalionu z dowódcš roty (oficer w czapce)                                     i dowódcš plutonu ( w jasnej bluzie). Nazwisk
nie udało się ustalić.
       Na poczštku wrzeœnia „kryzys przysięgowy” przyczynił się do
zmiany decyzji d-cy pułku w sprawie plutonu lekarzy – zabrano im przyrzšdy
lekarskie, medykamenty i zaczęto zatrudniać przy różnych pracach,               jak: naprawianie dachów,
noszenie cegieł z miasta, szyn kolejowych itd.              Aż wreszcie na Boże Narodzenie
1944 r. zostali skierowani do roboczych batalionów pracujšcych już od wrzeœnia
w lesie. Tam poprzydzielano ich       do
poszczególnych batalionów. Do I batalionu skierowano Witka Tymińskiego, do II –
Jana Brzozowskiego i Jana Mańkowskiego, do III – Eugeniusza Waszczuka, do IV –
Mieczysława Pimpickiego .
        W lesie czynnoœci
lekarskie spełniał głównie personel sowiecki, który stanowiły prawie same
kobiety. Każda rota miała swego instruktora sanitarnego, którego zadaniem był
tzw. „przeglšd na W”: sprawdzenie, czy ktoœ nie ma wszy. W takim przypadku
delikwent kierowany był do łaŸni                  i odwszawienia odzieży.
Instruktor rano przyjmował chorych, prowadził ich do lekarza. Najczęœciej
występujšce zachorowania to biegunka, dyzenteria, która w ostrej formie
przechodziĹ‚a w krwawš oraz Âświerzb. Chorych zabieÂrano do izolatora. Kurowanie
œwierzbu polegało na smarowaniu roztworem dziegciu z siarkš. Smarowano całe
ciało przez okres 10 dni, następnie kuracjusze szli do łaŸni, po której
oceniano wynik terapii. Jeżeli ranki były zaschnięte, delikwent mógł wrócić do
swego plutonu. Jeżeli jeszcze krwawiły, kurację kontynuowano. W bardzo
poważnych przypadkach chorych kierowano do szpitala. Był on urzšdzony skromnie,
ale czysto
i z dobrym wyżywieniem. Każdy taki pobyt przynosił błogosławionš ulgę
w naszym ciężkim życiu.
        Ja
również miałem to szczęœcie. Przebywałem przez krótki czas                 w kałuskim szpitalu
wojskowym. Miało to miejsce pod koniec listopada            i na poczštku grudnia 1944 r.
Zresztš wszyscy korzystajšcy z tej instytucji chwalili jš. Np. W. Iwanowski
wspomina: „Przed wywiezieniem nas do lasu leżałem w szpitalu wojskowym w
Kałudze. Właœciwie było mi tam całkiem nieŸle [...]. Pobyt w szpitalu można nazwać sielankš”[19].
           Los większoœci chorych nie
był jednak tak sielankowy. Oto fragment relacji Zbigniewa Roguskiego[20]:
„Na twarzy dostałem
liszajów, cała była pokryta strupami. Zachorowałem     na nadkwasotę. Œlina zbierała się w
ustach i nie mogłem tego powstrzymać,
szło to z żołšdka i w końcu wymiotowałem. Poszedłem do Ťsan-czastiť, lekarka
st. lej. Kasałapowa stwierdziła, że
jestem markierantem i kazała iœć do pracy. Na poczštku lutego 1945 r. przyszła
nowa lekarka – st. lej. Maria Markowna. Udałem się do niej. Widocznie musiałem
być już bardzo wycieńczony, gdyż od razu wyznaczyła mi funkcję Ťdniewalnegoť,
najpierw w Ťsan-czastiť, a po jakimœ
czasie w ziemiance plutonu. Teraz było trochę lżej. Wprawdzie jedzenie dalej
było takie samo, ale nie musiałem iœć            do wyrębu lasu.
W tym czasie pojawiła się w obozie jakaœ
dziwna epidemia. Niektórzy            po
zjedzeniu obiadu czy kolacji dostawali silnej goršczki, tracili przytomÂnoœć,
po oddaniu moczu i kału konali. Zdarzyło się kilkanaœcie takich wypadków. Zanim
czasem zdšżyliœmy zawiadomić lekarza, było już po wszystkim. Jako
„dniewalny” musiałem zabierać zwłoki, przenosić je       do pustej
ziemianki. Nieraz prosiłem kolegów o pomoc, ale chętnych nie było. Brałem więc
nieboszczyka pod pachę, kładłem sobie na biodro i wynosiłem go.       W ten sposób zmarło kilkunastu naszych
chłopców.
Po miesišcu znowu
zmieniła się lekarka. Nowa, z pochodzenia Tatarka, mł. lej. (nazwiska już nie pamiętam),
skierowała mnie ponownie do pracy w lesie. Nazywaliœmy jš ŤOsať, ponieważ nie
byĹ‚a opryskliwa i dawaĹ‚a zwolnienia    Â
z pracy. Walonki miałem stare, z dziurami na wylot, więc odmroziłem duże
palce u nóg. Wyglšdały galaretowato, ostrożnie owijałem je onucami, aby
nie zerwać paznokci. Lekarstw nie było. Jedynym lekarstwem na wszystkie
dolegliwoœci była Ťmargancowkať (calium hypermanganicum). Smarowano niš
odmrożenia, wrzody, stłuczenia, bóle krzyża itp. – i do roboty. Powszechnš plagš były
owrzodzenia. Mnie teĹĽ one nie ominęły. WyskakiÂwaĹ‚y w różnych miejscach ciaĹ‚a.
Jeden wyrósł mi na ramieniu. Kiedy raz w nocy zerwano nas do ładunku
wagonów, powiedziałem sierżantowi,
że nie jestem w stanie nosić kloców. Ponieważ odmówiłem wykonania rozkazu, dał
mi trzy dni aresztu na tzw. Ťgaubtwachcieť”.
        Wypada wspomnieć, że w
takich przypadkach z wielkš pomocš przychodził Kajetan Kaczanowski – podoficer
sanitarny z OR KO, który był specem od
przecinania wrzodĂłw i ich leczenia.
Polscy
lekarze w Kałudze. Rys. Tadeusz Ginko.
           Pluton kobiecy. Kobiety, których było około
50, tworzyĹ‚y odrÄ™bny, samodzielny pluton. MieszkaĹ‚y w koszarach, przy dowĂłdzÂtwie
pułku. Były – tak jak my – przemundurowane w zielone, bawełniane sowieckie
sorty. Dostały tylko spódnice i zamiast kamaszy buty z cholewami (brezentowymi).
Częœć z nich była zatrudniona jako med.-siostry. Po „kryzysie
przysięgowym” wysłano je na roboty rolne do kołchozu, a następnie
zwolniono do domu wraz ze starszymi i najmĹ‚odÂszymi rocznikami, ktĂłre podlegaĹ‚y
demobilizacji.
Przez dłuższy czas autorowi nie udawało się zdobyć relacji od żadnej
z nich. Wprawdzie w paru ĹĽoĹ‚nierskich relacjach byĹ‚y wzmianki o dziewÂczÄ™Âtach,
ktĂłre byĹ‚y w Miednikach, a nastÄ™pnie w KaĹ‚udze, ale brakowaĹ‚o relacji bezpoÂÂśredniej.
Dzięki pomocy Janusza Bohdanowicza udało się wreszcie uzyskać takš relację,
którš w całoœci tu przytaczam.
Kazimiera Paradowska – ur.
26.01.1923 r. w Wilnie, sanitariuszka
2 Brygady „Wiktora”, ps. „KaŸka”
NaszaÂ
Brygada zostaĹ‚a rozbrojonaÂ
17 lipca 1944Â
r.           we wsi RakaĹ„ce, wczesnym rankiem. Tak wiÄ™c po radosÂnych przeĹĽyciach zwyciÄ™stwa nad okupantem,
po tryumfalnej defiladzieÂ
w Nowej  Wilejce, Â
gdzie na wszystkich domach łopotały polskie flagi, a
tłum mieszkańców wiwatował na naszš czeœć, stanęliœmy wobec pytania:
Co dalej? A dalej uformowali nas nasi sojusznicy w czwórkowš
kolumnÄ™, obstawili konwojem z bagnetamiÂ
na broni i popędzili. Upał stawał się coraz dokuczliwszy, a my bez
jedzenia i picia brnÄ™liÂśmy piaszczystš drogšÂ
w nieznane. Dzień się kończył, kiedy zaczęliœmy wchodzić w
Âśredniowieczne mury dawnego zamku w Miednikach KrĂłlewskich. Policzono nas i
rozlokowano w ogromnych stodołach.
Sanitariuszki otrzymały domek z pięterkiem, z poleceniem urzšdzenia w nim
ambulatorium. Byłyœmy bardzo zmęczone i gdzie która stała, tam padła
na podłogę i zasnęła. Na drugi dzień zobaczyłam, jak wielu nas było –
stodoły zapchane, pod stodołami leżeli gęsto nasi chłopcy, zabrakło wszystkim
miejsca       pod dachem. Obok naszego
sanitariatu w małym domku stłoczono oficerów. Naprzeciw sanitariatu chłopaki
urzšdzili kuchnię, na œwieżym powietrzu, choć        tuż niedaleczko inna grupa kopała
długi i głęboki dół na latrynę, która bardzo szybko już przelewała się i dawała znać zapachem o swoim istnieniu.
           W
sanitariacie, w pokoju od wejœcia na
lewo urzšdziĹ‚yÂśmy izbÄ™ przyjęć           Â
i salkę opatrunkowš, na prawo – nasze spanie. Na pięterku ulokowali się
lekarze. Kierownictwo saniatariatu objšł dr „ Jan” Ginko, wspaniały człowiek,
serdeczny kolega. Wszystko było na jego głowie. Po paru dniach pracowałyœmy
jak                  w prawdziwym
szpitalu. Na „opatrunkowym” prym wiodły dwie doœwiadczone pielęgniarki –
wysokie, smukłe dziewczyny, starsze od nas – nazywaliœmy                   je „Haliny i Sulimy”, bo
każda z nich pracowała za dwie, albo i więcej. Ciche, delikatne. Rano i przed
spaniem przed barakami odbywały się apele i na komendę dr Ginko: „Do modlitwy”
– odmawiałyœmy pacierz i œpiewałyœmy „Wszystkie nasze dzienne sprawy” i „O
Panie, któryœ jest na niebie”. Niosła się ta pieœń modlitewna daleko, wysoko, aż do nieba. A potem nie
można było usnšć. Co z nami będzie?                  Co zrobiš z nami? Traciłyœmy
rachubę czasu, pojawiało się przygnębienie.              Aż pewnego dnia sowieckie władze
obozu zarzšdzajš miting. Przyjechali
polscy oficerowie. Mundury ich były polskie, ale bardzo słabo mówili po polsku.
Werbowali do Armii Berlinga. Nasi żołnierze wołali: „Wypuœcie gen. Wilka, my
chcemy Wilka! Wilka!”. Oficerowie opuœcili nasz obóz, a my długo i ładnie
ÂśpiewaliÂśmy nasze partyzanckie, harcerskie i legionowe pieÂśni. PodnieÂśliÂśmy
się      na duchu. W niedzielę nasi
kapelani odprawili mszꠜw. i udzielili
nam absolucji.
Jesteœmy gotowi znowu iœć w nieznane. W sanitariacie
zrobili nam rewizję       i wyprowadzono
za ogrodzenie obozu. Tam wyruszyły kolumny naszych chłopaków, a nam na łšczce
urzšdzono drugš rewizję. W końcu czwórkami idziemy piaszczystš drogš, mijajšc
żegnajšce nas wileńskie brzózki. Docieramy do stacji Kiena, gdzie czekały nas
bydlęce wagony. Pada komenda: „Na kolana!”. Klękamy przed wagonami, w œrodku
składu pocišgu i po drewnianej pochylni wchodzimy                 do naszego wagonu. Robi się
bardzo ciasno i kiedy drzwi zostały zamknięte, jest duszno. Cała podłoga wagonu
zajęta, dziewczęta leżš jedna obok drugiej. Z lewej strony wagonu jest
szeroka na wzrost człowieka półka.
Umieœciłam się pod samym okienkiem, obok mnie jedna z milszych dziewczšt Ada. I
tak z przygodami upływała nam podróż. W Mińsku uprosiłyœmy naszych konwojentów
o pozwolenie na noszenie wody do męskich wagonów. Dostałyœmy wiadra i nosiłyœmy
wodę chłopcom            na każdym
postoju. Przywództwo w naszym „cupe” objęła Sabina Kalinowska, wspaniała
dziewczyna, opiekuńcza, odważna.
           Którejœ
nocy nasz pocišg zatrzymał się. Usłyszeliœmy wojskowš orkiestrę, marsze i o
dziwo krakowiaka. Wyładowaliœmy się! Okazało się, że w męskich wagonach sš
chorzy na czerwonkÄ™. U nas teĹĽ chorujš HalinaÂ
i Sulima. Obie zostały zabrane do szpitala w Kałudze.
Na jutro 15 dziewczšt i ja dostałyœmy polecenie urzšdzenia
szpitala chorym. Zaprowadzono nas pod konwojem do jakiegoœ baraku – umyłyœmy
go                          z
przerażajšcego brudu i urzšdziłyœmy dwie sale. Jeszcze podłogi dobrze nie
wyschły, jak zaczęli napływać chorzy. Każdy z kocem pod bok i drugim                          do przykrycia się.
Przybyli też nasi lekarze, oczywiœcie dr Ginko i inni. Ze mnš pracowali dr Rymian, dr Tymiński i dr
Pimpicki. Po pierwszym dniu pracy, wróciwszy do koszar, dowiedziałam się, że
suterena, w której nas zainstalowano, nosi nazwę „wtaraja minamiotnaja rota” (2
kompania moÂździerzy).
Po dwóch tygodniach szpital został zlikwidowany.
Miano nas szkolić jako kierowców, ale nie było samochodów do nauki jazdy. Przez
krótki okres dysponowałyœmy ogromnym traktorem, do którego takie małe osoby jak ja wchodziły po drabinie. Kierownica była
rozmiarów jak duża balia. Brakowało ršk, aby jš ujšć. Odmówiłyœmy tej nauki.
Zaczęła się „strajawaja podgatowka” (musztra).Pewnego dnia zaprowadzono
nas do łaŸni, nasze ubrania zabrano          do dezynfekcji, a nam po kšpieli
wydano sowieckie mundury.
Za parę dni kazano przyszyć do furażerek sowieckie
gwiazdki. Na znak protestu tego dnia nie przyjęłyœmy posiłków. Wtedy oni
wsadzili na „odwach” Sabinę i Ignasię – do czasu aż założymy gwiazdki. Na
następny dzień nasi chłopcy dostali również gwiazdki. Do ich założenia zostali
przymuszeni różnymi szykanami.
Teraz od rana do obiadu dostawałyœmy „w koœć”
intensywnš musztrš                  i
innymi ćwiczeniami.
Przygotowywano nas do jakiejœ parady. Okazało się,
że szykowano nas          do
uroczystoœci złożenia przysięgi wojskowej. Stanowczo odmówiłyœmy. Nie pomogły
żadne perswazje, proœby, ani groŸby. Było to ogromne zaskoczenie dla naszych
sowieckich dowódców. Nastšpił radykalny przełom. Zabrano nam nowe
umundurowanie, wydano jakieœ „podarciuchy”. Nas dwoma ciężarówkami wywieziono
do pracy na „podsobnoje chaziajstwo”. Był już wrzesień, pracowałyœmy przy
kopaniu kartofli, a nawet budowałyœmy œwiniarnik i stodołę. Stodoła okazała się
ponad nasze siły. Była to budowla duża, wysoka, a materiał budowlany – to stare
podkłady kolejowe, jako zaprawa glina wymieszana z końskim nawozem i
zgrabionymi liœćmi. Było zimno, padał dokuczliwy deszcz. Odmówiłyœmy pracy.
Czekała nas kara, ale w Kałudze zabrakło w koszarowej kuchni kapusty, więc
skierowano nas na olbrzymie pole z tš
jarzynš. Głowy kapusty były duże,
dorodne i ciężkie, po nocnych przymrozkach oblodzone, noże do wycinania byle
jakie, już po południu miałyœmy na dłoniach krwawe pęcherze, które przy pracy
pękały i sprawiały dotkliwy ból. W szałasach, w których spałyœmy, pod jednym
kocykiem, na gołej trawie nie można było usnšć. Zmarznięte, niewyspane
zapadałyœmy na zdrowiu.
Postanowiłyœmy nie wyjœć do pracy, jeżeli nas nie
ulokujš w jakimœ ludzkim pomieszczeniu. Naszymi dowódcami byli dwaj lejtenanci
– oni wysłuchali naszych protestów.
Pięknie po rosyjsku mówiła jedna z naszych koleżanek „Wiosenka”, osoba około 40
lat, z zawodu felczer, jej rzeczowa argumentacja została przyjęta        i na czele z naszymi opiekunami
udałyœmy się do zabudowań kołchozowych.            Na nasz widok pozamykały się
wszystkie drzwi, ale jest takie zaklęcie, które                         je kolejno otwierało.
W ten sposób do każdego domostwa została wepchnięta czwórka polskich dziewczšt.
Odżyłyœmy – w domach było ciepło i czysto!
Pod koniec miesišca przybyły dwie ciężarówki, a na
nich nasi żołnierze, którzy przyjechali nas „ wyzwolić”. Nasz lejtinant Szaœcin
odczytał na kapuœcianym polu rozkaz dzienny, podajšc informację, że kobiety
zostajš zwolnione z obozu             i
majš być odesłane do miejsca zamieszkania (żytielstwa). Szalałyœmy z radoœci!
Tylko nasz „starszyna”, powiedział:
„Ja też się cieszę z wami, ale myœlę, że lepiej Wam
tutaj, bo o tym wie cały œwiat. A w Wilnie przyjdzie ktoœ, co powie chodŸ z
nami i wtedy już nikt o tym nie będzie wiedział”.
Jego słowa okazały się prawdziwe. Prawie wszystkie
sanitariuszki                  i
łšczniczki, które wróciły z Kaługi, zostały w Wilnie do końca 1944 r. aresztowane.
Wiele z nich otrzymało wieloletnie wyroki, a losy ich były bardzo różne.
           W Kałudze było nas 48 kobiet. Wiele z
nich juĹĽ nie ĹĽyje. Wspominam              Â
je z bólem serca. Przede wszystkim Sabinę Kalinowskš-Korejwo, która
patronowała nam do ostatnich dni swego życia.
           Tuż przed drukiem ksišżki
nawišzałem jeszcze jeden kontakt, mianowicie z Zofiš Rykowskš-Cholewinš, która
powiększyła wykaz dziewczšt z Kaługi.
                                  ZofiaÂ
Rykowska-Cholewina – ur. 22.01.1925 r.
                w Modlinie, łšczniczka
I batalionu „Zycha”,
   Â
nastÄ™pnie IV batalionu „Ragnera” 77 pp AK,Â
    ps. „Zosia”, „Ewa”.
     Do 1945 r. mieszkała w Wilnie na Zwierzyńcu. Ojciec brał udział w wyprawie na Kijów w 1920
r.             W 1940 r. zmarła jej
matka. Od 194l r. angaĹĽowaĹ‚a się         Â
w  pracę  konspiracyjnš, jejÂ
szefowš byĹ‚a ZosiaÂ
Dšb-
Biernacka. Po wsypie musiała
opuœcić Wilno, wyjechała do Szczuczyna i
tam trafiła do batalionu „Zycha”, a następnie do batalionu „Ragnera”.                     Po rozbrojeniu osadzona
została w Miednikach, a następnie wywieziona          do Kaługi, figurowała tam pod
fałszywym nazwiskiem Orzecka.                     Po zwolnieniu z Kaługi
ukrywała się w Wilnie przed poszukujšcym jš NKWD. Wreszcie wyjechała do Polski
i osiedliĹ‚a siÄ™ w Sopocie. Tu zdaĹ‚a maturÄ™Â
i wyszła za mšż. W latach osiemdziesištych zaangażowała się w ruch
„Solidarnoœci”. Jej wnuk, urodzony w dniu rejestracji NSZZ „Solidarnoœć”,       za ojca chrzestnego miał Lecha Wałęsę. Do 1999 r. pracowała
jeszcze jako bibliotekarka.
        W obszernym artykule pod
tytułem „Kaługa” [21] opisała dzieje kobiet
i dziewczšt osadzonych w obozie w Miednikach, ucišżliwy przejazd
do Kaługi, perypetie w czasie odbywania służby w 361 zapasowym pułku
piechoty, wreszcie powrót po zwolnieniu
do Wilna. W zakończeniu artykułu
napisała:
„Zanim każda z nas pojechała
w swoje strony, gdyż nie wszystkie byłyœmy       z
Wilna – umówiłyœmy się spotkać przed
Katedrš. Następnego dnia na placu przed wileńskš katedrš, mieszkańcy
mieli niecodzienny widok. Spotkanie   50-ciu kobiet i dziewczšt, ubranych ni to po
wojskowemu, ni to po cywilnemu, każdš nadchodzšcš witajšce okrzykiem
„pożałować” i przecišgłym „ooo!” Rozeszłyœmy się, przyrzekajšc spotkanie po
wojnie w Miednikach. Niestety, nie było
spotkaĹ„, ani nie byĹ‚o Miednik, zabrakĹ‚oÂ
i Wilna”.
           Z udziałem Sabiny Kalinowskiej oraz Lusi Różyńskiej
odtworzony został niepełny skład kobiecego plutonu z 361 zapasowego pułku piechoty w Kałudze.
 1. Sabina
Kalinowska    |
–
|
ps. „Sabina”, ur. 15.10.1925 r. w
Lublinie.           Zamieszkała od
1927 r. w Wilnie. Wprowadzona do pracy w konspiracji przez swojš siostrę
Barbarę, poczštkowo w Garnizonie m. Wilna,                od grudnia 1943 r. była
łšczniczkš 3 Brygady „Szczerbca”. Po rozbrojeniu trafiła do obozu            w Miednikach. Wywieziona do
KaĹ‚ugi, przebyÂwaĹ‚a tu do chwili zwolnienia kobiet. W pamiÄ™ci uczestniczek
pozostaĹ‚a jako jedna z najdzielniejÂszych, krzepišcych ducha caĹ‚ej „babskiej
roty”. |
2. Wanda Cejkówna             |
–
|
po mężu Kiałka, koleżeńska, pomocna w każdej potrzebie, zachowała się w pamięci jako najładniejszy uœmiech „babskiej roty” w Kałudze. |
3. „Wiosenka” NN.             |
–
|
najstarsza w grupie, zawodowa pielęgniarka, wspaniała tłumaczka z polskiego na rosyjski            i odwrotnie, potrafiła w trudnych sytuacjach konfliktu z władzami obozu wyjœć obronnš rękš. |
4. „Kozaczek” NN.              |
–
|
niewysoka, brunetka, z nieodłšcznym papierosem w ręku, która o 5 rano, na dŸwięk pobudki, odrywała głowę od siennika i z sobie tylko właœciwym rozłożeniem akcentu mówiła: „jasna cholera...” |
5. „Hajduczek” NN.             |
–
|
wysoka, smukła, poważna, ciemne bršzowe oczy           o kroju bizantyjskiej pięknoœci. |
6. „Ignaœ” NN.                      |
–
|
wspaniała dziewczyna, silna, wysoka, krótko ostrzyżona blondynka. Odważnie, bez literackich ozdób, za to z męskš prostotš mówiła każdemu,   co należało, nie wyłšczajšc oficerskiej władzy.  Sama wesołoœć! |
7. Teresa Kaczanowska      |
–
|
ps. „Jedyna”, po mężu Kujawa, piękne zęby, szparka między górnymi jedynkami, miła, dobra dziewczyna, przed rozbrojeniem była w l Brygadzie „Juranda”.  Zmarła w Szczecinie.    |
 8. „ Pšczek” NN.                |
–
|
była z Brygady „Juranda”. |
 9. „ Cyganka” NN.           |
–
|
Tęskniła za swojš gitarš, na której grała                  na „Jurandowych” wieczorach w partyzanckim lesie. |
10. „Abisynka” NN.           |
–
|
bardzo ładna, o dużej kulturze bycia, była                  z siostrš Basiš i bratem Jurkiem. |
11. Barbara Maruszewska   |
–
|
siostra Krysi i Jurka Maruszewskich. |
12. Ada Banaszewska        |
–
|
intelekt dowcipu, piękna sylwetka, dziecięca mimiczna buzia, bardzo muzykalna. |
13. Bronisława Pałubińska    |
–
|
ps. „Madelon”, kochana koleżanka, zawsze pogodna, zawsze gotowa do pomocy. Jej mšż był również w Kałudze. |
14.
Wanda Adamkowiczówna   |
–
|
tęsknišca za domem. |
15. Poraj-Dolińska             |
–
|
cicha, serdeczna koleĹĽanka. |
16. Narkiewiczówna            |
–
|
niewysoka, ciemnozłote, faliste włosy zaplatała      w warkoczyki nad uszami. Sporo piegów na buzi, które dodawały jej uroku. |
17. Lusia Różyńska               |
–
|
najdłuższe rzęsy w „rocie”, poważna, zasadnicza, solidarna, lubiana. |
18. Ania
Dęmska z UBK       |
–
|
III bat. 77 pp AK, blondyneczka, duże mšdre oczy, poważna, œwietnie się z niš rozmawiało, bardzo miła koleżanka. |
19. „Kalina” NN.                   |
–
|
dŸwięczny sopran, stale œpiewała, jej ulubiona piosenka to: „Przy drodze stoi biały dom”. Miła, rozmowna, zadawała dużo pytań. |
20-21. Halina i Sulima NN.   |
–
|
obie profesjonalne pielęgniarki z 2 Brygady, ciche, poważne, zawsze zapracowane. |
22. Nusia NN.                     |
–
|
najmniejsza, chodziła w ostatniej czwórce.           Nie było dla niej odpowiednich butów, wszystkie były za duże, stšd cišgle miała obtarte nogi. |
23. Kazimiera Żejmo         |
–
|
ps. „KaÂźka”, po mężu Paradowska, współautorka powyĹĽszej listy. Po zwolnieniu z KaĹ‚ugi i powroÂcie jesieniš 1944 r. do Wilna juĹĽÂ w grudniu 1944 r. zostaĹ‚a aresztowana przez NKWD, a 10 marca 1945 r. wywieziona bez sšdu do Saratowa;               po drodze zachorowaĹ‚a na tyfus, przekazano             jš do wiÄ™zienia w MiĹ„sku, po wyzdrowieniu przewieziona do Wilna na Ĺukiszki, zwolniona              w sierpniu 1945. |
24.
Hanka Szyszko-Grzywacz |
–
|
mieszkała w Katowicach. |
25.
Irena Nowaczyk                 |
–
|
z domu Roszczewska, ps. „Alina”, z I batalionu „Zycha”, w Kałudze jako Rogiecka. |
26. Zofia Rykowska-Cholewina  |
–
|
ps. „Ewa”, w Kałudze jako Zofia Orzecka. |
27. Janina Piotrowska           |
–
|
brak bliĹĽszych danych. |
28. Stacha Jurałowicz           |
–
|
z domu Rokicka, ps. „Basia”; po wojnie pozostała w Wilnie i tam mieszka. |
29. Basia Karwatówna          |
–
|
brak danych. |
30. Agnieszka NN.               |
–
|
brak danych. |
31. Lala NN.                         |
–
|
brak danych. |
32. „Zoœka” NN.                  |
–
|
wysoka blondynka. |
33. Iza NN.                          |
–
|
mówiono, że była zakonnicš lub miała niš zostać. |
       Â
       Â
ZaÂświadczenie jednostki
wojskowej wydane Zofii Orzeckiej (Zofia Rykowska),                              że rozkazem z
23.09.44 r. została zwolniona z armii i udaje się do miejsca zamieszkania.          Takie dokumenty dostały dziewczęta
zwolnione z Kaługi.
        Pierwszym krokiem naszych
„opiekunów” było oddzielenie polskiej kadry oficerskiej i podoficerskiej od
żołnierskiej masy. Przez bardzo długi czas sowieckie służby specjalne
wyĹ‚apywaĹ‚y ukrywajšcych siÄ™ oficerĂłw           Â
i podoficerów, a następnie wywoziły ich do specjalnych obozów. W tym celu znacznie wczeœniej ulokowali w
partyzanckich oddziałach wileńskich komunistów, między innymi Henryka
Chmielewskiego i Szczepana Steca, oddelegowanych przez Zwišzek Patriotów
Polskich[22].
Obaj w Kałudze otrzymali pracę w strukturach zaopatrzeniowych i zostali
zwolnieni z udziału w ćwiczeniach
wojskowych. Tych, którym udało się ulokować w kuchni, magazynach, stolarni,
warsztatach naprawczych, ĹĽoĹ‚nierze uwaĹĽaliÂ
za szczęœciarzy, nie podejrzewano ich wtedy o wysługiwanie się NKWD. Nie oznacza to,      że każdy wykonujšcy takie funkcje musiał
być na usługach NKWD.
        Sowiecki system dla pozyskania współpracowników często posługiwał
się metodš szantażu i zastraszania. O takich metodach pisał na przykład Witold
Czarnecki[23]:
„Podoficer prowadzi mnie [...] gdzieœ do
małego domku poza koszarami,      na skraju miasta. Wchodzę do pokoju, za
biurkiem siedzi oficer, nagan           Â
na biurku, jakieœ papiery. Mówi: ŤMy wsio znajem, masz w Wilnie matkę          i młodszego bratať. Podaje adres i
inne szczegóły. Zastanawiam siÄ™, skšd     Â
on to wie? Żšda współpracy, mówi, że koledzy się zmawiajš, chcš uciekać,
co będzie traktowane jako dezercja z frontu itd. Wywijam się jak umiem, udaję
durnia, mĂłwiÄ™, ĹĽe jestem wÂśrĂłd obcych, nikogo nie znam. Pada argument nie do
obalenia: ŤNie podpiszesz, twoja rodzina pojedzie                na Sybirť. Podpisuję wreszcie
dla œwiętego spokoju jakiœ œwistek, myœlšc: Ťcałuj psa w nos!ť [...] Myœlę, że
takich podpisĂłw zebrano całš kolekcjÄ™,    Â
bo wcišż kogoœ wyprowadzano”.
Witold w końcu zdecydował
się na ucieczkę. Napisał kartkę do swej Mamy, że „siostrzeniec mojej cioci
pewno na BoĹĽe Narodzenie bÄ™dzie          Â
w domu”. Około 10 grudnia ukrył się z dwoma kolegami w ruinach cerkwi.
Następnie o zmroku dostali się na kałuski dworzec kolejowy. Tu rozdzielili się,
aby nie zwracać na siebie uwagi. Patrol wojskowy aresztował jednak Witolda i
odstawił do koszar. Trafił do gaubtwachty. Wkrótce odbył się proces. Sšd polowy
w składzie: oficer, podoficer i
szeregowy wymierzył karę – 7 lat łagrów.
PominÄ™ opis pobytu Witolda w
więzieniach sowieckich czy ciekawš charakterystykę sylwetek sowieckich
więŸniĂłw. OpiszÄ™ jednak sam epilog            Â
tej sprawy. Po ogłoszeniu częœciowej amnestii z okazji zakończenia wojny      w sierpniu 1945 r. Witolda wezwano do
biura łagru celem załatwienia formalnoœci zwolnienia. Kiedy wyraził on chęć
wyjazdu do Lublina, usłyszał: „W Polszu
nielzia!” Na pytanie, gdzie urodzony, odpowiedział: „W Sarnach”. – „Tak,
ty Ruskij” – usłyszał. Wtedy zdębiał, zaczynał zdawać sobie sprawę,                        że wydostanie się ze Zwišzku Sowieckiego nie będzie takie
proste. Za radš życzliwego więŸnia-oficera podał jako miejsce docelowe
Oszmianę. Dzięki temu dostał się do Wilna, następnie do Polski.
        Ciężka praca, głodowe
racje żywnoœciowe powodowały u niektórych bunt i sprzeciw, a nawet odmowę
podejmowania pracy. Taki przypadek opisuje Wiktor Iwanowski:
„[...] Oœwiadczyłem, że nie mam siły i
pracować nie będę. Inni przyłšczyli się do tej akcji. Ponieważ ja byłem organizatorem
tego pomysłu, konsekwencje skupiły się oczywiœcie na mnie. Cisza nocna, wszyscy œpiš jak zabici, nagle
ktoœ mnie budzi, patrzę, a tu oficer-dowódca, gestem ręki pokazuje, żebym wstał
i kĹ‚adšc palec na ustach nakazaĹ‚, ĹĽebyÂ
zachowywać się cicho. Od razu otrzeŸwiałem, nadepnšłem Cygankowi na
brzuch – ten przebudzony wyskoczył i rozdarł się wniebogłosy [...], za chwilę obudziło się kilku następnych
kolegĂłw.
W naszym batalionie, i nie tylko w naszym, cišgłe penetracje personalne systematycznie wyłuskiwały
ŤniebĹ‚aganadzioĹĽnychĹĄ (niepewnych), a to         od „Ĺupaszki”, a to od „Ragnera”, a nawet jeszcze tych od „Kmicica” (ktĂłrzy
uszli z życiem). Penetracja była wynikiem pracy własnych kapusiów, których nie
brakowało w żadnym œrodowisku. Ci Ťwyłuskaniť ginęli, rano stwierdzaliœmy, że brakuje jednego lub kilku kolegów i już
więcej ich nie widzieliœmy – była to oczywiœcie znana bolszewicka metoda.
[Jednego razu] oficer wyprowadził mnie, wychodzšc pierwszy, zarepetował
pistolet i zaprowadził mnie do „kapliczki”. Była to ziemianka, znajdujšca
się               na uboczu [...], gdzie
siedział ppłk Bułhakow [...]. Zaczšłem składać meldunek. Przerwał mi
krzyczšc:[...] ŤPracować ci siÄ™ nie chce,Â
a więc nie zobaczysz już więcej ani ojca, ani matki, ani rodziny [...].
Wiem,                   bo sprzyjasz
hitlerowskim bandytom, tak więc ty też jesteœ faszystš,                 a na takich my mamy sposobyť
– prowadziĹ‚ monolog. PrĂłbowaĹ‚em coÂś powiedzieć,Â
lecz natychmiast powtarzała się stara piosenka: odpowiadaj, milcz,
dlaczego nie odpowiadasz, milcz itd. [...].Â
Do ziemianki wróciłem już bez eskorty [...]. Całkowicie załamany siadłem obok Cyganka [...]. Postanowiliœmy
zakończyć nieudany strajk i przystšpić do pracy”.[24]
        Forma fizyczna i psychiczna uwięzionych zależała od wielu czynników.
Nie tylko od odpornoœci organizmu na niedożywianie, ale i od tego, jak kto był
przygotowany do pracy fizycznej, a nawet jak daleko posuwał się                      w ryzykanckich
poczynaniach dla zdobycia żywnoœci. To ostatnie polegało  na grupowym wyjœciu nocš ze strzeżonego
obozu, dojœciu do najbliższego kołchozu, rozbiciu zamknięcia ziemianki, gdzie
przechowywano żywnoœć,           i
powrocie do obozu w sposĂłb niezauwaĹĽony przez straĹĽnikĂłw. Poza kilkoma
kilogramami ziemniaków dawało to pewnoœć, że można przeciwstawić się trudnej
sytuacji, w jakiej siÄ™ znajdowaliÂśmy.
        Wspomnieć tutaj należy,
że sporadycznie zdarzały się przypadki,           iż nasi chłopcy znajdowali się na
usługach ciemiężycieli. W tak wielkiej zbiorowoœci zawsze znajdš się ludzie o
sĹ‚abym charakterze, chcšcy                 Â
za wszelkš cenę poprawić swój byt kosztem innych. We wspomnieniach
Kazimierza Kozłowskiego (III batalion) wymieniony jest „pomkomwzwod” Giza. Był on prawš rękš d-cy plutonu
sierĹĽanta KinziguĹ‚owa i znany              Â
         był powszechnie jako
œlepy wykonawca wszystkich rozkazów. Chłopcy obiecywali mu, że wyrzucš go z
wagonu, jak bÄ™dziemy wracać do kraju.          Â
Ale jak wynika z relacji Bolesława Stockiego, Giza podczas ucieczki został złapany i skazany na
10 lat ciężkich robót i nie wracał już razem z wszystkimi do kraju. Trudno go obiektywnie osšdzić. Na pewno jest to
jeden z wielu przykładów osobistych dramatów ludzkich w czasie wojny.
        Sporo prób ucieczek
naszych chłopców miało miejsce zaraz                   po rozbrojeniu, kiedy
prowadzono nas do obozu w Miednikach. Między innymi właœnie wtedy uciekł mój brat Jerzy („Mur”), ja zaœ
dałem się doprowadzić do miednickiego obozu.
        Na pewno nie wszystkie
próby ucieczek były udane. Opowiadano            o bezwzględnoœci konwojentów. Taki przypadek opisuje W.
Iwanowski:
„Wkrótce staliœmy się œwiadkami pierwszej
tragedii. Zaraz po rozpoczęciu marszu jeden z partyzantów (nazwiska jego nie
znaliœmy) szybko odłšczył się    i
zaczšł uciekać. W pogoń natychmiast ruszyło kilku konnych, dopędzili            go i zaczęli okładać pejczami. Na
to podjechał [...] major, żołdacy rozstšpili się, a major wymierzył i strzelił
do bezbronnego, następnie odjechał,
by za chwilę powrócić i oddać do leżšcego jeszcze kilka strzałów. Obraz ten
przeÂśladuje mnie do dzisiaj [...].
Nie skończyło się na jednej tragedii. W czasie gdy wszyscy zaabsorbowani byli morderstwem dokonanym przez
bolszewików na partyzancie, inny chłopak wyrwał się do ucieczki z drugiej strony kolumny wykorzystujšc
nieuwagę eskorty. Był oddalony od kolumny jakieœ
        W okresie przetrzymywania
nas w Miednikach, mimo silnej straży, też zdarzały się ucieczki. Sam miałem
okazję opuszczenia tego obozu przy pomocy mojej Mamy. Ale jak już nadmieniałem
wczeÂśniej, byĹ‚y i sytuacje         Â
odwrotne – mianowicie dobrowolnego przybywania do obozu młodych Polaków,
pragnšcych w ten sposób uniknšć sowieckiego werbunku do armii.
        W tym zakresie brakowało
jasnoœci, jak postępować. Dowodem może być zalecenie członka Komendy Głównej –
legendarnego Stanisława Kiałki.         W swoich wspomnieniach pisze on:
„W pierwszym rzędzie posłałem
wiadomoœć do chłopców, którzy zostali internowani w Miednikach, by uciekali.
Zrobili to wszyscy z kompanii szkolnej 6 Brygady ŤKonarať i ŤPrzerzutuť z miasta, którzy się tam
dostali. Pozostał tylko jeden, który majšc matkę w Jugosławii, tš drogš chciał
się przedostać na Zachód.”[26]
W czasie naszego pobytu w koszarach w Kałudze próby
ucieczek były traktowane jako dezercja z armii. Złapanych sšdzono publicznie
przed całym pułkiem. Wyroki były wysokie: od 10 do 15 lat ciężkich robót w
łagrach. Niestety, ani losów skazanych, ani szczęœliwców, którym powiodło
się, nie udało się ustalić.
Jednš z takich ucieczek – bodaj że pierwszš
udanš – zrelacjonował Zygmunt Kłosiński.[27]
We wrzeœniu 1944 r., parę dni po odmowie złożenia przysięgi na wiernoœć ZSRR,
piÄ™ciu ĹĽoĹ‚nierzy pochodzšcych z miejscowoÂściÂ
Smorgonie: Leon Birn, Tadeusz Dunowski („Ali”), Kazimierz Kosowicz
(„Kusy”), Zbigniew Radzikowski („Mruk”) i Roman Sławiński („Szturlis”) postanowiło nie czekać niepewnego losu. Udało
im się opuœcić koszary              i
oddalić się. Dla zmylenia poœcigu obrali kierunek północny. Maszerowali nocš, a
o Âświcie odpoczywali w lesie, z dala od ludzkich siedzib. Po dziesiÄ™Âciu dniach
marszu znaleŸli się nad rzekš Ugrš. Teren wczeœniejszych walk frontowych pełen
był rozbitego sprzętu wojskowego, a w
œwietle księżyca bielały ludzkie i końskie koœci. Jeszcze parę razy
przekraczali rzeki, najczęœciej wpław. Unikali linii kolejowych, strzeżonych
przez uzbrojone patrole. W końcu dotarli w okolice WiaŸmy, a po dwudziestu kilku dniach         w okolice Smoleńska. W poszukiwaniu
ĹĽywnoÂści, ziemniakĂłw z pĂłl, podzielili siÄ™ na dwie grupy. Niestety, nie
spotkały się one już. „Ali” z „Mrukiem” zdecydowali się maszerować również za
dnia. Wyniknęło to z koniecznoœci przeprawienia się przez Dniepr, który najlepiej było pokonać
pocišgiem towarowym. Na peryferiach Smoleńska przeżyli chwilę grozy.
Głodni               i zziębnięci
zapukali do jednego z domostw, gdzie gospodyni ugoœciła ich        w kuchni mlekiem i ziemniakami. Przez
uchylone drzwi zobaczyli mężczyznę w mundurze enkawudzisty, czyszczšcego
rozebrany na stole pistolet. Kobieta
ofuknęła go, że pobrudzi obrus i zamknęła drzwi. Podziękowali i czym prędzej
opuœcili goœcinny dom. Ominšwszy przejazd kolejowy, na stacji rozrzšdowej,
chyłkiem wdrapali się do pustego wagonu-węglarki. Po drodze do wagonu dosiadło
się kilku pograniczników. O dziwo, nie zainteresowali się dwoma „bojcami”,
nawet dostali od nich po kawałku chleba. Po
dwóch dniach dojechali do Mołodeczna, skšd blisko było już do Smorgoń, a więc byli w domu.
        Grupa „Kusego” natomiast
została zatrzymana przez patrol wojskowy w okolicy Smoleńska. Oœwiadczyli, że
skierowano ich z 361 pułku Armii Czerwonej do polskiej armii Berlinga, a
odpowiednie dokumenty posiadajš ich dwaj koledzy, którzy się zagubili. Po paru
dniach aresztu, ponieważ nie było zapewne możliwoœci sprawdzenia wiarygodnoœci
ich oœwiadczeń,                dostali z
„wojenkomatu” skierowania do Lublina. Pojechali jednak do Wilna. Stšd Leon Birn
i Roman Sławiński jednym z pierwszych transportów repatriacyjnych przedostali się do Polski. „Kusy” miał mniej
szczęœcia,            po paru dniach
pobytu w Wilnie został zatrzymany na ulicy i aresztowany,                     a póŸniej tak jak wielu
wileńskich akowców wywieziony za kršg polarny. Przetrwał wygnanie, wrócił do
Polski w 1956 r. GĹ‚Ăłwny bohater,Â
Zbigniew Radzikowski „Mruk” i opisujšcy tę pierwszš ucieczkę z Kaługi
Zygmunt Kłosiński („Huzar”, „Dan”) już
nie żyjš.
        Najaktywniejsi chłopcy
decydowali się na organizowanie przemyœlnych ucieczek, najczęœciej w małych
grupach. Uczestnikiem jednej z takich udanych eskapad był Mieczysław Turek[28],
ps. „Kmieć”. Był on zastępcš
d-cy 1 plutonu kawalerii Oddziału Rozpoznawczego Komendanta Okręgu (OR KO).
Internowany w Miednikach zataił swój stopień podoficerski. Został wywieziony do
Kaługi, a następnie zesłany do pracy przy wyrębie lasów podmoskiewskich.
        Pod koniec maja 1945 r.
wszystkie bataliony robocze zelektryzowała wieœć o ucieczce trzech naszych
żołnierzy z III batalionu. Opowiadano, że zawładnęli oni samochodem
ciężarowym Zis-5, którym zwożono z lasu drewno i dzięki temu nie zostali
zĹ‚apani. Po 48 latach M.Turek tak zrelacjoÂnowaĹ‚ swojš ucieczkÄ™:
„Widzšc nasze beznadziejne
położenie, brak zainteresowania naszym losem ze strony zachodnich sojuszników,
po l maja 1945 r. podjšłem decyzję ucieczki na rodzinnš ziemię. W zwišzku z tym
zaczęliœmy ze Stanisławem Tamulewiczem, byłym żołnierzem 3 brygady „Szczerbca”,
gromadzić prowiant. Należy nadmienić, że znał on rzemiosło szewskie i
potrafił               z powierzonego
materiału wykonywać dla radzieckich oficerów z naszego batalionu buty z
cholewami, tzw. Ťharmoszkiť.
Za swojš pracę otrzymywał
dodatkowy chleb, kaszÄ™, a czasami i konserwy.Â
Z okresu partyzantki posiadałem skrzętnie ukrywany w czasie licznych
rewizji wojskowy kompas. W pewnej odległoœci od naszych ziemianek urzšdziliœmy
schowek na gromadzone produkty. Do naszego zespołu przyjęliœmy jeszcze trzeciego
żołnierza (niestety, nie pamiętam już jego imienia i nazwiska), był on bardzo
religijny i cišgle żarliwie się modlił. Naszš ucieczkę zaplanowaliœmy w drugiej
połowie maja, liczšc na lepszš, cieplejszš pogodę. Ustaliliœmy hasło: Ťidę
gotować ziemniakiĹĄ,                     Â
co nakazywało udanie się do naszego schowka z prowiantem, w którym
mieliÂśmy juĹĽ 3 bochenki chleba,
SzliÂśmy przez kilka nocy, w
dzień wypoczywajšc zaszyci w gęstwinie lasów. Złożyliœmy sobie solenne
przyrzeczenie, ĹĽe nigdy ĹĽadnego z nas nie opuÂścimy, nawet gdyby ktoÂś
zachorował, będziemy oczekiwać do czasu wyzdrowienia, aż będzie mógł iœć. Jeżeli wpadniemy, to
wszyscy razem,       we trójkę [...].
Poczštkowo okolice były słabo zaludnione, gdzieniegdzie natrafialiœmy na kołchoz lub sowchoz, które ostrożnie
omijaliœmy. Po dwóch tygodniach nasze zapasy żywnoœci się wyczerpały,
zaczęliœmy podkradać, poczštkowo z pól, najczęœciej ziarno i jarzyny. W jednym
z kołchozów udało nam się ukraœć wiadro, w którym rozcieraliœmy ziarno
zboĹĽa i praĹĽyliÂśmy je zamiast chleba. W lasach napotykaliÂśmy na pociski, ktĂłre
rozbrajaliœmy, gromadzšc w woreczku proch, który służył nam do szybkiego
rozniecania ognia. Byliœmy już mocno umęczeni, nogi opuchłe w kostkach, obuwie
mocno nadwerężone. GĹ‚Ăłd zmuszaĹ‚ nas do radykalniejÂszych dziaĹ‚aĹ„: zabijaliÂśmy
napotykane na pastwiskach zwierzÄ™ta koĹ‚choÂzowe: owce, czasami nawet krowÄ™ lub konia.
Naturalnie tylko częœć mięsa mogliœmy zabrać ze sobš, reszta zostawała na polu.
Kiedy skończyła się sól, zapałki, zaczęliœmy częœć zdobytego mięsa odstępować
kołchozowej ludnoœci [...]. Do chałup wchodziliœmy wieczorem, gdzieœ na skraju
wsi
i po załatwieniu transakcji jak najspieszniej oddalaliœmy się.
Raz w czasie swojej wędrówki
trafiliœmy na pole minowe między lasami, przebyliœmy je z dużš
ostrożnoœciš, w odstępach 50-metrowych. Wreszcie dotarliœmy do rzeki
Moskwy, około
Przed ucieczkš miałem około 300 rubli
gotĂłwkš, ktĂłre sĹ‚uĹĽyĹ‚y nam teraz          Â
do opłacania różnych usług ludnoœci (dawałem od 10 do 20 rubli), a więc zasób ten szybko
się wyczerpał.
Zazwyczaj dłuższe przerwy
robiliÂśmy w niedziele, wtedy odbywaliÂśmy generalne pranie, odpoczywaliÂśmy i nie
zapominaliÂśmy o modlitwie. Kiedy dotarliÂśmy do Dniepru, byliÂśmy juĹĽ bardzo
wyczerpani, nawet dłuższe odpoczynki już nie wystarczały. I wtedy przypadek
odmienił nasze wędrowanie – w jednym kołchozie zauważyliœmy trzy uwišzane
łańcuchami łodzie. Po wielu trudach udało nam się jednš łódŸ uwolnić. Teraz
przez osiem dni płynęliœmy, wypoczywajšc, ku Smoleńskowi. Od czasu do czasu
przybijaliÂśmy do brzegu dla zdobycia ĹĽywnoÂści i posilenia siÄ™.
Ta sielanka, niestety, została przerwana.
Kiedy zbliĹĽyliÂśmy siÄ™ do duĹĽego, ĹĽelaznego mostu, zauwaĹĽono nas i prĂłbowano
zatrzymać, musieliœmy zawrócić i zrezygnować z wodnego œrodka lokomocji. Nie
chcieliœmy już kontynuować dalszej drogi pieszo. Na jednym z kołchozowych
pastwisk ujrzeliœmy stado niepopętanych koni. Wydawało mi się, że sš to nasze
polskie konie, wyglšdały jakby były to kawaleryjskie konie spod siodła [...],
sam pochwyciłem dwa konie, uważajšc to za rekwizycję wojskowš.              W następnym kołchozie zdobyliœmy
wóz i uprzšż i tym zaprzęgiem dojechaliœmy aż pod Mołodeczno, gdzie
sprzedaliœmy wóz, a następnie jednego konia. Pienišdze podzieliliœmy między sobš
i rozstaliœmy się. Każdy udał się w swoje strony. Do Smorgoń dotarłem z jednym
koniem, którego też musiałem sprzedać.
Nasza ucieczka z
podmoskiewskich lasów trwała szeœć miesięcy. Był to ogrom trudu, niewyobrażalny
do pokonania przez człowieka. A jednak osišgnęliœmy to, co zamierzyliœmy – byliœmy znowu na naszej wileńskiej ziemi
jako ludzie wolni, chociaż kraj był ciemiężony.
Od razu nawišzałem kontakt z
naszš akowskš konspiracjš w Oszmianie. Sytuacja była skomplikowana, większoœć
ludzi zwišzana z działalnoœciš Armii Krajowej wyjechała do Polski. Złożyłem aż
w trzech różnych komórkach konspiracyjnych zapotrzebowanie na kartę
repatriacyjnš.                O dziwo,
otrzymałem trzy karty. Może to œwiadczyć o znakomitej działalnoœci naszych
komĂłrek konspiracyjnych.
W końcu
1945 r. wraz z 11 innymi akowcami opuœciłem Wileńszczyznę, aby prowadzić
gospodarstwo rolne pozostawione przez rodziców w Polsce”[29].
Na przełomie stycznia i
lutego 1945 r. udanš ucieczkš okazała się eskapada, pochodzšcego z Dyneburga
(Ĺotwa), Henryka Szostaka                 (ps. „Edmund”) [30].
Ze swoim kolegš (ps. „Jasny”) ukrył się
w załadowanym drewnem wagonie, gotowym do odjazdu do Moskwy. Podróż była ucišżliwa. W wagonie
między drewnem a drzwiami było bardzo mało miejsca. Temperatura na zewnštrz
około –300C, musieli czuwać na zmianę, aby nie zamarznšć. Co l5
minut zmieniali się – jeden spał, drugi czuwał, trwało to całš dobę. Do Moskwy dotarli zmarznięci do szpiku koœci.
Tam najpierw zjedli na targowisku po trzy miski goršcej zupy. Następnie metrem
dojechali do Białoruskiego Dworca, skšd odchodziły pocišgi w kierunku
Wilna.          Do pocišgu nie było
łatwo się dostać. Biletów na przejazd nie sprzedawano bez odpowiednich
przepustek – przy wejœciu na peron kontrolowano, przy drzwiach wagonu znów była
kontrola. Okrężnš drogš wyszli więc                  na odpowiednie tory i
wskoczyli do wagonu, kiedy pocišg byĹ‚ juĹĽÂ
w biegu. Podróż do Wilna trwała około tygodnia.
Chciałbym wspomnieć o jeszcze jednej ucieczce, opisanej obszernie przez
Wiktora Iwanowskiego[31].
Zdecydował się on ze swoim bratem Tolkiem i dwoma kolegami, Wićkš i Wińkš,
podjšć prĂłbÄ™ ucieczki z KaĹ‚ugi               Â
w miesišcu wrzeœniu. Wiktor jako specjalista od kładzenia asfaltu
przywieziony został z prac w lesie do koszar w Kałudze. Po zebraniu zapasów
żywnoœci, głównie sucharów, cukru, soli oraz zapałek i tytoniu zdecydowali się
na ten ryzykowny krok. Od Kaługi starali się oddalić najpierw łódkš, płynšc rzekš Okš, póŸniej pieszo, unikajšc
osiedli, bo wiedzieli, że za każdego złapanego zbiega czy dezertera obywatel
Zwišzku Sowieckiego mĂłgĹ‚ dostać 1 pud mškiÂ
(
Jednš z nietypowych ucieczek opisuje Mieczysław Rostkowski, który po
wyjeŸdzie większoœci do podmoskiewskich lasów pracował w małej grupie w
miejscowoœci Piasocznoj, około
„Ogłoszono koniec wojny, ale o naszym zwolnieniu było cicho. Jeden              z naszych chłopaków zakochał się
w miejscowej Rosjance, dróżniczce           Â
na kolejowym przejeÂździe. KtĂłreÂś nocy zakochana para i dwĂłch naszych
chłopców zniknęli. Siedli do pocišgu i pojechali na zachód. Jechali jak tylko
się dało najdalej, resztę drogi odbyli pieszo. Ona w tej podróży odegrała olbrzymiš rolę – sprawdzała przejœcia przez
mosty na rzekach, zaopatrywała w żywnoœć zakupywanš za wczeœniej uzbierane
pienišdze, otrzymywane          od
rodzin naszych chłopaków. W końcu uciekinierzy szczęœliwie dotarli                        na Wileńszczyznę, ona
została u rodziców swego ukochanego, chłopcy         jak najprędzej wyjechali do Polski.”
Nie wszystkie próby ucieczek kończyły się pomyœlnie.
Czasami zbiegów łapano. Wtedy najczęœciej karano wysokimi wyrokami,
zsyłano          do łagrów. W Kałudze
odbywało się to publicznie, przed całym pułkiem,         w celu odstraszenia innych, o czym
Âświadczy, opisany wczeÂśniej, przypadek Witolda Czarneckiego. NiektĂłre ucieczki
z prac w lesie kończyły się tragicznie. Skazani na wieloletnie zsyłki nie
zawsze powracali po latach odbywania kary. A groby ich pozostały bezimienne.
Była jeszcze inna kategoria ucieczek. W końcowej fazie naszego pobytu w
lasach podmoskiewskich znaleŸli się zwolennicy szukania rozwišzania przy pomocy
polskiej ambasady w Moskwie. Do Moskwy nie było daleko, a więc amatorom
szukania tej drogi udawało się dostać               do naszego przedstawicielstwa.
Tam przyjmowano ich bez większego entuzjazmu, grzecznie tłumaczono, że należy
cierpliwie czekać na pozytywne załatwienie problemu i odsyłano z powrotem. Stšd
powszechnie nazywano ich „ambasadorami”. Nie mieli oni wœród nas większego
posłuchu. Traktowaliœmy ich jako tubę
naszych „politruków”, czasami podejrzewaliœmy nawet, że sš po prostu ich
narzędziem.
Według bardzo niepełnych i niepewnych danych, z
Kaługi, a następnie                 z obozów leœnych uciekło około
250 osób, z których tylko częœć udało się formacjom NKWD złapać[33].
ˇ kary porzšdkowe indywidualne
i zbiorowe, tzw. „nariad w nie oczerdzi”, czyli sprzštanie poza kolejnoœciš,
najczęœciej pomieszczeń koszarowych lub obozowych, a jeżeli miała to być kara
bardziej dotkliwa –                     Â
to pomieszczeń sanitarnych;
ˇ dodatkowe
ćwiczenia, stosowane szczególnie dla wymuszenia posłuszeństwa, np. za niewykonanie pieœni w języku rosyjskim
pluton musiał biegać lub wykonywać inne forsowne ćwiczenia, powtarzano je aż do
uzyskania zadowalajšcego efektu;
ˇ w czasie pracy w lesie,
szczególnie w pierwszym okresie, nie zezwalano zakończyć roboty tym zespołom,
które nie wykonały normy, skutkiem tego było nieotrzymanie normalnego posiłku;
ˇ tzw. „gaubtwachta”, zwana
przez nas w skrócie „guba”, czyli kara aresztu œcisłego, odbywana w
odosobnionym pomieszczeniu, bez żadnych wygód           i nie ogrzewanym, co było
szczegĂłlnie dotkliwe zimš, z jednym posiĹ‚kiem dziennie.                      Â
A oto parę fragmentów wspomnień osób, które
doœwiadczyły kary „gaubtwachty”. Zbigniew Roguski tak opisuje odbywanie kary
„gaubtwachty”                w II batalionie[34]:
„Areszt wyglšdał w ten sposób, że było to
przedĹ‚uĹĽenie ziemianki                   Â
l kompanii, po prostu był to dół o wymiarach 3 x
O „srogim reżimie” gaubtwachty opowiada w swoich
wspomnieniach Wiktor Iwanowski.[35]
Karę tę zastosowano wobec chłopaka o pseudonimie „Cyganko”. Dostał on list, z
którego dowiedział się o wielkiej tragedii: „ojca twego rozstrzelali bolszewicy,
matkę wywieŸli w nieznanym kierunku, siostrę kilku ruskich zgwałciło i też
wywieŸli”. Psychika młodego chłopaka nie wytrzymała, przestał w ogóle mówić,
zobojętniał na wszystko, na nic nie reagował. Przestał jeœć, trzeba było go
karmić. Nie pilnowany wychodziĹ‚Â Â Â Â Â Â Â Â Â Â Â
i szedł za każdym razem na zachód. Po wyprowadzeniu z latryny                   też rozpoczynał swój „marsz
na zachód”. Robił to zupełnie podœwiadomie. Sprawa nabrała rozgłosu. Wiktor
Iwanowski, jego kolega, zawiadomił o tym
dowódcę i lekarza batalionowego Tamarę. Dowódca zadecydował                         o pozostawieniu go na
razie w ziemiance, chłopcy otoczyli go
specjalnš opiekš. W plutonie w zasadzie byli sami swoi, ale – jak wspomina
Wiktor „porcje mu przysługujšce podkradały Ťhienyť”. Wreszcie sprawš
zainteresował się sam ppłk Bułhakow, który nie wierzył w chorobę chłopaka.
„Wizyta politruka w
ziemiance była wydarzeniem niecodziennym. Dyżurny podał rozkaz „bacznoœć” i złożył raport o stanie liczebnym plutonu.
Jedynym, który nie zareagował, był oczywiœcie ŤCygankoť. Siedział nieporuszony          na pryczy, na kolanach trzymał miskę
z zupš, miałem go zamiar karmić. Politruk spytał: ŤA gdzież etot sumaszedszyj?ť (gdzie jest ten wariat?), któremu się nie chce pracować. W tym momencie
ŤCygankoť nieoczekiwanie odwrócił się i chlusnšł w politruka miskš pełnš
zupy. OniemieliÂśmy, wprawdzie z odlegĹ‚oÂści okoĹ‚oÂ
Tadeusz Ginko, który po odmowie współpracy z
politrukiem, dostał się też na gaubtwachtę, opisał jš następujšco:
„Dwaj żołnierze wyprowadzili mnie pod
karabinami na dwór. Szliœmy           w
kierunku aresztu, który znajdował się niedaleko pomieszczeń nadzoru          i domków zajętych przez Ťnaczalstwoť.
Zostałem sprowadzony schodkami w dół, w
całkowitych ciemnoœciach,          do
pomieszczenia w rodzaju piwnicy. Jeden z żołnierzy zapalił zapałkę,         w błysku œwiatełka zauważyłem kilka
postaci na pryczy w izdebce na wprost wyjÂścia. Dla mnie otwarto drzwi na prawo,
wepchnięto do osobnego pomieszczenia i zamknięto na skobel. Żołnierze wyszli,
zapanowała cisza. Wycišgnšłem przed siebie ręce i tuż, tuż przed sobš wymacałem
œcianę. Cela, w której mnie zamknięto, miała wymiary metr na metr, metr
kwadratowy podłogi, wysokoœć wystarczajšca, by w niej stanšć.
Klęczšc westchnšłem do Boga. Niepokój uleciał [...], ułożyłem się na ubitej
ziemi,       z nogami zgiętymi w
kolanach wypełniłem sobš kwardat powierzchni,             z klockiem pod głowš nie było tak Ÿle.
KoĹ‚nierz buszĹ‚atu chroniĹ‚ ucho        Â
od ucisku [...]. Nie mogłem się doczekać snu, przyszedł na ranem.
Obudziły mnie głosy towarzyszy niedoli,
otworzyli skobel. – WychodŸ, chodŸ do nas. Było ich trzech. Jednego złapano w
czasie ucieczki, wydali go kołchoŸnicy, do których zaszedł proszšc o jedzenie.
Odszedł od obozu zaledwie
Słyszšc kroki
zbliżajšcego się strażnika, stanšłem szybko w izolatce [...].         Po jego odejœciu wszedłem na schody i
przyĹ‚oĹĽyĹ‚em oko do szpary                Â
w drzwiach. Już było jasno [...], poznałem Kozakiewicza, studenta
medycyny, mego ucznia z okresu, gdy pracowałem jako asystent                     w Zakładzie Histologii u
prof. Hillera. Wręczył bajcowi małš paczuszkę          i coœ mu wetknšł w dłoń. Strażnik skierował
kroki do aresztu, otworzył drzwi: ŤEto dla tiebiať [...]. Był to kawałeczek
słoniny, kosteczka wielkoœci  5x10 cm,
już nieco pożółkła, ale pachnšca smakowicie wędzonkš. Wzruszyłem się [...].
Myœlałem sobie, jak różnymi drogami chodzi ludzka przyjaŸń i życzliwoœć.
Ofiarowany mi skarb był na wagę złota. Porcje żywnoœciowe były tak skromne, że
ciężko pracujšcy tracili siły [...]. Starannie owinšłem kšsek słoniny w
zatłuszczony papier pozostawiajšc jš na czarnš godzinę. Trzeciego dnia
wyprowadzono do pracy moich towarzyszy
[...]. Dołšczono mnie do nich [...]”[37].
Każdy batalion miał swojš gaubtwachtę, której ciemne
œciany mogłyby niejedno podobne wydarzenie opowiedzieć.
Gospodarstwo pomocnicze
pułku. Pułk posiadał własne gospodarstwo rolne, położone
około
       W wielu ankietach i wspomnieniach sš wzmianki o pracach
wykonywanych w gospodarstwie, takich jak: zbiory ogĂłrkĂłw, kiszenie kapusty itp.
Te pobyty w gospodarstwie były lepiej oceniane, dawały więcej możliwoœci
poprawy wyżywienia. Nasze dowództwo szukajšc możliwoœci zdobycia wyżywienia:
ziemniaków, kapusty czy ogórków, wypożyczało nas okolicznym sowchozom i kołchozom jako siłę roboczš, której dotkliwy brak
odczuwały te gospodarstwa. Czasami były to doraŸne potrzeby. Np. grupa                  z III batalionu pracowała w
pobliskim kołchozie, za co otrzymaliœmy słomę              do naszych sienników. Pracujšcy
żołnierze otrzymywali dodatkowy posiłek, bez chleba, którego dotkliwy brak
odczuwało się nawet w kołchozach. Po paru tygodniach chłopcy wracali do koszar
w Kałudze. W jednym ze wspomnień jest wzmianka o takim pobycie:
„Najpierw
trafiłem na Ťpodsobnoje chaziajstwoť, należšce do naszej jednostki, gdzie
mieliœmy wykonywać pracę przy wykopkach ziemniaków. Zrobiono zbiórkę wywołujšc
fachowców do różnych prac, reszta poszła do kopania ziemniaków. Zgłosiłem się
do powożenia wołów. Woły były już zaprzężone. Zapytałem kołchozowego chłopaka:
A gdzie sš lejce? Chłopak uœmiechnšł się         i powiedział: Lejce sš niepotrzebne. Jeżeli chcesz
skręcić w prawo, dotykasz patykiem
prawego woła i mówisz Ťsub !ť, jeżeli w lewo – dotykasz lewego woła mówišc
Ťsobeť. I mimo że nigdy wczeœniej tego nie robiłem, przez ponad tydzień woziłem
wołami ziemniaki z pola. Jedzenie się na tyle poprawiło, że na obiad mieliœmy
gęstš zupę z jarzynami, jałowš, ale do syta”[38].
Bo byliœmy w kraju oficjalnie pozbawionym Boga i zwalczajšcym wszelkie
praktyki religijne. Dawna Kaługa miała wiele cerkwi, przed rewolucjš było ich
około 30. W cišgu 20 lat większoœć z nich uległa całkowitej zagładzie lub
przebudowie na potrzeby œwieckie. W wielu przypadkach ich ruiny służyły jako
nieoficjalne, publiczne szalety.
W rzeczywistoœci wyglšdało to inaczej. Tadeusz Ginko w swoich
wspomnieniach opisuje ciekawy przypadek. Kiedy znalazł się w prywatnym domu
jednego z sowieckich oficerów, zobaczył charakterystycznš rosyjskš ikonę na
honorowym miejscu. Co dziwniejsze – i oficer i jego rodzina przed posiłkiem
odmĂłwili modlitwÄ™[39].
Mnie również przydarzyło się coœ szczególnego. Kiedy przemarznięty   i zrozpaczony stałem na stacji rozrzšdowej,
gdzie przetaczano na tzw. górce puste wagony towarowe, pomyœlałem o ukróceniu
tej męki przez wejœcie między bufory zderzajšcych się wagonów. I wtedy,
œciskajšc w ręce mój obrazek z Matkš Boskš, usłyszałem jakby Jej głos: „Nie
czyń tego – samobójstwo to grzech”. PóŸniej interpretowałem to jako szczególnš
opiekę    z Jej strony. Muszę wyznać, że
tamten okres, mimo braku moĹĽliwoÂści odbywania normalnych praktyk religijnych,
jak msze œwięte, sakramenty, odwiedzanie koœcioła, był czasem, kiedy byłem
bardzo blisko Boga.
        Wspomnienia polskich żołnierzy œwiadczš o ich
religijnoœci,                ale czasami
ukazujš też zaskakujšce przypadki religijnoœci Rosjan. Przykładem może być
wydarzenie, jakie miało miejsce w czasie ucieczki Wiktora Iwanowskiego i jego
brata.
 „Zbliżamy się do niedużego
wzniesienia i tam całkiem nieoczekiwanie dostrzegamy smużkę dymu. [...] Po
wejœciu do œrodka Tolek zauważył ikonę, w pierwszych słowach wyraził
pozdrowienie Boga, co staĹ‚o siÄ™ kluczem       Â
do serc mieszkańców ziemianki. Zastaliœmy tam rodzinę składajšcš
się            z babci, córki i
2,5-letniej wnuczki. Od dnia ucieczki po raz pierwszy znaleÂźliÂśmy siÄ™ pod
prawdziwie goœcinnym dachem, w ciepłym pomieszczeniu. Po wejœciu i zajęciu
miejsc na maleńkiej ławie kobieta
[...] zobaczyła na mojej szyi krzyżyk,
jakich wiele zrobiłem kolegom w obozie. Widzšc znak Chrystusowy, babcia
rozpłakała się i ukazała w rogu chaty małš ikonę. Okazało się, że w tak
nieoczekiwanej sytuacji właœnie religia nas połšczyła. Po wyjaœnieniu faktu, że
jesteœmy uciekinierami z łagru, babcia najpierw nas pobłogosławiła, następnie
wysypała na stół trochę ugotowanych malutkich ziemniaków oraz okruszyny soli, a
w banieczce od konserw podaĹ‚a trochÄ™ oleju.Â
Dała to, co miała, był to prawdziwy dar serca”[40].
       O jakichkolwiek próbach grupowego wykonywania praktyk religijnych w koszarach nie mogło być mowy. Wielu z nas modliło się indywidualnie         i skrycie. Prawie wszystkie wspomnienia wzmiankujš o odwoływaniu się         do Boga, szczególnie w momentach trudnych. Wielokrotnie cytowany            już Wiktor Iwanowski wspomina: „W niedzielę Wińka zaintonował liturgię mszy œw. Odmówiliœmy też litanię i przystšpiliœmy do posiłku”. Podobnie podaje w swojej relacji Mieczysław Turek: „W niedziele nie zapominaliœmy      o modlitwie”.
Kiedy pracowaliœmy w lesie, co dziesišty dzień mieliœmy „wychodnoj”,
czyli dzień wolny. W niedziele zazwyczaj pracowaliœmy, starajšc się jednak
pamiętać o dodatkowej modlitwie niedzielnej. PóŸniej, kiedy wróciliœmy,      do szeœciu dni roboczych, wszyscy
pamiętaliœmy o niedzieli.
Mojš pierwszš wigilię spędzonš poza domem, opisałem w pierwszej częœci
tej ksišżki. Był to rok 1944. Byłem wówczas w lesie na
Te nasze Wigilie obchodzone były w małych grupach i były do siebie
podobne. Bolszewicy Âśmiali siÄ™ z tego, z jakiegoÂś Boga, z durnych zwyczajĂłw.
Swojš WigiliÄ™ tak opisuje Wiktor Iwanowski:Â
 „W Wigilię całkiem
nieoczekiwanie podszedł do mnie „Hubert” (Zdzich Fedorowicz) i zaprosił do
swojej ziemianki. Wigilia była bardzo uroczysta.               Na „stole”, a właœciwie na
pryczy, znalazły się trzy porcje chleba, cały kociołek ugotowanych kartofli,
trochę cukru i symboliczny opłatek w postaci skórki od chleba. Rozmowy
zakończyły się cichym œpiewaniem kolęd”. [41]
Swoje pierwsze Œwięta Wielkanocne opisałem w liœcie
z dnia              1 kwietnia 1945 r.
Inni koledzy wspominajš je również. Zenon Jankowski              z II batalionu pisał[42]:
„Wielkanoc przypadała w tym roku na dzień 1 kwietnia. W dniu tym cały
batalion skierowany został do załadunku wagonów towarowych drewnem. W przecišgu paru godzin załadowaliœmy wagony
i powrĂłciliÂśmy poÂśpiesznie                     Â
do ziemianek. Dano nam do wieczora wolne.
Z posiadanych z przydziału konserw amerykańskich i jajek w proszku przygotowaliœmy œwięcone. Obchodziliœmy
œwięto wspólnie z całš ziemiankš, razem z drugim i trzecim plutonem.
Œwiętowaliœmy, œpiewaliœmy pieœni wielkanocne, składaliœmy sobie życzenia.
Resztę dnia spędziliœmy poza ziemiankami, przy ogniskach, gotujšc i zajadajšc
ziemniaki.”
       W zupełnie innej atmosferze obchodziliœmy Œwięta Bożego
Narodzenia w 1945 r. Byliœmy całym pułkiem w Kirowie. Nastrój był już
radosny,               w myœlach
jechaliœmy już do domu. Każdy miał nadzieję nadejœcia                  tej upragnionej chwili. Aprowizacja była też
już znoœna. Mieliœmy nawet opłatki, nie było problemu ze œledziami, które
dostawaliÂśmy w ramach naszych racji. KaĹĽdy
chomikował na ten dzień różne wiktuały. Kolędowaliœmy radoœnie i głoœno.
Jeszcze nie byĹ‚o moĹĽliwoÂści udania siÄ™Â
do koœcioła, ale nastrój był podniosły i religijny i co najważniejsze:
mogliÂśmy być razem, widzieć się          Â
i uœciskać, złożyć sobie życzenia. A jeszcze do niedawna nasze bataliony
dzieliły kilometry, których nie wolno nam było przekroczyć.
I nareszcie Polska. JesteÂśmy
w BiaĹ‚ej Podlasce. Niedziela,                Â
13 stycznia 1945 r. W zwartych szeregach, z pieœniš na ustach, udajemy
się do koœcioła na niedzielnš mszę œw. A jest nas niemało, co najmniej 3.500
ludzi, odzianych w angielskie wojskowe płaszcze, wielu na sowieckich zimowych
czapkach ma polskie orzełki, inni białoczerwone opaski                   na rękawach, te, które
cudem uniknęły konfiskaty. Na zakończenie mszy rozległo się gromkie „Boże, coœ
Polskę ...”. Nikt z nas i z miejscowej ludnoœci nie krył łez wzruszenia. Był to
przepiękny akord naszej tułaczki,                    tak szczęœliwie
zakończonej.
           Poniższy przeglšd
działalnoœci kulturalnej naszych żołnierzy tylko       w
przybliżeniu zarysowuje obraz tego życia. Jest on niepełny i fragmentaryczny.
Całe lata przemilczania prawdy o tamtym okresie wyrzšdziły niepowetowanš
stratÄ™.
ˇ Filmy
propagandowe.
Miały kształtować nasze postawy. Wyœwietlano je już w Kałudze, póŸniej w lasach
moskiewskich. Przyjmowaliœmy je z ulgš, bo w czasie ich projekcji, mieliœmy
chwilę wytchnienia od wysiłku fizycznego. Dzisiaj już nie pamiętam ani ich
tytułów, ani treœci. Jeden z nich, o banalnej miłoœci między radzieckš
kołchoŸnicę a amerykańskim farmerem, wyjštkowo utkwił w mojej pamięci, pobudził
tęsknotę za wolnoœciš i mógł być inspiracjš do podejmowania prób jak
najszybszego opuszczenia miejsca naszego zesłania.
ˇ Radio. Koszary w Kałudze były
zradiofonizowane. Prawie przez cały dzień brzęczały głoœniki. Informowały one
nas głównie o postępach na froncie,
osišgnięciach Kraju Rad. Nadawano też
muzykę wojskowo-wojennš, często melodie były nawet miłe dla ucha. Nie zawsze
wierzyliœmy podawanym wiadomoœciom, ale były one jedynym Ÿródłem informacji,
poza codziennymi zajęciami politycznymi. W lesie już tego nie mieliœmy, nawet
pogadanki polityczne ograniczono nam do minimum.
ˇ Prasa. Gazet oficjalnie,
„służbowo”, prawie nigdy nie otrzymywaliœmy. Były one cenne dla palaczy – służyły do robienia „skrętów” (papierosów). Otrzymywane
z domu były naturalnie już nieaktualne.
ˇ Muzyka. W Kałudze na dworcu przywitała nas dęta
orkiestra pułkowa, która towarzyszyła nam podczas ważniejszych ćwiczeń, a
przede wszystkim pułkowych przeglšdów i uroczystoœci. Po wyjeŸdzie do lasów każdy batalion starał
się o utworzenie namiastki orkiestry batalionowej.                 Np. w I batalionie był
9-osobowy zespół: trębacz Wołodia (Rosjanin), reszta: gitara, dwoje skrzypiec,
harmonia, mandolina, tršba i perkusja – to nasi chłopcy. W innych batalionach
zespoĹ‚y muzyczne byĹ‚y podobne.                 Â
Ze względu na przewagę instrumentów strunowych nazywano je orkiestrami „strunnymi”. Występowały one
na uroczystoœciach oficjalnych, jak również na koncertach naszych zespołów
artystycznych. Członkowie orkiestr byli zwalniani z pracy w lesie, a tym samym
stanowili grupÄ™ uprzywilejowanych.
Orkiestra I batalionu.
Szef orkiestry (pierwszy od lewej) –
Rosjanin Wołodia.     W œrodku (nad
bębnem) siedzi Zenon KoŸlecki, ps.
„Bil”, dawny żołnierz ORKO „Grom”
ˇ Zespoły
artystyczne.
Zaczęły powstawać przy batalionach roboczych,
najczęœciej równoczeœnie z orkiestrš lub zaraz po jej powstaniu[43].
Najsłynniejszym i najlepszym zespołem kierował Henryk Czyż, znany póŸniej
kompozytor i muzyk pedagog, Bernard
Ĺadysz – Âświatowej sĹ‚awy bas operowy. W II batalionie wystÄ™powali komicy
„Czeczkin” i „Pipkin”. Były to pseudonimy. Ich występy przyjmowane były z
wielkim aplauzem, zarówno przez naszych chłopców, jak i przez sowieckich
dowĂłdcĂłw.
Kiedyœ w II batalionie wystšpił zespół artystyczny z
karnego batalionu byłych oficerów Armii Czerwonej. Stacjonowali oni gdzieœ w
pobliżu nas,      w głębi puszczy, o
czym dotšd nie wiedzieliœmy. Odbywali karę za grzechy nie popełnione. W pierwszym
okresie wojny dostali się do niewoli niemieckiej i przebywali w niej do końca
wojny. W trakcie występów krytycznie oceniali zarzšdzenia swych władz, a nawet
przejawy zła w ustroju socjalistycznym. Polityczne czynniki batalionu cały
program przyjęły               z życzliwym humorem.
Komicy wykorzystali ten fakt, stosujšc bardziej ciętš satyrę, obnażajšcš
wady i przywary naszych przełożonych. O dziwo, przyczyniło się to w pewnej
mierze do ukrócenia różnych machlojek oficerów i podoficerów, pełnišcych
funkcje gospodarcze w magazynach, kuchni. Musieli liczyć się z tš formš
krytyki. A zatem występy przynosiły nam
nie tylko odprężenie i ulgę, ale i łagodziły utrudnienia wynikajšce z
ludzkiej nieprawoÂści.
ˇ
Drobna Â
twórczoœć  artystyczna. W I batalionie powstała zupełnie przypadkowo. W pobliżu rejonu
naszego działania leżał w polu wrak sowieckiego samolotu szturmowego Ił-2.
Lšdował on przymusowo                „na
brzuch”, bo nie otworzyły się podwozia. Silnik został zabrany, reszta       w cišgu paru tygodni kompletnie
rozebrana przez naszych chłopców, przechodzšcych w pobliżu wraka do pracy w
lesie. Zdobyta w ten sposĂłb cienka blacha
aluminiowa okazaĹ‚a siÄ™ wspaniaĹ‚ym materiaĹ‚emÂ
do wykonywania drobnych pamištek, jak: ryngrafy, papieroœnice,
pudełka ozdobne itp. Mistrzem w tej dziedzinie okazał się Henryk Sawala, który
za porcję chleba wykonywał na zamówienie
różne cudeńka.
W innych batalionach istniała podobna
produkcja. Ludzka inwencja nie ma granic i nawet w najcięższych warunkach
znajduje potrzebÄ™ twĂłrczego wypowiadania siÄ™
i posiadania czegoÂś Ĺ‚adnego. Wiele ciekawych przedmiotĂłw, jak np.:
krzyżyki, ryngrafy, papieroœnice, odlewane z aluminium fajki wykonywał w III
batalionie Wiktor Iwanowski.
           Â
Fajka z aluminium
Metalowe
pudełko na zapałki, którymi handlowano na sztuki
–
Wyroby artystyczne
Wiktora Iwanowskiego
                                                             Â
Wyroby artystyczne Henryka
Sawali – ryngrafy i papieroœnica
ˇ Literatura
polska. Była
nam niedostępna. Wprawdzie w plutonie naszych lekarzy znalazł się przemycony
tom Krzyżaków Sienkiewicza[44],       ale kršg jego czytelników był bardzo
wšski. Natomiast już w lesie pojawiła się nowa funkcja: „opowiadacza ksišżek”.
Wieczorami, po ułożeniu się          do
snu, narrator bardzo sugestywnie, z drobnymi szczegółami snuł opowieœci o
przygodach Skrzetuskiego i Heleny, Bohuna, imć Pana Zagłoby i innych
Sienkiewiczowskich bohaterów. O ile poczštkowo niektórzy, bardziej złaknieni odpoczynku
i ciszy protestowali, to z czasem trudno było utrzymać rozsšdny czas narracji.
Przypuszczam, że wielu z naszych żołnierzy po raz pierwszy zetknęło się z
twórczoœciš Sienkiewicza i innych polskich pisarzy. Podobne praktyki stosowano
i w innych batalionach. MĂłj przyjaciel, Wacek Gilicki z
ˇ Poezja. Wœród nas byli również ludzie wykształceni, a nawet utalentowani. Powstawała więc poezja obozowa opiewajšca, nieraz humorystycznie, nasze życie.
ˇ Rysunek. ZnaleŸli się twórcy, którzy zostawili potomnym graficzny zapis naszej obecnoœci. Na przykład dr Tadeusz Ginko stworzył wiele portrecików, karykatur        i scenek z życia obozowego. Znaczna częœć twórczoœci T. Ginki pozostała w Rosji, bo rysował on również portreciki sowieckich oficerów i podoficerów, na ich życzenie. Wielka szkoda, że zbyt mało jego twórczoœci trafiło do jego wspomnień, wydanych w „Bibliotece Wileńskich Rozmaitoœci Towarzystwa Miłoœników Wilna            i Ziemi Wileńskiej” (Bydgoszcz 1993). Z całš pewnoœciš podobnych jemu było znacznie więcej.
Rysunki
Tadeusza Ginko
P o e z j a   o b o z o w a*
Ziemianka
Wœród rzędu
ziemianek i nasza stała,
Wyjštkowo
czysta, wyjštkowo biała.
Za posłanie w
niej nary szmatami obite,
Dymišcy piec
zastępuje nam płytę,
OÂświetla
ziemiankę – kopciłka naftowa,
Wisi i
żarówka piętnastuwoltowa.
Mrugnie sobie
czasem, jak jaka kokietka,
By siÄ™ nie
przemęczać, ot tak sobie z lekka.
A czego tutaj
chłopcy nie robiš,
Tu suszarnia
onuc i pokój stołowy,
Pracownia
blacharska i stadion sportowy.
O wielu
czynnoœciach nie będę wspominał,
Te w pojęciu
panien – to istny kryminał.
Trudno
wyobrazić, jaka tu wspólnota,
Tarakany,
myszy, zobaczysz i kota,
Turkuć
podjadek i œwierszcz jegomoœć,
Walczyć z
nimi na próżno „sto na jednego”,
Zwyciężš
nawet Taraszewskiego.
Dniewalny z
miotłš kręci się, zamiata,
Wstać!
Smirna! Tawariszcz, no i nowina.
Na „gaubtwachcie” siedzi „starszyna”.
Najweselszy jednak to wieczorny czas,
Wœród miłych wspomnień piosenka łšczy nas.
Płynie piosenka, mijajš dni,
O lepszym jutrze – tylko nam się œni.
Oj! Znasz ty sny nasze, ziemianko jodłowa.
Lecz szkoda, bo może kiedyœ w przyszłoœci
Mogłabyœ powiedzieć o nas
potomnoÂści.
Żegnaj...
Kaługo!
Żegnaj, nieszczęsne miasto,
straszne w snach koszmarnych,
Ty mi w oczach stać będziesz wcišż po nocach czarnych,
W pamięci pozostanie murów twych odbicie.
Ty nam młodoœć zatrułaœ i straciłaœ życie.
Przez te miesišce ni razu radoœnie
Pieœń polska nie zabrzmiała długo i radoœnie,
Lecz milkła nie doszedłszy nieraz do połowy,
Drgajšc w zaschniętych piersiach jak psalm Dawidowy.
Szły setki naszych braci po drogach Kaługi,
Wlokšc za sobš pyłów gęste smugi,
Wojsko to albo kondukt pogrzebowy,
W oczach smutek widoczny, na pierœ zgięte głowy.
O kałużanie! Długo w oczach Waszych
Zostanie echo smętnych piosenek naszych,
Zostanie obraz rycerzy skazańców
Na pastwę losu rzuconych wygnańców.
Żegnaj Kaługo,
nasza cytadelo,
Po raz ostatni mury twe się bielš,
Już się skończyły twe piecze nad nami.
Nikt ciÄ™ jednak nie ĹĽegna ĹĽalem ani Ĺ‚zami.
Może nas los szczęœliwy na swš ziemię rzuci,
A moĹĽe jeno koÂści matce ziemi wrĂłci.
Jednak choćbym miał umrzeć i przyjœć na œwiat drugi
Nawet bym duchem nie chciał wrócić do Kaługi.
Słyszysz, nieszczęsne miasto, jak ciebie żegnajš
Polscy żołnierze, oni ci w twarz plujš.
Ty polskš rękš z gruzów odgrzebana,
Polskim słowem przeklęta bšdŸ i zapomniana!
Â
Sen
Tak miło, miło tej nocy mi
się œniło.
Po prostu dawne czasy, tej nocy nie szumiały lasy.
Słyszałem jakieœ dziwne tony.
Tak! To biły katedralne dzwony.
Ach! Ja przecież W i l n o widziałem.
Wilno, o które krew przelewałem.
Wilno  –Â
miasto kochane,
CzemuÂś tak smutne i zadumane.
Ach! Wilno, płaczę Wilii falami,
Tak tęskni, tak tęskni ono za nami.
Tam w Ostrej Bramie Najœwiętsza Panienka,
Obraz odsłaniajš, naród przyklęka,
I płynš, płynš modlitwy słowa,
Błogosławi swe miasto Polski
KrĂłlowa.
W sercu jakiœ żal, tęsknota,
Rwę się do Ciebie Polsko moja złota!
Hej, a przyjdzie wreszcie taki czas,
Kiedy pożegnamy przeklęty las,
Gdy z okien wagonu popłynie œpiew.
Witajcie drodzy, witajcie kochani!
Nie poznajecie? To my k a ł u ż a n i e!
Fantazjo! Swe obrazy zła – ten temat twórz!
Co za dziwy się dziejš – któż odgadnie – któż?
           Loch
podziemny podobny do katakumb wnęk,                                                               Ledwie
wejdziesz paniczny ogarnie Cię lęk.
           Ciemnoœć wnet ogarnie najbystrzejszy
wzrok,
           Nikły promień œwiatełka zwalcza
gęsty mrok.
           Jakieœ straszne postacie cicho
siedzš w kršg.
           Wpatrzeni, zapatrzeni w ruch
jedynych ršk,
           Czujnie œledzš, by jak najmniejszy
nie zakradł się błšd,
           Niespokojni, jakby do prochu ktoœ
przykładał lont.
W jego ręku okropny połyskuje nóż,
Co za dziwy wyczynia Mistrz Masońskich Lóż?
Albo inny przywódca, bo ktoœ „szefem” zwie,
Lecz on milczy uparcie – tylko tnie i tnie.
Jedna postać na rozkaz zwróciła się w kšt,
Jakieœ dziwne imiona popłynęły stšd:
Wotawa – Kurc – Dolata – Skorwid – Leœku – Krych.
A gdy każdy coœ dostał, wywoływacz œcichł.
          Â
Pewnie skarb jakiœ wielki otrzymał do ršk,
           Bo wzruszeniem najwyższym ożywił się
kršg.
           Fantazjo! Przypuszczenia na ten
temat rĂłb!
           Może banda opryszków dzieli krwawy
Ĺ‚up!
           Albo wyznawców diabła – ze strachu serce drga,
           W podziemiach jakiejœ œwištyni –
czarna idzie msza?
Cóż to za misteria dziejš się bez słów,
Wczesnym rankiem, w południe i wieczór
znĂłw?
Nam, którzy tu siedzš, zgadywać nie trzeba,
Zmęczeni, wygłodniali pchali
się kupš,
By zmarznięte wnętrznoœci ogrzać ciepłš zupš,
I małš kromkš chleba swe siły podtrzymać,
By nie zmogła nas praca, nie zniszczyła zima.
           Oblegliœmy wiadra z naszš
szczupłš strawš,
           Jeden cisnšł się w lewo, drugi lazł
na prawo.
           Pchaliœmy się w poœpiechu wœród
tłoku i œcisku,
           By znaleŸć jakieœ miejsce przy zbawczym ognisku.
Ów przykucnšł, ten klęknšł, inni kręgiem stali,
Zimny wiatr mroził plecy, ogień twarze palił,
Dym wciskał się do oczu, gryzł je, mglił i mroczył,
Wyciskał łzy ze zmęczonych, smutnych naszych oczu.
           Jedliœmy cieńkš zupę bez
Ĺ‚yĹĽek, jak wodÄ™.
           ĹyĹĽki? Po cóż nam Ĺ‚yĹĽki? Nawet czasu
szkoda!
           Jedzmy prędko, bo jeszcze czeka nas kasza,
           A maszyna nadchodzi – nasza czy nie nasza?
„85” ! Cóż tak prędko przynieœli jš diabli!
Powoli, bez poÂśpiechu, wracamy do sztabli,
Potykajšc się w œniegu klnie, kto mocny w pysku.
Tak się kończy nasz obiad w lesie, przy ognisku.
          Panis bene merentiumÂ
                       Â
JeÂśli chodzi o „depe”, to tutejszeÂ
„Ruty”
W lutym dajš za grudzieĹ„, a w maju za luty.        Â
Ten sposób, choć nie nowy, zaciskania pasów,
Umożliwi zebrać żywnoœci zapasów.
A genialna metoda nauczy najproÂściej
Oszczędnoœci „Konsumy” i wstrzemięŸliwoœci.
Najpierw radoœć, a potem przestrach chwyci,
Jak przechować to wszystko –Â
szukasz jakiejÂś rady,
Lecz w głowie powstał mętlik i w chaosu wirze,
Majaczš się spiżarnie, jakieœ chłodnie, lochy.
Aż wreszcie myœl natrętna do głowy przychodzi,
Że me skarby bezcenne skradnie sprytny złodziej.
Jednakże w końcu problem sam się przez się rozwišże,
Przecie tego wszystkiego tutaj zjeœć nie zdšżym.
Stšd moja do władz naszych jest proœba wielka –
Panis bene merentium – przyszlijcie do Wilna.
Z jakš radoœciš witać pracy mojej plony
Będš wnuki – ładowne przyjmujšc wagony.
Kilka  charakterystyk                                                Â
Więc najpierw Makarewicz –
opiszÄ™ pokrĂłtce
Zalety, co cechujš naszego dowódcę:
Człowiek to z charakterem i ma tę odwagę,
Gdzie trzeba ostro zganić kłamstwo, fałsz i blagę.
Arkana naszej pracy zna on i prawidła,
Jak inni swej władzy nie włazi bez mydła.
Spraw naszych nieugięty rzecznik i obrońca
Jest z nami od poczštku – niech będzie do końca!
Wysokie sam o sobie ma wielce mniemanie,
Do dyskusji na każdy temat chętnie stanie.
Nieobca mu jest ĹĽadna najzawilsza sprawa,
Specjalnoœć wypiek chleba i znajomoœć
prawa.
Bolesław Kondratowicz – drużynowy drugi,
W stosunku do plutonu ma także zasługi,
On ĹĽycie towarzyskie wÂśrĂłd kolegĂłw krzewi,
Sekundujš mu dzielnie Leœku, Kurc, Dziedziewicz.
W rezultacie karciany hazard srogi
„DzieduszkꔠMrowelskiego postawił na
nogi.
Za to biedny Dziedziewicz – ongiœ smakosz wielki,
Zamiast mleczka – zmarznięte je dziœ kartofelki,
I z wielkim niepokojem listonosza czeka,
By czym prędzej znowu przegrać nowy z domu przekaz.
Pierwszy jest w kaĹĽdym dziele, pierwszy w kaĹĽdej sprawie,
Pierwszy w trudzie najcięższym, dyskusji, zabawie.
Pierwszy strawÄ™ podzieli, pierwszy chleb pokraja,
Pierwszy ciebie pochwali, pierwszy ciebie złaja.
Pierwszy w ciężkiej potrzebie, czy to dniem czy nocš,
Poda rękę życzliwš, przyjdzie Ci z pomocš.
BezpoÂśredni i prosty, arbitralny trochÄ™,
Pierwszy CiÄ™ znienawidzi, pierwszy CiÄ™ pokocha.
Każdy drobiazg, błahostka zdoła go zachwycić,
Przez drobnostkę potrafi obrzydzić Ci życie.
Realista: nie lubi romantycznych wzlotĂłw,
Słowa swoje – swym czynem zawsze poprzeć gotów.
Któż to taki? – niejeden z Was, nowych, zawoła –
My, starzy, dobrze wiemy – to nasz KurcÂ
Mikołaj!
Nie tak „in illa tempore”
bywało . . .
Mówiono nam, gdy wojna jeszcze trwała sroga,
Że każdy kloc dla państwa jest ciosem we wroga.
ByliÂśmy wtedy liczni, silni, dzielni, twardzi,
Ot, można by powiedzieć, drugi pluton gwardii.
Nie było markieranctwa, nie
było wykrętów,
Wypełnialiœmy normy na dwieœcie procentów.
Aż miło było
patrzeć, kochani rodacy,
Na naszych stachanowcĂłw, entuzjastĂłw pracy.
Dziœ rozsypał się pluton w różne œwiata strony,
A reszta się wykańcza – kto nie wykończony.
Po trudach ponad siły w końcu pozostała
Ledwie zdolnych do pracy – ludzi garstka mała.
Gdzie nasi towarzysze, gdzie jest stara wiaraÂ
–
Opowiedzieć kolegom dzisiaj się postaram.
*
Jeden z pierwszych, co sprytnie uœmiech losu złowił
„Politruk” naszej roty – Pan Radziwinowicz.
Tak wytrwale obijał protektorów progi,
Aż puszczono do domu, bo mu spuchły nogi.
Chciał jechać razem z nami, ale nas wyprzedził –
Choć ruszył jeszcze w sierpniu – dotychczas wcišż siedzi.
                  *
Nie doczekał do zimy Stanisław Dolata,
Wyzwolił go z tych lasów – kiszek ostry katar.
Też do domu nie trafił, choć czas płynie długi –
Czeka iÂ
smÄ™tne listy pisuje z KaĹ‚ugi.    Â
                              *
Nie dobiegnie wraz z nami do ostatniej mety
Również „ szef” Ostaszewski – Wielki Mistrz Repety,
Budowniczy ziemianek, jak wieœć o nim niesie,
Stawia metry, nieborak, gdzieÂś w Kluczowskim lesie,
I pasa zaciskajšc, sławi dawne czasy „Dziadzi Saszy”.
                             *
Nie widać w dzień w ziemiance, choć na noc przyłazi
MaĹ‚y Miecio Puciata – onĹĽe Wielki Ĺazik –
Według nowego zaczšł niedawno żyć planu,
Odkšd ich wielkš miĹ‚oœć zdradziĹ‚ pĹ‚ochyÂ
Janusz.
                              *
Nie krzyczy na sierĹĽantĂłw, jak dawniej na placu,
I dzisiejszy „dniewalny”, nasz Piontkowski Wacuœ,
Nie widać go, nie słychać, siedzi gdzieœ w kšciku
I dalej swoje zupki warzy na piecyku.                Â
 *                           Â
„Ambasador” Piotrowski i Leœkiewicz Tadek,
By uniknšć prac ciężkich też znaleŸli radę.
Spokojnym nurtem życie im w tartaku płynie,
Drzemkę Tadzia bajkami rozpędza inżynier,
Biegły we wszystkich sprawach i wielkich i małych,
Puszczać wodze fantazji można przez dzień cały.
W ten sposób globtrotter – encyklopedysta
Z braku encyklopedii w tych lasach korzysta.
                           Â
Â
 *
W kuchni stoi przy drzwiach – nikogo nie puszcza –
Znawca spraw erotycznych – „dniewalny”Â
Matuszczak.
Zasłuchanym kucharzom opowiada bzdury,
U ktĂłrej jest zwyczajnie, a w poprzek u ktĂłrej.
                             *
„Naddniewalny” Dajnowski –
Eminencja szara,
Z matni, w któršœmy wpadli, wydobyć się stara.
Tymczasem gdzieœ w „sanczasti” nad sposobem duma,
Jak by dowieœć lekarzom, że już dawno
umarł.
                                *
Zdradził „szejk” Wotawa swoje „alibaby”,
Ĺazi dziÂś po ziemiance chory, dziwnie sĹ‚aby,
Swej roli stachanowca do końca nie sprostał,
Pozbył się swych ambicji i „dniewalnym” został.
                                 *
„Hrabia” Zbigniew Karczewski – ten dzisiejszš modš,
Zrzuciwszy pychę z serca – został woziwodš.
Złoœliwi wnet puœcili o nim wieœć niemiłš,
Że uciekłszy od pluskiew, sypia dziœ z kobyłš,
*
Także Romuœ Mrowelski – nie wiem z jakiej racji –
Na ładunek wagonów cennych sił nie traci,
Przez dzień cały nie złażšc z Madejowej pryczy
Kilku głupców w pokera nieustannie ćwiczy.
Ile Mistrz od frajerów już forsy wydoił –
Wie jeden „szejk”, co Romcia i karmi i poi.
Popłynšł już u niego Kurc, Dziedziewicz płynie,
Popłynie Kondratowicz, Leœku i Życiniec.
Nie ominie, wierzcie, także tęga chłosta
I naszego „szatana” – Władka Dobrogosta.
Dosyć będzie jednak o tym – mój udział skończony
W tej sprawie – a o graczy niech się martwiš żony,
Bowiem o nich od dawna takie gadki kršżš,
Że przysyłać pieniędzy mężom nie nadšżš.
 Na zakończenie parę strof o pożegnaniu
naszego
„sierżanta” – d-cy plutonu o przezwisku „Pajac”.
Â
PoĹĽegnanieÂ
„Pajaca”
Spadł nagle,
jak grom z nieba, zniknšł jak kamfora,
Bowiem – „dłużej klasztora niżeli przeora”.
Swš pamięć o nim pluton w tych słowach utrwali:
„Liubow była bez radosti – rozłuka bez pieczali”.
Ja w miej wykwintnej formie pożegnam „Pajaca”:
IdŸ sobie do stu diabłów – idŸ – i nie wracaj!
                                  Malejcha,
listopad 1944 r., Skorwid   Â
Piosenka
œpiewana na melodię: Oj, Ludwiko . . .**
Oj,
wesoło tu życie płynie w koło,
Czy
ty „kiwasz” na maszynie, czy piłujesz,
„Gruzisz”
wagon albo drogi reperujesz...
Oj,
wesoło tu życie płynie w koło.
Kto nie był w lesie – ten „durak”,
Nie wie, co ĹĽycia smak.
ÂŚpisz, a noc tak bardzo krĂłtka,
Już Wałodzia gra pobudka,
A „dniewalny” głoœno wrzeszczy, że „podjom”.
Zaraz będzie umywanie,
„Pomkomzwod” ciebie wygania,
Wylatujesz ty z ziemianki, tak jak grom,
Zjesz Âśniadanie, masz ochota
Wtedy ruszyć na robota.
Już na ciebie krzyczš „pulej wyletaj”.
A w niedzielę dzień „wychodnyj”,
Będzie koncert nowy, modny,
Będzie życie, będzie radoœć, będzie raj.
Refren : Oj, wesoło tu życie płynie w koło. . .
WrĂłcisz z pracy, wszyscy znacie,
Będzie wnet „politzaniatie”,
Albo z pół godziny ćwiczyć „strajawoj”,
Potem tak jak w restauracji
Gra orkiestra do kolacji,
Za godzinę będzie sygnał na „odboj”.
Wczoraj poszedł do „sanczasti”,
Doktor mnie przyłożył maœci.
Potem był podniósłszy jakiœ wielki krzyk,
Dał lekarstwa mnie z pół szklanki,
Jutro będzie stawiał bańki,
A pojutrze będę zdrowy ja jak byk.
Refren: Oj, wesoło tu życie płynie w koło . . .
    ***
Choć niecałe pół roku goœcim u obcych, **
Zapomnieliœmy pięknej swojej mowy – chłopcy!
Tego, który swój język kaleczy jak nożem,
Choć przekleństwa piętnuję – tš klštwš obłożę:
Jeœli powiesz, żeœ chodził „za zupš” na kuchnię,
Niech jęzor kołem stanie, a wstrętna gęba spuchnie!
HenrykÂ
Szulżycki  – ur. 19.07.1926 r.
żołnierz 10 Brygady
„Gustawa”, ps. „Kruk”
 Jesteœmy w Kałudze.
Koniec lipca 1944 r. W naszym wagonie 90 osĂłb z różnych kompanii i samodzielnych batalionĂłwÂ
Armii  Krajowej. Jest ranek. Budzimy siÄ™. Gra orkiestra.Â
O dziwo – krakowiaka, mazurki i
jakieÂś inne marsze. Otworzono wagon i pada komenda: „Wychadit̀, strojsia w
kałonu !” (Wychodzić, stawać do
szeregu w kolumnie). WymÄ™czeni i osĹ‚abieniÂ
jazdš               w dusznych
wagonach, ruszaliœmy się niemrawo. Przyjechałem prawdopodobnie     w pierwszym transporcie. Tylko jeden raz,
między Smoleńskiem i Witebskiem, wypuszczono nas. Do jedzenia dawano solone
œledzie, a do picia nic – stšd nasza
niemrawoœć. Po ustawieniu nas w czwórki
pomaszerowaliœmy na czele z orkiestrš do koszar. Pamiętam tylko, jak
przechodziliœmy koło ruin cerkwi, na której murach widoczny był anioł albo
jakiœ œwięty. Doprowadzono nas do koszar poza miastem. Zabudowania były
otoczone wysokim płotem z drutu kolczastego. Byliœmy bardzo spragnieni, toteż
widzšc na placu pompę, rzuciliœmy się do niej i piliœmy wodę. PóŸniej przy pompie postawiono
krasnoarmiejca z pepeszš, który nie
dopuszczał do wody. Rozlokowano nas w budynkach, po 10 osób w pokoju, tak jak staliœmy. Po przespanej nocy stwierdziłem, że mam
œwierzb. Skierowano nas do „sanczasti”, gdzie smarowano nas œmierdzšcš maœciš. Po tygodniu jako
wyleczony wróciłem do koszar. Tu dowiedziałem się, że jesteœmy w 361 zapasowym
pułku piechoty. Zostałem przydzielony do
8 „strełkowoj” roty, do plutonu ckm-ów („pulemiotnyj wzwod”). Dowódcš kompanii
był lej. Michajłow, a dowódcš plutonu sierżant Mirsaitow. Szef kompanii mówił
do mnie „synok”.
           Koszary
naszej 8 kompanii znajdowały się po lewej stronie wejœcia                z bramy głównej (od sztabu).
Sale nasze były na parterze, łóżka piętrowe      dla całej drużyny. Przed umieszczeniem
nas w sali odbyliœmy kšpiel w łaŸni,
gdzie pozbawiono nas wszelkiego zarostu. Do dzisiaj przechodzš mnie ciarki,
kiedy kapral z brzytwš kazał pocišgać „narzšdy” raz na prawo i raz              na lewo, a on machał tylko
brzytwš. Brr! Po umyciu się dostaliœmy
zupełnie nowe sowieckie umundurowanie i rozpoczšł się mozolny dzień ćwiczeń.
Pobudka o godz. 6.00, po skromnym œniadaniu wymarsz na plac ćwiczeń.
Maszerowaliœmy w stronę rzeki Oki. Na przejœciu przez rzekę był mostek, który
najczęœciej był ćwiczebnie „zaminowany”, a więc musieliœmy przechodzić przez
rzekę w bród. Było płytko, skakaliœmy po kamieniach,        aby zbytnio się nie zamoczyć. Nie
zawsze się to udawało. Parę razy tylko korzystaliœmy z normalnego przejœcia
mostkiem. Po drugiej stronie wysoki, stromy brzeg. Ziemia Âśliska, a zmoczone
buty utrudniały wejœcie na skarpę. Po wdrapaniu się, bez odpoczynku,
ćwiczenia walki wręcz. Padały rozkazy:
„dlinnym koli, korotkim koli”. Stały tam makiety przeciwnika. Po tych ćwiczeniach plutonami nasi
sowieccy instruktorzy prowadzili zajęcia               z taktyki, nauki o broni,
granatach itd. Wykłady i ćwiczenia odbywały się       na pograniczu z polami kołchozowymi.
Czasami udawało się wygrzebać kartofle i schować do kieszeni. Wracajšc do
koszar musieliœmy œpiewać. Poczštkowo były to wojskowe polskie piosenki,
póŸniej zmuszano nas             do
œpiewania po rosyjsku. Po przyjœciu do koszar – czyszczenie broni, chociaż
najczęœciej były to atrapy.
           I
wreszcie upragniony obiad: chochla rzadkiej zupy i jako drugie Ĺ‚yĹĽka makaronu
lub ziemniaków czy kaszy jaglanej. Zjedzony obiad pobudzał tylko apetyt.
Szczęœliwcy, majšcy ukryte ziemniaki, zdobyte w czasie ćwiczeń próbowali je
upiec w kotłowni w piwnicy („kaczegarce”). Naturalnie nie dotyczyło to
większoœci. Niektórzy koledzy dokupywali chleb zza płotu koszar, za zegarki i inne
przechowane przedmioty. Zdarzały się przypadki dostania się któregoœ z naszych
za ogrodzenie, po złapaniu był karany czyszczeniem WC lub sprzštaniem
korytarzy, ale jeżeli udało się mu zdobyć marchew, zielone pomidory – był
zadowolony. Prawie miesišc trwało nasze wojskowe szkolenie. Kiedy odmówiliœmy
złożenia sowieckiej przysięgi, przerwano ćwiczenia i kierowano nas do różnych
zajęć i prac, zarówno na terenie koszar, jak i poza nimi.
           W
trudnych chwilach, kiedy mieliœmy trochę wolnego czasu, np. w tzw. „dzień
wychodny” (wolny dzień od pracy), siadałem w stołówce, wycišgałem swojš
ksišżeczkę do nabożeństwa i różaniec i modliłem się. Te cenne dla mnie
przedmioty musiałem przy rewizji w Miednikach złożyć na stosie rekwirowanych
nam przedmiotĂłw, ale zdobyĹ‚em siÄ™ na odwagÄ™Â
i zapytałem asystujšcego przy tym procederze sowieckiego oficera: „Te przedmioty nie sš żadnš broniš i nikomu
nie szkodzš, dlaczego mnie je zabieracie?”. Oficer polecił krasnoarmiejcowi:
„Oddajcie!” I w ten sposób przez cały czas moja ksišżeczka i różaniec
towarzyszyĹ‚y mi do koĹ„ca mego pobytu.                Â
           Tu
chciałbym wspomnieć o jeszcze jednym zdarzeniu. Obok mnie przy stole siedział
sowiecki bojec z kompanii wartowniczej, piszšcy list.                   Z ciekawoœci zerknšłem mu
przez ramię i ku memu zdumieniu ujrzałem wstęp po polsku „Niech będzie
pochwalony Jezus Chrystus”. Okazało się,                że pochodził on z dawnych
Kresów Południowo-Wschodnich. Takie to były pogmatwane polskie losy. W poczštku
paŸdziernika byłem delegowany                    na wykopki. Pewnego dnia
przyjechał szef kompanii i ku mojej wielkiej radoœci powiedział: „Nu synok
pojediesz k̀ mamie” i zabraĹ‚ mnieÂ
do Kaługi. Tu wypisano mi odpowiednie zaœwiadczenie, „sprawkę”, i w grupie czterech podobnych szczęœliwców mogliœmy
wyjechać z Kaługi. Namawiano nas, aby po drodze przejechać przez Moskwę, ale my
zdecydowaliœmy się jechać jak najprostszš drogš do domu. W tym samym czasie z
sowieckim oficerem wyjeżdżała grupa naszych dziewczšt.
Ksišżeczka do
nabożeństwa, o której wspomina Henryk Szulżycki
JĂłzefÂ
Iwanowski  – ur. 13.01.1929 r.,
                                  żołnierz 4 Brygady „Narocz”, ps. „Anglik”
           Zostałem
rozbrojony 17.07.1944 r. i osadzony w obozie w MiedniÂkach, gdzie przebywaliÂśmy
okoĹ‚o dwĂłch tygodni. Droga do KaĹ‚ugi byĹ‚a bardzo ucišżÂliwa z powodu ciasnoty w
wagonach, braku wody przy sierpniowych upałach. Do Kaługi dotarliœmy 5.08.44 r.
Ze wzglÄ™du na mĂłj rocznik trafiĹ‚em do „uczebÂneÂgo”
(mĹ‚odzieĹĽowego) batalionu. Ulokowano nas w starych koszarach. BarÂdzo szybko
poddano nas intensywnemu szkoleniu wojskowemu: musztra, nauÂka o broÂni,
okopywanie siÄ™. Po odmowie zĹ‚oĹĽenia sowieckiej przysiÄ™gi wykonyÂwaÂliÂśmy różne
prace, jak: wykopywanie kartofli, pozyskiwanie i zaĹ‚aduÂnek torfu. PonieÂwaĹĽ
zachorowałem na dyzenterię, przez tydzień byłem w pułkowym szpitalu.
           We wrzeœniu 1944 r. młodsze i starsze roczniki
oraz nasze dziewczÄ™ta zoÂstaĹ‚y zwolnione, rozkazem o częœciowej demobilizacji
Armii Czerwonej. Do doÂmu jechaliÂśmy: okoĹ‚o 100 mężczyzn
i od 40-50 polskich dziewczšt.Do Mińska konwojował nas jeden sowiecki
oficer. Na drogę dostaliœmy suchy
prowiant (głównie suchary i kasza jaglana, którš gotowaliœmy na stacjach, przy
ogniÂskach). Nasz przejazd odbywaĹ‚ siÄ™ różnymi pocišgami, w zaleĹĽnoÂści od
sytuacji na kolei. Często były to pocišgi towarowe.Od Mińska
odbywaliÂśmy dalszš droÂgÄ™ wedĹ‚ug wĹ‚asnego uznania. Ja z kolegš dojechaĹ‚em do
GĹ‚Ä™bokiego, gdzie przeÂnocowaliÂśmy u znajomych i koĹ„cĂłwkÄ™ do domu, okoĹ‚o
Po
powrocie do domu, w krĂłtkim okreÂsie czasu, bo juĹĽ 20.10.44 r. zostaĹ‚em aresztoÂwany
przez NKWD, osšdzony, dostałem wyrok 5 lat jako małoletni, bez udowodnienia
winy. Zarzucono mi przynależnoœć do organizacji AK, ponieważ
byłem poprzednio jej żołnierzem.
Po areÂsztowaniu byĹ‚em bity wyciorem, dla wyÂmuÂÂszenia
podania innych nazwisk. W czasie konÂwojowania do Postaw nasz dowĂłdca konÂwoÂju
meldowaĹ‚ napotkanemu sowieÂckiemu puĹ‚Âkownikowi, ĹĽe prowadzi aresztowaÂnych:
dezerÂterĂłw, bandytĂłw, zĹ‚apanych z broniš w lesie i jedÂnego legionistÄ™, tzn. mnie. Do
dzisiaj nie wiem, dlaczego zostałem tak nazwany.
          W łagrze przesiedziałem do 1954 r.
Po poÂwroÂcie do domu zastaĹ‚em przysĹ‚anš mi fotografię kolegi JĂłzefa Mascianicy, ktĂłrš dołšczam do
anÂkiety. Do Polski wrĂłciĹ‚em w 1958 r. za staraniem mego brata i
osiedliłem się w Gorzowie Wlkp.
Â
Archiwalne
zaœwiadczenie nr 166 z dnia 30 maja 1980
r.
 wydane Józefowi Iwanowskiemu przez Centralne Państwowe
Archiwum Sowieckiej Armii o służbie w Sowieckiej Armii od 5 sierpnia do
3 paÂździernika 1944Â r.
[1] Raporty Ĺ.Berii
do Stalina ogłosił 27 X 1994 r. „Moskowskij Komsomolec”, a przedrukował „Kurier
Wileński” (z 13 X 1994). Tutaj przedr. z: L.Tomaszewski, Wileńszczyzna lat
wojny         i okupacji 1939-1945,
Oficyna Wydawnicza „Rytm”, Warszawa 1999, s.644-654.
[2] Iwan Aleksandrowicz Sierow,
ur. w 1905 r., w 1939 r. ukończył Akademię Wojskowš                    im. Frunzego. Odkomenderowany do służby w
NKWD, zrobił błyskawicznš karierę: od IX
1939 – komisarz, od II 1941 – pierwszy zastępca Berii. Był głównym wykonawcš
planu pacyfikacji Polski w latach 1944-45, doprowadził do aresztowania
przywódców Polski Podziemnej, sšdzonych póŸniej w „procesie szesnastu”. Po
zakończeniu wojny objšł w Warszawie funkcję doradcy w Ministerstwie Bezpieczeństwa
Publicznego. Odznaczony w 1946 r. Orderem Virtuti Militari 4 kl. Od 1947
r. wiceminister spraw wewnętrznych ZSRS, od 1954 r. przewodniczšcy KGB, w 1955
r. otrzymał stopień generała armii, w latach 1958-1963 kierował sowieckim
wywiadem wojskowym. W 1963 r. niespodziewanie zdjęty ze stanowiska,
zdegradowany                 i pozbawiony tytułu Bohatera Zwišzku
Sowieckiego. Zmarł 11 VII 1990 r. w Moskwie.
Zob. L.Tomaszewski, op.cit, str. 512 .
[3] „Wilk” to pseudonim gen. Aleksandra KrzyĹĽanowskiego. Â
[4] „Szczerbicz” to
prawdopodobnie pseudonim mjra Teodora Cetysa (ps. „Wiking”, „Sław”, „Sławek”),
szefa sztabu OkrÄ™gĂłw Wilno i NowogrĂłdek,Â
przed operacjš „Ostra Brama”.
[5] W połowie kwietnia 1944 r.
gen. „Wilk” powołał trzy zgrupowania bojowe AK, w skład których wchodziło po
kilka brygad partyzanckich. Wszystkie trzy zgrupowania przetrwały do dnia rozbrojenia przez sowietów.
Zob. L.Tomaszewski, op.cit., str.425.
[6] Stan liczebny oddziałów AK
przed operacjš „Ostra Brama” wynosił: Okręg Wileński około 5.500 żołnierzy,
Okręg Nowogródzki około 4.000. Po operacji „Ostra Brama” Okręg Wileński znacznie wzrósł – do 9.100 osób w jednostkach
pierwszej linii. Zob. L. Tomaszewski, op.cit., str.430.
[7] Znany jest fakt zawieszenia polskiej flagi na Wieży Gedymina w Wilnie przez podchor. Jerzego Jensza (ps.
„Krepdeszyn”), zdjętej przez Rosjan .
[8] Zob.
M. Stryjkowski, Kronika polska, litewska, ĹĽmudzka i wszystkiej Rusi,
1582 r.                       Wyd. M.
Malinowski, t.1-2, Warszawa 1846.
[9] J. Jurginis, Medininku
Pilis (Zamek Miednicki), Vilnius Mintis, Wilno 1984, s. 19.
[10] M. Baliński,
T. Lipiński, Starożytna Polska pod względem historycznym,
jeograficznym                    i
statystycznym opisana, t. III, Warszawa 1846, s. 213.
[11] Z.Kobylańska, Ze
wspomnień sanitariuszki, Pax, Warszawa 1988, s. 150-152.
[12] Zob. M. W. Fechner, Kaługa, Moskwa 1971 (w jęz. ros.);
D.I.Malinin, Kaługa. Rys historyczny, Kaługa 1992 (w jęz. ros); G.M.Morozowa, Kaługa.
Przechadzki po starej Kałudze, Kaługa 1993 (w jęz. ros.).
[13] Zob. A. Lewicki, Zarys
historii Polski, wyd. 8, Warszawa 1923.
[14] Zob. G.Cioroch, Misja franciszkańska w Rosji [w:] „Rycerz
Niepokalanej” 1998, nr 2, s.
72-73.
[15] R. Szczęsnowicz „Remwicz”, Kaługa
znaczy łagier (Wspomnienia żołnierza I Brygady AK), Biblioteka Wileńskich Rozmaitoœci,
Bydgoszcz 2002, s. 40-41.
[16] T.Ginko, Wspomnienia
z Kaługi 1944-1946, Bydgoszcz 1993, s. 19-20. Biblioteka Wileńskich
Rozmaitoœci TMWiZW – Oddział w Bydgoszczy. T.3.
[17]
Maszynopis nieznanego autora, 14 stron formatu A4 (znajduje siÄ™ w moich zbiorach
– przyp. J.H.).
[18] Zob. T.Ginko, Wspomnienia
z Kaługi, op.cit., s.17-18.
[19] W. Iwanowski, Wilno,
Ojczyzno moja... Wspomnienia, Wyd. Naukowe Uniwersytetu SzczeÂciĹ„Âskiego,
Szczecin 1994, s. 194-195.
[20] Rękopis w moich zbiorach –
przyp. J.H.
[21] Z.Rykowska-Cholewa, Kaługa
[w:] „Ĺad” 1989, nr 19.
[22] W. Borodziewicz, SzĂłsta
Wileńska Brygada AK, Wyd. Bellona, Warszawa 1992, s.254.
[23] W. Czarnecki, Kresowe
losy, Bydgoszcz 1995, s.54. Biblioteka Wileńskich Rozmaitoœci
TMWiZW w Bydgoszczy. Nr 2.
[24] W.Iwanowski,
Wilno, Ojczyzno moja... . Wspomnienia, op.cit., s.202-204.
[25] W.Iwanowski, Wilno,
Ojczyzno moja ..., op.cit., s.182.
[26] Stanisław Kiałka.
Legenda wileńskiej konspiracji. Materiały biograficzne i pisma wybrane.        Red. L.J.Malinowski, TMWiZW – Oddział w
Bydgoszczy, Bydgoszcz 2000, s.362. Biblioteka Wileńskich Rozmaitoœci. Seria B,
nr 30.
[27] Zob. Z.Kłosiński, Pierwsza
udana ucieczka z obozu w Kałudze [w:] „Pamiętnik Okręgu Wileńskiego
AK”. Wyd. Komisja Historyczna Okręgu Wileńskiego AK ŒZŻAK, Bydgoszcz – Warszawa
1998, nr 3, s.9-12.
[28] Zmarł w końcu listopada
2000 r.
[29] Ucieczka z
podmoskiewskich lasów Mieczysława Turka „Kmiecia” z OR KO. Ustnš relację
spisał J.Hrybacz [w:] „Wileński Przekaz” 1992, nr 5, s.22-24.
[30] Zob. H.Szostak, Ucieczka z lesozagatowki
[w:] Z.Grunt-Mejer, J.Hoppen-Zawadzka, L.Iwanowski, Z.Kłosiński, H.Szostak, Koniec epopei,
TMWiZW – Oddział w Bydgoszczy, Bydgoszcz 1996,           s.95-117. Biblioteka Wileńskich
RozmaitoÂści. Seria B, nr 7.
[31] Zob. W.Iwanowski, Wilno,
Ojczyzno moja ..., op.cit., s. 229 i nast.
[32] Rękopis relacji w moich
zbiorach – przyp. J.H.
[33] Zob. J.Bohdanowicz, Brygada „Wilhelma”.  Oddziały partyzanckie „Żuka” i „Gozdawy”,
 Gdańsk 1998, s.94.
[34] Rękopis relacji w moich
zbiorach – przyp. J.H.
[35] Zob. W.Iwanowski, Wilno.
Ojczyzno moja ..., op.cit., s. 214-215.
[36] Op.cit., s.216.
[37] T.Ginko, Wspomnienia z
Kaługi, op.cit., s.41-43.
[38] Fragment relacji Zbigniewa
Roguskiego. Rękopis w moich zbiorach – przyp. J.H.
[39] Zob. T.Ginko, Wspomnienia
z Kaługi, op.cit. s.21.
[40] W.Iwanowski, Wilno, Ojczyzno
moja...., op.cit., s.251.
[41] W.Iwanowski, Wilno.
Ojczyzno moja ..., op.cit., s. 196.
[42] Z.Jankowski, Wspomnienia
z 2 Wileńskiej Brygady AK oraz z Kaługi, op.cit., s.125-126.
[43] Zob. Z.Jankowski, Wspomnienia
z 2 Wileńskiej Brygady AK oraz z Kaługi. TMWiZW –
Oddział w Bydgoszczy, Bydgoszcz 1998, s. 128-130.
[44] Op.cit., s.21.
* Autor wierszy nieznany. Teksty dostałem od któregoœ z „kałużan”
– przyp. J.H.
* Autorem zbiorku wierszy jest Skorwid, imienia już nie pamiętam. Razem
służyliœmy w jednym plutonie, na 27
kilometrze. Wiersze te przekazywałem w listach do domu, które zachowały
się             w całoœci. Po powrocie
nie udało mi się odnaleŸć Skorwida (przyp. J.H.).
** Wiersze nieznanego autora.