U c i e c z k i
W zasadzie od początku naszych kontaktów ze sojusznikami naszych sprzymierzeńców t.zn. ze Związkiem Sowieckim mieliśmy do czynienie z próbami ucieczek. Już w czasie rozbrajania próbowano przedostać się do Warszawy, która kontynuowała akcję ?Burza? ? oswobodzenie terenów okupowanych przez Niemców, przed wejściem Sowietów. Mieliśmy jako pełnoprawni gospodarze witać nadciągającą Armię Czerwoną. Niestety Sowieci mieli zupełnie inne plany wobec nas i nie uznawali oni naszej suwerenności. Byliśmy po prostu ich sferą wpływów, podporządkowaną interesom wielkiego Kraju Rad.
Zaraz po rozbrojeniu kiedy prowadzono nas do obozu w Miednikach było sporo prób ucieczek naszych chłopców. Między innymi, właśnie w takim czasie uciekł mój brat Jerzy,?Mur?. Ja nie będąc zbyt stanowczy, dałem się doprowadzić do miednickiego obozu. Na pewno nie wszystkie próby tych ucieczek były owocne.
Opowiadano o bezkompromisowości naszych
konwojentów, w przypadku takich prób dochodziło do strzelania i zabójstwa.
Taki przypadek opisuje W. Iwanowski : ? Wkrótce staliśmy się świadkami
pierwszej tragedii. Zaraz po rozpoczęciu marszu jeden z partyzantów (nazwiska
jego nie znaliśmy) odłączył się i zaczął uciekać. W pogoń natychmiast ruszyło
kilku konnych, dopędzili go i zaczęli okładać pejczami. Na to podjechał
sowiecki major, żołdacy rozstąpili się, a major wymierzył i strzelił do
bezbronnego, następnie odjechał, by
za chwilę powrócić i oddać do leżącego jeszcze kilka strzałów. Obraz ten
prześladuje mnie do dzisiaj. Nie skończyło się na jednej tragedii. W czasie
gdy wszyscy byli zaabsorbowani morderstwem dokonanym przez bolszewikówna
partyzancie, inny chłopak wyrwał się do ucieczki z drugiej strony kolumny,
wykorzystując nieuwagę eskorty. Był oddalony od kolumny jakieś 50 metrów,
gdy ruszyła za nim pogoń na koniach. On jednak zdążył dopaść terenu pokrytego
krzakami. Padło kilka strzałów. Po
chwili z krzaków wyłonili się konni i z zadowoleniem orzekli: ?No i etowo
swołacza toże ubili ? Po czterdziestu latach, na spotkaniu akowców, całkiem
przypadkowo zeszliśmy na temat tamtej ucieczki i dokonanego morderstwa
przez NKGB. I oto okazało się, że wcale
?towo swołacza nie ubili?. Młodziutki wówczas 16- letni partyzant ps. ?Bończa?
? Tadeusz Mieczkowski - żyje do dzisiaj.?18)
W okresie przetrzymywania nas w Miednikach,
mimo silnie uzbrojonych straży ? byli też uciekinierzy. Sam miałem okazję
opuszczenia tego obozu, przy pomocy mojej Mamy. Ale jak już nadmieniałem
wcześniej ? były sytuacje i odwrotne. Mianowicie dobrowolnego przybywania
do obozu młodych Polaków, celem uniknięcia sowieckiego werbunku do armii.
Trzeba jednak stwierdzić, żew tym zakresie
panował pewien rozgardiasz, nie było jednolitego sposobu postępowania.
Dowodem może być zalecenie członka Komendy Głównej - legendarnego Stanisława
Kiałki. W swoich wspomnieniach odnośnie Miednik pisze on:? W pierwszym
rzędzie posłałem wiadomość do chłopców,
którzy zostali internowani w Miednikach, by uciekali. Zrobili to wszyscy
z kompanii szkolnej 6. Brygady ?Konara? i ?Przerzutu? z miasta, którzy
tam się dostali. Pozostał tylko jeden, który mając matkę w Jugosławii,
tą drogą chciał się przedostać na Zachód.?19)
W czasie naszego pobytu w koszarach
w Kałudze, nastąpiły dalsze próby ucieczek, które były jednak traktowane
jako dezercja z armii. Złapanych publicznie sądzono przed całym pułkiem.
Wyroki były wysokie - od 10 - 15 lat ciężkich robót w łagrach. Niestety
losu skazanych, jak również wszystkich szczęśliwców, którym powiodło się
- nie udało się ustalić. Jedną z takich bodaj że pierwszą udaną ucieczkę
zrelacjonował Zygmunt Kłosiński 20)
We wrześniu 1944 r., po kryzysie przysięgowym
grupa pięciu chłopców ze Smorgoń: Leon Birn, Tadeusz Dunowski (?Ali?),
Kazimierz Kosowicz (?Kusy?), Zbigniew Radzikowski (?Mruk?) i Roman Sławiński
(?Szturlis?) ? postanowili nie czekać niepewnego losu niepokornych żołnierzy
Armii Czerwonej. W odpowiednim momencie
udało się im opuścić koszary i oddalić się. Dla zmylenia pościgu obrano
kierunek północny.
Maszerowano nocą, a o świcie odpoczywano
w lesie, z dala ludzkich siedzib. Po dziesięciu dniach marszu znaleźli
się oni nad rzeką Ugrą. Teren wcześniejszych walk frontowych pełen był
rozbitego sprzętu wojskowego, a w świetle księżyca bielały ludzkie i końskie
kości. Jeszcze parę razy przekraczano rzeki, najczęściej wpław. Unikano
linii kolejowych, strzeżonych przez uzbrojone patrole. W końcu osiągnięto
okolice Wiaźmy, a po dwudziestu kilku
dniach - okolice Smoleńska. Tu celem zdobycia żywności ? ziemniaki z pól,
podzielono się na dwie grupy. Niestety obie grupy już się nie spotkały
i dalsza wędrówka przebiegała innymi drogami. ?Ali? z ?Mrukiem? zadecydowalisię
na marsz również dniem. Powód wyniknął z konieczności przeprawy przez Dniepr,
który najlepiej było dokonać pociągiem towarowym. Na peryferiach Smoleńska
przeżyli chwilę grozy. Głodni i zziębnięci zapukali do jednego z domostw,
gdzie gospodyni ugościła ich w kuchni
mlekiem i ziemniakami . Przez uchylone drzwi zobaczyli mężczyznę w mundurze
enkawudzisty, czyszczącego rozebrany na stole pistolet. Kobieta ofuknęła
go w trosce o obrus i zamknęła drzwi. Pokrzepieni, podziękowali i czym
prędzej opuścili gościnny dom. Ominąwszy
przejazd kolejowy, na stacji rozrządowej, chyłkiem wdrapali się do pustego
wagonu-węglarki. W czasie drogi do wagonu dosiadło się kilku pograniczników.
O dziwo nie zainteresowali się dwoma ?bojcami? ? współpasażerami, nawet
dostali od nich po kawałku chleba.
Teraz pociągiem posuwali się szybciej. Po dwóch dniach dojechali do Mołodeczna,
stąd było już blisko do Smorgoń, a więc byli w domu.
Natomiast druga grupa ?Kusego? ? została
zatrzymana przez patrol wojskowy w okolicy Smoleńska, któremu
oświadczyli, że skierowano ich z 361 pułku Armii Czerwonej do polskiej
armii Berlinga, odpowiednie dokumenty posiadali ich dwaj koledzy, którzy
się zagubili. Po paru dniach aresztu, nie mając zapewne możliwości sprawdzenia
wiarygodności ich oświadczeń, dostali
z ?wojenkomatu? skierowania do Lublina. Pojechali jednak do Wilna. Stąd
Leon Birn i Roman Sławiński, jednym z pierwszych transportów repatriacyjnych
przedostali się do Polski.. ?Kusy? miał mniej szczęścia, po paru dniach
pobytu w Wilnie został zatrzymany na
ulicy, aresztowany, a później drogą wielu wileńskich akowców wywieziony
za krąg polarny. Przetrwał wygnanie, wrócił do Polski w 1956 r.
Dzisiaj i główny bohater Zbigniew Radzikowski
? ?Mruk? i opisujący tą pierwszą ucieczkę z Kaługi Zygmunt Kłosiński
? ?Huzar?,?Dan? ?już nie żyją.
Ciężka praca w podmoskiewskich lasach
i zdawałoby się beznadziejność naszego położenia. nastroiła wielu aktywniejszych
chłopaków do organizowania, przemyślnych ucieczek, najczęściej w małych
grupach. Jedną taką udaną eskapadę
opiszę według ustnej relacji jej autora21):
Mieczysław Turek, ps.. ?Kmieć? ? z-ca
dcy 1.plutonu kawalerii Oddziału Rozpoznawczego Komendanta Okręgu ( OR
KO ) zataił w Miednikach swój stopień podoficerski i dostał się do Kaługi
z całą bracią żołnierską. Pod koniec maja 1945 r. Wszystkie bataliony robocze
zelektryzowała wieść o ucieczce trzech naszych żołnierzy z III batalionu
. Opowiadano, że zawładnęli oni samochód ciężarowy Zis ? 5, którym zwożono
z lasu drewno i dzięki temu znacznie oddalili się
od miejsca zsyłki i nie zostali złapani. Po 48 latach tak zrelacjonował
swoją ucieczkę M. Turek : ? Widząc nasze beznadziejne położenie, brak zainteresowania
naszym losem zachodnich sojuszników, po l maju 1945 r. Podjąłem decyzję
ucieczki. Zaczęliśmy ze Stanisławem
Tamulewiczem, byłym żołnierzem 3 Brygady ?Szczerbca? gromadzić prowiant.
Staszek znał rzemiosło szewskie i z powierzonego materiału wykonywał dla
oficerów sowieckich, w naszym batalionie, buty za co otrzymywał dodatkowy
chleb, kaszę nawet konserwy. Z okresu
partyzantki skrzętnie ukrywałem w czasie licznych rewizji swój wojskowy
kompas. W pewnej odległości od naszych ziemianek urządziliśmy schowek na
gromadzone produkty. Do naszego zespołu przyjęliśmy trzeciego żołnierza(nie
pamiętam już jego imienia i nazwiska).
Był on bardzo religijny, ciągle żarliwie się modlił. Naszą ucieczkę zaplanowaliśmy
w drugiej połowie maja, licząc na lepszą, cieplejszą pogodę. W naszym schowku
mieliśmy 3 bochenki chleba, 2 kg kaszy, 1 kg. soli i parę konserw. Jeden
z kolegów pracujący w warsztatach samochodowych,
wykonał nam 3 solidne noże. Pewnego dnia, przed 15 majem, zauważyliśmy
kręcących się koło naszej ziemianki funkcjonariuszy NKWD, obawiając się,
iż chodzi o naszą ucieczkę, niezwłocznie ruszyliśmy w drogę pieszo.
Pogłoski o samochodzie Zis ? 5 nie
były prawdziwe.
Szliśmy przez kilka nocy, w dzień wypoczywaliśmy w gęstwinie lasów. Złożyliśmy sobie przyrzeczenie ? nigdy nie opuścimy żadnego z nas, nawet w przypadku choroby, będziemy oczekiwać do czasu kiedy będzie mógł iść. Jeżeli wpadniemy ? to razem we trójkę. Początkowo okolice były słabo zaludnione, gdzieniegdzie natrafialiśmy na kołchoz lub sowchoz, które ostrożnie omijaliśmy. Po dwóch tygodniach nasze zapasy żywnościowe wyczerpały się, zaczęliśmy podkradać, początkowo z pól, najczęściej ziarno zbożowe, prażyliśmy je zamiast chleba. W lasach napotykaliśmy na pociski, rozbrajaliśmy je, gromadząc w woreczku proch, służył nam do szybkiego rozniecania ognia. Byliśmy już mocno umęczeni, nogi opuchły w kostkach, obuwie mocno nadwyrężone. Głód zmuszał nas do radykalniejszych działań : zabijaliśmy napotykane na pastwiskach zwierzęta kołchozowe ?owce, czasami nawet krowę lub konia. Naturalnie tylko część mięsa mogliśmy zabrać ze sobą, reszta zostawała na polu. Kiedy skończyła się sól, zapałki, zaczęliśmy zdobyte mięso odstępować kołchozowej ludność, naturalnie w pewnym oddaleniu od miejsca jego zdobycia. Do chałup wchodziliśmy wieczorem, gdzieś na skraju wsi i po załatwieniu transakcji jak najspieszniej oddalaliśmy. Raz w czasie swojej wędrówki trafiliśmy na pole minowe między lasami, przebyliśmy je z dużą ostrożnością, w odstępach 50-metrowych. Wreszcie dotarliśmy do rzeki Moskwy, około 30 kilometrów od stolicy. Przebyliśmy ją wpław i za dwa dni znowu natknęliśmy się na tą rzekę lub jej dorzecze. Przed ucieczką miałem około 300 rubli, które służyły nam na opłacanie różnych usług ludności, dając od 10 do 20 rubli, a więc zasób ten szybko się wyczerpał.
Dłuższe przerwy robiliśmy zazwyczaj w niedziele, wtedy robiliśmy generalne pranie, odpoczywaliśmy, nie zapominając o modlitwie. Kiedy dotarliśmy do Dniepru, byliśmy już bardzo wyczerpani, nawet dłuższe odpoczynki już nie wystarczały. I wtedy przypadek odmienił nasze wędrowanie ? w jednym kołchozie zauważyliśmy trzy uwiązanełańcuchami łodzie. Po wielu trudach udało się nam jedną łódź uwolnić.Teraz przez osiem dni płynęliśmy wypoczywając ku Smoleńskowi. Od czasu do czasu przybijaliśmy do brzegu dla zdobycia żywności i posilenia się.
Ta sielanka niestety została przerwana, kiedy zbliżyliśmy się do dużego, żelaznego mostu, zauważono nas i próbowano zatrzymać, musieliśmy zawrócić i zrezygnować z wodnego środka lokomocji. Nie chcieliśmy już dalszej drogi kontynuować pieszo. Na jednym z kołchozowych pastwisk ujrzeliśmy stado niepopętanych koni. Wydawało się mnie, że są to polskie konie, wyglądały jak kawaleryjskie konie spod siodła. Koledzy ukryli się w lesie,sam pochwyciłem dwa konie. Uważałem to jako wojskową rekwizycję. W następnym kołchozie zdobyliśmy wóz i uprząż. I tym zaprzęgiem dojechaliśmy aż pod Mołodeczno, gdzie sprzedaliśmy wóz , a następnie jednego konia. Pieniądze podzieliliśmy między sobą i rozstaliśmy się. Każdy udał się w swoją stronę. Do Smorgoń dotarłem z jednym koniem, którego też musiałem sprzedać.
Nasza ucieczka z podmoskiewskich lasów
trwała sześć miesięcy. Był to ogromny trud, niewyobrażalny do pokonania
przez człowieka. A jednak osiągnęliśmy to, co zamierzyliśmy - byliśmy znowu
na naszej wileńskiej Ziemi ? jako ludzie wolni, chociaż kraj był ciemiężony.
Od razu
nawiązałem kontakt z naszą akowską konspiracją w Oszmianie. Sytuacja była
skomplikowana, większość ludzi związanych z działalnością Armii Krajowej
wyjechała do Polski. Złożyłem aż w trzech komórkach konspiracyjnych zapotrzebowanie
na kartę repatriacyjną. O dziwo, otrzymałem
trzy karty, Świadczy to o znakomitej działalności naszej konspiracji. W
końcu 1945 r. Wraz z 11 innymi akowcami opuściłem Wileńszczyznę, aby prowadzić
gospodarstwo rolne pozostawione przez rodziców w Polsce. ?
Bohater tej relacji zmarł
w końcu listopada 2000 r.
Bardziej efektywną i znacznie szybszą ucieczką okazała się eskapada Henryka Szostaka22), pochodzącego z Dyneburga( Łotwa). Na przełomie stycznia i lutego 1945 r. Ze swoim kolegą ps. ?Jasny? w pobliskiej wsi, sprzedali swoje narzędzia pracy ? piłę i siekierę, ukryli się w załadowanym drewnem wagonie, gotowym do odjazdu do Moskwy. Podróż była uciążliwa. W wagonie, między drewnem a drzwiami było bardzo mało miejsca. Temperatura na zewnątrz około ?30 C, musieli czuwać na zmianę, aby nie zamarznąć. Co l5 minut zmieniali się ? jeden spał, drugi czuwał., trwało to całą dobę. Do Moskwy dotarli zmarznięci do szpiku kości. Tam przede wszystkim na targowisku zjedli po trzy miski gorącej zupy. Następnie metrem dojechali do Białoruskiego Dworca, skąd odchodziły pociągi do Wilna. Do pociągu nie było łatwo się dostać. Biletów na przejazd nie sprzedawano bez odpowiednich przepustek, przy wejściu na peron kontrolowano, przy drzwiach wagonu znów kontrola. Okrężną drogą wyszli więc na odpowiednie tory i wskoczyli do wagonu kiedy pociąg był już w biegu. Podróż do Wilna trwała około tygodnia.
I wreszcie chciałbym wspomnieć o jeszcze jednej ucieczce , opisanej na 50 stronach wspomnień, przez Wiktora Iwanowskiego23). Zdecydował się on ze swoim bratem Tolkiem i dwoma kolegami Wićką i Wińką podjąć próbę ucieczki z Kaługi w miesiącu wrześniu. Wiktor z prac w lesie, został przywieziony jako specjalista do położenia asfaltu w koszarach w Kałudze. Po zebraniu zapasów żywności, głównie sucharów, cukru , soli oraz zapałek i tytoniu (byli palaczami), podjęli z niemałymi przeszkodami ten ryzykowny krok. Od Kaługi starali się oddalić łódką płynąć rzeką Oką. Później pieszo, unikając osiedli, wiedzieli, że każdy obywatel Związku Sowieckiego mógł dostać 1 pud mąki (16 kilogramów) za każdego złapanego zbiega, czy dezertera. Po długim marszu dotarli w okolice Kozielska, pokonując około 120 km od Kaługi i tu zatrzymani przez wojskowy patrol podjęli brawurową decyzję wymknięcia się z ich rąk. Spowodowało to rozdzielenie się ? Wiktor z postrzelonym bratem Tolkiem kontynuowali, już tylko we dwoje, dalszą eskapadę ku wolności. Pozostało im 29 zapałek, 4 paczki tytoniu po 200 g., trochę soli. Szczegółowy opis przeżyć tej dwójki mógłby posłużyć za scenariusz do pełnego napięcia filmu. Pożywiali się głównie grzybami, ziemniakami i kapustą z pól kołchozowych, jarzębinami, żurawinami, a najczęściej byli głodni. Koło Briańska zrozumieli, że wędrując pieszo nie dotrą do celu, zaczęli korzystać z pociągów. Parę razy natykali się na częste kontrole , z których udawało się im wyjść obronną ręką. I kiedy już dotarli na polskie tereny, mimo uzyskiwanej pomocy miejscowej ludności, zrozumieli, że i tutaj sytuacja radykalnie się zmieniła ? nie było już najbliższych (wyjechali do Polski). A nawet po przybyciu do Polski nie zdawali sprawy o niepokoju, jaki towarzyszył ówczesnym czasom. Gwałty, rozboje, mordy były w tym okresie czymś powszechnym.
Jedną z nietypowych ucieczek opisuje Mieczysław Rostkowski, który po wyjeździe większości do podmoskiewskich lasów, pracował w małej grupie w miejscowości około 50 km. od Kaługi - Piasocznoj. : ?Ogłoszono koniec wojny, ale o naszym zwolnieniu było cicho. Jeden z naszych chłopaków zakochał się w miejscowej Rosjance, dróżniczce na kolejowym przejeździe Któreś nocy zakochana para i dwóch naszych chłopców zniknęli. Siedli do pociągu i pojechali na zachód. Jechali jak tylko się dało najdalej, resztę drogi odbyli pieszo. Ona w tej podróży odegrała olbrzymią rolę ? sprawdzała przejścia przez mosty na rzekach, zaopatrywała w żywność, za wcześniej zebrane pieniądze otrzymywane od rodziny naszych chłopaków. W końcu uciekinierzy szczęśliwie dotarli na Wileńszczyznę, ona została u rodziców swego ukochanego, chłopcy jak najprędzej wyjechali do Polski.?
Nie wszystkie próby ucieczek kończyły się pomyślnie, jak wyżej opisane. Czasami zbiegów łapano. Wtedy najczęściej karano wysokimi wyrokami zesłania do łagrów. W Kałudze odbywało się to publicznie, przed całym pułkiem, w celu odstraszenia innych chętnych samowolnego opuszczenia naszej jednostki. Np. przypadek Witolda Czarneckiego opisany w haśle ? Penetracja służb specjalnych.? Niektóre ucieczki z prac w lesie, kończyły się bardziej tragicznie., skazani na wieloletnie zsyłki powracali po wielu latach odbywania kary, a zdarzały się i przypadki, że już nigdy nie wrócili stamtąd. A groby ich pozostały bezimienne.
Była jeszcze inna kategoria ucieczek. W końcowej fazie naszego pobytu w lasach podmoskiewskich, znaleźli się zwolennicy szukania rozwiązania poprzez polską ambasadę w Moskwie. Do Moskwy nie było daleko, a więc najczęściej amatorom szukanie tej drogi udawało się dostać do naszego przedstawicielstwa. Tam ich przyjmowano bez większego entuzjazmu, ale grzecznie tłumaczono ? należy cierpliwie czekać do pozytywnego załatwienia naszego problemu i odsyłano z powrotem. Ludzie ci przekazywali nam informacje oficjalne naszej ambasady, stąd powszechnie nazywano ich ?ambasadorami?. Nie mieli oni większego posłuchu wśród nas. Traktowaliśmy ich jako ?tubę? naszych ?politruków?, czasami podejrzewaliśmy, że są po prostu, jako narzędzia psychologicznego rozładowywania napięć.
Według bardzo niepełnych i niepewnych danych ? uciekło z Kaługi i z obozów leśnych ? około 250 osób, z których tylko część udało się formacjom NKWD złapać24). Bardziej miarodajnym byłoby dotarcie do sowieckich archiwów, które z pewnością mają zarejestrowane ? ile faktycznie było ucieczek, ile z tego udanych, a ile zakończonych wyrokami.
powrót do : str.
gł. AK
| spisu
treści witryny | spisu
treści ,,Karty...''|