Jak zatrudniałem się na PG
(historia trochę straszna, a trochę śmieszna)
Przy okazji załatwiania formalności związanych z tzw. kapitałem początkowym wyszło na jaw, iż właściwie nie wiadomo od kiedy pracuję na Politechnice. Zależnie jak liczyć, mój staż pracy zmieniał się o mniej więcej 3 lata. W dokumentach nic się nie zgadza, nawet data wygaśnięcia okresu próbnego nie figuruje w kalendarzu. Kryje się za tym wszystkim historia, którą może warto opowiedzieć w kontekście rocznicowych wspomnień. Specjalny numer “Pisma PG” poświęcony Wydziałowi FTiMS stwarza jedyną w swoim rodzaju okazję, by oddać sprawiedliwość paru osobom. Mam nadzieję, iż Czytelnik wybaczy egocentryczną perspektywę tej opowieści.
Muszę niestety zacząć od początku, czyli od stanu wojennego. Jako student III roku fizyki na UG zostałem wtedy skazany przez Sąd Marynarki Wojennej na trzy lata więzienia, z czego odsiedziałem niemal rok. W ogóle rodzina samych kryminalistów: matka skazana na 10 lat więzienia, Więzień Roku 1982 Amnesty International; teść - którego imieniem jest dziś nazwane jedno z audytoriów na PG – półtora roku więzienia... Z takim curriculum nie miałem szans na pracę na uczelni. Do tego nie byłem prymusem, na życie zarabiałem jako taternik malując kominy już od liceum, fizykę traktując hobbistycznie i właściwie nie robiąc planów na przyszłość. Jedyny konkretny plan, jaki miałem, to odmowa służby wojskowej po studiach. Nie byłem pacyfistą, lecz po doświadczeniach grudnia 1981 i Czechosłowacji 1968, uważałem sprzeciw wobec komunistycznej armii za rzecz zasadniczą – to jednak osobna historia.
Natomiast wcześnie zacząłem pracować naukowo. Pierwszym problemem, jaki samodzielnie zaatakowałem, była kwestia relatywistycznych poprawek do tzw. średniej bellowskiej dla elektronów. Było to jeszcze na III roku, a samo zagadnienie podsunął mi mój ówczesny nauczyciel mechaniki kwantowej, Ryszard Horodecki. Problem rozwiązałem i opisałem w 1984 r. Byłem wciąż jeszcze na IV roku, podczas urlopu dziekańskiego, wziętego dla poratowania sił psychicznych po wyjściu z więzienia. Tak się złożyło, że odwiedził wtedy Gdańsk na zaproszenie Gdańskiego Towarzystwa Fizycznego prof. J.-P. Vigier, ostatni uczeń de Broglie’a. Pokazałem mu maszynopis artykułu, na co on zaproponował mi kontynuację studiów w Paryżu. Oczywiście, nigdzie nie pojechałem, gdyż nie dostałem paszportu.
Vigier zjawił się w Gdańsku ponownie w 1987 r. na konferencji “Problems in Quantum Physics”. Zarabiałem na życie po studiach jako malarz wysokościowy w ASP “Absolwent”. Odesłałem już wtedy książeczkę wojskową, odmawiając służby wojskowej z powodów politycznych i w każdej chwili spodziewałem się aresztowania.
Po mym referacie na konferencji, wróciliśmy do kwestii wyjazdu do Francji. Vigier sugerował francuskie stypendium rządowe. Pomijając brak paszportu, okazało się, że dodatkowo jest problem formalny – nie mogę być stypendystą będąc zatrudnionym jako malarz wysokościowy. Nie miałem szans na pracę na UG, postanowiłem więc wybadać sytuację na Politechnice.
Gdy oglądałem ogłoszenia i komunikaty wywieszone w gablotach WFTiMS, natknąłem się na kolegę z roku, Marka Baucia, który pracował – jak się dowiedziałem – w Pracowni Dielektryków i Półprzewodników Organicznych doc. Bronisława Jachyma. Zaproponował, żebym porozmawiał szczerze z jego szefem. Poszliśmy więc do p. Jachyma i powiedziałem otwarcie jak sprawy stoją: że mam propozycję wyjazdu do Francji i szukam jakiegoś zaczepienia na uczelni, ale jestem spalony politycznie i jak się partia zorientuje, kto zacz, to na pewno mnie nie przyjmą - na dodatek nie posiadam książeczki wojskowej, która jest wymaganym dokumentem.
Pan Jachym wysłuchał mnie i kazał opowiedzieć, czym się zajmuję. Mówiłem więc o nierówności Bella, stanach splątanych, problemie średnich EPR-owskich dla elektronów Diraca, itd. Słuchał mnie chyba z półtorej godziny, po czym stwierdził, iż mu się podobam i uważa, że powinienem pracować na uczelni. Umówiliśmy się, że zatrudni mnie na etacie technicznym, bo tu nie jest potrzebna zgoda PZPR i może się nie zorientują. Jak dostanę stypendium, wyjadę, a jak nie – zostanę na PG. Na szczęście miałem zanotowany numer książeczki wojskowej, więc mogłem wypełnić stosowne papiery, a nikt nie poprosił o oryginał dokumentu. Na wniosku o przyjęcie do pracy figuruje okres próbny: 11 listopada 1987– 31 stycznia 1988. Pech chciał, że pani z kadr, odpowiedzialna za wypisanie świadectwa zatrudnienia, była akurat na zwolnieniu lekarskim.
W Pracowni doc. Jachyma zdążyłem popracować kilka dni, po czym zostałem aresztowany. Cały nasz spisek, rzecz jasna, się wydał. Odpowiednie “służby” natychmiast wkroczyły do akcji, dyrektor administracyjny PG, pan W., przerobił datę 31-01-88 na 31-11-87. Na moje szczęście, w swej arogancji dyrektor W. nie wysilił się nawet, żeby przepisać dokument na czysto z nowa datą, przeoczył również drobny szczegół, że listopad nie ma 31 dni.
“Służby” uznały pewnie szkodę za naprawioną, a władze uczelni w sposób nieprzyjemny wytłumaczyły mojej żonie, żeby siedziała cicho. Dla wszystkich było jasne, że na co najmniej dwa lata moja osoba znikła z horyzontu.
Życie jest jednak bardziej skomplikowane i płata niespodzianki. Na PG i UG po moim aresztowaniu zrobiło się zamieszanie. Koledzy zbierali podpisy pod petycjami o moje uwolnienie, poparli mnie “objectorzy” z ruchu Wolność i Pokój, kolejna osoba odmówiła służby wojskowej wyjaśniając, iż protestuje w ten sposób przeciwko mojemu uwięzieniu, uaktywnili się przyjaciele, znajomi i nieznajomi z zagranicy, list do Sądu Marynarki Wojennej przysłał prof. Vigier, doc. Jachym dwoił się i troił, żeby mnie wyciągnąć i przywrócić do pracy, o sprawie informowała Wolna Europa... No i do tego był już niemal rok 1988.
W każdym razie, ku zaskoczeniu wszystkich zainteresowanych stron, Sąd Marynarki Wojennej zamiast zwyczajowych 3 lat, wymierzył mi grzywnę, zapłaconą zresztą natychmiast ze społecznych składek, i wypuścił po 42 dniach na wolność. Gdy zjawiłem się jednak w grudniu 1987 r. w pracy, okazało się, że “okres próbny wygasł”.
Historia ta ciągnęła się dłuższy czas, było jeszcze kilka procesów i innych perypetii - szczegóły nie są w tej chwili istotne. Kres rozprawom przed sądami wojskowymi położyła dopiero amnestia dla więźniów politycznych uchwalona z okazji “okrągłego stołu” na wiosnę 1989 r.
Natomiast nie był to jeszcze wcale happy end całej opowieści. Gdy tylko uchwalono ustawę o ponownym zatrudnianiu osób zwolnionych z przyczyn politycznych, doc. Jachym wystąpił do władz PG o przywrócenie mnie do pracy. I tu okazało się, iż PG wcale nie ma zamiaru mnie zatrudnić. Radca prawny Uczelni nie dopatrzył się uchybień – ot, po prostu wygasł okres próbny. Dyrektor W. sprawował swoją funkcję jeszcze parę lat, do emerytury. Na szczęście doc. Jachym był w posiadaniu kserokopii sfałszowanego dokumentu. Zaskarżył w moim imieniu Politechnikę przed Społeczną Komisja Pojednawczą i – sprawę wygrał. PG została skazana na przywrócenie mnie do pracy.
A mój artykuł o nierówności Bella dla relatywistycznych elektronów opublikował dopiero w 1997 r. Physical Review, 13 lat po powstaniu pierwszej wersji. Pomimo takiego poślizgu, była to wciąż pierwsza praca omawiająca relatywistyczne efekty w kontekście kwantowej teorii informacji.
Marek Czachor
powrót do str. gł. |
- książka o Kwadracie - ,,Nowości'' o książce |
|
|
|
|
|
- foto Beni |
|
|
|
|
Stowarzyszenie Wolnego Słowa
- sprawozdanie - spotkanie po latach |