ISKIERKI Z MEGO ŻYCIA Ożarów -
obóz przejściowy Jerzy Skoryna
Z wielkim zdziwieniem, mieszkając od października 1946 roku w Meksyku,
otrzymałem list od Pana Wojciecha J. Kudzia z Ożarowa, a jeszcze większą niespodziankę
sprawiło mi jego życzenie, aby opisał moje przeżycia w Obozie Przejściowym w
Ożarowie, po Powstaniu Warszawskim w 1944r.
Byłem w Zgrupowaniu „CHROBRY II”, które, między innymi, miało za
zadanie „siedzenia okrakiem” nad torami średnicowej linii kolejowej,
przerywając Niemcom połączenie na wschód. Głównymi naszymi placówkami była Poczta
Dworcowa i Dom Kolejowy, które do końca Powstania, pomimo wielu niemieckich
ataków pozostały w naszych rękach. Co więcej po upadku Powiśla, mój pluton został
przerzucony dla wsparcia obrony na ul. Bracką. Osobiście otrzymałem rozkaz zamknięcia
przejścia na tej ulicy, tak pod numerem 18 w piwnicach i na dachu tej wysokiej
kamienicy, jako punktu obserwacyjnego, jak i zapleczu w sali kina Colloseum.
Były to miejsca, jak i inne, „ciekawe”, lecz nieprzyjemne. To jest
temat na jakąś inną okazję, nie związaną z Ożarowem. Tam zastała mnie kapitulacja.
Różne uczucia ogarnęły mnie.
Pierwsze, zdziwienie było to, iż jeszcze żyje, z przekonaniem: jeżeli Powstanie
przedłużyłoby się o dwa tygodnie więcej, to byłoby więcej jak pewne, że „otrzymałbym
w czapę”. Wszak tylu, tylu Kolegów poległo na Polu Chwały, a mnie tylko
lekko targnęły jakieś tam odłamki granatu, więc i na mnie powinien przyjść czas,
niepokłonienia się jakiejś kuli.
Drugie, to, że gdyby nie było ludności cywilnej, to moglibyśmy jeszcze długo
opierać się Niemcom.
Trzecie, że nie wpadnę w ręce przeklętych rosyjskich sowieciarzy, a przy odrobinie
szczęścia, być może, że będę mógł dostać się jakoś na Zachód i do Lotnictwa
lub Wojska Polskiego. Później zobaczyłem, że szczęście mi dopisało, bo po niewoli,
z której w Lubece sami wyzwoliliśmy się, „robiąc drugie Powstanie'', zdołałem
dobrnąć z wieloma przygodami, przemierzając pół Europy, do II Korpusu, stacjonującego
w słonecznej Italii.
Zaraz na ul. Brackiej otrzymaliśmy rozkaz powrócenia do „stałego”
m.p. (miejsca pobytu) w Domu Kolejowym. Tam znowu połączyłem się z moim bezpośrednim
dowódcą, porucznikiem „Mścisławem”. Natychmiast zaczęliśmy się szorować
i doprowadzać do porządku nasze „mundury”, aby pokazać Szwabom,
że nas nie zwyciężyli, że mamy wielkiego i niezłomnego ducha bojowego, a tylko
moskiewska zdrada „Alianta, naszych Aliantów” ze wschodniego brzegu
Wisły, brak amunicji oraz żywności, były powodami złożenia broni. Wszak, Marszałek
Piłsudski powiedział: „być pokonanym i nie ulec – to zwycięstwo,
być zwycięzcą i spocząć na laurach to klęska”.
Według aktu honorowej kapitulacji mieliśmy wyjść z bronią w ręku, którą potem
będziemy musieli złożyć. Większość broni ukryliśmy w różnych schowkach, melinach
i gruzach doszczętnie zniszczonej Warszawy. Wzięliśmy tylko ta broń, która w
ogóle już nie nadawała się do użytku, lub psuliśmy ją naumyślnie, aby Niemcy
z niej nie mieli żadnej korzyści.
Tak Alianci, po za Moskalami, jak i Trzecia Rzesza, uznali nas jako wojsko regularne,
jedyny wypadek na świecie, co gwarantowało nam, że będziemy traktowani jako
jeńcy wojenni, według wszystkich praw Konwencji Genewskiej.
Z ciężkim sercem spotkaliśmy dzień naszego wyjścia z Warszawy. Niebo jakoś się
zachmurzyło i zrobiło się chłodnawo. Na gromkie rozkazy ustawiliśmy się w szyku
i rozpoczął się wymarsz ze zrujnowanej Stolicy. Przechodziliśmy przez zburzone,
lecz niepokonane miasto, które w ciągu jednej wojny, dwa razy padało, lecz dumnie
i chwalebnie powstawało z gruzów, na przekór wrogom, będąc prawdziwą Stolicą
Wolnej Polski!
Przechodząc linie frontu, spotkaliśmy wojsko niemieckie, które dalej nas prowadziło.
Widzieliśmy zdumione twarze oficerów niemieckich, podziwiające niby to „zwyciężonych”,
którzy doskonale i bojowo prezentowali się oraz maszerowali z podniesionymi
czołami i wyzywającymi twarzami, wychodząc z niepokonanym duchem na przeciw
„narodowi panów”. Na jednym z placów rzucaliśmy na stos naszą nieużyteczna
broń i dalej maszerowaliśmy na zachód.
Nie wiedzieliśmy dokąd idziemy. Po obu stronach szosy była masa ludzi, którzy
dawali nam tak dawno niewidzianego chleba, zapomnianych owoców, jarzyn i nieocenionej
cebuli, która swoją witaminą „C”, ratowała nas od szkorbutu. Były
to prawdziwe i nieocenione skarby, których w normalnym życiu zupełnie się nie
bierze pod uwagę. Dopiero jak jest ich brak, to zaczyna się rozumieć do jakiego
stopnia są one potrzebne...
Wreszcie zmęczeni doszliśmy do Ożarowa. Tutaj zaprowadzono nas do wielkiej sali,
jakiejś fabryki, pozbawionej maszynerii, o betonowej podłodze na której w różnych
miejscach była słoma.
Było już nam zimno i głodno, pomimo jakiejś bardzo chudej i znikomej ilości
zupki jaką nam dano.
Zaczęliśmy spotykać się z Kolegami z innych oddziałów. Były chwile radości,
„Chłopie! to Ty żyjesz!, lecz i ciągłego głębokiego smutku: ten nie żyje,
tamten poległ, inny ciężko ranny pojechał z Czerwonym Krzyżem, innego znów widziano
w pierwszych dniach Powstania, lecz potem nie było żadnego znaku po nim...
Pomimo tego, duch był wspaniały, wraz z pewnością, że niedługo skończy się wojna
kompletna klęska Szwabów. Co nas niepokoiło, to bliska okupacja Polski przez
sowieciarzy. Wierzyliśmy, ze Alianci nie pozwolą na zniewolenie przez nich Polski,
która była najwierniejszym Aliantem z Aliantów, a nie Aliantem z musu jak bolszewicy,
którzy wspólnie, ramię przy ramieniu z Trzecią Rzeszą w 1939 roku najechali
na Polskę, anektując bezprawnie połowę naszego terytorium... Tak rozmawiając
chodziliśmy po wielkiej sali ożarowskiej fabryki, szukając członków rodziny,
Kolegów, przyjaciół i znajomych.
Zimna noc przeszła bezsennie i tylko kilka chwil spędzonych na jakimś wianku
słomy na betonowej podłodze, niby miała dać nam „odpoczynek”.
Następnego dnia wczesna pobudka poderwała nas na nogi i po wypiciu ciepłej niby
to kawy z liści jakiejś tam rośliny, dostaliśmy rozkaz ustawienia się w szyku
i pomaszerowania pod niemiecką strażą do niedalekiej bocznicy, na której stały
bydlęce wagony, do których po osiemdziesięciu musieliśmy się załadować. Po załadowaniu,
zostały zatrzaśnięte drzwi i w ten sposób zakończyła się właściwa wolność.
Przeszło parę godzin, potem wstrząśnięcie doczepianej lokomotywy i ruszyliśmy
na zachód z przejściowego obozu w Ożarowie, żegnając się z Ojczyzną dla której
poświęciliśmy nasze życie w nieznaną nam przyszłość...
Nota.Mam szereg książek i albumów z Powstania. Szukałem czegoś
podobnego o „CHROBRYM II”. NIESTETY NIC Z TEGO ODCINKA FRONTU NIE
ZNALAZŁEM. Czyżby został on zapomniany? A może z powodu oddalenia i ciągłych
walk reporterzy nie mogli dojść? Prawdą jest, że ich nie widzieliśmy. Myślę,
że byłoby wskazane, aby zostało coś wydanego na ten temat. Wszak tam była niezłamana
reduta od początku do samego końca Powstania...