powrót do : str. gł. AK | spisu treści witryny | spisu treści ,,Karty...'' - wersja graficzna z obrazkami !
Janusz Hrybacz - Zawisza
Karta dziejów wileńskiej i
nowogródzkiej
Armii Krajowej
Miedniki - Kaługa - Lasy podmoskiewskie
361 zapasowy pułk piechoty
Armii Czerwonej
Towarzystwo Miłośników Wilna
i Ziemi Wileńskiej
Oddział w Gorzowie Wlkp.
Gorzów Wlkp. 2001
Wydano nakładem autora
Wydanie I Ark. Wyd. Format
wersja tekstowa :
Prace porządkowe Z a b o r i e. *
Praca w podmoskiewskich lasach*
Rozbrajanie żołnierzy wileńsko-nowogródzkiego Okręgu AK.*
Struktura i lokalizacja pułku . *
Penetracja służb specjalnych *
Gospodarstwo pomocnicze pułku *
Wcześniejsze zwolnienia młodszych i starszych roczników*
Praca w lasach podmoskiewskich*
II roboczy batalion - wsie : Prudy, Obuchowo i Charłampjewo na 47 km. *
Bibliografia
Recenzje i materiały
Wykaz ważniejszych skrótów
Słowniczek zwrotów specjalnych
Spis ilustracji i wykresów
Historia żołnierzy Armii Krajowej Okręgu Wileńskiego,
a szczególnie okresu po rozbrojeniu przez Sowietów, jest jedną z ciekawszych
kart historii naszego wojska. Niestety układ sił politycznych, przez wiele
lat nie pozwalał właściwie przedstawić tamtych wydarzeń.
Od 10 lat sytuacja na tyle się zmieniła, że
mogło się pojawić kilka drukowanych wspomnień uczestników tamtych zdarzeń,
ale mają one charakter osobisty, traktują je w pewnych fragmentach o znacznym stopniu subiektywności. Pożądanym byłoby
opracowanie monograficzne, oparte o istniejącą dokumentację, zarówno w polskich
jak i sowieckich zasobach archiwalnych.Niestety nie wszystkie istniejące
zasoby są dostępne, mimo upływu 50 lat Podjęta próba, między innymi i przez autora, zebrania ankiet
od żyjących jeszcze żołnierzy pozwalających na pełniejsze i obiektywne przedstawienie
przebiegu wydarzeń, okazała się mało owocna Wpłynęło zaledwie kilkanaście
ankiet, które nie zawsze były ze sobą spójne. Upływający czas spowodował znaczne ubytki w odtworzeniu
dawnych faktów, jak i pewne różne wersje, co do interpretacji zaistniałych
faktów, chronologii wydarzeń, nazwisk, lokalizacji poszczególnych pododdziałów
i innych danych. A sprawa nie cierpi zwłoki. Wprawdzie dokumentacja zalegająca półki archiwalne
może jeszcze spokojnie czekać na podejmujących ten temat , ale zabraknie
bezpośrednich uczestników , którzy już nie uzupełnią suchych liczb raportów
i innych dokumentów. .
Od wielu
lat gromadziłem informacje dotyczące losów rozbrojonych żołnierzy AK na Wileńszczyźnie.
Sporo pamiątek udało się mnie zachować, jak: osobiste zapiski, pozwalające
na dokładne odtworzenie chronologii wydarzeń; wszystkie listy otrzymywane
jak i wysyłane; niektóre mniej ważne
dokumenty, jak np. pokwitowanie zdania odzieży, w której przywieziono mnie
do Kaługi; podanie o repatriację; zapisaną nakreślenia pełniejszego obrazu
problemu, wykorzystałem materiały poezję obozową; parę fotografii stanowią
one trzon moich wspomnień. Celem innych
kolegów, jak ich wspomnienia, odtworzone z pamięci szkice obozów pracy, karykatury,
fotografie,między innymi drobnej twórczości artystycznej.
W sumie zebrało się tego nawet sporo. Dzięki temu
moje wspomnienia, z natury również subiektywne odzwierciedlające moje indywidualne
odczucia mogą być bardziej pełniejsze i obiektywne. Wierzę , że w przyszłości
zostanie podjęta praca , uwzględniająca również urzędową dokumentację archiwalną
pozwalającą na zaprezentowanie tematu w całej swej pełni .
Przedstawiona praca składa się z dwóch części:
1 . Osobiste wspomnienia oparte na zapisach dokonywanych w tamtym czasie.
2 . Hasła problemowe, z wykorzystaniem różnych dostępnych źródeł, między innymi
relacji uczestników wydarzeń oraz dostępnych publikacji.
Autor zdaje sprawę z niedoskonałości przedstawionego materiału. Uczynił jednak wszystko, co mogłoby przyczynić się do utrwalenia wiedzy tego fragmentu historii wileńskiego i nowogródzkiego AK.
Tą drogą chciałbym wyrazić gorące podziękowania
wszystkim tym, którzy w jakikolwiek sposób pomogli i pośrednio stali się
współautorami tej pracy. Dziękuję przede wszystkim autorom już publikowanych
prac, które pozwoliłem sobie wykorzystać, oraz kolegom za relacje i przysłane materiały, pozwalające na bardziej kompleksowe
potraktowanie tematu.
A u t o r
C Z Ę Ś Ć P I E R W S Z A
Wspomnienia autora w oparciu o zapisy dokonywane
w czasie pobytu w Rosji w latach 1944 46.
Swoim wnukom i młodemu pokoleniu
Polaków, aby lepiej poznali przeszłość
swych przodków.
Poniedziałek 17 lipca l944 r. można przyjąć jako punkt zwrotny w dziejach wileńskiego AK. Komendant Okręgu gen. "Wilk" ( płk. Aleksander Krzyżanowski) został zaproszony do d-cy 3 Frontu Białoruskiego gen. Czerniachowskiego do Wilna, przy ul. Kościuszki l6,celem sfinalizowania polsko-sowieckiej umowy wojskowej. Dowódcy brygad mieli się stawić na odprawę z dowództwem sowieckim w Boguszach. Wieczorem do Komendy Okręgu dotarła wiadomość o aresztowaniu i rozbrojeniu wezwanych polskich oficerów.
W Komendzie pozostało niewielu oficerów, najstarszy
stopniem i wiekiem był ppłk Izydor Blumski, ps. Strychański, który objął
dowództwo. Z naszej radiostacji nadano depeszę o nowo zaistniałej sytuacji.
A jeszcze wczoraj, tj. 16.07 depeszowaliśmy: "Polskość miasta bije w oczy.
Pełno naszych żołnierzy. Szpitale przepełnione, wszystkie w polskich rękach.
W fabrykach i warsztatach tworzą się komitety i zarządy polskie. Władze administracyjne
ujawnią się w najbliższym czasie." O zmroku wyszedł do nas ppłk Blumski podając swoją decyzję: "
Akcja "Burza" trwa. Będziemy przebijać się puszczą Rudnicką do Warszawy.
Do ostatecznego wyjaśnienia naszej sytuacji między aliantami, nie należy
wchodzić w działania bojowe z armią sowiecką. Ponieważ nasza sytuacja radykalnie się zmieniła, każdy żołnierz
podejmuje samodzielną decyzję - czy pozostanie na rodzinnych terenach, wyczekując
dalszego rozwoju wydarzeń, czy pośpieszy ku Warszawie." Oświadczenie to wywołało
wiele różnych reakcji. Jedni, szczególnie miejscowi chłopi zadecydowali o pozostaniu, drudzy
bardziej zdeterminowani postanowili przebijać się do Warszawy. Zdarzył się
jednak i inny odosobniony przypadek : jeden z miejscowych podoficerów wyciągnął
pistolet rozpaczliwie wołając: " To zdrada ! Nie możecie tu nas zostawić! Jesteśmy wojskiem, dowódcy
odpowiadają za los swoich żołnierzy." Z trudem kolegom udało się rozbroić
desperata, aby nie użył swej broni. Z bratem Jerzym ps. "Mur" postanowiliśmy
bez wahania dołączyć do grupy zmierzającej do Warszawy. W późnych godzinach wieczornych nastąpiły pożegnania,
wymiana broni. Mój brat dostał, od kogoś wracającego do domu, sowiecką "dziesiątkę"
(karabin samopowtarzalny, 10-cio strzałowy Siemionowa -Tokariewa) oraz sporo
granatów, zarówno "trzonkowych" jak i "jajkowych". Ja swego Mauzera nie zamieniałem. W nocy
ruszyliśmy do puszczy Rudnickiej. Nasza kolumna składała się z pieszych, konnych
i wozów chłopskich, stanowiących nasze tabory. Jeszcze nocą osiągnęliśmy skraj
puszczy. W pewnym momencie marszu poczuliśmy odrażającą, słodkawą woń rozkładającego się ciała.
Nikt jednak nie próbował dociec - co to było.
W dzień tempo naszego marszu spadło, musieliśmy być ostrożniejsi, co chwila przelatywał niziutko "kukuruźnik"(samolot Po-2), z czerwonymi gwiazdami; gdzieś wdali słychać było pomruk czołgowych silników. Od paru dni odpowiednie oddziały sowieckie miały nas na oku". Z wyżywieniem było bardzo źle, pod wieczór dostaliśmy pierwszy wspólny posiłek - po menażce zupy, z zabitej krowy, bez ziemniaków, kaszy, soli i jakichkolwiek przypraw.
Mimo odczuwanego głodu danie to spożywaliśmy niezbyt ochoczo, jedynie kawałki mięsa były jako tako jadalne, sama zupa, a właściwie tłusta, bez smaku woda, była okropna. Każdy jednak wypił swoją porcję. Dalszy nocny marsz był kluczeniem po leśnych wertepach. Byłem kompletnie wyczerpany, dokuczał głód, brak snu i owrzodzenia, szczególnie duży czyrak na lewej nodze. Z zazdrością spoglądałem na nielicznych konnych przejeżdżających obok. Pomyślałem o moich koniach z plutonu kawalerii OR KO jaką miałbym ulgę korzystając z usługi wierzchowca.
Nad ranem 19 lipca, rozdzielono resztki zapasów żywnościowych - chleb i słoninę, gdy nagle padło kilka strzałów i w ostatniej chwili, części naszej grupy udało się wymknąć otaczającym nas żołnierzom sowieckim. Gdzieś na czole kolumny, dosłownie z ich rąk wymknął się na koniu - inspektor, a ostatnio d-ca 3.Zgrupowania mjr "Jarema" (Czesław Dębicki). Jego potężna postać tylko mignęła wśród drzew. Teraz zostało nas zaledwie kilku. Trzymaliśmy się z bratem razem, nie odstępując od siebie na krok. Byliśmy zupełnie zdezorientowani, w jakim kierunku mamy podążać. Nie mieliśmy żadnego planu działania, brnęliśmy przez leśne chaszcze zupełnie na oślep. Około południa usłyszeliśmy krótkie serie "pepeszy" i gromkie okrzyki: "Zdawajtieś! Wy okrużenny" (poddajcie się - jesteście okrążeni). Apatycznie wyszedłem na leśną drogę. Z dala zobaczyłem żołnierza - pogranicznika w ciemno-zielonej czapce. Machinalnie wyciągnąłem zamek mego Mauzera i wyrzuciłem go w krzaki. Za mną, mój brat szamotał się z magazynkiem swojej "dziesiątki". Na polanie było już kilku obcych żołnierzy, którzy odbierali naszym chłopcom broń. Jeden z nich, zabierając mój karabin, zapytał: "Czto, ty aficer? Zdziwiło mnie to pytanie, byłem drobnym chłopakiem, bez nakrycia głowy, hełm mój porzuciłem wcześniej, a moja wojskowa czapka została w motocyklu. Zaś moje " szczenięce lata" nie predysponowały do tej rangi. Odpowiedziałem, nieco wylękniony: "Nie". On wskazując na proporczyki naszyte na moim płaszczu kontynuował: " A eto czto ?" Odpowiedziałem: 13 pułk ułanów". Wkrótce z małych grupek naszych chłopców, wyprowadzanych z lasu, zebrała się kilkudziesięcioosobowa gromada. Pod konwojem przeprowadzono nas do wsi Rudniki.
Poza wsią, opodal wiejskiego cmentarza, przy stawku i ciekawej dzwonnicy wystawionej ku pamięci polskich powstańców z 1863 r. - założono nam prowizoryczny obóz. Patrząc nań pomyślałem: czy my znowu podzielimy losy naszych pradziadów? Gdzie tym razem Moskwa nas wywiezie? Wieczorem dostaliśmy smaczną zupę z kuchni polowej, stojącej obok jednostki sowieckiej. Kucharz, mówiący po polsku, pocieszał nas - nie bójcie się, jeszcze zrobią z was porządne wojsko i będziecie z nami bić faszystów. W podobny sposób uspakajał nas przybyły starszy stopniem oficer NKWD.
Sposób traktowania był dobry, chociaż byliśmy dobrze pilnowani. Spaliśmy na gołej ziemi, otoczeni strażą z bronią gotową do strzału, z ustawionym odpowiednio ckm-em.
Rano 20 lipca, skoro świt rozpoczęliśmy swój marsz do punktu zbornego w starym zamku królewskim w Miednikach. Był upalny dzień. Przechodziliśmy obok pól pełnych dojrzałego zboża. Rwaliśmy kłosy, rozcieraliśmy je w dłoniach, a uzyskane w ten sposób ziarno jedliśmy. Rano nie dostaliśmy jedzenia. Na szosie dołączano do nas inne grupyrozbrojonych naszych chłopców, kolumna stale rosła. Co kilka kilometrów robiono nam odpoczynek, najczęściej nad rzeczką lub stawem, umożliwiając nam ugaszenie pragnienia,jak i odświeżenia.się. Po drodze spotykaliśmy miejscowych cywilów eskortowanych przez uzbrojone patrole czerwono-armiejców, z charakterystycznymi "sztykami" (bagnetami) na karabinach. W ten sposób odbywał się pobór rekrutów. Z bratem trzymaliśmy się ramię przy ramieniu. Rozważaliśmy nasze położenie i w końcu on przekonał mnie o konieczności ucieczki. Przechodząc przez wieś Pawłowo postanowiliśmy właśnie zrobić to tutaj, bo znał on okolice tego regionu. Przy pierwszej nadarzającej się okazji brat dał nura w boczną uliczkę. Ja przez chwilę zawahałem się i wtedy kolumna zatrzymała się, konwojenci uformowali czworobok, mający baczność na każdy niewłaściwy nasz ruch. Moja nieśmiała próba uskoczenia w bok wywołała natychmiastową reakcję konwojenta, warknął:,, A ty kuda! Budu strelat' "( A ty gdzie, będę strzelał). Po krótkim odpoczynku, szukałem w zaroślach przy stawie, miejsca do ukrycia się, ale na taki pomysł, wpadli wcześniej już inni i szeptem odganialiby nie zwracać uwagi strażników. Wreszcie pada komenda: " W kołonnu stanawiś! (Stawać do kolumny). Zrezygnowany wypełniłem rozkaz. Odchodzimy, tym razem konny konwojent przejeżdżając wokół zarośli przy stawie oddał kilka serii z automatu. Nie widzieliśmy, aby wynikł z tego jakiś rezultat,z pewnością nic się nie stało ukrytym tam chłopcom.
Pod wieczór przekroczyliśmy bramę starożytnego zamku w Miednikach, z którego pozostały wysokie mury, bez budowli, nie licząc współczesnych baraków na środku placu, gdzie mieściło się ambulatorium, szpitalik i dowództwo. Już przy bramie spotkałem wielu znajomych. Przydzielono mnie do13-tej grupy, ale później przeniosłem się do l-szej, gdzie był: Tosiek, Dan i inni koledzy. Kiedy po wielu latach , w 1980 r. odwiedzając Miedniki, z moim litewskim przyjacielem, podałem liczbę około 5 - 6 tys. internowanych, nie mógł uwierzyć, aby można by ją na tej przestrzeni pomieścić. Faktycznie było bardzo ciasno. Spaliśmy obok siebie, jak śledzie w beczce. Nie nadążano z kopaniem latryn.
Zaraz po rozlokowaniu się udałem do ambulatorium. Rana wyglądała groźnie, nie chciała się goić, powstało tzw. "dzikie mięso''. Sanitariusz zapytał: "Czy to postrzał?" Nie, to tylko wrzód. Otrzymałem pierwszy normalny opatrunek. Byliśmy okropnie zawszawieni. Próby odwszawienia partiami po 200-300 osób w polowej "woszoprutce", mało co dawało, po powrocie do obozu, gdzie każdy z nas, na zawołanie mógł ze swej odzieży, wyciągnąć małe żyjątko - wesz.
Dnia 23 lipca w niedzielę, za zgodą sowieckiego komendanta obozu, przyniesiono z miejscowego, drewnianego kościółka św. Kazimierza - naczynia i szaty liturgiczne. Był piękny dzień Błękit lipcowego nieba usłany białymi cumulusami, a w dole, otoczeni wiekowymi ruinami murów miednickiego zamku, klęczeli, stłoczeni żołnierze. Odprawiała się ich ostatnia msz św. przed opuszczeniem ziemi rodzinnej. We mszy uczestniczyli wszyscy jak jeden mąż. Była to podniosła i wzruszająca chwila nawet dla ludzi o twardych i nieczułych sercach, którzy być może od dawna nie uczestniczyli w praktykach religijnych. W niejednym oku zabłysła łza. Po mszy kapelan udzielił powszechnego absolutorium " in articulo mortis"(wyspowiadanie tej wielotysięcznej masy żołnierskiej było fizyczną niemożliwością). Nie zdawałem wtedy sprawy, że następnej mszy św., w podobnym towarzystwie, wysłucham dopiero 13 stycznia 1946 r. w Białej Podlasce, po powrocie z wygnania.
W następnym tygodniu - 25 lipca, do Miednik przyjechali wojskowym Willisem: mjr Soroka, jakiś porucznik (niektórzy mówili, że mógł to być - Jerzy Putrament, inni zapewniali, że był to Anatol Mikułko - obaj znani z przekonań komunistycznych) i kapral - kierowca, z armii gen. Berlinga. Wywołało to zrozumiałe poruszenie. Mjr Soroka, ze sterty kamieni, przy bramie, wygłosił krótkie przemówienie apelując o dobrowolne zaciągnięcie się do armii Berlinga, walczącej u boku zwycięskiej Armii Czerwonej. Niestety na zadawane pytania dotyczące spraw polskich, nie potrafił niczego konkretnego odpowiedzieć. Wprawdzie mówił: istnieje już Rząd polski, ale poza nazwiskiem gen. Berlinga, nikogo nie umiał wymienić
{obrazek}
Obóz internowania rozbrojonych żołnierzy AK w
Miednikach. Widoczne baraki - stajnie, w których mieściła się tyko część żołnierzy,
reszta biwakowała ,,pod chmurką''.
Fot. Stanisław Białożyt.
W między czasie ustawiono kilka stolików, przy których młode dziewczęta, w mundurach, najczęściej młodszych lejtenantów, rozpoczęły zapisywanie ochotników. Jak zawsze, w takiej masie, znalazło się około 300 chętnych , których wyprowadzono poza mury naszego odosobnienia.
Nazajutrz mjr Soroka próbował jeszcze raz agitować i , że nie ma dla nas innej rozsądnej drogi wyjścia. Jego niepoprawna polszczyzprzekonywaćna, a raczej trochę polonizowany rosyjski, nie budził zaufania i wywoływał śmiech. Żądano powrotu naszego gen. Wilka. " Jesteśmy żołnierzami Armii Krajowej, mamy swoje dowództwo i Rząd Polski w Londynie. Chcemy walczyć z Niemcami tak, jak to robiliśmy dotychczas!'' Zdenerwowany agitator, skwitował lapidarnie: "Nie chatitie w armiu Bierlinga, to budietie kamieni woracziwat' "(Nie chcecie do armii Berlinga, to będziecie kamienie przewracać). I tak cała propagandowa akcja dobrowolnego przejścia żołnierzy AK do armii gen.. Berlinga nie wypaliła. Nawet ochotnicy, z poprzedniego dnia zostali doprowadzeni z powrotem, tyle że w mniejszej ilości, część z nich uciekła.
Któregoś dnia wołają mnie koledzy, abym włączył się do grupy "beczkowozów"". Codziennie kilka razy wyjeżdżał wóz z kilkoma beczkami po wodę, czerpaną ze studni poza obozem. Wóz był ciągniony przez grupę l2 -15 żołnierzy.
Okazało się, poza murami oczekiwała mnie moja Mama. Dogadała się ona z konwojującymi żołnierzami, iż nie zwrócą oni uwagi, na moje pozostanie. Mama miała przygotowane cywilne ubranie, samogon i pieniądze dla konwojentów.
Spotkanie było bardzo radosne. Nie podzielałem obaw Mamy i nie zgodziłem się na powrót do domu, argumentując: Nic nie może spotkać nas złego. Jest nas zbyt dużo, nasze władze nie pozwolą, aby stała się nam krzywda. Na pewno zostaniemy wcieleni do prawdziwego wojska polskiego". Taka powszechnie panowała opinia w całym naszym obozie, a chyba i ogólnie, bo zdarzały się wypadki, kiedy młodzi Polacy, chcąc uniknąć poboru do sowieckiej armii przychodzili dobrowolnie do naszego obozu. Biedna Mama, mimo łez i próśb, podobnie jak było podczas mego wyjścia do partyzantki, postanowienia mego nie zmieniła. Ostatnie uściski, pocałunki i błogosławieństwa i wróciłem do obozu. Od Mamy zabrałem tylko swój dowód tożsamości, który mógłby się przydać w przypadku zmiany mego zdania, np. w czasie ucieczki.
Upały, wszawica, brak podstawowych warunków sanitarnych, spowodował pierwsze przypadki tyfusu. Sytuacja wymagała jak najszybszego rozwiązania. Chorych izolowano i wywożono z obozu.
W piątek 28 lipca, poddano nas grupami, bardzo ścisłej osobistej rewizji. Zabierano właściwie wszystko, nawet zegarki, a szczególnie wszelkie dokumenty, papiery. Poza metalową puszką od niemieckiej maski gazowej, która służyła mnie, jako menażka, nie miałem żadnego dobytku. Dowód tożsamości, przyniesiony przez Mamę, ukryłem pod darnią. Przy rewizji miałem ze sobą nowennę do Najświętszego Serca Jezusa i mały obrazek Matki Boskiej Częstochowskiej, otrzymany jeszcze w oddziale "Groma"(OR KO) od Ojca, naszą pocztą polową. Te jedyne " papiery, jakie posiadałem, bez oporu, sam złożyłem na stercie rekwirowanych rzeczy. I wtedy młody żołnierz, o skośnych oczach Azjaty, zapytał dyskretnie: "A eto k moleniu?''(A to do modlitwy). "Tak" -odpowiedziałem. On rozejrzał się czy nikt nie patrzy na nas i wyszeptał: "Sprjacz '' (schowaj). Byłem oszołomiony skwapliwie zabrałem te moje jedyne pamiątki z domu. Nie wiedziałem jak ważną rolę w moim życiu odegra ten mały obrazek Matki Boskiej.
W sobotę 29 lipca, nastąpił wymarsz do stacji Kiena - do wagonów. Przemarsz odbywał się w zwartym szyku, z pieśnią na ustach, pod silnym konwojem straży granicznej. Naszych oficerów i podoficerów odseparowano od nas i odrębnym transportem odesłano, jak później dowiedzieliśmy się do Riazania. Nasz przemarsz przez osiedla i wioski wywołał ogromne poruszenie. Nigdy nie zapomnę widoku bezradnych konwojentów, bezskutecznie spychających bagnetami, w pochwach, nasadzonych na "dziesiątki" - tłum napierających kobiet żegnających nas ze łzami. Być może wśród nich były i matki, siostry naszych chłopców. Te biedne, nieraz zapłakane kobiety. wynosiły z domów, to co miały pod ręką chleb, mleko, jabłka, ale chyba najważniejsze swoje serca i uczucia jedności z nami. Były to przejmujące sceny, świadczące o naszej jedności narodowej, szczególnie w trudnych i ciężkich chwilach naszej historii. Nawet, nasi wrogo nastawieni konwojenci musieli doznać pewnego wstrząsu psychicznego, okazując swoją bezradność wobec takiej postawy bezbronnego tłumu. Na małej stacyjce - Kiena - załadowano nas do towarowych wagonów, po 90 osób do cztero-osiowych, po 45 osób do dwu-osiowych. Ciasnota była ogromna. Wagony bez żadnego wyposażenia, zadrutowane od zewnątrz i strzeżone przez uzbrojonych konwojentów (sowieckiej straży granicznej).
W nocy z 29/30 lipca transport ruszył na wschód poprzez Mołodeczno. Podobno były próby ucieczki, nikt jednak nie wiedział wtedy, z jakim skutkiem.
Dnia 3l lipca przekroczyliśmy dawną granicę polsko-sowiecką w Olechnowiczach,
a 1 sierpnia przejechaliśmy Mińsk i Borysów. Zaczęła się prawdziwa gehenna. Upał był okropny. Dostawaliśmy tylko suchy prowiant, tj. suchary, czasami chleb, rybę wędzoną i ani kropli wody lub innych płynów. Nasz transport z trudem przeciskał się w głąb Kraju Rad " pod prąd " licznym eszelonom zmierzającym na zachód, na front. Pociągi te miały zrozumiały priorytet, a więc ciągle wyczekiwaliśmy na wolny przejazd. W czasie postoju wołaliśmy o wodę. Po wkroczeniu na tereny Związku Sowieckiego ludność doświadczona strasznymi przejściami wojennymi, nie reagowała na nasze prośby. Tym bardziej mieliśmy strażników w zielonych czapkach pograniczników, będących w gestii NKWD, stanowiących wystarczający argument wstrzemięźliwości, czy braku współczucia miejscowej ludności. Zdarzył się nawet przypadek, chyba w Orszy, kiedy gromadka wyrostków znajdujących się na stacji, obrzuciła nasze wagony kamieniami, z okrzykami : "Prokljatyje frycy !" (Przeklęci fryce). Prawdopodobnie wzięli nas za niemieckich jeńców, do których każdy obywatel sowiecki pałał wówczas nieopisaną nienawiścią, wynikającą, nie tylko z intensywnej propagandy, ale i ogromu krzywd wyrządzonych przez Niemców.
Dnia 3 sierpnia dotarliśmy do Smoleńska. Zaczął
padać zbawczy deszcz, do wszelkich posiadanych naczyń - łapano ściekającą
deszczówkę. Nareszcie mogliśmy zaspokoić nasze pragnienie. Większość z nas
była w stanie psychicznej depresji. Stan ten wynikał z naszego beznadziejnego
położenia, pogłębiał go również przerażający krajobraz całkowitego zniszczenia
kraju, przez który snuł się nasz transport.
Smoleńsk utkwił mnie w pamięci jako olbrzymi, potwornie okaleczały jar ruin
i pogorzelisk, w którym gdzie niegdzie próbowali zagnieździć się ludzie, a
właściwie ich nędzne cienie. Obraz ten do dziś tkwi w mojej pamięci jako memento przeciw wojnie, jako dosadna wizja
ludzkiej nienawiści i barbarzyństwa.
Pozwolę na krótki opis moich religijnych pamiątek :
{obrazek}
1. Obrazek Matki Boskiej Częstochowskie -
otrzymałem go od ojca, naszą pocztą
polową AK w D
{obrazek}
{obrazek}
ziewieniszkach. Na odwrocie jest znana powszechnie
modlitwa błagalna o zawierzenie Jej opiece. Jak już opisałem we wspomnieniach
- odegrał on znaczną rolę w czasie najtrudniejszych momentów mego życia
w Rosji.
2. Nowenna do Serca Jezusowego, wydana 06.02.1940
w Wilnie, imprimatur biskupa Michalkiewicza,
który bierzmował mnie w 1935 r. w kościele św. Michała w Wilnie.
Nowenna służyła mnie jako książeczka do nabożeństwa.
Stale nosiłem ją przy sobie, razem
{obrazek}
z obrazkiem M.B. - stąd silne zużycie
Mimo ogólnej apatii większości naszych żołnierzy, z zapartym tchem śledzono kierunek naszej podróży. Kiedy 4 sierpnia, osiągnęliśmy Wiaźmę i tam się zmienił nasz kurs ze wschodniego na południowo-wschodni, wstąpiła w nas otucha - ,,Jedziemy na południe, a więc jeszcze nic straconego!''- Pocieszano się.
"Przekażą nas zachodnim aliantom, będziemy znowu żołnierzami. Pójdziemy na bój za wolność naszej umęczonej Ojczyzny". Jednak dotychczasowe traktowanie - nie wróżyło nic dobrego. Byliśmy dotychczas traktowani jak jeńcy wojenni. Tylko jeden raz dziennie transport nasz zatrzymywał się w otwartym, niezabudowanym polu, celem wypuszczenia nas z wagonów do załatwienia potrzeb fizjologicznych. Z obu stron szpaler konwojentów, z bronią skierowaną ku nam gotową do otwarcia ognia na ewentualną próbę ucieczki. Z drugiej strony, musiał to być arcyzabawny widok, bo każdy z nas wypinał swój nagi pośladek na skierowane złowrogo lufy " pepesz" naszych strażników. W czasie jednego z ostatnich tego rodzaju rytuału, odkryliśmy wodę w rowach przy torach. Błyskawiczny skok do wagonu, po różne posiadane naczynia. Ja zdążyłem zabrać swoją menażkę( puszka po niemieckiej masce gazowej).Niestety w wodzie tej były kijanki i zielone glony. Po odcedzeniu przez brudny bandaż, łapczywie gasiliśmy pragnienie, po słonych śledziach, które stanowiły nasz ostatni posiłek. Na skutki, długo nie czekałem, po przybyciu zachorowałem na krwawą dyzenterię.
Dnia 5 sierpnia, w nocy pociąg zatrzymał się w Kałudze. Rano ku naszemu zdziwieniu usłyszeliśmy dźwięki wojskowej orkiestry, grano marsze wojskowe i krakowiaka. Wagony otwierają się. Pada komenda opuszczenia wagonów. Na peron wywala się kilkutysięczna masa naszej braci. Jesteśmy oszołomieni i tą orkiestrą i zmianą podejścia naszych "sojuszników". Padają dalsze rosyjskie komendy. "Strojsia". Przybyli na stację oficerowie i podoficerowie sowieccy formują nas w pododdziały - tak jak jechaliśmy w wagonach. Nie bardzo rozumiemy podawanych komend i nagłej odmiany naszego losu. Denerwuje to naszych nowych przełożonych, dlaczego nie reagujemy na ich komendy: "Smirno!", "Szagom marsz!'', Dzierży nożku! i inne, poraz pierwszy przez nas słyszane (Baczność, Naprzód marsz, Trzymaj krok). Niektórzy z nich próbują łagodnie strofować: " Czto wy za bojcy?'' Z naszej strony padają słowa wyjaśnienia: Byliśmy cały czas traktowani nie jak żołnierze, a jak jeńcy.
W końcu potworzyły się małe kolumny i w takt orkiestry przemaszerowaliśmy przed grupą oficerów, na czele z płk. Jermołowem, który salutując przechodzące oddziały taksował nas swym okiem frontowego dowódcy. Maszerując z orkiestrą przez miasto, zrozumieliśmy zaszłą zmianę - przekazania nas jakiejś jednostce wojskowej. Najważniejsze nie groziła nam eskorta z bronią gotową do śmiercionośnego strzału.
Następuje nowy etap w naszym życiu, jak później nas pouczono, na pogadankach wychowania politycznego (" politzaniatja'') - zostaliśmy zmobilizowani przez " Wojenkamat Miedniki " (odpowiednik naszego RKU - Rej. Komenda Uzupełnień) do Czerwonej Armii. Uznano nas za obywateli Związku Sowieckiego, których obowiązkiem jest obrona napadniętego przez Niemców wielkiego Kraju Rad.
W koszarach, dowiedzieliśmy się, że jesteśmy żołnierzami 361. asowego pułku piechoty - zwycięskiej Armii Czerwonej. Założono naszą ewidencję i rozdzielono nas, na bataliony, kompanie (roty) i plutony (wzwody).Jak już wspomniałem, w czasie drogi do Kaługi, pijąc wodę z rowu przy torach, zachorowałem na krwawą dyzenterię, w dalszym ciągu nie goiła się rana na nodze - zostałem więc wcielony do batalionu chorych ( "sanbat'').
Nasz batalion mieścił się w odosobnionym budynku, między kompleksem koszarowym, z dowództwem pułku, a "białymi koszarami", na terenie ćwiczebnym, gdzie ulokowano pozostałe bataliony.
Z chłopców, podających do ewidencji, pochodzenie z terenów Polski centralnej - utworzono odrębny batalion, nazwany popularnie " zabużański". W mojej jednostce nie miałem nikogo ze znajomych. Stan mego zdrowia - męcząca biegunka, w końcu oddawałem tylko śluz z krwią i silny wstrząs psychiczny wywołany zmianą mego położenia - oderwanie od ziemi ojczystej - wywołały stan apatii i kompletnego zobojętnienia. Wszystko wykonywałem jak bezduszny automat w jakimś koszmarnym półśnie. Zamknąłem się w sobie, do świadomości nie dopuszczałem jakiejkolwiek aprobaty tego, co się stało.
Nasze nowe dowództwo starało się szybko doprowadzić nas do sprawnej jednostki wojskowej. Ostrzyżono nas " na zero" i ogolono wszelki zarost - działanie przeciw wszawicy, wykąpano w łaźni pułkowej i przemundurowano w nowe sorty mundurowe. Z posiadanego do dzisiaj pokwitowania zdanej, starej odzieży - wiem, że miało to miejsce dnia 12 sierpnia 44 r. Przed tą czynnością, niektórzy nasi chłopcy, posiadającylepsze buty lub inny osobisty ekwipunek, wymieniali go za chleb, słoninę. Byłem świadkiem, jak sowiecki oficer lotnictwa, o semickich rysach, wymienił swoje podniszczone buty z brezentowymi, zielonymi cholewami, na długie buty skórzane, naturalnie z dopłatą - chleba i słoniny.
W krótkim czasie zaczęły nas obowiązywać rygory i regulamin Czerwonej Armii, z dużą ilością zajęć polityczno-wychowawczych, t.zw. "politzanjatia". Były one dla nas całkowitą nowością. Początkowo nie mogliśmy znieść naiwnych i kłamliwych interpretacji, szczególnie dotyczących spraw polskich.
Polski Rząd Londyński był przede wszystkim zaciekle atakowany przez naszych politruków. Dowodem jego zbrodniczej działalności wobec narodu polskiego było wybuchłe i trwające w tym czasie Powstanie Warszawskie. W pierwszym etapie, nasi chłopcy próbowali dyskutować z naszymi politrukami, w końcu widząc, że nic to nie daje, biernie słuchano ich wywodów bez jakiejkolwiek akceptacji, Politrucy z uporem godnym podziwu, nie ustępowali na jotę od ustalonych metod drążenia naszych umysłów, do których żaden ich argument nie trafiał. Taka postawa została wreszcie przez obie strony zaaprobowana, oni formalnie uważali, że spełniają swoje obowiązki należycie, my porostu nie reagowaliśmy nawet na największe absurdy. Na koniec wykładu padało sakramentalne: ,,Woprosy jest'' ( Pytania są?). Głuche milczenie słuchaczy było kwitowane prawie z ulgą: "No, choroszo, wsio jasno "( W porządku, wszystko jasne, zrozumiałe).
O ile ten odcinek pracy uświadamiająco- wychowawczej oni uznali za wygrany, to nasi wojskowi instruktorzy mieli nie lada orzech do zgryzienia. Nasza partyzancka wiara była raczej dobrze obeznana z bronią i jej posługiwaniem się, nie stroniła od wykonywania i poznawania żołnierskiego rzemiosła w nowych warunkach, przyjęła jednak ogólnie stosowaną metodę - bojkotu języka rosyjskiego. Większość z nas, szczególnie pochodząca z Wileńszczyzny, znała język rosyjski, bądź ze szkoły, bądź z innych kontaktów z ludnością białoruską lub rosyjską. W krótkim czasie przyswoiliśmy też terminologię wojskową w tym języku: komendy musztry, nazwy broni i jej części składowe. Pytani przez szkolących podoficerów lub młodszych oficerów, odpowiadaliśmy prawidłowo, ale po polsku. Początkowo było to tolerowane, w końcu jednak oni zrozumieli, że jest to jakaś forma protestu, czy buntu. Próbowali w różne sposoby zmusić nas do odpowiedzi po rosyjsku: od indywidualnych kar porządkowych jak np. sprzątanie poza kolejnością, aż do kar zbiorowych całego plutonu. Były też i perswazje dobrym słowem, odwoływanie się do naszych ambicji i dumy narodowej, np. nasz " sierżant" (podoficer) próbował nakłonić nas do odpowiedzi w urzędowym języku, tłumacząc: "Wy abrazowannyje ludzi, mołodyje i nie umiejetie otwieczat' na ruskom jazyku. Ja ucził niegramotnychi oni mogli kak pałagajetsia. Dumaju czto Polaki eto umnyj narod." (Wy wykształceni, młodzi ludzie i nie potraficie odpowiadać po rosyjsku. Ja uczyłem ludzi niewykształconych i oni potrafili odpowiadać tak jak trzeba. Myślę, że Polacy to mądry naród.")
Podobnie było ze zbiorowym śpiewem. Początkowo tolerowano, kiedy na komendę: ,,Rota śpiewa" - podejmowaliśmy ochoczo nasze polskie, żołnierskie piosenki. Później uczono nas piosenek rosyjskich, które najczęściej intonował "zapiewajło - sierżant ",a reszta podejmowała wyuczony refren. Próby nie podejmowania refrenu lub śpiewanie w jego miejsce naszej, polskiej piosenki, były traktowane, przez niektórych oficerów, jako brak subordynacji i dostawało się dodatkową porcję " strojawoj" (musztry).
Nasza całkowicie sowiecka kadra, już z niejednego
pieca chleb jadła i przeszła znacznie więcej niż mogliśmy to sobie wyobrazić.
Kiedyś podjąłem rozmowę z naszym " sierżantem" na temat jego odniesionych ran.
W okresie wojny żołnierze radzieccy nosili na bluzach oznaczenia poniesionych ran: żółty pasek - oznaczał ciężkie ranienie,
czerwony - lekkie. Opowiadając o miejscach i bitwach, kiedy go to spotkało,
w pewnym momencie nadmienił: "Byłem wtedy d-cą roty, w stopniu st.lejt." Zdumiałem
się, jak jest to możliwe, aktualnie nosi dystynkcje "sierżanta"(podoficera). On popatrzył na mnie
z wyrozumieniem i odrzekł: ,,Dwukrotnie zaczynałem od szeregowca i dochodziłem
do stopni oficerskich, przelewając krew na różnych frontach. Trzeci raz wystarczy
już mnie ten stopień. W wypadku większego okaleczenia na froncie, będę miał większą szansę wrócić
do cywila, oficerów tak szybko nie zwalniają Głęboko zamyśliłem się nad tym,
ale próbowałem mówić coś o zaszczycie bycia oficerem. Popatrzył na mnie z dozą
politowania i krótko skwitował: ,,Ech malczik, czto ty znajesz o żyźni, ty na wierno jeszczo nastajaszczej
wajny nie widał" ( Ach chłopcze! Co ty wiesz o życiu, ty na pewno prawdziwej
wojny nie widziałeś ). Znaczna część naszej kadry musiała doświadczyć okropności
wojny i przejść podobne doświadczenia, jak mój ,,sierżant". Dlatego kiedy po porannej
gimnastyce i śniadaniu, pododdziały wyruszały na ćwiczenia na pułkowy poligon
- nasi dowódcy robili nam dłuższe przerwy, opalając się z nami na sierpniowym
słońcu, uważając, że podstawowe umiejętności potrzebne żołnierzowi już mamy, a reszty douczymy się na
froncie. Sielanka być może trwałaby dłużej, ale któregoś dnia nasz d-ca pułku,
płk. Jermołow ruszył niezauważony, konną bryczuszką na poligon, sprawdzić osobiście
realizację postawionych kadrze zadań szkoleniowych. W rezultacie, po powrocie z inspekcji wezwał
"kombatów" ( d- ców batalionów),którzy z karabinami w ręku poddani zostali podstawowej
musztrze rekruckiej. Działo się to na oczach całego pułku. Kiedy kombackie "
gimnaściorki"( bluzy wojskowe) były mokre od potu pułkownik przerwał ćwiczenia i rozkazał:
"A teraz powtórzyć to, ze swoimi "komrotami"( d-cy kompanii), ci z kolei powtórzą
reedukację z "komwzwodami" (d-cy plutonu ), którzy podejmą właściwe szkolenie
żołnierzy".
No i zaczęło się wyciskanie naszego potu. Czas został zapełniony intensywnymi ćwiczeniami, stawaliśmy się automatami. Komenda ,,strojsia'' (zbiórka) była znienawidzona, sam jej dźwięk porażał nas. Dowódca pułku przed wyruszeniem na codzienne ćwiczenia, osobiście lustrował to jeden, to drugi batalion. Później tuż przed poligonem, na swojej słynnej, konnej bryczce, odbierał przegląd całości. Swoje przeglądy urozmaicał różnymi ćwiczeniami,np. szyk defiladowy, z ,,rużiom na rukie'' (karabiny w ręce, z bagnetem tuż przy uchu poprzednika), bieg w maskach przeciwgazowych, normalny marsz w takt orkiestry lub z pieśnią na ustach itp. Nadmienić wypada, iż w czasie ćwiczeń używaliśmy niesprawnej broni, np. z przewierconymi komorami nabojowymi, a nawet często drewniane atrapy karabinów. Najwięcejwysiłku i potu wyciskała nauka okopywania się, a szczególnie kopanie pełnych okopów (transzeje), z gniazdami na ckm., czy rkm. Uczono nas nawet szermierki, tzn. podstawowych pchnięć bagnetem na karabinie (,,dlinnym kali, korotkim koli'' -długim kłuj, krótkim kłuj). Nie bardzo wierzyliśmy, aby ta nauka mogłaby być przydatna w prawdziwej walce, ale żołnierza nikt nie pyta o zdanie. Taki był program szkolenia.
Ktoś, po kilku latach, próbował przeanalizować
dzienny program naszych zajęć w Kałudze, zestawiając poniższą tabelkę1):
|
|
godz. min. |
|
6:04 - 6:08 6:08 - 6:35 6:35 - 7:10 7:10 - 7:35 8:00 - 15:10 15:10 - 16:00 16:00 - 19:00 19:00 - 19:30 19:30 - 20:30 20:30 - 21:00 21:00 - 21:30 21:30 - 22:00 22:00 - 6:00 |
Ubieranie się
i opuszczenie koszar
Potrzeby fizjologiczne Mycie się, przegląd poranny Śniadanie Zbiórka, przygotowanie do zajęć Zajęcia przedpołudniowe Obiad Zajęcia popołudniowe Czyszczenie broni Zajęcia polityczno-wychowawcze Kolacja Czas wolny - zajęcia indywidualne Zbiórka na apelu, przygotowanie do snu Cisza nocna ( sen ) |
7 8 |
4 27 35 25 10 50 30 30 30 30 |
Zajęć praktycznych było 10 godzin. Wszystko odbywało się na komendę, np. zasiadanie do posiłku: na komendę się siadało, wstawało, a nawet była komenda: zdejm i włóż furażerkę. Czas wolny z reguły był zajmowany na sąsiadujące z nim zajęcia. W rezultacie nie było czasu na jakiekolwiek myślenie, tym charakteryzował wyrafinowany system zagospodarowania czasu ,,bojca''( żołnierza).
Wszystkie budynki koszarowe były zradiofonizowane, ciągle słyszeliśmy z głośników komunikaty ,,Sowinformbiuro'' o zwycięskich walkach Armii Czerwonej, posuwającej się po terytorium Polski. Armia ta dotarła już pod Warszawę. Zbliżał się finał naszego szkolenia. Mieliśmy jeszcze oddać po trzy strzały ze sprawnej broni na strzelnicy i złożyć przysięgę wojskową. Politrucy uczyli nas roty przysięgi, zaczynającej się: ,,Ja grażdanin sowieckowo Sojuza...'' I tu nastąpił kulminacyjny punkt naszej reakcji na wymuszony stan statusu obywatela sowieckiego.. Już przy mundurowaniu nas w sowieckie sorty, były protesty z naszej strony. Wytłumaczono nam - nie ważne, w jakim mundurze będziecie walczyli z odwiecznym Waszym wrogiem - Niemcami. Nosić mundur żołnierza bohaterskiej Armii to wielki honor i zaszczyt. Polskiego umundurowania akurat teraz nie mamy, więc nie ma problemu. Mimo dokładnej rewizji w Miednikach, wielu z nas zdołało zachować różne drobne przedmioty, między innymi nasze orzełki z czapek. Ja już swojej czapki nie miałem, ale schowałem noszoną przez nasz Oddział tekstylną biało-czerwoną tarczę z literami WP (Wojsko Polskie). Do dzisiaj mam ją zachowaną, jako jedną z nielicznych pamiątek partyzanckich. Po otrzymaniu furażerek, z pięcioramiennymi gwiazdkami, nasi chłopcy zamienili je na orzełki. Niestety, reakcja naszych nowych przełożonych buła błyskawiczna i skuteczna. Częste i niespodziewane rewizje spowodowały konfiskatę polskich oznak, a za zdejmowanie gwiazdek z furażerek, czekały regulaminowe, dokuczliwe kary porządkowe.
Kiedy przyszło jednak do składania przysięgi - byliśmy stanowczy i jednomyślni, jak jeden mąż kategorycznie odmówiliśmy. Nasi politrucy podjęli karkołomną próbę przekonania nas. Przyjęty przez nich sposób perswazji był następujący:
Oni: Każdy żołnierz idący na front musi złożyć przysięgę. Takie jest wojskowe prawo.
My: Przysięgę już składaliśmy jako żołnierze Armii Krajowej. Jesteśmy Polakami
obywateskich po trzyletnim pobycie w ZSRR.
My: Oczywiście, to nasza stolica.
Mimo konsternacji naszych przełożonych wobec naszej postawy - nie nastąpiły drastyczniejsze represje. Przerwano dalsze szkolenie, głównie ostre strzelanie. Jakiś czas zatrudniano nas przy różnych pracach, np. noszenie cegieł (kilka kilometrów), ze zbombardowanych domów w centrum miasta; przerzucanie hałd węgla w porcie rzecznym, celem zapobieżenia samo zapłonowi; różne prace remontowe na terenie koszar. Po śniadaniu, na zbiórce plutonów i kompanii, poszukiwano różnych specjalistów: murarzy, ślusarzy, blacharzy, szewców itd., Których kierowano do różnych doraźnych prac w jednostce, jak i poza nią. Takie wyjścia na "robotę ",szczególnie poza koszary, dawały dużo różnych sposobności do dodatkowego dokarmienia się, np. często ,,pracodawca" częstował ziemniakami, ogórkami; czasem coś można było zahandlować z miejscową ludnością; zdarzało się ewentualnie ukraść jakieś jarzyny z ogródków itp., Dlatego każdy starał się zgłosić przy poszukiwaniu " fachowców ". Pewnego razu szukano murarzy, mój kolego namówił abyśmy się zgłosili. Oddelegowano nas do murowania kominów przy kuchni w " białych koszarach". Większość zgłoszonych " murarzy " miała takie same pojęcie o murowaniu, jak ja. Rezultat naszej dziennej pracy - wysoki komin kuchenny runął zaraz po naszym odejściu. Na szczęście, nie spowodował innych szkód.
W ogólnym chaosie organizacyjnym wykonywanych przez nas prac, nie ustalono winnych tego incydentu.
Zapotrzebowanie na naszą siłę roboczą w samej jednostce zaczęło maleć. Kompletowano różne grupy do prac poza Kaługą. Przed wyjazdem zabierano nam nowe umundurowanie, dając stare, mocno już sfatygowane, wydawano też kurtki watowane, tzw. "buszłaty''.W m-cu wrześniu lub na początku października, wyjechałem z małą grupą(około plutona),za Moskwę do letniskowej miejscowości jakiegoś ministerstwa w Zaborie. Do niedawna stacjonowała tu duża jednostka wojsk spadochronowych. Nasze zadanie polegało na rozbieraniu ziemianek oraz innych czasowo zbudowanych dla potrzeb wojska urządzeń. Front był już daleko i zaadaptowane przez wojsko obiekty wracały w gestię dawnych właścicieli.
Nasza grupa została zaopatrzona w suchy prowiant. Pierwszy raz, czekając na dworcu moskiewskim podmiejskiej kolei, dostaliśmy po kawałku solonej słoniny, suchary, nawet rybną konserwę - co wydało się nam nie lada luksusem.
W pewnym momencie zobaczyliśmy polskie mundury, z czarno-czerwonymi wypustkami na kołnierzach płaszczów - to byli saperzy. Nasza krótka rozmowa nie wiele nam dała, oni jechali do swojej jednostki, po jakimś przeszkoleniu, w Polsce jeszcze nie byli.
Miejscowość, do której przyjechaliśmy, była atrakcyjnie położona nad jeziorem, w lesie z charakterystycznymi rosyjskimi brzozami. Liście już zaczęły żółknąć, zbliżała się piękna pora złotej jesieni. Ten zdawałoby się uroczy pejzaż winien kojąco wpłynąć na moją zbolałą duszę. Wszystko jednak wydawało się obce, prawie wrogie. Natura ,krajobraz, świat zwierzęcy - były mnie bardzo obce. Odczuwałem ubogość fauny: ptaki trafiały się rzadko, ssaków jeszcze mniej, prawie nie pamiętam zwierząt domowych, jak psy i koty. Z pewnością były to skutki okropnej wojny, która swym bezlitosnym walcem przygniotła ten rozległy kraj. Wprawdzie armia niemiecka nie dotarła tutaj, ale z opowiadań miejscowych ludzi, dowiedzieliśmy się jak dramatyczne chwile oni przeżyli, kiedy wróg stał na przedpolach Moskwy w 1941 r. Wszyscy wtedy potracili głowy - mówiono - gdyby Niemcy zrzucili desant powietrzny poza linię frontu, najprawdopodobniej Moskwa byłaby zdobyta. I dalsze losy wojny mogłyby potoczyć się trudnymi do przewidzenia torami.
Nasze życie toczyło się inaczej niż w Kałudze. Ustała koszarowa dyscyplina, która wszystkim nam dała się we znaki. Nawet wyżywienie się nieco poprawiło. Po wyczerpaniu naszego suchego prowiantu, nasz d-ca nie mogąc uzyskać od lokalnych władz zaopatrzenia w żywność, podjął prostą i jedynie słuszną decyzję - wynajmowania nas jako siły roboczej.
Za naszą pracę w okolicznych kołchozach i sowchozach otrzymywaliśmy głównie ziemniaki i ogórki, z chlebem było znacznie gorzej. Kołchozowa norma przewidywała tylko 200 g chleba dziennie, a nasza wojskowa 650 g.. W kołchozie pracowaliśmy ochoczo i efektywnie. Kołchoźnicy - to same kobiety, w różnym wieku. Jedynym młodszym mężczyzną był
" predsiedatiel" (przewodniczący). Był on inwalidą wojennym. Chodził wiecznie podpity, w czarnej kurtce tankisty, z naganem przy pasie. Kołchoz posiadał jeden traktor i parę koni, a obszar upraw około 1.500 ha.. Byłem świadkiem, jak kilka kobiet ciągnęło bronę, bo nie było innej siły pociągowej. Wykonywaliśmy różne prace, najczęściej przy omłocie zboża. Kiedy wreszcie dostaliśmy swoje zaopatrzenie, mogliśmy wrócić do swego ośrodka. Gospodarzem tego obiektu był Gruzin - zdemobilizowany, wyższy oficer marynarki wojennej. Do porządkowania terenu, zabrał się on z dużą troską. Pilnował abyśmy nie niszczyli materiałów budowlanych, z rozbieranych urządzeń wojskowych, jak tory przeszkód, ziemianki itd. Zaczął porządkować dawny ogród tego ośrodka. Tam była najlżejsza praca, często tam pracowałem. Tam też nauczyłem się jeść surową kapustę, której sporo rosło w ogrodzie. Zjadałem parę główek dziennie. W końcu października było już bardzo chłodno. Zachorowałem, miałem wysoką temperaturę, dotkliwe boleści w prawym boku, w pachwinie, straciłem całkowicie apetyt, co przełożonych utwierdziło o autentyczności mojej choroby. Miejscowa stara lekarka, stwierdziła zapalenie wyrostka robaczkowego i konieczność natychmiastowej operacji. Najbliższy szpital był w Moskwie. Nasz d-ca wiedząc , że skierowanie mnie do szpitala może spowodować utratę powierzonego mu " bojca", wolał przekazać mnie do jednostki do Kaługi. Niech tam się martwią co ze mną począć. Czas upływał, mój stan pogarszał się z dnia na dzień. Wreszcie 7 listopada 44r. w asyście dwóch podoficerów zostałem oddelegowany do jednostki. Do najbliższej podmiejskiej stacji kolei moskiewskiej było kilka dobrych kilometrów, Padał gęsty śnieg, mroźna wichura przenikała do szpiku kości. Miałem temperaturę powyżej 39 C° , zwijałem się z bólu, w tym stanie dotarliśmy do Moskwy. Moskwa była skromnie, ale świątecznie wystrojona z okazji 27 rocznicy Wielkiej Rewolucji Październikowej. Byłem na wszystko obojętny, od kilku dni nic nie jadłem. Po do transportowaniu do jednostki skierowano mnie do "sanczasti", przeleżałem tam jeszcze dzień lub dwa. W końcu skierowano mnie samego, pieszo, bez konwojenta do wojskowego szpitala w Kałudze. Przybyłem tam wieczorem, przyjęła mnie młoda pielęgniarka, wykąpano mnie i ułożono w sali pełnej rannych. Na kolację przyniesiono biały chleb, nie widziałem go już co najmniej od roku. Byłem tak obolały i wymęczony nie mogłem go skonsumować, schowałem do szafki przy łóżku. Na drugi dzień, w czasie obchodu lekarskiego, dokładnie mnie przebadano i stwierdzono - niebezpieczeństwo minęło. Prawdopodobnie miałem już zapalnie otrzewnej i perforację, ale znaczne ochłodzenie w czasie marszu do stacji kolejowej z Zaboria spowodowało powstanie plastrona izolującego miejsce zapalne i zahamowanie procesu mojej choroby. Podświadomie uznałem to wydarzenie za wypadek graniczący z cudem.
Lekarze widząc moją wymizerowaną postać, postanowili
pozostawić mnie na rekonwalescencji. Pouczono mnie, iż przy następnym ataku
będzie niezbędna natychmiastowa operacja. Tydzień, a może nieco dłużej, mego
pobytu w kałuskim szpitalu, odczułem jako najbardziej komfortowy okres mego
pobytu w ZSRS. Nie można twierdzić abyśmy cierpieli tam głód, ale brak dostatecznej
ilości tłuszczów, witamin i innych niezbędnych składników, w naszym wojennym
jadłospisie - powodował stałe łaknienie.
Trudno nam było wyobrazić, że kiedyś w jeszcze, niedalekiej przeszłości,
można było wstać od stołu zostawiając na nim jedzenie.Psychoza niedosytu
była tak duża, że stale przewijającym się tematem rozmów - było jedzenie.
Celem pełniejszego zobrazowania problemu
wyżywienia, podaję normy żywności, jakie nas obowiązywały. Sowiecki " bojec
" poza frontem ( 3 kategoria) dostawał :
- c h l e b - 650 g,, na obiad 250 g. na śniadanie
i kolację po 200 g. Jakość jego na pewno odbiegała od normalnego pieczywa, był ciężki, klajstrowaty i
na pewno odbiegał od wagowej normy. Mówiono o dodawaniu pewnej ilości trocin
jako błonnika i wypełnienia masy pieczywa. Stanowił podstawę naszego wyżywienia.
Jego podział obrósł w legendę, został uwieczniony w licznych wspomnieniach,
poezji obozowej, a nawet karykaturze ( Tadeusz Ginko) ,
- t ł u s z c z - 30 g. Nie dostawaliśmy go bezpośrednio, wchodził w skład ,,kotła". W czasie bardzo rzadkich delegowań, wydawano jako słoninę, która była prawdziwym rarytasem, powszechnie cenionym i wielką rzadkością.
- m i ę s o - 50 - 70 g. - głównie w postaci amerykańskich konserw, słynna "świnnaja tuszonka również szła do "kotła". Jej smaku mało, kto z nas próbował. Praktycznie stanowiła łakomy kąsek kadry oficerskiej, podoficerskiej, kucharzy, magazynierów i innych mających styczność z tym produktem. O olbrzymich dostawach tych konserw do Rosji, może świadczyć powszechne użytkowanie puszek po tych konserwach. Nasze miski do jedzenia i mycia się, kociołki, zastępujące menażki, gwiazdki na furażerki itd.,były wykonywane z blachy po tych puszkach.
- c u k i e r - 15 g.- płaska łyżka stołowa, wydawana najczęściej za okres kilku dni . Konsumowaliśmy zazwyczaj z chlebem. Był synonimem dobrobytu. Jeden z sowieckich kierowców, opowiadał nam : "Jeździłem z generałem. Wyobraźcie sobie, na stole sypano jemu sporą kupkę ("kuczu") cukru, który jadł łyżkami do woli. Zawsze i mnie coś zostawało''.
- ś l e d z i e - jeden mały lub 0,5 dużego,
najczęściej jesienią lub zimą, prawdo-
podobnie w miejsce mięsa. Głowy śledzi służyły
do solenia gotowanych ziemniaków, najczęściej kradzionych z pól kołchozowych.
Było to już w okresie naszej pracy w lesie. Stanowiły uzupełnienie naszych oficjalnych posiłków, przygotowanych
w kuchni batalionowej.
Zupę z kuchni pobierano w wiadrach, łącznie z chlebem - na 10 osób, przypadało jej około 0,5 litra na osobę. Najczęściej był to kapuśniak, który nosił różne nazwy, ale niczym się nie różnił. W koszarach jadłospis był bardziej urozmaicony. Drugie danie obiadowe to: makaron, częściej kasza jaglana, zw. ,,pszenno'', ryż lub ziemniaki, było tego bardzo mało.Ogólnie rzecz biorąc, gdyby obowiązujące normy trafiały do naszych żołądków, może i nie byłoby tak źle. Ale najgęstsza zupa z kotła trafiała w podwójnej ilości dla kadry. Jeżeli doliczyć do tego ,,ubytki'' na rzecz kucharzy, ich pomocników, dyżurnych i innych pośredniczących w rozdziale żywienia - to ubytki te stanowiły ponad 25 %. Jedynym pocieszeniem mogło być stwierdzenie - wszędzie tak jest, kiedy mamy niedostatki. Większość z nas była młoda, zdrowa i dlatego mimo dużego wysiłku fizycznego( intensywne szkolenie wojskowe, a później ciężka praca)- przetrwaliśmy.
Po powrocie ze szpitala do koszar kończył się mój pobyt w Kałudze. Tuż przed Bożym Narodzeniem, zebrano wszystkie " niedobitki" przebywające jeszcze w koszarach i sformowanym, pełnym transportem kolejowym odesłano nas do już pracującej przy wyrębie lasu, podstawowej większości naszych chłopców.
Prawie półroczny pobyt w nowych, trudnych warunkach bytowania, wyrobił w każdym z nas, duży zmysł zaradności. Czasami graniczył on z niezawinionym sabotażem, czy przestępstwem. które domagałoby się nawet surowych kar.
A oto, drobny przykład: Do lasu jechaliśmy w nie zamkniętych wagonach, traktowano nas jako jednostkę wojskową, a nie więźniów. Każdy postój był wykorzystywany na szukanie pożywienia. Na stacjach zazwyczaj stało po kilka transportów z bronią, wojskiem i różnym zaopatrzeniem. Nasza "wiara" błyskawicznie penetrowała każdy wagon. W sprawach żywnościowych nasi chłopcy byli bezkonkurencyjni. W pewnym momencie informacja podana z ust do ust - wyszperano wagon załadowany luzem ziarnem kaszy jaglanej. Pod wagonami ułożyła się kolejka. Ktoś przemyślny wywiercił otwór w podłodze, zaplombowanego wagonu, z którego wartko sypał się strumień żółtej kaszy. Chwilę kręcę się bezradnie, do czego mógłbym to dobro brać. Ale widzę wychodzący z pod wagonu, taszczą dziwnego kształtu woreczki ze zdobyczą. Wreszcie i do mnie dociera prosty pomysł, wydzieram z kurtki watowanej (,,buszłat") rękaw i dociskam się w kolejce do życiodajnego otworu. Jeszcze nie napełniłem do końca swego woreczka-rękawu - rozlegają się okrzyki, a potem strzały wartownika-konwojenta transportu, który w końcu zauważył podejrzany ruch pod wagonami. Cudem wydostaję się z pod wagonu, kluczę między wagonami innych transportów i w końcu bezpiecznie ląduję w naszym wagonie. Interwencja wartownika była spóźniona, jego transport powoli ruszył ze stacji, Wyobrażam sobie ile tego cennego, żółto-złocistego ładunku wysypie się po drodze. Nikt z nas nie miał żadnych skrupułów, uważaliśmy to za dar Opatrzności, czuwającej nad nami. To wydarzenie opisał w swoich wspomnieniach o Kałudze również dr Tadeusz Ginko. Podał jednak, iż naszym łupem była pszenica, a nie kasza jaglana, którą tam nazywano "pszeno ".W dniu 24 grudnia 1944 r., w samą Wigilię Bożego Narodzenia dotarliśmy do miejsca przeznaczenia - na 27 kilometr na linii kolejowej, miejsca postoju 1 batalionu naszego pułku, w pobliżu wioski - Malejcha. Nikogo z dawnych znajomych nie spotkałem, byłem znowu osamotniony. Nie byłem za to głodny, na Wigilię i Święta miałem w bród jedzenia - zdobytą kaszę.
O naszym losie zadecydowano na wysokim szczeblu centralnym w Moskwie. Pułk jako jednostka nie został rozwiązany, ale przeznaczony na tzw. "front pracy". Utworzono cztery robocze bataliony, które rozmieszczono w lasach podmoskiewskich w rejonie Korobowskim, wzdłużlinii kolejowej, którą wywożono eksploatowane drewno.
Cały pułk pracował dla przedsiębiorstwa " Metrostroj " w Moskwie, zabezpieczając stolicę w opał, którego odczuwano szczególny brak. Niemcy będący w odwrocie zatopili kopalnie węgla w Donbasie. Obok nas,w podobnych warunkach, pracowali Uzbecy, skazani na długoletnie więzienie( nie mieliśmy z nimi styczności). Okresowo przywożono do pracy studentów, pracowników "Metrostroja'', pod koniec 1945 r. - jeńców niemieckich, a na nasze miejsce przywieziono jeńców sowieckich, których wyzwolili Amerykanie. Byli oni poddani śledztwu i ostrej weryfikacji. Dochodzono, w jakich okolicznościach trafili do niewoli. Najostrzej traktowano byłych oficerów politycznych i członków Partii, od których wymagano walki do końca, a ostatni nabój dla siebie. Nikt z nich nie miał prawa trafić żywy w ręce wroga.
Nasza praca polegała na :
(zastępca d- cy plutonu) i inni do specjalnych
zadań.
Mój pierwszy list do domu napisałem dopiero 24.02.45 r., informując w nim o otrzymanych z domu pieniądzach - 500 rubli. O moim adresie, powiadomił rodziców starszy pan Szaban, którego zwolniono wcześniej, w czasie naszego pobytu w Zaborie. Muszę nadmienić, cały ten okres czasu, czułem się psychicznie fatalnie. Byłem kompletnie załamany, zupełnie apatyczny, obojętny na wszystko, co się działo wokół mnie. Ponieważ tak się złożyło, że nie miałem nikogo ze znajomych, nie miałem nawet z nikim porozmawiać, co na pewno w jakimś stopniu rozładowałoby napięcie psychiczne.
Następny list napisałem 1 kwietnia z okazji Świąt Wielkanocnych, przytoczę go w całości:
Przede wszystkim chcę złożyć Wam życzenia świąteczne, o by jak najszybciej zobaczyć się z Wami wszystkimi. Najbardziej martwi mnie brak wszelkich wiadomości od Was, nie otrzymałem jeszcze żadnego listu. Dzisiaj mamy pierwszy dzień Świat. Przed chwilą wróciliśmy z ładunku wagonów, mimo, że jest dzień ,,wychodnoj''. Chcę Was zapewnić - jestem dzisiaj syty jak w domu. Święcone mieliśmy wspólne, bo kupiliśmy na pluton 10 jaj, dostaliśmy trochę święconej wody. Więc poświęciliśmy: jajka, sól, i kromkę chleba, podzieliliśmy się tym jajkiem, popłakaliśmy i każdy zabrał się do wielkanocnej uczty. Ja na święta miałem 1,7 kg chleba, oprócz codziennej porcji, która wynosi 650 g., następnie prawie całe pudełko konserwy mięsnej(połowę zjadłem na śniadanie), poza tym poczęstowano mnie babką kartoflaną ale nie byle jaką - ze skwarkami, a na wierzch poszła nasza codzienna śniadaniowa zupka, z dwusto gramową porcją chleba. Byłem syty jak bąk. Zaraz po śniadaniu poszliśmy znowu do ładowania wagonów, z którymi uporaliśmy się piorunem - trzy kwadranse i byliśmy w swoich ziemiankach. Od tego czasu korespondencja się ożywiła. Otrzymywałem również przekazy pieniężne, do 10 maja, dostałem trzy przekazy na sumę 1.500 rubli. Ceny rynkowe na produkty były w tym czasie następujące: 1 kg. chleba od 40 do 50 rubli, kociołek ziemniaków (około 1 kg.) 10 rubli, 1 litr mleka - 20 rubli. Ilość otrzymywanych listów wzrosła, kiedy wrócił do Wilna zdemobilizowany z polskiego wojska mój brat Jerzy W sumie otrzymałem od rodziny 28 listów, sam napisałem 22 listy oraz12 listów od kolegów z innych batalionów, z którymi spotkałem się dopiero w Kirowie
Przez dwa miesiące, tj. od 24.12.44 do 12.02.45 pracowałem przy ładowaniu na samochody
ciężarowe drewna i wywożeniu ich na skład drewna na 27 km. Później całą naszą rotą ładowaliśmy wagony i sztaplowaliśmy drewno na składzie. Bardzo często załadunek odbywał się w nocy. Zima powoli ustępowała, a była ona wyjątkowo uciążliwa. Mrozy dochodziły do -30 0. Było dużo odmrożeń. Miałem też trochę przymrożone palce u nóg, jeszcze do dzisiaj to odczuwam. Ale w końcu z ociąganiem, nadeszła wiosna z ociepleniem i poprawą warunków pracy.
Co ważniejsze nadszedł długo oczekiwany koniec wojny, a więc i nadzieja na powrót do domu. Dnia 10 maja 1945 r. otrzymałem z domu banderolę z gazetami i papierem, którego u nas odczuwano dotkliwy brak. Nasi chłopcy, jak zwykle bardzo pomysłowi wpadli na genialny pomysł - wykorzystania kory brzozowej jako papieru listowego. Do tego celu ,nadawała się szczególnie tzw. ,,awio-bieroza'' (drewno brzozowe na potrzeby przemysłu lotniczego). Była gładka, jedwabista, o pięknej cętkowanej fakturze. Niestety nasilenie wysyłki takiej korespondencji spowodował zakaz i konfiskatę tak oryginalnej korespondencji. -Przecież wspaniały Kraj Rad, opływający we wszelkie dobra materialne-nie może pozwolić na negatywną - propagandę- Zachował się mój jeden list, pisany 20 maja 45 r. do mojej Mamy. Przesyłka poza stemplami pocztowymi, posiada również oznaczenie cenzury wojennej nr 14582. Teraz zapewne stanowi on ciekawostkę folatelistyczną
{obrazek}
W liście tym, bojąc się konfiskaty, piszę o swoim
dobrobycie - za miesiąc maj dostałem ,,depe'' za 19 dniówek przekroczenia normy
pracy: 5,7 kg. chleba (po 300 g za dniówkę), pół paczki tytoniu - 300
g(od palaczy dostałem dodatkowo 1 kg. chleba. Oprócz tego 190 g słoniny, 190
g sproszkowanego, amerykańskiego jajka (zamiast konserwy) i 600 g krup owsianych.
To prawdziwy luksus! Tym bardziej, że jedzenie z kotła było nieraz nie do przełknięcia.
Od września do lipca dostawaliśmy prawie - na okrągło- kapuśniak.
Po zimie była najczęściej już podgniła. Kiszono ją w dużych dołach w ziemi,
nabierano widłami stojąc w nich, w gumiakach. Nierzadko była ona z robakami,
po wyrzuceniu, których ostatecznie zjadało się ją, nie było innej rady.
{obrazek}
W czerwcu pogoda była już letnia. Las przepełniony świergotem ptactwa, świeża zieleń okryła nasz las, ale tęsknota za domem, bliskimi - nie pozwalała cieszyć się pięknem przyrody.
Życie się jednak, mimo tych przykrych przypadków powoli się normowało - od lipca 1945 r. przechodzimy na 6 -cio dniowy system pracy, niedziela jest dniem wolnym. Dotychczas ,,wychodnoj'' był 1, 10, 20 każdego miesiąca. Dostałem po raz pierwszy,za dwa miesiące pracy 103 ruble. W połowie lipca panowało upalne, kontynentalne lato, co w znacznym stopniu było utrudnieniem przy pracy wymagającej znacznego wysiłku. Częściej odwiedza nas objazdowe kino. Wyświetlano między innymi sowiecki, lotniczy film pt ,,Niebo Moskwy''
Warto wspomnieć o zabawnym incydencie, jaki miał miejsce z próbą przywracania przez naszego kombata kpt. Sasa odpowiedniego wyglądu, powierzonemu jemu pododdziałowi. W czasie przeglądu batalionu na placu apelowym, stwierdził on, że żaden z jego żołnierzy nie ma na furażerce obowiązującej gwiazdki. Natychmiast rozkazał z puszek po konserwach ,,świnnaja tuszonka'' powycinać gwiazdki na cały stan batalionu. Naturalnie z wyjątkiem kadry, która nosiła regulaminowe oznaczenia wojska sowieckiego. Kiedy rozkaz wykonano i kombat przechadzał się, z pewną satysfakcją, między szeregami ustawionego batalionu, nagle między ziemiankami coś błysnęło w słońcu. Bystre oko dowódcy uchwyciło to dziwne zjawisko.
Przywołał do siebie ,,dniewalnego''. Był nim - niski, krępy, już około 40 lat - kolega z naszego plutonu - Dobrogost, noszący sumiasty, szlachecki wąs. Ten prawidłowo melduje się przed frontem całego batalionu, który powstrzymuje się od głośnego wyrażenia wesołości. Nasz Dobrogost miał, bowiem na furażerce kilkakrotnie większą niż nasze gwiazdę. Wyglądał jak gwiazdor z szopki jasełkowej. Widzimy jak nasz dowódca nagle purpurowieje i głośno krzyczy:
,,Czto eto za bezobrazje?'' (Co to za skandal?). A Dobrogost przepisowo odpowiada: -Tawarisz kapitan! Eto" Ubij Swołocz Adolfa", a po chwili ,,Gitlera''. Okazuje się, że nie tylko przypiął on dużą gwiazdę, ale w środku miał napis w jęz. angielskim ,,made in USA''. Napisy na puszkach amerykańskich konserw były dwujęzyczne, na jednej stronie po rosyjsku, na drugiej po angielsku - on wybrał tą drugą. I tu już batalion nie zdzierżył - wszyscy ryknęli kaskadą śmiechu. Kapitan opanował się i już spokojnie rzekł: Niemiedlenno znimi eto i nie walaj duraka (Natychmiast zdejm to i nie udawaj durnia). Już nie pamiętam, czy dostał areszt na gubtwachcie, czy upiekło się mu to bezkarnie.
Kapitan miał jeszcze do nas pretensje o pagony (naramienniki), których również nie nosiliśmy. Kiedy jednak nasi, poważnie tłumaczyli, że uległy one zniszczeniu na skutek dźwigania kloców drewna na ramionach był bezradny. Naturalnie nie było tkaniny, aby je odtworzyć. Zresztą kwestia naszego umundurowania stwarzała coraz więcej problemów, mimo utworzenia plutonu krawców, szewców, których obowiązkiem była naprawa szybko niszczącej się odzieży i obuwia.
Nigdy nie zapomnę dziwnego widoku, kiedy podczas przeglądu plutonu wychodzącego do pracy, jeden z żołnierzy ubrany w walonki, zostawiał po sobie ślady stóp ludzkich na śniegu. Było to naturalnie późną jesienią. Nastąpił w końcu taki stan naszego ubioru, że chodziliśmy do pracy na zmianę. Jedna część oddawała swoją odzież tym, którzy wychodzili na robotę, a sami w bieliźnie siedzieli w ziemiance. I tak na zmianę.
W sierpniu, mimo kilku pogłosek o naszym rychłym wyjeździe, atmosfera jest fatalna, czujemy się po prostu oszukiwani. Praca w dalszym ciągu jest ciężka, tym bardziej, że jest jej coraz więcej. We wrześniu nasilają się ucieczki. Zaczynam coraz częściej myśleć o takim desperackim rozwiązaniu. Zebrałem około 1000 rubli, zgromadziłem trochę sucharów i zacząłem namawiać naszą dziewczynę- kierowcę samochodu zwożącą z lasu drewna, aby uciekała ze mną. Przypadki niepowodzenia niektórych naszych zbiegów, którzy skazywani są na wieloletnie ciężkie roboty, w ostateczności powstrzymały moje ciągoty do samowolnego opuszczenia naszej zsyłki.
{obrazek}
Duplikat podania, jakie pisaliśmy 11 sierpnia,
1945 r w I roboczym batalionie
do Mieszanej Polsko Sowieckiej Komisji do
spraw Repatriacji w Moskwie.
Podania te składaliśmy na ręce dowódcy roty.
Były spore kłopoty z papierem.
Na rezultat czekaliśmy ponad cztery miesiące.
Dopiero w grudniu sprawa naszego wyjazdu stała się realna.
Na otrzymanych małych karteczkach, o wymiarze 55 x 80 mm., mających nam służyć jako bibułka na papierosy, t.zw. skręty- od l4.10.45 r. pisałem swój dzienniczek. Zapisy były lakoniczne, miały być z czasem rozszerzone. Przeleżały wiele lat. Większość wrażeń zatarła się w pamięci., a poza tym uważałem, że rozbudowanie Dziennika zmieniłoby jego charakter, jego historyczną autentyczność i dlatego został on przepisany w takiej formie w jakiej powstał.
1945 rok
14.10.- niedziela. Dzisiaj
spadł pierwszy obfity śnieg. Był podpułkownik i major ze smoleń-
skiego Okręgu mają nas przejąć.
16.10.- Otrzymałem dwa listy
od Jurka (brata), z 3 i 4 bm. Ładowaliśmy wagony drewnem na
32 km. ja z Kostanowskim lorę.
17.10.- Pracowałem na maszynach
(Zis- 5 zwożenie drewna z lasu) z Niną kierowca -
Żydówką. Na 32 km. Przyjechali
własowcy. Wszystko przykryte pierzyną śnieżną.
18.10.- Dostaliśmy chleb na
depe. Jeździłem z Żenią dwa rejsy. Zdemobilizowali sztraf-
nyje roty. My wciąż siedzimy.
Nowy komzwod st.sierżant B u r y n.
19.10.- piątek. Przeniesiono
nas do IV. Batalionu na 39 km. Piekielna droga śnieg, wiatr,
mokro. Zobaczyłem Wacka. Umieszczono
nas w jednej ziemiance 100 osób. Moc pluskiew. Dostaliśmy ciepłe czapki (uszanki).
20.10.- Przygotowujemy się do
piłowania drzewa w lesie. Koncert w III batalionie. Awantura
z nocnym załadunkiem(nie chcemy
ładować). Ładunek na 43 km., jak zawsze idziemy
pieszo.
22.10.- Odpoczywaliśmy, wieczorem chodziliśmy po drewno dla kuchni. Odszukałem
swoich
szkolnych kolegów: Cywa(Czesiek
Cywiński), Gizel(A.Gizelewski) Ławryn
(Ławrynowicz), i innych. Chłopcy
na grandę chodzą po pyrki. W ziemiankach pra
wie wszyscy mają schowki na
zapas kartofli. Dyscyplina o wiele słabsza
niż była
u nas na 27 km.
26.10.- Na podczystce(norma
tylko 4 m3 drewna), piłowałem
z Noską.
27.10.- O godz. 12 zdjęcie z
piłki(piłowanie, ścinanie drzewa w lesie) na załadunek wago-
nów. Jeden z najcięższych ładunków.
Dostałem buty przeciwgazowe( walonki rozpa-
dają się).
28.10.- Awantura ze st.lej. Pażydajewym(z-ca
kombata politruk). Zamknęli na gubę(areszt
Krzywna, a wczoraj poszedł tam
Dobrogost. Byliśmy w łaźni.
1.11.- Byłem w II batalionie
na 47 km. u Tośka Laskowskiego i Witka
Plawgi. Od nich
dowiedziałem się o wyjeździe
moich rodziców. Wyjechali do Polski 12.10.45.
O 20-tej był koncert, poziom
artystyczny bardzo wysoki, na chwilę zapomniałem o
naszym położeniu. Występowali
Henryk Czyż, Bernard Ładysz, Chmielewski(komik).
4.11.- Dostałem 4 listy (od
Mamy, Jurka z 16.10. i od Sylwii z 13.10.).Zaczyna się dzika re-
patriacja(samowolne ucieczki).
6.11.- Był niby wychodnoj(
dzień wolny od pracy), pomimo to chodziliśmy na ładunek na
. 40 km.Z plutonu liczącego 50 ludzi, było nas w pracy
17, reszta bez butów lub chorzy.
7.11.- Psiakość na święto (rocznica
rewolucji październikowej), a na śniadanie jeszcze
większa lura ( zupa). Przed obiadem
znowu wagony do ładowania.. Ja zostałem, mu-
siałem oddać bluzę i spodnie,
siedzę, więc w bieliźnie na narach. Chociaż raz i mnie
się udało, bo dotychczas zawsze
pracowałem.
11.11.- Rano odśpiewaliśmy hymn,
rotę i modlitwę. Po obiedzie wagony, tym razem nas omi-
nęły. Wieczorem specjalny koncert
narodowy. Na skutek naszych impulsów patrio-
tycznych awantura, zabroniono powtórzenia koncertu innym.
W ziemiance lokalna
awantura z Kurcem.
12.11.- Dzisiaj już po raz trzeci zostałem w ziemiance, swoje buty oddałem drugiej zmianie.
Do pracy chodzimy na dwie
zmiany, wychodzi zaledwie 12 ludzi. Wczoraj w nasze
rocie dwoje uciekło do domu,
razem z Michną będzie ich już trzech. Z polskiej amba-
sady w Moskwie, jeden z naszych,
z 3. Roty, dostał nowe ubranie, pieniądze i infor-
mację, że do 1.01.46 na pewno wyjedziemy. Odnosimy się do
tego z dużym niedo-
wierzaniem, jak dotychczas nasi
ambasadorzy już podobne wieści nam nieraz do-
starczali, a my ciągle tu tkwimy.
13.11.- Łaźnia. Ładunek na 35
km.
14.11.- Znowu w ziemiance. Trudno
zabrać się do pisania. Wczoraj dowiedziałem
się przy-
krych rzeczy o swej platonicznej
miłości Kazi. Przez 3 lata zajmowała w moim
sercu poczesne miejsce, teraz
pozostało mi tylko lotnictwo.
18.11.- Znowu nas, podzielono,
ja zostałem przydzielony do l-szej roty,
3 plutonu. Był u nas
Tosiek, dostaliśmy wojłaki (
walonki).
19.11.- W Sazanowie na 42 km.,
rozładowywaliśmy mąkę. Niestety nic nie skombinowałem.
Taka okazja nie zdarz się często!
20.11.- W Barminie na 37 km.
Rozładowywaliśmy ryby. Próbuję jeść ją
na surowo, nie sma-
kuje. Wieczorem łaźnia.
21.11.- Uporczywe plotki o wyjeździe
do Polski. Byliśmy na piłowaniu w lesie z Witkowski
wykonaliśmy tylko 2 m3 drewna.
22.11.- Jestem w roli zagatowszczyka(przygotowuję
i obcinam gałęzie po ścięciu drzewa).
23.11.- Nasz rota idzie do ładowania
wagonów. Wieczorem ładunek karobki(nieduży, kryty
wagon), w pięciu załadowaliśmy
ją w ciągu 50 minut.
24.11.- Na robotę nie poszedłem
z powodu porwanych spodni. Czytałem opowiadania Czecho
wa. 4-ta rota, a razemz nią
i Nosko powędrowali na 32 km.
25.11.- Jak grom z jasnego nieba
gruchnęła wieść w III batalionie oficjalnie powiedziano o
naszym wyjeździe. Po koncercie
przyszedł komrot. lej.Kudrych i kazał pisać poda-
nia do dcy batalionu. W batalionie
jak by, kto kij wsadził w mrowisko. Ogólna
radość,
śpiewy, ale ostatecznie nie
dowierzania naszym władzom. A może znowu bujda.
26.l l.- Pracowaliśmy na taczankach(wózki
na placu drewna). Dzień długi jak wiek. Całą
noc nie mogłem zasnąć, wszyscy
myślą tylko o wyjeździe.
28.11.- Dzisiaj ma wyjeżdżać
II batalion, na ich miejsce przyszedł już transport jeńców
sowieckich z Niemiec, czy Francji,
oswobodzonych przez aliantów i przekazanych
Rosji. Będą teraz przechodzili
tu kwarantannę.
29.11.- Dopiero dzisiajwyruszył
II batalion. Pracowaliśmy na maszynach(wywożenie z lasu
drewna). Wieczorem wiadomość mamy dzisiaj w nocy, albo jutro wyjechać nasza 1. i 5. rota naszego batalionu. W ziemiankach nieopisany ruch, na gwałt mycie ludzi Myjemy się w zupełnie zimnej wodzie. Sporządza się spisy, wymienia porwane
ubrania i buszłaty na mało
lepsze płaszcze.
30.11.- Znowu zagatowszczyk(pełniący
dyżur). Wysłano nas do pracy ładowanie maszyn,
dwa rejsy, tak jak wczoraj. Wszyscy
się niecierpliwią. Co jest z wyjazdem ?
3.12 - 1-sza, 4-ta i 5-ta rota
nie chciały iść do roboty.
6.12.- Rano wróciliśmy ze składu(plac,
gdzie układano drewno), nie pracowaliśmy. Wieczo-
rem pogoniono ludzi do załadunku
wagonów, ja nie poszedłem, schowałem się.
Wreszcie piorunująca wiadomość
atstawit wyjezd do 20 (odłożyć wyjazd do 20).
Co z tego wyniknie nie mam pojęcia.?
Nasza cierpliwość jest już na wyczerpaniu.
8.12.- A jednak dowiadujemy się
mają być wagony do wyjazdu.
9.12.- Wieczorem załadowaliśmy
się do wagonów. Nadzwyczajna rzecz, wprost nie do wiary
dostaliśmy pasażerskie wagony.
Ale ciągle nie wierzymy, czy ruszymy stąd.
10.12.- Po południu ruszyliśmy
do Barmina. Całą prawie noc staliśmy w Krywandinie.
Chłopcy dostali się do wagonów
z mięsem. Alarm! Milicja, rewizja naszych wagonów, ˇ bez rezultatu nic nie
znaleziono.
11.12.- Kurowskaja, nocą przybyliśmy
do Moskwy, na jej przedmieście. Pijaństwo i jego ˇ skutki.
12.12.- Zwiedzamy Moskwę, naturalnie nielegalnie, na własną
rękę: Krasnaja Płoszczad,
spotykamy polskiego majora z armii Berlinga, jazda metrem i tramwajem
moskiewskim, naturalnie na gapę(nie mamy rubli). Późny powrót, za karę zostaję
dniewalnym, w karnym wagonie chałodnym, zapełnionym turystami
poprzednio zatrzymanymi. W nocy łaźnia, bardzo nowoczesna, czysta. A jednak
i u nich może być coś porządnego.
13.12.- O 16-tej wyjeżdżamy z
Moskwy.
14.12.- Zamieć śnieżna. W nocy
o godz. 1-szej dobijamy do celu K i r o w a.
20.12.- Dostaliśmy koce, po
raz pierwszy od czasu skierowania nas do pracy w lesie
Mieszkamy w koszarach i ziemiankach
po litewskiej dywizji. Pozostały gazetki
w języku litewskim . Znowu zniecierpliwienie.
Dlaczego nie jedziemy ?
21.12.- Zamieniono nam płaszcze
i bluzy.
24.12.- W i g i l i a. Ziemniaki,
śledzie, zupa i ryż. Łamiemy się opłatkiem u Tośka.
A jednak chyba wydostaniemy się
z tej Rosji !
30.12.- Nowe ubrania angielskie
płaszcze i koszule, które traktuje się jako gimnaściorki.
( bluza mundurowa). Rozdział
o 2-giej w nocy.
1946 r o k
3.01.- czwartek. Idziemy do lasu po drzewo. Napotykamy pozostałości po froncie: linie
okopów bunkry. Pragnę jak
najwięcej zapamiętać, gdzie byłem i co widziałem ludzi,
ubiory, odmienność krajobrazu
to kraj, którego może już nigdy nie zobaczę.
Co daj Boże! O 24-tej podstawiono
wagony.
4.01.- Godz.10 Fajansowo jedziemy
do Polski. Wagony towarowe, ale tempo jazdy szybkie
6.01.- niedziela. Żabinka
dawna stacja polska, dworzec budowany przed wojną, jakże różni
się od stacji rosyjskich. Awantury
z żołnierzami sowieckimi, na targowisku, gdzie na-
szym zarzucono zdradę ojczyzny
(izmienniki rodiny). Wypiłem pierwszy raz wódkę
z Witkiem Plawgo za pomyślność
naszych losów. Nocą byliśmy w Brześciu.
7.01.- Brześć n/ Bugiem stacja
towarowa. Łażę po torach, oglądam załadowane transporty,
Na jednej z kolejowych lor
czołg z oznaczeniem 7-miu strąconych samolotów.
Wieczorem idę po suchary.
8.01.- Widzimy jeńców niemieckich,
wiozą ich do Rosji. Przechodzimy dezynfekcję.
9.01.- Wagony z Polakami wracającymi
z robót w kopalniach Stalinogorska. W stronę
przeciwną transporty Niemców.
10.01.- Wagon z niemieckimi książkami.
Biorę sobie parę technicznych książek o
Samochodach przeładunek do wagonów do Polski. Dołączają zatrzymanych, po
awanturze w Żabince Dordzika
i innych.
11.01.- piątek. Wyruszyliśmy
z Brześcia, przekraczamy granicę w Terespolu. Pierwsze polskie
mundury, orły, łzy wzruszenia.
Rosyjscy oficerowie i podoficerowie przed samą granicą
opuszczają nas. Dostajemy
polską eskortę. W nocy docieramy do Białej Podlaski.
12.01.- Zwiedzam Białą Podlaskę.
Nadzwyczajna życzliwość ludności. Dowiadujemy się
trochę o stosunkach w Polsce.
Radzą nam pozdejmować biało-czerwone opaski, jakie
wielu z nas przechowało, mimo
licznych rewizji osobistych, które nas dotknęły.
13.01.- niedziela. Idziemy zbiorowo,
w szeregach do kościoła. Śpiewamy Boże coś Polskę.
Łzy w oczach, ogólny podziw i
uznanie widoczne na każdym kroku.
Widzę pierwszego polskiego podchorążego
lotnictwa. Na lotnisku sowieckie samoloty
14.01.- Dostajemy zaświadczenia
o zwolnieniu przez Ministerstwo Bezpieczeństwa Publiczne
go, z fotografią. Wyglądamy na
nich jak przestępcy.
15.01.- Wyjazd doWarszawy przez
Łuków, gdzie siedziałem w nocy, czekając na pociąg.
16.01.- W a r s z a w a. Gruzy,
zniszczenia. Grozą przejmuje widok zniszczonego mostu
Poniatowskiego i Starego Miasta.
Odżywiamy się we wszystkich stołówkach, gdzie
tylko dają jeść. Nocujemy w
dziekance na Krakowskim Przedmieściu.
17.01.- Pierwsza rocznica wyzwolenia
Warszawy polskie flagi. A jednak w końcu jesteśmy
w P o l s c e ! Gdzie są moi
rodzice ?
18.01.- Biorę bilet do Szczecinka,
ale jadę najpierw do Poznania. Tam ma
być moja ciocia.
19.01.- Niestety cioci Jadzi
pod wskazanym adresem przy ul. Garbary nie ma. Wyjechała doˇ Landsbergu(Gorzowa).
Jedziemy z Wackiem Gilickim w jej ślad. Około 23-ciej jesteśmy w Gorzowie
nad Wartą. Nocujemy w Punkcie Etapowym
PUR.
20.01.- niedziela . Rano błąkamy
się po opustoszałych ulicach miasta. Nagle spostrzegam, wychodzącą z katedry
Mamę. Zbliżamy się do Niej. Poznaje Wacka , pyta: A gdzie jest Janusz.
Mamo to ja odpowiadam. Radości naszego spotkania nie da się opisać. Byliśmy znowu razem, całą
rodziną Jeszcze tego dnia idziemy z bratem Jurkiem do gorzowskiego teatru
na sztukę Bałuckiego Grube ryby.
Kończy się moja odyseja wojenna i otwiera się nowy rozdział życia na Ziemiach Odzyskanych
{obrazek}
Część kartek dziennika, z oryginalnymi zapisami, przedstawionymi w rozdziale Dziennik.
{obrazek}
Wyjazd do Kaługi:
29.07.44 - Kiena
01.08.44 Mińsk, Borysow
02.08.44 - Orsza
03.08.44 - Smoleńsk
04.08.44 - Wiaźma
4/5.08.44 - Kaługa
Powrót do Polski:
10.12.45 - Barnino
13.12.45 Moskwa, Kirow
03.01.46 Kirow wyjazd
07.01.46 Brześć n/Bugiem
11.01.46 Terespol granica
12.01.46 Biała P
Pamięci żołnierzy Armii Krajowej
Kresów Północno- Wschodnich
tworzących tą pełną udręki ,
ale i chwały
kartę dziejów wojska polskiego
w okresie II Wojny Światowej
Dokumentacja archiwalna zawarta w inwentarzu kolekcji Centralnego Archiwum Wojskowego w Warszawie( syg. VIII.800 VII. 811) opracowana w 1998 r., obejmuje większość obozów jenieckich i internowanych w daw. ZSRR w czasie - II Wojny Światowej.
Wśród tego obszernego materiału, autorowi udało się wyszukać tylko jeden dokument bezpośrednio związany z problematyką objętą tą pracą. Jest to:
Sprawozdanie operacyjne z działań 86 pułku
straży granicznej(pogran) na tyłach 3 Frontu Białoruskiego, zwalczającego
podziemie w rej. Wilna w okresie od 17 26.07.1944 r.
Dokument ten jest opatrzony klauzulą tajności (sowierszenno sekretno) zawiera
kilka interesujących informacji:
1/W ogólnej liczbie osób zatrzymanych 5.753, aż 2.860 to żołnierze AK, w sprawozdaniu
określani jako Biełopolaki lub legionierzy.
2/ W czasie akcji zabito 57 Polaków, oraz 205 oficerów i żołnierzy niemieckich, zaś tylko 255
Niemców wzięto do niewoli. Ilość zabitych Polaków, być może jest zawyżona,
ponieważ
z późniejszych relacji wynikało, że podawanym przez sowietów jako ubitych
udawało się
ujść żywym. Prawdopodobnie każdy przypadek ucieczki po rozbrojeniu, kiedy użyto broni,
a nie złapano uciekiniera żołnierze sowieccy
wykazywali jako zastrzelenie .
3/ Znaczną grupę 1.311 to uwolnieni jeńcy sowieccy, których naturalnie zatrzymano w
specjalnych obozach do sprawdzenia i osądzenia. Odrębną grupę 152 osób to obywateli
ZSRR służący w armii niemieckiej
Z raportów poszczególnych dowódców batalionów tego pułku, jeden jest szczególnie ciekawy,
Podaje on, że w dniu 19.07.44 r. rozbrojono : polskich oficerów 14, podoficerów 38 i żołnierzy
504 tj razem 556 osób, zabrano im:
Poniżej, częściowa reprodukcja dokumentu sporządzona
dla naczelnika wojsk NKWD, zabezpieczających tyły 3. Białoruskiego Frontu
gen.mjr.Lubina, obejmującego :
1/ wzmiankę o rozbrojeniu(a w przy oporze
niszczeniu) uzbrojonych oddziałów polskich
legionierów.
2/ szczegółowe zestawienie zatrzymanych, wziętych
do niewoli i zabitych w miesiącu czerwcu
i lipcu 1944 r.
{obrazek}
{obrazek}
{obrazek}
Z y g m u n t M i n e y k o - ps.
Lin (5 Brygada Łupaszki ), Petroniusz (36 Bryg.
Żejmiana").
Aresztowano mnie razem z oddziałem pod Wilnem,
na drodze w kierunku do Miednik, kiedy udawaliśmy się na zgrupowanie. Wojsko
sowieckie zjawiło się z ukrycia i nas okrążyło. Wydali rozkaz złożenia broni.
Dla zastraszenia nad głowami naszymi przelatywały sowieckie samoloty ostrzeliwujące.
Żołnierze sowieccy grożąc zastrzeleniem, zmusili nas do oddania broni. Kazano ją składać w wyznaczonym
miejscu. Niektórym naszym chłopcom udało się, tak jak i mnie ukryć krótką
broń w ziemi, lub pod kamieniem w sposób nie zauważony.
Grupa rozbrojonych żołnierzy AK, w której byłem,
składała się, z co najmniej kilkuset
osób.
Zostaliśmy otoczeni sowieckimi żołnierzami, którzy
szli jeden od drugiego, w odległości około 5 metrów. Karabiny mieli załadowane,
z nasadzonymi bagnetami. Podczas konwojowa-
nia parokrotnie słyszałem strzały, kierowane
do osób uciekających. Żołnierze konwojujący
byli brutalni, ciągle nam ubliżali, osłabionych, odstających, popędzali okładając
kolbami, a nieraz trącając bagnetami.
Zostaliśmy zapędzeni na teren starego, zrujnowanego
zamku w Miednikach. Teren był ogrodzony drutem kolczastym. Umieszczono nas
w szopach, gdzie prawdopodobnie trzymano
zwierzęta. Do jedzenia dawano złej jakości zupę,
w niewystarczającej ilości. Ratowała nas okoliczna ludność i rodziny aresztowanych
dostarczając paczki z żywnością, które przechodziły przez ręce pilnujących
nas żołnierzy sowieckich. Ustępów nie było. Sami kopaliśmy rowy, które po
wypełnieniu zasypywaliśmy. Jedna z szop została przeznaczona dla naszych
lekarzy. Oni udzielali pomocy chorym, starając się w miarę swoich skromnych
możliwości sprostać trudnemu zadaniu.
Wodę do picia dostarczano beczkami, ze studni poza obozem. Było jej jednak
niedostateczna ilość.
{obrazek}
Zygmunt Minejko ps. Petroniusz trzeci od lewej, w zimowej czapce, z granatem za
pasem, dowódca 1. plutonu 36. Brygady Żejmiana, z grupą swoich żołnierzy ( przed
rozbrojeniem).
Miedniki Królewskie
Zamek obronny przy trakcie łączącym Wilno z Mińskiem, na sztucznie usypanym wzniesieniu, wśród podmokłych łąk. Wzniesiony prawdopodobnie przez litewskiego księcia Witenesa. Pierwsze wzmianki, w kronikach walk z krzyżakami z 1311 i 1313 r.(Stryjkowski). Murowany zamek powstał w pierwszej połowie XIV w. Przebywał tu Wielki Książę Litewski Olgierd ze swą żoną Julianną.
Władysław Jagiełło założył tu kościół w 1411 r. , odbudowany w 1788 r. i skasowany w 1865 r. Za Kazimierza Jagiellończyka Miedniki były miejscem letniej rezydencji króla.
W 1486 r. uzyskały prawa miejskie. Po śmierci św. Kazimierza w 1484r.spoczęły tu jego zwłoki, przeniesione w 1636 r. do wzniesionej przez króla Władysława IV, kaplicy w wileńskiej katedrze.
W 1517 r. poseł austriacki Herberstein, widział zamek miednicki opustoszały 1)
W 1519 r. a następnie w 1655 r. zniszczyli go Rosjanie. Podczas odwrotu armii Napoleona w 1812 r. Francuzi spalili miasteczko. Od XVI w. stracił znaczenie obronne. Zachowały się ruiny pełnego obwodu murów oraz szczątki wieży narożnej.
Zamek został założony na planie prostokąta o wymiarach: 128-161-127-147 m.2)
Od 17.07. do 29.07.1944 r sowieci po rozbrojeniu większości żołnierzy wileńskiego AK, umieścili tu obóz internowanych akowców.
W chwili obecnej prowadzone są prace konserwatorskie.
{obrazek}
Miedniki 1998 r widok od bramy, z lewej
strony sterta kamieni, z których mjr Soroka
agitował o wstąpienie do armii gen. Berlinga.
W dali widoczne rusztowania związane z pracami konserwatorskimi. fot. J. Hrybacz
{obrazek}
Obóz internowania w M i e d n i k a c h -
Fot. Stanisław Białożyt B r o m
ppor. Adiutant dowódcy 36 Brygady Żejmiana", ps. Bohdan
prawie całe dowództwo wileńskiego AK i po różnych perypetiach osadziło w
więzieniu na Łukiszkach, dobrze mi znane za czasów litewskich.
W połowie sierpnia zaczął się ruch w więzieniu, wywoływanie nazwisk, otwieranie i
zamykanie cel, krzyki. Po kilkunastu minutach otwarła się i nasza cela, strażnik
wywołał moje nazwisko, Cześka Plejewskiego i kilku innych, rozkazując: sobierajtieś
z wieszczami". Wyszliśmy na korytarz, gdzie już była spora grupka, a między innymi
mój dowódca 36 Brygady Żejmiana" kpt. Witold Kiewlicz ps. Wujek". Ciągle
wywoływano nowe nazwiska i tak zebrało się nas około setki oficerów,
podchorążych, podoficerów i żołnierzy. Jeszcze raz odczytano nazwiska,
uformowano kolumnę pilnie strzeżoną przez kilkudziesięciu enkawudzistów i
ruszyliśmy w nieznane. Było to straszne, bo nie wiedzieliśmy, dokąd i po co nas
prowadzą a los pomordowanych w Katyniu naszych oficerów przez NKWD, nam
wilniukom , był dobrze znany, przemarsz przez Wilno trwał może z godzinę, aż
poznaliśmy kierunek Wilno - Miodniki. Spodziewaliśmy się najgorszego. W ponurym
nastroju poganiani przez strażników szliśmy w milczeniu. Trzymałem się razem z
Cześkiem Plejewskim, znaliśmy się jeszcze z Gimnazjum im. króla Zygmunta
Augusta w Wilnie, obaj byliśmy adiutantami dowódców brygad. Czesiek w 2.
Brygadzie, a ja w 36. Po dwóch, a może trzech godzinach marszu, trudno było to
nazwać marszem, a raczej wleczeniem się, zarządzono postój. Nasze organizmy
wycieńczone prawie miesięcznym wiktem więziennym odmawiały posłuszeństwa.
Dowódca kolumny ogłosił nam, iż każda próba ucieczki będzie surowa karana i
odpowiadać będzie nie tylko uciekinier ale i jego rodzina. Odpowiedzialność zbiorowa
to wspaniała zdobycz sowiecka. Nie zauważyłem czy konwojował nas jakiś pojazd,
czy oddział konny. Ruszyliśmy dalej i po wielu godzinach zobaczyliśmy zamek w
Miednikach. Wprowadzono nas do olbrzymiej stodoły, czy raczej wozowni i kazano
odpoczywać. Po kilku chwilach poznaliśmy ślady bytności w tym pomieszczeniu
naszych żołnierzy. Kilka napisów, jakieś skrawki plakatu, komunikat, biało-czerwone
opaski, orzełek, parę guzików z orzełkami i inne drobiazgi świadczące o przebywaniu
dużej ilości wojska. Ktoś znalazł ulotkę w języku polskim, nawołującą do wstąpienia
do Wojska Polskiego - był to niezbity dowód, że przebywali tu nasi chłopcy.
Nie znaliśmy ich losu i przypuszczaliśmy, iż wstąpili do armii, bo rozmowy o naszym
udziale w dalszej walce, prowadził gen. Wilk" ze sztabem Armii Czerwonej. Muszę
dodać że z rozkazu generała, przestaliśmy się nazywać 36 Brygada Żejmiana", a
staliśmy się 3. batalionem 86. pułku piechoty. Ulotka ta podniosła nas na duchu, bo
sądziliśmy o pomyślnym zakończeniu rozmów z naszymi aliantami".
Prawda była okrutna - rozmowy o przekształceniu nas w regularne wojsko,
skończyły się aresztowaniem generała, naszym rozbrojeniem i uwięzieniem.
Nadeszła noc. Z resztek słomy, a raczej sieczki, zrobiliśmy posłanie, a że byliśmy
solidnie zmęczeni zasnęliśmy natychmiast. Pobudka!!! Poganiani przez
enkawudzistów, ubieramy się pośpiesznie, przy ciągłych wrzaskach eskorty, chyba
bez jedzenia , formujemy kolumny i ruszamy. Zaskoczenie! Ruszamy w kierunku
Wilna, ale już prawie wszystko wiemy o losie przebywających tu przed nami
żołnierzami. Wiadomości te przekazują nam krzykiem idący daleko od drogi
dziewczęta i chłopcy. Eskorta przegania ich, strasząc użyciem broni. Nasza dzielna
młodzież nie zważa na to. Dowiadujemy się od nich, że nasi żołnierze byli namawiani przez mjr Sorokę, noszącego polski mundur, którego polszczyzna wywoływała salwy śmiechu, a próby nakłaniania do wstąpienia do wojska wyśmiano i wygwizdano.
Cieszyła nas postawa naszych żołnierzy, ale prysła nadzieja na dalszą walkę z Niemcami. Już nie pamiętam, w jaki sposób wracaliśmy do Wilna, ale na którymś ostoju przybyło kilka rodzin, zawiadomionych przez mieszkańców Miednik, które dokładnie opowiedziały o losach naszych żołnierzy.
l znowu więzienna cela. Pobyt tam był jednak krótki, bo l września 1944 r., w rocznicę wybuchu wojny, załadowano nas do bydlęcych wagonów i wywieziono do specłagru nr 178 w R i a z a n i u, gdzie stanowiliśmy sastaw trietiej roty", a późniejD i a g i l e wo. Całą prawdę o Miodnikach i o losie naszych żołnierzydowiedzieliśmy się od oficerów wyłapanych z pośród żołnierzy w Kałudze i dołączonych do naszej 3. Kompanii AK w obozie w Diagilewie k/ Riazania."
A więc okazuje się, że Miedniki posłużyły jeszcze i naszym oficerom przetrzymywanych w wileńskim więzieniu na Łukiszkach.
{obrazek}
Diagielewo 1945/1946 zespół muzyczny obozu
oficerskiego AK.
Przy perkusji Stanisław Gorski
Stanisław Gorski
po powrocie do kraju 1947 r.
{obrazek}
Wieś i stacja klejowa na linii Wilno Mołodeczno. Dnia 23.04.1944 r. miała tu miejsce udana akcja bojowa oddziałów Uderzeniowego Batalionu Kadrowego III bat. 77 p.p. AK (Okręg Nowogródzki). Zdobyto znaczną ilość uzbrojenia: 1 lkm, 2 rkm-y, dwadzieścia kilka karabinów, pistolet maszynowy, sporo broni krótkiej, granaty i amunicję, w które dozbrojono 2. Kompanię i pluton trzeciej. Akcja była bez strat własnych, a ludność miejscowa nie doznała żadnych represji3).
Trzy miesiące później tj. 29.07.1944 r.
z tej stacji wywieziono internowanych w Miednikach żołnierzy wileńskiego
i nowogródzkiego okręgów AK.
{obrazek}
Stacja K i e n a fot 2000 r., obecnie przedostatnia stacja graniczna z Białorusią.
Na mapce zaznaczono: Rudniki miejsce przetrzymania
po rozbrojeniu, Bogusze
miejsce rozbrojenia dowódców wileńskich brygad,
Miedniki obóz internowania.
Pierwsze wzmianki o Kałudze można znaleźć w pismach Wielkiego Księcia Litwy O l g i e r d a, gdzie w 1371 r. nadmienia się, że miasto jest czasowo w rękach Litwy (w 1971 r. obchodzono 600-lecie miasta).
W XIV w. wchodzi w skład udzielnego księstwa Możajskiego. Kroniki wskazują na kilkakrotne zmiany miejsca położenia miasta, wskutek wrogich napaści, pożarów i epidemii. Stanowi ona pograniczny bastion dla obrony południowo - zachodnich granic Starej Rusi przed Litwinami, Polakami, a później krymskimi Tatarami. W XV w. za ojca Iwana III - Wasyla Ciemnego - Kaługa jest częścią składową księstwa Moskiewskiego. Iwan III przekazał miasto swemu synowi Simeonowi i w okresie 13 lat (1505 - 1518) jest ona niezależna od Moskwy - stanowi samodzielne, udzielne księstwo kałuskie. W XVI w. do Kaługi przybył Iwan Groźny jako główno dowodzący wojskami w pochodzie przeciw Tatarom. W pocz. XVII w. Kaługa była centrum powstania chłopskiego pod przywództwem Iwana Bołotnikowa. W latach 1609 - 1610 Dymitr Samozwaniec II grał tu rolę " kałuskiego carewicza ", zachowane komnaty z XVII w. są błędnie nazywane " domem Maryny Mniszkównej". Podmiejski las sosnowy - tzw. Tuszyński Bór, wskazuje się jako miejsce morderstwa Samozwańca przez jego poplecznika kniazia nogajskiego Apasłuna Urysowa, po nieudanej próbie opanowania Moskwy przez Samozwańca. Później Kaługa połączyła się w walce z interwentami. Miasto padało często pastwą pożarów. W 1622 r. pożar strawił starą warownię, której już nie odbudowano, wzniesiono nową, w innym miejscu. W drugiej połowie XVII w. powstaje kałuski Kreml z 12-ma wieżami, spłonął w końcu tegoż wieku, również już nie odbudowany.
W kampanii napoleońskiej w 1812 r. Kaługa była głównym ośrodkiem formowania rosyjskiej armii i jej zaopatrzenia.4)
W czasach carskich Kaługa jest miejscem zsyłki: na rozkaz Repnina, ambasadora Rosji w Warszawie (1764 - 69), aresztowano i wywieziono do Kaługi czterech posłów Sejmu polskiego: biskupa krakowskiego Kajetana Sołtyka, po powrocie do kraju w 1772 r. zdradzał objawy obłąkania,biskupa kijowskiego Józefa Załuskiego, hetmana polnego Wacława Rzewuskiego i jego syna Seweryna, który później, związał się z Branickim, w 1792 r. przystąpił do konfederacji targowickiej5).
Później byli tu zesłani: chan Szagin Girej(1786 - 87); sułtan Małej Kirgiskiej Ordy - Arigazi-Abduł-Azis, po 10 latach tutaj zmarł; działacze komunistyczni - A.W.Łunaczarski, Dobrochotow i inni; w latach 1914-15 był zesłany założyciel komunistycznej partii Turcji - Mustafa Subchi, uciekł on z sułtanskiej Turcji6).
W sierpniu 1944 r. przywieziono ponad 5.000
żołnierzy AK wcielając ich przymusowo do 361 zapasowego pułku piechoty Armii
Czerwonej.
W Kałudze od dawna mieszkało dużo Polaków. Była
to emigracja, służba wojskowa, przenoszeni urzędnicy za poglądy wolnościowe,
nie mówiąc o setkach zesłańców jako więźniów i na wolnej stopie po powstaniach
w 1830 i 186l r. Niektórzy z nich pozostawali w Kałudze na stałe. Do dzisiaj można spotkać
wśród kałużan takie nazwiska, jak: Griniewscy, Łukomscy, Kossakowscy, Koncewicze,
Mackiewicze, Jaworowscy, Jastrzębscy itd. Polska społeczność kupiła dom w
zaułku Kukowym. Lew Gryniewski opracował projekt przebudowy i jeszcze przed I- szą Wojną Światową otworzono
kościół rzymsko- katolicki pod wezwaniem św. Jerzego,. Dla podkreślenia polskiego
charakteru świątyni w głównym ołtarzu umieszczono kopię obrazu Matki Boskiej
Częstochowskiej. Rosgalanteria7).
Ale już w 1997 r. w Kałudze odbyła się konsekracja ołtarza w drewnianym kościółku, gdzie posługę duszpasterską niosą nasi W okresie sowieckiej Rosji, naturalnie kościół zamknięto, umieszczając w jego pomieszczeniach składy bazy przedsiębiorstwa franciszkanie8).
{obrazek}
Cerkiew św. Kosmy i) Damiana 1794.w pobliżu naszych koszar (była ruiną)
Specjalne wydanie wojskowe na Rosję Berlin 1941 r., dla niemieckich wojsk inwazyjnych9).
{obrazek}
Jedynym miarodajnym źródłem pozwalającym na dokładne odtworzenie struktury i kadry 361 zapasowego pułku piechoty byłyby wojskowe archiwa Armii Czerwonej. Czy będą one dostępne i kiedy trudno powiedzieć? Myślę, że z biegiem lat i dalszej normalizacji stosunków z Rosją, czas taki nastąpi. Na razie, poprzestanę na wiedzy, którą w tej chwili dysponuję. Dr Henryk Piskunowicz, który dotarł do niektórych sowieckich źródeł dotyczących likwidacji wileńskiego AK, z okresu po 17.07.44.- ustalił, że rozbrajaniem zajmował się 86pułk wojsk pogranicznych, dysponujący czołgami i samolotami. Do Miednik trafiło od 4 6 tysięcy żołnierzy, a od 1,5 2 tys. uniknęło rozbrojenia, większość z nich podjęła walkę z sowietami, jako samoobrona AK. Z raportu gen NKGB Iwana Sierowa i gen. armii Iwana Czernichowskiego, przedłożonego Stalinowi wynikało, że rozbrojono ponad 6.000 ludzi, w tym 650 oficerów i podoficerów, z tego według meldunku z 20.07.44, około 4.000 umieszczono w obozie miednickim, reszta była, jak określono w drodze10).
Osobiście do obozu w Miednikach trafiłem 20 lipca l944 r. Był on już bardzo zatłoczony. Zostałem przydzielony do 13 grupy. Trudno teraz określić liczebność grup, ale zgadzałoby się to z meldunkiem sowieckim. Na pewno było już nas ponad 2.000 osób. Do Kaługi wieziono nas w dwóch transportach kolejowych, każdy około 50 60 wagonów. Do wagonów pulmanowskich (cztero-osiowych) - ładowano po 90 osób, do dwu-osiowych po 45 osób. A więc w jednym transporcie musiało nas jechać od 2.500 do 3.000 ludzi.
Po przyjeździe do Kaługi wcielono nas do 361 zapasowego pułku piechoty, wchodzącego w skład 31 dywizji moskiewskiej.
Budynki koszarowe były rozmieszczone w kilku, oddzielonych od siebie kompleksach, na północno-wschodnich peryferiach miasta:
stare czerwone koszary (z czerwonej cegły) mieściły dowództwo pułku i dwa bataliony w dużym kilkupiętrowym budynku. Na honorowym miejscu wystawiony był sztandar pułkowy, któremu przechodzący obok żołnierze musieli oddawać honory. Na placu apelowym w ważnych momentach gromadzono cały pułk;
białe koszary, składające się z kilku długich parterowych budynków, pomalowanych na biało, były to prawdopodobnie garaże jednostki zmotoryzowanej lub stajnie. Od nich było niedaleko na poligon pułkowy. Zlokalizowano tu też parę batalionów;
budynek poszkolny, w kształcie podkowy, o ciasnym podwórzu brak było miejsca na kuchnię, żołnierze batalionu zabużańskiego, tutaj stacjonujący ,chodzili na posiłki do ogólnej, jadalni pod otwartym niebem11);
duży murowany budynek, położony między czerwonymi i białymi koszarami, mieścił tzw. sanczast. Zgromadzono tu głównie chorych na dyzenterię i świerzb, żołnierze ci przechodzili normalne ćwiczenia w złagodzonej formie i zastosowaniem diety (nie otrzymywali surowych ogórków), chorzy na biegunkę mogli w czasie ćwiczeń oddalać się za potrzebą.
Ćwiczenia terenowe cały pułk odbywał na pobliskim, rozległym poligonie. Wymarsz do zajęć miał specjalną oprawę. Dowódca pułku dokonywał osobiście przeglądu całości, a potem poszczególne pododdziały realizowały swój program szkolenia.
Po odmowie złożenia przysięgi zaszły radykalne zmiany w strukturze pułku. Część naszych żołnierz została zdemobilizowana: puszczono do domu roczniki starsze, powyżej 1900 i młodszych od 1928 r. (ogólnokrajowy rozkaz) oraz wszystkie nasze dziewczęta, było ich około 50. Zaczęliśmy wykonywać różne prace zarówno na rzecz jednostki, jak i na zewnątrz. Wreszcie nastąpił wyjazd do prac leśnych pod Moskwę. Utworzono wtedy cztery robocze bataliony, przez jakiś czas pewna nieduża ilość naszych przebywała w koszarach w Kałudze, ale i ich w końcu dowieziono do lasu. Struktura batalionów była inna, miały one większą ilość kompanii (roty), 6 i więcej. Uległa też dużej zmianie obsada kadrowa pododdziałów.
Dowódcami plutonów byli sowieccy podoficerowie, ich zastępcami (pomkomwzwod) byli wyznaczeni nasi polscy koledzy.
Utworzone cztery robocze bataliony, które rozmieszczono w lasach podmoskiewskich w rejonie Korobowskim, wzdłuż linii kolejowej, którą wywożono eksploatowane drewno.
I batalion - 27 km. - d-ca mjr Sas .adres : Moskowskaja obłast', Korobowskij rejon,
wieś Malejcha, poczta polowa 36990 " Ż ";
II batalion - 47 km. - d-ca kpt. Sielewiorstow, w pobliżu wsi:Prudy,
Obuchowo i Charłamojewo; najdalej wysunięty,
III batalion -32 km. - tworzyli go żołnierze pochodzący z terenów Polski centralnej,
stąd zwano go "warszawskim, w Średniakowie,
IV batalion - 39 km. - opodal, jak mówiono za rzeczką, około III - go bat. jego adres:
Moskowskaja obłast', Korobowskij rej. Średniaki pocz. pol
36990 F
Wszystkie bataliony same sobie musiały przygotować pomieszczenia w ziemiankach. Inne pomieszczenia, jak ambulatorium, składy magazynowe były podobnymi budowlami, wyjątkowo kuchnie miały charakter "nadziemny", zbudowane były z bierwion-okrąglaków.
Należałoby wspomnieć o jeszcze jednym ciekawym przypadku. Już w czasie naszej pracy w lesie dołączono do naszych batalionów Białorusinów, mieszkańców Wileńszczyzny, którzy podobnie jak my odmówili złożenia sowieckiej przysięgi, twierdząc, że są obywatelami polskimi. W naszym I-szym batalionie był jeden taki pluton , naszych współobywateli. Trzymali się oni odrębnie i trochę inaczej się zachowywali. Nasi chłopcy niepotrzebnie ironicznie przezywali ich amerykańcami. Kiedy zaistniała możliwość powrotu do Polski, oni z niej nie skorzystali, chcieli wrócić do swoich domostw i rodzin, na naszych Kresach.
To jeszcze jeden przykład tragicznych losów obywateli II Rzeczypospolitej.
{obrazek}
{obrazek}
Raport ludowego komisarza spraw wewnętrznych Ł. B e r i i dla J. Stalina o przebiegu akcji rozbrajania oddziałów AK na 20 lipca 1944 r. Nie może on być w pełni wiarygodnym o ilości rozbrojonych i internowanych, bardziej miarodajna byłaby ewidencja w Kałudze.
Dowódcą pułku był płk gwardii J e r m o ł o w (w/ g Tadeusza Ginki Jarmułow). Postać to ciekawa, godna szerszego ujęcia. Wierzę w możliwość dotarcia w przyszłości, do kompetentnych źródeł i uzupełnienia o te informacje, monografii o naszej jednostce. We wspomnieniach, nasi żołnierze oceniali go jako doświadczonego i dobrego dowódcę wojskowego. Był wymagający nie tylko w stosunku do nas, ale przede wszystkim wobec swojej sowieckiej kadry pułkowej. Wyczuwaliśmy jego intencje chciał on nas jak najlepiej przygotować do walki z wrogiem. Naturalnie dzielił nas obowiązujący w armii sowieckiej olbrzymi dystans między wyższym oficerem, a szeregowym. Z dowódcą pułku wiąże się następujący przypadek, jaki miał miejsce w czasie jego inspekcji w pomieszczeniu plutonu naszych lekarzy.12) Funkcję dyżurnego(dniewalnego) pełnił ppor. Czesław Budrewicz. Jako oznakę władzy miał przy pasie bagnet bez pochwy (sztyk), zawieszony na sznurku. Wchodzącego, z asystą kamandirów, dowódcę pułku powitał jak należy salutując służbowo i raportując: Dniewalny 2-wo bataliona bajec Budrewicz . . Pułkownik idąc korytarzem zaglądał do kątów i szaf kontrolując czystość.Tego dnia było wyjątkowo czysto i nie można było do niczego się przyczepić, to też kazał odsunąć szafę i pociągnąwszy palcem po gzymsie ściany surowo ściągnął brwi: Dniewalny, a czto eto? Griaź tawariszcz pałkownik. Nu wot, griaź, eto możet byt w waszej polskoj armii, no w naszej Krasnoj Armii grazi niet pociągnął palcem pod nosem zaczerwionego ze złości Cześka. I tu stała się rzecz niespotykana. Czesiek bez słowa zrobił przepisowe w tył zwrot i defiladowym twardym krokiem opuścił towarzystwo. Reakcja była piorunująca! Inspekcja przerwana, Czesiek za niesubordynację został odprowadzony do aresztu. Następnego dnia został wezwany przed oblicze majora dla złożenia zeznań. Tu sprawę postawił jasno: - Pułkownik źle się wyraził o polskiej armii, to armia sojusznicza, obraził mnie jako Polaka i jako żołnierza sojuszniczej armii . . . Nie trzeba było innych usprawiedliwień, bez słowa został zwolniony z aresztu. Stał się bohaterem pułku ! Postawa Cześka, zdaniem aparatu politycznego, nie mogła być reakcją zwykłego żołnierza, a tylko oficera. Rozpoczęto penetrację wśród plutonów szukając oficerów.
Coraz to kogoś proszono do osobnego domku, gdzie urzędował oficer NKWD, na przesłuchanie. Trzeba jednak przyznać, przed naszym pułkownikiem mieliśmy nie tylko respekt, ale i pewien szacunek, mimo nieznajomości jego prawdziwego stosunku do nas.
Cała kadra oficerska i podoficerska była sowiecka,
stanowiła ona około 10 % naszego stanu.
Dowódcą plutonu był młodszy oficer, dowódcą drużyny
podoficer(sierżant). Naturalnie poza kadrą liniową, już od kompanii, byli
oficerowie polityczni (politrucy).
Nie sposób imiennie przedstawić całej kadry. We wspomnieniach często przewijają się niektóre nazwiska lub przezwiska, najczęściej tych, którzy w jakiś sposób odznaczyli się, czy to pozytywnie, czy negatywnie. Najwięcej krytycznych uwag wysuwano pod adresem politruków, którzy starali się nam wmówić naszą sowiecką przynależność, jak i wzbudzić szacunek i miłość do sowieckiej ojczyzny. W jednym z opracowań naszego kolegi jest spory fragment poświęcony politrukowi st.lej. G u s i e w o w i13) . Typowa szczupła twarz inteligenta rosyjskiego. Rysy ostre, oczy niebieskie, przenikliwe, z pewną dozą dobroduszności. Przemawia , używając pryncypialnych argumentów, ogólnie uznawanych, unika szczegółów. Na kłopotliwe pytania daje odpowiedzi wymijające, nie patrząc na pytającego, jak by dając do zrozumienia, że odpowiedź należy się wszystkim obecnym. Jest z-cą d-cy batalionu do spraw politycznych. Często przed zajęciami, pomocnik Gusiewa, czytał komunikaty radiowe w formie skróconej. Jego pomocnik st.sierżant chwalił się, że on jest ważniejszy od Gusiewa, być może był agentem NKWD.
Gusiew wyjaśniał, że po przejściu szkolenia wojskowego pójdziemy na front, a może nawet skierowani będziemy do polskiego wojska. Teraz musimy się uczyć po rosyjsku, bo nie sposób aby w Armii Czerwonej dla każdej z l6 republik był osobny język(sowiecka sofistyka). W moich wspomnieniach, już z okresu pracy w lesie, utkwił inny obraz politruka mł.lej. Skody (Żyd z polskich terenów). Po przeczytaniu nam specjalnego rozkazu Stalina na l maja 1945 r. kazał mnie go streścić. Przepisowo wstałem, zazwyczaj na zajęciach politycznych siedzieliśmy na ziemi, po turecku i odpowiadam mu po polsku.
On zdumiony pyta, dlaczego nie robię tego
po rosyjsku. Mówię ze spokojem: bo nie umiem. On ale odpowiadasz prawidłowo.
Ja mu na to tak, ja rozumiem, ale nie umiem mówić po rosyjsku. Na szczęście
nie poniosłem żadnej kary. Trzeba przyznać nasz politruk był człowiekiem bardzo łagodnym i taktownym, nie
widział w mojej odpowiedzi złośliwości.
Podobnych historii można by przytoczyć bardzo
dużo. Wśród nich byli różni ludzie, o różnym stopniu inteligencji i różnych
temperamentach. Czasami odczuwało się zwykłą ludzką osobowość. Ale były i
przypadki drastyczne, jak np. znęcania się nad poszczególnymi żołnierzami,
jeden z takich przypadków opisuje w swoich wspomnieniach Tadeusz Ginko i
Wiktor Iwanowski.
Nasza sowiecka kadra towarzyszyła nam aż do granic polskich, tj. do naszego powrocie do kraju w 1946 r. Opuścili nasze wagony na samej granicy za stacją Żabinka. Zaraz za granicą
przejęły nas wojska Urzędu Bezpieczeństwa.
Jestem przekonany o istnieniu wykazu, przynajmniej podstawowej kadry pułku, w archiwach wojskowych, z okresu II Wojny Światowej. Jak na razie nie są one nam dostępne
Podaje chociaż kilka nazwisk, wymienianych w publikowanych wspomnieniach:
- mjr. Danilenko - z-ca dowódcy pułku do spraw politycznych, był później w II bat.
- kpt. Bułhakow - z-ca dowódcy pułku do spraw liniowych. We wspomnieniach
W.Iwanowskiego, ppłk. Bułhakow był z- cą dowódcy III bat. ds.polit.
- kpt. S a s - d-ca I batalionu roboczego w lesie na 27 km.
- kpt. Sielewiorstow - d-ca II batalionu roboczego w lesie, na 47km.
- st.lej. Gusiew - oficer polityczny w Kałudze, jego charakterystyka w opracowaniu,
nieznanego autora ( patrz bibliografia poz, 21),
- st.lej. Pażydajew - z-ca kombata ,polityruk, tłumił bunty niepokornych,
- st.lej. Kasałapowa - lekarka ,
- st.lej. Markowna Maria - lekarka,
- lej. Michajłow - d-ca 8 roty w Kałudze,
- lej. Kudryn - komrot( dca kompanii) w I batalionie
- lej. Mukin - według jednych relacji okrutnik i sadysta, miał zastrzelić naszego
żołnierza przy próbie ucieczki w II rob,bat. i został za to przeniesiony z naszej jednostki, inni przypisują ten przypadek innemu oficerowi,
- mł.lej. Mierkułow - d-ca plutonu w II batalionie, starszy wiekiem, oficer frontowy,
- mł.lej. Skoda - oficer polit. w I rob.bat. Żyd pochodzący z polskich terenów,
- starszyna Chain - starszy wiekiem Tatar w plutonie naszych lekarzy,
- starszyna Dobruckij - członek egzekutywy komórki partyjnej pułku, w aparacie pol-wych.
- st, sierżant Jermakow - pochodził z Moskwy, chorował na serce,
- st,sierżant Buryn - d-ca plutonu w I batalionie
- st sierżant Abaszkin - w II batalionie, ostatnio dowodził drużyną obsługującą bat
pralnię,
- sierż. Mirsajtow - szef kompani(roty) w Kałudze,
- sierżant Ażubajew - w Kałudze był w sanbacie, z pochodzenia Kazach lub innej
narodowości z południowych, azjatyckich republik Związku, chodził z nami podkopywać ziemniaki z kołchozowego pola, które gotowaliśmy, jako dodatkowy posiłek
- sierżant Kinzigułow - d-ca plutonu w III roboczym batalionie, Tatar, służbista i bez-
względny wobec naszych chłopców,
- sierżant Łamanow - zastąpił Kinzigułowa, był ludzki, opiekuńczy i lubiany przez
żołnierzy III roboczego batalionu,
- sierżant Kopczuk - d - ca plutonu, kompanii - pozostającej w Kałudze, Ukrainiec.
{obrazek}
Grupa naszych chłopców z III roboczego batalionu z dowódcą roty (oficer w czapce) i d cą plutonu ( w jasnej bluzie) nazwisk nie udało się ustalić.
Do Kaługi przywieziono z nami, internowaną w Miednikach naszą służbę zdrowia około 20 osób14). Należeli do niej lekarze, między innymi: dr Jan Brzozowski, Mieczysław Pimpicki, Jan Rymian, Tadeusz Ginko, Eugeniusz Waszczuk, studenci medycyny i doświadczeni sanitariusze, jak Bogdan Buchowski, Kajetan Kaczanowski, Jan Mańkowski, Stanisław Pietkiel, Witold Tymiński, wśród nich znaleźli się również oficerowie : d-ca 24. Brygady Brasławskiej Kazimierz Krauze-Wawrzecki i ppor. Czesław Budrewicz. Stanowili oni odrębny pluton. Mieli oni szczególne uprzywilejowania nie chodzili na zajęcia rekruckie, zostawiono im ich buty, przyrządy lekarskie i medykamenty, pozwolono wysyłać paczki do domu, jak i otrzymywać. Ku zdziwieniu młodszej kadry sowieckiej, nie ostrzyżono ich na zero, tak jak pozostałych żołnierzy. Natomiast wyżywienie mieli takie jak my, t.zn. odczuwali silny niedobór jedzenia. Kradzieże w takich przypadkach były na porządku dziennym. Kiedy nadarzył się dyżur w kuchni lub magazynie żywnościowym, korzystano z każdej nieuwagi nadzorujących. Oczy lustrowały półki, beczki, czy worki i zawsze udawało się cokolwiek zwędzić. Największą zdobycz stanowił chleb, nosiło się go w workach do kuchni pod nadzorem sierżanta, często w towarzystwie jeszcze dodatkowych dwóch bajcow. Mimo to w niewyjaśniony sposób ginęły drogocenne bochenki. Tajemnica polegała na tym, że bochenek chleba chowano do kubła z pomyjami, który stawiano za drzwiami kuchni. Potem nariad(dyżurni) wyjmował bochenek, okrajało się skórkę i dzieliło się między organizatorów: Uczestnicy czuli się całkowicie rozgrzeszeni z tego sposobu radzenia sobie14).
W początku września kryzys przysięgowy przyczynił się o zmianie decyzji d-cy pułku odnośnie plutonu lekarzy zabrano im przyrządy lekarskie, medykamenty i zaczęto zatrudniać przy różnych pracach, jak naprawianie dachów, noszenie cegieł z miasta, szyn kolejowych itd. Aż wreszcie na Boże Narodzenie 1944 r. Zostali skierowani do roboczych batalionów pracujących już od września w lesie14).
Tam przydzielono ich głównie do poszczególnych batalionów. Do I batalionu skierowano Witka Tymińskiego, do II Jana Brzozowskiego i Jana Mańkowskiego, do III Eugeniusza Waszczuka, do IV Mieczysława Pimpickiego14) .
Nasze dziewczęta tworzące odrębny, samodzielny pluton, było ich około 50, mieszkały w koszarach przy dowództwie pułku. Były tak jak my przemundurowane w zielone, bawełniane sowieckie sorty. Dostały tylko spódnice i zamiast kamaszy buty z cholewami(brezentowymi). Część z nich była zatrudniona jako med.-siostry. Po kryzysie przysięgowym wysłano je na roboty rolne do kołchozu, a następnie zwolniono je do domu wraz ze starszymi i najmłodszymi rocznikami, które podlegały demobilizacji.
W lesie czynności lekarskie spełniał głównie, personel sowiecki, prawie w 100 % kobiety. Każda rota miała swego instruktora sanitarnego, którego zadaniem było t.zw. przegląd na W - sprawdzenie czy nie ma ktoś wszy. W takim przypadku delikwent - był kierowany do łaźni i odwszawienia odzieży. Rano przyjmował chorych, prowadził ich do lekarza. Najczęstsze zachorowania to biegunka, dyzenteria, która w ostrej formie przechodziła w krwawą oraz świerzb. Chorych zabierano do izolatora. Kurowanie świerzbu polegało na smarowaniu chorych roztworem dziegciu z siarką. Smarowano całe ciało przez okres 10 dni, następnie kuracjusze szli do łaźni, po której oceniano wynik terapii. Jeżeli ranki były zaschnięte delikwent mógł wrócić do swego plutonu. Jeżeli jeszcze krwawiły kurację kontynuowano. W bardzo poważnych przypadkach kierowano chorych do szpitala, były one urządzone skromnie, ale czyste i z dobrym wyżywieniem. Każdy taki pobyt był błogosławioną ulgą w naszym ciężkim życiu.
Ja również miałem to szczęście przebywania przez krótki czas w kałuskim szpitalu wojskowym, miało to miejsce koniec listopada i początek grudnia 1944 r. Zresztą wszyscy korzystający z tej instytucji, chwali li ją. Np. W. Iwanowski wspomina: Przed wywiezieniem nas do lasu leżałem w wojskowym szpitalu w Kałudze. Było mnie tam całkiem dobrze. Pobyt w szpitalu można nazwać sielanką.
Los większości chorych, częściej jednak nie
przebiegał tak sielankowo. Oto fragment relacji Zbigniewa Roguskiego :
Na twarzy dostałem liszajów, cała była pokryta strupami. Zachorowałem na
nadkwasotę. Ślina zbierała się w ustach i nie mogłem tego powstrzymać, szło
to z żołądka i w końcu wymiotowałem. Poszedłem do san-czasti, lekarka st.lej.Kasałapowa
stwierdziła, że jestem markierantem i kazała
iść do pracy.
Na początku lutego 1945 r. przyszła nowa lekarka
st. lej. Maria Markowna. Udałem się do niej. Widocznie musiałem być już bardzo wycieńczony,
gdyż od razu wyznaczyła mi funkcję dnie-
walnego, najpierw w san-czasti, a po jakimś
czasie w ziemiance plutonu. Teraz było trochę lżej. Wprawdzie jedzenie dalej
było takie same, ale nie musiałem iść do wyrębu lasu.
W tym czasie pojawiła się w obozie jakaś dziwna epidemia. Chłopcy wracali z pracy i po zjedzeniu obiadu wraz z kolacją dostawali silnej gorączki, tracili przytomność, po oddaniu moczu i kału konali. Zdarzyło się kilkanaście takich wypadków. Zanim zdążyliśmy zawiadomić lekarza, było już po wszystkim. Jako dniewalny musiałem zabierać zwłoki, przenieść je do pustej ziemianki. Nieraz prosiłem kolegów o pomoc, ale chętnych nie było. Brałem więc nieboszczyka pod pachę, kładłem sobie na biodro i wynosiłem go.W ten sposób
zmarło kilkunastu naszych chłopców.
Po miesiącu znowu zmieniła się lekarka, nowa,
z pochodzenia Tatarka mł. lej.(nazwiska już nie pamiętam), skierowała mnie
znowu do pracy w lesie. Nazywaliśmy ją Osa, ponieważ była i nikomu nie
opryskliwa dawała zwolnienia z pracy.
Walonki miałem stare, podarte, w miejscu wielkiego
palca z dziurami na wylot, a więc dmroziłem duże palce u nóg. Wyglądały galaretowato,
ostrożnie je owijałem onucami, aby nie zerwać paznokci. Lekarstw nie było.
Jedynym lekarstwem była margancowka /cali
hyperman
nicum/ na wszystkie dolegliwości. Smarowano
nią odmrożenia, wrzody, stłuczenia, bóle krzyża itd. - i do roboty. Powszechną
plagą były dokuczliwe owrzodzenia. Mnie też one nie ominęły. Wyskakiwały w
różnych miejscach ciała. Jeden wyrósł mnie na ramieniu. W nocy zerwano nas
do ładunku wagonów. Powiedziałem sierżantowi, że nie jestem w stanie nosić
kloce. Ponieważ odmówiłem wykonanie rozkazu dał mnie trzy dni aresztu na
tzw. gaubtwachcie /opis tego przybytku
w rozdziale Kara gaubtwachta.
Wypada nadmienić, o wielkiej pomocy, niesionej
przez Kajetana Kaczanowskiego podoficera
sanitarnego z OR KO, który był specem w przecinaniu
wrzodów i ich leczeniu.
{obrazek}
Polscy lekarze przy pracach w Kałudze - według rysunków Tadeusza G i n k i.
Przez dłuższy czas autorowi nie udawało się uzyskać relacji choćby jednej z naszych dziewcząt, które dzieliły z nami los rozbrojonych żołnierz AK. W prawdzie w paru relacjach, były wzmianki o obecności naszych dziewcząt, które były z nami w Miednikach, a następnie Kałudze, ale brakowało relacji bezpośredniej. Dzięki pomocy Kolegi Janusza Bohdanowicza udało się wreszcie uzyskać taką relację, którą w całości przytaczam w tej pracy.
K a z i m i e r a P a r a d o w s k a - urodz.26.01.1923 r w Wilnie
Sanitariuszka 2 Brygady Wiktora, ps. K a ź k a
{obrazek}
Nasza Brygada została rozbrojona 17 lipca
1944 r. we wsi Rakańce, wczesnym rankiem. Tak więc po radosnych przeżyciach
zwycięstwa nad okupantem, po tryumfalnej defiladzie w Nowej Wilejce, gdzie
na wszystkich domach łopotały polskie flagi, a tłum mieszkańców wiwatował
na naszą cześć, stanęliśmy wobec pytania Co dalej? A dalej uformowali nas nasi sojusznicy
w czwórkową kolumnę, obstawili konwojem z bagnetami na broni i popędzili.
Upał stawał się coraz dokuczliwszy, a my bez
jedzenia i picia brnęliśmy piaszczystą drogą w nieznane. Dzień się kończył,
kiedy zaczęliśmy wchodzić w średniowieczne
mury - dawnego
zamku w Miednikach Królewskich. Policzono nas
i rozlokowano w ogromnych stodołach. Sanitariuszki otrzymały domek z pięterkiem,
z poleceniem urządzenia w nim ambulatorium. Byłyśmy bardzo zmęczone i gdzie,
która stała, tam padła na podłogę i zasnęła.
Na drugi dzień zobaczyłam jak wielu nas było stodoły zapchane, pod stodołami
leżeli gęsto nasi chłopcy, zabrakło wszystkim miejsca pod dachem. Obok naszego
sanitariatu, w małym domku stłoczono oficerów. Naprzeciw sanitariatu chłopaki urządzili kuchnię, na świeżym
powietrzu, choć tuż niedaleczko inna grupa kopała długi i głęboki dół na
latrynę, która bardzo szybko już przelewała się i dawała znać zapachem o
swoim istnieniu.
W sanitariacie, w pokoju od wejścia na lewo
urządziłyśmy izbę przyjęć i salkę opatrunkową,
na prawo nasze spanie. Na pięterku ulokowali
się lekarze. Kierownictwo saniatariatu objął dr Jan Ginko, wspaniały
człowiek, serdeczny kolega. Wszystko było na jego głowie. Po paru dniach pracowałyśmy
jak w prawdziwym szpitalu. Na opatrunkowym prym wiodły dwie doświadczone
pielęgniarki wysokie, smukłe dziewczyny starsze od nas nazywaliśmy
je Haliny i Sulimy, bo każda z nich pracowała za dwie, albo i więcej.
Ciche, delikatne. Rano i przed spaniem,
przed barakami odbywały się apele i na komendę dr Ginko Do modlitwy
odmawiałyśmy pacierz i śpiewałyśmy Wszystkie nasze dzienne sprawy: i
O Panie, któryś jest na niebie. Niosła się ta pieśń modlitewna daleko,
wysoko, aż do nieba. A potem nie można
było usnąć - Co z nami będzie ? Co zrobią z nami ?
Traciłyśmy rachubę czasu, pojawiało się przygnębienie.
Aż pewnego dnia sowieckie władze obozu zarządzają miting. Przyjechali polscy
oficerowie. Mundury ich były polskie, ale bardzo słabo mówili po polsku. Werbowali do Armii Berlinga. Nasi
żołnierze wołali: Wypuście gen. Wilka, my chcemy Wilka, Wilka! Oficerowie
opuścili nasz obóz, a my długo i ładnie śpiewaliśmy nasze partyzanckie, harcerskie
i legionowe pieśni. Podnieśliśmy się na duchu.W niedzielę nasi kapelani odprawili
mszę św. i udzielili nam absolucji.
Jesteśmy gotowi znowu iść w nieznane. W sanitariacie
zrobili nam rewizję i wyprowadzono za ogrodzenie obozu. Tam wyruszyły kolumny
naszych chłopaków, a nam na łączce urządzono drugą rewizję. W końcu, czwórkami
idziemy piaszczystą drogą, mijając żegnające nas wileńskie brzózki. Docieramy
do stacji Kiena, gdzie czekały nas bydlęce wagony.
Pada komenda: Na kolana. Klękamy przed wagonami,
w środku składu pociągu i po drewnianej pochylni - wchodzimy do naszego wagonu. Robi się bardzo ciasno
i kiedy drzwi zostały zamknięte jest duszno. Cała podłoga wagonu zajęta,
dziewczęta leżą jedna obok drugiej. Z lewej strony wagonu jest szeroka na
wzrost człowieka półka. Umieściłam się pod samym okienkiem, obok mnie jedna z milszych dziewcząt Ada.
I tak z przygodami upływała nam podróż. W Mińsku uprosiłyśmy naszych konwojentów
pozwolenie na noszenie wody do męskich wagonów. Dostałyśmy wiadra i nosiłyśmy
wodę chłopcom na każdym postoju. Przywództwo w naszym cupe objęła Sabina Kalinowska, wspaniała
dziewczyna, opiekuńcza, odważna.
Którejś nocy nasz pociąg zatrzymał się. Usłyszeliśmy wojskową orkiestrę marsze i o dziwo krakowiaka. Wyładowaliśmy się! Okazało się, że w męskich wagonach są chorzy na czerwonkę. U nas też chorują Halina i Sulima. Obie zostały zabrane do szpitala w Kałudze.
Na jutro 15 dziewcząt i ja dostałyśmy polecenie urządzenia szpitala chorym. Zaprowadzono nas pod konwojem do jakiegoś baraku umyłyśmy go z przerażającego brudu i urządziłyśmy dwie sale. Jeszcze podłogi dobrze nie wyschły, jak zaczęli napływać chorzy. Każdy z kocem pod bok i drugim do przykrycia się. Przybyli też nasi lekarze, oczywiście dr Ginko i inni. Ze mną pracowali dr Rymian, dr Tymiński i dr Pimpicki.
Po pierwszym dniu pracy wróciwszy do koszar dowiedziałam się, że suterena, w której nas zainstalowano nosi nazwę wtaraja minamiotnaja rota( 2. kompania moździerzy)
Po dwóch tygodniach, szpital został zlikwidowany. Miano nas szkolić jako kierowców, ale nie było samochodów do nauki jazdy, ale przez krótki okres dysponowałyśmy ogromnym traktorem, do którego należało takim małym osobom jak ja wchodzić po drabinie. Kierownica była rozmiarów jak duża balia. Brakowało rąk, aby ją ująć. Odmówiłyśmy tej nauki. Zaczęła się strajawaja podgatowka (musztra).Pewnego dnia zaprowadzono nas do łaźni, nasze ubrania zabrano do dezynfekcji, a nam po kąpieli wydano sowieckie mundury.
Za parę dni kazano przyszyć do furażerek sowieckie gwiazdki. Na znak protestu tego dnia nie przyjęłyśmy posiłków. Wtedy oni wsadzili na odwach Sabinę i Ignasię do czasu aż założymy gwiazdki. Na następny dzień nasi chłopcy dostali również gwiazdki. Do ich założenia zostali przymuszeni różnymi szykanami.
Teraz od rana do obiadu dostawałyśmy w kość intensywną musztrą i innymi ćwiczeniami.
Przygotowywano nas do jakiejś parady. Okazało się, że szykowano nas do uroczystości złożenia przysięgi wojskowej. Tu nastąpiło stanowcze odmówienie przez wszystkich chłopców i dziewcząt. Nie pomogły żadne perswazje, prośby, ani groźby. Było to ogromne zaskoczenie dla naszych sowieckich dowódców. Nastąpił radykalny przełom. Zabrano nam nowe umundurowanie, wydano jakieś podarciuchy. Nas dwoma ciężarówkami wywieziono do pracy na podsobnoje chaziajstwo. Był już wrzesień, pracowałyśmy przy kopaniu kartofli, a nawet budowaliśmy świniarnik i stodołę. Stodoła okazała się ponad nasze siły. Była to budowla dużą, wysoka, a materiał budowlany to stare podkłady kolejowe, jako zaprawa glina wymieszana z końskim nawozem i zgrabionymi liśćmi. Było zimno, padał dokuczliwy deszcz. Odmówiłyśmy pracy. Czekała nas kara, ale w Kałudze zabrakło w koszarowej kuchni kapusty skierowano nas na olbrzymie pole z tą jarzyną. Głowy kapusty były duże, dorodne i ciężkie, po nocnych przymrozkach oblodzone, noże do wycinania byle, jakie, już po południu miałyśmy na dłoniach krwawe pęcherze, które przy pracy pękały i sprawiały dotkliwy ból. W szałasach, w których spałyśmy, pod jednym kocykiem, na gołej trawie nie można było usnąć. Zmarznięte, niewyspane zapadałyśmy na zdrowiu.
Postanowiłyśmy nie wyjść do pracy, jeżeli nas nie ulokują w jakimś ludzkim pomieszczeniu. Naszymi dowódcami byli dwaj lejtinanci oni wysłuchawszych naszych protestów- pięknie mówiła po rosyjsku, jedna z naszych koleżanek Wiosenka. Była to osoba około 40 lat, z zawodu felczer, jej rzeczowa argumentacja została przyjęta i na czele z naszymi opiekunami udałyśmy się do zabudowań kołchozowych. Na nasz widok pozamykały się wszystkie drzwi, ale jest takie zaklęcie, które je kolejno otwierało. W ten sposób do każdego domostwa została wepchnięta czwórka polskich dziewcząt. Odżyłyśmy w domach było ciepło i czysto!
Pod koniec miesiąca, przybyły dwie ciężarówki, a na nich nasi żołnierze, którzy przyjechali nas wyzwolić. Nasz lejtinant Szaścin odczytał na kapuścianym polu rozkaz dzienny, podając informację, że kobiety zostają zwolnione z obozu i mają być odesłane do miejsca zamieszkania(żytielstwa). Szalałyśmy z radości! Tylko nasz starszyna, powiedział:
Ja też się cieszę z wami, ale myślę, że lepiej Wam tutaj, bo o tym wie cały świat. A w Wilnie przyjdzie ktoś, co powie chodź z nami i wtedy już nikt o tym nie będzie wiedział.
Jego słowa okazały się prawdziwe prawie wszystkie sanitariuszki i łączniczki, które wróciły z Kaługi zostały w Wilnie do końca 1944 r. aresztowane. Wiele z nich otrzymało wieloletnie wyroki, a losy ich były bardzo różne.
W Kałudze było nas 48 kobiet. Wiele już z nich nie żyje. Wspominam je z bólem serca. Przede wszystkim Sabinę Kalinowską Korejwo, która patronowała nam do ostatnich dni swego życia.
Z udziałem Sabiny Kalinowskiej oraz Lusi Różyńskiej i w/w - powstał niepełny wykaz dziewcząt. Które trafiły do Kaługi. Ciągle istnieje nadzieja, że w końcu uda się dotrzeć do akt archiwalnych, pozwalających na odtworzenie pełnego wykazu naszych współtowarzyszy broni i niedoli kałuskiej.
1. Sabina Kalinowska, ps. Sabina- urodz. 15.10.1925 r. w Lublinie. W Wilnie zamieszkała
od 1927 r. Wprowadzona przez swoją siostrę Barbarę do pracy w kons-
piracji, początkowo w Garnizonie m.Wilna,
a następnie od grudnia
1943 r.jako łączniczka 3. Brygady Szczerbca.
Po rozbrojeniu trafia
do obozu w Miednikach, wywieziona do Kaługi,
gdzie przebywa do
momentu zwolnienia kobiet. W pamięci uczestniczek
pozostała jako
jedna z najdzielniejszych, krzepiących ducha
całej babskiej roty.
Jej mężem został Marian Korejwo, ps. Milimetr
z 3. Br. Szczerbca
Zmarła w Gdańsku.
2. Wanda Cejkówna, po mężu Kiałka. koleżeńska, pomocna w każdej
potrzebie, zachowała
się w pamięci jako najładniejszy uśmiech babskiej
roty w Kałudze.
3. N.N. ps. Wiosenka najstarsza w grupie,
zawodowa pielęgniarka, wspaniała tłumaczka
z polskiego na rosyjski i odwrotnie, potrafiła
w trudnych sytuacjach kon-
fliktowych z władzami obozu wyjść ręką obronną.
4. NN. ps.Kozaczek niewysoka, brunetka,
z nieodłącznym papierosem w ręku, która
o 5 rano, na dźwięk pobudki odrywała głowę
od siennika, z jej tylko
właściwym rozłożeniem akcentu mówiła : jasna
cholera . .
5. NN. ps. Hajduczek wysoka, smukła, poważna, ciemne brązowe oczy
o kroju
bizantyjskiej piękności.
6. NN. Ignaś - wspaniała dziewczyna, silna,
wysoka, krótko ostrzyżona blondynka.
Odważnie mówiła bez literackich ozdób, za to z męską prostotą co
komu się należało nie wyłączając naszej oficerskiej
władzy.
Sama wesołość!
7. Teresa Kaczanowska, po mężu Kujawa. ps. Jedyna piękne zęby, szparka między górnymi
jedynkami, miła, dobra dziewczyna ,przed rozbrojeniem
była w l. Brygadzie
Juranda Zmarła w Szczecinie.
8. NN ps. Pączek była z Brygady Juranda
9. NN Cyganka - tęskniła za swoją gitarą,
na której grała na Jurandowych wieczorach
w partyzanckim lesie.
10. NN. ps. Abisynka bardzo ładna, o dużej
kulturze bycia, była z siostrą Basią i bratem
Jurkiem.
11. Barbara Maruszewska siostra Krysi i Jurka
Maruszewskich
12. Ada Banaszewska intelekt dowcipu, piękna
sylwetka, dziecięca mimiczna buzia,
bardzo muzykalna.
13. Bronisława Pałubińska ,ps. Madelon kochana koleżanka, zawsze pogodna, zawsze
gotowa do pomocy. Jej mąż był również w Kałudze.
14. Wanda Adamkowiczówna tęskniąca za domem.
15. Poraj Dolińska cicha, serdeczna koleżanka.
16. Narkiewiczówna niewysoka, ciemno-złote, faliste włosy zaplatała
w warkoczyki nad
uszami. Sporo piegów na buzi dodawały jej
uroku.
17. Lusia Różyńska - najdłuższe rzęsy w rocie,
poważna, zasadnicza, solidarna, lubiana.
18. Ania z UBK (III bat. 77 p.p. AK) blondyneczka, duże mądre
oczy, poważna, świetnie
się z nią rozmawiało, bardzo miła koleżanka.
19. NN. ps. Kalina dźwięczny sopran, stale
śpiewająca, jej ulubiona piosenka to : Przy
drodze stoi biały dom .Miła, rozmowna i zadająca
dużo pytań.
20. Halina i
21 Sulima obie profesjonalne pielęgniarki z
2. Brygady, ciche, poważne, zawsze
zapracowane.
22. Nusia - najmniejsza, chodziła w ostatniej czwórce. Nie było dla niej odpowiednich
butów, były zawsze za duże, stąd ciągle miała
obtarte nogi.
23. Kazimiera Żejmo ps. Kaźka współautorka
powyższej listy, po mężu Paradowska.
Po zwolnieniu z Kaługi i powrocie do Wilna jesienią 1944 r. zostaje już w
grudniu aresztowana przez NKWD, a 10 marca 1945
r. bez sądu, wywożona do
Saratowa, po drodze zachorowała na tyfus, przekazano
ją do więzienia w Mińsku
po wyzdrowieniu przewieziona do Wilna na Łukiszki,
zwolniona w sierpniu 1945
W piątek 28 lipca 1944 r. pod murami miednickiego zamku przeszliśmy pierwszą rewizję. Żołnierze wojsk ochrony pogranicza, w dużej mierze pochodzenia azjatyckiego, niskiego wzrostu, jak ktoś określił drobne postacie, o czarnych, skośnych oczach, dzikie o obojętnym wyrazie, z niezwykłą zręcznością przeszukiwały nasze rzeczy wyjęte z chlebaków i plecaków. Odrzucali na bok wszystkie metalowe przedmioty, przede wszystkim brzytwy, żyletki, noże, ale i aluminiowe pudełka od mydła. Odrzucają wszystkie papiery, druki, książki, dowody osobiste, medykamenty, bandaże, proszki od bólu głowy, aspirynę wszystko na kupę, bezładnie. W Kałudze dopiero nam wyjaśniono mogła być to trucizna, taki proszek jeden czy drugi, nic nie wiadomo. . . Oficerowie chodzą, przyglądają się robocie swoich chłopców. Towariszcz lejtnant mydło mi się zepsuje, zostawcie mi pudełko Bieri. Nadzieja błyska. A to książeczka do nabożeństwa. . . . Moliszsia? machnął ręką. Rewizja skończona. To jedna ze scenek, a było ich mnóstwo. W innej grupie było gorzej. Ci, co szli w pierwszej partii, trafili na złodziejskie ruchy skośnookich chłopców, bez większego dozoru oficerów. Szły na bok : zegarki, pierścionki, a nawet obrączki. Dopiero interwencja pokrzywdzonych dała koniec grabieżom i w końcu zegarków i pierścionków nie ruszano. Naturalnie zrewidowanie ponad 4.000 ludzi, wciągu niecałych dwu dni nie ogołociła wszystkich. Np. w jednym z wagonów na 45 osób zabrano zaledwie 2 noże i l brzytwę, zostało jeszcze około 15 noży i l4 brzytew. To też było, czym powycinać różne otwory w wagonach, co nie uszło uwagi konwojującego. Wydał rozkaz Oddajcie noże i brzytwy! Inaczej będzie ponowna rewizja. Krótkie porozumienie oczyma, na odczepnego oddaliśmy 4 najgorsze noże. Konwojent odszedł zadowolony.
Po przyjeździe do Kaługi dowódca plutonu lejtnant przeprowadza rewizję osobistych swoich podwładnych. Niektórzy robią to pobieżnie, jakby dawali do zrozumienia, że wypełniają tylko rozkaz przełożonych. Dla zadokumentowania spełnienia obowiązku, przekazują zabrane dowody osobiste, trochę niemieckich marek, parę noży, czy brzytew.
Następne rewizje związane były z wypadkami zamiany gwiazdek na polskie orzełki. Dokonywali je sami dowódcy roty, a przy okazji trafiali na inne nie regulaminowe przedmioty, np. ktoś miał zachowane kąpielówki lub inne łachy, konfiskowano je jako niepotrzebne sowieckiemu żołnierzowi.Były też próby ingerencji w sprawy duchowe. Któremuś w czasie rewizji wypadł obrazek z Chrystusem. Oficer indagował, Co to Wasz Bóg? Wy wierzycie w taki obrazek? Nasz żołnierz odpowiedział: Obrazek tylko przypominam nam Boga, my nosimy go w sercu O dziwo ani obrazek, ani książeczka na nabożeństwa, w której on był nie zostały skonfiskowane13).
Na szczęście w późniejszym okresie naszego pobytu już w czasie pracy w lesie nie nękano nas rewizjami.
Jedną ze specyficznych cech systemu socjalistycznego - to systematyczna, zorganizowana, powszechna penetracja wszystkich zbiorowisk ludzkich. Ten system, przez rozbudowaną sieć donosicieli, agentów i funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa, starał się wykryć najmniejsze odchylenia, nie tylko w działaniu, ale nawet w myśleniu swych obywateli.
Nasza parutysięczna rzesza, najczęściej ludzi młodych, wychowanych w duchu patriotycznym, gotowa do wielkich poświęceń na rzecz swej Ojczyzny - musiała uczulić odpowiednie organa sowieckie, dążące do ujarzmienia i utrzymania nas w ryzach.
Stąd pierwszym krokiem naszych opiekunów było oddzielenie polskiej kadry oficerskiej i podoficerskiej od żołnierskiej masy.
Uważano, zresztą słusznie, że element ten będzie utrudniał im podporządkowaniu naszych umysłów. Przez bardzo długi czas, służby specjalne, starały się wykryć ukrywających się wśród nas oficerów i podoficerów i wywieźć ich do specjalnych obozów. Aby temu sprostać ulokowano znacznie wcześniej oddanych polskich komunistów w naszych szeregach. Do nich należeli, między innymi Henryk Chmielewski i Szczepan Stec, oddelegowani przez Związek Patriotów Polskich do naszych oddziałów partyzanckich 16). Obaj w Kałudze otrzymali pracę w strukturach zaopatrzeniowych i zostali zwolnieni z udziału w ćwiczeniach wojskowych. Ogół żołnierskiej masy, traktował tych, którym udało się ulokować w kuchni, magazynach, stolarni, warsztatach naprawczych, jako szczęściarzy - nie łączono wtedy ich szczęścia z odpowiednimi zadaniami, jakie wykonywali dla NKWD. Co wcale nie oznacza, że każdy wykonujący takie funkcje musiał być na usługach NKWD.
Sowiecki system miał już wydoskonalone metody
pozyskiwania współ-pracowników, bardzo często w drodze szantażu i zastraszania.
O takich metodac pisał np. Witold Czarnecki17): Sierżant zaprowadził mnie do małego domku poza
koszarami, na skraju miasta. Za biurkiem siedział oficer, nagan na biurku,
jakieś papiery. Mówi My wsio znajem, masz w Wilnie matkę i młodszego brata.
Podaje adres i inne szczegóły. Zastanawiam się, skąd on to wie? Żąda współpracy,
mówi, że koledzy zmawiają się, chcą uciekać,
co będzie traktowane jako dezercja z frontu. Wywijam się jak umiem, udaję
durnia, mówię, że jestem wśród obcych, nikogo nie znam. Pada argument nie
do obalenia. Nie podpiszesz, twoja rodzina pojedzie na Sybir. Podpisuję
wreszcie dla świętego spokoju jakiś świstek,
myśląc całuj psa w nos. Myślę, że takich podpisów zebrano całą kolekcję,
bo wciąż kogoś wyprowadzano. Nasz bohater w końcu decyduje się na ucieczkę.
Napisał kartkę do swej Mamy, że siostrzeniec mojej cioci pewno będzie na Boże
Narodzenie w domu. Koło 10 grudnia z
dwoma kolegami ukrywają się w ruinach cerkwi, a następnie dostają się na
kałuski dworzec kolejowy, gdzie partol wojskowy ich aresztuje i dostarcza
do koszar. Sąd polowy, w składzie: oficer, podoficer i szeregowy, wymierza karę - 7 lat łagrów. Pominę opis pobytu w więzieniach
sowieckich Witolda, z ciekawą charakterystyką sylwetek sowieckich więźniów.
Pozwolę jednak zacytować epilog tej sprawy Po ogłoszeniu częściowej amnestii
w sierpniu 1945 r. Witolda wezwano do biura łagru, celem załatwienia formalności zwolnienia. Kiedy
wyraził on chęć wyjazdu do Lublina do Polski, usłyszał W Polszu nielzia!
A gdzie ty urodzony? W Sarnach Tak ty Ruskij Zdębiał, zaczynał zdawać
sprawę, że wydostanie się z Związku Sowieckiego nie będzie takie proste. Za radą życzliwego więźnia-oficera,
podał jako miejsce docelowe Oszmianę, z której dostał się do Wilna, następnie
do Polski.
Ciężka praca, głodowe racje żywnościowe powodowały u niektórych bunt i sprzeciw, a nawet odmowę podejmowania pracy. Taki przypadek opisuje Wiktor Iwanowski:ˇ Oświadczyłem, że nie mam sił i pracować nie będę. Pewnej nocy, wszyscy śpią jak zabici. Nagle ktoś mnie budzi, widzę stoi nade mną oficer- dowódca. Gestem ręki nakazuje zachowanie ciszy i wyjście z nim. celowo nadepnąłem brzuch mego sąsiada. Rozdarł się w niebogłosy, za chwilę obudziło się kilku następnych.
W naszym batalionie, i nie tylko w naszym, ciągle penetracje personalne, systematyczne wyłuskiwanie, a to od Łupaszki, a to od Ragnera, a nawet jeszcze tych od Kmiecica,(którzy uszli z życiem). Penetracja była wynikiem pracy własnych kapusiów, których nie brakowało w żadnym środowisku. Ci wyłuskani ginęli, rano stwierdzano brak jednego lub kilku kolegów, była to znana bolszewicka metoda. Oficer wyprowadził mnie, repetując pistolet do kapliczki, ziemianka politruka, znajdująca się na uboczu. Tam stanąłem przed obliczem samego ppłk. Bułhakowa. Po zameldowaniu się. On ryknął: Pracować ci się nie chce, a więc nie zobaczysz już więcej ani ojca, ani matki, ani rodziny. Wiem, sprzyjasz hitlerowskim bandytom, a więc jesteś faszystą, a na takich my mamy sposoby Ten monolog trwał jakiś czas. Próbowałem się tłumaczyć, ale to nie pomagało. W końcu wróciłem do ziemianki, już bez eskorty. Byłem załamany, postanowiłem zakończyć swój strajk i iść do roboty. Oni jednak mają metody!
W jakiej formie fizycznej i psychicznej wytrzymywał każdy uwięziony zależało od wielu czynników. Jak był przygotowany do pracy fizycznej, jak organizm jego był odporny na niedożywianie, jak daleko posuwał się w ryzykanckich poczynaniach dla zdobycia żywności. Polegało to na grupowym wyjściu nocą ze strzeżonego obozu w sposób niezauważony, dojścia do najbliższego kołchozu, rozbicia zamknięcia ziemianki, gdzie przechowywano żywność i powrotu do obozu w sposób niezauważony przez strażników. Dawało to poza kilkoma kilogramami ziemniaków, jeszcze dziwną pewność psychiczną przeciwstawiania się trudnej sytuacji, w jakiej się znalazło.
Tutaj należy wspomnieć o sporadycznych przypadkach udziału naszych chłopców na usługach naszych ciemiężycieli. W tak wielkiej masie ludzkiej zawsze znajdą się osoby o słabym charakterze, ulegającym zastraszeniu lub chcące, chociaż minimalnie poprawić ciężkie warunki bytowe, np., za lżejszą pracę. We wspomnieniach Kazimierza Kozłowskiego ( III batalion) ,został wymieniony pomkomwzwod Giza, był on prawą ręką d cy plutonu sierżanta Kinzigułowa, znanego powszechnie jako ślepego wykonawcy wszystkich rozkazów, nie bacząc na warunki ich wykonania. Chłopcy obiecywali jemu wyrzucenie go z wagonu przy powrocie do kraju. Jak wynikało z relacji innego naszego żołnierza Bolesława Stockiego. Ten nieszczęsny Giza w końcu ucieka z lasu, zostaje złapany i skazany na 10 lat ciężkich robót, nie wracał już z nami do kraju. Teraz nie znając zakresu jego wysługiwania się trudno jest obiektywnie osądzić jego postępowania, jak i zasięg jego winy. Na pewno jeden z wielu osobistych dramatów wojennych.
W zasadzie od początku naszych kontaktów ze sojusznikami naszych sprzymierzeńców t.zn. ze Związkiem Sowieckim mieliśmy do czynienie z próbami ucieczek. Już w czasie rozbrajania próbowano przedostać się do Warszawy, która kontynuowała akcję Burza oswobodzenie terenów okupowanych przez Niemców, przed wejściem Sowietów. Mieliśmy jako pełno-prawni gospodarze witać nadciągającą Armię Czerwoną. Niestety Sowieci mieli zupełnie inne plany wobec nas i nie uznawali oni naszej suwerenności. Byliśmy po prostu ich sferą wpływów, podporządkowaną interesom wielkiego Kraju Rad.
Zaraz po rozbrojeniu, kiedy prowadzono nas do obozu w Miednikach było sporo prób ucieczek naszych chłopców. Między innymi, właśnie w takim czasie uciekł mój brat Jerzy,Mur. Ja nie będąc zbyt stanowczy, dałem się doprowadzić do miednickiego obozu. Na pewno nie wszystkie próby tych ucieczek były owocne.
Opowiadano o bezkompromisowości naszych konwojentów,
w przypadku takich prób dochodziło do strzelania i zabójstwa. Taki przypadek
opisuje W. Iwanowski: Wkrótce staliśmy się świadkami pierwszej tragedii.
Zaraz po rozpoczęciu marszu jeden z partyzantów (nazwiska jego nie znaliśmy)odłączył
się i zaczął uciekać. W pogoń natychmiast ruszyło kilku konnych, dopędzili
go i zaczęli okładać pejczami.Na to podjechał sowiecki major, żołdacy rozstąpili
się, a major wymierzył i strzelił do
bezbronnego, następnie odjechałby za chwilę powrócić i oddać do leżącego
jeszcze kilka strzałów. Obraz ten prześladuje mnie do dzisiaj. Nie skończyło
się na jednej tragedii. W czasie gdy wszyscy byli zaabsorbowani morderstwem
dokonanym przez bolszewików na partyzancie,
inny chłopak wyrwał się do ucieczki z drugiej strony kolumny, wykorzystując
nieuwagę eskorty. Był oddalony od kolumny jakieś 50 metrów, gdy ruszyła za
nim pogoń na koniach. On jednak zdążył dopaść terenu pokrytego krzakami.
Padło kilka strzałów. Po chwili z krzaków wyłonili
się konni i z zadowoleniem orzekli: No i etowo swołacza toże ubili Po
czterdziestu latach, na spotkaniu akowców, całkiem przypadkowo zeszliśmy
na temat tamtej ucieczki i dokonanego morderstwa przez NKGB. I oto okazało się, że wcale towo swołacza nie
ubili. Młodziutki wówczas 16- letni partyzant ps. Bończa Tadeusz Mieczkowski
- żyje do dzisiaj.18)
W okresie przetrzymywania nas w Miednikach, mimo
silnie uzbrojonych straży byli też uciekinierzy. Sam miałem okazję opuszczenia
tego obozu, przy pomocy mojej Mamy. Ale jak już nadmieniałem wcześniej
były sytuacje i odwrotne. Mianowicie dobrowolnego przybywania do obozu młodych
Polaków, celem uniknięcia sowieckiego werbunku do armii.
Trzeba jednak stwierdzić, że w tym zakresie panował pewien rozgardiasz,
nie było jednolitego sposobu postępowania. Dowodem może być zalecenie członka
Komendy Głównej - legendarnego Stanisława Kiałki. W swoich wspomnieniach
odnośnie Miednik pisze on: W pierwszym rzędzie posłałem wiadomość do chłopców, którzy zostali internowani
w Miednikach, by uciekali. Zrobili to wszyscy z kompanii szkolnej 6. Brygady
Konara i Przerzutu z miasta, którzy tam się dostali. Pozostał tylko jeden,
który mając matkę w Jugosławii, tą drogą chciał się przedostać na Zachód.19)
W czasie naszego pobytu w koszarach w Kałudze,
nastąpiły dalsze próby ucieczek, które były jednak traktowane jako dezercja
z armii. Złapanych publicznie sądzono przed całym pułkiem. Wyroki były wysokie
- od 10 - 15 lat ciężkich robót w łagrach. Niestety losu skazanych, jak również
wszystkich szczęśliwców, którym powiodło się - nie udało się ustalić. Jedną
z takich bodaj, że pierwszą udaną ucieczkę zrelacjonował Zygmunt Kłosiński
20)
We wrześniu 1944 r., po kryzysie przysięgowym
grupa pięciu chłopców ze Smorgoń: Leon Birn, Tadeusz Dunowski (Ali), Kazimierz
Kosowicz (Kusy), Zbigniew Radzikowski (Mruk) i Roman Sławiński (Szturlis)
postanowili nie czekać niepewnego losu niepokornych żołnierzy Armii Czerwonej.
W odpowiednim momencie udało się im opuścić
koszary i oddalić się. Dla zmylenia pościgu obrano kierunek północny.
Maszerowano nocą, a o świcie odpoczywano w
lesie, z dala ludzkich siedzib. Po dziesięciu dniach marszu znaleźli się
oni nad rzeką Ugrą. Teren wcześniejszych walk frontowych pełen był rozbitego
sprzętu wojskowego, a w świetle księżyca bielały ludzkie i końskie kości.
Jeszcze parę razy przekraczano rzeki, najczęściej wpław. Unikano linii kolejowych,
strzeżonych przez uzbrojone patrole. W końcu osiągnięto okolice Wiaźmy, a po dwudziestu kilku dniach
- okolice Smoleńska. Tu celem zdobycia żywności ziemniaki z pól, podzielono
się na dwie grupy. Niestety obie grupy już się nie spotkały i dalsza wędrówka
przebiegała innymi drogami. Ali z Mrukiem zadecydowali się na marsz również dniem. Powód wyniknął
z konieczności przeprawy przez Dniepr, który najlepiej było dokonać pociągiem
towarowym. Na peryferiach Smoleńska przeżyli chwilę grozy. Głodni i zziębnięci
zapukali do jednego z domostw, gdzie gospodyni ugościła ich w kuchni mlekiem i ziemniakami. Przez
uchylone drzwi zobaczyli mężczyznę w mundurze enkawudzisty, czyszczącego
rozebrany na stole pistolet. Kobieta ofuknęła go w trosce o obrus i zamknęła
drzwi. Pokrzepieni, podziękowali i czym prędzej opuścili gościnny dom. Ominąwszy przejazd kolejowy, na
stacji rozrządowej, chyłkiem wdrapali się do pustego wagonu-węglarki. W czasie
drogi do wagonu dosiadło się kilku pograniczników. O dziwo nie zainteresowali
się dwoma bojcami współpasażerami, nawet dostali od nich po kawałku chleba. Teraz pociągiem posuwali
się szybciej. Po dwóch dniach dojechali do Mołodeczna, stąd było już blisko
do Smorgoń, a więc byli w domu.
Natomiast druga grupa Kusego została zatrzymana
przez patrol wojskowy w okolicy Smoleńska, któremu oświadczyli, że skierowano ich z 361 pułku
Armii Czerwonej do polskiej armii Berlinga, odpowiednie dokumenty posiadali
ich dwaj koledzy, którzy się zagubili. Po paru dniach aresztu, nie mając
zapewne możliwości sprawdzenia wiarygodności ich oświadczeń, dostali z wojenkomatu skierowania do Lublina.
Pojechali jednak do Wilna. Stąd Leon Birn i Roman Sławiński, jednym z pierwszych
transportów repatriacyjnych przedostali się do Polski.. Kusy miał mniej
szczęścia, po paru dniach pobytu w Wilnie został zatrzymany na ulicy, aresztowany, a później
drogą wielu wileńskich akowców wywieziony za krąg polarny. Przetrwał wygnanie,
wrócił do Polski w 1956 r.
Dzisiaj i główny bohater Zbigniew Radzikowski
Mruk i opisujący tą pierwszą ucieczkę z Kaługi Zygmunt Kłosiński Huzar,Dan już nie żyją.
Ciężka praca w podmoskiewskich lasach i zdawałoby
się beznadziejność naszego położenia. nastroiła wielu aktywniejszych chłopaków
do organizowania, przemyślnych ucieczek, najczęściej w małych grupach. Jedną
taką udaną eskapadę opiszę według ustnej
relacji jej autora21):
Mieczysław Turek, ps.. Kmieć z-ca dcy 1.plutonu
kawalerii Oddziału Rozpoznawczego Komendanta Okręgu ( OR KO ) zataił w Miednikach
swój stopień podoficerski i dostał się do Kaługi z całą bracią żołnierską.
Pod koniec maja 1945 r. Wszystkie bataliony robocze zelektryzowała wieść
o ucieczce trzech naszych żołnierzy z III batalionu . Opowiadano, że zawładnęli
oni samochód ciężarowy Zis 5, którym zwożono z lasu drewno i dzięki temu
znacznie oddalili się od miejsca zsyłki
i nie zostali złapani. Po 48 latach tak zrelacjonował swoją ucieczkę M. Turek:
Widząc nasze beznadziejne położenie, brak zainteresowania naszym losem
zachodnich sojuszników, po l maju 1945 r. Podjąłem decyzję ucieczki. Zaczęliśmy
ze Stanisławem Tamulewiczem, byłym żołnierzem 3 Brygady Szczerbca gromadzić
prowiant. Staszek znał rzemiosło szewskie i z powierzonego materiału wykonywał
dla oficerów sowieckich, w naszym batalionie, buty, za co otrzymywał dodatkowy
chleb, kaszę nawet konserwy. Z okresu
partyzantki skrzętnie ukrywałem w czasie licznych rewizji swój wojskowy kompas.
W pewnej odległości od naszych ziemianek urządziliśmy schowek na gromadzone
produkty. Do naszego zespołu przyjęliśmy trzeciego żołnierza(nie pamiętam
już jego imienia i nazwiska). Był on
bardzo religijny, ciągle żarliwie się modlił. Naszą ucieczkę zaplanowaliśmy
w drugiej połowie maja, licząc na lepszą, cieplejszą pogodę. W naszym schowku
mieliśmy 3 bochenki chleba, 2 kg kaszy, 1 kg. soli i parę konserw. Jeden z kolegów pracujący w warsztatach samochodowych,
wykonał nam 3 solidne noże. Pewnego dnia, przed 15 majem, zauważyliśmy kręcących
się koło naszej ziemianki funkcjonariuszy NKWD, obawiając się, iż chodzi
o naszą ucieczkę, niezwłocznie ruszyliśmy w drogę pieszo.
Pogłoski o samochodzie Zis 5 nie były prawdziwe.
Szliśmy przez kilka nocy, w dzień wypoczywaliśmy w gęstwinie lasów. Złożyliśmy sobie przyrzeczenie nigdy nie opuścimy żadnego z nas, nawet w przypadku choroby, będziemy oczekiwać do czasu, kiedy będzie mógł iść. Jeżeli wpadniemy to razem we trójkę. Początkowo okolice były słabo zaludnione, gdzieniegdzie natrafialiśmy na kołchoz lub sowchoz, które ostrożnie omijaliśmy. Po dwóch tygodniach nasze zapasy żywnościowe wyczerpały się, zaczęliśmy podkradać, początkowo z pól, najczęściej ziarno zbożowe, prażyliśmy je zamiast chleba. W lasach napotykaliśmy na pociski, rozbrajaliśmy je, gromadząc w woreczku proch, służył nam do szybkiego rozniecania ognia. Byliśmy już mocno umęczeni, nogi opuchły w kostkach, obuwie mocno nadwyrężone. Głód zmuszał nas do radykalniejszych działań : zabijaliśmy napotykane na pastwiskach zwierzęta kołchozowe owce, czasami nawet krowę lub konia. Naturalnie tylko część mięsa mogliśmy zabrać ze sobą, reszta zostawała na polu. Kiedy skończyła się sól, zapałki, zaczęliśmy zdobyte mięso odstępować kołchozowej ludność, naturalnie w pewnym oddaleniu od miejsca jego zdobycia. Do chałup wchodziliśmy wieczorem, gdzieś na skraju wsi i po załatwieniu transakcji jak najspieszniej oddalaliśmy. Raz w czasie swojej wędrówki trafiliśmy na pole minowe między lasami, przebyliśmy je z dużą ostrożnością, w odstępach 50-metrowych. Wreszcie dotarliśmy do rzeki Moskwy, około 30 kilometrów od stolicy. Przebyliśmy ją wpław i za dwa dni znowu natknęliśmysię na tą rzekę lub jej dorzecze. Przed ucieczką miałem około 300 rubli, które służyły nam na opłacanie różnych usług ludności, dając od 10 do 20 rubli, a więc zasób ten szybko się wyczerpał.
Dłuższe przerwy robiliśmy zazwyczaj w niedziele, wtedy robiliśmy generalne pranie, odpoczywaliśmy, nie zapominając o modlitwie. Kiedy dotarliśmy do Dniepru, byliśmy już bardzo wyczerpani, nawet dłuższe odpoczynki już nie wystarczały. I wtedy przypadek odmienił nasze wędrowanie w jednym kołchozie zauważyliśmy trzy uwiązane łańcuchami łodzie. Po wielu trudach udało się nam jedną łódź uwolnić.Teraz przez osiem dni płynęliśmy wypoczywając ku Smoleńskowi. Od czasu do czasu przybijaliśmy do brzegu dla zdobycia żywności i posilenia się.
Ta sielanka niestety została przerwana, kiedy zbliżyliśmy się do dużego, żelaznego mostu, zauważono nas i próbowano zatrzymać, musieliśmy zawrócić i zrezygnować z wodnego środka lokomocji. Nie chcieliśmy już dalszej drogi kontynuować pieszo. Na jednym z kołchozowych pastwisk ujrzeliśmy stado niepopętanych koni. Wydawało się mnie, że są to polskie konie, wyglądały jak kawaleryjskie konie spod siodła. Koledzy ukryli się w lesie,sam pochwyciłem dwa konie. Uważałem to jako wojskową rekwizycję. W następnym kołchozie zdobyliśmy wóz i uprząż. I tym zaprzęgiem dojechaliśmy aż pod Mołodeczno, gdzie sprzedaliśmy wóz , a następnie jednego konia. Pieniądze podzieliliśmy między sobą i rozstaliśmy się. Każdy udał się w swoją stronę. Do Smorgoń dotarłem z jednym koniem, którego też musiałem sprzedać.
Nasza ucieczka z podmoskiewskich lasów trwała
sześć miesięcy. Był to ogromny trud, niewyobrażalny do pokonania przez człowieka.
A jednak osiągnęliśmy to, co zamierzyliśmy - byliśmy znowu na naszej wileńskiej
Ziemi jako ludzie wolni, chociaż kraj był ciemiężony.
Od razu nawiązałem kontakt z naszą akowską konspiracją
w Oszmianie. Sytuacja była skomplikowana, większość ludzi związanych z działalnością
Armii Krajowej wyjechała do Polski. Złożyłem aż w trzech komórkach konspiracyjnych
zapotrzebowanie na kartę repatriacyjną.
O dziwo, otrzymałem trzy karty, Świadczy to o znakomitej działalności naszej
konspiracji. W końcu 1945 r. Wraz z 11 innymi akowcami opuściłem Wileńszczyznę,
aby prowadzić gospodarstwo rolne pozostawione przez rodziców w Polsce.
Bohater tej relacji zmarł w końcu listopada 2000 r.
Bardziej efektywną i znacznie szybszą ucieczką
okazała się eskapada Henryka Szostaka22), pochodzącego z Dyneburga( Łotwa).
Na przełomie stycznia i lutego 1945 r. Ze swoim kolegą ps. Jasny w pobliskiej
wsi, sprzedali swoje narzędzia pracy piłę i siekierę, ukryli się w załadowanym
drewnem wagonie, gotowym do odjazdu do Moskwy. Podróż była uciążliwa. W wagonie,
między drewnem a drzwiami było bardzo mało miejsca. Temperatura na zewnątrz
około 30 C, musieli czuwać na zmianę,
aby nie zamarznąć. Co l5 minut zmieniali się jeden spał, drugi czuwał.,
trwało to całą dobę. Do Moskwy dotarli zmarznięci do szpiku kości. Tam przede
wszystkim na targowisku zjedli po trzy miski gorącej zupy. Następnie metrem
dojechali do Białoruskiego Dworca, skąd
odchodziły pociągi do Wilna. Do pociągu nie było łatwo się dostać. Biletów
na przejazd nie sprzedawano bez odpowiednich przepustek, przy wejściu na
peron kontrolowano, przy drzwiach wagonu znów kontrola. Okrężną drogą wyszli,
więc na odpowiednie tory i wskoczyli
do wagonu, kiedy pociąg był już w biegu. Podróż do Wilna trwała około tygodnia.
I wreszcie chciałbym wspomnieć o jeszcze jednej ucieczce, opisanej na 50 stronach wspomnień, przez Wiktora Iwanowskiego23). Zdecydował się on ze swoim bratem Tolkiem i dwoma kolegami Wićką i Wińką podjąć próbę ucieczki z Kaługi w miesiącu wrześniu. Wiktor z prac w lesie, został przywieziony jako specjalista do położenia asfaltu w koszarach w Kałudze. Po zebraniu zapasów żywności, głównie sucharów, cukru, soli oraz zapałek i tytoniu(byli palaczami), podjęli z niemałymi przeszkodami ten ryzykowny krok. Od Kaługi starali się oddalić łódką płynąć rzeką Oką. Później pieszo, unikając osiedli, wiedzieli, że każdy obywatel Związku Sowieckiego mógł dostać 1 pud mąki (16 kilogramów) za każdego złapanego zbiega, czy dezertera. Po długim marszu dotarli w okolice Kozielska, pokonując około 120 km od Kaługi i tu zatrzymani przez wojskowy patrol podjęli brawurową decyzję wymknięcia się z ich rąk. Spowodowało to rozdzielenie się Wiktor z postrzelonym bratem Tolkiem kontynuowali, już tylko we dwoje, dalszą eskapadę ku wolności. Pozostało im 29 zapałek, 4 paczki tytoniu po 200 g., trochę soli. Szczegółowy opis przeżyć tej dwójki mógłby posłużyć za scenariusz do pełnego napięcia filmu. Pożywiali się głównie grzybami, ziemniakami i kapustą z pól kołchozowych, jarzębinami, żurawinami, a najczęściej byli głodni. Koło Briańska zrozumieli, że wędrując pieszo nie dotrą do celu, zaczęli korzystać z pociągów. Parę razy natykali się na częste kontrole, z których udawało się im wyjść obronną ręką. I kiedy już dotarli na polskie tereny, mimo uzyskiwanej pomocy miejscowej ludności, zrozumieli, że i tutaj sytuacja radykalnie się zmieniła nie było już najbliższych (wyjechali do Polski). A nawet po przybyciu do Polski nie zdawali sprawy o niepokoju, jaki towarzyszył ówczesnym czasom. Gwałty, rozboje, mordy były w tym okresie czymś powszechnym.
Jedną z nietypowych ucieczek opisuje Mieczysław Rostkowski, który po wyjeździe większości do podmoskiewskich lasów, pracował w małej grupie w miejscowości około 50 km. od Kaługi - Piasocznoj: Ogłoszono koniec wojny, ale o naszym zwolnieniu było cicho. Jeden z naszych chłopaków zakochał się w miejscowej Rosjance, dróżniczce na kolejowym przejeździe Któreś nocy zakochana para i dwóch naszych chłopców zniknęli. Siedli do pociągu i pojechali na zachód. Jechali jak tylko się dało najdalej, resztę drogi odbyli pieszo. Ona w tej podróży odegrała olbrzymią rolę sprawdzała przejścia przez mosty na rzekach, zaopatrywała w żywność, za wcześniej zebrane pieniądze otrzymywane od rodziny naszych chłopaków. W końcu uciekinierzy szczęśliwie dotarli na Wileńszczyznę, ona została u rodziców swego ukochanego, chłopcy jak najprędzej wyjechali do Polski.
Nie wszystkie próby ucieczek kończyły się pomyślnie, jak wyżej opisane. Czasami zbiegów łapano. Wtedy najczęściej karano wysokimi wyrokami zesłania do łagrów. W Kałudze odbywało się to publicznie, przed całym pułkiem, w celu odstraszenia innych chętnych samowolnego opuszczenia naszej jednostki. Np. przypadek Witolda Czarneckiego opisany w haśle Penetracja służb specjalnych. Niektóre ucieczki z prac w lesie, kończyły się bardziej tragicznie, skazani na wieloletnie zsyłki powracali po wielu latach odbywania kary, a zdarzały się i przypadki, że już nigdy nie wrócili stamtąd. A groby ich pozostały bezimienne.
Była jeszcze inna kategoria ucieczek. W końcowej fazie naszego pobytu w lasach podmoskiewskich, znaleźli się zwolennicy szukania rozwiązania poprzez polską ambasadę w Moskwie. Do Moskwy nie było daleko, a więc najczęściej amatorom szukanie tej drogi udawało się dostać do naszego przedstawicielstwa. Tam ich przyjmowano bez większego entuzjazmu, ale grzecznie tłumaczono należy cierpliwie czekać do pozytywnego załatwienia naszego problemu i odsyłano z powrotem. Ludzie ci przekazywali nam informacje oficjalne naszej ambasady, stąd powszechnie nazywano ich ambasadorami. Nie mieli oni większego posłuchu wśród nas. Traktowaliśmy ich jako tubę naszych politruków, czasami podejrzewaliśmy, że są po prostu, jako narzędzia psychologicznego rozładowywania napięć.
Według bardzo niepełnych i niepewnych danych uciekło z Kaługi i z obozów leśnych około 250 osób, z których tylko część udało się formacjom NKWD złapać24). Bardziej miarodajnym byłoby dotarcie do sowieckich archiwów, które z pewnością mają zarejestrowane ile faktycznie było ucieczek, ile z tego udanych, a ile zakończonych wyrokami.
System kar stosowanych przez naszych przełożonych
był jednym z narzędzi zmuszenia nas do podporządkowania się narzuconym rygorom
czy to wojskowym, czy później do wykony-
wania norm pracy. Obejmował on:
O karze o srogim reżimie gaubtwachty tj. areszcie pozbawionym całkowicie wyżywienia wspomina Wiktor Iwanowski. Zastosowano ją, co gorsze,wobec chorego człowieka. Nasz chłopak o pseudonimie Cyganko dostał list, z którego dowiedział się o wielkiej jego osobistej tragedii., a mianowicie : ojca twego rozstrzelali bolszewicy, matkę wywieźli w nieznanym kierunku, siostrę zgwałciło kilku ruskich i też wywieźli . Psychika młodego chłopaka nie wytrzymała, był jak nieprzytomny, na nic nie reagował, przestał w ogóle mówić. Sprawa nabrała rozgłosu, Wiktor Iwanowski, jego kolega, zawiadomił o tym dowódcę i lekarza batalionowego Tamarę. Dowódca zadecydował o pozostawieniu go na razie w ziemiance, chłopcy otoczyli go specjalną opieką, nie pilnowany, wychodził i szedł na zachód. Przestał jeść, trzeba było go karmić, zobojętniał na wszystko. Po wyprowadzeniu z latryny, za każdym razem rozpoczynał swój marsz na zachód. Robił to zupełnie podświadomie.
W plutonie w zasadzie byli sami swoi, ale,jak pisze Wiktor, dowiedziałem się, że przysługujące mu porcje podkradały hieny i na to nie miałem żadnego wpływu. Wreszcie sprawą zainteresował się sam ppłk Bułhakow, który nie wierzył w chorobę chłopaka. Wydarzenie wizyty politruka w ziemiance, było czymś niecodziennym.
Wszyscy zerwali się na baczność, tylko Cyganko siedział nieporuszony na pryczy, z miską zupy na kolanach, miałem go zamiar karmić. Politruk spytał: A gdzież etot sumaszedszyj?/ gdzie jest ten wariat ?). I w tym momencie Cyganko nieoczekiwanie odwrócił się i chlustnął w politruka miską pełną zupy. Oniemieliśmy, wprawdzie z odległości około 4 m. nie trafił w jego twarz, lecz część lury spoczęła na oficerskim mundurze. Cyganko tymczasem usiadł, jak gdyby nic się nie stało. Bułhakow wyskoczył z ziemianki. Za chwilę wpadło kilku ze straży i wywlekli Cyganka na gaubtwachtę. Nieszczęśnik nie stawiał żadnego oporu. Na szczęście do batalionu przybyła wizytacja, Cygankę, przeniesiono do san-czasti, gdzie na 5 łóżek był tylko on. Tamara chorego objęła opieką Po pewnym czasie, odwiedzając Cyganka zauważyłem pewną poprawę w jego zachowaniu się, przebywał on jednak dalej pod stałą dozorem Tamary.
Tadeusz Ginko po odmowie współpracy
z politrukiem dostał się też na gaubwachtę, którą opisał następująco: Dwaj
żołnierze wyprowadzili mnie pod karabinami na dwór. Szliśmy w kierunku aresztu,
który znajdował się niedaleko pomieszczeń nadzoru i domków zajętych przez
naczalstwo. Zostałem sprowadzony schodkami w dół w całkowitych ciemnościach
do pomieszczenia w rodzaju piwnicy. Jeden z żołnierzy zapalił zapałkę, w
błysku światełka zauważyłem kilka postaci
na pryczy w izdebce na wprost wyjścia. Dla mnie otwarto drzwi na prawo, wepchnięto
do osobnego pomieszczenia i zamknięto na skobel. Żołnierze wyszli, zapanowała
cisza. Wyciągnąłem przed siebie ręce i tuż, tuż przed sobą wymacałem ścianę.
Cela, w której mnie zamknięto, miała
wymiary metr na metr, tj 1 m2 podłogi, wysokość wystarczająca by w niej stanąć.
Klęcząc westchnąłem do Boga. Niepokój uleciał, ułożyłem się na ubitej ziemi,
z nogami zgiętymi w kolanach, wypełniłem sobą kwardat, z klockiem pod głową,
nie było tak źle. Kołnierz buszłata chronił ucho od ucisku. Nie mogłem doczekać
się rana. Obudziły mnie głosy towarzyszy niedoli, otworzyli skobel. Wychodź
do nas. Było ich trzech. Jednego złapano w czasie ucieczki, wydali go kołchoźnicy,
do których zaszedł prosząc o jedzenie.
Odszedł od obozu zaledwie 80 km. Dwaj pozostali, prości żołnierze sprzeciwili
się pracy ponad normę. Pierwszego uciekiniera czekał sąd, pozostali zacieli
się i postanowili nadal odmawiać niewolniczej pracy. Po usłyszeniu
zbliżającego się strażnika szybko stanąłem w
izolatce. Po jego odejściu przyłożyłem oko do szpary. Było już jasno, zobaczyłem
jak mój dawny student Kozakiewicz wsunął strażnikowi małą paczuszkę, która
okazała się dla mnie. Po rozwinięciu zobaczyłem kawałek słoniny, nieco już pożółkłej, ale smakowicie pachnącej.
Pomyślałem sobie, jak różnymi drogami chodzi ludzka przyjaźń. Ofiarowany
mi skarb był na wagę złota. Porcje naszej żywności były tak skromne, że ciężko
pracujący tracili szybko siły.
Starannie owinąłem kąsek słoniny w zatłuszczony
papier pozostawiając ją na czarną godzinę. Trzeciego dnia wyprowadzono mnie
do pracy z moimi towarzyszami. Dostrzegł to Bułhakow z okna swego domku i
polecił strażnikom zamknąć mnie pod ziemią. Dopiero piątego dnia stanąłem
przed kapitanem, który zwolnił mnie z odsiadywania kary.
Każdy batalion miał swoją gaubtwachtę, której ciemne ściany mogłyby nie jedno podobne wydarzenie opowiedzieć.
Teoretycznie, założenia ustroju socjalistycznego, zakładają znaczny udział kultury w życiu człowieka. Kultura ta jednak, mimo stosowania podobnych instrumentów i form, jakimi ona posługuje się od wieków ma być inna. Ma służyć budowie socjalizmu, a w dalszej fazie komunizmu. Dlatego była nasycona hasłami i sloganami propagującymi wyższość tego nowego systemu. Ta gloryfikacja przybierała nieraz kształty monstrualne, aż do wymiarów absurdu, a nawet śmieszności. Nam ludziom wychowanym w kulturze zachodnio-europejskiej, opartej na wiekowych tradycjach antycznych i chrześcijańskich nowy lansowany nam typ kultury socjalistycznej nie mógł imponować.
Kiedyś w II batalionie wystąpił zespół artystyczny z karnego batalionu byłych oficerów Armii Czerwonej. Stacjonowali oni gdzieś w pobliżu nas w głębi puszczy, o czym dotąd nie wiedzieliśmy. Odbywali karę za grzechy nie popełnione. W pierwszym okresie wojny w ogromnej masie żołnierskiej dostali się do niewoli niemieckiej i przebywali w niej do końca wojny. W trakcie występów krytycznie oceniali zarządzenia swych władz, a nawet przejawy zła w ustroju socjalistycznym. Nasze polityczne czynniki batalionu cały program przyjęły z życzliwym humorem. Nasi komicy wykorzystali ten fakt, stosując bardziej ciętą satyrę, obnażającą wady i przywary naszych przełożonych. O dziwo, przyczyniło się to w pewnej mierze do ukrócenia różnych machlojek oficerów i podoficerów, pełniących funkcje gospodarcze w magazynach, kuchni. Musieli liczyć się z tą formą krytyki22). A za tym występy nie tylko dawały nam odprężenie i ulgę w ciężkim życiu, ale i łagodziły jego utrudnienia, wynikające z ludzkiej nieprawości
{obrazek}
Orkiestra I batalionu jej szef, pierwszy od lewej Wołodzia (Rosjanin), reszta członków to nasi chłopcy. W środku nad bębnem siedzi Zenon Koźlecki ps. B i l dawny żołnierz
Oddziału Rozpoznawczego Komendanta Okręgu Groma.
D r o b n a t w ó r c z o ś ć a r t y s t y c z n a - w I batalionie powstała zupełnie przypadkowo. W pobliżu rejonu naszego działania leżał w polu wrak sowieckiego samolotu szturmowego Ił 2, lądował on przymusowo na brzuch, nie otworzyły się podwozia. Silnik został zabrany, pozostała reszta, tzn. aluminiowe poszycie zostało w ciągu paru tygodni kompletnie rozebrane przez naszych chłopców, przechodzących w pobliżu wraka do pracy w lesie.
Zdobyta w ten sposób cienka blacha aluminiowa okazała się wspaniałym materiałem do wykonywania drobnych pamiątek, jak ryngrafy, papierośnice, pudełka ozdobne itp. Mistrzem w tej dziedzinie okazał się Henryk Sawala, który za porcje chleba wykonywał na zamówienie różne cudeńka. Część jego produkcji przedstawiam w haśle I roboczy batalion.
W innych batalionach również istniała podobna produkcja, np. wiele ciekawych przedmiotów, jak krzyżyki, ryngrafy, papierośnice, a nawet odlewane z aluminium fajki wykonywał Wiktor Iwanowski w III batalionie. Bo ludzka inwencja nie ma granic. I nawet w najcięższych warunkach znajduje potrzebę wypowiadania się twórczego, jak i posiadania czegoś ładnego.
Odrębną dziedziną był r y s u n e k. Tu też znaleźli się twórcy, którzy dzięki swoim umiejętnościom, mogli zostawić potomnym graficzny zapis naszej tam bytności. Do tej kategorii ludzi należy zaliczyć dr Tadeusz Ginko, który stworzył wiele portrecików, karykatur i scenek z życia obozowego. Z całą pewnością podobnych jemu było znacznie więcej.
Znaczna część twórczości T. Ginko pozostała w Rosji, bo rysował on również portreciki sowieckich oficerów i podoficerów, na ich życzenie. Wielka szkoda, że zbyt mało jego twórczości trafiło do jego wspomnień, wydanych w Biblioteczce Wileńskich rozmaitości.
Ten krótki przegląd działalności kulturalnej naszych żołnierzy tylko w przybliżeniu zarysowuje obraz tego życia. Jest on niepełny i fragmentaryczny. Czas pozacierał jego ostre kontury. Całe lata przemilczania prawdy o tamtym okresie, zrobiły niepowetowaną stratę.
Wprawdzie wielu tamtych młodych żołnierzy zdołało mimo stawianych im utrudnień i przeszkód, zapisać się złotymi zgłoskami w różne dziedziny polskiej kultury. Nie będę jednak wymieniał tu nazwisk, bo byłoby to krzywdzące dla osób pominiętych.
Ziemianka
Wśród rzędu ziemianek i nasza stała
Wyjątkowo czysta, wyjątkowo biała
Za posłanie w niej nary szmatami obite,
Dymiący piec, zastępuje nam płytę
Oświetla ziemiankę kopciłka naftowa,
Wisi i żarówka piętnastu woltowa,
Mrugnie sobie czasem, jak jaka kokietka,
By się nie przemęczać ot tak sobie z lekka
A czego tutaj chłopcy nie robią,
Tu suszarnia onuc i pokój stołowy
Pracownia blacharska i stadion sportowy
O wielu czynnościach nie będę wspominał
Te w pojęciu panien to istny kryminał
Trudno wyobrazić, jaka tu wspólnota
Tarakany, myszy, zobaczysz i kota.
Turkuć podjadek i świerszcz jegomość
Walczyć z nimi na próżno sto na jednego,
Zwyciężą nawet Taraszewskiego.
Dniewalny z miotłą kręci się, zamiata,
Wstać! Smirna! Tawariszcz, no i nowina.
Na gaupt wachcie siedzi starszyna.
Najweselszy jednak to wieczorny czas
Wśród miłych wspomnień piosenka łączy nas,
Płynie piosenka, mijają dni,
O lepszym jutrze tylko nam się śni
Oj ! Znasz ty sny nasze ziemianko jodłowa.
Lecz szkoda, bo może kiedyś w przyszłości
Mogłabyś powiedzieć o nas
Żegnaj nieszczęsne miasto, straszne w snach koszmarnych,
Ty mi w oczach stać będziesz wciąż po nocach czarnych,
W pamięci pozostanie murów twych odbicie.
Ty nam młodość zatrułaś i straciłaś życie.
Przez te miesiące ni razu radośnie
Pieśń polska nie zabrzmiała długo i radośnie,
Lecz milkła nie doszedłszy nieraz do połowy,
Drgając w zaschniętych piersiach jak psalm Dawidowy.
Szły setki naszych braci po drogach Kaługi,
Wlokąc za sobą pyłów gęste smugi,
Wojsko to, albo kondukt pogrzebowy,
W oczach smutek widoczny, na pierś zgięte głowy.
O Kałużanie! Długo w oczach Waszych
Zostanie echo smętnych piosenek naszych,
Zostanie obraz rycerzy skazańców
Na pastwę losu rzuconych wygnańców.
Żegnaj Kaługo, nasza cytadelo,
Po raz ostatni mury twe się bielą,
Już się skończyło twe piecze nad nami.
Nikt cię jednak nie żegna żalem ani łzami.
Może nas los szczęśliwy na swą ziemię rzuci,
A może jeno kości matce ziemi wróci.
Jednak choćbym miał umrzeć i przyjść na świat drugi
Nawet bym duchem nie chciał wrócić do Kaługi
Słyszysz, nieszczęsne miasto, jak ciebie żegnają
Polscy żołnierze, oni ci w twarz plują.
Ty polską ręką z gruzów odgrzebana,
Polskim słowem przeklęta bądź i zapomniana!
S e n
Tak miło, miło tej nocy mi się śniło.
Po prostu dawne czasy, tej nocy nie szumiały
lasy.
Słyszałem jakieś dziwne tony.
Tak! To biły katedralne dzwony.
Ach! Ja przecież W i l n o widziałem.
W i l n o o, które krew przelewałem.
W i l n o - miasto kochane,
Czemuś tak smutne i zadumane.
Ach W i l n o - płaczę Wilii falami
Tak tęskni, tak tęskni ono za nami.
Tam w Ostrej Bramie Najświętsza Panienka,
Obraz odsłaniają, naród przyklęka,
I płyną, płyną modlitwy słowa,
Błogosławi swe miasto Polski Królowa
W sercu jakiś żal tęsknota,
Rwę się do Ciebie Polsko moja złota !
Hej a przyjdzie wreszcie taki czas,
Kiedy pożegnamy przeklęty las,
Gdy z okien wagonu popłynie śpiew.
Witajcie drodzy, witajcie kochani !
Nie poznajecie ? To my K a ł uż a n i e !
Trzy ostatnie wiersze: Ziemianka, Żegnaj Kaługo
i Sen autor nieznany.
Zbierając różne materiały dostałem je od któregoś
z kałużan.
Nie podejmuję się jakiejkolwiek oceny tej twórczości,
ale gwoli realiów,
muszę nadmienić, że np. wymienienie w wierszu
Ziemianka kota,
wynikło prawdopodobnie, przy doborze rymu do
wspólnota. Nigdy takiego
stworzenia nie widziałem ani w Kałudze, ani
podczas robót w lesie. Chociaż
mogę nie mieć racji, bo akurat w tamtej ziemiance
mógł zaistnieć i kot.
Byłbym również
bardziej oględniejszy w wierszu Żegnaj Kaługo. Na pewno
oddaje on atmosferę tamtych czasów i nasze odczucia
wrogości do wszystkiego, co było obce, co nas ciemiężyło. Dzisiaj już z
dalekiej perspektywy czasowej
nie przeklinałbym tego miasta. A nawet chciałbym bardzo je odwiedzić jako turysta.
{obrazek}
{obrazek}
Wyroby Wiktora Iwanowskiego ( III roboczy batalion): - papierośnica z napisem:ˇPamiątka z pobytu, w K a ł u d z e ( w niewoli) i fajka z aluminium.
Przed opuszczeniem kraju, w Miednikach, wszyscy internowani uczestniczyli w niedzielę 23 lipca 1944 r. we mszy świętej, na której otrzymali absolutorium in articulo mortis. Naszych kapelanów oddzielono wraz z oficerami i podoficerami, jako element utrudniający pozyskanie masy żołnierskiej dla zmiany przekonań. W czasie osobistej rewizji, przed wyjazdem do Kaługi, rekwirowano wszelkie papiery posiadane przez nas, między innymi związane z kultem religijnym. Zdarzały się rzadkie przypadki ukrycia książeczek do nabożeństwa, a nawet nieoficjalne przyzwolenie na ich zachowanie. Taki ewenement spotkał i mnie, kiedy sowiecki pogranicznik pozwolił mnie zabrać nowennę do miłosierdzia Bożego i obrazek Matki Boskiej Częstochowskiej. Sam dobrowolnie je złożyłem na stosie rekwirowanych przedmiotów, nie próbując ich ukryć. To tak jakbym dokonał zdrady moich przekonań. Jak że często, te zdawałoby się niepozorne, nic nie znaczące papierki roztaczały niewidzialną pieczę nade mną, w najtrudniejszych momentach mego pobytu w kraju pozbawionym Boga.
Wjechaliśmy w kraj oficjalnie pozbawiony Boga i zwalczający wszelkie praktyki religijne. Wprawdzie w okresie wojny ojczyźnianej wojujący ateizm, nieco zelżał, to jednak materializm ateistyczny obowiązywał nadal. Praktyka pokazywała, że nawet w tej dziedzinie były wyjątki. Tadeusz Ginko, w swoich wspomnieniach opisuje ciekawy przypadek23). Kiedy znalazł się w prywatnym domu jednego z naszych sowieckich oficerów zobaczył charakterystyczną rosyjską ikonę na honorowym miejscu. Co dziwniejsze i oficer i jego rodzina przed posiłkiem odmówiła modlitwę.
Dawna Kaługa miała wiele cerkwi, przed rewolucją
było ich około 30.W ciągu 20 lat większość z nich uległa całkowitej zagładzie
lub przebudowie na potrzeby świeckie. Będąc nieraz w mieście mieliśmy okazję
oglądania resztek tych dawniej wspaniałych świątyń. Niestety w wielu przypadkach
ich ruiny służyły często jako nieoficjalne, publiczne szalety. Być może była
w tym czasie i jakaś czynna cerkiew, ale my o tym nie wiedzieliśmy.
Wspomnienia naszych chłopców zawierają często różne wzmianki o ich religijności,
ale czasami i zaskakujące przypadki religijności Rosjan. Przykładem może
posłużyć ciekawe wydarzenie jakie spotkało w czasie ucieczki .Wiktora Iwanowskiego
i jego brata. Widzimy dymek unoszący się z nietypowej ziemianki. Podejmujemy decyzję wejścia do
jej środka, bo Tolek zauważył ikonę i w pierwszych słowach wyraził pozdrowienie
Boga. Stało się to kluczem do serc mieszkańców ziemianki. Zastaliśmy tam
rodzinę składającą się z babci, jej córki i 2,5 letniej wnuczki. Od dnia ucieczki po raz pierwszy znaleźliśmy
się pod prawdziwe gościnnym dachem, w ciepłym pomieszczeniu. Kobieta zobaczyła
na mojej szyi krzyżyk, jakich wiele zrobiłem kolegom w obozie. Widząc znak
chrystusowy babcia rozpłakała się i ukazała w rogu ziemianki małą ikonę. Okazało się, że w tak
nieoczekiwanej sytuacji właśnie połączyła nas religia.. Po wyjaśnieniu, że
jesteśmy uciekinierami z łagru, babcia pobłogosławiła nas, a następnie wysypała
na stół trochę ugotowanych malutkich ziemniaków oraz okruszyny soli. Dała to, co miała, był to prawdziwy
dar serca24)
O jakichkolwiek próbach grupowego wykonywania
praktyk religijnych w koszarach nie mogło być mowy. Na pewno wielu z nas modliło
się indywidualnie i skrycie, jak to czyniłem sam. Prawie wszystkie wspomnienia
wzmiankują o odwoływaniu się do Boga, szczególnie w momentach trudnych. Np.
Wiktor Iwanowski opisując trudną drogę ucieczki nadmienia: W niedzielę
Wińka zaintonował liturgię mszy św. odmówiliśmy też litanię i przystąpiliśmy
do posiłku. Podobnie w swojej relacji
Mieczysław Turek podaje: W niedziele nie zapominaliśmy o modlitwie.
Osobiście zdarzył się mnie szczególny przypadek, kiedy przemarznięty, zrozpaczony swoim położeniem, stojąc na stacji rozrządowej, gdzie przetaczano na tzw. górce puste wagony towarowe pomyślałem o ukróceniu tej męki przez wejście między bufory zderzających się wagonów. I wtedy w ostatniej chwili ściskając w ręce mój obrazek z Matką Boską usłyszałem jakby Jej głos: Nie czyń tego samobójstwo to grzech. Później interpretowałem to jako szczególną opiekę z Jej strony. Muszę wyznać tamten okres, mimo niemożliwości korzystania z normalnych praktyk religijnych, jak msze święte, sakramenty, odwiedzanie kościoła itd.- był czasem, kiedy byłem bardzo blisko Boga, bo starałem się jak tylko mogłem żyć z łaską uświęcającą.
Moją pierwszą wigilię przed Bożym Narodzeniem
24.12.44 r, spędzoną poza domem, opisałem w pierwszej części byłem wprawdzie
samotny na 27 km. w lesie, przywieziony z innymi niedobitkami z Kaługi.
Nie byłem jednak głodny, mogłem ugotować kaszę jaglaną, zdobytą w drodze
do naszego nowego zesłania.
Te wigilie, mimo różnicy, dzielących nas kilku
kilometrów były z konieczności do siebie podobne. Np. opis Wiktora Iwanowskiego:
W Wigilię nieoczekiwanie podszedł do
mnie Hubert( Zdzisław Fedorowicz) i zaprosił do swojej ziemianki. Wigilia
była uroczysta. Na stole, a właściwie na pryczy znalazły się trzy porcje
chleba, cały kociołek ugotowanych kartofli, trochę cukru i symboliczny opłatek w postaci skórki chleba. Rozmowy zakończyły
się cichym śpiewem kolęd. Te małe kilkuosobowe grupy tworzyły każda na swój
sposób, specyficzny nastrój świąteczny. Bolszewicy śmiali się z tego, z jakiegoś
Boga, z durnych zwyczajów. Smutna to była Wigilia, ale mogło być jeszcze gorzej.
Pracując w lesie teoretycznie, co 10- ty dzień mieliśmy dzień wolny wychadnoj, a więc w niedziele zazwyczaj pracowaliśmy, starłem się jednak pamiętać o dodatkowej modlitwie niedzielnej. Później, kiedy wróciliśmy, do 6- ciu dni roboczych, wszyscy pamiętaliśmy o niedzieli.
O pierwszych Świętach Wielkanocnych napisałem w moim liście z dnia 1 kwietnia 45 r. w moich wspomnieniach. Inni koledzy wspominają je również, Zenon Jankowski z II batalionu pisał24): Wielkanoc przypadła w tym roku 1 kwietnia. W dniu tym cały batalion skierowano do załadunku wagonów drewnem. W przeciągu paru godzin załadowaliśmy wagony i powróciliśmy do ziemianek. Dano nam do wieczora wolne. Z posiadanych z przydziału konserw amerykańskich, jajek w proszku przygotowaliśmy święcone. Obchodziliśmy święto wspólnie z całą ziemianką, razem z drugim i trzecim plutonem. Śpiewaliśmy pieśni wielkanocne, składaliśmy sobie życzenia. Resztę dnia spędziliśmy poza ziemiankami, przy ogniskach, gotując i zajadając ziemniaki.
Zupełnie już w innej atmosferze obchodzono Święta Bożego w 1945 r. Byliśmy całym pułkiem w Kirowie. Nastrój był już radosny, jechaliśmy do domu. Wprawdzie granicy jeszcze nie przekroczyliśmy, ale każdy miał nadzieję o nadejściu tej upragnionej chwili. Aprowizacja była też już znośna. Mieliśmy nawet opłatki, naturalnie nie było problemu ze śledziami, które dostawaliśmy w ramach naszych racji. Każdy chomikował na ten dzień inne wiktuały. Kolędowliśmy radośnie i głośno. Jeszcze nie było możliwości udania się do kościoła, ale nastrój był podniosły i religijny. Najważniejsze mogliśmy nawzajem widzieć i uściskać, złożyć sobie życzenia. Do niedawna dzieliły nasze bataliony kilometry, których nie wolno nam było przekroczyć.
I nareszcie P o l s k a - jesteśmy w Białej Podlasce. Niedziela 13 stycznia 1945 r. W zwartych szeregach z pieśnią na ustach udajemy się do kościoła na niedzielna mszę św. A jest nas nie mało, co najmniej 3.500 ludzi, odzianych w angielskie wojskowe płaszcze, wielu na sowieckich zimowych czapkach ma polskie orzełki inni biało-czerwone opaski na rękawach, te które cudem uniknęły konfiskatom. Na zakończenie mszy rozległo się gromkie Boże coś Polskę . . . Nikt z miejscowej ludności, jak i wśród nas nie krył łez wzruszenia. Był to przepiękny akord naszej tułaczki tak szczęśliwie zakończonej.
Historia naszego narodu to dziwny splot dziejów,
gdzie tragizm przeplata się z tryumfem. Jedno jest pewne od tysiąclecia
wiązaliśmy nasze losy z Opatrznością Bożą, której moc doznawaliśmy w najtrudniejszych
chwilach naszego narodu. Kiedy niebezpieczeństwa mijały nie zawsze i nie
wszyscy dochowujemy wierności. A O n nigdy o nas nie zapomina!
{obrazek}
Książeczka do nabożeństwa, opis jej odzyskania i wykorzystania w relacji Henryka Szulżyckiego ( patrz rozdz. Wcześniejsze wyjazdy...)
Te na pozór drobne pamiątki wyniesione z domu odegrały znaczącą rolę w trwaniu w najcięższych chwilach naszego pobytu w Rosji.
Pułk posiadał własne gospodarstwo rolne, leżące około 25 km. od Kaługi. Zwano je podsobnoje chaziajstwo. Już od sierpnia wysyłano tam do prac polowych naszych chłopców. Jedną z pierwszych była część roty automatnoj III batalionu, która pracowała z kosami i grabiami przy sprzątaniu jarych zbóż. Pracy było więcej, bo pobudka była już o 4, a kończono o 18. Ale wyżywienie było znacznie lepsze. Nie żałowano ziemniaków i jarzyn, a za śledzie i cukier można było kupić mleko, a nawet czasami i masło. To też delegowani do tej pracy uważali się za szczęśliwców, naturalnie decyzja, kto ma być skierowany do tych
. robót zależała od dowództwa.
Gospodarstwo miało odpowiednie pomieszczenia z narami, byli też tam odpowiedni podoficerowie, kierujący robotami. W wielu ankietach, jak i wspomnieniach są wzmianki o pracach wykonywanych w gospodarstwie: zbiory ogórków, kiszenie kapusty itp. Zawsze były
to lepiej oceniane pobyty, dające możliwości
poprawy wyżywienia. Trzeba przyznać, nasze dowództwo chcąc zwiększyć ilości
ziemniaków, kapusty, czy ogórków w kotle, użyczało okolicznym sowchozom i
kołchozom naszej siły roboczej, której dotkliwy brak odczuwały te gospodarstwa.
Czasami były to doraźne potrzeby, jak np. grupa III batalionu pracowała w
pobliskim kołchozie za słomę do naszych sienników. Pracujący żołnierze otrzymywali dodatkowy posiłek, bez chleba, którego
nawet w kołchozach odczuwało się dotkliwy barak.
Po paru tygodniowym chłopcy wracali do koszar
w Kałudze.
W jednym ze wspomnień - /Zbigniew Roguski/ jest wzmianka o takim pobycie: Najpierw trafiłem na podsobne chaziajjstwo, należące do naszej jednostki, gdzie mieliśmy wykonywać pracę przy wykopkach ziemniaków. Zrobiono zbiórkę wywołując fachowców do różnych prac, reszta do kopania ziemniaków. Zgłosiłem się do powożenia wołów. Woły były już zaprzężone, zapytałem kołchozowego chłopaka: - A gdzie są lejce? Chłopak uśmiechnął się i powiedział Lejce są niepotrzebne, jeżeli chcesz skręcić w prawo, dotykasz patykiem prawego woła i ,mówisz Sub !, jeżeli w lewo dotykasz lewego woła mówiąc Sobe I mimo, że nigdy tego nie robiłem, przez ponad tydzień woziłem wołami ziemniaki z pola . Jedzenie się na tyle poprawiło, że na obiad mieliśmy gęstą zupę z jarzynami, choć jałową, ale do syta.
Fot. niżej -Grupa naszych chłopców, która pozostała w Kałudze, wykonując różne prace, między innymi obsługująca również pułkowe gospodarstwo rolne. Od lewej stoją (drugi) Zygmunt Zielonko.
{obrazek}
Zdjęcie wykonał w Kałudze ,pułkowy fotograf , Żyd.
W październiku 1944 r. po ukazaniu się rozkazu o częściowej demobilizacji, Nr 11594 z dnia 18.09.44 r. który objął roczniki starsze od 1900 r i młodsze od 1928 r. , w naszym pułku nastąpiły zwolnienia, podlegających temu rozkazowi. Oto relacje dwóch naszych żołnierzy, którzy mogli wyjechać wcześniej do domu.
Henryk S z u l ż y c k i urodz.
Żołnierz 10 Brygady Gustawa ps. Kruk
Jesteśmy w Kałudze. Koniec lipca 1944 r. W naszym wagonie 90 osób, z
różnych kompanii i samodzielnych batalionów Armii Krajowej. Jest ranek. Budzimy
się. Słychać gra orkiestra. O dziwo krakowiaka, mazurki i jakieś inne marsze.
Otworzono wagony i pada komenda : Wychadit', strojsia w kałonu ! (Wychodzić,
stawać do szeregu w kolumnie). Wymęczeni
i osłabieni w dusznych wagonach, ruszaliśmy się niemrawo. Przyjechałem prawdopodobnie
w pierwszym transporcie. Tylko jeden raz, między Smoleńskiem i Witebskiem
wypuszczano nas. Do jedzenia dawano solone śledzie, a do picia nic stąd
nasza niemrawość, Po ustawieniu nas w
czwórki, na czele z orkiestrą pomaszerowaliśmy do koszar. Pamiętam tylko,
jak przechodziliśmy koło ruin cerkwi, na której murach widoczny był anioł,
albo jakiś święty. Doprowadzono nas do koszar poza miastem. Zabudowania były otoczone wysokim płotem z drutu kolczastego.
Byliśmy bardzo spragnieniu. To też widząc na placu pompę, rzucono się do
niej, pijąc bezpośrednio wodę. Później przy pompie postawiono krasnoarmiejca
z pepeszą, który nie dopuszczał do wody. Rozlokowano nas w budynkach po 10 osób w pokoju, tak jak staliśmy.
Po przespanej nocy stwierdziłem, że mam świerzb. Skierowano nas do sanczasti,
gdzie smarowano nas śmierdzącą maścią. Po tygodniu, jako wyleczony wróciłem
do koszar.
Tu dowiedziałem się, że jesteśmy w 361 zapasowy pułku piechoty. Zostałem przydzielony do
8 strełkowoj roty, do plutonu ckm-ów( pulemiotnyj wzwod). Dowódcą kompanii
był lej. Michajłow, a dowódcą plutonu sierżant Mirsaitow. Szef kompanii mówił
do mnie synok
Koszary naszej 8. Kompanii znajdowały się po lewej stronie wejścia z bramy głównej(od
sztabu). Sale nasze były na parterze, łóżka piętrowe dla całej drużyny. Przed
umieszczeniem nas w sali odbyliśmy kąpiel w łaźni, gdzie pozbawiono nas wszelkiego
zarostu. Do dzisiaj przechodzą mnie ciarki, kiedy kapral z brzytwą kazał pociągać narządy
raz na prawo i raz na lewo, a on machał tylko brzytwą . Brr! Po umyciu się
dostaliśmy zupełnie nowe sowieckie umundurowanie i rozpoczął się mozolny
dzień ćwiczeń. Pobudka o godz. 6:00, po skromnym śniadaniu wymarsz na plac ćwiczeń. Maszerowaliśmy w stronę
rzeki Oki. Na przejściu przez rzekę był mostek, który najczęściej był ćwiczebnie
zaminowany, a więc musieliśmy przechodzić przez rzekę w bród, Było płytko,
skakaliśmy po kamieniach, aby zbytnio się nie zamoczyć. Nie zawsze się to udawało. Parę razy
tylko korzystaliśmy z normalnego przejścia mostkiem. Po drugiej stronie wysoki,
stromy brzeg. Ziemia śliska, a zmoczone buty utrudniały wejście na skarpę.
Po wdrapaniu się, bez odpoczynku ćwiczenia z walki wręcz.
Padały rozkazy: dlinnym kali, korotkim koli. Stały tam makiety przeciwnika. Po tych ćwiczeniach plutonami nasi sowieccy instruktorzy prowadzili zajęcia z taktyki, nauki o broni, granatach itd. Wykłady i ćwiczenia odbywały się na pograniczu z polami kołchozowymi. Czasami udawało się wygrzebać kartofle i schować do kieszeni. Wracając do koszar musieliśmy śpiewać. Początkowo były to wojskowe, polskie piosenki, później zmuszano nas do śpiewania po rosyjsku. Po przyjściu do koszar czyszczenie broni, chociaż najczęściej były to atrapy.
I wreszcie upragniony obiad: chochla rzadkiej
zupy i jako drugie łyżka makaronu lub ziemniaków, czy kaszy jaglanej. Zjedzony
obiad pobudzał tylko apetyt. Szczęśliwcy mający ukryte ziemniaki, zdobyte
w czasie ćwiczeń próbowali je upiec w kotłowni w piwnicy (kaczegarce). Naturalnie
nie dotyczyło to większości. Niektórzy koledzy dokupywali chleb zza płotu
ogrodzenia koszar, za zegarki i inne przechowane przedmioty. Zdarzały się
przypadki dostania się któregoś z naszych za ogrodzenie, po złapaniu był karany czyszczeniem
WC lub sprzątaniem korytarzy, ale jeżeli udało się mu zdobyć marchew, zielone
pomidory był zadowolony. Prawie miesiąc trwało nasze wojskowe szkolenie.
Kiedy
odmówiliśmy złożenia sowieckiej przysięgi, przerwano ćwiczenia i kierowano nas do różnych zajęć
i prac, zarówno na terenie koszar, jak i poza nimi.
W trudnych chwilach, kiedy mieliśmy trochę
wolnego czasu, np. w tzw. dzień wychodny( wolny dzień od pracy) siadałem
w stołówce, wyciągałem swoją książeczkę do nabożeństwa i różaniec i modliłem
się. Te cenne dla mnie przedmioty musiałem przy rewizji w Miednikach złożyć
na stosie rekwirowanych nam przedmiotów, ale zdobyłem się na odwagę i zapytałem
asystującego ten proceder sowieckiego oficera. te przedmioty nie są żadną bronią i nikomu nie szkodzą, dlaczego
mnie je zabieracie ? Oficer polecił krasnoarmiejcowi Oddajcie!ˇI w
ten sposób przez cały czas mego pobytu moja książeczka i różaniec towarzyszyły
mnie do końca mego pobytu. Tu chciałbym wspomnieć o jeszcze jednym zdarzeniu.
Obok mnie przy stole siedział sowiecki bojec z kompanii wartowniczej, piszący
list.Z ciekawości zerknąłem mu przez ramię i ku memu zdumieniu ujrzałem wstęp
po polsku Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Okazało się, że pochodził on z terenów dawnych Kresów Południowo-Wschodnich.
Takie to były pogmatwane polskie losy.
W początku października byłem delegowany na
wykopki. Pewnego dnia przyjechał szef kompanii i ku mojej wielkiej radości
powiedział : Nu synok pojediesz k mamie i zabrał mnie do Kaługi. Tu wypisano mnie odpowiednie
zaświadczenie sprawkę i w grupie czterech podobnych szczęśliwców mogliśmy
wyjechać z Kaługi. Namawiano nas, aby po drodze przejechać przez Moskwę,
ale my zdecydowaliśmy się jechać jak najprostszą drogę do domu. W tym samym czasie z sowieckim oficerem
wyjeżdżała grupa naszych dziewcząt
{obrazek}
{obrazek}
Józef Iwanowski urodz. 13.01.1929 r.
Żołnierz 4. Brygady Narocz , ps. Anglik
Zostałem rozbrojony 17.07.1944 r. i osadzony
w obozie w Miednikach, gdzie przebywaliśmy około dwóch tygodni. Droga do Kaługi
była bardzo uciążliwa z powodu ciasnoty w wagonach, braku wody przy sierpniowych
upałach. Do Kaługi dotarliśmy 5.08.44 r. Ze względu na mój rocznik trafiłem
do uczebnego( młodzieżowego) batalionu. Ulokowano nas w starych koszarach. Bardzo szybko
poddano nas intensywnemu szkoleniu wojskowemu: musztra, nauka o broni, okopywanie
się. Po odmowie złożenia sowieckiej przysięgi wykonywaliśmy różne prace,
jak : wykopywanie kartofli, pozyskiwanie i załadunek torfu.
Ponieważ zachorowałem na dyzenterię przez tydzień
byłem w pułkowym szpitalu.
We wrześniu 1944 r. młodsze i starsze roczniki, oraz nasze dziewczęta zostały zwolnione, rozkaz o częściowej demobilizacji Armii Czerwonej. Do domu jechaliśmy około l00 mężczyzn i od 40 50 polskich dziewcząt. Do Mińska konwojował nas jeden sowiecki oficer. Na drogę dostaliśmy suchy prowiant( głównie suchary i kasza jaglana, którą gotowaliśmy na stacjach, przy ogniskach). Nasz przejazd odbywał się różnymi pociągami, w zależności od sytuacji na kolei. Często były to pociągi towarowe. Od Mińska odbywaliśmy dalszą drogę według własnego uznania. Ja z kolegą dojechałem do Głębokiego, gdzie przenocowaliśmy u znajomych i końcówkę do domu, około 60 km odbyliśmy pieszo.
Po powrocie do domu, w krótkim okresie czasu, bo już 20.10.44 r. zostałem aresztowany przez NKWD osądzony, wyrok 5 lat jako małoletni, bez udowodnienia winy. Zarzucono mnie przynależność do organizacji AK, ponieważ byłem poprzednio jej żołnierzem. Po aresztowaniu byłem bity wyciorem, dla wymuszenia podania innych nazwisk W czasie konwojowania nas do Postaw, nasz dowódca konwoju meldował napotkanemu sowieckiemu pułkownikowi, że prowadzi aresztowanych: dezerterów, bandytów, złapanych z bronią w lesie i jednego legionistę tzn. mnie. Do dzisiaj nie wiem, dlaczego zostałem tak nazwany.
W łagrze przesiedziałem do 1954 r. Po powrocie do domu zastałem przysłaną mnie fotografię kolegi Józefa Mascianicy, którą dołączam do ankiety.
Do Polski wróciłem, w 1958 r., za staraniem mego brata i osiedliłem się w Gorzowie Wlkp.
{obrazek}
Józef Mascianica
{obrazek}
Archiwalne zaświadczenie nr 166 z dnia 30 maja 1980 r, wydane przez Centralne Państwowe Archiwum Sowieckiej Armii - Józefowi I w a n o w s k i e m u, urodzonemu w 1929 r o służbie w Sowieckiej Armii od 5 sierpnia do 3 października 1944 r. w zapasowym pułku piechoty jako szeregowego.
We wrześniu nastąpiła radykalna zmiana w naszym statusie. Zostaliśmy potraktowani jako jednostka robocza. Skierowano nas do pracy przy wycince drzew. Moskwa potrzebowała znacznej ilości drewna na opał. Wyzwolone zagłębie donieckie, Niemcy odstępując zalali wodą kopalnie, pozbawiając na znaczny czas gospodarkę sowiecką węgla. W pierwszej fazie, wyjechała z Kaługi podstawowa część naszej jednostki. W koszarach pozostali czasowo niezdolni do pracy oraz różni specjaliści niezbędni do utrzymania jednostki. Ponieważ w tym okresie przebywałem w kałuskim szpitalu nie uczestniczyłem w tym najtrudniejszym czasie urządzania się w nowych warunkach. We wszystkich relacjach ten okres jest oceniany jako najtrudniejszy. Dotkliwy chłód nadchodzącej surowej zimy rosyjskiej, ciężka praca przy wyrębie dziewiczego lasu, konieczność przygotowania mieszkalnych ziemianek, a przede wszystkim pogorszenie się i tak już niewystarczającego wyżywienia ujemnie wpływały na psychiczną i fizyczną kondycję chłopców.
Przywiezioną wagonami towarowymi lwią część naszych żołnierzy wysadzono przy linii kolejowej w nie zagospodarowanym obszarze leśnym, rozmieszczając w niedużej od siebie odległości : I roboczy batalion na 27 km,.III rob,bat. na 32 km.,IV bat. na 39 km. i II rob,bat. na 47 km. Obrazuje to poniższa mapka :
{obrazek}
Z y g m u n t Z i e l o n k o
Z listu z dnia 19.09.1996 r :
Po rozbrojeniu żołnierzy 4 Brygady Narocz d ca Ronin, znalazłem się w Miednikach. Z Miednik do stacji kol. Kiena, gdzie nas załadowano do wagonów, no i podróż do Kaługi, przez Smoleńsk. Do Kaługi przyjechaliśmy w nocy. Rano zaskoczyła nas orkiestra wojskowa, grająca krakowiaka. Przez 3 tygodnie ćwiczono nas jako żołnierzy Armii Czerwonej, z przeznaczeniem na front. Po odmowie złożenia sowieckiej przysięgi wywieziono nas do lasów pod Moskwą do wyrębu drzew. Była to bardzo ciężka praca. Po paru tygodniach byłem już tak wykończony, że nie chciało mi się żyć. Trafiła się okazja obierania ziemniaków w kuchni, wysłano mnie po wodę do rzeczki ,około 100 m. Zrobiłem przerębel w lodzie, nabrałem wody do wiader, a potem sam wskoczyłem do lodowatej wody. Po powrocie do kuchni byłem tak przemarznięty, że mój płaszcz łamał się. Do rana grzałem się przy ognisku, po skończonym dyżurze udałem się do lekarza, byłem cały spuchnięty. Lekarz skierował mnie do san-czaśti, było nas takich chorych około 80. Skierowano nas do Kaługi na komisję, niektórych zwolniono jako niezdolnych do służby ja trafiłem do szpitala wojskowego, gdzie przeleżałem równe 100 dni.
Wiosną po wyjściu ze szpitala, jako niestrajawoj(nie liniowy) zostałem przydzielony do kompanii PRP, nad samą rzeką Oką. W tej kompanii było nas mniej więcej 50. Stan był płynny, bo jedni wyjeżdżali w kamandirowku(oddelegowania) inni wracali. Wysyłano nas do różnych prac: rozładowywaliśmy drewno do fabryki zapałek, dowoziliśmy kopalniaki do kopalni węgla, byłem też w pomocniczym gospodarstwie pułkowym przy zbiorach ogórków i zielonych pomidorów, które kładliśmy do beczek. Trafiłem też do silosów kiszenia kapusty, ale w końcu zabrano nas do koszar do Kaługi, gdzie przydzielono mnie do 8 roty, w skład której wchodził cały zbiór niedobitków. Właśnie w czasie prac porządkowych na terenie pułku zrobił nam poniższe zdjęcie pułkowy fotograf żydek. Niestety już nie pamiętam uwidocznionych tam kolegów, poza naszym sierżantem - Kopczukiem, Ukraińcem, który służył w niemieckim TOD, a potem był w ruskiej partyzantce, skąd trafił do Kaługi, jako młodszy podoficer,
{obrazek}
I roboczy batalion wies Malejcha 27 km
Był położony przy linii kolejowej, wzdłuż której bataliony naszego pułku zajmowały się wycinką drzew w lasach podmoskiewskich, w rejonie Korobowskim, na 27 km.
W odróżnieniu od innych batalionów nie był on ogrodzony, nie było żadnej bramy, ani posterunków wartowniczych, Ze wszystkich stron był wolny dostęp. Rozmieszczenie poszczególnych ziemianek i ich przeznaczenie przedstawił na schematycznym szkicu Henryk S a w a l a, żołnierz tego batalionu.
Na schemacie zaznaczono miejsce (18) pierwotnego obozu, gdzie w początkowym okresie biwakowano na ziemi, a następnie w prymitywnych szałasach, z gałęzi. Wzniesione ziemiank były uszeregowane, w dwóch głównych rzędach, z wejściami naprzeciw siebie. Jeden rząd stanowiły pomieszczenia poszczególnych rot (kompanii). Drugi szereg miał kilka ziemianek żołnierskich, reszta była odpowiednio mniejsza, w zależności od przeznaczenia( areszt- gaubtwachta, oficerska, dowódcy batalionu kombata, lazaret itp. Kuchnia miała wyjątkowo, inną budowę, znaczna jej część górowała nad powierzchnią ziemi, z solidnych bierwion i kilkoma oknami, odpowiednio obudowanymi kotłami. Jadalnia składała się z kilku długich stołów z ławkami, była pod gołym niebem Nieco dalej rozmieszczono łaźnię o charakterze sauny, z charakterystycznymi ogrzewanymi kamieniami, które polane wodą, wytwarzały gorącą parę. Nie stosowano natrysków, mieliśmy je w pułkowej łaźni w Kałudze. Obok była tzw. prażyłka, gdzie poddawano zabiegowi odwszawiania odzieży, kierowanym tutaj przez instruktorasanitarnego delikwentów, po stwierdzeniu u nich w czasie porannego przeglądu na W tych insektów.
{obrazek}
Ziemianka żołnierska posiadała zbiorowe, dwupoziomowe prycze, na których spało około 50 żołnierzy, prycze były gołe, niczym nie pokryte. Za posłanie służyła odzież: buszłat (watowana kurtka), spodnie i bluza. W ziemiance było małe obudowane pomieszczenie dla
d-cy plutonu, jego funkcję pełnił sowieckisierżant. Ziemianka miała jedno, małe okno, pod nim stolik, dla wszystkich jej mieszkańców. Był jeszcze mały składzik na narzędzia pracy i naturalnie żelazny piecyk, odgrywający zimą szczególnie ważną rolę. Gdyby nie tysiące pluskiew, gnieżdżących się we wszystkich zakamarkach drewnianej obudowy ziemianek, pobyt w nich byłby znośny.
{obrazek}
Zdjęcie wykonano po 8 maju 1945 r. Na furażerkach widoczne są blaszane gwiazdki, z puszek po świnnoj tuszonce ,których nie nosiliśmy. Dopiero specjalny rozkaz kombata-
d- cy bat.- kpt, S a s a z okazji zakończenia wojny zmusił nas do ich noszenia.
Pierwszy rząd (klęczą) od lewej :
1 Skorwid - nasz poeta, pisał o naszym życiu, między innymi Kilka charakterystyk,
4 Dziedziewicz były polski policjant,
5 Kostanowski.
Drugi rząd (siedzą) od lewej :
1 Radziwinowicz przezwany ambasadorem,nielegalnie udał się do polskiej
Ambasady w Moskwie z interwencją o nasz wyjazd,
2 Dolata dniewalny naszej ziemianki, jako chorego wysłano do Kaługi,
3 Kondratowicz prawa ręka Makarewicza,
{obrazek}
Hrybacz Janusz jeden z najmłodszych w plutonie.
Szkic rozmieszczenia ziemianek sporządził
Henryk Sawala w latach 80-tych.
Był on zamieszczony w jego obszernych wspomnieniach,
których los jest obecnie nieznany.
{obrazek}
{obrazek}
Autor Malejcha 1945 r.
{obrazek}
{obrazek}
z blachy po konserwach (made inUSA
{obrazek}
{obrazek}
1945 r..- M a l e j c h a I batalion 1949 r, Ł ó d ź członek Związku
Walki Zbrojnej w czasie studiów
na Wydz.Spożywczo Przem.
{obrazek}
H e n r y k S a w a l a urodz. 04.12.1925
r. we W r o n k a c h.
zm. ok. 1990 r. w Międzychodzie
Żołnierz 3. Brygady Szczerbca, pseudonim Poniatowski.
W lesie, w I batalionie byliśmy w jednym plutonie,
był moim sąsiadem na pryczy. Do Kalugi trafił, ze swoim ojcem, który ze względu
na wiek, spełniał jakąś funkcję gospodarczą.
Heniek był uzdolniony :artystycznie wykonywał z blachy aluminiowej
różne drobne
pamiątki :ryngrafy, papierośnice, pudełka na
tytoń itp. W pracy prezentuję fotografie jego twórczości, jak i ryngraf wykonany
dla mnie.
Po powrocie do kraju i skończeniu studiów wyższych pracował w Międzychodzie jako nauczyciel średnich
szkół zawodowych. Był aktywnym działaczem początkowo w ZboWiD,
a później w Światowym Związku Żołnierzy AK.
Napisał obszerne wspomnienia z okresu walk partyzanckich, jak i późniejszego
pobytu w Rosji. Niestety po jego śmierci,
praca ta zaginęła. Pozostały niektóre fotografie, jak i starannie sporządzone
szkice planu obozu
I batalionu i ziemianki mieszkalnej, wykorzystane
w tej pracy
Dwa ryngrafy i papierośnica , napisy na papierośnicy : 1939 Z trudu naszego i znoju, kubiki(wycinka lasu) 1944/45.
{obrazek}
{obrazek}Heniek Sawala z ojcem rys, T.Ginki
w Kirowie, tuż przed powrotem do Polski.
Fotografia ojca Stanisława Sawali, nietypowa.
Takich czapek nikt z nas nie nosił, Pan Stanisław czapkę do zdjęcia pożyczył
u fotografa (mieliśmy za złe za tą przebierankę).
Stanisław Matyjaszkojć urodz.01.04.1023 r. - Trokiele, gm. Soły, pow. Oszmiana
Żołnierz 2. kompanii ,10 Brygady Gustawa ps. Kwiat.
Rozbrojony w Puszczy Rudnickiej 18.07.44 r., wraz z jego oddziałem, osadzony w Miednikach. W czasie rewizji, przed opuszczeniem Miednik, udało się jemu ukryć ręczny zegarek. Jako datę wyjazdu z Kieny podaje 28.07.44 r. Ilość ludzi w wagonie około 50 . W czasie marszu do wagonów jego kolega Stanisław Macutkiewicz, z 10 Brygady Gustawa został zastrzelony przez konwojenta, przy próbie ucieczki. Przewożono w wagonach towarowych, bez zachowania podstawowych warunków sanitarnych. Do Kaługi transport dotarł w sierpniu. Został ulokowany w starych koszarach( t.zw. czerwonych), przydzielony do I batalionu,w batalionie było 6 kompani(rot), w rocie były trzy plutony. Po odmowie przysięgi, był zatrudniony przy noszeniu cegieł z miasta do koszar.
Do pracy w lesie wyjechał we wrześniu 44 r., trafił do I rob.batalionu, na 27 km. koło wsi Malejcha. Do czasu wybudowania ziemianek, mimo dużych chłodów chłopcy mieszkali w szałasach. Pamięta kilka ucieczek, ale nie przypomina, jaki był ich rezultat.
Pod koniec grudnia 1945 r. nastąpił wyjazd
do Kirowa, a stąd do Białej Podlaski,gdzie wydawano zaświadczenia o zwolnieniu
przez Urząd Bezpieczeństwa.
{obrazek}
{obrazek}
Przed wywiezieniem do Rosji Po powrocie z
zesłania
{obrazek}
Malejcha część plutonu z I batalionu.
Rząd górny, stoją od lewej:ˇ
1. Szydłowski Jan, 2. Bunieszewicz Józef,
3. Danjiewicz Andrzej,
4. Stochik, 5. Jaszczur Bolesław, 6. Wejksznia,
7. Aletwimowicz Albin.
Rząd dolny, siedzą od lewej :
1. Matyszkojć Józef, 2. Rodziewicz, 3. Brajlecki
Mieczysław,
4. Korzeniowski, 5. d ca plutonu sierżant Czernalewski
Konstanty,
6. nad nim Maciulewicz Józef, 7. Truchlewski
Franciszek,
8. Danilewicz, 9. Dordzik, 10. Jergilewicz i
11. Buszkowski..
Aleksander S p e r s k i urodz. 01.04.1916 w miej. Miszkrynia,woj.wileńskie
zm. 15.06.1994 r. w Olsztynie.
Żołnierz siatki konspiracyjnej w Marianowie, a następnie w oddz.Groma, ps.Szary
Rozpoczęło się rozbrajanie. Z bólem serca
składaliśmy broń, zdobycie, której kosztowało nie jedno życie ludzkie. Teraz
tę najcenniejszą dla partyzanta rzecz, rzucaliśmy na stos, jak by to był
tylko złom. Następnie popędzono nas pod konwojem do Miednik i tam rozlokowano
w różnych pomieszczeniach.. Czekaliśmy
na dalsze decyzje władz sowieckich. Pewnego dnia do Miednik przybył również
przedstawiciel polskiej armii gen.Berlinga, celem dokonania werbunku. Ochotników
było nie wiele. Brzmienie ich nazwisk było wiele mówiące: Sprzedawczyk, Judasz,
Mydłek, Zdrajca itd. Werbunek skończył się fiaskiem.
Po kilku dniach bezczynności, popędzono nas
na stację kolejową i załadowano do towarowych wagonów. Pociąg ruszył w nieznane,
orientowaliśmy się, że na wschód.
Wreszcie dotarliśmy do Kaługi. Ku naszemu zaskoczeniu witała nas wojskowa orkiestra.
W koszarach podzielona nas na bataliony, kompanie,
plutony i drużyny.
Pierwszym naszym zajęciem było przynoszenie cegieł
ze zburzonych domów w centrum miasta do koszar(około 5 km.). Po tej akcji,
która można nazwać kryptonimem Cegła,
rozpoczęły się intensywne szkolenia bojowe i
musztra. Ćwiczenia były ostre, wyciskano z nas ostatnie poty. Nie zapomniano
również o wychowaniu ideologicznym. Prawie codziennie mieliśmy pogadanki z
politrukami. Traktowaliśmy je jako godziny
wypoczynku, czasami udawało się nawet zdrzemnąć. Kiedy oceniono, że zostaliśmy
dostatecznie wyszkoleniu, żądano złożenia sowieckiej przysięgi. Twierdziliśmy,
że już raz przysięgaliśmy i zachowamy wierność tej przysiędze. Nasze dowództwo,
wobec takiej naszej postawy- rozkazało
zdać ćwiczebną broń oraz wydane nam poprzednio nowe sorty mundurowe, każąc
przywdziać stare, mocno zużyte .Równocześnie powierzano nam różne prace.
Mój pluton został wysłany gdzieś pod Moskwę do kopalni węgla. Załogę tej
kopalni stanowiły wyłącznie kobiety.
Ja szuflowałem urobek na wagonetki i pchałem je torami do szybu wydobywczego.
W kopalni było dużo wody, nieraz trzeba było brodzić w niej powyżej kolan.
Podziwiałem zatrudnione tam kobiety. Nie mogłem im sprostać, pracowały
sprawniej i szybciej ode mnie.
Na wiosnę 1945 r. przetransportowano nas do
rejonu korobowskiego, w głąb lasów. Tu musieliśmy zbudować sobie ziemianki,
gdzie na pryczach z żerdzi spaliśmy, przykrywając się swoimi buszłatami
Pomieszczenie było oświetlone kopciłką.
Po nocy powietrze było gęste od smrodu, ale najważniejsze było ciepło. Nasza
kompania początkowo była wyznaczona do ładowania drewna do wagonów. .Inne
kompanie były zatrudnione przy ścince drzew i transporcie samochodami na
składowisko przy linii kolejowej. Praca
ładujących wagony była najcięższa, bardzo często wykonywana w nocy. Posiłki
jedliśmy nieregularnie, często zimne.
Wytężona praca powodowała niszczenie naszych
ubrań, wkrótce były one w strzępach. Postanowiono zorganizować pracownię krawiecką i szewską padła komenda: Krawcy i szewcy wystąp,
wyskoczyłem jako jeden z pierwszych szewców. Pracownia miała odrębną ziemiankę
i odrębne prawa, byliśmy uprzywilejowani, tylko kucharze byli w jeszcze większym
poważaniu.. Dla mnie rozpoczęło się błogie życie siedzieliśmy w zgranym towarzystwie, było
ciepło, ubrani i obuci przyzwoicie, praca nie była ciężka. Czasami robiliśmy
fuchy i nie odczuwaliśmy wielkiego głodu. Kierownikiem naszej pracowni
był Bronek Wróblewski, przyzwoity chłopiec, dobry kolega, cieszący się ogólną sympatią.
W obozie mieliśmy tzw. biały domek, w którym
urzędował pracownik informacji.
Wezwani w nocy do białego domku, z zasady już nie wracali..
W obozie po pewnym czasie zorganizowano orkiestrę
i chór. W tym zespole artystycznym występował, znany później jako śpiewak
operowy Bernard Ładysz, któremu udało się uciec i szczęśliwie dotrzeć do
Polski. Ucieczek było wiele, ale nie zawsze były one skuteczne.
Dużym przeżyciem było zakończenie wojny. Z tej
okazji otrzymaliśmy poraz pierwszy po
100 g. Wódki, zorganizowano też zabawę z tańcami. Wstąpiła w nas nadzieja
odmiany naszego losu, ale mijały miesiące i nic się nie zmieniało. Tkwiliśmy
w dalszym ciągu na miejscu, pracowaliśmy w trudnych warunkach.Trapiły nas
wątpliwości czy już zapomniano o nas
w kraju. I wtedy zredagowałem list do Związku Patriotów Polskich, podpisany
przez całą kompanię. Oczywiście odpowiedzi nie było ramach funkcjonującej
poczty otrzymałem parę listów od rodziny. Wyjechali do Polski i zamieszkali
w Smardzewie. Dostałem też list od Janusza,
mimo że zapomniał umieścić mego nazwiska,m. list wędrując od kompanii i do
kompanii ostatecznie trafił do mnie.
Około 20 grudnia 1945 r. w końcu zwinęliśmy manatki szykiem maszerując około 20 km. dotarliśmy do stacji kolejowej, gdzie załadowano nas do wagonów towarowych, dostosowanych do przewozu ludzi( z pryczami i piecykiem), którymi dojechaliśmy do Moskwy. Po kąpieli i umundurowaniu w angielskie sorty dojechaliśmy do Brześcia. Transport się zatrzymał, staliśmy całą dobę, bacznie obserwując czy nie doczepili lokomotywy w kierunku wschodnim. Obawy były nie potrzebne. Ku naszemu szczęściu dotarliśmy wreszcie do Białej Podlaski a więc byliśmy nareszcie w Polsce. Po otrzymaniu zaświadczeń Ministerstwa Bezpieczeństwa mogliśmy jechać do swych rodzin. Ja udałem się do Smardzewa, wraz moimi kolegami Bronkiem Wróblewskim i Jankiem Wierzbickim. Ich rodziny nie uzyskały zezwolenia na wyjazd do Polski.. Tak skończyła się moja wojenna Odyseja.
Jest to fragment wspomnień spisanych na życzenie
syna w Olsztynie, marzec 1987 r.
{obrazek}
Aleksander S p e r s k i
{obrazek}
Grupa stanowiąca prawdopodobnie załogę warsztatu szewsko krawieckiego I batalionu.
Aleksander Sperski górny rząd , pierwszy
od prawej. Zdjęcie jest podpisane przez :
Wierzbickiego, Dobrowolskiego, Druchowskiego,
Wróblewskiego i Czaplińskiego
z dedykacją dla Aleksandra Sperskiego pamiątka
z robót leśnych - Kaługa
Zbigniew R o g u s k i urodz. 10.10.1927
żołnierz 6 Brygady Wileńskiej, ps. Grzmot
Po rozformowaniu naszej Brygady, postanowiliśmy
w ośmiu, starych partyzantów przedrzeć się do Wilna. Długą broń zostawiliśmy
w Brygadzie, mieliśmy tylko pistolety
i granaty. Daleko nie uszliśmy, jak obskoczyło nas ze 30 bolszewików, doprowadzili
nas do wioski, gdzie przez noc trzymano nas w stodole. Rano wyprowadzono nas
na drogę, uformowano kolumnę i pędzono szosą lidzką. W pewnym momencie jeden
z naszych chłopaków wyskoczył w krzaki
olszyny. Zauważył to eskortujący nas na koniu Kałmuk, podjechał i strzelił
do chłopaka dwa razy. Kolumna szła dalej. Doprowadzono nas do szosy oszmiańskiej,
gdzie załadowano nas na samochód Zis 5 i przywieziono do Miednik. Przy bramie rewizja, zabrano wszelkie przedmioty.
Mnie udało się schować scyzoryk. Z Miednik można było uciec, ale nie chcieliśmy
tego, krążyły pogłoski, że skierują nas do armii gen. Andersa. W niedzielę
nasz ksiądz kapelan udzielił wszystkim rozgrzeszenia. Była to moja najszczersza spowiedź mego
życia.
Dnia 28 lipca 1944 r. załadowano nas w Szumsku
do wagonów towarowych, po 80 osób. Było okropnie ciasno, mogliśmy tylko usiąść,
przytuleni jeden do drugiego. Tu przydał się mój schowany scyzoryk wydłubaliśmy w podłodze szparę, przez którą mogliśmy
się załatwiać. Pogoda była upalna, nie było, czym oddychać. Na drugi dzień
dostaliśmy suchary z czarnego chleba i konserwę rybną. Nie mieliśmy żadnych
płynów. Chłopcy odchodzili od zmysłów, tracili przytomność. Gdzieś za Mińskiem, na małej stacyjce, w trzecim
dniu podróży, zezwolono naszym dziewczętom/ było ich około 50 - nasze łączniczki
i sanitariuszki/ podawać do wagonów wodę. W moim wagonie, w czasie drogi
zmarł jeden chłopak, został on zabrany za Smoleńskiem. W nocy z 4 na 5 sierpnia 1944 r, dotarliśmy
do Kaługi, gdzie przywitano nas z orkiestrą. Po przyprowadzeniu do koszar,
sporządzono ewidencję.. Młodsze roczniki / 1926, 1927 i 1928/ pozostawiono
w koszarach z czerwonej cegły. Pozostałych odprowadzono do białych koszar. Zostałem przydzielony do
2-giej kompanii fizylierów (automatczykow). Dowódcą drużyny był mł. sierżant
(kapral), zaś d cą
Plutonu mł. lejtienant, d- cą pułku ppłk.
gwardii Jarmołow., a z-cą ds. politycznych mjr Danilenko. Zaczęło się normalne
szkolenie wojskowe, natomiast chłopcy z białych koszar chodzili do pracy,
spotykaliśmy ich niosących cegły ze zrujnowanych domów Kaługi.
Wyżywienie mieliśmy bardzo skąpe i jałowe. Chleb
wydawano na 10 osób po 20 dkg na śniadanie i kolację, a na obiad 25 dkg.
W połowie września zwolniono rocznik 1928 oraz
nasze dziewczęta. Większość z nich w późniejszym okresie została aresztowana
i wywieziona do różnych łagrów sowieckich.
Po odjeździe naszych zacz eto przygotowywać nas
do sowieckiej przysięgi. Odmówiliśmy jednogłośnie. Zabrano nam nowe umundurowanie,
dano stare łachy, połatane, często z niedopranymi śladami krwi. Kolegów z
białych koszar wywieziono do pracy w lasach, nie wiedzieliśmy dokładnie
gdzie. Nas porozrzucano w różne komandirowki. Najpierw trafiłem
do pułkowego podsobnowo chaziajstwa. Następnie
wysłano mnie do pracy przy ładunku buraków do wagonów w miejscowości Feliksowo.
Po zdradzie o planowanej ucieczce skierowano mnie do białych koszar, stąd
chodziliśmy do portu rzecznego przesypywać
składowany węgiel, który samozapalał się., aż wreszcie 24 grudnia w samą wigilię
trafiłem do I roboczego batalionu w miejscowości Malejcha na 27 km. Tu trafiłem
do prac przy wyrębie. Norma na dwie osoby 8 m3 , a ja z moim naparnikiem wykonałem tylko
2 m3. Trzymano nas do bardzo późna
w lesie, nie pozwalając rozpalić ogniska. Co chwila przychodził sierżant
, beształ nas i przeklinał. Ja jednak normy nie mogłem wykonać , dostałem
za karę - cala noc oczyścić podłogę siekierą była to syzyfowa praca, a
rano do pracy na wycinkę. W kwietniu 1945 r. nasza kompania została przeniesiona
do II batalionu.
D z i e l e n i e c h l e b a
F a n t a z j o ! Swe obrazy zła ten temat twórz !
Co za dziwy się dzieją - któż odgadnie - któż ? Loch podziemny podobny do katakumb wnęk , Ledwie wejdziesz paniczny ogarnie Cię lęk .
Ciemność wnet ogarnie najbystrzejszy wzrok,
Nikły promień światełka zwalcza gęsty mrok.ˇ
Jakieś straszne postacie cicho siedzą w krąg,
Wpatrzeni, zapatrzeni w ruch jedynych rąk,
Czujnie śledzą, by jak najmniejszy nie zakradł się błąd,
Niespokojni, jakby do prochu ktoś przykładał lont.
W jego ręku okropny połyskuje nóż -
Co za dziwy wyczynia Mistrz Masońskich Lóż?,
Albo inny przywódca, bo ktoś " szefem " zwie -
Lecz on milczy uparcie - tylko tnie i tnie
.
Jedna postać, na rozkaz zwróciła się w kąt,
Jakieś dziwne imiona popłynęły stąd :
Wotawa - Kurc - Dolata - Skorwid - Leśku - Krych .
A gdy każdy coś dostał, wywoływacz ścichł .
Pewnie skarb jakiś wielki otrzymał do rąk,
Bo wzruszeniem najwyższym ożywił się krąg.
Fantazjo ! Przypuszczenia na ten temat rób!
Może banda opryszków dzieli krwawy łup!
Albo wyznawców diabła - ze strachu serce drga -
W podziemiach jakiejś świątyni - czarna idzie msza?
Cóż to za misteria dzieją się bez słów -
Wczesnym rankiem, w południe i wieczór znów
?
Nam, którzy tu siedzą, zgadywać nie trzeba -
Tak odbywa się u nas zwykły podział chleba
O b i a d w l e s i e .
Zmęczeni, wygłodniali pchali się kupą ,
By zmarznięte wnętrzności ogrzać ciepłą zupą,
I mała kromką chleba swe siły podtrzymać,
By nie zmogła nas praca , nie zniszczyła zima .
Oblegliśmy wiadra z naszą szczupłą strawą ,
Jeden cisnął się w lewo , drugi lazł na prawo.
Pchaliśmy się w pośpiechu wśród tłoku i ścisku ,
By znaleźć jakieś miejsce przy zbawczym ognisku .
Ów przykucnął , ten klęknął , inni kręgiem stali ,
Zimny wiatr mroził plecy , ogień twarze palił ,
Dym wciskał się do oczu , gryzł je , mglił i mroczył ,
Wyciskał łzy ze zmęczonych , smutnych naszych oczu .
Jedliśmy cieńką zupę bez łyżek , jak wodę .
Łyżki ? Po cóż nam łyżki ?Nawet czasu szkoda !
Jedzmy prędko - bo , jeszcze czeka nas kasza ,
A maszyna nadchodzi - nasza , czy nie nasza ?
" 85 " ! Cóż tak pręko przynieśli ją diabli !
Powoli , bez pośpiechu , wracamy do sztabli ,
Potykając się w śniegu klnie , kto mocny w pysku.
Tak się kończy nasz obiad w lesie , przy ognisku
.
P a n i s b e n e m e r e n t u m .
Jeśli chodzi o " depe " to tutejsze " Ruty
" ,
W lutym dają za grudzień , a w maju za luty
.
Ten sposób choć nie nowy zaciskania pasów ,
Umożliwi zebrać żywności zapasów .
A genialna metoda nauczy najprościej
Oszczędności " Konsumy" i wstrzemięźliwości .
Najpierw radość , a potem przestrach chwyci ,
Jak przechować to wszystko - szukasz jakiejś rady
Lecz w głowie powstał mętlik i w chaosie wirze ,
Majaczą się spiżarnie ,jakieś chłodnie , lochy .
Aż wreszcie myśl natrętna do głowy przychodzi ,
Że me skarby bezcenne skradnie sprytny złodziej .
Jednakże w końcu problem sam przez się rozwiąże ,
Przecie tego wszystkiego tutaj zjeść nie zdążym .
Stąd moja do władz naszych jest prośba wielka -
Panis bene merentum - przyszlijcie do Wilna .
Z jaką radością witać pracy mojej plony
Będą wnuki - ładowne przyjmując wagony .
2 . Wysokie sam o sobie ma wielce mniemanie
,
Do dyskusji na każdy temat chętnie stanie.
Nie obca mu jest żadna najzawilsza sprawa ,
Specjalność wypiek chleba i znajomośćprawa .
Bolesław Kondratowicz drużynowy drugi ,
W stosunku do plutonu ma także zasługi ,
On życie towarzyskie wśród kolegów krzewi ,
Sekundują mu dzielnie Leśku , Kurc , Dziedziewicz.
W rezultacie karciany hazard srogi
Dzieduszkę Mrowelskiego postawił na nogi .
Za to biedny Dziedziewicz ongiś smakosz wielki
,
Zamiast mleczka zmarznięte je dziś kartofelki
,
I z wielkim niepokojem listonosza czeka ,
By czym prędzej znowu przegrać nowy z domu przekaz.
3 .Pierwszy jest w każdym dziele , pierwszy
w każdej sprawie ,
Pierwszy w trudzie najcięższym, dyskusji , zabawie
.
Pierwszy strawę podzieli , pierwszy chleb pokraja
,
Pierwszy ciebie pochwali , pierwszy ciebie złaja
.
Pierwszy w ciężkiej potrzebie , czy to dniem
, czy nocą ,
Poda rękę życzliwą , przyjdzie Ci z pomocą .
Bezpośredni i prosty , arbitralny trochę ,
Pierwszy Cię znienawidzi , pierwszy Cię pokocha
.
Każdy drobiazg , błahostka zdoła go zachwycić
,
Przez drobnostkę potrafi obrzydzić Ci życie
.
Realista : nie lubi romantycznych wzlotów ,
Słowa swoje
swym czynem zawsze poprzeć gotów .
Któż to taki ? niejeden z Was , nowych zawoła
-
My , starzy, dobrze wiemy to nasz Kurc Mikołaj
!
Nie było markieranctwa , nie było wykrętów
,
Wypełnialiśmy normy na dwieście procentów .
Aż miło było patrzeć , kochani rodacy ,
Na naszych stachanowców , entuzjastów pracy
.
Dziś rozsypał się pluton w różne świata strony
,
A reszta się wykańcza -kto nie wykończony .
Po trudach ponad siły w końcu pozostała
Ledwie zdolnych do pracy ludzi garstka mała
.
Gdzie nasi towarzysze , gdzie jest stara wiara -
Opowiedzieć kolegom dzisiaj się postaram .
x
Jeden z pierwszych , co sprytnie uśmiech losu
złowił
Politruk naszej roty Pan Radziwinowicz ,
Tak wytrwale obijał protektorów progi ,
Aż puszczono do domu , bo mu spuchły nogi .
Chciał jechać razem z nami , ale nas wyprzedził
Choć ruszył jeszcze w sierpniu dotychczas wciąż
siedzi.
x
Nie doczekał do zimy Stanisław Dolata ,
Wyzwolił go z tych lasów kiszek ostry katar
.
Też do domu
nie trafił , choć czas płynie długi
Czeka i smętne listy pisuje z Kaługi .
x
Nie dobiegnie wraz z nami do ostatniej mety
,
Również szef Ostaszewski Wielki Mistrz
Repety ,
Budowniczy ziemianek , jak wieść o nim niesie
,
Stawia metry , nieborak , gdzieś w Kluczowskim
lesie ,
I pasa zaciskając , sławi dawne czasy Dziadzi
Saszy .
x
Nie widać w dzień w ziemiance , choć na noc
przyłazi
Mały Miecio Puciata on że Wielki Łazik ,
Według nowego zaczął nie dawno żyć planu ,
Odkąd ich wielką miłość zdradził płochy J a
n u s z .
x
Nie krzyczy na sierżantów , jak dawniej na placu
I dzisiejszy dniewalny ,nasz Pionkowski Wacuś
,
Nie widać go , nie słychać , siedzi gdzieś w
kąciku
I dalej swoje zupki warzy na piecyku .
x
Ambasador Piotrowski i Leśkiewicz Tadek ,
By uniknąć prac ciężkich też znaleźli radę .
Spokojnym nurtem życie im w tartaku płynie ,
Drzemkę Tadzia bajkami rozpędza inżynier
Biegły we wszystkich sprawach i wielkich i małych
Puszczać wodze fantazji można przez dzień cały
.
W ten sposób globtrotter encyklopedysta
Z braku encyklopedii w tych lasach korzysta .
x
W kuchni stoi przy drzwiach nikogo nie puszcza
Znawca spraw erotycznych dniewalny Matuszczak
.
Zasłuchanym kucharzom opowiada bzdury ,
U której jest zwyczajnie , a w poprzek u której
.
x
P o ż e g a n a n i e P a j a c a
Spadł nagle , jak grom z nieba , zniknął ,
jak kamfora ,
Bowiem dłużej klasztora , niżeli przeora .
Swą pamięć o nim pluton w tych słowach utrwali:
Liubow była bez radosti rozłuka bez pieczali
.
Ja w miej wykwintnej formie pożegnam Pajaca
:
Idź sobie do stu diabłów idź i nie wracaj
!
Malejcha , listopad 1944 r S k o r w i d . Autorem
całego zbiorku wierszy jest pan Skorwid, imienia nie pamiętam.
Wiersze te przekazywałem w listach do domu,
które zachowały się w całości.
Niestety po powrocie, nie udało się mnie odnaleźć pana Skorwida, z którym
służyliśmy w jednym plutonie, w I batalionie,
na 27 kilometrze.
Piosenka śpiewana na melodię : Oj, Ludwiko . . .
Oj wesoło, tu życie płynie w koło,
Czy ty kiwasz na maszynie, czy piłujesz,
Gruzisz wagon, albo drogi reperujesz..
Oj wesoło tu życie płynie w koło.
Kto nie był w lesie ten durak,
Nie wie co życia smak .
Śpisz, a noc tak bardzo krótka,
Już Wałodzia gra pobudka,
A dniewalny głośno wrzeszczy, że podjom.
Zaraz będzie umywanie,
Pomkomwzwod ciebie wygania,
Wylatujesz ty z ziemianki, tak jak grom,
Zjesz śniadanie, masz ochota
Wtedy ruszyć na robota.
Już na ciebie krzyczą pulej wyletaj .
A w niedzielę, dzień wychodnyj,
Będzie koncert, nowy, modny,
Będzie życie, będzie radość, będzie raj .
Refren : Oj wesoło, tu życie płynie w koło
. . . . . .
Wrócisz z pracy, wszyscy znacie
Będzie wnet politzaniatie ,
Albo z pół godziny ćwiczyć strajawoj,
Potem tak jak w restauracji
Gra orkiestra do kolacji,
Za godzinę będzie sygnał na odboj.
Wczoraj poszedł do sanczasti,
Doktor mnie przyłożył maści.
Potem był podniosłszy jakiś wielki krzyk,
Dał lekarstwa mnie z pół szklanki,
Jutro będzie stawiał bańki,
A pojutrze będa zdrowy ja jak byk.
Refren : Oj wesoło, tu życie płynie w koło
. . .
Na nadużywanie rusycyzmów , jak i kaleczenie
naszej polskiej mowy, powstał wiersz :
Choć nie całe pół roku gościm u obcych,
Zapomnieliśmy pięknej swojej mowy chłopcy !
Tego, który swój język kaleczy jak nożem
Choć przekleństwa piętnuję tą klątwą obłożę
:
Jeśli powiesz, żeś chodził za zupą na kuchnię,
Niech jęzor kołem stanie, a wstrętna gęba spuchnie !
Był najdalej wysuniętym na linii kolejowej batalionem naszego pułku. Kołchoz i wieś w Prudach były zaledwie 1,5 km od lokalizacji batalionu, Druga sąsiadująca wieś Obuchowo leżała w odległości ponad 2 km. Trzecia miejscowość to Charłampiewo, gdzie był urząd pocztowy, do którego przychodziła korespondencja z naszych domów. Rejon mieścił się w Korobowie, był to obszar leśny, z niekończącymi się lasami, tylko gdzie niegdzie widać było małe zagony uprawne.
Batalion był ogrodzony, miał wejściową bramę. Wartownia z sowiecką strażą i domek dowódcy batalionu kpt. Sielewiorstowa były poza naszym obozem Sześć kompani (rot) miało ziemianki rozrzucone w różnych miejscach(schemat obozu). Tuż przy bramie mieliśmy herby : Związku Sowieckiego i nasz polski herb. W środku obozu mieścił się plac apelowy, na którym odbywały się zbiórki batalionu. Batalion po przybyciu na miejsce liczył ponad 1.000 ludzi. W skład kompanii wchodziły teraz trzy plutony a nie 4 jak było w Kałudze., a pluton liczył 60 osób. Prycza w ziemiance była na 30 .W pierwszym okresie do pracy plutony wychodziły ze swym dowódcą, którym był teraz podoficer, nie jak dawniej oficer oraz czterech uzbrojonych dowódców drużyn(Rosjan). Podzielona nas na pary. Norma wynosiła 8 m drewna, która później wzrastała. Na wieczornym apelu ogłaszano wyniki poszczególnych plutonów, na zakończenie orkiestra batalionowa grała hymn Związku Sowieckiego. W czasie apelu, a głównie podczas grania hymnu, oficerowie polityczni(politrucy) obserwowali zachowanie żołnierzy. Za niewłaściwe zachowanie wzywano na rozmowy do księdza(z-ca dowódcy do spraw politycznych), który urzędował w swojej ziemiance. W listopadzie 1944 r. wydzielona grupa zbudowała duży klub batalionowy, ze sceną i
salą widowiskową. Poza tym rozbudowano zaplecze magazynowe, areszt tzw. gaubwachtę. W grudniu mrozy stawały się coraz dokuczliwsze. Ciężka praca, głodowe racje żywnościowe, brak wszelkich środków higienicznych spowodowały zawszenie całego batalionu. Kombat rozkazał zbudowanie łaźni batalionowej. Wśród starego dorodnego lasu, nad małym jeziorkiem powstała w odległości około 6 km od obozu ta bardzo potrzebna budowla. Mieściła się w niej : umywalnia z dużymi kotłami na zimną i gorącą wodę, rozbieralnia, suszarnia, tzw. waszopródka
(odwszawianie odzieży) i pralnia. Naturalnie zgodnie z sowieckimi zwyczajami przekazanie do użytku łaźni potraktowano jako zobowiązanie dla uczczenia Nowego Roku 1945 i wkład do zwycięstwa nad hitlerowskimi Niemcami.. W łaźni pozostawiono do jej obsługi drużynę pod dowództwem sierżanta Abaszkina.
Zima 1944/45 była bardzo ostra i ciężka do przeżycia , Plutony wykruszały się, coraz więcej ludzi było na zwolnieniach lekarskich, było dużo odmrożeń. Jednakże umyślne odmrożenia były karane jako sabotaż, delikwent szedł na gaubwachtę.
W połowie marca nastąpiły roztopy, prace leśne
przyhamowano. Prawie wszystkie kompanie były zatrudnione przy załadunku wagonów.
Wytężona praca i licha jakość odzieży spowodowały, że do roboty wychodziła
zaledwie połowa stanu osobowego. Aby temu zaradzić utworzono warsztaty krawieckie
i szewskie, które starały się reperować
rozpadający się ubiór naszych chłopców. Szefowie kompanii znosili wieczorem
porwaną odzież, a warsztaty w ciągu nocy doprowadzały ją do względnego użytkowania.
Trzeba nadmienić, że nie miały one ani nici, ani guzików. Z pasów parcianych
wyciągano osnowę i wątek, służące za
nicie. Rankiem odbierano produkty warsztatów, umożliwiały one wyjście do
pracy większej grupy.
{obrazek}
Plan rozmieszczenia II roboczego batalionu
{obrazek}
Część jednego z plutonów -
1945 r.
Rząd górny, od lewej stoją: 1)Werda, 2) Stankiewicz, 3) Szniger ( Nowogódek),
4)Oleszkiewicz, 5) Kozewicz, 6 8) N.N.
ps. G w ó ź d ź )z 6. batalionu 77 p.p.
AK
Rozbrojony z wracającym oddziałem z puszczy Rudnickiej 19.07.44 r.
W czasie transportu z Miednik do Kaługi warunki były szczególnie ciężkie, dotkliwy brak wody. Tylko jeden raz dziennie wypuszczani do załatwienia potrzeb fizjologicznych. W takim momencie wykorzystano sadzawkę, z kijankami, gaszono pragnienie rękami nabierając z niej wodę. Dokładnej daty dotarcia do Kaługi nie pamiętam, było to na początku sierpnia 1944 r. Byłem w nowych koszarach. Przydzielono mnie do II Batalionu. W rocie jak pamiętam były 3 plutony. Ile batalionów liczył cały pułk nie wiem. W początkowym okresie ćwiczyliśmy musztrę i szermierkę. Po paru tygodniach mieliśmy składać stalinowską przysięgę, wszyscy jednak odmówili.
Jakiś czas byłem zatrudniony przy noszeniu cegieł z miasta. Musieliśmy też zdać nasze nowe mundury, otrzymaliśmy stare podarte, łatane. Zabrano nam też koce i sienniki. Na początku września wywieziono nas do lasu. Trafiłem do 2. Roboczego batalionu. Główną naszą pracą było : wyrąb lasu i ładowanie drewna na wagony.
Po przyjeździe do lasu musieliśmy sami wybudować ziemianki. Nie dostaliśmy żadnej pościeli, nasza odzież służyła nam za posłanie. Wyżywienie było bardzo słabe:chleba 600 g dziennie, zupa, bardzo rzadka, dużo wody około 1 litra, pozbawiona tłuszczu.
Opieka zdrowotna prawie żadna. Praca bardzo ciężka, szczególnie trudna zimą, przy niskich temperaturach. Z mego najbliższego otoczenia uciekło trzy osoby, spotkałem je później w Polsce ucieczka była udana.
W grudniu wyjechaliśmy z pracy w lesie i zatrzymaliśmy się w K i r o w i e.
W styczniu 1946 r, trafiliśmy do Białej Podlaski,
gdzie nas bardzo dobrze przyjęto.
{obrazek} Od lewej : 1) Stankiewicz, 2) Franek Klepacki
Irys, 3) Czesiek Michniewicz (Kiena),
4) Rysiek Wołłejko( Kiena), 5) Kazewicz (Podbrodzie), 6) N.N.
{obrazek}
Zespół artystyczny II batalionu.
{obrazek}
Zespół komików: Franek Klepacki jako Czeczkin, Barborowicz jako Baśka
i Witkowski jako Pipkin .
Rozśmieszali swoimi kabaretowymi występami i byli znani w całej okolicy.
L e o n A n d r u s z k i e w i c z - urodz. 08.05.1921 r. - L i d a
Rozbrojony 17.07.44 r. z częścią swego oddziału ( II Batalion 77 p.p. AK Krysia) we wsi Gudełki. Po rewizji w Miednikach, przed wyjazdem do Kaługi, został jemu scyzoryk. Załadowano do wagonu z 45 innymi żołnierzami na stacji Kiena w dniu 29.07.44 r.
Warunki w czasie transportu były ciężkie, brakowało wody, był dokuczliwy upał. Ludność miejscowa na terenie Rosji wrogo usposobiona obrzucanie kamieniami wagonów. Zdarzył się jednak przypadek, kiedy wyjaśniono, że nie są Niemcami, przeniesiono im wody.
Do Kaługi przyjechaliśmy 5.08.44 r. Trafiłem do batalionu, który stacjonował w nowych koszarach, zwanych Białymi. W rocie było około 120 żołnierzy. Nie pamiętam ile było rot w batalionie i ile było batalionów w pułku. W okresie wojskowego szkolenia, przechodziliśmy ćwiczenia z musztry, naukę o broni strzeleckiej, okopywanie się i walkę na bagnety, strzelania już nie mieliśmy. W czasie przygotowywania nas do złożenia przysięgi miałem incydent z naszym politrukiem. Ponieważ w plutonie głośno wyrażałem swą dezaprobatę, zostałem indywidualnie wezwany do politruka. Od razu zaczął na mnie krzyczeć i wyciągnąwszy nagan z szuflady, groził mnie: Ubju kak sabaku! Ty podżygatiel! W desperacji rozerwałem bluzę i koszule zadrapując się na piersi krzyknąłem : Strzelaj On od razu się uspokoił, kazał ordynansowi dać mnie całą bluzę i pozwolił mnie odejść. Wróciwszy do plutonu w oficerskiej bluzie(naturalnie bez dystynkcji), zostałem przyjęty z dużą rezerwą, a nawet wrogo jako sprzedawczyk., wszyscy się ode mnie odwrócili. Dopiero moje wyjaśnienia, a przede wszystkim pokazane zadrapania na piersi zmieniły ich stosunek, wznoszono okrzyki na moją cześć za wykazanie właściwej postawy.
Wraz z innymi pracowałem przy odgruzowaniu miasta, noszeniu cegieł i jakiś czas pracowałem w podsobnym chaziajstwie pułku(gospodarstwo rolne).
Do pracy w lesie wyjechałem późną jesienią. Trafiłem do II batalionu, w pobliżu miejscowości Prudy i Obuchowo. Wykonywaliśmy różne prace, głównie wycinka lasu, zwana u nas piłką obowiązująca norma na parę 8 m drewna, pracowałem również przy zwożeniu drewna z lasu oraz przy ładowaniu wagonów. Warunki pracy były bardzo ciężkie. W naszym batalionie jeden z naszych chłopców został zabity przez spadające, ścięte drzewo, a jeden zamarzł na śmierć, jego nieobecność zauważono wieczorem po powrocie z roboty.
Był również głośny przypadek zastrzelenie przez sowieckiego oficera rzekomo uciekającego. Oficer ten został po tym wypadku przeniesiony do innej jednostki.
Latem 1945 r. wraz z moim kolegą Nosewiczem podjęliśmy decyzję o ucieczce. Po oddaleniu się od naszego miejsca pracy, uznaliśmy, że jedynym sposobem dotarcia do domu to podróż pociągiem. Zmienialiśmy kilkakrotnie nasz środek lokomocji. Najczęściej podróżowaliśmy na dachach wagonów. Mimo, że nie wyróżnialiśmy się wśród podróżujących, musieliśmy bardzo uważać na liczne kontrole i patrole wojskowe. Jeden raz zostaliśmy zatrzymani przez kolejowego funkcjonariusza NKWD. Na szczęście po zabraniu nam posiadanych rubli mogliśmy skutecznie kontynuować naszą jazdę. Już od Mołodeczna poczuliśmy się pewniej. Stąd powrót do Lidy był już fraszką, mimo nasycenia dawnych terenów Polski Wschodniej, było tu jeszcze dużo Polaków, na pomoc, których można było zawsze liczyć.
Wojciech M i c h n i e w i c z - urodz. 04.07.1926 r. - Żuprany, woj.wileńskie
Rozbrojony 17.07.44 w czasie powrotu Oddziału 23 Brygada Gustawa z akcji w terenie, w okolicy wsi Bieniakonie. Osadzony w Miednikach, wyjazd 27.07.44 r. ze stacji kol. Gudogaje. Ilość wagonów w transporcie około 40, ilość osób w wagonie 90.
Pierwsze dwie doby, zanim minęliśmy Mołodeczno nie pozwolono nawet wychylić głowy przez zadrutowane okienko wagonu. Dokuczał upał i pragnienie. W czasie postoju nie pozwalano nabierać wody do menażek. Przy każdym wagonie był strażnik. Prycze w wagonach były dwupiętrowe. W podłodze wagonu wydłubano scyzorykiem otwór, który służył za ubikację. Pierwszy prowiant: dwa suchary i pudełko rybek na 2 osoby otrzymaliśmy w czwartym dniu podróży. Zwiększyło się pragnienie. Trasa przejazdu: Mołodeczno, Mińsk, Smoleńsk, Kaługa. Ucieczki w czasie doprowadzania do Miednik było kilka, do uciekających strzelano; w czasie transportu jeden z naszych żołnierzy wyskoczył przez okienko. Czy próby się powiodły nie wiem?
Do Kaługi przyjechaliśmy 05.08.44. Przydzielono mnie do II batalionu, umieszczono nas w starych koszarach, gdzie był ustawiony sztandar pułkowy. Mój starszy brat Józef był w IV batalionie w nowych koszarach. Do nas przychodzili oni na wyświetlane na placu filmy.
W Kałudze wykonywaliśmy następujące prace pomocnicze: kilka razy przy odgruzowaniu budynków i porządkowaniu terenu za miastem, gdzie było złomowisko sprzętu wojskowego i broni(oczyszczaliśmy przejścia do dalszych sektorów.
Do pracy w lesie wyjechałem we wrześniu 44 r., zostałem wcielony do II batalionu, skąd w czerwcu 45 r. zostałem przeniesiony do I batalionu na 27 km. do pracowni szewskiej. Początkowo pracowałem w lesie przy transporcie drewna z lasu oraz wycinaniu drzew, później naprawiałem obuwie. Wyżywienie bardzo skromne i mało. W naszym batalionie był jeden lekarz Polak i sanitariusz Uzbek. Raz w miesiącu przyjeżdżał lekarz pułkowy(Rosjanin). Zimą 1944/45 odmroziłem palce lewej nogi i tylko dzięki naszemu lekarzowi nie oddano mnie pod sąd za sabotaż, 12 dni leżałem w sanczaśti. Jeden z moich kolegów chcąc wydostać się do domu wypił szklankę wywaru tytoniowego(kareszki), mimo prób uratowania do Polski już nie dojechał. Po zakończeniu wojny, kiedy nadzieja na szybki powrót do kraju malał rozpoczęły się indywidualne i zbiorowe ucieczki. Nasza pracownia, z 6 kompanii, naprawiała obuwie szykującym się do ucieczki, naturalnie poza limitem(bez wiedzy przełożonych).Złapani uciekinierzy byli sądzeni za dezercję, wyroki opiewały na 10 12 lat łagrów. Nie znam żadnego przypadku, aby któryś ze skazanych wydał wspomagających. Te ucieczki spowodowały przeniesienie naszego obozu z 27 km. W głąb lasów, daleko od kolei, gdzie jedyny dojazd był przez bagna po grobli.
Wyjazd do Polski nastąpił w grudniu 1945 r. Punktem etapowym był K i r o w, byliśmy umieszczeni w koszarach po litewskiej dywizji sowieckiej. Z Kirowa wyjechaliśmy 2-3.01.46 Nasza rota nie dostała sortów angielskich, podobno część ich rozkradziono, dostaliśmy płasze sowieckie i czapki uszanki, ale już bez gwiazdek. W Białej Podpasce dostałem zaświadczenie nr 320 z datą 11.01.1946 r. Żadne pamiątki z tego okresu nie uchowały się.
R y s z a r d K o n o n o w i c z urodź. 26.09.1921 w Grodnie.
Żołnierz VII batalionu 77 pp. AK Ponurego, został rozbrojony 17.07.44 we wsi Gudełki. Dnia 16.07. Oddział podążał do puszczy Rudnickiej, nad nimi latał sowiecki kukuruźnik, (Po 2), który w końcu zrzucił ultimatum o poddaniu się, celem uniknięcia rozlewu krwi. Nasze dowództwo zarządziło ogólną odprawę oddziałów i podjęło decyzję o złożeniu broni. Punktem rozbrojeniowym ustalono wieś Gudełki. Tam też przenocowaliśmy i rano Sowieci nas rozbrajali. Mało, kto oddał broń, część jej zakopano lub zniszczono. Dużo chłopców nie czekało na rozbrojenie, po prostu uciekło. Byłem ranny w kolano, nie mogłem dobrze chodzić, więc pozostałem. Doprowadzono nas do obozu w zamku miednickim następnego dnia.
Po rewizji przed opuszczeniem Miednik, nawet osobiste przedmioty musiałem ukryć, zabierano nam dosłownie wszystko. W wagonach było nas około 50 osób. Warunki transportu były bardzo uciążliwe. Był okropny upał, nie dostawaliśmy wody. Parę razy transport zatrzymywano celem załatwienia potrzeb fizjologicznych. W Witebsku gromada wyrostków z czerwonymi chustami obrzuciła nasze wagony kamieniami i wyzwiskami od faszystów. Z przejazdu zapamiętałem miasta: Mińsk, Witebsk, Smoleńsk.
Do Kaługi przyjechaliśmy 04.08.44 (Nie jestem jednak zupełnie pewny tej daty). Przywitała nas wojskowa orkiestra i pod obstawą zaprowadzono nas do koszar. Zostałem przydzielony do III batalionu, mieścił się on w nowych koszarach, byłem w drugim budynku od wejścia. Pluton(wzwod) liczył około 50 60 żołnierzy. Ilości kompanii i batalion- nie pamiętam. W czasie ćwiczeń, po pewnym okresie przyszło trzech oficerów, którzy proponowali pójście na front, naturalnie po zaprzysiężeniu, mówili, że być może trafimy do polskiej armii Berlinga.
Jeden raz, byłem w nocy wezwany na przesłuchanie, głównie interesowało ich, czy nie znam przypadku rozstrzelania 10 skoczków rosyjskich w puszczy Nackiej.
Po odmowie złożenia przysięgi byłem zatrudniany przy wyławianiu kłód ze spławu na rzece Oce (Oka) do fabryki zapałczanej i kilka razy nosiłem z miasta cegły na potrzeby naszych koszar. Przed wyjazdem z koszar w Kałudze zabrano nam nasze nowe umundurowanie, dając mocno zużyte, mówiono, że to po rannych i trupach (?).
W lasach moskiewskich zostałem przydzielony do batalionu, który zlokalizowany był koło kołchozu P r u d y, a z drugiej strony L e t o w o. Musieliśmy sami wykopać sobie ziemianki. Mieszkało w niej około 50 ludzi. Praca nasza polegała na ścinaniu drzew, piłowaniu i układaniu w sztaple. Norma wynosiła 8 m długości i 1,10 m. Wysokości. moim partnerem był Antoni Siedmiogrodzki. Wyżywienie było bardzo kiepskie. Codziennie zupa z kapusty, zw. szczy, prawie żadnej opieki lekarskiej. Dlatego od początku pobytu w obozie myślałem o ucieczce. W tym celu starałem się zdobyć kompas. Nosił go, przy torbie sierżant. Wykorzystując jego nieobecność, wskoczyłem do ziemianki i zerwałem ze ściany kompas. Mieliśmy grupę aż 34 kolegów, chętnych do podjęcia ucieczki, planowaliśmy rozbrojenie naszej ochrony. Jedni z nas zaczęli dostawać listy z domu, innych odstraszyła surowa zima, z zawiejami, śniegiem, w końcu uciekło nas 6- ciu. Była tego wieczoru silna zawierucha, z piłami i siekierami przeszliśmy ogrodzenie obozu, od strony lasu. Przez około 14 dni i nocy, głównie nocami podążaliśmy na zachód. Przypadkowo trafiliśmy na kołchoz, gdzie parę dni temu spaliły się magazyny. Obława 5 konnych sani NKWD szybko nas wyłapała. Stanęliśmy przed wojennym sądem ja dostałem 10 lat, koledzy od 6 do 8 lat. Na podstawie amnestii po zakończeniu wojny w końcu 1945 r. wrócił do Polski.
Mimo tych ciężkich przeżyć, nie chcąc pogodzić
się z sowiecką rzeczywistością w kraju, podejmuje od sierpnia 1948 do kwietnia
1949 walkę w organizacji niepodległościowej, za którą zostaje uwięziony od
kwietnia 49 do marca 1953 r., głównie w więzieniu we Wronkach.
{obrazek}
Prudy listopad 1945 r. Warsztat krawiecki:
siedzą od lewej Feliks Grażul, Jan Baranowski, Antoni Klepacki i A. Subocz;
stoją od lewej Warpachowicz, Ryszard Wróblewski, Zenon Jankowski, Jan Żabiński
i Wacław Moroz.
{obrazek}
Prudy Warsztat krawiecki u góry, od lewej: Zenon Jankowski, Eugeniusz Iwaszkiewicz, A.Krasowski, M. Jodko-Narkiewicz,
Ryszard Wróblewski,
rząd dolny A.Janowicz Jan Baranowski, A,Subocz
i N.N
Antoni L a s k o w s k i - urodz. 19.12.1924 r W i l n o
Tośka poznałem w Wilnie w latach 1943/44.Był
sympatią naszej sąsiadki Sylwii Hawryłkowicz.
Chłopak wysoki, przystojny, ale o nieposkromionej
naturze wileńskiego malca, któremu nie obce było rozstrzyganie sporów przy
pomocy pięści. W okresie partyzanckim nie znałem bliżej jego losów. Później
dowiedziałem się, że był w Oddziale
Groma rtm. Zygmunta Gerbert- Błażejewskiego, dowódcy Oddz. Rozpoznawczego
I Zgrupowania AK, gdzie pełnił funkcję d- cy konnego zwiadu.. Ponownie zetknąłem
się z nim już w Miednikach. Z miejsca roztoczył nade mną iście matczyną opiekę dbał o moje wyżywienie, starał się łagodzić
nasze trudne warunki obozowe. Nigdy nie wiedziałem, czemu zawdzięczałem jego
troskę o mnie.
W czasie pobytu w Kałudze nasze spotkania były sporadyczne i krótkie. Nie mieliśmy na to czasu, byliśmy w innych pododdziałach, ścisły reżym ostrej dyscypliny wykluczał utrzymywanie koleżeńskich kontaktów. Po wyjeździe do lasu trafiliśmy do innych batalionów on był w II-gim, ja w I-szym. Dzieliło nas zaledwie kilkanaście kilometrów, ale nie było możliwości zobaczenia się. Dopiero w czerwcu 1945 r. otrzymałem jego pierwszy list. W sumie tych listów było tylko dwa.
Dopiero w drodze powrotnej do Polski, znowu się spotkaliśmy w Kirowie. Spędziliśmy niezapomnianą Wigilię Bożego Narodzenia 24 grudnia 1945 r. Odtąd opiekował się mną aż do powrotu do Polski. Nie zapomnę nigdy trochę zabawnej historii i jego impulsywnej troski o mnie. Po przemundurowaniu nas w angielskie sorty dostałem najmniejszy rozmiar płaszcza nr 1. Kiedy Tosiek zobaczył mnie, w tym przykrótkawym odzieniu, kazał podpadniętemu za donosicielstwo koledze z jego batalionu, zamienić się ze mną płaszczem. Chłopak próbował oponować, Tosiek przybrał groźną postawę wróżącą użycie siły. Wówczas ja nie wyraziłem chęci na poprawę mego przyodziewku, dokonaną w ten sposób. Tosiek był jednak stanowczy zagroził i mnie użycie siły. W ten sposób wróciłem ostatecznie do kraju w zupełnie przyzwoitego rozmiaru płaszczu, który służył mnie jeszcze wiele powojennych lat w Gorzowie.
Dalsze losy nasze znowu się rozeszły. Tosiek ze swoim kolegą Witkiem Plawgo objęli w posiadanie niemiecki mająteczek w okolicy Jeleniej Góry. Tu należałoby dodać, że Witek życie swoje zawdzięczał Tośkowi. Witek poważnie zranił się siekierą w czasie pracy w lesie. Groziła mu gangrena i wtedy zdając sprawę z powagi chwili Tosiek w najprymitywniejszych warunkach obozowych, przy pomocy zrobionego z kawałka kosy skalpela dokonał operacji rany i jej oczyszczenia. Nikt nie wierzył w szczęśliwe zakończenie tej przygody.
Później słuch o nim zaginął. Po latach ożenił się on ze swoją dawną miłością Sylwią, osiedlił się w Szczecinie. Pracował jako nauczyciel, miał dwóch synów, studiował zaocznie w WSE w Szczecinie. Dopiero na zjazdach akowskich dawnego Okręgu Wileńskiego zaczęliśmy się spotykać nad jez. Wełtyń, w Podgrodziu, a ostatnio w Międzyzdrojach, gdzie wspominamy nasze dawne dzieje.
W y j ą t e k z l i s t u Tośka z II batalionu z 20 czerwca 1945 r.
Teraz pracuję na piłce. Robimy to bardzo
szybko i potem mamy cały dzień wolny. Wieczorem zasuwamy od 19 do
20 postawimy 4 5 m 3),,rano wstajemy o 4:00 i do śniadania fertig mamy
normę 9 m 3). Jak mówili nam artyści, którzy byli u Was z koncertem,
że macie gorzej. U nas w ziemiance mamy harmonijkę oraz parę mandolin, z
nami mieszkają nasi artyści. Witek Plawgo rozrąbał nogę, parę dni temu. Teraz
spuchła i boimy się o gangrenę.
{obrazek}{obrazek}
Od góry, od lewej: 1.NN,2.Luśka
Nagłowski 3.Ryszard Smyk, 4.Zbyszek, 5.Korba Smyk. 6.A.Nagłowski, II rząd:7.J.Jeleński
8. Stasiuk 9.Antoni. Laskowski ,10 NN., 11. Franek.Szys
{obrazek}
Pluton II batalionu zima. Pierwszy z lewej siedzi Witek Plawgo( z wąsikiem)
{obrazek}
Witek i Tosiek
{obrazek}
Pluton II rob. batalionu składający się głównie z żołnierzy z 1 Wileńskiej, Brygady Juranda i żołnierzy 2.bat. 77 pp AK( Krysia) - Nowogódek.
I r z ą d - od góry, od lewej :1.Witek Plawgo, 2. i 3.ps. Namiętny- chłopcy od Juranda, 4. Tosiek Laskowski (OR KO), 5.Rysiek Smyk, ps. Zawór mieszkał przy ul. Kalwaryjskiej, 6.jego brat Korba, 7. i 8. NN (bat.Krysia), Zbyszek Biłuński, z ulicy Kalwaryjskiej, 10. i 11.- chłopcy (bat. Krysia)
II r z ą d - środkowy : 1., 2. Chłopcy z Nowej Wilejki (Juranda), 3. Z Lidy (bat. Krysia), 4. Mł.sierżant Rosjanin, dowódca plutonu, 5 jego pomocnik (Polak), 6,7,8 NN.
III r z ą d - siedzą na ziemi: 1Stasiek, 2. Franek Czyż, 3. Usik bat. Krysia 4.S. Dżoga od Juranda, 5. NN. 6.US (bat.Krysia) i 7.Karol z Nowej Wilejki( od Juranda).
Fotografie z poprzedniej strony, jak i wyżej
użyczył Antoni Laskowski ze Szczecina.
Zbigniew R o g u s k i
Przeniesiony z I rob. Batalionu
W kwietniu 1945 r., gdy zaczęły się roztopy,
nasza kompania wyruszyła piechotą, torami kolejowymi, do miejsca postoju II
batalionu. Po przebyciu 30 km., natknęliśmy się na III i IV batalion, które
stacjonowały nad rzeczką w pobliżu wsi Średniakowo. Po przebyciu jeszcze 7 8 km dotarliśmy do II batalionu. Był on
rozłożony z lewej strony torów kolejowych, które sami układaliśmy, w odległości
około 3 km od wsi Charłampajewo i około 2 km od wsi Prudy.
Dopiero teraz, po stajaniu śniegu można było
zorientować Obóz położony na wzniesieniu, a ziemianki ze wszystkich stron
otaczał las przeważnie brzozowo- olchowy, czasami zdarzała się sosna lub
jodła, często suchostoje.się, ile go było w zimie. Wskazywały na to ścięte
na wysokości 2,5 3,0 m. pnie, mimo, że chłopcy przed przystąpieniem do ścinania drzew udeptywali śnieg
dookoła.
Jedzenie jak gdyby trochę się poprawiło. Zupa
była gęstsza, czasem z rybą, częściej trafiał się . ziemniak lub kapusta.
Jednak panował nadal szkorbut ruszały się zęby, a z dziąseł płynęła krew.Prawie
wszyscy chorowali na wrzody, na które jedynym lekarstwem była margancowka.
Zwolnień z pracy nie dawano. Lekarzem była tutaj lej. Kasałapowa, ta sama,
co w I batalionie.
Kiedy przybyliśmy do II batalionu, byliśmy tak
wycieńczeni, że nasza 2.kompania została
zakwalifikowana jako niestrojawoja. Zanim jednak do tego doszło jeszcze
miesiąc pracowaliśmy normalnie. A normę pracy wyśrubowano nam do 14 m3. Znalazł się taki
Brzozowski, który przez trzy dni wykonał taką normę, a więc nasz sierżant
mówił: No, jeśli Brzozowski może to i wy też możecie! Ale i Brzozowskiemu
ręce i nogi tak popuchły, że trafił w końcu do niestrojakowików, którym
dawano lżejszą pracę, jak spalanie gałęzi, robienie gontów, a czasem brano
do obierania ziemniaków. Ja przez dwa tygodnie woziłem wodę z Charłampajewa do kuchni,
ponieważ woda ze studni, którą wykopaliśmy, nie nadawała się do picia. Potem
prawie do końca pobytu w obozie darłem gonty.
W końcu listopada 1945 r. przychodzi wieść: Wyjeżdżamy
do Polski!.Podstawiono wagony, z których
wysypali się własowcy oni teraz zajęli nasze miejsca w ziemiankach.
Jechaliśmy przez południowe przedmieścia Moskwy
i dotarliśmy do Kirowa, leżącego między Moskwą a Wiaźmą. Tam zostaliśmy przemundurowani
w angielskie płaszcze, buty i koszule,
które potraktowano jako bluzy, zostały nam sowieckie spodnie, owijacze i
zimowe czapki.
W styczniu wyruszyliśmy przez Brześć do Polski.
Dnia 10 stycznia dotarliśmy do Białej Podlaski.
Wróciło nas około 3.500 chłopaków. W Białej Podlasce,
w wagonach daliśmy solidny wycisk naszym
rodzimym kapusiom. Ludność Białej Podlaski przyjęła nas bardzo życzliwie.
Młode dziewczynki zatrzymywały nas na ulicach i niemal siłą zaciągały na
poczęstunek Ja zatrzymałem się u pani pułkownikowej, jej córeczki Mirosława
i Sławomira, opiekowały się mną i uprzyjemniały
chwile pobytu, zaprowadziły mnie nawet do teatru. Przebywałem tam około tygodnia,
tak długo, dopóki Urząd Bezpieczeństwa nie wydał nam dokumentów tożsamości.
Z y g m u n t M i n e y k o - żołnierz
36 Brygady Żejmiana ps. Petroniusz.
Po zaniechaniu szkolenia nas w Kałudze z 2-gim
batalionem zostałem pieszo odprowadzony do Lasów Umańskich, pod miejscowość
Charłampajewo. Szliśmy około czterech dni w śniegu i mrozie. Praca w obozie
polegała na wyrębie lasu o potężnym starodrzewiu.
Dzień pracy wynosił l2 godzin. Norma dzienna na dwie osoby 8 m3
spiłowanego i ułożonego drewna. Każde
zwalone drzewo trzeba było pozbawić gałęzi, pociąć na dwumetrowe kole i ułożyć
w sztaple.
Pierwszy okres spędziliśmy w przygotowanych
przez siebie szałasach z gałęzi. Dopiero później zbudowaliśmy ziemianki. Polegało
to na tym, że kopaliśmy długie rowy o głębokości półtora metra. Ściany rowu
umocnione były żerdziami, dach dwuspadowy, również z żerdzi, pokryty gałęziami i obsypany ziemią. W ziemiance były dwa szeregi
pryczy z żerdzi, na których spaliśmy, bardzo stłoczeni, jeden obok drugiego,
układając się na boku. O swobodnym położeniu się na wznak nie było mowy.
Wejście do ziemianki było zamykane drzwiami, zrobionymi z żerdzi. Sowieckie dowództwo i straż mieszkali w
normalnych budynkach,wykonanych z bali przez cieśli wyłuskanych pośród
naszych żołnierzy. Punkt sanitarny (san-czaść)- mieścił się też w podobnym
budynku. Tam mieszkało paru lekarzy i było pomieszczenie na kilku chorych. Opieka lekarska była ograniczona
z powodu braku lekarstw i podstawowych materiałów opatrunkowych.
Okres przymusowej pracy w obozie w Charłampajewie
pozostawił w naszej świadomości okropne wspomnienia. Jeszcze dzisiaj, nieraz
budzę się nie mogąc się uwolnić od koszmarnego
snu przytłaczającego tamtymi wspomnieniami. Praca przy wyrębie lasu, szczególnie
w warunkach ostrej zimy rosyjskiej była związana z ogromnym wysiłkiem, wymagającym
wręcz nadludzkich możliwości. Dopiero przy końcu udało się mnie,jako z zawodu
kierowcy przejść do lżejszej roboty prowadzenia ciężarówki wywożącej drewno
z lasu. Kiedy jednak ostro zareagowałem na złe traktowanie naszych chłopców,
ładujących drewno, przez sowieckiego strażnika stanąłem przed sowieckim
prokuratorem wojskowym. I los mój mógłby
się potoczyć tragicznie dla mnie, ale będąc niezbędny jako kierowca nasz
sowiecki dowódca zażądał od prokuratora oddania mnie do jego dyspozycji.
Wkrótce też nastąpił nasz wyjazd z lasu i tam udało się mnie ujść surowemu
prawu sowieckiemu.
Warto wspomnieć o jak trudne były warunki żywnościowe. W celu ratowania siebie i kolegów przed wycieńczeniem, często podkradaliśmy się do budynków, naszych przełożonych, mieszkających często ze swymi rodzinami. Tam próbowaliśmy znaleźć w odpadkach resztki jedzenia, a więc łby od śledzi, czy kartoflane obierki, gotowaliśmy z tego zupę, Niektórzy z nas początkowo musieli się zmuszać, aby takie rarytasy przełknąć. Pamiętam, że w ten sposób uratowaliśmy od wycieńczenia, Sosinowskiego, szwagra hrabiego Czapskiego, z Nowosiółek pod Oszmianą. Złapany jeż był szczytem smakowitości. Osmalało się jego kolce i piekło się na ogniu, albo robiło się zupę ( wiadro wody na jednego jeża). My pochodzący z lasów Wileńszczyzny znaliśmy każdą roślinę i wszystko co może dać las dla pożywienia człowieka. Tą wiedzę wykorzystywaliśmy i uczyliśmy innych jak należy ratować swoje życie.
Dzisiaj już prawie 90- latek, sterany przejściami wojennymi, różnymi oskarżeniami, długoletnią walką o godność ludzką i Polaka nie mam już siły, zdrowia i pamięci, aby precyzyjnie przekazać swoje wspomnienia. Dla nas tam przebywających słowo Kaługa - jest wystarczającym hasłem naszego cierpienia.
Batalion liczył około 900 żołnierzy. Poza ziemiankami mieszkalnymi, była kuchnia, sanczaśt, w tym odrębna ziemianka dla chorych na świerzb, jak wszędzie odrębna zw. :kapliczką siedziba oficera politycznego, który był również oficerem NKGB i areszt, czyli gaubwachta. Oddalona nieco latryna, składająca się z krzyżaków, na których położona była solidna żerdź, jej dach tworzyły gałązki z jedliny, były tylko ściany boczne, z tyłu i z przodu przestrzeń otwarta, a to ze względu na możliwość obserwowania. Pierwszy okres wegetowania, przy ogniskach, na gołej ziemi, w warunkach na pograniczu krańcowej wytrzymałości., szczególnie gdy temperatura spadła do 20 0 C. W ziemiankach było już o wiele cieplej i znośniej, miały one blaszaną beczkę, służącą za piec. Beczka była od wewnątrz wyłożona gliną, tak, aby lepiej utrzymywać ciepło. Miejsce na końcu ziemianki było przeznaczone dla pisarza, z małym stoliczkiem, z jednym niewielkim oknem, naturalnym źródłem światła. Do wyposażenia pisarza należała kopciłka banieczka po konserwach wypełniona ropą, w której tkwił knot. Prycze były wykonane z okrąglaków, na których bezpośrednio się spało bez pościeli i przykrycia. Po ogłoszeniu ciszy nocnej, obowiązywał rygor rozebrania się do bielizny, aby utrudnić ewentualne ucieczki.
Spano najczęściej dwójkami, jeden buszłat
był posłaniem, drugi służył za kołdrę, pod głowę podkładało się czapki uszanki18)
{obrazek}
{obrazek}
Rys. Kazimierz Kozłowski Toruń
Przez długi czas nie można było uzyskac szkicu trzeciego batalionu.
W 2001 r. Uzyskano dwa szkice nieco rózniace się, ale odtworzono je po przesło 50 latach, czas zrobił swoje.
S t o c k i B o l e s ł a w urodz. 18.08.1926 r. - M o ł o d e c z n o
Żołnierz 13 Brygady Nietoperza, rozbrojony ze znaczną częścią swego Oddziału. Internowany w Miednikach, wywieziony do Kaługi, gdzie początkowo dostał przydział do pulemiotnowo bataliona(karabinów maszynowych), do kompani rusznic przeciw-
pancernych. Nie zdążył przejść w tym zakresie
przeszkolenia, bo po kryzysie przysięgowym, wraz z innymi złożył swoją niesprawną
rusznicę do pułkowego magazynu broni. Po wywiezieniu do lasu, trafił do III
roboczego batalionu. Przeszedł wszystkie podstawowe rodzaje prac przy wyrębie
drzew. Do kraju wrócił w styczniu 1946 r. Jak większość naszych chłopców
poza pracą zawodową w Dyrekcji Lasów Państwowych w Gorzowie Wlkp., podejmuje
przerwane kształcenie: egzamin dojrzałości składa w Liceum Handlowym, a następnie kończy studia ekonomiczne na Wyższej Szkole Ekonomicznej
w Szczecinie. Nakaz pracy dostaje do Technikum Finansowego w Gorzowie Wlkp,
jako nauczyciel przedmiotów ekonomicznych.
Był dobrym organizatorem i wychowawcą sportowym
młodzieży w zakresie kajakarstwa. Jego
wychowankowie osiągali znaczne sukcesy sportowe w tej dziedzinie, Był również
jednym z aktywniejszych działaczy ruchu akowskiego, między innymi inicjatorem
i współ wykonawcą tablic pamiątkowych w kościołach gorzowskich. Jedna w katedrze
poświęcona w lipcu 1984 r. z okazji 40-lecia
operacji Ostra Brana, druga w kościele pod wezwaniem NMP Królowej Polski-
ku czci żołnierzom 13 Brygady Nietoperza
{obrazek}
Gorzów - 1948 r.
{obrazek}
1944r.
{obrazek}
Średniakowo 1945r.
{obrazek}
Treść zaświadczenia Centralnego Państwowego
Archiwum Sowieckiej Armii, z dnia 7 lipca 1987 r. : W Centralnym państwowym
archiwum Sowieckiej Armii są dowody na to, że S t o c k i Bolesław Władysławowicz,
urodzony 1927 r., przechodził służbę w zapasowym strzeleckim pułku od 5
sierpnia 1944 r. do 6 stycznia 1946 r. jako szeregowiec.
Kazimierz Kozłowski - urodz. 10.02.1928
r. w Mołodecznie
Żołnierz 13 Brygady Nietoperza ps. Kozioł . dr inż., w latach 1984
86 pełnił funkcję Dziekana Wydz. Technologii i Inżynierii Chemicznej Akademii
Techniczno Rolniczej w Bydgoszczy, bezpartyjny.
Po akcji Ostra Brama i aresztowaniu gen.
Wilka i innych oficerów, rozpoczęliśmy marsz naszej 13 Brygady Nietoperzaw
kierunku puszczy Rudnickiej. Byliśmy pod ciągłą obserwacją lotniczą, a sowieckie
oddziały starały się blokować dojście do puszczy. Po paru dniach marszu zostaliśmy
otoczeni przez czołgi i rozbrojeni. Skierowano nas do obozu w Miednikach.
Podczas tego marszu dużo osób próbowało uciekać. Ja też z Bolkiem Stockim
chcieliśmy uczynić to samo, ale do domu,
do Mołodeczna, było daleko, a tam nasz los byłby niepewny, zmobilizowano
by nas do wojska, skierowano by taki odcinek frontu, gdzie nikt żywy by się
nie ostał. Do Miednik dotarliśmy około 20 lipca 1944 r. Było tam już bardzo
dużo rozbrojonych partyzantów. Po paru
dniach przyjechał, w polskim mundurze pułkownik Soroka. Jego wystąpienie
łamaną polszczyzną: W Polsce utworzył sia nowyj rząd i kto kce może pujść
w polskuju armju. Został wygwizdany. Następnego dnia pojawiły się rosyjskie
dziewczyny w mundurach z arkuszami Żełajuszczyje
postupit w polskuju armju. Co to za polski wojsko, gdzie organizują i rządzą
Rosjanie, wrogo ustosunkowani do nas. Mimo to znaleźli się ochotnicy do Armii
Berlinga. Wyprowadzono ich poza obóz, okazało się nazajutrz, że większość z nich uciekła, resztę przyprowadzono
z powrotem.
Warunki bytowania w Miednikach były okropne,
wyżywienie raz dziennie menażka rzadkiej zupy, dobrze, jeżeli udało się
jej dostać. Większość spała na dworze. Dół kloaczny cuchnął niesamowicie, odchody płynęły potokiem. W końcu lipca
wyprowadzono nas do wagonów. Przed wyjściem dokładna rewizja. Rekwirowano
noże, brzytwy, zegarki itp. Pozwolono zabrać menażki i łyżki. Ja nic nie
przemyciłem. Załadowano nas do towarowych wagonów, w moim wagonie było około 70 osób. Na środku wagonu w podłodze
był otwór ok. 10-15 cm. Tu załatwialiśmy nasze fizjologiczne potrzeby. Transport
składał się z około 50 wagonów. Byliśmy ściśnięci jak śledzie, o położeniu
się wszystkim nie było mowy.
W Mołodecznie na postoju stał obok transport z rannymi sowieckimi
żołnierzami. Zdarzyło się, że ktoś poznał znajomego z akcji walk o Wilno.
Jeden z rannych Rosjan zaczął krzyczeć: Dokąd go wieziecie!On ze mną przelewał
krew Eskorta, składająca się głownie z skośnookich Azjatów była nie wzruszona, nie dopuściła do żadnego
zbliżenia. W Mołodecznie dostaliśmy po małej puszce konserw rybnych i po
jednym solonym śledziu. Byliśmy bardzo głodni, otrzymane racje natychmiast
skonsumowaliśmy, nie zdając sprawy, że wkrótce dręczyło nas okropne pragnienie, a wody nie dostawaliśmy.
W naszym wagonie, jeden z partyzantów, przemycił zegarek, który wymienił
z ruskim kolejarzem na dwa wiadra wody. To nie rozwiązało sprawy pragnienia.
Dopiero silna ulewa, pozwoliła nam na zaspokojenie tej dolegliwości. W nocy na odcinku Mołodeczno Mińsk
w naszym transporcie była próba ucieczki. Pociąg zatrzymano. Słyszeliśmy
strzały, ale o rezultatach niczego się nie dowiedzieliśmy się. Po przeszło
tygodniowej podróży w nocy usłyszeliśmy orkiestrę wojskową. Wagony otworzono
i kazano nam wysiadać. Byliśmy w Kałudze.
Pod eskortą przyprowadzono nas do koszar wojskowych,
do środka nas nie wpuszczono, nocowaliśmy na dworze. Byliśmy głodni, udało
się mnie przez płot wymienić buty na kawałek chleba dnia grupami brano nas
do fryzjera i do łaźni. Każdy miał wszy. Nie mieliśmy żadnych dokumentów.
Zaczęto rejestrację. Starsi mówili, aby nie koniecznie podawać swoje rzeczywiste
dane(nazwisko, datę urodzenia), więc z Bolkiem podaliśmy 1928, takich młodych
było więcej. Utworzono .batalion młodzieżowy(
uczebnyj). W skład tego batalionu wchodziły dwie roty: pulemiotnaja(ckm-ów)
i PTR( rusznic przeciw-pancernych). Ulokowano nas w starych koszarach. Po
pobudce mieliśmy kłopoty z owijaczami, które stale nam spadały. W naszej rocie PTR były dwa plutony po około 36 żołnierzy,
w rocie pulemiotnoj były chyba 3 plutony. Niestety nie pamiętam ile batalionów
liczył nasz pułk
Dzień zaczynał się o godz. 6.oo,następnie,do WC, gimnastyka, mycie się wszystko jak na komendę. Śniadanie pół wiadra rzadkiej zupy, bochenek chleba na 10 osób, był on glina, z ziemniakami, miał ważyć 2 kg.( nikt jednak tego nie sprawdzał) Potem ćwiczenia. Najpierw musztra, nauka o broni, karabiny dostaliśmy stare, bez amunicji i ćwiczenia taktyczne na poligonie. Obiad był podobny do śniadania, dostawaliśmy tylko więcej chleba po 250 g na osobę i drugie danie, najczęściej kasza jaglana(proso). Młodzieżowy batalion tym różnił się od pozostałych, że po obiedzie przymusowo rozbierano się i przez godzinę spaliśmy tym odpoczynku szliśmy znowu na poligon. Dwa albo trzy razy w tygodniu politzaniatija( pranie mózgów) Pewnego dnia spędzono nas na plac apelowy, gdzie odbył się pokazowy sąd polowy. Sądzono trzech naszych kolegów: Zygmunta Kasperowicza, Bolesława Stacewicza i N.N., za dezercję. Chłopcy bronili się dzielnie, nie chcąc uznać przypisywanego im sowieckiego obywatelstwa. Wyrok był jednakowy dla wszystkich 10 lat przymusowych robót. NKWD wzmogło czujność. Byłem raz wezwany na przesłuchanie, pytano mnie kto planuje ucieczkę, przeszukano mój portfel, zabierając zdjęcia. W naszym batalionie, nasi sowieccy podoficerowie namawiali nas do przysięgi dla Stalina byli jednak odporni mówiliśmy już składaliśmy przysięgę, od której nikt nas nie może zwolnić.
Przyszła jesień. Byliśmy kilka razy, w nocy wysłani do pracy w porcie rzecznym, do przerzucania węgla, który usypany w duże pryzmy, po deszczach, samo zapalał się. Po takiej pracy pozwalano nam spać do obiadu. Pułk miał gospodarstwo rolne. Wysłano nas na wykopki. Norma na osobę to 7 wyoranych pługiem rzędów o długości 200 m. Pierwszego dnia nikt jej nie wykonał. Dowódca zarządził:- Kto nie wykona normy nie dostanie jedzenia, zaś ten kto wykona może sobie ugotować ziemniaki. Urodzaj był dobry, sierżant doradził, aby nie zbierać tak dokładnie, mniejsze zostawiać w ziemi. Nam nie trzeba było tego powtarzać. Norma była wykonana, chociaż więcej ziemniaków pozostawało w ziemi. Mogliśmy gotować kartofle. Bolek dwa koszyki ziemniaków zamienił w pobliskiej osadzie na litr mleka. Mogliśmy sobie zrobić kluski kartoflane z mlekiem.
Po wykopkach, powrót do Kaługi, łaźnia, po
której dano nam stare, łatane ubrania i stare buciki. Zaczęło się wysyłanie
do różnych prac. Nasz pluton oddelegowano do Szemiakina, około 50 km od Kaługi,
gdzie pracowaliśmy przy załadunku wagonów drewnem opałowym. Po paru tygodniach
wysłano nas do pracy w sowchozie. Na śniadanie dostawaliśmy miskę obranych
gotowanych kartofli i miskę kapusty kiszonej lub świeżej i nasz suchy pajok(suchary
i jakieś kostki na zupę). Po śniadaniu
przydzielano nas do różnych prac rolnych. Tu dopiero poznawaliśmy w praktyce
ogólny bałagan i brak jakiejkolwiek organizacji to brakowało odpowiednich
narzędzi, to już ktoś inny wykonywał tą pracę lub w ogóle nie można było
jej znaleźć. Zdarzało się, że wymęczone
kobiety, bo one stanowiły główną siłę roboczą, prosiły naszych chłopców o
spowodowanie awarii np. młockarni przez włożenie zmarzniętej słomy. W wyniku,
czego przez cały dzień była ona w naprawie. Praca w sowchozie dobiegła końca, ponowny powrót do Kaługi i wyjazd do
lasów pod Moskwą.
Do lasu przyjechaliśmy jako ostatnie resztki z naszego pułku w Kałudze. Ziemianki były już całkowicie gotowe. Ja z Bolkiem Stockim stanowiliśmy parę, dostaliśmy piłę i siekierę oraz normę 10 m3 drewna ułożonych w sztaple. W ziemiance naprzeciw był Zygmunt Kasperowicz ps. Kędzierzawy z naszej 13 Brygady, ten, którego sądzono za ucieczkę w Kałudze. Pracowaliśmy również przy ładunku wagonów. Warunki ładowania, szczególnie zimą były bardzo ciężkie. Pewnego razu drewno było złożone ok. 200 m od wagonu, kloce były bardzo grube, wmarznięte w ziemię. Jeden z moich kolegów powiedział głośno : Nie będziemy ładować ! Usłyszał to nasz sierżant Kinzigułow Tatar. Zaprowadził nas w jeszcze gorsze miejsce, gdzie już trzech innych też nie chciało ładować. Kiedy ponownie sierżant przyszedł nas sprawdzić, któryś w wagonie kopnął koc drewna spadł on tuż przed nosem Kizgułowa. Za karę brał nas do wagonów, gdzie jeszcze trwał załadunek. I tak musiałem pracować do rana, a później musiałem wysłuchać jego reprymendy w ziemiance., Następnie zostałem wezwany do politruka, który zagroził wywiezieniem mojej matki na Syberię. Później dowiedziałem się, że Kinzigułow po powrocie do swojej wsi popełnił samobójstwo, rzucając się pod pociąg. Przeciwieństwem Kinzigułowa był nowy sierżant Łamanow. Był porządnym człowiekiem. Widział jak trudno wykonać normy pracy, wiedział, że musieliśmy czasem kombinować, aby ją przekroczyć, celem otrzymania depe pomagał nam w tym zabawiając dziesiatnicę(przyjmującą od nas wykonaną pracę). A wyżywienie było bardzo złe, byliśmy stale głodni. Np. Pewnego dnia kolega Cieszyński ps. Rombel zaproponował nam zakład, że zje swoją porcję obiadową oraz drugie danie całej dziesiątki. W przypadku przegranej nie dostanie przez 10 dni drugiego dania, jeżeli zje to wygra zakład. Ponieważ bardzo prosił zgodziliśmy się. Zjadł wszystko. Na koniec powiedział gdybym jeszcze wypił kufel piwa byłbym naprawdę syty. Z tego można wywnioskować, jakie były te nasze porcje. Otrzymywany tytoń niepalący wymieniali na chleb lub ziemniaki. Do gotowania zimą braliśmy śnieg, wiosną sok brzozowy.
Na przedwiośniu mieliśmy ładować transport. Na nasz pluton miał przypaść najgorszy środek zestawu. Nasz sierżant Łamanow wyczekuje, aby dostać końcowe wagony, które można odczepić i pode pchać w pobliżu większego zapasu drewna. Kombat zauważył nasze wyczekiwania i zrugał sierżanta, ale ten nie speszony mówi: Ostatni wychodzimy, ale pierwsi wracamy. I tak było, raportuje majorowi Załadowaliśmy 7 wagonów i parowóz. Później w nagrodę załatwił nam lekką pracę przy paleniu gałęzi. Było już ciepło, zdjęliśmy buszłaty. Łamanow poucza, jeżeli siedzicie przy ognisku, to wystawiajcie wartownika, aby w czas uprzedził, kiedy ktoś nadchodzi., a sam odchodził do miejscowych kobiet. W czasie tej pracy spadła iskra z ogniska na mój buszłat, bawełna szybko się pali, a więc mało, co udało się. Następnego dnia rano deszcz ze śniegiem, zimno, nie mam, co ubrać. Łamanow daje mnie swój buszłat, sam włożył swój szynel.( Płaszcz), później załatwił z magazynem i dostałem cały buształ. Za to go wszyscy ceniliśmy i poważaliśmy. Pod koniec kwietnia otrzymałem z domu paczkę, którą trzeba było odebrać w urzędzie pocztowym w Korobowie, odległym około 30 km. Po drodze ujrzałem jak 10 kobiet ciągnęło pług, jako siła pociągowa, obraz sowieckiej gospodarki. Towarzyszący mnie sierżant usprawiedliwiał: To Hitler winien wszystkie konie wybił. Muszę jeszcze wspomnieć o dziwnym przypadku. W lesie wybuchł pożar. Chcieliśmy gasić, ale nam nie pozwolono. Dopiero później zrozumieliśmy, że w ten sposób chciano usprawiedliwić ubytki drewna, wynikające z zapisów przyjętego drewna, a stanem faktycznym.. Pożar miał wyrównać te różnice. Wreszcie nastąpiło coś dziwnego. Wezwano mnie do politruka i po nieprzyjemnej rozmowie dowiedziałem się, że jadę do domu, miałem podany rocznik 1928, a takich zwalniano. Odstawiono mnie do Kaługi, tam dostałem trochę lepsze, stare wojskowe ubranie i sprawkę(w zał. poniżej). Nie dostałem biletu, ani prowiantu na drogę, ale byłem szczęśliwy wracam do domu. Do Moskwy jechałem z opiekunem, a potem pod ławką do domu. Koło Mińska kontrola biletów, pomarudzili, ale pozostawili w spokoju. Rano byłem w Mołodecznie w domu
{obrazek}
{obrazek}
{obrazek}
Z y g m u n t M o z g i e l urodz.
15.07.1924 r. Głębokie
Żołnierz 7 Brygady Wilhelma , ps. Kometa.
Został rozbrojony w puszczy Rudnickiej 14.07.44 r. wraz z grupą swojej Brygady. Datę tą zapamiętał, bo 15.07 były jego imieniny i tego dnia miał odwiedziny matki, od której otrzymał boczek i chleb, a było to koło Miednik. W czasie marszu do Miednik jeden z kolegów zaczął uciekać. Został złapany i na naszych oczach zastrzelony. Po rewizji w Miednikach pozostawiono mu chlebak z przyborami osobistymi. Wyjazd do Kaługi nastąpił 28.07.44 r. Wagony towarowe, bez jakiegokolwiek wyposażenia. Przyjazd do Kaługi 05.08.44 r. Przydzielony do 3 kompanii, w nowych koszarach. O przesłuchaniach naszych chłopców przez służby specjalne nie słyszał.
Do pracy w lesie wywieziony 12.09.44 r, przydzielony do III batalionu koło Średniakowa. Główną pracą był wyrąb lasu. Mieszkaliśmy w ziemiankach. Wyżywienie było bardzo słabe, głównie zupy z kapusty. O ucieczkach naszych chłopców nie pamiętam. W końcu grudnia 1945 r. przewieziono nas do Kirowa. Tu zostaliśmy przemundurowani w angielskie sorty ( UNRRA). W Białej Podlasce, wydawano nam zaświadczenia, moje ma nr 1.206 wyd. dnia 14.01.1946 r. Ludność Białej Podlaski przyjęła nas bardzo serdecznie.
{obrazek}{obrazek}{obrazek}Od lewej: Zygmunt Mozgiel i Wiktor Od lewej:
Wacław Zdanowicz, Witold Wojciechow . Iwanowski i Zygmunt Mozgiel
{obrazek}
Zespół muzyczny III batalionu
{obrazek} :w górnym rzędzie od lewej:1.
Dr Ginko, 4. Czesław Babińskii,4. Oficer sowiecki,
w drugim rzędzie od lewej 3.Zygmunt Mozgiel,
5.dr Mańkowski
Od lewej: Z. Mozgiel, Czesław Babiński
i N.N.
Wiktor Iwanowski urodz.16.04.1925
r. w Wilnie, ps. Szpak żołnierz 7. Brygady
Prof. dr hab. Szczecińskiego Uniwersytetu
Po rozbrojeniu Miedniki : 18.07 28.07.44,
Kaługa: 05.08 10.09.44. Następnie praca w lesie w III roboczym batalionie
k/Średniakowa, skąd ucieka 15.08.1945 r.
Autor Wilno, Ojczyzna moja . . Wspomnienia
Szczecin 1994 r.
Emerytowany profesor Uniwersytetu Szczecińskiego.
Był twórcą drobnych pamiątek, prezentowanych poniżej. Tak opisuje
technikę ich wykonania: Te pudełeczka wykonywałem przy pomocy małego, zrobionego
przez siebie noża i kawałka pilnika. Fajkę odlałem na ognisku, w pudełku
po konserwach. Otwory ukształ-
towałem wciskając do formy odlewu, przygotowaną, mniejszą formę. Po wystygnięciu,
żmudną pracą nadałem zaplanowany kształt.
{obrazek}Od lewej : Bronisław Żukowski,
Wiktor Iwanowski, Stanisław Bieńko ( Cyganko )
Iwanowski opisuje tragiczne przeżycia swego
przyjaciela Cyganka w swoich wspomnieniach
{obrazek}{obrazek}
Metalowe, ozdobne pudełko na zapałki, którymi
handlowano ma sztuki, W. Iwanowski.
{obrazek}
{obrazek}
{obrazek}
{obrazek}
Wyroby Wiktora Iwanowskiego - do praktycznego
użytkowania, ozdobione symbolicznymiˇ znakami i napisami, produkowane w najprymitywniejszych
warunkach obozowych.
Edward A ndruszkiewicz - urodz. 25.05.1920 r. Bejcagoło, woj. Nowogródzkie.
Żołnierz 2.batalonu 77 p.p. AK Krysia zwiadowca 6 kompanii, ps. Los.
Rozbrojony ze swoim oddziałem w puszczy Rudnickiej.
Przed wyjazdem z Miednik, w czasie rewizji zabierano wszystko, nawet żywność.
Słyszałem, że kiedy matka jakiegoś chłopca ,w czasie marszu do stacji kolejowej,
chciała się do niego zbliżyć, konwojent
strzelił do niej.
W wagonach było bardzo ciasno, były przeładowane.
W czasie drogi odczuwaliśmy ogromne pragnienie. Kiedy wypuszczano nas na krótko
do załatwienia się ,piliśmy brudną wodę z rojstowych kałuży. Do Kaługi
przybyliśmy w nocy, przyjęto nas z orkiestrą.
Wręczono nam tam starą rosyjską broń z bagnetami. Dowództwo było rosyjskie
i ćwiczono nas po rosyjsku. Pamiętam pokazowy sąd na placu, gdzie sądzono
naszych kolegów, którzy próbowali uciec i zostali ujęci. Potem broń nam
zabrano. Chodziliśmy około 10 km po cegły z
rozbitych domów, które wiązaliśmy paskami i przynosiliśmy do naszych koszar.
Pewnego dnia szukano różnych fachowców: kowali, cieślów, murarzy. Ja się
zgłosiłem jako ślusarz. W czasie pracy w warsztacie, prowadziłem notatki,
które pewnego dnia zaginęły, a zostałem aresztowany.
Do lasu przywieziono nas ,do ogrodzonego drutem
kolczastym placu, korzystając z nieuwagi konwojentów starałem się wyczołgać
poza ogrodzenie, w kierunku lasu. W pewnym momencie nastąpił wybuch i zostałem poraniony, ale w takim stanie udało się
mnie oddalić. Po drodze spotkałem dwie kobiety, które widząc mój stan, a
tłumaczyłem, że napadli na mnie Niemcy, doprowadziły do szpitala. Tam leżałem
przez dłuższy czas, rany nie goiły się, straciłem słuch i mowę. Po pewnym czasie odprawiono mnie do domu
do Radunia ,woj. Nowogródzkie. W Raduniu mimo, że byłem w mundurze sowieckim,
aresztowano mnie i skazano za przynależność do polskiej partyzantki.. Torturami
zmuszano do ujawnienia innych kolegów z AK.,szczególnie chodziło im o Krysiaków(z
batalionu Krysia). Aresztowano też ojca, brata i siostry. Dopiero po 10
latach wróciliśmy schorowani ze zniszczonym zdrowiem.
IV roboczy batalion na 39 km. Ś
r e d n i a k o w o ,
Dnia 10 września 1944 r. po ogólnej zbiórce i wystąpieniu na rozkaz, tzw. fachowców kilkunastu branż, których skierowano z powrotem do koszar, reszta odmaszerowała na stację kolejową. Do wagonów ładowano się plutonami, po około 45 osób. Po kilku dniach podróży, w czasie,której wydawano suchy prowiant, pociąg zatrzymywał się i wtedy można było wysiadać dla załatwienia potrzeb fizjologicznych dotarliśmy do lasów. Wyładowano grupę około 700 osób. Po odejściu o kilkanaście metrów od torów, podzielono wszystkich na pary, wydano każdej ręczną piłę i siekierę i polecono budowę szałasów. Naturalnie przed tym wydzielono drużynę gospodarczą, kucharzy i innych nie objętych głównym zajęciem - wyrębem lasu. Według zapewnień dowódcy praca ta miała trwać 6 tygodni, a trwała do połowy grudnia 1945 r. Przez cały czas pobytu w lesie nie dostarczono ani koców, ani sienników. Trzeba było spać w tym, w czym chodziło się i pracowało. Ubrania były zmieniane dwa razy do roku: jesienią na zimowe i wiosną na letnie. Norma dzienna wynosiła 12 m3, w innych batalionach była w zależności od jakości lasu mniejsza. Aby zarobić na dodatkową porcję chleba, tzw. depe trzeba było przekroczyć normę o 10 % (wykonać 110 % normy). Kiedy temperatura spadła poniżej 0, a śnieg już leżał stale, my zaś spaliśmy w szałasie na około 150 ludzi (wymiar szałasu 40 x 7 m.) sytuacja stawała się nie do zniesienia. W grudniu 1944 r. pozwolono nam budować ziemianki. Drewno na budowę trzeba było przynosić z lasu na plecach.
Ludzie byli już kompletnie wyczerpani, pracę
w lesie wykonywano w dzień, a nocą budowano ziemianki. Tylko część ludzi
była zwolniona na ten czas z pracy w lesie.
Do ziemianek wprowadzono się w drugiej połowie
grudnia 1944 r. Niedługo dobiła grupa dowieziona z Kaługi (24.12.44 r.)
Bardzo uciążliwą sprawą stawały się częste pobudki w nocy, do ładowania wagonów. Wyczerpanie fizyczne, ciągła ponad siły praca, przy głodowych racjach wyżywienia doprowadzały do takiego wycieńczenia organizmów, ze nawet sowieccy lekarze dawali zwolnienia lekarskie. Ciągła inwigilacja, znikanie po nocy ludzi wzywanych do politruka, beznadziejna sytuacja, polegająca na nieokreślonym przez nikogo okresie pobytu, ciągłe kłamliwe obietnice o rychłym powrocie do domu były bardzo przygnębiające. Zdarzały się samo okaleczenia, na skutek wyczerpania tak fizycznego jak i psychicznego. Z nastaniem wiosny, zaczęły przybierać na sile ucieczki tak pojedyncze jak i grupowe.30)
Załączony szkic rozmieszczenia poszczególnych
obiektów (ziemianek) pozwala na wyobrażenie o organizacji życia w IV batalionie.
Obóz był ogrodzony, przy głównym wejściu była wartownia. Trzon obozu stanowiły
ziemianki dla 6. rot (kompanii), za nimi był areszt (gaubtwachta) i latryny.
Kuchnia i warsztat gospodarczy leżały z lewej strony, ziemianki d cy batalionu,
sztabu i oficerskie oraz amfiteatr ze sceną zajmowały tylną część obozu.
Na miejsce naszych żołnierzy przywieziono
oficerów sowieckich, którzy trafili do niemieckiej niewoli i zostali uwolnieni
przez zachodnich aliantów, a zdecydowali się wrócić do swej Ojczyzny. Tu zostali
oni poddani szczegółowym dochodzeniom, otrzymując odpowiednie wyroki, bo
sowiecki oficer nie ma prawa trafić do niewoli.
{obrazek}
{obrazek}
Rys. Janusz Bohdanowicz Czortek
Henryk Jabłuszewski Pirat
Wacław G i l i c k i ur.09.10.1924 - Wilno
Ps. G i l zm. ok. 1987
Wacek Gilicki pojawił się we wrześniu 1939 r. w II klasie Gimnazjum im. Zygmunta Augusta w Wilnie. Od razu zostaliśmy bliskimi kolegami. Poprzednio mieszkał z rodzicami w Mołodecznie, ojciec jego był zawodowym podoficerem 85 pułku piechoty. W Wilnie Giliccy mieli duży drewniany dom, przy ul. Trwałej,w pobliżu ul.Plutonowej, gdzie mieszkałem, byliśmy najbliżej mieszkającymi uczniami klasy. Był on jedynakiem. W szkole siedzieliśmy w jednej ławce, chodziliśmy razem na ryby. Wacek był mistrzem w łowieniu oklejek. Byłem częstym gościem w jego domu i odwrotnie on u mnie. Przebrnęliśmy razem przez II klasę, w czasach Smetonowskiej Litwy(1939/40), następnie przez III klasę w Sowieckiej Litwie(1940/41) Po wybuchu wojny sowiecko - niemieckiej nasza edukacja urwała się zamknięto średnie szkoły polskie. Ja rozpocząłem pracę w warsztatach samochodowych HKP, a Wacek wybrał jakąś inną drogę okupacyjnej egzystencji, ratującej go przed wywiezieniem na roboty do Rzeszy Niemieckiej. Później byliśmy w partyzantce: on u Szczerbca ps. Gil, ja w OR KO jako Zawisza. Spotkaliśmy się dopiero w Miednikach. Do Kaługi dotarliśmy oddzielnie, ale parę razy spotkaliśmy się jako bajcy. Po wysłaniu do lasu na truda-front(front pracy) nie widzieliśmy się. Dopiero w lutym 1945 r. moi rodzice przekazali mnie jego adres. Nawiązaliśmy korespondencję, mimo, że dzieliło nas zaledwie 12 km. Plonem tej korespondencji było 10 jego listów, pełnych humoru i swady. W listopadzie 1945 r. nasz batalion przeniesiono na 39 km.- znowu mogliśmy się zobaczyć. Po powrocie do Polski, od Białej Podlaski trzymaliśmy się z Wackiem zawsze razem. Z nim wyruszyłem do Poznania, a potem do Gorzowa, gdzie w bardzo przypadkowy sposób spotkaliśmy moją Mamę wychodzącą z porannej mszy. W pierwszych dniach naszego pobytu w Gorzowie Wacek zamieszkał z moją rodziną. Później przeniósł się do swego kolegi Wilka Łapczyńskiego. W latach 1946/48 chodziliśmy razem do Liceum Handlowego, gdzie pomyślnie zdaliśmy egzamin maturalny. Po kłopotach dostania się do Akademię Handlową w Szczecinie, Wacek ulokował się w Akademii Handlowej w Poznaniu. Kontakty były teraz rzadsze. W czasie studiów w Poznaniu Wacek przechodził poważną operację pozostało mu tylko 1/3 część żołądka. Bardzo dużo wtedy wycierpiał, poznał działanie morfiny, jako środka znieczulającego ból, ale i jako środka odurzającego. Po jednym piwie był już zamroczony. Po skończeniu studiów, osiedlił się z żoną w Międzyrzeczu, gdzie pracował w banku. Nasze kontakty siłą rzeczy osłabły. Widywałem go od czasu do czasu, najczęściej podczas moich służbowych wyjazdów do Międzyrzecza. W latach 70-tych dowiedziałem się o jego tragicznej śmierci.
{obrazek}
W y j ą t k i z l i s t ó w W a c k a.
08 10.09.44.- Moja Mamusia pisała, że długo nie odzywałeś się. Teraz dostałem Twój ˇ
je koniem(z poczty).U nas chłopcy mają spółki,
po dwóch, trzech
lżej się żyje. U nas był facet, który u Was
mówił o naszym wyjeździe.
Pytali go (wykreślenie ingerencja cenzora).
Chłopaki wykonują tylko pół
normy, wzięto naszą rotę, mimo należnego odpoczynku.
Wierzę w nasz
wyjazd. Nawet jak nie będę miał polskiego adresu
rodziców, zapiszę się do
Polski, bo jeśli podam Wilno, to oni coś wymyślą
i znowu wylądujemy w
jakimś lasku lub innej pracy.
5.08.45 - U nas ostatnio słabo z listami.
Nim dostaniemy są one przed tym lekturą.
Pisz więc z przenośniami lub w ogóle nic takiego
nie pisz. Od 15 nie pracuję
codziennie zjadam masę jagód, czasami chodzę
na grzyby. Szkoda, że nie ma
do nich kartofli, z którymi jest gorzej, młode
są bardzo drogie. A teraz radzę,
jeżeli namacasz jeża, to wal go w łeb, nieś
do ognia i smal jak świnię.
Skórka smalona, zupełny zapach i wygląd wieprzowiny.
Tak chcę Ciebie
ujrzeć, myślę, że cholernie się rozrosłeś, bo
ja cherlak, tylko żaden czort
mnie nie bierze. Jak wrzód wyskoczy to ino na
korzyść.
16.08.45 - W naszej ziemiance nikt nie śpi,
gdy zgaśnie światło, a nawet przy nim, miliony
pluskiew po narach, belkach spaceruje, pchły skaczą, a myszy drapią po kociołkach
Wszystko to głodne, drapieżne i odważne. Czy
u Was teraz ta cholerna, jak nasz
sierżant Ukrainiec mówi bałanda?
Nie rozumiem waszej cholernej pracy. U nas
gdzie by nie pracował, każdy
nazbiera jagód i grzybów. Czesiek Cywa ma zamiar
odejść.
8.o9.45- Myślałem, że się zerwałeś się (uciekłeś),
bo u nas już sporo posapało
U nas nikt głodny nie chodzi. Chodzimy na pyrki,
odżywiamy się nieźle.. Na wyjazd
kładę pałeczkę, bo oni dwa razy taką położyli na nas. Zrywać się (uciekać) nie myślę,
bo wiem, że nie wytrwam. Bez szans trudno zajść, żebyś wiedział co za różne
wypadki u nas z tym były.
17.09,45 - Chłopcy z przemówień śmieją się. Politruk pyta Są pytania?Było zimno, więc
jeden pyta Jaka dzisiaj temperatura ? Jednym słowem humor jest i wałek na
wszystko. Wczoraj z powodu złej pogody, odwołano koncert. Mamy
fantastycznych komików, znają ich w całej okolicy, orkiestra też najlepsza.
Jak żałuję, że Ciebie Janusz nie ma tu z nami.
{obrazek}częścią swego Oddziału Do obozu w Miednikach doprowadzony 20.07. 44 r.
Przed wywiezieniem z Miednik w czasie rewizji
zachował książeczkę do nabożeńs-
twa. Wyjazd nastąpił 28.07.44 r.(pierwszy transport),
ze stacji kolejowej Kiena. W wagonie było 45 osób, drzwi zostały zadrutowane
oraz obsadzone uzbrojoną eskortą. W czasie transportu, panowały uwłaszczające
warunki godności ludzkiej. Racje żywnościowe głodowe- dwa suchary i pół śledzia
solonego.
W lipcowe upalne dnie dawano na 45 osób 1 wiadro wody, nie przegotowanej, w czasie deszczu łapaliśmh, deszczówkę, by zaspokoić zapotrzebowanie organizmu w płyn. Czasem udawało się uprosić wartownika, najczęściej za zegarek, jeżeli któryś z kolegów miał i zgodził się go oddać, o podanie wiadra wody. Raz dziennie byliśmy wypuszczani z wagonów celem załatwienia spraw fizjologicznych. W końcu wielu zachorowało na krwawą dyzenterię, a więc częsta biegunka, załatwiano się przez wysoko umieszczone okno, stojąc na ramionach kolegów. W czasie transportu zdarzyła się , jeszcze na terenach Polski, przed Smorgoniami, nocą , udana ucieczka.
Do Kaługi dojechaliśmy 05.08.44 r., zostałem przydzielony do IV batalionu Po odmowie przez wszystkich żołnierzy przysięgi według sowieckiej roty wysłano nas do wyrębu lasów za Moskwę. Mieszkaliśmy w ziemiankach, wykonanych przez nas samych. Warunki mieszkalne były skandaliczne nie było żadnego posłania, prycze były z drągów, czasami wysłanych gałęźmi świerkowymi, szybko rozmnożyły się insekty: pchły, pluskwy i wszy. Te ostatnie były oficjalnie zwalczane (przegląd na W i odkażanie w prażyłce), na pluskwy i pchły nie zważano.. Praca w lesie była katorżnicza. Norma pracy z 2,5 m drewna na dwie osoby, wzrosła do 12 m dziennie. Bardzo często po nocnym ładunku wagonów, rano zmuszano do pracy przy wyrębie lasu. Wyżywienie, przy tak ciężkiej pracy było niewystarczające, dotkliwy brak tłuszczów. Zimą 1945 r. odzież była tak zniszczona, że do pracy do lasu wychodziło około 20 % stanu osobowego. Chorzy lub okaleczeni mając względne ubranie oddawali je zdrowym, aby mogli iść do pracy. Latem 1945 r. nasiliły się ucieczki. Po złapaniu uciekinierzy początkowo byli sądzeni, później wracali do pracy. Zdarzył się tragiczny przypadek. Kiedy jeden z uciekinierów, po kilkakrotnych próbach, został złapany, dowódca roty na oczach prawie całego batalionu zastrzelił go bez żadnego wyroku i sądu. W końcu 1945 r. nastąpił wyjazd do Kirowa, gdzie dostaliśmy angielskie, wojskowe płaszcze ,koszule i kamasze. W Kirowie przebywaliśmy około 2 tygodni, spędziliśmy tu święta Bożego Narodzenia. Dnia 11.01.46 r. przekroczyliśmy granicę w Terespolu, gdzie przejęli nas żołnierze Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. W Białej Podlasce wydano nam zaświadczenia. Moje nosi nr 1.085 wydane 13.01.46 r. Dnia 18.0l.46 r. dotarłem do Myśliborza, gdzie już była moja rodzina repatriowana z powiatu Mołodeczno
{obrazek}
Pamiątkowy pierścień wykonany dla Stanisława
G o l d y
{obrazek}
Wacław Walukiewicz zlistu do Okręgu Wileńskiego ŚZŻ AK, w :Pamiętnik nr 13/2000
Sprawa dotyczy ewidentnego morderstwa dokonanego
przez oficerów kierujących łagrem w lesie, w Korobowskim rejonie w pobliżu
Malejcha i Średniaki, dokonanym na łagierniku dnia 1 maja 1945 r. Nazywał
się on Józef Złotkowski, pseudonim Ogórek Był żołnierzem AK, rozbrojony
w 1944 r. i wywieziony do Kaługi, a nstępnie do lasu w/w rejonie.
Józek z drugim kolegą biegli do lasu. Oficerowie
pobiegli za nimi wzywając do powrotu.
J.Złotkowski zatrzymał się i sam wracał z podniesionymi
rękoma do góry. Przyprowadzili go do łagru i wtedy jeden z oficerów sowieckich
strzelił do niego z bliskiej odległości.
Następnie podbiegł drugi oficer tylko oficerowie mieli przy sobie broń
strzelił do leżącego na ziemi Złotkowskiego, który już nie dawał znaków życia.
Co zrobili z ciałem trupa , nie wiem
O wypadku tym wspomina w swojej relacji Stanisław Golda ( IV roboczy batalion).
Z e n o n S a r n e c k i urodz. 01.01.1920 r. - W i l n o
Żołnierz Garnizonu Wilno i 3 Brygady Szczerbca
AK Okręgu Wileńskiego.
Dnia 16.07.44 r. przebywał oficjalnie w Wilnie,
na podstawie zezwolenia sowieckiego gen. Czernichowskiego, mimo to został
aresztowany i osadzony w Miednikach.
W czasie rewizji przed wyjazdem z Miednik pozostał
mu jedynie, nielegalnie medalik z łańcuszkiem, resztę skonfiskowano. Dnia
29.07.44 r. został załadowany wraz z innymi, na stacji kol. Kiena do wagonów towarowych. Około 50 osób
w wagonie. Warunki podczas transportu określa jako tragiczne. Przyjazd
do Kaługi 05.08.44 r. Przydzielony do II batalionu, 2. kompanii, 1. plutonu,
który był zlokalizowany w nowych koszarach( garaże po czołgach). Pluton liczył 35 ludzi. W batalionie
były cztery roty(kompanie). Ilość batalionów w pułku nie znana. W czasie
szkolenia wojskowego przechodził musztrę i szermierkę( walka na bagnety).
Do złożenia sowieckiej przysięgi przygotowywano na tzw.politzaniatiach Znane mu były przypadki wzywania na
przesłuchania służb specjalnych, po których najczęściej osoby te nie wracały
do swojej jednostki. Z prac pomocniczych wykonywanych w Kałudze to : przynoszenie
cegieł z miasta, zamurowywanie drzwi w garażach sypialniach, remonty w Ispałkomie, oddelegowanie
do zakładów pracy( Pałatnianyj Zawod).Wspomina, jak na rozkaz dowódcy roty,
nocą demontowali słupy elektryczne, użyte do budowy umywalni w koszarach.
Od października 44 r. do czasu wyjazdu do pracy w lesie był włączony do plutonu narciarzy, których
instruktorem był dr M.Pimpicki. Z plutonu miano wyłonić reprezentację pułku
w zawodach narciarskich.
Do pracy w lesie przybył 24.12.44 r. do IV batalionu na 37 km., koło miejscowości Średniakowo. Początkowo pracował przy wycince lasu, załadunku drewna, a następnie jako piła-tocz(ostrzenie pił) i w końcu jako mechanik obsługujący agregat oświetlenia. Agregat prądotwórczy obsługiwał z kolegą Z. Christą ps. Mamut Wyżywienie bardzo słabe. W marcu 1945 r. dostaje obustronnego zapalenia płuc dostaje się do szpitala w Jegoriewsku. Dnia 13.07.45 zwolniony na urlop zdrowotny do Wilna. W Wilnie w m-cu sierpniu zatrzymany przez KGB, na ul, Piłsudskiego. Stąd ucieka do Polski.
{obrazek}Grupa z IV batalionu, pierwszy od prawej Marian
Kawieciński żołnierz l Bygady
Juranda.
{obrazek}
Żołnierze z IV batalionu okres pracy w
lesie. Zdjęcia ze zbioru Janusza Bohdanowicza.
.{obrazek}
Od lewej : Stanisław Szarycz, Janusz Bohdanowicz
i Wacław Dziekciarewicz.
{obrazek}
Od lewej : Janusz Bohdanowicz - 7 Brygada Wihelmai
Antoni Zdzisław Sykuła.- Garnizon m.Wilna.
Z d z i s ł a w C h r i s t a -
urodz. 25.04.1925 r. w Lidzie
żołnierz 3. Brygady Szczerbca ps. Mamut .
Do obozu w Miednikach zgłosił się sam dobrowolnie, ponieważ uznał to
za lepsze rozwiązanie niż pozostanie w Wilnie, gdzie los polskich partyzantów
nie rokował nic dobrego. Przed wyjazdem, pod czas rewizji nie udało się jemu niczego nielegalnego zachować. Jako datę
załadowania do wagonów w Kienie podaje 4.08.44 r. Liczbę wagonów w transporcie
określa na około 30. Warunki przewozu do Rosji dotkliwy brak wody, bardzo
ograniczone wyżywienie, niemożliwość załatwiania potrzeb fizjologicznych. W ostateczności dokonywano
tego przez wysoko umieszczone okienko wagonu. Jak słyszał, w trakcie takiego
załatwiania się, w okolicach Wiaźmy został zastrzelony przez konwojenta
jeden z naszych chłopców. Dokładnej daty przybycia do Kaługi nie pamięta. W czasie ewidencji podał się
za Zdzisława Mamuta i pod takim nazwiskiem tam figurował. Został przydzielony
do batalionu ckm-ów, do drugiej kompanii. Pluton liczył 50 żołnierzy, w kompanii
były trzy plutony. Ilości batalionów nie pamięta ,ale prawdopodobnie było
ich 4.
Jego batalion umieszczono w nowych koszarach(
białych) tj. po dawnych garażach. Okres szkolenia wojskowego obejmował
poza musztrą, naukę o broni, szermierkę i zajęcia polityczne. Po pewnym czasie
uczono w rotach (kompaniach) roty przysięgi
wojskowej. Chłopcy pytali ile razy przysięga żołnierz. Odpowiedziano
jeden raz, a więc nasi mówili już taką przysięgę złożyliśmy. I w ten sposób
nie doszło do jej złożenia. Rozpoczął się okres różnych prac, jak noszenie
cegieł, praca przy odbudowie pomieszczenia
Wojenkamatu, prace w fabryce papieru koło Kaługi i wreszcie wyjazd do
prac leśnych. Zdzisław wyjechał w drugim rzucie tj. 24.12.44 r. do IV batalionu
koło miejscowości Średniakowo. W pierwszym okresie, tak jak większość naszych chłopców był zatrudniony przy wyrębie
lasu, po wykonaniu instalacji elektrycznej w ziemiankach, obsługiwał agregat
prądotwórczy. Następnie został odkomenderowany do pracy w cywilnej firmie
jako mechanik samochodowy w Średniakach. Warunki bytowania były bardzo prymitywne, brak jakiejkolwiek pościeli,
niewystarczające jedzenie, pluskwy i pchły. zaziębienia, świerzb i wypadki
przy pracy. Jego współpartner, od piły Heniek Surowiak wskakując do jadącego
pociągu stracił nogę związku z tym niektórzy podejmowali próbę ucieczki. W przypadku złapania groziły
wieloletnie wyroki obozu pracy. Zdarzył się i gorszy przypadek, kiedy złapano
naszego chłopca Ogóreka został on zastrzelony przez d- cę l. kompanii(sowieckiego
oficera),na
oczach zebranego w tym czasie przed koncertem, prawie całego batalionu.
W połowie grudnia 1945 r. nastąpił wyjazd z lasu, przez Moskwę do Kirowa, gdzie również Zdzisław wraz ze Zbyszkiem Daszkiewiczem obsługiwał lokomobilę wytwarzającą prąd oraz pompę do wody i z tego powodu przyjechali do Polski jako jedyni z nieobciętymi włosami na głowie. Wyjazd z Kirowa nastąpił 4.01.45 r. W końcu była Biała Podlaska, gdzie wystawiano zaświadczenia Urzędu Bezpieczeństwa. Ludność Białej Podlaski zgotowała wspaniałe przyjęcie, dzieląc się, czym chata bogata!
{obrazek}Skład osobowy 2.plutonu. 6.kompanii. IV batalionu (listopad 1945 r.)po przejściu z I batalionu.
1 Makarewicz Stanisław z- ca dowódcy plutonu
2 Buszyński
3 Bystrzanowski
4 Butkiewicz
5 Cichocki
6 Dajnowski
7 Dembowski
8 Dobrogost Władysław
9 Dziedziewicz
10 Gotowiecki
11 Gierasimczuk
12 Hrybacz Janusz 1925 r.
13 Iwanowicz 1923 r.
14 Karczewski Zbigniew
15 Kilian
16 Kondratowicz Bolesław
17 Kostanowski
18 Kozłowski
19 Krynicki
20 Krzywiec
21 Kurc Mikołaj
22 Leśków
23 Leśkiewicz Tadeusz
24 Łabuński
25 Makowiecki
26 Malewski 1923 r
27 Markiewicz
28 Matuszczak
29 Michno
30 Mrowelski Romuald
31 Nosko 1922 r.
32 Odachowski
33 Odachowski
34 Olinowicz
35 Ostrowski
36 Piontkowski Wacław
37 Piotrowski
38 Puciato Mieczysław
39 Silewicz
40 Smagur
41 Skorwid ( poeta)
Końcowy okres pobytu w lasach podmoskiewskich i panującą atmosferę przedstawił w swoich wspomnieniach Zygmunt Czernik, ps. Stefan:
Nastąpiło rozluźnienie, mimo, że nadal obowiązywała dyscyplina, odbywały się apele, praca na normę, wyżywienie było jak dotąd nędzne itd. A więc pozornie bez zmian, a jednak , odczuwało się powiew wolności. Humory się poprawiły, ale wzrosła niecierpliwość czekania. Późną jesienią, kiedy zaczynał padać śnieg wybuchło! Przed wieczornym apelem uszeregowano nas w ziemiance i kamandir oświadczył, że kto chce jechać do Polski, musi złożyć pisemne oświadczenie zawierające słowa: Ja takoj to a takoj (podanie swojego imienia i nazwiska), żełaju jechat w Polszu, kto chce pozostać, nie składa żadnych oświadczeń. Tu nastąpiły wyjaśnienia i obietnice szczęśliwego życia w Kraju Rad, tym, którzy pozostaną. Termin składania oświadczeń do apelu wieczornego. Ogarnęła nas niezmierna radość nareszcie miało nastąpić to, czego najwięcej pragnęliśmy. Po ochłonięciu, zapanowało kłopotliwe zamieszanie mamy zaledwie parę godzin czasu, a tu prawie nikt nie ma skrawka papieru, wielu nie umie pisać po rosyjsku, a w takim języku mają być składane oświadczenia. Normalnie kwitł handelek papierem listowym, niektórzy dostawali go z domów obiegowa cena to 10 rubli za arkusik, lub obiadowa porcja chleba. Teraz okazała się koleżeńska solidarność, byli tacy posiadacze tego cennego materiału, że cieli posiadany papier na kawałki i rozdawali go darmo. Znalazł się i chemiczny ołówek, bo tylko takim należało napisać oświadczenie. Ja i drugi kolega umiejący pisać po rosyjsku, usiedliśmy przy czymś w rodzaju stolika i do apelu wszyscy mieli gotowe oświadczenie, które oddaliśmy kamandirowi. Ten wyraźnie był niezadowolony, nie ukrywał swego zawodu z całej roty, liczącej 100 ludzi, tylko jeden nie złożył oświadczenia, wprawdzie był urodzony w Wilnie, ale był Rosjaninem, reszta, jak jeden mąż zgłosiła chęć powrotu do Polski, nawet w przypadkach, kiedy ich rodziny mieszkały jeszcze na Wileńszczyźnie, stanowiącej już sowiecką, litewską republikę. Wszystkich ogarnął przemożny impuls jak najdalej od tej przeklętej ziemi! Każdy wolał jechać na ślepo, w nieznane, byle tylko nie pozostać w tym piekle, gdzie człowiek nie był człowiekiem. Był albo katem oprawcą, albo ofiarą skazaną na beznadziejność.
Nazajutrz rano pomaszerowaliśmy pełni nadziei do Sierebriakowa, gdzie czekały na nas wagony. Ważna jest jedna myśl nareszcie ruszyliśmy do wymarzonej, wytęsknionej Polski !
Nikt nie wie jeszcze jaką ją znajdziemy? 1
)
W wielu wspomnieniach można znaleźć ciekawe
opisy krótkiego pobytu w Moskwie, przez którą wieziono do następnego punktu
postoju w Kirowie. Tu trzeba było spędzić drugie już Święta Bożego Narodzenia
na wygnaniu. Były one już prawie radosne, bo mimo pewnej zwłoki, wierzyliśmy
w rychły powrót do normalnych warunków życia. Nastąpiło przemundurowania w
angielskie sorty i ostatni etap powrotu przez Brześć nad Bugiem jako nowej
stacji granicznej między Polską i ZSRR.
Zaraz po przekroczeniu polsko-sowieckiej granicy, pociąg na chwilę się zatrzymał i opuściła nas nasza dotychczasowa sowiecka kadra. A tak się cieszyli, że pojadą z nami aż do Polski, która mimo ogromnych zniszczeń wojennych, była traktowana jako obszar względnie ustabilizowany, o wyższym poziomie życiowym. Pierwsza polska stacja to Terespol, ze wzruszeniem ujrzeliśmy polskich kolejarzy, stare przedwojenne, granatowe kolejarskie rogatywki z małymi orzełkami. Nasze wagony zostały otwarte przez polskich żołnierzy, jak się okazało był to nasz nowy konwój Służb Bezpieczeństwa. Rzuciliśmy się im na przywitanie. Zauważyliśmy, z ich strony pewną rezerwę, nie zdawaliśmy sobie sprawy, że pełnią oni służbę. Byliśmy ciekawi co się dzieje w kraju, zasypywaliśmy ich różnymi pytaniami i tak dotarliśmy do Białej Podlaski było to dla nas pamiętny dzień 11.01.1946 r.
W aktach Archiwum Państwowego w Lublinie, w zespole akt P.R.U (sygn. 142) pod poz. Nr 3 wymieniony jest transporty z Kaługi, liczący 2.900 repatriantów, przybyłych 11 .01.1946 r. do Białej Podlaski. Na jutro kazano się nam zgłosić do Państwowego Urzędu Repatriacyj-nego na posiłek oraz do Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, gdzie wydawano nam zaświadczenia o zwolnieniu. Była nas duża masa, jednakowo umundurowana, zwracająca uwagę mieszkańców, którzy dowiedziawszy się, kim jesteśmy spontanicznie organizowali nam przede wszystkim wyżywienie i częściowo gościnę w prywatnych domach, większość jednak musiała nocować w wagonach, było nas przecież parę tysięcy. Każdemu z nas, pozostaną niezapomniane do końca życia , pierwsze chwile spędzone na polskiej ziemi, gdzie ludność Białej Podlaski okazała nam tyle serdeczności, dzieląc się wszystkim co miała. Punktem kulminacyjnym była niedziela 13 stycznia, kiedy olbrzymia masa żołnierska w zwartych szeregach, z pieśnią na ustach udała się do miasta na mszę św. Byliśmy po półtora roku, znowu na mszy św., po pamiętnej mszy w Miednikach. Całe miasto wylęgło na ulice, traktowano nas jak najbliższych. Ten chłodny, zimowy dzień był tak radosny i szczęśliwy i dla nas i dla nich, jak by wybuchła nagła wiosna. Poczuliśmy nadejście nowego etapu w naszym życiu., chociaż większość z nas nie znała jeszcze miejsc pobytu naszych rodzin, tylko nieliczni, wiedzieli gdzie ich mają szukać.
Wydawanie zaświadczeń i biletów kredytowych na przejazd do wskazywanego miejsca, dokonywano w błyskawicznym tempie, chodziło o rozładowanie tego dużego skupiska, przeważnie młodych ludzi, których należało jak najszybciej rozproszyć po kraju. Osobiście już 17.01.46 r. byłem w Warszawie, na pierwszą rocznicę jej wyzwolenia.
{obrazek}{obrazek}
Zaświadczenie Min. Bezp. Pub. wyd. w Białej
Podlasce 13.01.1946r.
Nasz charakterystyczny ubiór, angielskie wojskowe płaszcze, pozwalał nam poznawać się przez spory czas. Już w Warszawie spotkania te były bardzo częste. Wtedy udzielaliśmy sobie nawzajem informacji, najczęściej gdzie można dostać coś do zjedzenia. Można to uznać jako syndrom po obozowy. I rzeczywiście krążyliśmy od stołówki do stołówki i kiedy już nie byliśmy w stanie konsumować serwowanych smakowitych, gęstych zup, ukradkiem chowali- śmy do naszych torb chleb, w obawie, że jutro może go nam zabraknąć. Ludzie byli nam bardzo życzliwi, współczuto naszej doli, cieszono się z naszego powrotu. Jedynie w Poznaniu już mniej nami interesowano się. Miasto nie było dotknięta większymi zniszczeniami i wyglądało prawie normalnie .Tu spotkałem się z grupą z naszego plutonu z I batalionu, byli nawet nieco podochoceni. Jeden z nich ślubował tam w lesie, że jeżeli uda się jemu wrócić do kraju zostanie pełnym abstynentem. Pomyślałem jak szybko zapomina człowiek o swoich przyrzeczeniach.
W końcu każdy z nas znalazł swoje miejsce
w nowej rzeczywistości, niektórzy próbowali wspólnie rozwiązywać problemy
życiowe, obejmując np. opuszczone gospodarstwa na Ziemiach Odzyskanych. Większość,
szczególnie młodszych kontynuowała przerwaną naukę. Znaczny odsetek kończy
studia wyższe, poświęcając się nawet pracy akademickiej. Obecnie trudno by
już było prześledzić losy tej sporej masy ludzi, którzy związani byli z tą
kartą naszej historii. Niestety wielu już nie żyje, Ci najmłodsi dochodzą
już 80 lat, a więc za niedługi czas zabraknie bezpośrednich świadków tamtych
wydarzeń. Z tym większym poczuciem spełnienia obowiązku podjąłem się tego
opracowania, chociaż zdaję sprawę o jego niedoskonałości.
{obrazek}{obrazek}
Biała Podlaska 0l.45 r. nasi chłopcy Janusz
Bohdanowicz z dziewczętami,
Heniek, Wacek Dziekarewicz i J.Bohdanowicz które
przygarnęły go na kwaterę.
z dziewczętami uczennicami gimnazjum. Zdjęcia
ze zbioru J. Bohdanowicza.
Biała Podlaska , z prawej strony Bolesław
Borucki , żołnierz 13 Brygady Nietoperza
Na sowieckich uszankach polskie orzełki, bluza
i płaszcz angielskie.
W czasie zbierania materiałów spotkałem się z głosami kwestionującymi określania naszego statusu, jako jednostki wojskowej. Jednym z takich głosów jest list mego przyjaciela Janusza Bohdanowicza z Gdańska, który przytaczam w całości:
potrzebne. Ponieważ coraz bardziej trudno mnie z pisaniem i czytaniem, nie będę mógł więcej do tych papieruchów dodać. Posiadam jeszcze dużo zdjęć kolegów z różnych batalionów z lasu, ale nie wiem czy to są ważne dokumenty.
Ja natomiast mam drobne zastrzeżenia, co do koncepcji, przedstawionej przez Ciebie w piśmie o tej całej sprawie. Mnie nie odpowiada obecnie koncepcja przedstawiania tak Kaługi jak i obozów leśnych w formule wojska, którego jak odbieram byliśmy żołnierzami. Ja nigdy nie czułem się obywatelem ZSRR, nigdy nie składałem przysięgi wojskowej, wojsk ZSRR i dlatego bliższa dla mnie byłaby koncepcja demaskująca kłamstwa polityczne propagowane przez władze sowieckie jak i PRL- owskie, Faktycznie nigdy nie byliśmy armią sojuszniczą ponieważ między ZSRR a Rzeczypospolitą Polską nie było w tamtym okresie żadnych stosunków dyplomatycznych. Według panującej wówczas opinii byli oni sojusznikami naszych sprzymierzeńców i tak powinno pozostać.
Cała otoczka naszej katorżniczej służby, była i pozostanie tylko kłamstwem politycznym ,z którym należałoby skończyć. Dlatego opisanie całej gehenny naszego pobytu na nieludzkiej ziemi wymaga opisania tego z udokumentowaniem ale jako pobytu karnego za ośmielenie się na działania mogące czy dążące do niepodległego i niezawisłego bytu Państwa Polskiego.
Wszystkie nazwy i określenia dotyczące nomenklatury wojskowej podawałbym w cudzysłowie. Janusz, Ty piszesz i Ty wybierasz tak koncepcję jak i formę. Ja ośmieliłem się podać Ci tylko swoje zdanie.
To opracowanie którego kopię przesyłam otrzymałem od kogoś, dzisiaj nie pamiętam od kogo. powinny Tobie się przydać-Kiedyś Kolega z mojej Brygady próbował coś pisać o Kałudze, potem poważnie zachorował i nie wiem czy coś z tego wyszło, jeżeli chcesz z nim nawiązać kontakt to podam jego adres. Wiem że Kolega Zyndul z Łodzi również zbierał materiały o naszym pobycie w ZSRR . może on coś mógłby uzupełnić
Załączniki:
Kserokopie fotografii szt. 5
Kserokopie szkiców dotyczące tego tematu szt. 5
Kserokopia opracowania nieznanego autora srt. 18
Naturalnie większy czasookres naszego pobytu
w Rosji przypadał na ciężką, katorżniczą pracę nie różniącą się zasadniczo
od warunków pracy w sowieckich łagrach Również sprawa potraktowania mieszkańców
dawnych Kresów Wschodnich II Rzeczypospolitej jako obywateli sowieckich, była
nadużyciem, nie mieszczącym się w zasadach prawa międzynarodowego, jak i
zwykłej, zdrowej logiki. Narzucona nam
forma jednostki wojskowej, obcej nam ideologii - to jeden z chwytów systemu
komunistycznego, rządzącego się swoistymi zasadami, nie notowanymi w normalnym
cywilizowanym świecie.
Patriotyczna postawa i godna podziwu odwaga i
konsekwencja, w podkreślaniu na każdym
kroku naszej przynależności narodowej i państwowej zasługują na pewno na
specjalne uznanie i pamięć historyczną. Stąd zamierzeniem autora było jak
najrzetelniejsze przedstawienie faktów dotyczących tego epizodu historii wileńskiej
i nowogródzkiej Armii Krajowej. Dlatego
autor nie mógł pominąć realiów, które pozwalały naszym moskiewskim mocodawcom
traktować nas jako jednostkę wojskową. Tutaj podam tylko kilka przykładów:
- od chwili przywiezienia nas do Kaługi zostaliśmy
wtłoczeni w strukturę wojskową pułku,
z obsadą sowieckiej kadry oficerskiej i podoficerskiej,
która opuściła nas dopiero po pow-
rocie na granicy w Terespolu ;
Natomiast używanie zwrotu żołnierze, w stosunku do naszych chłopców nie jest naruszeniem prawdy. Nasze wszystkie niedole i tarapaty wynikały z powziętych decyzji podjęcia walki zbrojnej z niemieckim okupantem. Byliśmy żołnierzami polskimi do końca, nawet w czasie przymusowej pracy w lesie. Dlatego na okładce książki pod być może kontrowersyjnym tytułem wzmiankującym o 361. zapasowym pułku piechoty Armii Czerwonej, na tle mapki z Kaługą i obszarem naszej niewolniczej pracy zamieściłem polskiego, żołnierskiego orzełka i pięcioramienną sowiecką gwiazdkę, jako symbol naszego zniewolenia i narzucenia nam obcej przemocy. Uważam, że ta z całą pewnością , mniej znana karta dziejów , z okresu II Wojny Światowej, powinna być uzupełniona i na stale wpisana w historię wojska polskiego.
powrót do :
str. gł. AK | spisu treści
witryny | spisu
treści ,,Karty...'' - wersja graficzna z obrazkami ! ,