Problemy z dwiema
studentkami, członkiniami Obwodowej Komisji Wyborczej nr
37 (OKW) w USC - p.
Martą Próchniak i Joanną Śmigiel - zaczęły się już kilka
dni przed wyborami. J. Śmigiel wyszła w połowie szkolenia członków
komisji. 5 dni przed wyborami zwołałem (obowiązkowe)
zebranie komisji, na którym J. Śmigiel się nie pojawiła, mimo
osobistego powiadomienia. Art. 50. 2. ordynacji brzmi : członek
OKW może być odwołany ze składu komisji w razie nieobecności na
pierwszym jej posiedzeniu i nie wyjaśnienia w terminie 2 dni przyczyny
nieobecności -
Żadnego wyjaśnienia nie otrzymałem.
Ze względu na jej młody wiek wykazałem pobłażliwość, ale
ta wyrozumiałość zemściła się
na działaniu komisji, jak się później okazało. W dniu
poprzedzającym wybory na zebraniu
przygotowującym lokal wyborczy J. Śmigiel znowu się nie zjawiła, mimo specjalnego
osobistego powiadomienia. Następnego dnia poinformowałem ją, że z
tych powodów będzie pracować dłużej niż inni (na wykluczenie z
komisji było już za późno).
Ordynacja Wyborcza i Wytyczne Państwowej Komisji Wyborczej nie
nakazują i nie przewidują obowiązkowych przerw w pracy członków
komisji, więc tym bardziej harmonogramu dyżurów, zwłaszcza jako osobny
dokument. Mimo to 5 dni przed wyborami przedstawiłem członkom komisji
harmonogram. Ponieważ wszyscy członkowie i wiceprzewodnicząca byli
pierwszy raz w komisji wyborczej (ja byłem 6 razy) poinformowałem,
że przewiduję problemy w działaniu komisji (i miałem rację), więc członkowie
komisji będą mieli godziną przerwę na obiad, ale jeśli wszystko
pójdzie dobrze do chwili otwarcia lokalu, to zrobimy przerwy w czasie
przewidywanej przeze mnie najmniejszej frekwencji tzn. w godzinach
8-11 i 19-22. I tak ok. godz. 8:15, miałem na piśmie przerwy,
które przedstawiłem: połowa grupy po 4 godziny, za chwilę, a
druga część pod koniec głosowania, z wyjątkiem J. Śmigiel
(19-21:30). Oprócz tego dla wszystkich, co już ustaliłem wcześniej,
godzinna przerwa na obiad. Sam miałem tylko 1 godzinną przerwę łącznie
z obiadową, a wiceprzewodnicząca 2 godz.
9 osób z komisji przyjęło taki harmonogram,
tylko M. Próchniak i J. Śmigiel zażądały połowy dnia
wolnego. Nie zgodziłem się na to. Spytałem je, czy zgłosiły się do
pracy w komisji czy do odpoczynku? Na ich zapytanie, czy mogą zrezygnować,
odpowiedziałem: tak, ale nie dostaną pieniędzy.
Nawiasem mówiąc: 140 zł/dzień x 30 dni = 4200 zł/miesiąc.
Gdy pp. Próchniak i Śmigiel zrezygnowały z pracy, komisja została o
godz. 8:30 w składzie 2 członków plus oboje przewodniczących. Do
takiego przypadku losowego odnosi się ordynacja, mówiąc o
minimalnym 3-osobowym składzie, a nie uprawnia to przerw na
odpoczynek. Gdyby w lokalu wyborczym pozostały 2 osoby, to lokal musi
zostać zamknięty.
W artykule ,,Nowości''
jedna z nich mówi, że potrzebowała przerwy na regenerację sil, a w
komisji podawały inny powód: ,,po co tu mamy siedzieć, skoro
nikogo nie ma?''. Odpowiedziałem, że m.in. praca polega na czekaniu
na wyborcę, a w tym czasie mogą się np. uczyć, co potem uczyniły. Grały
też w ,,kółko i krzyżyk''.
Ponieważ frekwencja przewidywana była na 30% (i tyle wyniosła w naszym
obwodzie) członkowie komisji odpoczywali w lokalu wyborczym lub
przed nim. Jedna z innych członkiń komisji zrezygnowała z
przysługującej jej przerwy i pozostała w pracy.
Ok. godz. 9. do lokalu wyborczego wszedł Władysław Przybysz, szef
Wydziału Gospodarczego Urzędu Miasta, wraz z M. Próchniak i
J. Śmigiel. Przedstawił się jako pełnomocnik prezydenta
miasta, ds. wyborów. Z sali głosowania przeszliśmy do korytarza prowadzącego
do WC, więc nadal znajdował się w lokalu OKW. Powrót był możliwy
tylko przez salę głosowania. Tam W. Przybysz zażądał przyjęcia z
powrotem obu pań, które jemu oświadczyły, że ,,zostały przeze mnie
wyrzucone z komisji''. Wysłuchałem W. Przybysza, bo znałem go i wiedziałem,
że pracuje przy organizacji wyborów, ale nie zgadzałem się z jego żądaniami.
Zagroził mi, że jeśli nie spełnię jego żądań to odwoła mnie
z przewodniczącego komisji. Odpowiedziałem, że nie muszę być
przewodniczącym. Wtedy się trochę uspokoił. Zaczął mnie przekonywać,
wygadując różne głupstwa:
1. Kodeks Pracy
przewiduje 8-godzinny dzień pracy - na to odpowiedziałem rozśmieszony:
Kodeks Pracy ma się nijak do Ordynacji Wyborczej. On: one (2 panie)
mają rację, w sądzie pracy wygrają, bo ja je wyrzuciłem. Ja: mam
8 świadków, że same zrezygnowały. On: te 8 osób z komisji się nie
liczą (?), był wiele razy dyrektorem i przegrywał sprawy w sądzie
o przywrócenie do pracy ;
2. ja stosuję
mobing;
3. molestowałem
je;
4. te 2 panie mogą
przyjść tylko o g. 22. na liczenie (!) -Ja: a jeśli inni członkowie zażyczą
sobie tego samego, to kto będzie w komisji?? On: no tak, tak nie może być.
5. partie delegujące
te członkinie komisji mogą wnieść protest, że nie ma ich w
komisji - Ja: członkowie komisji są apolityczni.
Obiecałem mu, że przepiszę harmonogram na czysto, wtedy wyszedł.
Wówczas
zadzwoniłem do Bartłomieja Michalaka z Krajowego Biura Wyborczego
informując o bezprawnej ingerencji urzędnika miejskiego, na co otrzymałem
potwierdzenie. Harmonogram skorygowałem na wniosek Rejonowej Komisji
Wyborczej, która była jedyną instancją do rozstrzygania sporów i
innych interwencji, a nie Urząd Miasta.
Ok.
g. 10:30 W. Przybysz przyszedł drugi raz, z p. Mazurem - również
z Wydz. Gosp. UM. Wtargnęli do pomieszczenia, gdzie
przechowywaliśmy kilkaset kart do głosowania, pieczęć komisji (którą
zaraz schowałem do kieszeni) i klucze do lokalu wyborczego. Zamknęli
drzwi i podeszli do mnie. Byłem sam z dwoma mężczyznami, którzy
spytali czy spełniłem ich żądania. Poinformowałem ich, że nie mają
żadnego prawa do interwencji. Zapytałem czy roszczą sobie takie prawo?
W. Przybysz odpowiedział, że nie. Spytałem: to po co przyszliście?? Na
chwilę W. Przybysz zaniemówił. Ale za moment zaczął
mi znowu dyktować co muszę zrobić. Zadzwoniłem do Krajowego Biura
Wyborczego, informując, że W. Przybysz znowu przyszedł.
Poprosiłem o interwencję p. B. Michalaka i podałem słuchawkę W.
Przybyszowi. Po tej rozmowie obaj panowie opuścili lokal wyborczy.
W. Przybysz twierdzi, że byłem arogancki. Ja byłem b. cierpliwy, bo
powinienem już przy pierwszej ingerencji zażądać
natychmiastowego opuszczenia lokalu wyborczego, a nawet wezwać
policję, gdyby nie chciał wyjść. Ta bezprawna
interwencja zakłóciła pracę komisji na dwie godziny.
W. Przybysz w Tv Toruń mówił, że chciał mi pomoc, doradzić, ale ja
go o żadną pomoc nie prosiłem! Nie miał prawa nawet wejść do lokalu
wyborczego.
W. Przybysz sam sobie zaprzecza (!) w tym samym piśmie do redakcji, iż
nie prowadził rozmów w sali glosowania przy wyborcach, bo kilka zdań
dalej pisze: ,,W lokalu zapytałem dwie skarżące
panie czy są zadowolone z harmonogramu a następnie po
uzyskaniu odpowiedzi negatywnej po raz drugi rozmawiałem z przewodniczącym''.
Zapis w protokole: ,,W. Przybysz zakłócił pracę przewodniczącego''
dotyczy całej komisji, bo przewodniczący jest też w komisji. Była już
północ i rozbieżności zdań spowodowałyby sporządzanie załączników
do protokołu itd. - siedzielibyśmy do rana, a tę sprawę zamierzałem
oddać do Państwowej Komisji Wyborczej.
Jedna z członkiń po zakończeniu prac komisji podziękowała mi za
sprawne zorganizowanie pracy komisji.