Słownik z wieżyczki "Shermana"

Rok 1934 był dla mnie wyjątkowo szczęśliwy. Po trudnych egzaminach i skomplikowanych ćwiczeniach zostałem przyjęty do 3-letniej Szkoły Podoficerskiej dla Małoletnich nr 1 w Koninie. Uczniowie tej Szkoły, jak również uczniowie Szkoły nr 2 w Śremie oraz nr 3 w Nisku, nazywani byli, z czego byliśmy bardzo dumni, "Dziećmi Marszałka Józefa Piłsudskiego".

 

W SZKOŁACH tych, o profilu narodowym, kładziono szczególnie duży nacisk na kształcenie moralne i etyczne postawy postawy młodych elewów. Niezależnie od tych cech wspaniali wykładowcy wpajali nam bardzo trudne i skomplikowane rzemiosło wojskowe. Wykształcenie, jakie otrzymałem w Szkole Powszechnej i Wydziałowej w Inowrocławiu, ogólnokształcące i wojskowe w Koninie, a średnie w Szkocji, towarzyszyło mi przez cały okres mojego tułaczego życia.

Kpr. Marian Słowiński w 67 pp w Brodnicy. Zdjęcie z 1939 r

Po trzech latach nauki oraz intensywnego szkolenia wojskowego w roku 1937 ukończyłem szkołę i otrzymałem przydział do 8 Kompanii Szkolnej 67 pułku piechoty w Brodnicy.
Mając osiemnaście lat, w stopniu kaprala, uczyłem przyszłych instruktorów dyscypliny wojskowej, musztry, znajomości broni. Jednym słowem rzemiosła wojskowego. Z tym pułkiem w roku 1939 poszedłem na front w okolice Działdowa.
5 września 1939 r. otrzymałem rozkaz wraz z "Małolatem" ze Śremu, aby jako instruktorzy udać się do formującego się pułku zapasowego w Rzeszowie. Rozmaitymi drogami i środkami transportu dobiliśmy do swoich 7 września. Rankiem 17 września alarm. Rosjanie wkroczyli na teren Polski.
Mój oddział otrzymał rozkaz udania się na południe w kierunku granicy polsko-węgierskiej, którą przekroczyliśmy (nie wszyscy) tego samego dnia około godziny dwudziestej w miejscowości Nadwórna.
Wojsko i ludność węgierska przyjęły nas bardzo życzliwie. Czekały na nas kuchnie polowe z gorącym posiłkiem. Po złożeniu broni zostaliśmy skierowani do większej grupy takich jak my wojskowych i rankiem następnego dnia samochodami ciężarowymi zawiezieni do obozu w miejscowości Ersekujvar. W tym obozie przebywałem do 4 kwietnia 1940 r. Tego dnia udało mi się zbiec w bagażniku samochodu osobowego szwajcarskiego delegata Czerwonego Krzyża, który przeprowadzał inspekcję obozu.
Z Ersekujvar różnymi środkami lokomocji dostałem się Ambasady Polskiej w Budapeszcie. Po paru dniach otrzymałem odpowiednie dokumenty i zostałem skierowany do wsi Babocsa nad granicę węgiersko-jugosłowiańską.
O świcie 11 kwietnia 1940 r. w towarzystwie takich jak ja "turystów" przeprawiliśmy się przez Drawę. 13 kwietnia zostaliśmy zakwaterowani w Zagrzebiu w garażu Konsulatu Francuskiego.
Po otrzymaniu biletów kolejowych udaliśmy się przez Włochy do Francji i 19 kwietnia 1940 r. o godzinie 12 zameldowaliśmy się w Bressuire. 22 kwietnia 1940 r. stanąłem przed komisją lekarską, która orzekła, że jestem zdrów. Wsparła mnie zaliczką 200 franków i wysłany zostałem do obozu w Coëtquidan.

W tym obozie 8 maja ukończyłem 21 lat. Miałem już za sobą 6 lat trudnej służby wojskowej. Po trzech tygodniach intensywnych ćwiczeń dostaję przydział do broni przeciwpancernej w Grande-Ville nad Zatoką Biskajską. Wkrótce moja kompania została skierowana do oddziałów francuskich walczących w rejonie Verdun. W czasie walk w tym rejonie zginął kierowca i ładowniczy działa.
W końcu czerwca pod naporem niemieckim wycofaliśmy się na południe Francji i w porcie St. Joan du Luz zostaliśmy załadowani na statek "Sobieski", którym dopłynęliśmy do Anglii. Mój oddział został skierowany do Szkocji do miejscowości Crawford. 21 lipca 1940 roku dostałem przydział do 1 pułku pancernego.
Przeczuwając, że na Wyspach pozostanę dłużej, postanowiłem za pierwszy uzyskany żołd kupić słownik polsko-angielski.

Okładka słownika z holenderskimi dedykacjami

Z TYM słownikiem, który był zawsze w wieży czołgowej "Shermana" 27 lipca 1944 roku wylądowałem w Normandii w składzie 1 Dywizji Pancernej gen. Stanisława Maczka.
29 października 1944 roku w czasie wkraczania 1 pułku pancernego do Bredy, pod silnym ogniem nieprzyjaciela, czołg dowódcy Pułku w którym byłem strzelcem wieży, skręcił raptownie w prawo, wpadliśmy do kanału 70 cm pod lustro wody. Cała załoga z wielkim trudem wydostała się z czołgu.
Dowódca pułku Aleksander Stefanowicz z resztą załogi po paru minutach otrzymał nowy czołg. Ja pozostałem, aby wydostać pozostawione w czołgu dokumenty. W tym czasie mieszkańcy zaczęli wychodzić ze swych domów. Po krótkim namyśle rozebrałem się do pasa i skoczyłem do lodowatej wody, by wyjąć mój słownik i dokumenty dowódcy.

"Pancerniacy" gen. Maczka w Holandii, kwiecień 1945 r.
Pierwszy z lewej (stoi) sierż. Marian Słowiński

Ku mojej rozpaczy stwierdziłem, że słownik jest całkowicie rozklejony. Widział to mieszkaniec Bredy pan Nicolas Huijskens, który stał obok mnie. Z jego gestów zrozumiałem, że chce mi pomóc. Dając mu słownik zapisałem adres Nicolasa. Po tygodniu, kiedy pułk wracał przez Bredę do Canal Mark, wstąpiłem pod wskazany adres i otrzymałem słownik wysuszony i posklejany. Była w nim dedykacja z adresem. Po wielu latach podarowałem słownik wnuczce w prezencie, zapominając o zawartej w nim dedykacji.
Przed wyjazdem na obchody 50 rocznicy wyzwolenia Bredy wnuczka zwróciła mi uwagę, że jest tam dedykacja z adresem. Po wielu trudach i niepowodzeniach przy pomocy mego przyjaciela, a zarazem kolegi pułkowego, Franciszka Łyskawy, mieszkającego w Eindhoven, udało mi się ustalić obecny adres Nicolasa. Odwiedziłem go i jego małżonkę Luizę 28 października 1994 roku.
Długo wspominaliśmy chwile naszego spotkania oraz wyzwolenia Bredy.
W 55 rocznicę wyzwolenia Bredy przez 1 Dywizję Pancerną słownik ten przekazałem tutejszemu Muzeum generała Stanisława Maczka.

Marian SŁOWIŃSKI

 

Powrót do spisu treści

 

Następny artykuł