Podziemne Wydawnictwo ,,Kwadrat" - ,,Solidarność" Toruń |
Ich troje w monitoringu
(w tym – o dwóch takich, co donosili na Ochojską)
prolog
(„Spisane będą czyny i rozmowy”)
sytuacja
„przedpowstaniowa”
W dniu 31 lipca 1987 r. (dzień i miesiąc są pewne, rok – co być może dziwne – tylko odgadnięty,
na zasadzie eliminacji
mniej prawdopodobnych wariantów) w
Duszpasterstwie Akademickim, prowadzonym przez oo. Jezuitów
w Toruniu, odczyt
na temat Powstania
Warszawskiego wygłosił red.
Zdzisław Szpakowski z „Więzi”. Powiedział wtedy rzecz może zaskakującą, ale (jak można po namyśle
uznać) trafną: że w długim szeregu polskich powstań narodowych należy
umieścić także Sierpień – ten z 1980 roku. Że było to powstanie, stanowiące
nową jakość – z jednej strony niezbrojne i bezkrwawe, a z drugiej
zaś (i właśnie dlatego) – zarazem
odznaczające się tak
wielką masowością jak
żadne wcześniejsze. Jednak na
pewno wszystkie te powstania
musiało łączyć jedno: były
poprzedzone okresem narastania nastrojów wolnościowych w narodzie
polskim.
Niniejsze opracowanie
ma przedstawić mały wycinek narastania tych nastrojów –
tylko podczas ostatnich
dziesięciu miesięcy przed pamiętnymi
porozumieniami sierpniowo-wrześniowymi i tylko w środowisku toruńskim. Można
tu zobaczyć to od dwóch stron: od strony działaczy tzw. opozycji
demokratycznej i od
strony policji politycznej nękającej
ich. Poczynania obu
stron są ilustrowane dokumentami przez
nie sporządzanymi: zawartymi w
prasie ukazującej się
poza PRL-owską cenzurą
(także dwoma unikatowymi, do
tej pory chyba nigdzie nie opublikowanymi na papierze
– to
właśnie daty powstania
tych dwóch dokumentów wyznaczają
ramy czasowe opisywanego tu przebiegu zdarzeń!), a z tej drugiej
strony – dokumentami przez długie lata tajnymi, dopiero od
niedawna udostępnianymi przez
Instytut Pamięci Narodowej.
uwagi o niewierności
Sowiecka okupacja,
która trwała w
Polsce formalnie aż do 17 września
1993 r. (data znamienna! – od daty drugiej sowieckiej agresji na
Polskę różni się tylko
kolejnością ostatnich dwóch cyfr),
sprzyjała negatywnym zmianom
w samym społeczeństwie. Rosjanie
potocznie nazywają ten proces „ssucziwanije”.
Nie każdy kapuś musiał być pozyskany szantażem. Byli w Polsce tacy, którzy
w latach 1944-89 prostytuowali
się z okupacyjną (sowiecką) władzą
– dla korzyści materialnej (tak
jak to jest w prostytucji
seksualnej), o tyle jednak gorzej, że frymarcząc nie swoimi ciałami,
lecz swoimi duszami. Ciałami czasem również – zresztą: czyż
nie jest cielesną (i duchową zarazem) prostytucją np. zgoda
na to, aby swoje własne
ciało (i umysł) uczynić perfekcyjną,
profesjonalną maszyną do
zabijania bliźnich na każdy rozkaz
totalitarnego i niesuwerennego państwa?! Ludzie, którzy
taką zgodę wyrażali, frymarczyli
swoimi duszami, podejmując się „etatowej” służby w zbrojnych formacjach aparatu przemocy, albo –
potajemnej współpracy z nimi,
także – zatrudniając się
jawnie jako propagandziści albo
skrycie jako cenzorzy... – zresztą form
kolaboracji było sporo,
nie o to chodzi, żeby je tu wyliczać. Zwróćmy przy tym uwagę na znamienną różnicę między inteligencją a „prostym
ludem”. Inteligenci mają jakąś samorzutną skłonność do wymyślania sobie samousprawiedliwień dla
swojego stosunku do opresywnej
władzy (rodzimej albo
okupacyjnej – mniejsza o to, której): „muszę, bo nie mogę inaczej” – w różnych
wariantach, ale wyrażanych zazwyczaj bardzo „książkowym” językiem.
Wśród osób przesłuchanych w dniu 18 kwietnia 1979
r. przez SB w Toruniu pod pretekstem
ustalenia ich alibi w związku z
wysadzeniem fragmentu pomnika
Lenina w Nowej Hucie znajdowała się
Lidia Oniszczuk, ur.
21 października 1955
r., córka działacza partyjnego w
Olsztynie (oprócz niej przesłuchano wtedy przynajmniej następujące
inne osoby: Mirosławę
Sędzikowską, Klemensa Baranowskiego, Stanisława Śmigla i Wiesława
Cichonia – zob.: „Komunikat KSS
»KOR«”, nr 29 z 30 kwietnia 1979 r., str. 7), a wtedy –
studentka UMK w Toruniu. Dziewczyna miała żal do Śmigla o
to, że przekazał jej nazwisko do
Warszawy, wskutek czego znalazło się
w KOR-owskim komunikacie i w ślad za tym zapewne także
zostało odczytane przez
Radio Wolna Europa. Prawdopodobnie obawiała
się reakcji swojego
ojca, stąd jej emocjonalna reakcja.
Niemniej jednak mimo
posiadania ojca partyjniaka (a
może wcale nie: „pomimo”?) była świadoma, że SB to jedno z przedłużeń
władzy sowieckiej nad Polską – przy innej późniejszej okazji esbeckie
przeszukanie zakończone odebraniem „bibuły” porównała – podobnie emocjonalnie –
do (niedobrowolnego) eksportu do
ZSRS i żartobliwie uznała, że powinna
domagać się odszkodowania w jakiejś zagranicznej walucie.
Jednak nie
potrzeba było posiadać
ani statusu inteligenta (chociażby początkującego – jak w wypadku osoby
studiującej) ani rodziców zaliczających
się, według ówczesnych kryteriów, do „elity”, by prawidłowo odbierać relację podległości
Polski wobec wschodniego sąsiada. Czyli:
rozumieć udział w
PRL-owskim systemie władzy jako kolaborację
z obcym mocarstwem. Mianowicie prosty
lud, i to nawet (zwłaszcza?) w ustami pospolitych przestępców (a przynajmniej za takich uznanych przez
PRL-owskie sądy) wyrażali stosunek
do donosicieli krótko, dosadnie,
ale wymownie: jednym tzw. brzydkim słowem, zaczynającym się od litery „k”. I
tam nie chodziło o kapusiów SB i nie o jakieś wzniosłe motywacje (że np.
donosząc do bezpieki jesteś zdrajcą ojczyzny), ale o kapusiów MO, jej
kryminalnego pionu: ktoś,
kto kradnie, gwałci albo
zabija tak jak ja, ale oprócz tego
donosi do milicji na mnie, ten
jest „k****” i basta. Na każdym więziennym spacerniaku (w
czasie PRL i zapewne potem również)
można było usłyszeć takie okrzyki
pod adresem donosicieli. Prostemu –
a nawet prymitywnemu –
człowiekowi łatwiej przychodziło dostrzec analogię
między konfidentem a prostytutką – i uogólnić pojęcie prostytucji z
jego pierwotnego znaczenia w kierunku
duchowego zaprzedawania siebie!
(Zresztą niejednokrotnie prostytucja seksualna prowadziła do polityczno-policyjnej
– niedawno przypomniano, jak to prostytutki bywały wykorzystywane do „monitorowania nastrojów społecznych”;
zob.: Tomasz Zając, „Córy bezpieki”, „Newsweek. Polska”,
nr 22 z 5 czerwca 2005 r., str. 30.)
Przy okazji: słuszne rozumowanie, przestrzegające przed łatwym potępianiem
prostytutek przy przemilczaniu współwiny
ich klientów oraz ich stręczycieli, odnosi się na mocy tej analogii także
do donosicielstwa: nie sposób – bez
popadania w etyczną sprzeczność – surowo oceniać konfidentów SB, a zarazem
wyrozumiale odnosić się do funkcjonariuszy tejże SB, pełniących rolę
analogiczną do stręczycieli, oraz do
władz PZPR, będących niejako „klientami” w tej analogicznej relacji!
Dzisiaj piętnowanie donosicieli odbywa się niejednokrotnie w kontekście
sugerującym, jakoby to oni byli najbardziej godnymi pogardy (albo politowania).
Ale
intelektualiści (zwykle dopiero
po latach, po jakimś
szoku takim jak
np. tzw. „tajny referat
Chruszczowa” z kwietnia 1956 r.)
wymyślają sobie zawiłe
konstrukcje i specjalne słowa,
mające ukryć to, co zdążyli
poprzeć – jakieś: „ukąszenie Heglowskie” zamiast:
„otumanienia »wredną
ideologią«” (= określenie prof. Zbigniewa Brzezińskiego
wygłoszone w Polsce w sierpniu 2005 r.),
podobnie jak: „redustrybucja dochodu narodowego” zamiast:
„kradzież (za
pośrednictwem państwa)”,
albo: „aborcja” zamiast: „zabicie dziecka nienarodzonego”, i tak
dalej. A przecież mieli do dyspozycji
(gdyby tylko zechcieli tam zajrzeć!)
Stary Testament, gdzie zasadnicza niewierność, jakiej Naród Wybrany dopuszczał
się, naruszając pierwsze przykazanie Dekalogu, bywała przez proroków
piętnowana właśnie jako coś
analogicznego do „nierządu”. Jak widać, uznanie zdrady za zdradę to kwestia nie rozumu, lecz woli...
W latach
Gomułki i Gierka także w Polsce wśród inteligencji (a zwłaszcza wśród
inteligencji humanistycznej) „modny” był Erich Fromm, którego cytowali i
marksistowscy utytułowani bajarze, i także... katoliccy księża na kazaniach.
Nie sposób było dostrzec u tego niewierzącego psychologa odniesień do Biblii,
komu jednak przyszło do głowy samodzielnie ją kartkować i znaleźć przestrogi
np. przed omnipotencją i fiskalizmem państwa? Niektórzy z tych, którzy lenili
się czytać Biblię – a także ich dzieci – do dzisiaj przyjmują postawę, jak
gdyby chcieli powiedzieć: nie wiedzieliśmy, że można inaczej myśleć... Za to
wśród „prostych ludzi” (z podstawowym tylko wykształceniem, przez całe życie
pracujących fizycznie) bywają tacy, którzy Biblię (nawet całą) z własnej chęci
przeczytali. Nie wszyscy
zauważyli tam to samo, ale to już insza inszość.
Tak: praca
w tajnych służbach (MSW albo MON) PRL i współpraca z nimi również
były kolaboracją z sowieckim okupantem i szpiegostwem
na rzecz Sowietów, tj. na rzecz nieprzyjaciela, który nie wyzwolił, ale podbił nasz kraj, a następnie przez dziesiątki lat go okupował.
Jeśli ktoś tę swoją służbę tłumaczył swoim
patriotyzmem, to (w
najlepszym razie!) oszukiwał sam siebie. Oficer SB średniego
szczebla w komendzie wojewódzkiej MO miał
obowiązek posyłać do MSW
meldunki nawet o
tym, że np. Iksińskiego zatrzymano w drodze z dworca do domu i znaleziono
u niego w torbie ulotki. Skoro
zużywano tyle papieru (zwykle ta sama
wiadomość, w niemal identycznym brzmieniu, była posyłana 2 a nawet
3 razy, i to
szyfrem!) dla takich błahostek, to jak szerokie były
kryteria ważności w selekcjonowaniu informacji wysyłanych
przez MSW w PRL do KGB w ZSRS? „Jaskrawym
przykładem świadczącym o spełnianiu podrzędnej roli tajnych służb PRL w
stosunku do służb sowieckich także po
1956 roku jest
tzw. Połączony System Ewidencji Danych o Przeciwniku
(PSED) [...] Sygnatariusze porozumienia PSED
zobligowani byli do
przekazywania danych do centrali w Moskwie raz na dwa tygodnie. [...]
Informacje [...] przekazywane do Moskwy, charakteryzowały się wysokim
stopniem szczegółowości. Oprócz danych personalnych zawierały także
charakterystyki psychologiczne, opis
stanu majątkowego i szczegółowe informacje o rodzinie. System
działał od 1978 roku.” (Michał
Grocki, „Konfidenci są
wśród nas...”, Éditions Spotkania, Warszawa, 1993 r., 98).
Opisywane tu zdarzenia działy się po
1978 roku, więc zapewne niejednen szyfrogram nie kończył swej drogi
w Warszawie, ale dopiero (po ew.
przefiltrowaniu i syntetyzowaniu) w Moskwie.
SB i WSW nie
były formacjami
„patriotycznymi”, w których praca była czymś jakościowo
różnym od przekazywania wiadomości
bezpośrednio do KGB albo do GRU, bowiem to na jedno wychodziło.
U znacznej
części społeczeństwa stan zamieszania trwa od lat PRL aż do
teraz. Znakomitym wskaźnikiem
jest tutaj stosunek do płk. Kuklińskiego,
tzn. do jego szpiegostwa na rzecz USA. Ci, którzy uznają go
z tego powodu za „zdrajcę”, za „patriotów” muszą uznawać
wszystkich tych generałów, którzy lojalnie współtworzyli aparat przemocy tzw. Polski Ludowej: Rokossowskiego, Świerczewskiego, Berlinga,
„Rolę”-Żymierskiego, Moczara,
Jaruzelskiego i Kiszczaka.
Ci zaś, dla których
czyn płk. Kuklińskiego był patriotyczny
(wspomaganie jedynego mocarstwa, które
było zdolne szachować okupanta naszego kraju), muszą –
siłą faktu – uznawać za zdrajców
te właśnie osoby – Rokossowskiego,
Kiszczaka, Jaruzelskiego, Berlinga, „Rolę”-Żymierskiego, Moczara i
Świerczewskiego. Niekoniecznie
uświadamiają sobie (jedni
i drudzy) te konsekwencje, ale „wóz albo przewóz” – tertium non datur. Był tego świadomy gen.
Mieczysław Moczar, gdy w sierpniu 1948 roku, wypowiadając się
na zamkniętym spotkaniu
PPR-owskiej kadry, rzekł
otwarcie: „Związek Radziecki jest
nie tylko naszym sojusznikiem –
to jest powiedzenie
dla narodu. Dla
nas, partyjniaków, ZSRR jest
naszą Ojczyzną, a granic naszych
nie jestem w stanie dziś określić, dziś są za Berlinem, a jutro będą na Gibraltarze” (Sławomir
Cenckiewicz „Jak wiedza z teczek bezpieki
zmieni historię PRL?”, „Wprost” z 5 czerwca 2005 r.; ta wypowiedź Mieczysława Moczara była wielokrotnie wcześniej cytowana,
zwłaszcza w prasie
tzw. drugiego obiegu; nawiasem
pisząc: a może te granice –
dzięki Haraldowi Adrianowi Russellowi Philby'emu,
znanemu jako „Kim Philby” – chwilowo były „na
Gibraltarze” już około
feralnego dnia 4 lipca 1943 roku?...).
W 1980 roku gen. Moczar
(nadal żył wówczas
i pozostawał aktywny!) mógłby te słowa powtórzyć bez jakichkolwiek poprawek.
Dla polskich komunistów patriotyzmem był „internacjonalizm”, ich ojczyzną nie
była Polska – ich ojczyzną było Imperium Sovieticum, bez względu na ich narodowość – czy
to Żydzi: Józef Unszlicht i
Jakub Berman, czy
Białorusin (ale uchodzący za czołowego eksponenta polskiego „narodowego
komunizmu”!) Mieczysław Moczar, czy
Ukrainiec Adam Humer (w Polsce niepodległej należał do
Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy),
czy wreszcie Polacy z urodzenia: Feliks
Dzierżyński, Bolesław Bierut
albo Władysław Gomułka. Wypowiedzi
gen. Wojciecha Jaruzelskiego w Rosji z maja 2005 roku pokazują, że ta
lojalność wobec imperium trwa do tej pory.
(Nawet ziemiańskie pochodzenie nie przeszkadzało Dzierżyńskiemu ani
Jaruzelskiemu w tej lojalności!)
Otóż za
lat PRL kolaboranci
komuny udawali – że,
skoro to dzieje się przy użyciu polskiego języka, białoczerwonej
flagi, „Mazurka Dąbrowskiego” itp. symboli, to można to poczytywać za
formę polskiego patriotyzmu (wszak „innej ojczyzny
nie było”). Wielu z nich
udawało zarazem, że mocno
wierzą w te wszystkie marksistowsko-leninowskie bzdury i w
kłamstwo o
„internacjonaliźmie
proletariackim”, a także –
nieraz również koniecznie w imieniu swoich współmałżonków i dzieci! – że wiara
religijna jest im zdecydowanie obca, jako przeżytek,
zabobon i ciemnota (narzędzie Watykanu, służącego imperializmowi Zachodu
– od
Trumana po Reagana...)
Część z nich
pewnie chętnie wierzyła,
że skoro następuje
(ich osobisty również) „awans społeczny” – z bezrolnego na
małorolnego, ze zbędnego w ojcowej zagrodzie na budującego Trasę WZ albo Nową
Hutę, z analfabety na człowieka
„gramotnego”, zaś z partyzanta na stróża porządku, to wszystko jest...
w porządku. Bo
tak wygodniej i przyjemniej wierzyć.
Teraz ci
i im podobni, młodsi – od
„Gawrona” (w telewizyjnym „Polskim
ZOO” – „GAWRON” =
„Generał Armii WRON[1]”), aż
po najpośledniejszego
ormowca z Pipidówki – udają znowu: że nie
wiedzieli, że nie rozumieli, że
nie mogli inaczej („na moje miejsce
przyszedłby ktoś inny – na
pewno gorszy”), że „to nie ja,
ale ONI” (jak
usprawiedliwiali się rozmówcy
Teresy Torańskiej w jej
słynnej książce „Oni”), że nie pamiętają, że
zdrowie im nie pozwala stawać przed sądem (ale
pozwala podróżować do Egiptu –
jak gen. Kiszczak, albo nawet do USA – jak
gen. Jaruzelski), że
nie stać ich na wynajęcie adwokatów (pewien esbek w Toruniu – zob.:
poniżej w epilogu), że domaganie się
choćby tylko symbolicznej odpowiedzialności
jest przejawem zemsty, „spisku
IPN i dawnej opozycji” (ten
sam esbek), „polowaniem na czarownice” (często używany epitet,
także w wykonaniu przynajmniej jednego esbeka, oskarżonego przed sądem),
nienawiścią...
Ale dopóki
nikt ich nie
ciąga po prokuraturach i sądach, to oczywiście udają, że to
wszystko, co się dzieje, jest OK, że „państwo prawa” słusznie stoi na
straży „świętego prawa własności”. (Ileż
w PRL-owskich szkołach i
gazetach nakłapano przeciwko Konstytucji Marcowej, że chociaż była dosyć
„postępowa”, to jednak prawo własności deklarowała jako
„święte”!... – tak iść „na pasku kleru”!) A przecież to właśnie dzięki owej
„świętości” tzw. spółki nomenklaturowe spokojnie sobie prosperują, kosztem
zwykłych zjadaczy chleba.
A firmy
detektywistyczne i ochroniarskie?... Ulubiona branża dawnych tajniaków to „usługi ochrony mienia” oraz
handel bronią i sprzętem specjalnym. Minister
spraw wewnętrznych Antoni Macierewicz meldował premierowi Janowi Olszewskiemu wiosną 1992 roku: „[...] niekontrolowany obieg tajnych dokumentów
byłych cywilnych i wojskowych
służb specjalnych PRL jest przyczyną wielu niefortunnych decyzji rozmaitych władz,
źródłem bezkarności wielu afer gospodarczych [...]” (raport I, w:
Michał Grocki, „Konfidenci są
wśród nas...”, Éditions
Spotkania, Warszawa, 1993 r.,
str. 96-97). Zaś potem: „Nikt nie
wie, ile osób jest zatrudnionych w tych spółkach. Na pewno jest to liczba
wyższa niż stan etatowy UOP.
[...] Wielu negatywnie zweryfikowanych w 1990 roku
funkcjonariuszy b. SB i MO utworzyło firmy
detektywistyczne i ochrony
mienia. Firmy te
często prowadzą działalność na
pograniczu prawa lub wręcz przestępczą: [...]” (raport II, w:
Michał Grocki, „Konfidenci
są wśród nas...”,
Éditions Spotkania, Warszawa,
1993 r., str. 100-102). WIELOtysięczna armia (tajnych) janczarów ancien régime'u, mająca codziennie dostęp
do broni palnej...
W początkach lat 90. atmosfera publicznej dyskusji była jednak zdominowana przez lęk – kto psioczy na agenturę, ten jest
„oszołomem” i trzeba zajrzeć mu w oczy,
ażeby porównać je
z oczami Antoniego Macierewicza
i tym sposobem ustalić, czy
psioczący nie jest
aby również „chory
z nienawiści”, jak rzekomo
ów minister (i
jego premier, mec. Jan
Ferdynand Olszewski). Ostatnio
wyrok w sprawie afery FOZZ,
a także – rewelacje z
kolejnych komisji śledczych,
sprawiają, że to, co przed
kilkunastoma laty miało posmak podejrzanej sensacji,
wędrującej od „oszołomów” do „oszołomów”,
stało się niestety (niestety –
dla Polski!) oczywistością.
Niewykluczone, że jakiś
były bezpieczniak na pokaz
prowadzi firmę np. transportową albo komputerową, zaś jego firma z
branży „security” nie rzuca się w
oczy – wie o niej ten, kto „ma” wiedzieć.
uwagi „metodologiczne”
Piszący te
słowa nie stawiał sobie ambicji naukowych (a tylko – publicystyczne), bowiem
zresztą „warsztatu naukowego” – należytego przygotowania do takich zamierzeń – nie posiada. „Gorzej”: zamiast
ślepo kierować się
zasadą „sine ira et studio”,
nie będzie stronił
od komentarzy, wyrażających jego subiektywne oceny. Także
bez wyrzekania się humoru, ironii, sarkazmu albo fascynacji
cudzymi – głównie z „naszej” strony – wypowiedziami. Tak więc obok
licznych odsyłaczy
bibliograficznych można będzie
tu znaleźć emocjonalne wyrazy
„kombatanctwa”, etykietki: „cacy”
dla ludzi uczciwych, a nawet ponad-przeciętnie szlachetnych, oraz „be”
dla podleców i kolaborantów komuny. Całość jest (poniekąd
sztucznie) podzielona na pięć (nierównej długości) epizodów. Sztuczne jest
zwłaszcza przypisanie im tytułów,
bowiem różne wątki
działalności niezależnej rozgrywały się, oczywiście, naprzemiennie, a nie w
jakiejś zaplanowanej kolejności.
Niniejszy tekst nie pretenduje również
do tego, aby
być wyczerpującym opisem
zdarzeń z ostatnich 10
miesięcy przedsierpniowej opozycji w Toruniu (i okolicach: Wąbrzeźno,
Chełmża), zresztą to
nie byłoby ani celowe, ani nawet wykonalne.
Niemniej jednak
– dla porządku – zostały tu
przyjęte następujące
reguły: cytaty z dokumentów są podawane kursywą i
wszelkie wtrącenia wewnątrz
nich są umieszczane w nawiasach prostokątnych (drukiem
prostym, a nie pochylonym). W nawiasach prostokątnych widnieją także słowa zapisane kursywą, ale
takie, których nie udało się
jednoznacznie odczytać w dokumentach (lub które zostały tam omyłkowo
opuszczone), ale które „na zdrowy rozum” powinny mieć takie właśnie brzmienie i w danym miejscu
się znajdować. Wykrzyknik
w nawiasie prostokątnym oznacza, że słowo lub wyrażenie bezpośrednio
przed nim zostało przytoczone w błędnej pisowni, błędnym brzmieniu albo błędnym
znaczeniu w ślad za w oryginałem. Zapytajnik w nawiasie prostokątnym oznacza z
kolei, że bezpośrednio przed nim znajdujące
się słowo albo wyrażenie zostało odczytane, ale to
odczytanie wydaje się wątpliwe. Fragmenty całkowicie nieczytelne zostały
zapisane jako ciągi asterysków („gwiazdek”).
Małego wyjaśnienia
wymaga pierwsza część tytułu
całości: owym „trojgiem” są tajni
współpracownicy Służy Bezpieczeństwa (jedna kobieta i dwaj mężczyźni).
Ich rola w monitorowaniu poczynań opozycji zostaje tu zilustrowana
(oczywiście wyrywkowo). Czyni to trochę mniej dziwnym, dlaczego tak mało owym
działaczom udało się zdziałać. A trzeba
mieć świadomość, że nawet tak stosunkowo skromne środowisko
opozycyjne jak to
toruńskie było przed Sierpniem „monitorowane” nie
tylko przez owych troje konfidentów.
Jeden z
omawianych tu donosicieli został monograficznie (nie zaś wyrywkowo – jak
tutaj) przedstawiony w
znakomitej książce
profesora historyka z
UMK (zob.: Wojciech Polak
„Anatomia agenta. Historia tajnego współpracownika Służby Bezpieczeństwa
o pseudonimie »Karol« (1978-1983)”,
Finna, Gdańsk 2005). Autorowi niniejszego
tekstu niektóre dokumenty esbeckie są znane tylko z tej książki –
w tych wypadkach nie są tu
cytowane, a tylko powołane za pomocą
stosownych odsyłaczy, co wynika z założenia, że zasięg tej książki jest i
pozostanie większy. Pewne inne są cytowane,
jednak nie w
ślad za tą książką, ale jako skutek własnej autorskiej kwerendy. Wszelkie (z wyjątkiem
ew. pomyłek) rozbieżności miedzy ich
brzmieniami (tutaj i w książce
prof. Polaka) są nieprzypadkowe –
dotyczy to także numeracji stronic albo
kart w teczkach
zarchiwizowanych w Instytucie Pamięci Narodowej.
dwaj prokuratorzy-imiennicy
Późną jesienią 1980 r. znaczny oddźwięk (włącznie
z możliwością poważnego strajku o
podłożu politycznym, którym groziła wtedy „Solidarność”) wywołało
aresztowanie dwóch warszawskich działaczy „Solidarności” – Jana Narożniaka i Piotra
Sapełły – za to, że
przyczynili się do
ujawnienia tajnego dotychczas dokumentu, którego treść zbulwersowała opinię publiczną;
dokument ten bowiem odsłaniał metody
nadużywania aparatu
ścigania do zwalczania opozycji
politycznej. Stanowił niby to tylko sprawozdanie z ich stosowania, ale ponieważ
był odgórny, a nie oddolny, a
przy tym nie zawierał bynajmniej
krytyki tych metod z punktu
widzenia ówczesnego PRL-owskiego
prawa, można było rozumieć go
jako aprobatę tych
metod, polegajacych na czysto instrumentalnym traktowaniu
przepisów prawa karnego procesowego. W
dokumencie można było
m.in. przeczytać, co następuje: „Udział organów prokuratury w tym działaniu polegał
na [...] zatwierdzaniu przeszukań i
zatrzymań przedmiotów
odebranych w toku przeszukań oraz
[...] wydawaniu w sporadycznych wypadkach postanowień o zarządzeniu przeszukania. [...] Przeszukania są właśnie jedną
z głównych form przeciwdziałania oddziaływaniu
elementów antysocjalistycznych na społeczeństwo przy pomocy tworzenia
i kolportażu materiałów propagandowych.
Dokonywane są przez funkcjonariuszy jednostek SB i MO z reguły
w oparciu o
nakazy jednostek SB i MO. [...] Znaczna
ilość zatrzymanych w
wyniku przeszukań przedmiotów:
maszyn do pisania, powielaczy, papieru
a zwłaszcza nielegalnych publikacji
stwarza w niektórych
sprawach trudności z
ich przechowywaniem. W związku z tym podjęto – na zasadzie art. 201 § 1
k.p.k. – decyzje o przekazaniu tych publikacji do zbiornicy makulatury.” (z
załącznika pt.: „Uwagi dotyczące dotychczasowych zasad
ścigania nielegalnej działalności antysocjalistycznej” do
pisma Nr 0581/80 z dnia 30
października 1980 r., skierowanego przez
prokuratora generalnego PRL
Lucjana Czubińskiego do prokuratorów wojewódzkich).
Inny, o
kilka miesięcy zaledwie
wcześniejszy dokument, na szczęście (na szczęście – dla
ludowej praworządności, rzecz jasna)
był znacznie bardziej
pouczający – nie tylko zdawał
sprawę z „dotychczasowych” metod, ale wskazywał, jak powinno się
postępować. Wszak już wielki Marks ogłosił, że nie o to chodzi, aby świat objaśniać, ale o to, aby go zmieniać!
Toteż w połowie kwietnia 1980 r.
Komendę Wojewódzką MO w
Toruniu wizytował starszy inspektor z Biura Śledczego MSW. Plonem tej wizytacji
była notatka z dnia 16
kwietnia 1980 roku, w której można przeczytać, co
następuje: „W Wydziale Śledczym KW
MO w Toruniu zapoznałem się z
aktami śledztwa nr Ds.394/80 (nr RSD-1/80) w sprawie drukowania i rozpowszechniania wydawnictw
zawierających fałszywe wiadomości mogące
wyrządzić poważną szkodę interesom PRL
(art. 273 § 1
w zw. z art. 271 § 1 kk). Śledztwo zostało wszczęte 21.III.1980 r. przez Prokuraturę Rejonową w Toruniu na podstawie wniosku
KW MO. Odpowiedzialnym za prawidłowe
dokumentowanie działalności przestępczej w tej sprawie jest inspektor, ppor.
Daniel Janczewski, tel. wew. 411.” (sygn. IPN By 082/143,
t. 9, k. 1102.) Nie
jest jednak łatwo dźwigać brzemię
takiej odpowiedzialności, jaka
spadła na młodego podporucznika Janczewskiego (ur. 11 października 1953 r.). Oto bowiem: „W aktach
śledztwa brak jest
protokołów oględzin
przedmiotów zakwestionowanych podczas przeszukań. Zakwestionowanych przedmiotów, w tym także
maszyny do pisania, dotychczas nie przekazano
do badań kryminalistycznych. Pism i druków nie przekazywano również do oceny Delegaturze[2]
GUKPPiW. Nie wszystkie osoby zatrzymane
i osoby, u
których dokonano przeszukań[,] zostały przesłuchane w charakterze
świadków. W okresie od 22 marca do 12 kwietnia 1980 r. przesłuchano łącznie 7 świadków.
Zeznań mających istotne znaczenie dowodowe w sprawach o
zorganizowaną działalność antysocjalistyczną – brak.” (tamże, k. 1104)
Biedny młody oficer napracował się 12 listopada 1979 r.,
sporządzając obszerny protokół oględzin
(cytowany tu poniżej, na
początku epizodu I), potem przynajmniej jeszcze raz (nawet bardziej:
31 stycznia 1980 r.,
nad efektami przeszukania aż trzech
osób – zob.: sygn. IPN
By 082/143, t.
1, k. 26-29), jednak później widocznie
jego zapał okazał
się słomiany... Rzetelny esbek,
umiejący nie tylko inkasować wynagrodzenie za pracę, ale rozumiejący, co znaczy (w jego wypadku)
patriotyzm wobec Ludowej Ojczyzny,
powinien mieć na oku szerszy
sens swojej zaszczytnej służby. Umarzanie
śledztwa może funkcjonariusza... morzyć snem, podczas gdy
rewolucyjna czujność jest niezbędna o każdej porze dnia i
nocy: „W toku realizacji dalszych
czynności w powyższej sprawie uwzględnić m. in.: 1. Śledztwo nr Ds.394/80 jako
»worek« i w ramach tego śledztwa należy dokumentować wszelką działalność
antysocjalistyczną, aby zgromadzony materiał dowodowy można było wykorzystać w
każdym okresie czasu
i w różny sposób, w zależności od decyzji. Śledztwa tego nie należy umarzać, a po
upływie np. jednego roku, można
rozważyć celowość zmiany numeru sprawy – Ds. [...] 3. Powinny być stosowane
teksty uzasadnienia postanowień,
jakie otrzymują osoby,
u których dokonano przeszukań i
tak: – uzasadnienie
postanowienia o zarządzeniu przeszukania: Z uzyskanych w toku śledztwa
materiałów wynika, że u wyżej
wymienionego mogą znajdować się przedmioty, dokumenty i opracowania stanowiące
dowody przestępstwa i z tych względów postanowiono jak
na wstępie; – uzasadnienie postanowienia o
zatwierdzeniu przeszukania: Czynność prawna będąca przedmiotem
niniejszego zatwierdzenia jest
uzasadniona okolicznościami
mającymi na celu ustalanie przesłanek
wskazujących na fakt zaistnienia
przestępstwa i koniecznością zabezpieczenia dowodów. Przytaczanie w
tych uzasadnieniach zbyt
dużo [!] danych ze śledztwa może
być wykorzystane przez grupy antysocjalistyczne do szkalowania organów ścigania
i porządku prawnego PRL. [...] 5. W miarę istniejących możliwości należy
uzupełnić brakujące notatki urzędowe
uzasadniające dokonane już
przeszukania. Zasady
sporządzania notatek urzędowych omówiłem z naczelnikiem Wydziału Śledczego,
ppłk. E. Gawrońskim.” (sygn. IPN By 082/143, t. 9, k. 1104 i
1105) Jak widać,
nie tylko w
toruńskich organach
ścigania, ale również w Warszawie
(a prawdopodobnie w całej Polsce) funkcjonariusze nagminnie używali
słowa „zakwestionować” w sposób, świadczący o tym, że go nie rozumieją...
Czymże jednak jest niechlujstwo językowe w porównaniu z wymaganym „antydatowaniem” notatek
urzędowych czyli – z czymś w rodzaju fałszerstwa?...
Sierpień 1980
r., a potem Grudzień 1981
r. zapewne mocno odcisnęły się
na „zwyczajach” organów
ścigania PRL (bowiem
przybyło im zajęć), jednakże sprawa
„worek” przetrwała oba te przełomy –
świadczy o tym odręczny dopisek naczelnika Wydziału Śledczego KWMO
w Toruniu, płk. Gawrońskiego,
uczyniony dnia 14 maja 1982 r.
na piśmie komendanta
Ośrodka Odosobnienia w Strzebielinku do komendanta wojewódzkiego MO w Toruniu – por.: sygn. IPN By
082/1, t. 13, k. 2500).
Ale, ale... przecież przybysz ze stolicy
wizytował KW MO, a nie Prokuraturę Rejonową! Jak on śmiał wkraczać w
kompetencje organu powołanego do sprawowania
nadzoru nad postępowaniami prowadzonymi przez
policję? Czyżby jednak wychodziło na to, że rację mieli
wrogowie Polski Ludowej,
oskarżający organa prokuratury o
to, że jest (a przynajmniej – że niektórzy prokuratorzy
są) na usługach
bezpieki? Że dyspozycyjny prokurator: zatwierdzi
każdą (nawet jaskrawo łamiącą prawo i nieraz przy tym
zdrowy rozsądek) czynność policjanta? Że uzna za zasadne nieoddanie legalnie wydanej w PRL książki,
że przymknie oko na niewydanie
pokwitowania po przeszukaniu, że uzasadni zatwierdzenie rewizji
dokonanej lub nakaz
mającej dopiero nastąpić za
pomocą takiej formułki, która do wszystkiego się
nadaje i można byłoby ją od razu drukować wraz z formularzem
protokołu przeszukania? Najwidoczniej jednak – tak! Antoni Czubiński aż tak się nie odsłonił, chociaż jego „Uwagi
[...]” również były pomyślane
jako dokument niejawny. Nic dziwnego, że po
latach napisano o jego imienniku i koledze po fachu, tj. o
Antonim Białowiczu: „Sposób prowadzenia śledztwa w tej instytucji, osobliwie przez
prokuratora[3] Białowicza,
stwarzał i stwarza wrażenie, że
nie pracował on samodzielnie”
(zob.: Zbigniew Branach, „Toruńska OAS (5) Prokurator grozi porwanym”, „Nowości. Dziennik toruński” z 30 sierpnia 1991 r., str. 7).
Jeden z
elementów tego pouczenia z kwietnia 1980 r. brzmi jednak na tyle
WIELOznacznie, że nie
nadaje się do potraktowania żartobliwą ironią: „Zeznań mających istotne znaczenie dowodowe
w sprawach o zorganizowaną
działalność antysocjalistyczną – brak.” Wszak „powinny” być! Co jednak
zrobić, gdy przesłuchiwany korzysta
z prawa do odmowy zeznań albo do
odmowy odpowiedzi na poszczególne
pytania? Niby wiadomo,
jak na to odpowie sobie policjant, zwłaszcza
zaś funkcjonariusz policji politycznej... Trzeba znaleźć
sposób taki, aby przesłuchiwany
powiedział to, czego przesłuchujący chce się dowiedzieć. Jak wiadomo, SB umiała
osiągać ten cel, kiedy bardzo jej na
tym zależało. Zwłaszcza, gdy czas naglił. Taki przykład zostanie tu również
przedstawiony – w epizodzie IV.
przeczucie poety i przeczucie prozaika
Widząc tak
wielki nakład wysiłku bezpieki – która w zasadzie powinna mieć poważniejsze
zadania! – w tępienie wolnego słowa, nie sposób nie pomyśleć w tym miejscu o
słynnej fraszce Cypriana Kamila Norwida:
Siła ich
Ogromne wojska, bitne generały,
Policje –
tajne, widne i dwu-płciowe –
Przeciwko komuż tak się pojednały?
– Przeciwko kilku myślom... co nienowe.
Notatka
przybysza z Warszawy podziałała za zasadzie lekarstwa „jak-ręką-odjął”: nosiła
datę 16 kwietnia,
a już 17 kwietnia (a później
np. 29 lipca)
1980 roku tow.
Antoni Białowicz (wiceprokurator
Prokuratury Rejonowej w 1980 r.) zatwierdzał
przeszukanie, posługując się
świeżo zaleconą uniwersalną
formułką, w której nie jest ważne: ani
– u kogo zrobiono rewizję, ani –
co znaleziono, ani – kto przeszukiwał i
kto zatwierdzał, ani nawet – gdzie i kiedy to wszystko
się działo (zob.: sygn. IPN By 082/143,
t. 1, k. 170 i t. 3, k. 143 oraz
sygn. IPN By
134/287, k. 108
i 169 – na wszystkich kartach:
rewers).
Większość opisywanego
tu okresu mieści się w roku 1980. Był to rok o tyle dziwny –
przynajmniej z punktu
widzenia ludzi zaangażowanych w działalność opozycyjną – że można było
odnosić wrażenie, jak gdyby
stopniowo zacierała się różnica
pomiędzy rzeczywistością a (surrealistyczną) fikcją literacką. Konkretnie
chodzi o wydaną poza zasięgiem PRL-owskiej cenzury powieść „Mała apokalipsa”, Tadeusza
Konwickiego[4]. I to
– bez
czekania na kolejną „okrągłą” rocznicę manifestu
tzw. PKWN[5], o
której mowa w tej książce.
Bohater powieści przygotowuje się do dokonania samospalenia w proteście przeciwko „komunie”.
Tymczasem w realnej Polsce aż dwa takie
tragiczne zdarzenia nastąpiły w krótkim odstępie czasu. W Krakowie 21
marca 1980 r. dokonał tego Walenty Badylak, 76-letni były żołnierz AK.
W dwa miesiące później, w Gdyni
29 maja, również w proteście przeciwko istniejącej sytuacji
zniewolenia Polski, w podobny sposób targnął się na swoje życie
człowiek w sile wieku (47 lat),
ekonomista Andrzej Durkacz. Ale na tym nie koniec podobieństw – w sierpniu, gdy już fala strajków
w Polsce kulminowała, tow. red.
Ryszard Wojna 27 sierpnia 1980 r. straszył czytelników „Trybuny Ludu”[6]
powtórką z XVIII wieku – czyli rozbiorami Polski – jeśli
„anarchia” (czyli
strajkowanie) potrwa dłużej.
Konwicki zaś w
swojej fikcji
literackiej umieścił taki
oto niesamowity wątek, że podczas uroczystych obchodów tzw. Święta Lipcowego (wydaje się,
że tam chodzi o umowną datę
40-lecia tzw. Polski Ludowej, czyli o
dzień 22 lipca 1984 r., ale numer tej
rocznicy bynajmniej nie został zasugerowany jednoznacznie...), niejako w
cieniu oszałamiającej swoim przepychem wizyty sowieckiego „genseka” w
Warszawie, mającego ogłosić priorytetowe przyjęcie PRL – jako
kolejnej republiki związkowej – w skład Związku Sowieckiego, rząd PRL przyjmuje chyłkiem
delegację niemiecką przybyłą na
rokowania dotyczące zakupienia od
Polski Ludowej... województwa zielonogórskiego. Zapewne takie skojarzenia pomiędzy zdarzeniami rzeczywistymi a treścią książki Konwickiego przychodziły w
1980 roku niejednemu jej
czytelnikowi. Na pewno
tak bywało w opozycyjnym środowisku toruńskim, gdzie zresztą studenci i absolwenci polonistyki byli
bardzo silnie reprezentowani. Na obrzeżu tego środowiska (raczej
poprzez więzy towarzyskie niż inne) obracał się ówczesny
student polonistyki UMK, Włodzimierz Kowalewski[7],
który był w tamtym czasie tak zagorzałym „fanem” Konwickiego, że stawiał
go ponad wszystkich innych – przynajmniej polskich – twórców...
epizod I
listopad
– grudzień 1979 r.
(w obronie opozycjonistów czechosłowackich)
co było jeszcze wcześniej
Przeglądając archiwalia,
znajdujące się w Instytucie Pamięci Narodowej, można
znaleźć różne bardziej i mniej interesujące materiały, na przykład – następujący (sygn. IPN By
134/286, k. 24): „1 karta formatu
A-4 zapisana pismem ręcznym, w
górnym prawym rogu zawiera
napis: »Gdańsk, Kraków, Lublin, Warszawa, Wrocław, 5.VII.1979
r.« w nagłówku natomiast: »Do
Konferencji Episkopatu Czech i
Moraw na ręce
Jego Eminencji Kardynała
Frantiska Tomaska«, na odwrocie tej
karty znajdują się czytelne imiona i
nazwiska – napisane jednakowym charakterem pisma co i cały dokument –
następujących osób: Konrada
Turzyńskiego, Stanisława
Śmigla, Mirosławy Sędzikowskiej, Aleksandry Lisewskiej,
Waldemara Sędzikowskiego,
Mariana Maruszewskiego i Pawła
Wudarskiego. W swej
treści ten dokument stanowi akt solidarności
z osobami aresztowanymi za działalność przeciwko
interesom CSRS, a
zarazem prośbę skierow[a]ną do Episkopatu Czech i
Moraw o »wzięcie
w obronę« następujących osób i ich rodzin: Waclawa Benda, Otka Bednarowa, Jarmila Belikova, Jiri
Dienstbier, Vaclav Havel,
Ladislas Lis, Jiri
Nemec, Dana Nemcova, Vaclav
Maly, Peter Uhl.”
(ppor. Daniel Janczewski, „Protokół oględzin
manuskryptów, druków i innych dokumentów, zakwestionowanych
podczas przeszukania dn. 12.XI.79 r. u Konrada Turzyńskiego”, sporządzony dnia 15 listopada 1979 r.;
pisownia imion i nazwisk obywateli CSRS tu jak w źródłowym
dokumencie.) Skoro odpis tego listu i podpisów pod nim zebranych znaleziono u
K. Turzyńskiego, a
jego podpis widnieje
tam na pierwszym miejscu, można domniemywać, że to on przywiózł
(prawdopodobnie z Trójmiasta od swoich przyjaciół z Ruchu Młodej Polski[8])
ów tekst i zbierał pod nim
podpisy. (Konrad Turzyński,
ur. 19 grudnia 1953 r., wówczas pracownik UMK w Toruniu,
znajomości „opozycyjne” z członkiem KSS „KOR” Bogdanem Borusewiczem, ur. 11
stycznia 1949 r., z Sopotu i z trójmiejskim środowiskiem RMP zawarł jeszcze
podczas swoich studiów na Uniwersytecie Gdańskim.)
Zwraca uwagę fakt, że ok. połowy
podpisów zebrano od
mieszkańców Chełmży – są to: małżonkowie Sędzikowscy, siostra
Sędzikowskiej – Aleksandra Lisewska oraz ojciec tych
sióstr, Marian Maruszewski. Z kolei Paweł Wudarski (lekarz mieszkający wówczas w Toruniu)
to mąż Urszuli Wudarskiej,
która była koleżanką ze studiów (na Uniwersytecie Gdańskim) Magdaleny
Modzelewskiej[9], z którą K. Turzyński w tamtych czasach
często się kontaktował, gdy tylko odwiedzał Trójmiasto.
Dwoje spośród siedmiorga
sygnatariuszy tego listu to
zarazem sygnatariusze „Karty Praw Robotniczych”, dokumentu
opublikowanego w dwutygodniku „Robotnik” (nr 35 z 18 lipca 1979 r.), wydawanego przez
środowisko Komitetu Samoobrony Społecznej „KOR”. W całej Polsce
około 100 osób – a w ówczesnym woj.
toruńskim troje ludzi –
było sygnatariuszami „Karty”,
podającymi nie tylko swoje imiona i nazwiska, ale również adresy i numery
telefonów. W woj.
toruńskim byli to: MIROSŁAWA
SĘDZIKOWSKA, ur. 20
maja 1955 r., nauczycielka polonistka z Chełmży, STANISŁAW ŚMIGIEL, ur. 24 listopada 1953 r.,
inżynier elektronik z Torunia,
i EDMUND ZADROŻYŃSKI, robotnik
z Grudziądza. Waldemar Sędzikowski
i Stanisław Śmigiel
razem studiowali
elektronikę na Politechnice Gdańskiej i jeszcze w czasie
studiów zdobyli pierwsze
„szlify” opozycyjne u boku mieszkającego w
Sopocie Bogdana Borusewicza,
członka Komitetu Samoobrony Społecznej „KOR”. (To Sędzikowski zachęcił swoją
żonę do działalności
opozycyjnej.) Śmigiel działał
w Toruniu, już samodzielnie, właśnie jako współpracownik KSS „KOR”, a od
stycznia 1980 r. także – jako
organizator Klubu Samoobrony Społecznej
Regionu Wielkopolsko-Kujawskiego (zob.: niepodpisany tekst „Ludzie
tamtych dni”, „Nowości.
Dziennik toruński” z 31
sierpnia 1990 r.,
str. 7). Edmund
Zadrożyński, uczestnik protestów robotniczych w czerwcu 1976
roku w Grudziądzu, współpracował z „KOR-owskim” dwutygodnikiem „Robotnik” – jednak w tym czasie był
już więźniem politycznym,
aresztowanym pod kryminalnym pretekstem
(przeżył 50 lat, zmarł 22 listopada 1982 r.,
w parę miesięcy po zwolnieniu z
Ośrodka Odosobnienia dla internowanych w Strzebielinku).
po wyroku w Pradze
Pełny tekst
wyżej omówionego listu do czeskich biskupów ukazał się w nie cenzurowanym kwartalniku katolickim „Spotkania” (nr 9
datowany w październiku 1979 r.,
str. 120). W
obronie aresztowanych 29 maja
1979 r. opozycjonistów czechosłowackich w warszawskim kościele p.w. Św. Krzyża odbyła się w dniach 3-10
października 1979 r.
głodówka kilkunastu polskich działaczy niezależnych. Już
wkrótce (22 i 23
października), odbył się proces,
w którym wyrokiem
Sądu Miejskiego w
Pradze za działalność wywrotową
przeciwko republice zostały
skazane następujące osoby: Petr
Uhl (na 5 lat), Václav Havel (na
4,5 roku), Václav Benda (na 4 lata), Jiří Dienstbier (na 3
lata), Otka Bednařová (na
3 lata), Dana
Němcová (na 2
lata w zawieszeniu na 5
lat). Skromne środowisko toruńskiej
opozycji już było uwrażliwione na
kwestie obrony więźniów politycznych nie tylko w Polsce, ale także w
Czechosłowacji. Zatem po zapadnięciu tego wyroku trzej uczestnicy środowiska
obywatelskiego sprzeciwu ułożyli
swój list protestacyjny, pomyślany jako list
otwarty, adresowany formalnie do skazanych. Oto jego treść:
Toruń,
dn. 1.11.1979 r.
List otwarty do skazanych sygnatariuszy Karty 77
i członków Komitetu Obrony Prześladowanych
Drodzy Przyjaciele!
Pragniemy wyrazić
solidarność z Waszą nieugięta postawą i zarazem zapewnić
o naszym gorącym poparciu dla
działalności, która zaprowadziła sześcioro
z Was na ławę oskarżonych. Znajomość realiów systemu
politycznego, w którym Wam i
nam przyszło żyć, skłania
nas do obaw, że podobny
los obecne władze CSRS
gotują pozostałym Waszym Towarzyszom: Jarmili Bělikovej, Albertowi Černému, Ladislasowi
Lisowi, Václavowi Malému,
Jiříemu Němcowi i innym.
Jesteśmy
wstrząśnięci i oburzeni tym, że reżym, który wobec opinii publicznej świata ma czelność
występować jako
„socjalistyczny”, traktuje działalność w obronie
prześladowanych, w obronie demokracji i wolności jako ciężkie
przestępstwo i karze latami więzienia.
Wiemy, że Wasz proces i wyrok sprowokowały wiele
protestów na Wschodzie i
Zachodzie, wyrażanych przez
ludzi reprezentujących
różne ideologie i
światopoglądy. W tej sytuacji wszelkie znaki solidarności
z naszego kraju należą do takich,
których tym bardziej
nie powinno zabraknąć. Jesteśmy bowiem
jako Polacy przywiązani do postępowej tradycji naszego
narodu, najpełniej wyrażonej
w haśle: „za
Waszą i naszą wolność”. Jednocześnie, również
jako Polacy, jesteśmy głęboko
upokorzeni faktem, że
w ustanowieniu obecnego
zniewolenia pobratymczych
narodów czeskiego i słowackiego – wbrew tej zaszczytnej
tradycji – wzięli udział żołnierze polscy.
Przede wszystkim
jednak kierujemy do Was te słowa
dlatego, iż wierzymy, że
„prawda jest czymś więcej niż pragmatyczną wersją rzeczywistości, wolność czymś więcej, niż »zrozumieniem konieczności«, godność czymś więcej niż gwarancją
egzystencji, a to
znaczy, że reżym, pod którego
panowaniem [żyjemy], jest zły i błądzą ci, co mu służą”.
Pragniemy
podkreślić słowa, jakie wypowiedział w tym roku w Gnieźnie Jan Paweł II, pierwszy w dziejach
papież-Słowianin, wielki
autorytet moralny współczesnego świata. Powiedział on mianowicie: „I
nie możemy my
wszyscy (...), którzy nosimy w sobie
to Wojciechowe dziedzictwo, zapomnieć tych naszych Braci”. Słowa te, będące odpowiedzią na transparent w języku czeskim,
przypominają i uobecniają
tak bardzo teraz ważną i
potrzebną tradycję przyjaźni
Czechów i Polaków,
która – zacząwszy się
przed tysiącem lat – jest znacznie starsza od czegokolwiek, co później mogło dzielić nasze narody. Jako
rzecz oczywistą dodajmy przy tym, że
sprawa wolności w Słowacji jest
dla nas tak samo ważna, jak sprawa wolności w Czechach.
Wszystkie
wymienione okoliczności sprawiają,
że uznaliśmy za potrzebne
napisać ten list. Ponieważ jest
to list otwarty, więc może nie
będzie bezcelowym zaapelować w tym miejscu do opinii publicznej na całym świecie
o dalsze świadectwa solidarności z
Wami i sprzeciwu wobec Waszych prześladowców. Masowość tych
świadectw pozwoli podtrzymywać nadzieję, że
totalitarny reżym zaniecha wymierzonej
w Was zemsty. A przecież wypadki
takich zaniechań zdarzały
się w różnych państwach, ustrojach
i epokach, pod
wpływem różnych uwarunkowań
ideologicznych i geopolitycznych.
W historii naszego narodu nieraz żywiliśmy
„nadzieję wbrew nadziei”. Taką właśnie
nadzieją na Wasze uwolnienie chcemy się podzielić z Wami i Waszymi bliskimi.
List został
ułożony wspólnie przez
Stanisława Śmigla (autor samego
pomysłu), Konrada Turzyńskiego (redagujący tekst) i Wiesława
Cichonia (wnoszący poprawki). Tekst został tu odtworzony z ręcznego odpisu,
gdzie występuje mimowolne opuszczenie, jest nim
prawdopodobnie jedno słowo (odtworzone
na zasadzie „zdroworozsądkowej”) w cytacie z wypowiedzi któregoś z czechosłowackich opozycjonistów (nie udało się
ustalić jego nazwiska); ów cytat
został umieszczony w liście z
inicjatywy W. Cichonia, który początkowo bardzo sprzeciwiał się zaproponowanemu przez
K. Turzyńskiego użyciu
w liście słowa „socjalizm” w konotacji pozytywnej, dopiero ten
cytat pochodzący z Czechosłowacji usatysfakcjonował Cichonia... Powyższa wersja
listu różni się od zachowanego z tamtych lat ręcznego odpisu (w
zeszycie u jednego z ludzi
tutaj opisywanych) nieznacznymi poprawkami pisowni.
Jak
później Konradowi Turzyńskiemu wyjaśnił gdańszczanin
Mirosław Rybicki[10] –
jego kolega z Ruchu Młodej
Polski – wśród
dosyć licznych uczestników
RMP w Trójmieście (którym
też przedkładano go do podpisu) znalazłoby się więcej sygnatariuszy
owego listu, ale odstraszył ich właśnie ów
„socjalizm”. Paradoksalnie: to raczej Wiesław Cichoń[11], sympatyk lewicy laickiej (w szczególności –
Adama Michnika), był
bardziej predestynowany do
doceniania socjalizmu (np. w
sensie, w jakim Günther Grass pisał „Siedem tez
o demokratycznym socjaliźmie” – w
przeciwieństwie zaś do „socjalizmu realnego”, o jakim mawiali wtedy
m.in. Leonid Iljicz Brieżniew i Edward
Gierek), zaś Konrad
Turzyński – będący
właśnie wtedy na etapie stawania się uczestnikiem Ruchu
Młodej Polski – raczej powinien
mieć powody do wygłoszenia
takiego sprzeciwu, jaki wobec socjalizmu wyraził Cichoń.
Do chwili
zebrania pierwszych podpisów bezpieka mogła wiedzieć o fakcie i treści owego
listu tylko, jeśli w sublokatorskim pokoju Stanisława Śmigla działał podsłuch.
Ale już owe pierwsze podpisy były
zbierane pod (dosyć) czujnym okiem tajnego
współpracownika SB, dentysty z Grudziądza
Stanisława Chamery. Chamera
czyli TW „Wilk” był u
Sędzikowskich w Chełmży także o 3 dni wcześniej – wtedy poznał kolejnego toruńskiego opozycjonistę
(Turzyńskiego) oraz dowiedział się,
że 8 listopada na spotkanie z tutejszą opozycją przyjedzie
Jan Lityński z Warszawy. (J. Lityński, ur. 18 stycznia 1946 roku,
w owym czasie był członkiem
Komitetu Samoobrony Społecznej „KOR”.)
I oczywiście napisał
o tym: „5.XI.79. – Chełmża ul. Świerczewskiego 12/3 [autor
„połknął” ostatnią cyfrę w ówczesnym adresie Sędzikowskich – dopow.
JS] godz.21.00 w mieszkaniu czeka
Śmigiel z drugim facetem – oraz właściciel
mieszkania. Rysopis: wzrost 170-175 – szczupły wiek około 25 lat – z brodą – Śmigiel mówi mu po
imieniu Konrad – w klapie marynarki nosi znaczek Uniwersytetu Toruńskiego
podobno asystent [...] o
godz. 22.00ej [!]
dobiła żona właściciela mieszkania.
Poinformowałem go że
środa [!] jadę do W-wy na spotkanie z
Jackiem – on w niedzielę
przeprowadził rozmowy z J. Kuroniem,
Michnikiem, Wujcem i Litińskim [!] – spotkanie z Litińskim [!]
8.XI.79 r. 17.00
Chełmża [...] Skolei [!] ten drugi
facet wypytywał –
o opinie o Zadrożyńskim – o jego synach – widać
było z tego, że W-wa poleciła Śmiglowi wybadać dokładnie sprawę
Zadrożyńskiego – Oto jedna charakterystyczna wypowiedź Śmigla:
»Zadrożyński popełnił błąd,
sam chciał wszystkim kierować
nie dopuszczał do kontaktu między sobą – czyli był
w przenośni ******
`ojcem chrzestnym'«. Powyższe
wypowiedzi potwierdzają, że
to co zasiałem w W-wie zaczyna
kiełkować. Z rozmowy wynikało, że
»Konrad« w dniu 4.XI.79 r. – był u Borusiewicza [!] i ten
w najbliższym czasie będzie w Grudziądzu i Toruniu – Dlaczego
nie przeprowadził Gdańsk planowanej akcji – wynikło to
z przyczyn obiektywnych (nie
wnikałem jakie) – Jak
przyszła Sędzikowska, ze swojej
torby wyciągnął Śmigiel materiały i odliczył jej: 50 egz. Robotnika nr 38 i 39 50 egz. Apel do społeczeństwa 30 egz. W
obronie Edmunda Zadrożyńskiego. Ja też wziąłem: 25 egz. Apel do Społeczeństwa
(2 egzem.
[!] dałem Naglowi 10 egz. Robotn. 38, 39 (4 dałem Naglowi, 3 egz. Zadrożyńskiej)
10 ulotek o Zadrożyńskim – [...] Z drugiej
torby Konrad – nazywam go tak jak Śmigiel – wyciągnął swoją
torbę, z której
wyciągnął wydania książkowe między
innymi »Prawdę i *****« – i obliczył Sędzikowskiemu, że jest mu
dłużny 170 zł [...] O godz.
22.00 pytam kiedy Śmigiel jedzie
do Torunia – mówi, że o godz.
24-ej ma pociąg – późna pora ale proszę
się zabrać podwiozę was do Torunia. Do tyłu
wsadziłem Nagla i
Konrada – Śmigla
usadowiłem przy sobie. [...]” (sygn. IPN
By 001/428, t. 2, k. 92-94). Opis wyglądu Turzyńskiego dość
nieprecyzyjny („szczupły”); Chamera
był spostrzegawczy,
jednakże nie zawsze – akurat w
tej konkretnej kwestii prześcignął go
inny donosiciel, gdy
relacjonował o obecności
K. Turzyńskiego w
jezuickim Duszpasterstwie
Akademickim, nie znając
jeszcze jego nazwiska (zob.:
prof. Wojciech Polak „Anatomia
agenta. Historia tajnego
współpracownika Służby Bezpieczeństwa
o pseudonimie »Karol« (1978-1983)”, Finna, Gdańsk 2005, str.
67/68). Prawdopodobnie Chamera także nie doczytał tytułu
publikacji, a brzmiał on zapewne nie: „Prawa i ****”, lecz: „Caryca
i zwierciadło” (poemat
satyryczny o marsz. Leonidzie
Iljiczu Brieżniewie napisany przez
Janusza Szpotańskiego pod
pseudonimem „Aleksander
Oniegow”; właśnie w jesieni 1979 r. ta publikacja, jako przedruk z paryskiego
miesięcznika „Kultura”, weszła do obiegu).
Pierwsze 6
podpisów zebrano w Chełmży, u Mirosławy i Waldemara Sędzikowskich (ówczesny adres: ul. Świerczewskiego 12 m.
36), w dniu 8 listopada 1979 r., przy
okazji spotkania
samokształceniowego (prelegent, którym
był tym razem
Jan Lityński z Warszawy,
członek Komitetu Samoobrony Społecznej „KOR”, odmówił
złożenia swojego podpisu,
uzasadniając to tym, że... „swój podpis
trzeba cenić” – !). Oto zebrane tam podpisy:
Mirosława
Sędzikowska, nauczycielka – Chełmża
Stanisław Śmigiel, inżynier – Toruń
Konrad Turzyński, matematyk – Toruń
Bolesław Niklaszewski, zegarmistrz – Wąbrzeźno
Wiesław Cichoń, filolog – Toruń
Waldemar Sędzikowski, inżynier – Chełmża
Na tym
spotkaniu był oczywiście
obecny także TW „Wilk”. Oto treść
jego donosu: „Spotkanie 8.XI.79
r. – godz. 17-22 Chełmża[.] W spotkaniu biorą udział:
małżonkowie S. (właściciele mieszkania)
Chełmża[,] Śmigiel – Toruń[,] Konrad [Turzyński – dopow. JS] – Toruń[,]
Adamski (od godz. 19-ej) Toruń (nowa twarz)[,] Wiesiek
[Wiesław Cichoń – dopow. JS] Toruń (nowa twarz)[,] M. [poprawnie: N. – donosiciel miał
na myśli nazwisko Bolesława
Niklaszewskiego – dopow. JS] Wąbrzeźno[,]
Nagiel [poprawnie: Renata
Nagel – dopow. JS] i ja – Grudziądz[,]
Jan Litiński [!] W-wa (godz. około 20-ej)[.] Rysopis nowych
twarzy [...] Poruszane zagadnienia[:] a) list otwarty
w sprawie Czechosłowacji podpisało
6 osób – ja
nie Naglowa tak[,] b) dyskusja nad sprawą Zadrożyńskiego o ewentualnym
włączeniu go do listu w sprawie
Czechosłowacji[,] c) ustalenie, że nie włączamy sprawy Zadrożyńskiego czekamy 2 tygodnie co w tej
sprawie zrobi KOR i W-wa[,]
d) prelekcja J. Litińskiego [!] – p.t. Gomułka (okres jego oraz okres
dojścia do władzy Gierka) – [...]” (płk. Zygmunt Grochowski, „Informacja
nr 73/79”, sygn. IPN By 001/428, t.
2, k. 107). Tak, to nie pomyłka: oficerem prowadzącym TW
„Wilk” był „sam” szef bezpieki w województwie toruńskim (czyli zastępca
komendanta wojewódzkiego MO
d/s bezpieczeństwa), pułkownik
Zygmunt Grochowski. Wymieniona w donosie Renata Nagel, również mieszkanka
Grudziądza, to (podobnie jak jej małżonek Brunon Nagel)
osoba z kręgu
Edmunda Zadrożyńskiego. Pewną niewyjaśnioną zagadką
pozostaje jeden szczegół donosu: gdyby Renata Nagel
podpisała ów list, podpisów zebranych w Chełmży
byłoby siedem, a
nie sześć... Jeden z podwładnych pułkownika Grochowskiego tymczasem
zameldował: „W uzupełnieniu
meldunku w sprawie operacyjnego rozpracowania krypt. »Fanatyk«,
podaję: Z Wydziału IIIA uzyskano informację,
że w dniu 8 bm.
w mieszkaniu małżeństwa Sędzikowskich w Chełmży odbyło
się zebranie z udziałem – Renaty Nagel,
Bolesława Niklaszewskiego, Stanisława Śmigla, Wiesława Cichonia, Mirosławy
i Waldemara Sędzikowskich, Konrada Turzyńskiego i
NN mieszkańca Torunia – Adamskiego[12].
Pod nieobecność Jana Lityńskiego, który
przybył około godz. 19.30[,]
Wiesław Cichoń przedstawił projekt listu otwartego w
sprawie skazanych w CSRS sygnatariuszy Karty 77 – treść dokumentu została przez obecnych
zakceptowana i opatrzona pięcioma
podpisami. Dyskutowano również propozycję włączenia do listu sprawy E..
Zadrożyńskiego, problem ten postanowiono uczynić przedmiotem następnej deklaracji, opracowanej za kilka
tygodni. [...]” (naczelnik Wydziału III KW MO w Toruniu kpt. mgr B[ogdan]
Ścisłek, „SŁOWNY OPIS ZAGROŻENIA (FAKTU)”, sygn IPN By 0104/274) Tu okazało
się, że liczba podpisów zebranych na tak kameralnym spotkaniu była
jeszcze inna: ani sześć, ani siedem, lecz pięć...
Aż strach
pomyśleć: czyżby Służba
Bezpieczeństwa już na tak elementarnym
poziomie miewała problemy
w rozpoznawaniu rzeczywistości?
Dalszy ciąg tej opowiastki dostarczy przykładów, świadczących o tym, że
bezpieczniacy wiedzieli dużo; ba: wiedzieli więcej, niż po
nich się spodziewali
ci, którzy bywali
przez nich śledzeni, jednak mimo
tego czasami wiedzieli coś błędnie – niestety, często
takie ich błędy
były niekorzystne dla śledzonych...
Jednakże
bezpieka, choć wiedziała niemal natychmiast o powstaniu tego listu
i o rozpoczęciu zbierania podpisów pod nim, nie zdołała temu skutecznie przeciwdziałać.
Najwidoczniej TW „Wilk” nie
dowiedział się 8
listopada w Chełmży, że podpisywany tam egzemplarz listu już następnego
wieczoru znajdzie się w Gdańsku. Następne
podpisy (włącznie z
podpisem zaprzyjaźnionego z Borusewiczem lublinianina
Krupskiego, ur. 9
maja 1951 r., redaktora naczelnego kwartalnika „Spotkania”)
udało się zebrać w
Trójmieście wkrótce po tym, jak Turzyński
spędził 2 doby (10-12 listopada
1979 r.) w areszcie milicyjnym w Gdańsku (ale oryginał
listu – bo kopie nie – przeleżał
te dwie doby względnie bezpiecznie w jednym z gdańskich mieszkań):
Antoni Mężydło,
student – Gdańsk
Jacek Kominek – Gdańsk
Piotr Kapczyński,
ekonomista – Gdańsk
Alina Pieńkowska,
pielęgniarka – Gdańsk
Joanna Duda-Gwiazda,
inżynier – Gdańsk
Andrzej Bulc, technik
elektryk – Gdańsk
Ewa Bulc – Gdańsk
Janusz Krupski, historyk – Lublin
Bogdan Borusewicz,
historyk – Sopot
Mirosław Rybicki – Gdańsk
Krzysztof Wyszkowski,
stolarz – Gdańsk
Błażej Wyszkowski,
inżynier – Gdańsk
Potem zostały
zebrane jeszcze pewne
podpisy w Toruniu (prawdopodobnie również
w innych dzielnicach
Polski), ale nazwisk tych dalszych
sygnatariuszy nie udało się na użytek
niniejszego tekstu odnaleźć.
TW „Wilk”
uaktualniał swoim mocodawcom wiadomości o losach listu do skazanych
opozycjonistów czechosłowackich:
„12.XI.79 r. – spotkanie ze
Śmiglem Godz. 20-ta –
czekał w ómuwionym [!] miejscu
ul. Kochanowskiego razem z nim
był Konrad (asystent U. Toruń[13]
) – Konrad przyjechał dziś był zatrzymany
48 godz. w Gdańsku. Portierka powiedziała byli panowie z M.O. – i pytali
kiedy będzie jutro – powiedział że po
godz. 16 ** nie idzie na wykład do kościoła Jezuitów wykład dla studentów p.t.
Marksizm a religia – [chodzi o
odczyt o. Andrzeja
Kłoczowskiego pt. „Religijne źródła
marksizmu”] Ze Śmiglem
poszliśmy do kawiarni Pod Fartuchem[14]
– to on wskazał miejsce czekał
tam Wiesław [tj.
Wiesław Cichoń –
dopow. JS] (ten poznany w
Chełmży) – rozmowa toczyła się:
– list otwarty – który o godz. 21.30 Śmiglowi miał przekazać Konrad z
podpisami – ma dziś
przekazać do W-wy
i **** wraz z *** ******* –
przekazać do W-wy, aby przekazać
Wolnej Europie [...]” (sygn. IPN By 001/428, t. 2, k. 108). I rzeczywiście:
Stanisław Śmigiel i Wiesław Cichoń pojechali 17 listopada 1979 r. do Warszawy,
tam spotkali się m.
in. z Jackiem Kuroniem, Edwardem Lipińskim, Adamem Michnikiem,
Henrykiem Wujcem, Andrzejem
Celińskim i Sewerynem Blumsztajnem. Cichoń przekazał Kuroniowi
list otwarty w sprawie dysydentów czechosłowackich z 13 podpisami zebranymi w
Toruniu.
Obszerne fragmenty listu (m.in. bez podpisów)
Stanisław Śmigiel i Konrad Turzyński usłyszeli przez Radio „Wolna Europa” w
pokoju sublokatorskim Śmigla (gdzie list powstał) w dniu 24 listopada
1979 r. (tj. w dniu 26. urodzin St.
Śmigla). „Monitoring” listu – a przy
okazji innych spraw, chyba ważniejszych z punktu
widzenia bezpieki – przez
donosiciela Chamerę trwał jednak nadal. Oto:
„Sprawozdanie ze spotkania z Konradem Turzyńskim w Toruniu – godz.
20.00-21.00 – 12.XII.79” , gdzie można przeczytać: „a)
wyjaśniono sprawę dnia 11.XII – faktycznie nikt nie dojechał – sukces jest w/g relacji Turzyńskiego – że
mimo że nikt nie dojechał – tajemnica
była całkowita nie było obstawy SB – czyli nie
przesiąkły do nich
żadne informacje – planowany wykład
Kuroń vel [!] Michnik to
ostatnia niedziela grudnia – ale o terminie jeszcze zostanę powiadomiony b)
– następnie rozmowa toczyła się
co z tymi ludźmi do drukowania – [od tego miejsca
donosiciel zdaje się cytować
rozmówcę przeplatając to własnymi
komentarzami – dopow. JS] »w sobotę mam
otrzymać informacje dot. ludzi czy będziemy mieli tych ludzi
– sprawa nie
jest łatwa, wymaga
szczegółowej selekcji bardzo
Pana proszę niech Pan przypilnuje tej sprawy – szkoda aby sprzęt był nie
wykorzystany c) następnie rozmowa
toczyła się pod kątem ostatnich wykładów w »duszpasterstwie« ich oddźwięku
wśród studentów – [tu widocznie znowu
Chamera przechodził do cytowania Turzyńskiego – dopow. JS] Muszę też Pana poinformować, że list napisany w
Chełmży – dobił wówczas szczęśliwie do
W-wy (dowiózł go Litiński [!] – i zaraz
na drugi dzień treść jego przekazał Kuroń – do Paryskiej Kultury) – Kopie
doszły do Gdańska,
Wrocławia i Krakowa i
zbierane są dalej podpisy – w pierwszych dniach stycznia ma przyjechać wysłannik
studentów z Krakowa – chcą nam pomóc, my też uważamy, że gdy
ruszy drukarnia –
zalejemy Toruń i Grudziądz
[a i] tutaj mamy jeszcze dużo
do zrobienia – ci z wykładów w Duszpasterstwie powinni być zdecydowanie nasi – Ostatnio nawiązałem kontakt z Łodzią – to też silny
ośrodek – [wspólna] współpraca powinna
dać efekty – tymbardziej [!] że »Bratniak« z Gdańska (chodzi
o czasopismo) nie bardzo
się przyjął na naszym terenie – może studencki »Puls« z
Łodzi się przyjmie. [tu widocznie
przerwa w relacjonowaniu słów Turzyńskiego –
dopow. JS] Z kim nawiązał kontakt w Łodzi
nie powiedział – ale ostatnio jest w
ciągłym kontakcie z Litińskim [!]
– a
wiadomo mi, że
Litiński [!] utrzymuje kontakty z Sułkowskim i Bierezinem (jeden z nich jest redaktorem
»Puls«) i z tymi ludźmi napewno [!] nawiązał kontkat. [tu widocznie powrót
do relacjonowania słów Turzyńskiego –
dopow. JS] Śmigiel mówił że ma
Pan materiały dla
mnie – niestety nie
dowiózł Miklaszewski[!] z Wąbrzeźna – spodziewam się go w każdej chwili
– jeśli dojutra nie przyjedzie wyślę telegram – powinien on jechać do
W-wy w piątek – [odtąd
donosiciel przeszedł do pisania
we własnym imieniu – dopow. JS] z tego wynika, że tym lansowanym pewnym
człowiekiem który będzie
jeździł jest Miklaszewski [!]
Następnie omówiliśmy kontakty –
jeśli Śmigiel wyjdzie
ze szpitala – bedzie zaraz dzwonił – do mnie – gdyby do
soboty nie było telefonu – to mam
zadzwonić w sobotę do Konrada rano, gdyby
była wolna sobota
to chce już
w piatek wyjechać na
Wybrzeże [...] O godz. 21.30 wyszliśmy z kawiarni,
odprowadził mnie do samochodu [...]
Następnie udałem się pod wskazany adres –
czekałem do godz. 22.15 – niestety nikt nie przyszedł –
pojechałem do Grudziądza. [...]” (płk.
Zygmunt Grochowski, „Informacja nr
85/79”, na podstawie
donosu TW „Wilk” z 11 grudnia 1979 r., sygn. IPN By 001/428,
t. 2, k. 173-174).
wiedział, za co inkasował
Stanisław Chamera najprawdopodobniej udzielał się na
rzecz SB z wyrachowania, z chciwości na pieniadze za donosy. Bardzo drobną,
ale znamienną, ilustracją jego
pieczołowitości pod tym względem jest
następujący (trochę wcześniejszy od powyższego) donos: „Godz.
20-ta – mieszkanie ul. [Świerczewskiego], Sędzikowskich nie było
– udałem się pod drugi adres – ul. Strzelecka 1 I
piętro – zastałem Sędzikowską, [...] Miała też pismo »Aneks« – 5 egz.
pytała czy ja wezmę – wziąłem 3 szt. – zapłaciłem 3 x 15 zł
(45 zł). Pytam
gdzie mąż – będzie w sobotę. Jak będę jechał z [?] Torunia będę chciał
odwiedzić Śmigla i zobaczyć się z
Konradem – to wpadnę do nich„ (sygn. IPN By 001/428, t. 2, k. 163).
Chodzi mianowicie o
to, że TW „Wilk” na użytek SB
wyraźnie zaznaczył, że z własnej kieszeni wyłożył na zakup wrażej
literatury i (na wszelki wypadek?)
wyręczył esbeka w pomnożeniu liczby
15 przez 3.
Służba Bezpieczeństwa
refundowała bowiem swoim tajnym współpracownikom rozmaite koszty, a już
szczególnie koszty poniesione na
przejazdy i na zakupy „bibuły”. O takiej wspaniałomyślności
(skrupulatności i hojności) bezpieki świadczą rozliczne notatki służbowe sporządzane przez oficerów,
kontaktujacych się z TW „Karol”, o którym poniżej wielokrotnie
bedzie mowa.
TW „Wilk”
doceniał wspaniałomyślność SB i
odwdzięczał się jej tym samym. Może
chcąc zrehabilitować się
za niedopatrzenie dotyczące
wyjazdu K. Turzyńskiego do Trójmiasta
w listopadzie, już w miesiąc
później, nie tracąc przecież czasu na spotkanie osobiste z
(zapracowanym na jego wysokim stanowisku!) oficerem prowadzącym, zatelefonował, gdzie trzeba, dzięki
czemu inny oficer mógł okazać
rewolucyjną czujność: „W dniu dzisiejszym tajny współpracownik nr 04251 powiadomił
telefonicznie (wg
umówionego kodu), że Konrad Turzyński w dniu 7 bm. wyjeżdża do
Gdańska lub Warszawy z zamiarem
uzyskania większej ilości materiałów bezdebitowych. [...] Uwagi
1.
Informacje od tw. przyjąłem stosownie do upoważnienia udzielonego przez płk.
Grochowskiego.
2. Kopię notatki przekazać Wydziałowi
III. Proponowane przedsięwzięcia:
1.
Wystosować szyfrogram do Wydziałów III w Warszawie i Gdańsku z informacją
o przyjeździe na
ich teren naszego figuranta i sugestią
zatrzymania go w
przypadku posiadania materiałów bezdebitowych.
2. W zależności od informacji
uzupełniających tw. nr 04251 dot. terminu powrotu M. [!] Turzyńskiego
przygotować grupę operacyjną i obserwację **** w celu:
- ustalenia *** na jaki adres wymieniony
dostarczy materiały,
-
zatrzymania figuranta.”
(ppor. mgr
H[enryk] Misz, st. inspektor Inspektoratu
Analityczno-Informacyjnego
z-cy Komendanta Wojewódzkiego Milicji Obywatelskiej ds. SB w Toruniu, „Notatka służbowa”, datowana 7 grudnia 1979 r., sygn. IPN
By 001/428, t. 2, k. 165, awers). Na szczęście, tym razem pośpiech „Wilka”
okazał się dla SB bezużyteczny...
Tu należy
gwoli ścisłości wyjaśnić, że w esbeckim żargonie słowo „figurant” oznaczało
osobę, którą SB
śledziła, toteż „figurantem”
można było zostać, nawet nie wiedząc jeszcze o tym. Stanisław Śmigiel
został więc figurantem Sprawy Operacyjnego
Rozpracowania „Klepsydra”, prowadzonej początkowo
przez KW MO w Gdańsku (jako student
tamtejszej politechniki został
19 maja 1977 r. zauważony
przez bezpiekę, gdy rozwieszał klepsydry informujące o
zamordowaniu Stanisława Pyjasa w Krakowie 7 maja 1977 r. –
stąd kryptonim „Klepsydra”), Emilia Karolewska, ur. 10 czerwca
1950 r., bibliotekarka Książnicy Miejskiej, była przedmiotem SOR „Lokal”, Katarzyną Kałamajską-Liszcz, studentką Wydziału Sztuk Pieknych UMK, bezpieka interesowała
się w ramach SOR „Maj”, Krystyna Kuta,
studentka III roku filologii polskiej UMK,
została objęta Sprawą
Operacyjnego Rozpracowania o kryptonimie „Klub” (potem tę SOR zamknięto, a jeszcze później dla Krystyny
Kuty otwarto SOR „Sprzątaczka” –
por. np. sygn. IPN By 0104/206. k. 20),
Janina Ochojska, ur. 12 marca 1955 r., studentka V roku astronomii
UMK, otrzymała na takiej samej zasadzie kryptonim „Maria”, Małgorzata Złotucha, ur.
3 września 1957 r., „podlegała”
pod SOR „Szopka”, Konradowi Turzyńskiemu KWMO w Toruniu założyła SOR o kryptonimie „Brutus” (pochodzenie
kryptonimów: „Szopka”, „Maj”, „Lokal”, „Klub”, „Maria”, „Brutus” nie jest
jasne), Bolesławem Niklaszewskim[15]
toruńska bezpieka zajmowała się w ramach SOR „Fanatyk”, inny z sygnatariuszy
listu do skazanych Czechosłowaków, Antoni Mężydło, ur. 23 sierpnia 1954
r., został jeszcze w Gdańsku
figurantem SOR „Prymus” itd. Kryptonimy nadane
Cichoniowi,
Niklaszewskiemu i Mężydle objaśniają siebie same, zaś ostatnie
dwa wydają się bardzo celne – Mężydło
studiował mniej więcej
jednocześnie na dwóch uczelniach, ukończywszy elektronikę
na Politechnice Gdańskiej, kontynuował
wówczas jeszcze studiowanie fizyki na Uniwersytecie Gdańskim; swój
„staż opozycyjny” rozpoczynał razem ze Stanisławem
Śmiglem u boku Bogdana Borusewicza.
Ak wyglądał
stwór zwany „figurantem”? Niektórzy toruńscy figuranci zapadali w pamięć także
wizualnie. Stale uśmiechnięta, uśmiechem wyrażającym dystans wobec świata, Janka Ochojska, chociaż nieustannie zmagająca się ze
swoją niepełnosprawnością (chodziła o kulach), Mirka Sędzikowska z błyszczącymi, głęboko osadzonymi
oczami, w których nieustannie tli się uśmiech (nawet gdy twarz się nie
uśmiecha), optymizm i życzliwość wobec ludzi, Małgosia Złotucha poruszająca się na wózku (w jej wypadku
narażanie się na esbeckie represje już samo w sobie ma wymiar heroiczny...), Krysia Kuta, brunetka z włosami nieodmiennie
uplecionymi w długi warkocz, mówiąca dosyć cicho i niezbyt wyraźnie, często
chodząca z wiklinowym koszem zawierającym „bibułę”, Wiesiek Cichoń, wysoki, lubiący i umiejący dużo mówić,
wypowiadający się ze znakomitą dykcją, ze swadą prawdziwego humanisty (widać, a
raczej słychać, było, że mowa to jego „żywioł”), robiący poniekąd wrażenie
„zbuntowanego artysty”, Bolesław Niklaszewski, wysoki, ale niepozorny, jego sylwetka i wyraz twarzy, w połączeniu z
ubogim i trochę niedbałym ubiorem w ciemnej tonacji, manifestowały słabość albo
raczej bezbronność, Staszek Śmigiel, niewysoki i niepozorny, ze stale przewieszoną przez ramię torbą, z
„przepraszajacą” miną na twarzy, skupionej i wyrażającej zdziwienie światem, Konrad Turzyński, chyba nigdy nie uczesany, za to prawie
zawsze z teczką w ręce, mówiący dużo i bardzo chętnie, ale mało wyraźnie (tylko
Staszek go w tym ostatnim wyprzedzał), Antek Mężydło, wysoki, postawny, z wybitną
inteligencją „wypisaną” na wysokim czole, w wyrazie twarzy i w tym, co mówił.
(choć mówił nie aż tak sprawnie jak Wiesiek), wysoki, szczupły blondyn Jasio Szejka (zwany „Szejkiem” albo „Szeryfem”) z
opadem powiek, Robert Ziemkiewicz z bujną brodą, lubiący czasami żartobliwie pozować na
starotestamentowego proroka w stanie profetycznego „transu”... Rzeczywiście –
gromadka porywających się – bezwiednie? –
„z motyką na słońce”...
epizod
II
pierwszy
kwartał 1980 r.
(samokształcenie studentów)
spotkanie z Duszą na dworcu
Stosunkowo liczną
część toruńskiej opozycji przedsierpniowej stanowili ówcześni studenci UMK. Na ogół byli to
ludzie, którzy (jak np. Janina Ochojska, ur. 12 marca 1955 r., studentka V roku
astronomii na UMK, obecnie bardzo
znana w całej Polsce – i także
w innych krajach – z powodu
kierowania wielkimi akcjami charytatywnymi)
uprzednio udzielali się w
którymś z toruńskich duszpasterstw akademickich. Przypadkiem może nie bardzo
typowym, ale za to osobą o: bardzo wielkim zaangażowaniu, bezinteresownym
poświęceniu, znacznej odwadze
a przy tym – nieprawdopodobnej skromności (na domiar wszystkiego
– ogromnie utalentowaną poetką o swoistym, niepowtarzalnym stylu), okazała
się Krystyna Kuta pochodząca ze
Szczecina, ur. 22 grudnia 1956 r., ówcześnie studentka III roku filologii
polskiej UMK, a od stycznia 1980 r. także
– członkini Klubu
Samoobrony Społecznej Regionu Wielkopolsko-Kujawskiego (zob.:
niepodpisany tekst „Ludzie tamtych dni”, „Nowości.
Dziennik toruński” z 31
sierpnia 1990 r., str. 6). Oddajmy jej głos: „Wychowałam się w Szczecinie. W 1970
byłam świadkiem wydarzeń grudniowych. Zapuściłam się wtedy do samego
śródmieścia. Czułam gaz łzawiący, słyszałam strzały, widziałam tłumy, czołgi na ulicach. [...] Gdy doszedł
do władzy Gierek, wydawało się, że będzie dobrze. [...] Potem był Radom.
Studiowałam już w
Toruniu. Z Wolnej Europy dowiedziałam się o istnieniu KOR-u.
[...] W 1977
roku rozwiązane zostało pod zarzutem kontaktów
z KOR-em Koło Naukowe Filologii Polskiej.
Oskarżenie to wówczas było czystym
absurdem. Pani Mocarska[16],
opiekunka Koła, była
bez reszty zaangażowana w pracę naukową, przy czym jej interpretacja literatury i życia
literackiego odbiegała od oficjalnej.
[...] A ja ten upragniony
kontakt z KOR-em złapałam parę
miesięcy później. Od
pierwszego roku pracowałam w
studenckim radiu »Centrum« [...]
W związku z tym wyjeżdżałam czasem do Gdańska, Warszawy, Łodzi. W Warszawie, w
akademiku »Mikrus«, przez
najczystszy przypadek –
pomyliłam pokoje – zostałam ugoszczona
przez chłopców, którzy
mieli książkę Barańczaka »Ja wiem, że to niesłuszne«. Barańczak był mi
trochę znany. Wywiązała
się rozmowa. Tak
się zaczęło. Przywoziłam z Warszawy »Robotnika«. »Biuletyny
Informacyjne KSS KOR«. Długo to
nie trwało, bo urodziła się Ania. [...] W 1978 miałam rok przerwy w
studiach. Potem znów wróciłam do Torunia. W niedługim czasie przyjechali tu Staszek Śmigiel (z Gdańska), Konrad Turzyński (też z Gdańska),
Wiesiek Cichoń (z Poznania)[17]. W Warszawie
znałam coraz więcej
osób – działaczy
niezależnych: Kuronia, Wujca,
Joannę Szczęsną, Ankę Kowalską. Emocje?
Towarzyszyły wielu sytuacjom,
niekiedy były podszyte humorem.
W styczniu 1980 r. w trójkę – Turzyński, Śmigiel i ja – odprowadzaliśmy
na dworzec Aleksandra Halla. A właściwie to wszyscy wówczas wyjeżdżaliśmy: dwie
osoby do Gdańska, dwie [Kuta i
Śmigiel – dopow. JS] do Warszawy. No i niezbyt nam wyszło z
tymi podróżami. Akurat wyszłam do toalety. Konrad trzymał
moją torbę. Wracając ujrzałam trójkę[18]
moich towarzyszy w niezbyt miłej sytuacji:
patrol ubecki pod przewodnictwem pana Duszy prowadził ich na
komisariat... Zostałam bez dokumentów i pieniędzy. Na drugi dzień
stopem[19] dotarłam do
Warszawy. Poszłam do
Kuronia, powiedziałam co trzeba.
Pożyczył mi 300 zł (moje stypendium wynosiło wówczas
1000 zł). Podczas
następnego pobytu[20]
w
Warszawie chciałam oddać
swój dług. Kuroń zdecydowanie odmówił. Te 300
zł położyłam na tacę w Leśnej Podkowie, gdzie
właśnie kończyła się[21]
głodówka
przeciw represjom i w
intencji uwolnienia więźniów
politycznych (uwolniono wtedy [z aresztu śledczego – dopow.
JS] Mirosława Chojeckiego).”
(Małgorzata Skuczyńska, „Zwykły
szary człowiek. Z pominięciem pytań
zapis rozmowy z Krystyną Kutą”,
„Przegląd Pomorski. Pismo społeczno-kulturalne”, nr
1(20) z 1991 r., str. 17 i 18).
Trzeba tu
wyjaśnić, że Aleksander
Hall, nieformalny (ale faktyczny) przywódca Ruchu Młodej
Polski, uczestniczył jako
prelegent w spotkaniu
samokształceniowym, które odbyło
się w pokoju subklokatorskim Stanisława
Śmigla 25 stycznia 1980 r.
wieczorem. W spotkaniu uczestniczyli znowu głównie studenci UMK. Przebiegło ono
bez zakłóceń ze strony SB. Dopiero ok. godz. 2.00 w nocy, na Dworcu
Głównym PKP w
Toruniu, kiedy Hall
i przynajmniej jedna spośród
osób towarzyszących jemu mieli już wykupione bilety (ale jeszcze
nie zdążyli odejść od kasy), zostali zatrzymani
przez funkcjonariuszy SB (wśród których był por. Eugeniusz Dusza).
Zdaniem bezpieki: „jak wynika
z ustaleń Wydziału III tut. Komendy – udawali się do Gdańska,
a stamtąd mieli
jechać do Warszawy
na antysocjalistyczne
spotkanie u Jacka
Kuronia” (naczelnik
Wydziału Śledczego KWMO
w Toruniu płk. Eugeniusz Gawroński, pismo L.dz.
J-0242/80 z dnia 27 stycznia 1980 r., sygn. IPN By
082/143, t. 1, k. 1
awers). Była to
informacja nieścisła – przynajmniej o tyle, że Hall i Turzyński nie
wybierali się wtedy do Warszawy – ani
przez Gdańsk, ani bezpośrednio. Zamiast tego czterej zatrzymani spędzili dwie
doby w: Toruniu
(Hall i Ziemkiewicz) i
Golubiu-Dobrzyniu (Śmigiel i Turzyński). Toruńska bezpieka miała
bowiem zwyczaj, że
mieszkańców Torunia
zatrzymywanych na 48 godzin osadzała w aresztach milicyjnych w
woj. toruńskim, ale poza
Toruniem. W ten oto sposób Śmigiel i Turzyński, zwolnieni ok. drugiej
w nocy z niedzieli 27 na
poniedziałek 28 stycznia, mieli do
wyboru albo czekać na stacji kolejowej
(wtedy jeszcze przez Golub-Dobrzyń kursowały pociągi, ale już wówczas
bardzo rzadko) kilka godzin na najbliższy pociąg pasażerski, ryzykując
spóźnienie do pracy w poniedziałek rano, albo liczyć na „autostop” w
nieogrzewanym pociągu towarowym – o ile taki by się nadarzył, a jego obsługa by
na to zezwoliła...
Torbę Krystyny Kuty, którą miał przy sobie Turzyński
z momencie zatrzymania go, właścicielka odzyskała od bezpieki w parę dni później, musiała
w tym celu udać się tam, aby
odzyskać różne ważne dokumenty jak
m.in. dowód osobisty
i książeczkę PKO. Esbecy nakłonili ją do napisania oświadczenia, które
zredagowała w formie zakamuflowanego szyderstwa: „W
dniu 31 I 1980 r. odbyłam rozmowę z funkcjonariuszem MO. Po tej rozmowie zdaję sobie
sprawę, iż niektóre z moich dotychczasowych poczynań były niezgodne z
obowiązującymi normami współżycia
społecznego. Obiecuję się nad
tym zastanowić. Zostałam
poinformowana o konsekwencjach, które
mogą mnie spotkać w przyszłości.
Bardzo się boję.” (sygn. IPN By 082/143, t. 1, k. 31 awers).
spotkanie zrelacjonowane
Spotkanie z
Aleksandrem Hallem nie było
pierwszym zebraniem
samokształceniowym, w jakim
brała udział Krystyna Kuta, lecz najprawdopodobniej trzecim.
Poprzednie, z dnia
8 stycznia, starannie opisał
TW „Wilk” czyli grudziądzki dentysta Stanisław
Chamera: „Sprawozdanie z
obecności na seminarium grupy studenckiej –
odbywającego [!] się w dniu 8.I.80 r.
[w] godzinach wieczornych (począt. godz. 19-ta) opuściłem mieszkanie o godz.
22.30 z dwoma studentkami – pozostałość
osób jeszcze została – zebranie odbyło się w mieszkaniu St. Śmigla Jak uprzednio
zaznaczyłem na w/w seminarium o godz. 20.30 [...] odbyła się dyskusja
Wejście moje wywołało zainteresowanie (widać to było
po [minach]) rzuciłem okiem i
stwierdziłem [z] zadowoleniem, że z żadną osobą prócz [uprze]dnio znanych Konrada [i] Wiesława nie znam) – i gdy bliżej się przyjrzałem – jednego już znałem
teraz siedział przy oknie szczupły –
twarz pociągła włosy ciemne uczesany z przedziałkiem – tak
to facet który kręcił się przy pierwszych sp[otkaniach] gdy
Śmigiel nie przyszedł, a wysłał [go] przed
kawiarnię »Pod [Modrym] Fartuchem« – widocznie był na obstawie to było wówczas pierwsze
spotkanie **** gdzie
byłem ze Śmiglem
i Wiesławem i teraz kojarzę sobie słowa Wiesława w czasie
jazdy: – »niech mi
pan ******* pan widać nieźle prosperujący [ma]
dobry zawód i pozycję – przystąpił do ruchu i naraża się – Panie
Wieśku – to długa i krótka historia, nienawiść wessałem z mlekiem matki, która na kresach straciła majątek
ziemski« – to wówczas go [******] [ta odpowiedź] mimo wszystko niemógł [!] się
z tym pogodzić [coś] mu nie pasowało –
– i on zorganizował te szopkę – dlaczego
o tym piszę – [już] gdy mnie zobaczył był zmieszany chętnie uciekał
wzrokiem – (będzie ** próbował swoich sztuczek) – Na seminarium było ze mną 16
osób (sześć dziewczyn) – osoby zgromadzone w jednym pokoju tworzyły tłok –
siadały gdzie kto mógł) – [Tu
następuje szkic sytuacyjny przedstawiający rozmieszczenie
osób i przedmiotów w pokoju – dopow. JS] Legenda
Cyfry 1-15 oznaczają jak siedziały osoby poz. 16 – to ja.
- I – czarny kawał materiału na nim
napis 18.XII.1970
- II – Afisz ulotka (mały format)
- III –
Afisz przywieziony ostatnio
z W-wy (te same co były wówczas dla Grudziądza)
Krótka charakterystyka osób
które zapamietałem – chronologicznie [!] jak były numerowane
miejsca
1) facet lat około 25 –
szczupły włosy ciemno blond lekko
[falujące] (dużo dyskutował na temat przemitów[22]
[!] materiałów do Zw. Radz. jak też na temat sytuacji gospodarki z [!] Zw.
Radz.) [Przy] mówieniu mrużył oczy – wskazywało na wadę oczu – przy
uśmiechu – widoczny mostek metalowy korony ***
2)
[fac]et młody lat
około 20-tu – [szczu]pły włosy
ciemne krótkie nie ****ł żadnego głosu
3) dziewczyna (która jechała ze
mną do akademika) – włosy
długie ciemne [blon]d ubrana ze smakiem elegancko [w] dyskusji głosu nie
zabierała –
4) facet o którym już pisałem – *** na obserwacji – szczupły twarz
pociągła włosy ciemne uczesany z przedziałkiem gładko
5) dziewczyna która prowadziła *****
i referat –
trzeba przyznać że to
[metodycznie] dobrze -– wczasie
[!] rozmowy w drugim pokoju ****
chęć przeprowadzenia tego
wykładu. Moja odpowiedź:
dobrze, ale chcia[łbym]
przesłuchać taśmę z Pani wykła[dem] to jest inne środowisko, to co [dla] Pani i
Was jest historią to dla *** ludzi to kawał życiorysu – je[żeli]
dojdę do wniosku, że
to jest ****** zorganizujemy
spotkanie – ale [nie] wcześniej jak [!] po procesie Zadrożyńskiego »tak wiem
o tym człowieku mó[wił
mi Staszek (Śmigiel)«] – Widzi Pani wzwiązku [!]
z procesem *** nasza uwaga skupiona
jest *** *** obronie – ??
6)
dziewczyna typ męski włosy krótkie [upię]te po męsku – **** spodnie bluzę
sportową – brała duży [!] [udzi]ał w dyskusji
(wyglądało na to [że] jest współtwórczynia wykładu) – [to] ta która prowadzi
bibliotekę – [byłe]m
u niej w mieszkaniu – Katarzyna
Kałamajska tel. 204-84,
[ul.] Gagarina 186 m. 7 – [umówi]ona ze mną na piątek godz. 9.00???
[Zamówi]łem 12 pozycji z biblioteki. –
7)
Wiesław dyskusja to
on słowa **** ** błyszczał [?] (widać było że *** jest nie lubiany).
8)
dziewczyna lat około
20-tu – uczesana gładko, w dyskusji głosu nie zabierała
9) Konrad
10) facet lat 20-25 – bardzo ob*** broda i wąsy koloru ciemno bl[ond] (gdzieś
go już spotkałem) twarz okrągła
[nalana] cera czer[wona] [?] w dyskusji nie brał udziału
11) Śmigiel
12)
facet bardzo podobny
do S[ędzikowskiego] z
Chełmży –- (wyglądał mi na jego brata) – w dyskusji nie zabierał głosu
13)
facet z lekką czołowa łysiną
(włosy jasne w okularach) też dyskutujący
14)
dziewczyna uczesana gładko włosy ciemne (nieciekawa) -– w dyskusji
głosu nie zabierała
15)
dziewczyna ładna włosy ciemne długi warkocz – na imię Kika – dość żywo
reagowała i brała udział w dyskusji
16) ja
Wnioski Dlaczego wśród tych młodych ludzi tyle nienawiści do
Zw. Radz.? Mam już wyrobiony
swój pogląd ale wrócę gdy bliżej
poznam to środowisko mam też
już koncepcję – *****
się – czekam na [decyzję] Rozmawiając
z dziewczyną K.K.[23]
– pytałem
– widziałem rzutnik wykład był ilustrowany
przez sleidy [!] – co te slaidy [!] przedstawiają? –
kopie i zdjęcia afiszów ulotek *** ukazują się w Zw. Radzieckim taśma,
magnetofon (nie duży chy[ba]] i sleidy [!]
zostały u Śmigla” (płk.
Zygmunt Grochowski, „Informacja nr 2/80” na podstawie donosu TW „Wilk”, sygn. IPN
By 001/428, t. 2, k. 201-205).
Wzmianka o afiszach ze Związku Sowieckiego dość mocno
sugeruje, że wbrew dekoracjom,
opisanym przez Chamerę na
początku jego donosu, przedmiotem spotkania
nie była (świeża
wtedy) 9. rocznica Grudnia 1970
r., a forma i treść propagandy państwowego ateizmu w Sowietach. Co
bardziej fascynowało Stanisława Chamerę: „nienawiść” do
Sowietów, czy młodość
rozmówczyni (Kałamajska-Liszcz była wtedy 26-latką)?
W punkcie pierwszym TW „Wilk” popisał się
(jako dentysta) swoim „zboczeniem
zawodowym” – opis wyglądu
owej osoby świadczy jednoznacznie, że to Jan Szejka,
ur. 12 listopada 1955 r., który wtedy
był studentem ostatniego roku
astronomii. Numery siódmy, dziewiąty i jedenasty
to oczywiscie: Wiesław Cichoń, Konrad Turzyński i
Stanisław Śmigiel. Osoba
wymieniona pod numerem trzynastym
to najprawdopodobniej Antoni Mężydło – zgadza się wszystko,
oprócz... okularów (których wtedy na pewno jeszcze nie nosił). Jednak
Chamera nie był
obdarzony aż tak
dobrą spostrzegawczością i pamięcią,
żeby wykluczać tu pomyłkę – wiadomo zaś
skądinąd na pewno, że Antoni Mężydło brał udział w tym spotkaniu. W punkcie piętnastym jest mowa o
Krystynie Kucie – „Kika” to przydomek,
którym była zazwyczaj nazywana w gronie bliskich znajomych. Pozostałe
wymienione osoby (oprócz Katarzyny Kałamajskiej-Liszcz, wymienionej z nazwiska
przez autora donosu) trudno
jednoznacznie albo w
ogóle zidentyfikować. Nie wydaje się, aby wśród nich był ktoś „podobny
do Sędzikowskiego” (np. – aktor
odtwarzający w kilka lat później w australijskim serialu „Powrót do
Edenu” postać Grega
Mursdena), raczej byłby to Waldemar Sędzikowski właśnie.
Dnia 15 marca 1980 r. SB zatrzymała kilkoro
mieszkańców Torunia, osadzając ich „oczywiście” znowu w aresztach POZAmiejscowych: Zaczęto od Aliny Walukiewicz
(ur. 18 czerwca 1957 r.; wówczas – studentka IV r. filologii polskiej na UMK),
tym razem schwytanej jako „łączniczki”, przywożącej „bibułę” z Warszawy do
mieszkania Śmigla. Alinę Walukiewicz osadzono w areszcie MO w Wąbrzeźnie, a
co do
pozostałych zatrzymanych w związku z tym, to: Stanisława Śmigla –
w Golubiu-Dobrzyniu, Konrada
Turzyńskiego w Wąbrzeźnie, Bolesława
Niklaszewskiego w Golubiu-Dobrzyniu i Andrzeja
Huniewicza w Chełmży
(komendant wojewódzki MO w
Toruniu, płk. mgr Zenon Marcinkowski, pismo
L.dz. A-O252/80 z dnia 15 marca
1980 r. do
dyżurnego operacyjnego Gabinetu Ministra Spraw Wewnętrznych i do
dyżurnego Komendy Głównej MO, sygn.
IPN By 082/143, t. 1, k. 59 i 60). Konrad Turzyński tak oto ustosunkował się do tego faktu (w zakrsie
odnoszącym się do niego samego): „[...]
Wiesław Modzelewski [chodzi, rzecz jasna o szer. mgr. Wiesława Modrakowskiego – dopow. JS] w dniu 15.03.1980 [...]
oświadczył mi, że
zostaję zatrzymany na 48 godzin.
Przy tym na
moje pytanie, czy znów będę osadzony w areszcie znajdującym się poza Toruniem, odpowiedział
twierdząco dodając, że samo zatrzymanie sprawi mi zbyt małą dotkliwość i że
potrzebna (!) jest jeszcze dodatkowa, polegająca na konieczności powrotu na
własną rękę do Torunia (tym
razem z Wąbrzeźna; nieuchronnie
spowodowało to moje spóźnienie się do pracy w dniu 17.03.1980). W
ten sposób –
niestety nie po raz ostatni – potwierdziły się moje obawy wyrażone w
końcowej części pisma z dnia 1.03.1980 r., jakie skierowałem do prokuratora
rejonowego w Gdańsku.” (Konrad Turzyński, skarga „Do Prokuratury Wojewódzkiej w
Toruniu”, datowana 16 kwietnia 1980 r., odpis milicyjny, sygn. IPN By
082/143 t. 2, k. 257.) Ale ten przeskok nieco w przód w czasie służył
tylko zilustrowaniu tego,
że SB traktowała zatrzymania
jako represje, a
nie jako środek zapobiegawczy, i starała się przy tym (formalnie pozostając w zgodzie z kodeksem
postępowania karnego) dozować
według własnego uznania
intensywność tej represji.
podróże do Warszawy
Wypada powrócić
w tej opowiastce do stycznia
1980 roku. Stanisław Chamera
czyli TW „Wilk”
zabrał swoim samochodem Krystynę Kutę i Stanisława Śmigla
do Warszawy, następnie zaś tak tę
podróż opisał pułkownikowi Zygmuntowi Grochowskiemu (swojemu
oficerowi prowadzącemu): „Sprawozdanie z wyjazdu do W-wy dnia 17.I.80 r. Spotkanie
z Kuroniem sprawa Zadrożyńskiego a) omówienie treści
ulotek o Zadrożyńskim na W-wę –
Śląsk i Kraków – osobne dla
Grudziądza drukiem pilnym **** zająć się Chojecki (Mirek)
– dzisiaj nie było go w W-wie – Jutro z nim załatwi Jacek Kuroń. b) omówienie
jego sprawy (Zadrożyńskiego) rozmowa sam na sam z Kuroniem przyznał
mi rację, że na pewno moje
ostrzeżenia były słuszne. Jesteś wysoko
notowany w KOR i mógłbyś mi zaszkodzić (miał chyba na [myśli]
Moczulskiego) [...] [Wziąłem] 5 egz. Robotnika 39, 5 egz. Robotnika 40 1 Głos U
Śmigla zostało 50 8 – Informatorów 5 – Caryca i zwierciadło 15 – Kołakowski 3
Głosy Robotnik 1/6 W dniu 17.I
– 80 r. – rano o godz. 7.00 w mieszkaniu Śmigla był –
Konrad, Miklaszewski[!], dziewczyna
X i Śmigiel, Miklaszewski
[oddał] list do
W-wy Śmiglowi – ktory został przekazany Kuroniowi
– w liście opisał represje
SB w [Wąbrzeźnie] w
stosunku do siebie i jego narzeczonej – piątek godz. 19.00 Seminarium
temat »Oświata i szkolnictwo PRL« ******* ****** – Śmigiel przyjedzie sobota
wyjazd z Torunia 11.08 umówiliśmy się na dworcu” (płk. Zygmunt Grochowski,
„Informacja
nr 6/80”, sygn. IPN
By 001/428, t. 2, k. 219-222).
Na końcu donosu widnieje zapis:
„Na podstawie relacji tw.
można przypuszczać, że w/w
studentką jest K. Kuta figurantka sprawy »Klub”” (tamże,
k. 222 rewers; dopisek został
wykonany regularnym pismem, ale
nie ręką płk. Grochowskiego). Ten ostatni nie
mógł być jednak zadowolony z tak lakonicznej relacji, skoro sięgnął
swoim kapusiem aż do „samego” Jacka Kuronia!
Wobec tego
Chamera musiał „przysiąść fałdów” i napisać dokładniejsze, drugie
sprawozdanie z Warszawy: „[...] o godz. 7.00 [...]
udałem się do mieszkania Śmigla – w/w mieszkaniu
zastałem następujące osoby
Śmigiel, dziewczyna X,
Konrad, Miklaszewski [poprawnie: Niklaszewski]. Miklaszewski [!] przybył
podobno o godz. 6.00 – był poprzedniego dnia o godz. 22-ej, ale nikogo nie zastał – nie pytałem gdzie spał, ale
widać było, że jest zmarnowany. Porozumiewano się pisząc kartki. Pisał
Konrad – »Wtorek godz.
13.00 po uprzednim
telefonie bibuła do odebrania« – adres podałem uprzednio.
Wiadomość, że papier jest oraz
powielacz [gotowy] (chodziło
o W-wę!), pisał do Śmigla, Śmigiel
podał mnie. Pisał
razem z dziewczyną
X referat (przypuszczam, że
na piątkowe seminarium, o seminarium napisał na kartce
Śmigiel do mnie
[...] O godz.
7.45 opuściłem mieszkanie Śmigla wraz z dziewczyną X – Śmigiel
przyszedł za 5 minut. Godz. 7.50
wyjazd do W-wy –
Wczasie [!] drogi [z]
siedzącą obok mnie dziewczyną rozmawiałem, w wyniku której [!] donoszę: studentka
r. filologii polskiej
– dziecko 14 miesięczne u matki pod
Szczecinem – pracuje
dodatkowo w stołówce akademickiej – alimenty 1000 zł
płaci ojciec – pracujący na Wybrzeżu – w/g rozmowy i obserwacji –
dziewczyna [...] ładna ale
zaniedbana[24]
– [...] wciągnęła się do tej pracy już na
Wybrzeżu, zajmująca [!] się
akcjami ulotkowymi – gdy
powiedziałem, że pierwsze kroki to
Kuroń – była
zaskoczona, że tak wysoko
jeszcze nie rozmawiała – Kuroń – oczywiście, gdy chciała coś mówić nie dopuszczał do głosu – Widziałem, że mimo
że poznałem jednego z czołowych przywódców KOR inaczej to sobie wyobrażałem.
Godz. 11.20 – 13.00 W-wa mieszkanie
Kuronia Jacek jest z panią Heleną
Rysopis – Szczupła wzrostu średniego w okularach ****
przeprosił nas na 10 minut – że ma do załatwienia i omówienia z nią pewne
sprawy – lat około 40-tu[25].
Później
w/w osoba interesowała się akcją ulotkową i dlaczego nie udała
się[26] w grudniu
1979 r. w Toruniu [...] Śniadanie przygotowała żona
Jacka – notabene [!] nie pasująca do tego towarzystwa – z
Jackiem w obecności
Śmigla i dziewczyny X
mówiliśmy ogólnie o
sprawie Edka [= Edmunda Zadrożyńskiego – dopow. JS] – Śmigiel sugerował jego [= zapewne:
Jacka Kuronia – dopow. JS] przyjazd do Torunia – terminy pisali [w
obawie przed podsłuchem –
dopow. JS] sobie – w drodze powrotnej mówił, że Jacek będzie u niego w przyszłym
tygodniu chciałby aby ktoś był z
Grudziądza [...] W
okresie twojej nieobecności postaram się
dobidź [!] do
Grudziądza i im pomóc – (słowa
Kuronia [...] Maciek (syn) studiuje w
Olsztynie i wyobraź sobie chcieli
mu dać stypendium – (ojciec nie pracujący – ) aby później udowodnić ile biorę za publikacje u nas i
zagranicą [!] – wytoczyć
sprawę o niesłusznym policzeniu stypendium ****
wprowadzenie w błąd – a co za tym idzie
usunięcie z uczelni – gdyż na tym polu faktycznie wygrałem. Dyskusja
ogólna na temat Zadrożyńskiego z Jackiem
Kuroniem. Kuroń podkreśla,
że od ostatnich aresztowań
w grudniu, wówczas gdy niepyszni
musieli wycofać sankcje prokuratorskie w W-wie pracuja bez
zakłóceń, żadnych akcji wykłady
odbywają się bez
zakłóceń w przeciwieństwie prowincji
jak ostatnio we Wrocławiu – tutaj włączył się
Śmigiel, mówiąc o
fiasku akcji na Uniwersytecie Toruńskim wystąpił z oceną Milicji
Obywatelskiej – MO w Toruniu to
dno pod względem
pracy – w stosunku do MO w Gdańsku
mam porównanie gdyż z jednym i drugim miastem miałem do czynienia.
Następnie rozmowa indywidualna moja z Kuroniem – o Zadrożyńskim – Miałeś
rację a propo [!] Edka – moje
plany w stosunku do Ciebie mam inne,
szkoda że wskutek procesu jesteś
namierzany niewątpliwie przez S.B. – po
chwili szczerości – znów ten sam Kuroń
dufny w sobie[!]:
materiały [= chyba:
obciążające w procesie przeciwko Zadrożyńskiemu? – dopow. JS] to prymityw ale niewątpliwie proces
przegrany w stosunku do Edka (dostanie 5 lat a
Mirka[27] zrobią
na sprawie) – ale już wskutek propagandy mamy już faktycznie proces wygrany. W
czasie tych wywodów Kuronia widzę
pływaka nabierającego
powietrza ostatnim wysiłkiem
przed utonięciem. Kuroń połączył się
z mieszkaniem Chojeckiego, chciał go ściągnąć – niestety w tym dniu
był poza W-wą –
jutro tę sprawę omówię z Mirkiem
[Chojeckim – dopow. JS] – nasza akcja – akcja ulotkowa W-wa,
Kraków, Śląsk i akcja Grudziądz –
prowadzona dwoma kanałami – W-wa przez
nas wspólnie z Grudziądzem i Toruniem, i drugi kanał akcja ulotkowa
kierunek Toruń i
Grudziądz, prowadzona przez Wybrzeże
i ulotkami tam
wydrukowanymi – W czasie rozmowy
z Kuroniem – powiedziałem, że mam człowieka drukarza – przyjął to z
rezerwą – sprawdź
go dokładnie i
przekaż Śmiglowi. Następne
rozmowy to [z] Litińskim [!] – dużo
i długo o Zadrożyńskim, on poinformował mnie
o artykule, który wkrótce ukarze
[!] się w
»Spieglu« – w lutym będzie na
wykładzie w Toruniu temat (około
20 lutego) –
p.t. »Lata 45 - 47 – i działalność
P.S.L. w Polsce
w tym czasie«. Mówił o sytuacji
opozycji w Czechach i na Węgrzech? –
zawsze w czasie rozmowy [mówi] mi o
tym. – Na proces
przyjedzie, ale widać że ma
wątpliwości a propo [!] Zadrożyńskiego i on potwierdza tezę Kuronia – o wybitnym spokoju ze strony SB w
W-wie – ale mówiąc o tym nie
chełpi się jak
Kuroń – a myśli? to chyba spokój pozorny – z Litińskim [!]
dużo dyskutujemy o sprawach nie związanych z KOR-em – dyskutowaliśmy o Moczulskim –
sugerując pogodzenie – co to to nie – on próbował rozmawiać z
Kuroniem – ale tylko
po to, aby ta rozmowa – była przeciw Kuroniowi, zdaję sobie
sprawę że on zrobił duże rozbicie i jak się J.L.
wyraził swoim wyskokiem zrobił olbrzymie zamieszanie i straty – widać że a propo [!] Moczulskiego – Litiński [!]
ślepo stoi za Kuroniem – ja zkolei [!] wyraziłem inne stanowisko, a propo [!]
tego problemu. W
czasie rozmowy z
L.J. – przybył facet
(redaktor »Krytyki« – R[oman? – dopow. JS]
Wojciechowski (nazwisko z Wojciechowskim [Adamem? –
dopow. JS] ostatnio prześladowanym tylko
zbieżne). R. Wojciechowski uczestnik nieudanego
zamachu na Gomółkę
[!] w roku 1956-ym obecnie alkoholik – (opinia
Litińskiego[!]) W godz.
18.00 - 21.00 Śmigiel z
dziewczyną X udał się do
Akademika[28] – na
zebranie i bibułę (300 metrów od Pl. Zbawiciela Wydział Elektryczny
[...] Po odebraniu materiałów o godz.
24-ej wyjechaliśmy do Torunia.” (płk.
Zygmunt Grochowski, „Informacja
nr 7/80”, tj.: Stanisław Chamera
czyli TW „Wilk”, „Sprawozdanie z wyjazdu w dniu 16.I.80
na rozmowy z przedstawicielami KOR
W-wa”, sygn. IPN By 001/428, t.
2, k. 225-231) Czy jednak
podróż do Warszawy i z powrotem odbyła
się 16 czy 17 stycznia?
Donosy pod tym względem są
rozbieżne, chociaż dla
bezpieki to akurat było trochę mniej ważne niż reszta
ich treści. Chamera najwidocznie dostał na tyle ostrą reprymendę, że wczuł
się w rolę przesadnie i nie tylko informował, ale także „konfabulował”,
dodając to, co po prostu pasowało
do oficjalnej propagandy
PRL przeciwko środowiskom
opozycyjnym – że to jakieś niedobitki, wyrzucone na „śmietnik
historii”, gdzie właśnie (np. w osobie Jacka Kuronia)
dokonują swoich „ostatnich podrygów”... Chyba zaimponowało mu, że
on, człowiek z prowincji,
może donosić na ludzi, o których często mówiło wtedy Radio Wolna Europa,
a niekiedy (choć inaczej) także –
reżymowa propaganda. Czasem jednak gubił sią w ulokowaniu
„narratora”: np. „niestety”
bynajmniej nie z punktu widzenia
bezpieki, jak w powyższym przykładzie.
Chamera musiał
jednak obsłużyć w swej pracowitości nie tylko wyjazd do
Warszawy, w którym brał udział, ale zaraz potem inny – cudzy. W dniu 19 stycznia 1980 r. Stanisław
Chamera czyli TW „Wilk” donosił: „[...]
na zebraniu wczorajszym było w/g Śmigla 13
osób. [...] Konrad wystąpił z propozycją, aby Toruń
wezwał wszystkie ośrodki KOR w Polsce o bojkot wyborów – przygotowanie na szerszą
skalę ulotek i afiszy do lokali wyborczych format
małych ulotek wkładanych do kopert
zamiast kart wyborczych – Śmigiel się do tego zapalił – ale wysłał Konrada do
W-wy – aby omówić techniczną stronę
tego zagadnienia – Wyjechał do W-wy dzisiaj – wraca w poniedziałek rano – ustali też termin
i godzinę przyjazdu Kuronia do Torunia [...] Nastąpiła też wymiana zdań na
temat Wiesława – konflikt
Wiesław – Śmigiel ulega zaostrzeniu” (płk. Zygmunt Grochowski,
„Informacja nr 8/80”, datowana 19 stycznia 1980 r., sygn. IPN
By 001/428, t. 2, k. 233 rewers i k.
235 awers). Kolejny
cudzy wyjazd z Torunia do
Warszawy TW „Wilk” relacjonował
niedługo później: „Sprawozdanie ze spotkania
w dniu 12.II.80 r. – w
Toruniu Godz. 18.00 pojechałem
do mieszkania Śmigla nie było go – udałem się na ul. Moniuszki Akademik
nr 3 pokój 118 – zastałem dwie osoby jedną poznałem – ona zresztą też
mnie, [...] przeprowadziłem godzinną rozmowę –
z której wynikało –
że w piątek jedzie do W-wy (Kopernikiem [nazwa pociągu
pospiesznego – dopow.
JS]) popołudniu [!] Kika wraz z
Konradem autostopem wrócą w niedzielę lub
poniedziałek – powinni przywieść
sporo materiałów [...] z rozmowy
wynikało, że zna osobiście Mirka Zadr[ożyńskiego] [...] opinia jest jej o nim [!] bardzo negatywna –
zresztą tę opinię przekazała w W-wie Kuroniowi (wypytywał ją szczegółowo) –
[...] zapisałem jej receptę **** i Biseptol – wypełniając [!] receptę
musiała podać nazwisko Czerwińska Anna[29] [...]
jej koleżanka jest
pod wpływem i
sympatykiem działalność [!]
Śmigla, to [!] następnie mówię, że przyjechałem po materiały – wyciągła
[!] z wnęki pod oknem – (czy
było więcej nie wiem) pożegnaliśmy się z tym, że mowa byał, że [jutro]
podjedzie do Śmigla – i przekaże mu,
aby do mnie zachodził [tu następuje
odręczny szkic przedstawiający „Rozkład
pomieszczenia pokoju 118”, z
uwzględnieniem łóżka Czerwińskiej oraz wnęki pod oknem pełniącej roli skrytki na bibułę – dopow.
JS] Umówiliśmy sie, że w przyszłym tygodniu wtorek środa będę po
materiały dla Grudziądza.”
(płk. Zygmunt Grochowski, „Informacja nr 14/80”,
sygn. IPN By
001/428, t. 2,
k. 251 awers i rewers, k. 252
awers). A wyjeżdżającym wydawało się, że skoro tylko w piątek przed
wolną sobotą (wtedy to bywało podobnie rzadkie jak obecnie soboty robocze!)
udało się uniknąć zatrzymania przez SB (ani nie otrzymać wezwania
do KW MO na sobotni termin!) i opuścić Toruń autostopem, to
już chwilowo miało się „łapsów” z głowy aż do powrotu.
Niestety, nie było tak dobrze, nieraz „łapsy” wiedziały o tym
przed powrotem kurierów, a czasem nawet (jak 12 lutego 1980
r.) przed ich wyjazdem...
W kolejności
wydarzeń wypadłoby teraz
spotkanie z udziałem
Aleksandra Halla, o
którym jednak najwidoczniej nikt z donosicieli nie
zawiadomił bezpieki na czas, toteż zatrzymanie objęło tylko część
uczestników i to dopiero po jego zakończeniu. Przebieg tego zdarzenia został już przedstawiony, z
zakłóceniem chronologii, na początku
niniejszego epizodu. Natomiast kolejny cudzy wyjazd do DS „Mikrus” w Warszawie już znalazł się w polu uwagi „Wilka”
i bezpieki: „Kika Konrad i Czerwińska
w piątek i sobotę [= 15
i 16 lutego 1980 r. – dopow. JS] byli
w W-wie spali w akademiku
»Mikrus« widzieli się z Kuroniem – nic nie przywieźli [...] Ja umówiłem
się, że po godz. 14 – 15 wpadnę po odbiór
** pokój 118.
Wiesław jak przyszedł – skarżył się że chcą mu żonę zwolnić
z pracy [pracowała
jako technik dentystyczny – dopow.
JS] a wogóle [!] każde jego słowo to wyzwiska na S.B., na ustrój [...]” (sygn. IPN By
001/428, t. 2, k. 263 rewers)
To podczas owego
pobytu w Warszawie trojga
przybyszów z Torunia Adam Michnik (ur.
17 października 1946 r., w owym czasie
jeden z najbardziej znanych członków KSS „KOR”) został umówiony na
przyjazd do tego miasta z wykładem, co jednak (w każdym razie przed Sierpniem)
nie nastąpiło...
bezpieka zamiast prelegenta
Natomiast kolejne
spotkanie
samokształceniowe w Toruniu zakończyło się przygodą mniej przyjemną, bowiem nie tylko nie
przyjechał spodziewany prelegent, ale nękanie dotknęło trochę większą ilość osób: „21 lutego wtargnięcie MO i SB do mieszkania
Stanisława Śmigla w
Toruniu, współpracownika KSS
»KOR«, na odbywające się tam
zebranie samokształceniowe. Spośród obecnych 20 osób 6 zatrzymano na 48
godzin, m. in. Konrada Turzyńskiego (RMP),
Krystynę Kutę (studentka) i St. Śmigla; 14 osób – m in. Wiesława Cichonia,
Janinę Ochojską, Jana
Szejkę, Andrzeja Uniewicza [poprawnie: Huniewicza] i
Andrzeja Olszewskiego,
zatrzymano na 7 godzin. Rewizję
przeprowadzili mgr Wiesław
Modzelewski [poprawnie:
Modrakowski], ppor. Daniel Janczewski i
por. Ryszard Słupecki.” („Komunikat KSS
»KOR«”, nr 37 z 29
lutego 1980 r., str. 8) To samo
zdarzenie zostało opisane także w
innym nie cenzurowanym czasopismie: „Według
podobnego scenariusza[30]
rozbito spotkanie samokształceniowe w Toruniu. Ok. godz. 19.00
funkcjonariusze MO i SB
wtargnęli do mieszkania Stanisława Śmigla, zatrzymując tam 14 osób, przeważnie
studentów UMK w Toruniu.
Na komisariacie wszystkich
zrewidowano i próbowano przesłuchać. Najmłodszej
19-letniej dziewczynie
obiecano natychmiastowe zwolnienie, jeśli złoży pisemne zobowiązanie do
współpracy z SB. Gdy kategorycznie odmówiła,
osadzono ją w areszcie na 48 godzin. Oprócz niej zatrzymano na dwie doby,
w aresztach w
Chełmnie i Chełmży,
5 innych uczestników spotkania,
m. in. Konrada Turzyńskiego – uczestnika RMP,
Stanisława Śmigla, Krystynę
Kutę, Joannę Odojską [poprawnie: Janinę
Ochojską], Andrzeja Huniewicza i innych. Tego samego
dnia w Toruniu
przeprowadzono 7 rewizji
w mieszkaniach osób działających w niezależnych ugrupowaniach społecznych. W akcji przeciw
samokształceniu udział brali m. in. mgr
Wiesław Modzelewski
[poprawnie: Modrakowski], ppor. Daniel
Janczewski, por. Ryszard Słupecki.”
(nie podpisany materiał pt.: „AKCJA
PRZECIWKO SAMOKSZTAŁCENIU TRWA”, „Bratniak. Pismo
Ruchu Młodej Polski” nr
1(21), styczeń – luty 1980
r., str. 54; gwoli jasności: ten numer
dwumiesięcznika RMP został faktycznie zamknięty 4 marca 1980 r.)
Prawdopodobnie
informacje o rozbitym przez SB lutowym spotkaniu dwaj koledzy
przekazywali „według właściwości” – współpracownik KOR-u Śmigiel
telefonicznie do Jacka
Kuronia, uczestnik RMP Turzyński,
również telefonicznie, do
Aleksandra Halla, a ponieważ
i Śmigiel, i
Turzyński odznaczają się
nienajlepszą dykcją, mogło dojść
do przekłamań liczby
zatrzymanych oraz nazwisk niektórych spośród
nich. Zaś nazwisko szer. mgr. W. Modrakowskiego przeinaczył prawdopodobnie sam Turzyński wcześniej, mylnie je odczytując nad ranem po
nieprzespanej nocy z 25
na 26 stycznia 1980 r., o czym pośrednio może świadczyć
następujący fragment dokumentu:
„Dodam przy okazji, że wśród kilku
przypadków zatrzymania mnie
tylko raz miałem możność zapoznać się
z oficjalną kwalifikacją przyczyny zatrzymania.
Było to sformułowanie »wroga działalność przeciwko ustrojowi PRL«. [...]
Powyżej skomentowany przykład kwalifikacji przyczyny zatrzymania pochodzi z
raportu o zatrzymaniu osoby sporządzonego w
dniu 26.01.1980 przez
funkcjonariusza, który w owym raporcie podpisał się jako mgr Wiesław
Modzelewski.” (Konrad Turzyński, skarga
„Do Prokuratury Wojewódzkiej
w Toruniu”, datowana 16
kwietnia 1980 r., odpis milicyjny, sygn. IPN By 082/143 t. 2, k. 256 i 257)
Po latach
ukazała się relacja
Krystyny Kuty dotycząca tego
samego zdarzenia: „Mniej więcej
w tym okresie pierwszy raz zostałam zatrzymana
na 48 godzin. Czekaliśmy na Michnika w mieszkaniu Staszka
Śmigla. Staszek wynajmował
pokój u pani Klebeko, osoby
dziś już nieżyjącej. To była wspaniała kobieta. Przyjmowała ludzi
mających kłopoty z SB. Po
pierwszej rewizji obniżyła
Staszkowi czynsz o 100 zł, po
drugiej poczęstowała go obiadem.
Gdy nas wzięli,
całą czternastką[31]
wylądowaliśmy w Chełm[n]ie[32].
Stamtąd wróciłam na własny koszt.” (Małgorzata Skuczyńska, „Zwykły
szary człowiek. Z pominięciem pytań zapis rozmowy
z Krystyną Kutą”, „Przegląd
Pomorski. Pismo społeczno-kulturalne”, nr
1(20) z 1991 r., str. 18). Można by
dodać, że ś.p.
Kazimiera Klebeko słuchała regularnie Wolnej
Europy tak głośno (była bowiem głucha), że nawet przy
zamkniętym oknie u niej na
pierwszym piętrze można było,
stojąc na chodniku
przed tym domem, całkiem sporo słów zrozumiale dosłyszeć.
Służba
Bezpieczeństwa w swojej wewnętrznej korespondencji (pismo komendanta wojewódzkiego MO w Toruniu
płk. Zenona
Marcinkowskiego L.dz. A-0185/80
datowane 22 lutego 1980 r., adresowane do
dyżurnego operacyjnego Gabinetu Ministra Spraw Wewnętrznych i do
dyżurnego Komendy Głównej MO – sygn. IPN By 082/143, t. 1, k.
35) tak zrelacjonowała to wydarzenie: „W związku
z uzyskaniem przez
Wydział III tutejszej
KW MO wyprzedzającej informacji
o mającym się odbyć w dniu 21 lutego 1980 r. nielegalnym spotkaniu
samokształceniowym osób
wywodzących się z
grona miejscowych elementów antysocjalistycznych,
pracownicy Wydziału III i Śledczego KW MO współdziałając z funkcjonariuszami Komendy
Miejskiej MO w Toruniu
rozwiązali powyższe zebranie.
Odbywało się ono
w mieszkaniu Stanisława Śmigla
czołowego działacza wspomnianego środowiska; uczestniczyło w nim
13 osób, spośród
których zatrzymano na 48
godzin:” i tu
(wraz z innymi
danymi personalnymi) są wyliczone nazwiska: Stanisław Śmigiel,
Konrad Turzyński, Krzysztof Wojdyło,
Piotr Jankowski, Krystyna Kuta, Małgorzata Alfawicka. (Ostatnia z
wymienionych jest właśnie tą osobą,
która – według relacji
w „Bratniaku” –
odrzuciła możliwość
natychmiastowego zwolnienia za
cenę zobowiązania się do współpracy z
SB.) Dalej ten
sam dokument wylicza,
że „zwolniono po
przeprowadzeniu rozmów wyjaśniających”: Alinę Walukiewicz, Wiesława Cichonia, Janinę
Ochojską, Bogusława
Maciągowskiego, Andrzeja Huniewicza,
Annę Czerwińską i Jana Szejkę (sygn. IPN By
082/143, t. 1,
k. 36). „W wyniku przeprowadzonych rozmów
nie uzyskano żadnych
istotnych informacji. Na terenie miasta zatrzymano, podczas gdy udawał
się na spotkanie do Stanisława Śmigla – Sławomira Jodko-Narkiewicza [...]
Według posiadanych informacji miał on wystąpić z prelekcją o działalności »opozycyjnej« na Wybrzeżu.
Po konsultacji z Wydziałem III
KW MO w Słupsku wymienionego
zatrzymano na 48 godzin.” (sygn. IPN By 082/143, t. 1, k. 37).
Wiesław Cichoń
w lutym 1980
r. (chyba wkrótce po zwolnieniu wszystkich jego uczestników z aresztów)
zażartował, że Michnik najwidoczniej
zapisał sobie w kalendarzyku niewyraźnie, a potem zasugerował się
swym zapisem i, zamiast pojechać do Torunia, poszedł do
swojej warszawskiej przyjaciółki Barbary Toruńczyk...
„Dane
posiadane” przez
bezpiekę – przynajmniej tym
razem – były, niestety, zupełnie
chybione – niestety dla S.
Jodki-Narkiewicza, który przyjechał
tego dnia ze Słupska (gdzie mieszkał i
pracował na ówczesnej WSP) do Torunia, ale prywatnie do Turzyńskiego, z którym razem
na jednym roku studiował był matematykę na Uniwersytecie Gdańskim, natomiast z działalnością opozycyjną
Sławomir Jodko-Narkiewicz (ur. 2 marca 1953 roku) nie miał –
i nie chciał mieć – nic wspólnego. Wybierał się z wizytą do
Hotelu Asystenckiego nr 2 w Toruniu, zaś o istnieniu Stanisława Śmigla
nawet nie wiedział, a tym
bardziej nie znał jego adresu ani
faktu mającego się odbyć u Śmigla zebrania. Dowiedział się o tym dopiero, gdy on i Turzyński, wraz
z innymi zatrzymanymi, byli wiezieni
milicyjną „suką” do aresztu MO w
Chełmży (a niektórzy jej „pasażerowie” – jak Kuta i Alfawicka – dalej, aż do
Chełmna).
W dniach
21 i 22 lutego bezpieka
dokonała w Toruniu także przeszukań
w mieszkaniach u: Andrzeja Pilarskiego, Stanisława
Śmigla, Konrada Turzyńskiego Małgorzaty Stawikowskiej, Emilii Karolewskiej, Katarzyny
Kałamajskiej-Liszcz i Krzysztofa Wojdyły, jednakże
okazało się, że „Dla
przejęcia nielegalnej biblioteki
materiałów
antysocjalistycznych, mającej
znajdować się na terenie
Torunia[,] przeprowadzono
przeszukania trzech wytypowanych mieszkań – wynik negatywny” (sygn. IPN By
082/143, t. 1, k.
37 i 40). Biblioteka miała sporo szczęścia, bowiem znajdowała się
pod adresem (Toruń,
ul. Dobra 31), gdzie z rodzicami mieszkała
Małgorzata Stawikowska – to jej ojciec, doc. Antoni Stawikowski
(astrofizyk zatrudniony w
Centrum Astronomicznym im. Mikołaja
Kopernika Polskiej Akademii Nauk, później – od lata
1981 r. –
przewodniczący Zarządu
Regionalnego NSZZ „Solidarność” w
Toruniu, prowadził właśnie tę bibliotekę).
Esbecy musieli wówczas
zadowolić się jedynie znalezieniem katalogu księgozbioru
tej biblioteki (jej samej nie znaleźli zresztą również nigdy potem).
Ale... znowu nie zgadza się rachuba – osób
zatrzymanych! W KSS „KOR”
niepotrzebnie wykonano dodawanie:
14+6=20, podczas gdy raczej należało (jak w redakcji „Bratniaka” i w pamięci Krystyny Kuty)
wykonać odejmowanie: 14-6=8.
Jednak i tu esbekom wyszedł inny
wynik. Ale esbecy
wiedzieli to, czego w lutym 1980 r. jeszcze nie
wiedziały (oprócz jednej) policzone osoby. Otóż SB wzięła pod
uwagę liczbę 13
(a nie 14), bo wyliczając osoby
wygarnięte z mieszkania Śmigla (te
zatrzymane na 48 godzin i te zatrzymane
na krócej) nie uwzględniła
Andrzeja Olszewskiego. I słusznie, gdyż ten,
urodzony 24 października 1957 r.
student Wydziału Prawa i
Administracji UMK, od 25 listopada 1978 r. (formalnie, bowiem
faktycznie już trochę
wcześniej) był konfidentem bezpieki, tajnym współpracownikiem SB o
pseudonimie „Karol”,
zarejestrowanym pod numerem
04583. Jego oficerem prowadzącym był
(w tym czasie, o którym tu mowa)
inspektor Sekcji III Wydziału III KW MO w Toruniu, ppor. Roman Zielenkiewicz.
Alfawicka[33] przyszła
na to spotkanie właśnie za namową... Andrzeja Olszewskiego, uprzednio w
takiej działalności nie uczestniczyła (potem zresztą również
nie – przestraszyła się, co jednak nie
przeszkodziło jej postąpić godnie wobec esbeckiego szantażu!).
Pech uczestników
niedoszłego spotkania z
Michnikiem polegał jednak
tym razem nie na tym, że SB
nasłała swojego donosiciela na to zebranie,
ani na tym, że donosiciel zawczasu o zebraniu Służbę Bezpieczeństwa poinformował. Andrzej
Olszewski donosił dotychczas
bardzo intensywnie, ale
z innych środowisk studenckich w
Toruniu, głównie na
terenie duszpasterstw akademickich, prowadzonych przez oo. jezuitów i oo. redemptorystów. Jednak na spotkanie do Śmigla został
zaproszony przez samego Śmigla, który w
tym celu odwiedził go w domu, gdyż usłyszał był o tym, że Olszewski znajdował
się wśród uczestników studenckiego
spotkania samokształceniowego w
Bydgoszczy w dniu 19 stycznia 1980 r., gdzie prelegentem był Arkadiusz
Rybicki z RMP (podobnie jak
w kilka dni
później Aleksander Hall
w Toruniu), a które zostało również
rozbite przez SB (później w „Bratniaku” opisano
to zdarzenie wraz z dwoma
podobnymi zdarzeniami które nastąpiły
21 lutego równocześnie w Gdańsku i w Toruniu). Tak w każdym razie
napisał TW „Karol” w donosie, jaki sporządził w budynku KW MO przy ul.
Słowackiego w Toruniu w nocy z 21 na 22 lutego
1980 r.: „W dniu 18 II do mego mieszkania
przyszedł Śmigiel. Z luźnej rozmowy
wywnioskowałem, że interesuje się mną i
grupą ludzi[,] których
znam[,] o nastawieniu
opozycyjnym. Mówił krótko o
działalności opozycji w Toruniu. Na pytanie[,] skąd ma mój adres[,] odpowiedział, że po wpadce w
Bydgoszczy od ludzi, którzy mnie
znają[,] otrzymał adres (prawdopodobnie od Heslinga [poprawnie: Zdzisława Hetziga –
dopow. JS]). Zaproponował nam przyjście
w czwartek o 18.00 do jego
mieszkania. Miał przyjechać ktoś spoza Torunia (jakaś kobieta). Miało
to odbyć się
w ramach samokształcenia. [...] Od Śmigla dowiedziałem się, że w
Toruniu istnieje biblioteka posiadająca
kilkaset egzemplarzy, a ok. 100 tytułów. Wypożyczenia – wyraża się chęć
wypożyczenia, po jakimś czasie
ktoś przynosi książkę do
domu.[...]”. Oficer prowadzący ubolewał
nad opieszałością swojego
donosiciela: „Spotkanie odbyło się w gmachu Komendy Wojewódzkiej MO na ul. Słowackiego.
T.w. był w grupie osób zatrzymanych w
dniu 21 II [...] O fakcie zebrania
t. w. nie poinformował mnie [...]” (prof. Wojciech Polak „Anatomia agenta.
Historia tajnego współpracownika Służby bezpieczeństwa o pseudonimie »Karol« (1978-1983)”,
Finna, Gdańsk 2005, str. 104.).
Jednak –
skoro tak – to jaką drogą SB otrzymała „wyprzedzającą
informację” o zebraniu u Śmigla? Może po prostu zauważyła, że do
mieszkania, w którym
mieszkał Śmigiel, przychodziła tego wieczoru
większa niż zwykle ilość osób?
Być może jakiś inny, nie zidentyfikowany, konfident odegrał tu rolę.
Jeżeli tak, to zapewne nie znajdował
się wśród uczestników
spotkania, a tylko
w jego obecności o tym spotkaniu mówił ktoś, kto na nie się wybierał –
w przeciwnym razie meldunek o
zatrzymaniu opiewałby nie na 14 minus 1 czyli 13 osób, a na liczbę jeszcze
trochę mniejszą.
TW „Wilk”
dowiedział się o
wszystkim po fakcie –
donos Stanisława Chamery z 23
lutego 1980 roku: „godz. 14.30 Akademik
nr 3
Toruń zastałem obie dziewczyny [...] czy coś zabrano? ale nie dużo
(bibliotekę przewieźliśmy wszystko by zabrali) – wpadł tylko w
ich ręce katalog – mając go będą
dalej szukali [...] one też były
zatrzymane po 8 godzin
[**olnienia] były jakieś różne – zatrzymano
Konrada, Kikę, Śmigla (jedną dziewczynę która była
pierwszy raz) [...]
przez tę wpadkę – mogą im dołożyć Stasiu
szepnięto mi, że
gdyby zrobili mu kolegium a można
byłoby go wykupić
aby porozumieć się
ze mną (słowa Czerwińskiej)” (sygn.
IPN By 001/428, t. 2, k. 270). Zamysł aluzyjnego (tj.
poprzez długość zatrzymań) rzucenia przez SB podejrzeń (na
Cichonia? – działacz rangi
porównywalnej ze Śmiglem, a
„siedział” tylko kilka
godzin) chyba się
więc powiódł, jak zdaje się świadczyć niedomówienie Czerwińskiej...
(zob.: także: prof. Wojciech Polak, „Anatomia
agenta. Historia tajnego współpracownika
Służby Bezpieczeństwa o
pseudonimie »Karol« (1978-1983)”,
Finna, Gdańsk 2005, str. 128.)
ze skargą do posła
Dopiero w
kilka dni po rozbitym przez SB
spotkaniu donosiciel Andrzej
Olszewski dowiedział się
od Stanisława Śmigla,
że czekano wówczas na Adama
Michnika jako prelegenta (który jednak i
tak nie dojechał), a nie na bliżej nieokreśloną
kobietę. TW „Karol” tak bowiem donosił: „26.02.80 wychodząc z lektoratu[34]
spotkałem Śmigla, który czekał na Turzyńskiego[35].
Zaproponował mi [zr]obienie
powielacza[,] dodał, że sprawa jest b.
pilna. Wyraziłem zgodę –
powiedział, że nawiąże ze mną kontakt. Dołączył
Konrad i rozmawialiśmy, że miało być 29.02
spotkanie które zostało
odwołane. [...] Wspominał
nazwisko Michnika w nawiązaniu do poprzedniego spotkania. [...]”
(ppor. [Roman] Zielenkiewicz, „Informacja
nr 8/80”, datowana 1 marca 1980
r., sygn. IPN By 001/565, k. 100, awers) W dalszym
ciągu tego samego dokumentu
jest mowa o tym, że: „Śmigiel
dodał, iż planuje stworzyć delegację
kilku osób, która uda się [do] posła na
Sejm – i na jego ręce ma złożyć pisemne zażalenie na
S.B. która nie dopuszcza do spotkań samokształceniowych.
Śmigiel na ten temat nic
więcej nie dodał.”
(tamże, k. 100, rewers). Wkrótce
TW „Karol” uściślił i uaktualnił te ostatnią informację, którą przyjął bezpośredni przełożony jego oficera
prowadzącego: „W dniu
dzisiejszym o godz. 7.50 tw. ps. »Karol« telefonicznie
poinformował, że w
godzinach wieczornych ma
się udać z inicjatywy Śmigla delegacja do posła
Michnikowskiego w składzie: K. Turzyński, J.
Ochojska, J. Szejka,
tw. ps. »Karol«
i prawdopodobnie również S.
Śmigiel. Innych informacji na ten temat tw.
nie posiadał. Stwierdził, że w
dniu dzisiejszym nie będzie miał czasu
na spotkanie. W miarę możliwości i w sytuacji uzyskania nowych
informacji skontaktuje się
telefonicznie.” (kier.
sekcji III Wydz. III, ppor. Witold Mielcarek, „Notatka
służbowa”, datowana 5
marca 1980 r., sygn. IPN By
001/565, k. 102, awers) Sprostowania wymaga nazwisko posła – chodzi oczywiście
o posła Mariana Michniewicza, profesora
z Instytutu Biologii UMK. Był to bezpartyjny
poseł i jako
taki cieszył się
pewnym poważaniem, wydawał się
kimś, do kogo (jeśli do kogokolwiek związanego z
obozem władzy w PRL) ew. można by zwrócić się w takiej sprawie o pomoc. Tu esbek pomylił jednak
jego nazwisko z jeszcze bardziej znanym
nazwiskiem pewnego aktora –
podobną pomyłkę po kilku tygodniach popełnił podwładny tego esbeka, oficer
prowadzący „Karola” (zob.: niżej).
Kolejny donos
TW „Karol” informował
już o przeprowadzeniu
wizyty delegacji studentów u posła M.
Michniewicza: „4.03.80 r. przyszła [Ochojska] i poszedłem z nią do DS-5 w celu
podpisania petycji. Dotyczyła ona
skargi na SB z
powodu rozwiązywania spotkań i rewizji.
Petycję podpisały wszystkie osoby zatrzymane. Do posła Michniewicza poszli
Ochojska, Szejka, Turzyński (piątek 7.03).
Przyjął ich i
obiecał dać odpowiedź
na oficjalnym blankiecie w
ciągu tygodnia. Dodał,
że z powodu zakończenia kadencji
z pismem[,] które
im wręczy[,] udadzą się do nowego posła
Bohra.” (ppor. [Roman] Zielenkiewicz, „Informacja 10/80”,
datowana 11 marca 1980 r., sygn. IPN By 001/565, k. 104, awers). Jak
widać, poseł Michniewicz, wyrażając
prywatnie współczucie studentom
nękanym przez SB,
nie krył bynajmniej fasadowości
„ludowej demokracji” – wiedział nie tylko to, że nie będzie już posłem po
zbliżających się kolejnych „wyborach” do Sejmu PRL (zapowiedzianych
na 23 marca 1980 r.) – przecież w autentycznej demokracji też można to
wiedzieć, jeśli np. nie kandyduje się do reelekcji – ale wiedział też, kto
będzie nowym posłem zamiast niego (= ówczesny rektor UMK, prof. Ryszard Bohr).
To
świadczy o „realizmie”
prof. Mariana Michniewicza (Józef
Mackiewicz powiedziałby zapewne
o „polrealizmie”...). Urodził się
5 grudnia 1922 r. w Wilnie.
Nosił pseudonim „Kurzawa” jako żołnierz III Wileńskiej Brygady AK „Szczerbiec”.
Studia ukończył na UMCS w
Lublinie w 1948
r., doktorat uzyskał w 1951 r.,
docenturę w 1969 r., profesurę
nadzwyczajną w 1964, a zwyczajną w
1971 r. Na UMK pracował w latach 1953-91 r., przez
cały ten czas kierował Katedrą
(Zakładem) Fizjologii Roślin, w tym w latach 1969-78
był dyrektorem Instytutu
Biologii. W latach 1953-58 był radnym Miejskiej Rady Narodowej (a w
latach 1978-84 – Wojewódzkiej Rady
Narodowej) w Toruniu.
Otrzymał trzy nagrody resortowe,
a ponadto: Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski, Złoty Krzyż Zasługi,
Medal 10-lecia Polski Ludowej,
Medal Komisji Edukacji Narodowej,
Odznakę „Zasłużony Działacz Frontu
Jedności Narodu” (od 1972 r. wiceprzewodniczył Wojewódzkiemu Komitetowi
FJN w Bydgoszczy), wreszcie w 1987 r. –
Krzyż Armii Krajowej,
a w 2005 r. odznakę Convallaria Copernicana przyznaną
przez UMK. W
latach 70. prof. Marian
Michniewicz miał niemiłą
sposobność pobrać pewną szczególną lekcję „realizmu”
dla zaawansowanych –
otóż w kierowanym przezeń Zakładzie Fizjologii Roślin zatrudnił się w
1970 r., tuż po ukończeniu studiów,
pewien młody adept nauki, który nazywa się Zbigniew Poraziński. Posiadał widocznie
ambicję interdyscyplinarnej
pracy naukowej, był bowiem absolwentem chemii. Doszedł do
stanowiska starszego asystenta,
jednak w 1979
r. był już od pewnego czasu zatrudniony w... Rolniczym Zakładzie
Doświadczalnym w Piwnicach; większość
czasu swojej pracy
naukowej odbył zapewne u swego
pierwszego szefa, Michniewicza. W 1979 r. zmienił jednak zakład pracy – od
tego czasu był
esbekiem w KWMO w Toruniu. (Owa
dwuetapowa zmiana zatrudnienia ma także swoją pre-historyjkę, ze
środkowych lat siedemdziesiątych...) Nie
sposób więc uznać posła na Sejm
PRL VII kadencji (1976-80) za osobę, nie
rozumiejącą, na czym ów [pol]realizm polega...
Dalszy ciąg
donosu TW „Karol” informującego o dokonaniu wizyty u pos. Michniewicza brzmi następująco: „[...] 10.03 spotkałem Ochojską w
DS-2[,] gdzie powiedziała
mi o mającym się odbyć zebraniu –
o godzinie 19.00 w 113. O zebraniu poinformowałem Jankowskiego i
»Szeryfa«. O 19.00
przyszedłem do DS-5.
W zebraniu uczestniczyli: Śmigiel, Turzyński, Cichoń, Jankowski,
Szeryf, Ania + koleś z p[okoju] ***, dwie nieznane nauczycielki, brodacz z DS-6 ze znaczkiem Polski Walczącej [i]
jego kolega ze skąpą brodą, który ma
znajomości w seminarium. Referat o stanie oświaty wygłosiła Małgorzata (na wózku) [Małgorzata Złotucha –
dopow. JS]. O godzinie 20.00 do pokoju weszli Szejka, Ochojska, Ania [Czerwińska – ? – dopow. JS] i nieznany student. [...] W pokoju
Ochojskiej nie widziałem literatury. Cichoń mówił, że był w W-wie
i że załatwił dostawy
literatury. Śmigiel przywiozł z W-wy
kilka »Robotników«. Akcja
na wybory jest uzależniona od dostawy
literatury. Ochojska zaprasza do udziału w spotkaniu, odbędzie
się w KIK-u 12.03 godz. 18.00.W czasie zebrania Śmigiel powiedział, że postawiono mu ultimatum, że albo się
zwolni albo go zwolnią (chodziło
o spóźnienia). Szuka pracy ewentualnie przejdzie na
etat KOR-u [...]” (ppor. [Roman] Zielenkiewicz, „Informacja 10/80”, datowana 11 marca
1980 r., sygn. IPN By 001/565,
k. 104). Ot,
mimochodem SB przekonywała się, że jej naciski na przerabianie
opozycjonistów na bezrobotnych okazywały się nader skuteczne... Niebawem
przyszedł czas na stosowanie ich wobec
paru innych osób z tego kręgu: już pracujących Cichonia i Turzyńskiego,
a także, mających niebawem pracy szukać, studentów ostatnich lat
studiów, jak np. Ochojska i Szejka. Najłatwiej
oczywiście było próbować tego rodzaju presji na osoby żyjące
w małżeństwach, a nie samotnie, bowiem panny i kawalerowie mieli (na ogół)
mniej do stracenia, toteż
wdzięcznym obiektem tej
„techniki” był Wiesław Cichoń, który
zresztą zdążył już (niedawno
przedtem) zasmakować wyrzucenia z pracy[36].
Nawet jednak
tak wydajny i w gruncie rzeczy rzetelny donosiciel, jakim był
Olszewski, potrafił niechcąco
wprowadzić bezpiekę w błąd (donos telefoniczny do oficera prowadzącego z 21
marca 1980 r.) zawierał bowiem
m.in. taką oto
informację: „Według informacji t. w. Stanisław Śmigiel przebywa na terenie Torunia
a kontakt z nim utrzymuje Turzyński i Kika [= Krystyna Kuta –
dopow. JS].” Faktycznie ta
trójka opozycjonistów przebywała
razem podczas całego weekendu wyborczego, jednak nie w Toruniu – w
obawie przed prewencyjnymi
zatrzymaniami „z okazji” tzw. wyborów
udali się do
wsi Wola w gminie Kikół na gospodarstwo rolne rodziców
Stanisława Śmigla. Służba
Bezpieczeństwa próbowała
rzeczywiście te osoby
w Toruniu zatrzymać – toteż mamy
tu do czynienia z rzadkim
(niestety) przykładem tego, jak to błędna informacja
w posiadaniu SB wyszła „figurantom” na dobre... Esbecy
mogli być tym
bardziej skonfudowani, że poprzedniego dnia TW „Wilk” sugerował, iż Śmigiel raczej będzie poza Toruniem
w owym czasie. Chamera odwiedził
pokój Janiny Ochojskiej w Domu Studenckim nr 5, nie zastał jej,
zobaczył ją wchodzącą tam dopiero, gdy sam już stamtąd wychodził: „[19].30 zebranie u Janki – (trójki). do wyborów [!] nie idą. – Konrad nie
przyszedł jest b. zajety. – *** ** – nich – wygląda na to że ***
te ulotki przy
rozrzucaniu –
[p]rzypuszczam że
najbardziej z ostał [!] ***
**ł zadowolony Wiesław. [p]rzy
wyjściu wchodziła ta dziewczyna o kulach. – Były ulotki rzucone – ale nie przyznaj[e] się do tego – podejrzewa
że mieszkanie Śmigla jest spalone – Śmigiel mówił, że przed wyborami ucieknie i
będzie w domu (może być w Toruniu).” (płk. Zygmunt Grochowski, „Informacja nr
39/80”, datowana 20 marca 1980 r., sygn. IPN By 001/428, t.
3, k. 353). Chyba szczególnie
dwie wpadki przedsięwzięć zorganizowanych przez Stanisława Śmigla
(4 tygodnie wcześniej –
niedoszłe spotkanie z
Michnikiem, w połowie marca –
utrata bibuły przywiezionej z
Warszawy), ale przy współudziale osób z kręgu Wiesława Cichonia, sprawiły, że
Cichoń nie chciał akcji propagującej
bojkot wyborów robić razem ze
Śmiglem. Monitoring prowadzony przez TW „Karol” dał jednak
wiadomy skutek: 22 i 23 marca 1980 r.
SB dokonała przeszukań u: Janiny Ochojskiej, Wiesława Cichonia, Bolesława
Niklaszewskiego, u dwóch studentów UMK
z Bydgoszczy: Piotra Jankowskiego (ur. 8 lutego 1961 r., wówczas – studenta I
roku Wydziału Prawa i Administracji UMK) i u Leszka Słomskiego oraz, dla
zachowania pozorów, u Andrzeja Olszewskiego. Niedatowany „Komunikat KSS »KOR«” nr
38 na str. 12 przy nazwiskach W.
Cichonia i A.
Olszewskiego dodał
kwalifikatory: „współpracownik KSS »KOR«”.
Ba, Andrzej Olszewski, dla tym wyraźniejszego zaakcentowania swojej
„odwagi”, już 22 marca zażądał
prokuratorskiego zatwierdzenia tego przeszukania, jednak dostał
je dopiero po upływie ponad miesiąca co (zapewne wskutek ponagleń
ze strony donosiciela) uzgodniono pomiędzy kierownikiem
Sekcji III Wydziału
III KWMO a TW „Karol” (zob.: ppor.
W. Mielcarek, „Informacja
22/80”, datowana 26 kwietnia 1980 r., sygn. IPN
By 001/565, k. 152 awers); żaden – ani esbek, ani konfident – nie fatygował się udawaniem, jakoby
rolą prokuratora (zapewne znowu:
Antoniego Białowicza) było
coś więcej niż posłuszne
wykonywanie woli SB...
Po odsiedzeniu
48 godzin w areszcie Wiesław Cichoń został 24
marca 1980 r. postawiony przed
Kolegium d/s Wykroczeń przy
prezydencie Torunia i z
obwinienia o niedopełnienie obowiązku meldunkowego (od 1978 r.
mieszkał u swojego teścia)
ukarany grzywną 3500 zł z zamianą na 70 dni aresztu (zob.: np.: sygn. IPN By 082/143,
t. 1, k. 131), co w „Komunikacie
KSS »KOR«” nr 38 zaniżono do 60
dni. Jednak nie musiał odsiadywać, bowiem obecna na rozprawie (ówczesna) żona
Wiesława Cichonia, Bogumiła z Mączarowskich Cichoniowa, na poczekaniu uiściła grzywnę
(wyższą od miesięcznego wynagrodzenia Cichonia w miejscu
pracy!). Na sali było troje
opozycjonistów toruńskich, ale
co najmniej drugie tyle esbeków,
którzy z tego zdarzenia (po to ich tam wysłano!) spisali
notatki służbowe, akcentując
„ironiczny stosunek” Cichonia
do organów władzy. Wiesław Cichoń nazajutrz napisał dwustronicowe „Wyjaśnienie”
swojej nieobecności w miejscu
pracy, przeznaczone dla
zatrudniającego go toruńskiego Oddziału
PSS „Społem” (zob.:
sygn. IPN By 082/143, t. 1, k.
131). Nie omieszkał – we właściwy sobie sposób – zaznaczyć, że traktowanie go
przez SB jest represjonowaniem za działalność opozycyjną, m.in.
za udział w spotkaniach samokształceniowych. Dyrektor Oddziału
uznał, że o tak zuchwałych słowach nie można nie powiadomić bezpieki (zob.: niezatytułowane „pismo przewodnie”,
datowane 4 kwietnia 1980 r., sygn. IPN By 082/143, t. 1,
k. 135). Załącznikiem do własnych słów
dyrektora był egzemplarz w/w wyjaśnienia, na co z
kolei wypowiedział się porucznik
Pierzkalski, radca prawny
KW MO w Toruniu („Opinia prawna”, datowana 28 marca 1980 r., sygn. IPN By
082/143, t. 1, k. 136-138). Porównanie
dat wskazuje, że treść
informacji od dyrektora Oddziału PSS
„Społem” dotarła do wiadomości KW MO wcześniej (ustnie
– może telefonicznie). Radca – zgodnie z nazwą swojej funkcji –
radził dyrektorowi, aby
wobec W. Cichonia nie
stosował przepisów o
zatrudnieniu młodych
absolwentów wyższych uczelni, lecz (bardziej surowe!) przepisy
kodeksu pracy. Ponadto
zaznaczył, że skoro stanowisko pracy Wiesława Cichonia
w „Społem” nazywa się „instruktor do spraw kulturalno-oświatowych”, to
praca na takim etacie tym bardziej nie
daje się pogodzić z jego opozycyjnym zaangażowaniem. Jednak nazajutrz na
tym dokumencie inny esbek
(podpis nieczytelny – prawdopodobnie był to ppłk Eugeniusz Gawroński) dopisał
uwagę, że Cichoń bedzie nadal
pracował w PSS „Społem”, co
uzgodniono I sekretarzem KW PZPR, a o czym powiadomiono I sekretarza KM PZPR.
Jako powód wskazano obawę, że w razie
zwolnienia z pracy Cichoń podejmie
działalność na pełną skalę przechodząc na utrzymanie
„KOR-owskie”. Teść Wiesława Cichonia (lekarz wojskowy Mieczysław
Mączarowski, a więc –
podobnie jak Henryk
Cichoń, ojciec Wiesława – oficer
Ludowego Wojska Polskiego) okazał się mniej „wyrachowany” od
SB, dlatego B. i W. Cichoniowie musieli się
wyprowadzić z mieszkania w bloku mieszkalnym przy ul. Gagarina do (mającego
znacznie mniej wygód) pokoju sublokatorskiego w
jednorodzinnym domku przy
ul. Wąskiej. (Usłużnym
wobec SB dyrektorem był Zbigniew Muchliński. Jeśli tu nie występuje zbieżność imion
i nazwisk, to ówczesny dyrektor Oddziału PSS
„Społem” jest tym samym człowiekiem,
który po kilkunastu latach był
wicewojewodą toruńskim, a jeszcze później – wicewojewodą
kujawsko-pomorskim; obie te
funkcje, a także kandydowanie na
posła, odbywał jako polityk Unii Demokratycznej / Unii Wolności, a więc formacji, która była bliska Wiesławowi
Cichoniowi już od czasów, gdy niektórzy
jej liderzy działali
w KSS „KOR”...) Najwyraźniej
esbecy uznali wiosną 1980 roku,
że Wiesław Cichoń był człowiekiem na
tyle zdeterminowanym, iż
byłby gotowy „postawić wszystko
na jedną kartę”,
tzn. zostać „zawodowym
opozycjonistą”...
Relacje
Wiesława Cichonia z teściem były niełatwe już wcześniej, w miarę,
jak na Cichonia spadały kolejne
szykany, owe relacje stawały się
zapewne coraz trudniejsze. To by tłumaczyło zarówno jego żywiołową
niechęć do SB
(chociaż w rozmowach
lubił przekonywać koleżanki i
kolegów, że SB to nie przeciwnik
dla opozycji, że owym przeciwnikiem
jest PZPR...), anonsowaną np. w donosie
TW „Wilk” o
mniej więcej miesiąc wcześniej.
Ta sama stressujaca sytuacja zapewne
była także przyczyną niełatwych
relacji Cichonia z kolegami w opozycji. Na to wszystko nakładała się fakt,
że wśród aktywnych działaczy
opozycyjnych Torunia Wiesław Cichoń zaliczał
się do szczególnie inteligentnych i oczytanych a także –
stosownie do tego – ambitnych. Taka zbitka cech
czyniła zeń silną
indywidualność, co też
nie ułatwiało wzajemnych kontaktów.
Nawet, gdy druga
podobnie wyrazista
indywidualność w tym
gronie, Stanisław Śmigiel, odznaczał się odmiennymi
cechami. Po prostu dwie takie indywidualności na
tle tak stosunkowo nielicznej reszty były „skazane” na
rywalizację i konflikt.
Esbekom pozostawało
„monitorować” go i „stymulować”. I tak dobrze, że nie zdołali
rozniecić tego konfliktu na skalę, jaką osiągnęli
rozbijając w 1978 roku Ruch
Obrony Praw Człowieka
i Obywatela na dwa o
identycznych nazwach, wzajemnie odmawiające sobie autentyczności (jednym kierował
Andrzej Czuma, drugim
Leszek Moczulski) i
zarzucające sobie sprzeniewierzenie społecznych pieniędzy oraz
konfidenctwo...
Zmartwienia Cichonia
były zmartwieniami Cichonia
(i jego małżonki), jednak policyjny kapus miał swoje, całkiem
inne. Nie mógł przecież dopuścić
do tego, aby
znowu być na spotkaniu opozycyjnym,
o którym SB jeszcze może nie
wie, toteż tym razem TW „Karol” nie zwlekał z zawiadomieniem bezpieki; choć
przybył na zebranie spóźniony,
wyszedł przed czasem, wymawiając się wczesnoporannym wyjazdem
nazajutrz – a przecież
mieszkał w odległości mniej więcej 100 m od miejsca, w którym to
zebranie się odbywało – i zatelefonował do bezpośredniego
przełożonego swojego oficera
prowadzącego: „Tw. ps. »Karol« przekazał
podczas błyskawicznego
spotkania, które wywołał
telefonicznie następujące informacje: - U Konrada [Turzyńskiego, w
jego pokoju w hotelu asystenckim – dopow. JS] jest spotkanie. Przyjechała Kowalska [...] – Na spotkaniu u Konrada byłem od 21.10 (zaczęło się wcześniej
*** 19.00) Byli Staszek
[Śmigiel – dopow. JS], Konrad, Kika,
Gosia (Złotucha) 2 nieznane mi dziewczyny, chłopak z DA [= Duszpasterstwa Akademickiego – dopow.
JS] Redemptorystów, ja oraz Jacek Bierezin[37] i
Kowalska[38]. Czytali
swoją twórczość, opowiadali
o pracy, trochę
o działalności opozycyjnej –
nic konkretnego. [...] Spotkanie tw. wywołał w późnych godzinach
wieczornych w dniu 25.03 br.
Odbyto krótkie spotkanie na wolnym
powietrzu [...]” (kier. Sekcji III Wydziału III, ppor. Witold Mielcarek,
„Informacja 14/80”
datowana 25 marca 1980 r., sygn. IPN By 001/565, k.
121 i 122) Tym razem z
przyczyn trudnych do
ustalenia (obawa przed
„spaleniem” konfidenta – ?) SB nie wykorzystała tej informacji dla
rozbicia zebrania.
epizod
III
drugi
kwartał 1980 r.
(wokół drugiego obiegu)
list uwierzytelniający
Tymczasem
Andrzej Olszewski cieszył się tak znacznym zaufaniem w toruńskiej opozycji,
że podzieliła się
tym zaufaniem doń ze środowiskiem
opozycji w Trójmieście. Najpierw niejako
„zbiorowo”: „W dniu 30.03.
br o godz. 23.30 tw. ps. »Karol«
poinformował mnie, iż
był u Śmigla, u którego
przebywali również: Turzyński, Kuta,
Antek z Gdańska. Śmigiel powiadomił tw.
ps. »Karol«, że w dniu 17.04. br. ma wyjechać do Gdańska na
przeszkolenie w zakresie powielania materiałów. Podał adres:
Barbara Hejcz[39]
ul. Śniadeckich 20/2
tel. 32-37-03
Zachodzi podejrzenie, że adres może nie być prawdziwy, a podany
został tak wcześnie dla sprawdzenia tw. ps. »Karol«.” (kier. Sekcji III Wydz. III
KWMO w Toruniu ppor. Witold
Mielcarek, „Notatka służbowa”, datowana
31 marca 1980 r., sygn. IPN By 001/565, k. 128).
Bezpieka toruńska uzyskała nowy trop, jednakże na sprawdzenie jego autentyczności
(przy pomocy swoich gdańskich kolegów po fachu) miała jeszcze ponad dwa
tygodnie.
Tymczasem nadchodziły
dotyczące Torunia informacje od innego donosiciela, obsługującego – ze zrozumiałych względów – głównie Grudziądz. Nic dziwnego, że
zapowiedź zebrania, zwołanego na
11 kwietnia, dotarła
przez „Wilka” już po tym
terminie, (jednak „pracujący” na
miejscu „Karol” zdążył na czas –
zob.: prof. Wojciech Polak
„Anatomia agenta. Historia tajnego współpracownika Służby
Bezpieczeństwa o pseudonimie
»Karol« (1978-1983)”, Finna, Gdańsk 2005, str. 148). TW „Wilk” w
dniu 14 kwietnia znowu relacjonował
podróż ze Stanisławem Śmiglem do
Warszawy: „Rozmowa ze Śmiglem w czasie
drogi – Konrad obecnie bardzo [powiązał] się ze Zw. Młodych Polaków w Gdańsku [chodzi
o RMP – dopow. JS] –
pisze artykuły (ostatni nr »Bratniaka«) [...] [w] piątek [11
kwietnia 1980 r. – dopow. JS] wieczór Wiesław zwołał zebranie (było
podobno 10 osób) – wystąpił aby wyrzucić »trójkę Śmigla, Kikę i Konrada« [a] mu
to nie wyszło – mimo że **
na to zebranie przyszli
później.) – ** się nie zgodzili – całkowicie zkompromitował [!] – on do tej
[pra]cy się nie nadaje – W czasie drogi wyciągnął opracowany
raport o szkolnictwie – wiozę to do Kowalskiej – raport jest opracowany widać przez
polonistę lub pedagoga obejmuje całe szkolnictwo zarówno podstawowe,
średnie i wyższe –
opracowała (Banach Krystyna –
taki był podpis. – Jak widzi pan wychodzimy z tym na teren
całej Polski. Korekty
tego robi Kowalska
wraz z Kawalcem[40].” (sygn.
IPN By 001/428, t. 2, k. 416).
Widać tu dwa wątki, przewijające się niejednokrotnie zarówno u TW „Wilk”, jak
i u
TW „Karol” – konflikty
personalne w łonie toruńskiej opozycji oraz
referat Małgorzaty Złotuchy
o szkolnictwie. Chamera nocował
u Stefana Kawalca: „Z Kawalcem dużo nie rozmawiałem ale mamy całą
noc – on poszedł do znajomych –
mam jego klucz – rano pójdę do
studentów tych od
Kiki[41]„ (sygn.
IPN By 001/428, t. 2, k. 417 rewers). To ten właśnie Stefan Kawalec i „Anka”
Kowalska mieli wykonać korektę tekstu
raportu Złotuchy przed jego wydrukowaniem. Z drugiego dnia pobytu w Warszawie
pochodzi m.in. taka oto
informacja, ważna chyba bardziej dla bezpieczniaków stołecznych: „Kolportażem (produkcją) prod*** ******* Bilski (już zna Czesia [zapewne
chodzi o Mirosława – dopow. JS] Chojeckiego)
– działa prawdopodobnie [w] »konspiracji« – o nim wie
tylko kilka wtajemniczonych
osób. Śmigiel sam wyjechał [z] W-wy o godz. 19.” (sygn. IPN By 001/428, t.
2, k. 418 awers). Na szczęście Śmigiel tym
razem, jeszcze świeżo
pamiętając wpadkę sprzed
miesiąca (podróż do Warszawy i z powrotem odbywała się podczas
weekendu 12-13 kwietnia 1980
r.), najwyraźniej wolał wracać
na własną rękę, a nie
w samochodzie Chamery,
aby ten nie o wszystkim wiedział.
Ale niejaki Bilski, utajniony
(być może do tego czasu)
przed bezpieką warszawską, przestał
być całkiem enigmatyczna postacią dzięki wtyczce z Torunia.
Oto donos
Stanisława Chamery czyli TW „Wilka” z 15 kwietnia 1980 r.: „Sprawozdanie
ze spotkania ze Śmiglem 15.IV.80 r. w Toruniu godz. 16.15-17.30 a) opowiada o aresztowaniu Konrada, Antka i
Niklaszewskiego (to że Niklaszewski dalej siedzi nie wie[42]
– U niego rewizja oraz
przesłuchanie dziewczyn ze
118. [...] b) jak układają się sprawy z Wiesławem »Wiesław szaleje« dziś znów [15
kwietnia 1980 r. – dopow. JS] zwołał zebranie na godz. 19.30 w
akademiku [...] »Nie
uważasz, że tę sprawę należy przeciąć – jaknajbardziej [!]
mówi Śmigiel – Jak Pan będzie
rozmawiał z W-wą, niech im
Pan to wszystko przedstawi –
Widać że jest przygnębiony i intenzywnie
[!] szuka poparcia. Jutro
wieczór wyjeżdża, czy na Wybrzeże – nie
szkoda – bo ja będę w Sopocie [w] wolną sobotę i spotkałbym się chętnie z
Borusiewiczem [!] – tutaj znów było
zarzekania [?], ale
ponieważ poprzednio zaprzeczył
– to
mówi – w sobotę będzie ktoś od
nas [zapewne chodzi o wizytę
Andrzeja Olszewskiego czyli TW „Karol”, który jednak do
Borusewicza nie przybył – dopow. JS] u
Borusiewicza [!] – ale to
już za późno – ja sam
się z nim postaram
zkontaktować [!] I tu znów Śmigiel –
proszę Borusiewiczowi [!] nakreślić sytuację która
powstała w Toruniu – dobrze jeśli z nim
się spotkam. Wracam w niedzielę wieczór – w poniedziałek [21
kwietnia 1980 r. – dopow. JS] zaraz się z
Panem zkontaktuję [!] – Przywiozłem trochę »Robotników« – mam tylko
przy sobie dwa egz. – to Panu dam – w sobotę lub w niedzielę –
powinno być dużo więcej.
– ****** mu materiały – ale nie chciał ich dać tylko zgodził się
odstąpić ******* [...] w tej chwili mówi że
[nie wie], jest
zaaferowany rozgrywką z
»Wiesławem« – i tutaj liczy na
mnie głównie jeśli chodzi o W-wę 15.IV.80 r. godz. 18.00” (sygn. IPN By 001/428, t. 3, k.
420-421). Niesnaski miedzy
kolegami opozycyjnymi trwały
w najlepsze, a
esbecy zacierali ręce, bo
je znakomicie „monitorowali”... W dodatku podczas owego drugiego weekendu kwietnia mogli sobie
oszczędzić zatrzymywania Śmigla, który
w tym czasie był „monitorowany” przez Chamerę...
Tymczasem do
pisemnej rekomendacji „kolektywnej”, udzielonej Olszewskiemu na
jego pobyt w
Gdańsku, doszła pisemna rekomendacja indywidualna, udzielona przez Turzyńskiego Olszewskiemu, adresowana bezpośrednio do Magdaleny Modzelewskiej, a pośrednio do
innych trójmiejskich działaczy (TW „Karol”
po wykorzystaniu w Gdańsku
przekazał swojemu oficerowi prowadzącemu ten list):
„Magda! To jest nasz przyjaciel, Andrzej
Olszewski, student UMK. Bibułę możesz mu powierzyć tak, jak gdyby mnie. Potrzebne
byłyby m. in.:
- ulotki przedwyborcze z baranami zależnie
od tego
- »Robotnik« nr 45
ile jeszcze masz
- program liberałów tego
Jeszcze trochę nowości z Młodej Polski:
- Bratniak ^ 20
- [Kuśmierek]
zależnie od tego ile
- [Bądkowski] on jeszcze zechce się
obłowić
- [Bartyzel]
Jeśli
masz jeszcze coś dobrego, to już sami uzgodnicie, czego i ile on weźmie.
Daj mu jakiś »glejt« na użytek Bogdana [= Bogdana Borusewicza] i
Piotra Kapczyńskiego[43]
– oni nie znają mojego pisma[44].
Magda Modzelewska Bogdan Borusewicz
ul. Fromborska 5 ul. 23 Marca 96 m. 24
Gdańsk Przymorze Sopot
Najprawdopodobniej 8
i 9 maja odwiedzi Gdańsk
delegacja JÉC (Jeunesse Étudiante
Chrétienne) i MIÉC (Mouvement International des Étudiantes
Catholiques) dwóch federacyjnych organizacji. Głównym gospodarzem
ich jest Klub
Inteligencji Katolickiej
warszawski, stowarzyszony z
jedną z nich).
Interesuje ich zwł[aszcza] sytuacja
młodzieży chrześcijańskiej w
Eur[opie] Wsch[odniej], a więc
DA [= Duszpasterstwa
Akademickie – dopow. JS], KIK-i
[= Kluby Inteligencji Katolickiej – dopow. JS] a także
ugrupowania opozycyjne. Tym ostatnim dajcie znać! Bliższe dane u Bogdana Lufta[45]
(Warszawa, tel.: 44-11-03, ul. Balonowa
23). Delegacja do
Gdańska będzie 2-3 osobowa. Chodzi m. in. też o
noclegi. Rad bym znaleźć sposób,
w jaki dotarłyby do mnie odpowiedzi
na te pytania (z kartki do
Arama[46]
& Olka[47]) których aktualność niedługo się
skończy. Pozostałe trzy terminy kontaktu (Gdańsk, Warszawa, znów
Gdańsk) mogą po
kolei nie wypalić – tak jak teraz nie wypaliła mi niedziela 13 IV[48] (co prawda naznaczona nie na wyjazd). Serdecznie Ciebie i Innych pozdrawiam[.] Konrad” (sygn. IPN By 001/428, t. 3, k. 141). Wzmianka
o Warszawie prawdopodobnie odnosi się do II
ogólnopolskiego spotkania uczestników
RMP, które rzeczywiście odbyło
się w stolicy podczas weekendu
19-20 kwietnia 1980 r. Nawiasy prostokątne wokół
nazwisk widnieją już
w oryginale cytowanego dokumentu
– kontekst sytuacyjny wskazuje na to,
że autor listu do
Modzelewskiej miał na
myśli następujące publikacje „drugoobiegowe”: Józef Kuśmierek, „O
czym wiedziałem”,
Wydawnictwo Młoda Polska
Warszawa 1979; Lech Bądkowski, „Twarzą do przyszłości”, Wydawnictwo Młoda
Polska, Gdańsk 1980; Jacek
Bartyzel, „»Kryzys« czy
»Przesilenie«. Mesjanizm
jako próba przezwyciężenia świadomości katastroficznej”, Wydawnictwo Młoda
Polska, Łódź 1979.
Goście z
zachodnich organizacji młodzieżowych byli w
Duszpasterstwie Akademickim u
oo. Jezuitów w Toruniu niedługo przedtem, prawdopodobnie 8 i 9 kwietnia. Turzyński był tam na spotkaniu
z
nimi. Nie byłby sobą (tzn.:
człowiekiem próżnym), gdyby nie skorzystał
z okazji do
popisania się czymś, co ewentualnie dobrze
umiał (a przynajmniej – w miarę skutecznie takie sprawiał
wrażenie): młodym ludziom towarzyszył ksiądz, mówiący po
kastylijsku (czyli w tzw.
„języku hiszpańskim”), i Turzyński,
przez nikogo o to nie proszony, samozwańczo wszedł w rolę tłumaczącego
na żywo słowa księdza, zaś troszkę zaskoczonym współobecnym odpowiedział zgodnie z prawdą, ale przecież
– nie bez widocznej chełpliwości: „el español es facil” (= „hiszpański jest łatwy”),
a korzystał z zwyczajnie z tego, że ksiądz mówił powoli, wyraźnie, z
potrzebnymi tłumaczowi przerwami.
Oficer prowadzący starannie
odnotował niesmowity zbieg korzystnych (dla SB) okoliczności (druga rekomendacja dla kapusia): „W dniu
dzisiejszym K. Turzyński przekazał tw. list który pozwoli
na [nawiązanie] kontaktów na
terenie Gdańska – odpis listu w
załączeniu. Do Gdańska tw. uda się w piątek lub sobotę, a
powróci w niedzielę wieczorem lub poniedziałek rano. Po przyjeździe
[nawiąże] ze mną kontakt. T.W. nie rozmawiał z K. Turzyńskim i nie ustalono czy
ma literaturę p[rzynieś]ć zaraz po przyjeździe
czy później –
najprawdopodobniej zgłosi się do
niego Konrad Turzyński. O fakcie wyjazdu po literaturę wie tylko tw. i
Konrad. [...] Spotkanie
odbyłem na wolnym powietrzu,
uczestniczył w nim
kierownik sekcji III
– ppor. Witold Mielcarek [...] za wykonanie
zadania na terenie Gdańska – wręczyłem tw. 1000 zł.” (insp. sekcji III Wydz.
III ppor. Roman Zielenkiewicz, „Informacja
19/80” datowana 17 kwietnia 1980 r., sygn. IPN By 001/565, k. 140).
Oto, jak
po powrocie z
Gdańska TW „Karol”
zrelacjonował wywiązanie
sie z wykorzystania
otrzymanej rekomendacji: „Wyjechałem
do Gdańska w
piątek wieczorem. Po przyjeździe do Gdańska udałem się do
Magdy M. (18.00). Nie było jej w domu. Porozmawiałem z
jej siostrą Zosią, zna ona również Konrada i
Staszka. Powołałem się
na karteczkę, która
otrzymałem od Konrada. Z
Zosią nie poruszaliśmy spraw opozycji. Następnie udałem się do Andrzeja
Kapczyńskiego [=
brat Piotra Kapczyńskiego – dopow.
JS], gdzie również pokazałem
list. Powiedział, że jeżeli
będę przyjeżdżać mam
go uprzedzić i przygotuje wtedy
literaturę dla Torunia.
Dostałem od niego Barańczaka wiersze,
Gombrowicza »Kosmos«. Ok. 20.00 ponownie udałem się
do Magdy, gdzie czekałem do 21.30. [...] W sobotę o 10.00 poszedłem do
Magdy. Dała mi »Głosy« – listopad, grudzień, wrzesień, październik 1979 – 2 egzemplarze; 2 plakaty
wyborcze (rysunek barana wrzucającego
karty); 4 »Bratniaki«, 16, 17, 18, 19; kalendarz Niezależnego Instytutu
Wydawniczego – zdjęcia, m. in.
Piłsudski, Wyszyński, Wojdyłło[49], Paderewski; »Program liberałów« – maszynopis; zawiadomienie o
mszy św., która
ma być w środę w kościele Dominikanów
(obok hali) za
Katyń; Sołżenicyn, »Nauczać bez Kłamstwa«[50]. Odradziła mi
udanie się do Borusewicza, gdyż
mogę zostać zatrzymany. Będą obchodzić rocznicę 3 Maja. Orientowała
się na
temat toruńskich układów w opozycji. Większą sympatią
darzy Staszka i Konrada niż
Wieśka, który jest raczej nie lubiany. Rozliczenie
za literaturę Konrad
ma przesłać lub przywieźć. Ok. 12.30 wyszedłem od niej i
pojechałem do Wrzeszcza do Barbary Hejcz. Barbary w domu nie było a jej mama wychodząc zostawiła mnie na 1,5
godziny samego w mieszkaniu.
Barbara przyszła o
14.00 i zaprowadziła mnie do
Błażeja W.[51]
–
Wrzeszcz, ul. Danusi, który
wyjaśnił mi technikę powielania. Powiedział mi, że
technika powielania ramką
jest skomplikowana, wymaga udziału
fachowca – fotografika. [...]
Opisał mi dużo prostszą technikę,
mówiąc, że »Bratniak«
był tak produkowany i zawsze wychodził
w terminie, a
nie jak obecnie gdy robiony jest
na maszynie. Dodał, że można
przygotować dużą porcje ulotek w 2 – 3 godziny. [...] Dodał, że spodziewa się,
że osiągniemy szybkość i dobre wyniki.
Powiedział, że nie możemy pójść
do drukarni, gdyż jest nieobecny człowiek, który ma tam bezpośrednie wejście.
U osób[,] u których byłem[,]
nie widziałem literatury bezdebitowej, a to co otrzymałem
to po to wychodzili na zewnątrz ok.
15 minut. Ok. 16.00 wyszliśmy od
niego i rozstaliśmy się z Barbarą. Następnie udałem się do Piotra [Kapczyńskiego
– dopow. JS], ul. Sztormowa 7b,
10 piętro, m. 31, od niego
wziąłem 3 egzemplarze broszury
»Sekretarze i robotnicy« [poprawnie: „Robotnicy i sekretarze” – dopow.
JS]. Dłuższej rozmowy z nim nie prowadziłem. [...] Otrzymaną
literaturę mam przekazać Konradowi lub Staszkowi, prawdopodobnie ktoś z nich
przyjdzie do mnie” (ppor. Zielenkiewicz, „Informacja nr 20/80”,
datowana 21 kwietnia 1980 r.,
sygn. IPN By
001/565, k. 141). Tak więc „prowincjonalny” Toruń, do którego
bibułę przywoziło się z Gdańska i z Warszawy, był pomimo tego (albo raczej –
właśnie dlatego) wcale nienajgorszym (dla SB, rzecz jasna) miejscem obserwacji opozycjonistów tromiejskich i stołecznych, skoro do Kuronia i
Lityńskiego (KSS „KOR”),
Modzelewskiej (RMP), Kapczyńskiego i
Wyszkowskiego (KZ WZZ W) docierali konfidenci SB, działający pośród
niewielkiego, toruńskiego środowiska
opozycyjnego...
Może zwracać
uwagę dziwna zbieżność:
Magdalena Modzelewska, która – według
wszelkiego prawdopodobieństwa
– nie
znała Wiesława Cichonia osobiście,
wyraziła się o nim podobnie mało pochlebnie jak – znający go –
donosiciel Stanisław Chamera w trzy
miesiące wcześniej. Si duo dicunt idem, non est idem… Modzelewska posiadała prawdopodobnie wiadomości o
Cichoniu, przefiltrowane przez skonfliktowanych z nim Śmigla
i Turzyńskiego (tych
obydwu znała i
darzyła zaufaniem), toteż źródło jej opinii nie miało nic wspólnego z brudnymi motywacjami
konfidenta „Wilka”.
w obronie „NOW-ej”
Ledwo esbek „opracował” jeden donos A.
Olszewskiego, a już miał odeń następny, który też dotyczył bibuły, ale nie tej
z Gdańska, a innej, ze
stolicy: „W dniu dzisiejszym t. w. ps. „Karol”
poinformował mnie telefonicznie, że w dniu
wczorajszym uczestniczył w spotkaniu
w Duszpasterstwie Akademickim
z B[ohdanem] Cywińskim.
Spotkanie rozpoczęło się o godzinie 20.00 w
kościele a zakończyło o godzinie 22.30
w salce Duszpasterstwa Akademickiego.
Wśród uczestników znajdowali
się m. in. S. Śmigiel, Ochojska,
Złotucha, Turzyński, Kuta. W czasie prelekcji B. Cywiński poruszył problemy etnograficzne i kulturowe – na
temat opozycji nie
mówił wprost ale dla osób zorientowanych w jego poglądach
było zrozumiałe [!].
K. Turzyński i
Kuta przekazali t. w.
informację, że byli w Warszawie i przywieźli literaturę. Odnośnie
literatury, którą przywiózł t. w. – Konrad Turzyński nie wykazał większego
zainteresowania, stwierdzając, że
może po nią wpadnie. Ponadto
poinformowali t. w., że w dniu 22.04 na terenie
Maiusa [budynek Collegium Maius UMK – dopow. JS] zorganizowany będzie
kolportaż, prawdopodobnie w godzinach rannych. W przypadku pogłębienia tej informacji t.
w. natychmiast powiadomi”
(inspektor sekcji III Wydziału III ppor. Roman
Zielenkiewicz, „Notatka służbowa”, datowana 22 kwietnia 1980 r., sygn. IPN By 001/565, k. 145).
Role tych
dwóch donosicieli (Chamery
i Olszewskiego)
niejednokrotnie sie przeplatały. Normalną regułą
prowadzenia tajnych współpracowników
było to, aby jeden nie mógł wiedzieć o roli
drugiego – w ten sposób żaden nie miał pewności, czy jego donosy nie
zostaną zweryfikowane (albo – sfalsyfikowane!) przez innego donosiciela. Tym razem weryfikacja (tego
szczegółu, że w trakcie ostatniego
weekendu przywieziono większą ilość „bibuły” z
Warszawy do Torunia)
nastąpiła bardzo rychło: „22.IV.80
r. godz. 17-18 – Toruń Spotkanie z Śmiglem – Problematyka: sprawa
zatrzymania Niklaszewskiego – chciałem
mu zrobić odwołanie [od orzeczenia kolegium – dopow. JS] po sprawie powiedział, że woli sam bo
musi nadać temu
charakter polityczny posłał ale po terminie – byłem w Wąbrzeźnie ściągnąłem jego siostrę
– miała widzenie dopiero ona mi powiedziała – że [Bolesław Niklaszewski
– dopow. JS] ma brak jednego
płuca – a drugie
też ma uszkodzone przez gruźlicę
[...] [Śmigiel – dopow. JS] wyraża
się negatywnie o Miklaszewskim[!] – dość
że chory to zachciewa mu się być bohaterem politycznym. – [...] Konrad był
ostatnio w W-wie wrócił w poniedziałek rano – Czy ma jakieś
materiały – tak większą ilość
broszur – »Robotnicy i sekretarze« (swego czasu przekazałem jeden egzemplarz – ile możesz
dać 20 egz. – dobrze przy następnym
spotkaniu. Przypuszczalnie przywiózł Konrad z W-wy (chodź
[!] jak się
nie mylę jest to chyba wydawnictwo z
Wybrzeża). [...] Jak tam sprawy z Wiesławem – niedobrze chodzi
i rozgłasza niewiarygodne plotki – Pytam np. jakie – tłumaczył
zawile, mieszając dziewczyny, ale o jakie plotki chodzi nie
dowiedziałem się. [...] Śmigiel mówi niech Pan z nim nie rozmawia – dlaczego? – Ja z nim chcę rozmawiać a on nie
chce? – no ale [tutaj] jest sytuacja odwrotna – on chce ze mną rozmawiać
– i przyzwoitość wymaga – aby go
posłuchać – Widać było zaintrygowanie na jego twarzy – Plany Śmigla Na 1 maja raczej KOR z W-wy nie nic
[!] przewiduje – okolicznościowe ulotki
sa możliwe na dzień 3.V.80 r. Do 1 maja nie przewiduje
żadnych przyjazdów [z]
zewnątrz – sam musi upłynnić się, aby nie zostać zatrzymany. W
załączeniu komunik. KOR
36 i 37 otrzymany od Śmigla 22.IV.80. [...] W czasie spotkania
wręczono tw. szynkę i
golonkę wartości 310,-.”
(płk. Z[ygmunt] Grochowski, „Informacja
nr 52/80”, na
podstawie donosu TW „Wilka”,
datowanego 22 kwietnia 1980 r.,
sygn. IPN By 001/428, t. 3, k.
427 rewers, k. 428 i 429 całość, k. 430 rewers). No, oczywiście: łatwiej jest
zapłacić w gotówce niż w naturze
(i dlatego wynaleziono pieniądze...), skoro więc tym razem „Wilk”
dostał gratyfikację za
donosy w postaci
wyrobów mięsnych,
najwidoczniej stało się
tak na jego specjalne życzenie (specjalne –
jednak bynajmniej nie specjalnie wygórowane, jak na możliwości
SB...), adekwatne widocznie
do drapieżniczej natury „Wilka”.
Skoro Andrzej
Olszewski cieszył się wystarczającym zaufaniem swoich toruńskich
kolegów, aby zostać wysłanym do Gdańska po „bibułę”, to
kolejne przesiewzięcie w
tym samym miesiącu – protest
przeciwko represjonowaniu tych,
którzy w Warszawie pracowali w
niezależnej poligrafii – też było czymś, do czego Olszewski został
dopuszczony. Znowu wspomina
Krystyna Kuta: „Wydarzyła się jeszcze jedna piękna historia. Wtedy
siedział M. Chojecki, szef »Nowej«[52].
Trwała akcja ulotkowa na rzecz jego
uwolnienia; w Toruniu również
taką przygotowywaliśmy. Dzień przed akcją w pokoju bez
podsłuchu robiliśmy »bomby« ulotkowe[53].
Ulotki nizało się na nylonową żyłkę z dłuższym, zakończonym
pętelką, końcem. Pod żyłkę wsuwało się kawałek »sreberka« od czekolady i
papieros ma[r]lboro, który – raz
zapalony – nie gasł. Taki »ładunek« układało się na skraju dachu wieżowca, zapalało papieros
i... było jeszcze 10
minut na bezpieczne
oddalenie się. Ulotki
pięknie się sypały. To był
warszawski pomysł z »Mikrusa«: Teodora Klincewicza (dziś znany
działacz »S«[54]), Krzyśka
Lachowskiego i Witka Karpińskiego[55] (dziś
tacy sami szarzy ludzie jak ja).
Umówiliśmy się, że zrzucimy
»bombki« o 15.55. Niestety, na
długo przed wyznaczoną godziną
zatrzymani zostali Staszek
Śmigiel i Konrad Turzyński. Mnie
ostrzeżono w pracy
(studiując pracowałam jako
pomoc kuchenna w stołówce
UMK). Na Andrzeja
Huniewicza i Roberta Ziemkiewicza SB czekała w akademiku. Oni też
zostali ostrzeżeni; ich »bomby«
znaleziono w akademiku. Ostatni, Andrzej Olszewski, nie umiał
się przekonywująco wytłumaczyć,
co robił... Z pracy poszłam na zajęcia.
Potem wracałam[56] w
towarzystwie dziekana Wincławskiego. Przy akademiku była
obstawa, ale wiedziałam, że przy
dziekanie mnie nie zaczepią. Poprosiłam,
żeby dziekan odprowadził
mnie na schody.
Doc. Wincławski o nic
nie pytał, spełnił moją prośbę. Oni, oczywiście, wpadli za mną, ale ja zniknęłam w pokoju Krystyny
Różyczki. Wtedy jeszcze esbecja nie
miała śmiałości przetrząsać akademików. Postanowiłam swoją »bombę« zrzucić.
Przebrałam się w płaszcz Krystyny, włosy
schowałam pod beret,
jaskrawo się wymalowałam. Nie
poszli za mną. »Bombę« spuściłam z wieżowca z napisem »Elana«.
Kiedy wracałam, zostałam rozpoznana, ale udało mi się
uciec. Przez dłuższy czas nie mogłam wyjść z gościnnego pokoju K.
Różyczki. Nie mogłam dać się
złapać. Liczyłam się z tym, że Staszek
i Konrad będą
potrzebować pomocy. Krystyna przygotowywała się na »Turniej Jednego Wiersza«. Ja z założenia nie brałam
udziału w oficjalnym życiu studenckim, bo wydawało mi się koncesjonowane, [nie]
wychylające się. Ale Krystyna namówiła mnie
wtedy na udział
w konkursie. Zajęłam
II miejsce, za Włodkiem Kowalewskim. A Staszek i Konrad
zostali zwolnieni – bez kolegium. [...]
Mój nagrodzony wiersz.
Nigdy bym nie pomyślała wtedy, w marcu 80-go [chodzi o czas powstania wiersza – dopow.
JS], że się spełni,
ale – tak na marginesie – miewam prorocze wiersze. Szczególnie wtedy,
gdy czuję, że wiersz jest dobry. A
tamten brzmiał tak [pisownia i układ wiersza jak w powołanym źródle – dopow.
JS]:
Poloneza czas zacząć
z Placu Konstytucji,
Na kamieniu niech rodzi się żal Ogińskiego
i echem broczą mury odarte z plakatów.
Poloneza czas zacząć
płynnego jak wstęga
i chmurnego jak Wisła.
Niech zagarnie
to plemię koczujące nocą pod sklepami
lub na przystankach. Oślepłe latarnie,
ślepe uliczki i dalekobieżne pociągi,
nocnych stróżów i przydrożnych świętych
z szos wszystkich,
tych, co węszą i tych, co skrywają
słów wolnych kilka...
Poloneza czas zacząć. Niech ze snu poruszy
ziemię tę zanim przeniknie ją kwiecień
i na jej grzbiecie spokojnie drzemiących
między budzikiem a zmierzchem niedzieli
obywateli serca pokornego,
dla których dotąd nie zabrakło chleba,
wstać każe, świece pozapalać, szukać
tej Polski, która jeszcze nie zginęła.”
(Małgorzata Skuczyńska,
„Zwykły szary człowiek. Z
pominięciem pytań zapis rozmowy z
Krystyną Kutą”, „Przegląd Pomorski. Pismo społeczno-kulturalne”, nr
1(20) z 1991
r., str. 18 i 19.) Właśnie Kuta jest warta tego
przydługiego cytatu, jako jedyna, która
z owej przygody wyszła zwycięsko –
wbrew wszystkim trudnościom!
Krystyna Kuta
dobrze pamiętała – pierwsze podejrzenia wobec Andrzeja Olszewskiego zaistniały właśnie po tej
nieudanej akcji ulotkowej z 25 kwietnia
1980 r. Ale jednoznacznego dowodu wtedy przynajmniej nie było i
TW „Karol” nadal
pełnił swoją konfidencką rolę wśród toruńskiej opozycji. Oto, jak zaczał
się „monitoring” owej akcji ulotkowej
ze strony SB za pośrednictwem TW
„Karol”: „W dniu dzisiejszym odbyto krótkie spotkanie z tw. ps. „Karol”,
który przekazał następujące informacje: 1. W dniu 22.04. Śmigiel
w rozmowie z tw. stwierdził, że przywieziono
z Warszawy 8 tysięcy ulotek dot.
M. Chojeckiego (w niedzielę
przywiózł [!] Śmigiel, Turzyński,
Kuta). Ulotki te mają być w najbliższym czasie rozrzucone. Śmigiel chce
zorganizować szeroką akcję.
Kontaktował się z
grupą Cichonia chcąc włączyć ich do akcji kolportażowej, ale odmówili. W
tej sytuacji będzie działał na
własną rękę. Miejsca składowania
ulotek tw. nie zna. [...]” (ppor.
Witold Mielcarek, „Informacja
21/80 na podstawie ustnej relacji
tw. ps. »Karol«”, datowana 23 kwietnia 1980
r., sygn. IPN By 001/565,
k. 146 awers). Andrzej
Olszewski miał w tej akcji również brać
udział, jednak otrzymany od Śmigla rulon ok. 1000 ulotek już 24
kwietnia wieczorem przekazał
swojemu oficerowi
prowadzącemu. Nazajutrz można było podsumowywać: „W dniu 25.04.80 r.
o godz. 20.30
odbyłem spotkanie z tw. ps. »Karol«.
Poinformował, że K.
Kuta, jeżeli bedzie stosowała się do wytycznych S. Śmigla, nie dokona już kolportażu. Ustalone
było, że w sytuacji zaistnienia podejrzeń o możliwości wpadki
kolporterzy mają jak najprędzej
ukryć się w miejscach nieznanych SB,
a materiały będą wykorzystane przy następnej dużej
akcji. Nie mieli kolportować na własną rękę poza terminami wyznaczonymi przez S. Śmigla. Tw. poszedł
aktualnie do DA[57], gdzie byli
umówieni. Jeżeli spotka K. Kutę przekaże jej legendę, iż rozrzucił materiały w
wieżowcach na Słowackiego, ale jeszcze gdy tam
był przyjechała milicja.
Uciekł i nie był do tej pory w
domu. Jeżeli powiedzą mu, że S. Śmigiel i K. Turzyński siedzi[,] uda przestraszonego i pójdzie
spać do kolegi w DS-11. Zadania:
Ustalić miejsce pobytu
K. Kuty i A. Huniewicza
oraz miejsce przechowywania
pozostałych ulotek. Uzupełnienie Wg tw. są jeszcze dwie paczki – jedną ma
Śmigiel, drugą – Kuta.”
(kier. Sekcji III
ppor. W[itold] Mielcarek, „Notatka
służbowa” datowana 25
kwietnia 1980 r., sygn. IPN By
001/565, k. 149).
Wyjazd do Warszawy podczas
trzeciego weekendu kwietnia
był znany Służbie Bezpieczeństwa
(przynajmniej, gdy chodzi
o udział Śmigla w tym wyjeździe)
z kilkudniowym wyprzedzeniem –
już z donosu Chamery z 15
kwietnia.
Kolejne spotkanie
„Karola” z podporucznikiem Mielcarkiem (zastępującym oficera prowadzącego – ppor. R.
Zielenkiewicz był na zwolnieniu chorobowym) odbyło się w samochodzie,
zaparkowanym za miastem. Oto treść
kolejnego donosu „Karola”: „Wczoraj [=
25 kwietnia 1980 r. –
dopow. JS] o godzinie 8.45 [naturalnie:
wieczorem – dopow. JS]
poszedłem do Duszpasterstwa
Akademickiego na spotkanie
z ludźmi, którzy uczestniczyli w
akcji. [...] Dowiedziałem się od Ani [= Anny Czerwińskiej –
dopow. JS] i Gosi [= Małgorzaty Złotuchy – dopow. JS], że
SB robiła rewizję u Andrzeja Huniewicza, który ukrywał się
przez cały ten czas, jak i
później w pokoju obok. Dowiedziałem się również, że poszukują Kikę [=
Krystynę Kutę – dopow. JS],
która kryje się również u koleżanek w akademiku.
[...] W rozmowie
uczestniczyły osoby: Wiesław
Cichoń, Ania [Czerwińska], Gosia
[Złotucha] i
ja. Kuta po
powrocie z Rubinkowa [tak
nazywa się jedno
z osiedli mieszkaniowych w
Toruniu – dopow. JS] do
akademika wróciła [ok.] godz. 20.00 i być może wchodziła przez okno. Mówiła
Ani, że rozrzuciła ulotki! Cichoń
podał to pod wątpliwość mówiąc,
że gdybyśmy przeszukali śmietniki,
to byśmy znaleźli cały rulon. Kuta chodzi ubrana w
brązową kurtkę z kapturem, który często nasuwa na głowę.
Osoby uczestniczące w rozmowie snuły domysły kto sypnął, gdyż SB już o
11.00 wiedziała. Podejrzenia
padały w stosunku do wszystkich
osób. Powiedziałem im, że wrzuciłem ulotki na Słowackiego, tak
jak to
wcześniej uzgodniliśmy. Uważam,
że wskazane by było
utwierdzenie innych, że jest to prawdą, np. przy przesłuchaniu
rozpytując ich o
kolportaż w jednym wieżowcu na
Słowackiego. Myślę, że taka
taktyka podbuduje mój
autorytet u Cichonia. Cichoń
aż płakał ze złości, że Śmigiel zepsuł mu robotę, gdyż
planował to samo w poniedziałek. Dowiedziałem się, że miały to być takie
same ulotki, tylko przez kogoś
innego wydane. W tej sytuacji, obawiając się ciągłej obstawy, akcja nie odbędzie
się. Poza tym Cichoń mówił, że planuje zrobić akcję pierwszomajową, ale [to]
też jest wątpliwe. Uważam, że można przez pewien czas wyłączyć z działalności obie grupy pozorując ciągłą
obstawę, bo tego się obawiają
i od tego uzależniają akcję.
Mieli do mnie pretensje, że dałem
się wciągnąć w
akcję Śmigla, mimo że głosowałem za izolacją Staszka od działalności. Śmigiel obecnie jest całkowicie
w ich oczach spalony i
można już mówić o całkowitej
izolacji Śmigla, Kiki oraz Konrada. W tej chwili jest taka sytuacja,
że gdybym opowiedział
się po stronie Śmigla, uważany
byłbym za idiotę.
W związku z tym muszę przejść na stronę Cichonia
i włączyć się w działania jego grupy. Będę się jeszcze starał oscylować
wokół Śmigla, myślę, że i tak będzie mi mówił
o swoich rozmowach,
taką ma psychikę i brak mu
ludzi, którym mógłby powiedzieć.
Gdyby Śmigiel dostał kolegium[,] to grupa Cichonia nie będzie robiła
składki na wykupienie go.[...]” (kierownik
Sekcji III Wydziału
III, ppor. Witold Mielcarek, „Informacja 22/80”, datowana 26 kwietnia
1980 r., sygn. IPN
By 001/565, k. 151-152).
Jak widać, TW
„Karol” podpowiadał
bezpieczniakom, jak mają postępować, aby go uwiarygodnić wobec
kolegów. Widocznie zdawał sobie sprawę, że znalazł się o krok od
zdekonspirowania jego agenturalnej roli. Ale nie zapominał o
referowaniu trudnych relacji
między Śmiglem a
Cichoniem – wiadomość o jego
bardzo emocjonalnej reakcji
była tym „smakowitszym” kąskiem
dla esbecji, zreszta
bywały jeszcze smakowitsze...
Znamienne, że
między donosem Chamery
z 23 lutego a donosem
Olszewskiego z 26 kwietnia jest także i ta różnica, że w ciągu tych dwóch miesięcy
inwigilowane środowisko
uległo już na tyle
zdezintegrowaniu, iż zanikała gotowość do solidarnego dźwigania
kary grzywny, która
mogła by zostać
nałożona na kogoś
z uczestników działalności (na przykład za „zaśmiecanie miasta”, jak w
wypadku Niklaszewskiego).
znowu druk i kolportaż
„Monitoring” środowiska
współpracowników KSS „KOR” w Toruniu przez Andrzeja
Olszewskiego w niemałym
stopniu polegał na relacjonowaniu – i podsycaniu –
rywalizacji między Stanisławem Śmiglem a Wiesławem Cichoniem. Każde
niepowodzenie którejkolwiek z obydu grup
wewnątrz tego środowiska
było dobrą okazją do pogłębienia
konfliktu, co tym
razem omal nie doprowadziło do zasadniczego zerwania. TW „Karol”
relacjonował: „Wiesiek rozmawiał po wpadce Staszka
z »autorytetami« Torunia, m. in. Zofią
Mocarską, którzy
powiedzieli, że to
co robimy jest
zbyt poważne aby oglądać
się na sentymenty. Należy szybko
i całkowicie odłączyć się od Staszka.
17 maja Konrad [Turzyński – dopow. JS],
Kika mają jechać do Gdańska po literaturę. Prawdopodobnie
odbiorą od Magdy [Modzelewskiej – dopow. JS].
Ze względu na to, że ja
załatwiałem tą sprawę wskazane by było
złapanie ich na terenie Gdańska.
Złotucha u siebie literatury nie
posiada, odbiera literaturę
z DS 11. Dzisiejsza akcja kolportażowa miała odbyć się
w godzinach obiadowych, ale ze
względu na to, żeby wszyscy zdążyli ukryć się ma być przesunięta. [Piotr] Jankowski jest
na obozie w Beskidach. Akcję mogą wykonać
ludzie z Bydgoszczy. Turzyński przed
tygodniem pytał mnie o adres Hesinga[58]”
(insp. Sekcji III Wydziału III,
ppor. Roman Zielenkiewicz, „Informacja 23/80”, datowana 30 kwietnia 1980 r., sygn. IPN By 001/565,
k. 153 awers). W tym samym
dokumencie oficer prowadzący napisał
od siebie: „Podczas spotkania
wręczyłem tw. 2000 zł tytułem
wykonania zadania operacyjnego w dniach 24-24 bm. W
spotkaniu uczestniczył kierownik
Sekcji III Wydziału
ppor. Witold Mielcarek.” (tamże, k. 153 rewers). Jak miało się
okazać, mimo tak hojnego
wynagradzania (te 2000 zł to tylko jeden z wielu przykładów!) TW „Karol” w ciągu
najbliższych 4 miesięcy nadal miał do czynienia z tym samym środowiskiem
– poróżnionym, lecz nie rozbitym, a nawet wzmocnionym o nowe
osoby. Olszewski tym razem podpowiadał
esbekom, nie to,
kogo i o co mieliby „rozpytywać”
na przesłuchaniu, ale –
kogo gdzie należałoby schwytać...
Młody
adept bezpieczniackich wszechnauk
w uczelni imienia „Krawego Felka”
tak oto po
kilku latach relacjonował tę sytuację: „W grupie toruńskiej nastąpił definitywny
rozłam, nie poprawiła sytuacji próba
mediacji podjęcia [!]
przez Baranowskiego[59].
Powstały dwie grupy: 1 grupa –
Stanisław Śmigiel, Konrad
Turzyński, Krystyna Kuta,Małgorzata
Złotucha [...] 2 grupa – Wiesław
Cichoń, Katarzyna Kałamajska,
Anna Czerwińska, Alina
Walukiewicz, Janina Ochojska.”
(mł.
chor. Kazimierz Pakuszewski, „Powstanie i działalność nielegalnych grup opozycyjnych na
terenie woj. toruńskiego w
latach 1975-1981”, Legionowo
1983, str. 86 – sygn. IPN By
075/16). Jego (urzędowy?)
optymizm był jednak troszeńkę
na wyrost – i
chyba autor dostrzegł
możliwość zaprzeczenia
samemu sobie, toteż nieco dalej pominął Wiesława
Cichonia jako współuczestnika
przygotowań do zredagowania i ogłoszenia owego sierpniowego
apelu: „Stanisław Śmigiel i Konrad Turzyński zredagowali list »Do mieszkańców
Torunia« (Toruń 22.08.1980 r.)” (tamże, str. 88). TW „Karol”
meldował co prawda o tarciach między
Cichoniem a Śmiglem (jak to zostanie pokazane w epizodzie V), ale
młodszy chorąży SB
najwyraźniej nie wszystkie esbeckie
dokumenty zobaczył, albo
przyglądał się im nie dosyć uważnie...
Naczelnik Wydziału
Śledczego KW MO miał powody do satysfakcji: 25 kwietnia u Konrada Turzyńskiego
znaleziono 364 ulotki (oraz „19 broszur
i wydawnictw KSS-KOR,
Ruchu Młodej Polski
i Niezależnej Oficyny Wydawniczej”), u Stanisława Śmigla dwie pojedyncze kartki
„bibuły” (żadna z nich nie była ową ulotką formatu A-6
w obronie Chojeckiego), ale za to samego Śmigla zatrzymano, u Andrzeja Huniewicza odwrotnie – nie zastano (w
domu studenckim) człowieka, ale za to wpadło 537 sztuk
ulotek, które miały być rozrzucone. Dalej autor meldował: „[...] drogą operacyjną przejęto około 1000 sztuk ulotek o
wspomnianej wyżej treści” (ten żargonowy eufemizm oznacza, że TW „Karol”
jeszcze poprzedniego dnia przyniósł
swojemu oficerowi prowadzącemu tę porcję ulotek, którą on miał rozrzucić).
Na koniec: „O wrogiej i
antysocjalistycznej działalności Konrada
Turzyńskiego – Komendant Wojewódzki MO w Toruniu
zamierza poinformować
stosownym pismem Rektora UMK.” (szyfrogram naczelnika
Wydziału Śledczego Komendy Wojewódzkiej MO w Toruniu, ppłk. Eugeniusza Gawrońskiego do
naczelnika Wydziału Inspekcji
Biura Śledczego MSW datowany dnia
25 kwietnia 1980 r., sygn. IPN
By 082/143, t.1, k. 194-195).
Pismo płk. Marcinkowskiego do prof. Bohra zostało nadane
już nazajutrz (l.dz.
A-346); tak oto zamiast tego, by
opozycja poskarżyła się posłowi Bohrowi na postępowanie
funkcjonariuszy KW MO, szef tej Komendy
poskarżył się rektorowi Bohrowi na działalność opozycji.
Bezpieka
zadawała się ze środowiskiem akademickim Torunia, część esbeków była
absolwentami UMK właśnie, co nie
przeszkadzało w pomyłkach
mieszających nazwisko opozycyjnego studenta i (co
prawda, podobnie brzmiące)
nazwisko znanego profesora uniweryteckiego: „W dniu
dzisiejszym t. w.
ps. »Karol« poinformował mnie
telefonicznie, że w dniu 7 bm. miało odbyć się o godzinie 19.00 spotkanie
u Konrada Turzyńskiego w Hotelu Asystenckim z
redaktorem »Głosu« – prawdopodobnie M. [!] Macierewiczem[60].
Spotkanie organizowała K. Kuta,
która z N/N kobietą czekała na dworcu
na prelegenta od
godziny 16.00 – 18.00.
Ok. 18 przyjechała do Turzyńskiego a n/n kobieta nadal była na
dworcu. W spotkaniu uczestniczyć miało 13 osób, spośród których t. w. znał Śmigla,
Turzyńskiego i Kutę.
Byli tam N/N
absolwent Politechniki Gdańskiej (z
krótką brodą, prawdopodobnie Heniek[61]), jedna osoba z germanistyki a pozostałe
osoby z polonistyki.
Zebrani ok. 19.20 –
20.00 zaczęli rozchodzić się,
a po 20.00 Kika zadzwoniła
do Warszawy i uzyskała informację,
iż N/N osoba – prelegent nie wyjechała z Warszawy. Spotkanie
odłożono na inny,
bliżej nieokreślony termin. O
spotkaniu t. w. został
poinformowany przez Andrzeja Hutnikiewicza [poprawnie: Huniewicza –
oczywista omyłka esbeka, który zamiast
właściwego nazwiska wpisał nazwisko też polonisty z UMK, wybitnego profesora Artura Hutnikiewicza, 1916-2005 –
dopow. JS] z którym
spotkał się w
mieście. A[ndrzej]
Hutnikiewicz [znowu ta sama omyłka! – dopow. JS] na spotkanie nie przybył. W dniu
6 bm. J[an] Szejk[a] obronił
pracę magisterską.”
(ppor. Roman Zielenkiewicz, „Notatka służbowa”,
datowana 8 maja 1980 r., sygn. IPN By 001/565, k. 154). Być może tu, jak
w lutym, Andrzej Olszewski nie zdążył, albo nie zdołał przydać się
zawczasu – w zapobieżeniu przyjazdowi członka KSS „KOR” do
Torunia – w lutym nie dojechał A. Michnik, w maju – A. Macierewicz.
Sprawa referatu
Małgorzaty Złotuchy o
szkolnictwie w Polsce nadal była obecna w donosach – np. w tym z 14
maja: „Wczoraj, tj. [we] wtorek
byłem u Złotuchy.
Powiedziała, że była u niej w poniedziałek 9.30 – 10.00 rewizja (1
pracownik) i zabrano jej 2 egzemplarze
referatu o szkolnictwie. W tym tygodniu [Kuta] wyjeżdża do Warszawy i z
Warszawy do Gdańska. Do Warszawy jedzie w sprawie referatu Złotuchy. Do Gdańska
– poznać się z ludźmi i przywieźć[,] o ile będzie[,] literaturę. Gdy byłem w
Gdańsku, to zamówiłem na 17.05
literaturę u Modzelewskiej (wyjazd Kutytjego dotyczy). O
moim zamówieniu wie Śmigiel,
Konrad, Kika i ja. 3 maja Konrad był
w Gdańsku i
uczestniczył w manifestacji pod pomnikiem Sobieskiego. Wczoraj
rozmawiałem z Konradem (przyszedł do mnie). Powiedział, że za działalność są
coraz większe sankcje i
powiedział, że opozycja będzie musiała działać [w] większej
konspiracji. Konrad wspominał, że Kika jest wrogo ustawiona do SB po
rozmowach jakie przeprowadzono z jej ojcem w Szczecinie.
Powiedziano jemu, że [ona –
dopow. JS] należy do KOR-u, prowadzi działalność
antysocjalistyczną, [...], straszono ojca kłopotami w
pracy itp. [...]
Prawdopodobnie są materiały ulotkowe o Chojeckim, ale
ze względu na to, że jest już na wolności nie
wiemy co z tym robić, – wspominał o tym Staszek. Ze strony
Staszka akcji na juwenaliach nie będzie. O planach
Cichonia nic nie wiem.” (k.
156-157). Z treści donosu wynika również, że ojcu Krystyny Kuty
szczeciński esbek opowiadał oszczerstwa
(natury prywatnej) pod jej adresem; jest
to oczywiście zgodne z socjalistyczną moralnością (i z markistowskim kryterium
prawdy), czyli z zasadą, że dobre (albo: prawdziwe) jest to, co
służy „rewolucji”... A oto
dopisek ppor. R. Zielenkiewicza pod
donosem A. Olszewskiego: „Podczas spotkania wręczyłem t.w. kwotę 1000 zł tytułem współpracy i
zwrot kosztów poniesionych podczas realizacji zadań na terenie Częstochowy w dn.
3-4.05.1980. [...] T.w. w uzupełnieniu informacji stwierdził jeszcze, że
rozłam między Śmiglem
a Cichoniem jest
coraz większy. Szejka, Ochojska,
Cichoń są wrogo ustosunkowani do Staszka.” (ppor.
Roman Zielenkiewicz, „Informacja
24/80”, datowana 10 maja
1980 r., sygn. IPN By 001/565,
k. 156-157). Teraz TW „Karol” już
wiedział konkretniej, że do Gdańska przez Warszawę pojedzie
Kuta bez Turzyńskiego, który podczas owego
weekendu pojechał prywatnie do swojej rodziny w woj. gdańskim,
jednak zaraz po powrocie znowu
rozmawiał z Olszewskim: „Ok. 18.05[.1980 r.] od
Konrada dowiedziałem się,
że Staszek prawdopodobnie jest
lub był w W-wie. Załatwiał tam druk referatu Gosi [Złotuchyu – dopow.
JS] – raport ukaże
się pod pseudonimem [...].
Konrad [i] Kika są w
Toruniu – nie planują akcji. Szejk[a] szuka pracy w Toruniu, obawia się,
że pełnomocnik[62] wyśle go na prowincję. Ochojska pisze pracę
m[a]g[iste]r[ską]. Cichoń jest
zajęty swoją pracą magisterską, jego planów nie znam. W poniedziałek byłem u
niego. Powiedział, że od października
przygotowuje własną powielarnię. Wiem,
że ma 2 ludzi do powielania. W
poniedziałek u siebie w domu
wykonałem próbny egzemplarz
kolgrafu [! – poprawnie: kalkografu – dopow. JS] strony
tytułowej referatu Gosi
i pokazałem to Wieśkowi. Był
zachwycony, spytał czy Śmigiel o tym wie –
istnieje szansa, że zaproponuje mi powielanie materiałów dla siebie.
Powiedziałem mu, że robił to mój człowiek. Zapytał wtedy czy jest to
człowiek »czysty«, nie znany SB, gdyż może się przydać do drukowania.
Powiedziałem, że SB go niezna[!]. Rękopis referatu Gosi mam u
siebie, ale wymaga on sporych
korekt ze strony Gosi. Wydawane
prze zemnie [!] wydawnictwa mogą
nosić nazwę wg Śmigla i innych »Świt«. Najprawdopodobniej pod tą nazwą
wyjdzie referat Gosi a następne pisma
będą sygnowane jako DRUK: TOD-u (Toruńska Opozycja Demokratyczna). Referat Gosi
mam zrobić w ok. 20 exmp[!]. Śmigiel szuka ludzi głównie na pierwszym roku.
Zmierzać będzie do
dyskredytowania SZSP[63] i reklamy opozycji, akcję przeprowadzi po
wakacjach [...].” (insp.
sekcji III Wydz. III ppor. Roman Zielenkiewicz, „Informacja 25/80”
datowana 22 maja 1980 r., sygn.
IPN By 001/565, k. 161).
Pseudonim Małgorzaty Złotuchy jako autorki
owego referatu bezpieka
znała już o miesiąc wcześniej
z donosu Chamery
(być może jednak
nie wiedziała wtedy, jak naprawdę nazywa się ta osoba).
Po kilku
latach słuchacz esbeckiej
szkoły oficerskiej podsumował: „Śmigiel, Turzyński;
Kuta opracowali treść ulotki adresowanej »do przyszłych studentów
UMK« podpisanej przez »Niezależne środowisko akademickie w Toruniu«. Ulotka nosi datę 3.07.1980 r.
Przeznaczona była do
zakolportowania [!] od dnia 1.08.br
[!] wśród studentów
UMK roku zerowego odbywających praktyki robotnicze.
Autorzy w tej
ulotce podważają sojusz
polsko-radziecki, kierowniczą role
partii, system szkolnictwa wyższego
w PRL, założenia ideologiczne
SZSP oraz nawołują do uczestnictwa
w prowadzonej działalności antysocjalistycznej.”
(mł. chor. Kazimierz
Pakuszewski, „Powstanie i
działalność nielegalnych
grup opozycyjnych na
terenie woj, toruńskiego w latach
1975-1981”,
Legionowo 1983, str.
88 – sygn. IPN By 075/16). Tym
razem wszak adept
„nauk” spod znaku „Krwawego
Felka” przesadził w
stronę przeciwną, czyli
pesymistyczną (z punktu widzenia bezpieki);
bieg wydarzeń, w tym starania jego starszych kolegów po fachu,
sprawiły, że około
1 sierpnia toruńska opozycja nie
to miała w głowie. Mł. chor. Kazimierz Pakuszewski chyba nie
miał jasności co do tego, który rok był „bieżącym” w chwili pisania
przezeń owej wiekopomnej „dysertacji”...
Jednak roboty
„Karolowi” przybywało, już
nazajutrz miał do przedstawienia następny donos, bowiem –
faktycznie mniej więcej w tym samym czasie – kolejna porcja bibuły została
przywieziona do Torunia przez
Stanisława Śmigla i to z Warszawy: „W dniu 23.05.80 r. t.w.
ps. »Karol« wywołał
telefonicznie spotkanie podczas
którego przekazał następujące
informacje: W dniu 23.05.80 r. widział się
ze Śmiglem. [...] Stanisław
Śmigiel stwierdził, że był
przed kilkoma dniami
w Podkowie Leśnej k/Warszawy i
przywiózł partię »Robotników«. Ma to w skrytce poza swoim mieszkaniem. Zaproponował t. w. udział w kolportażu na terenie zakładów pracy. Mówił, że ma kilku ludzi –
po studiach – którzy chcą
włączyć się do działalności. T. w. propozycję kolportażu w zakładach pracy przyjął, sugerował
Śmiglowi jednak przesunięcie akcji na
późniejszy termin, ze względu na
sesję egzaminacyjną. Ma otrzymać
od Śmigla na
początek partię 50 »Robotników«.
Śmigiel chce wchodzić
na teren zakładów
lub rozdawać »Robotniki« w czasie
wychodzenia ludzi z
zakładu popracy. Bardziej realne jest jednak wg niego wejście do zakładu
i porozkładanie »Robotników«. [...] Śmigiel nie wypowiadał
się na temat swoich planów na sobotę i
niedzielę. [...] Turzyński w poufnej
rozmowie z t. w. powiedział, że planuje we wtorek 27.05 br. rozrzucić
materiały nt. Katynia metodą »na papierosa«. Wg t. w. jest to bleff i metoda
sprawdzenia go, gdyż Turzyński nigdy sam nie robił żadnych akcji z własnej
inicjatywy a Śmigiel o tym nie
wie. Turzyński wypowiadał
się dawniej, że jest na tropie osoby,
która współpracuje z SB – musi to tylko potwierdzić. We wtorek oczekiwać
będzie na obserwację za jego
osobą [!] – co potwierdzi
przypuszczenia na temat
roli osoby t. w. Podobną
paczkę z literaturą bezdebitową jak t. w. otrzymała również J.
Ochojska. Nie przechowuje jej u
siebie” (kier. Sekcji III Wydziału III,
ppor. Witold Mielcarek, „Informacja nr 26/80”,
datowana 23 maja 1980 r., sygn. IPN By 001/565, k. 163-164). Jak widać, Andrzej
Olszewski = TW „Karol” obsesyjnie powracał do
kwestii swojej wiarygodności w środowisku, na które donosił i widocznie sygnalizował SB każdą możliwość swojej
dekonspiracji. Turzyński, naiwny i
gadatliwy, jak to
on zwykle, też mógł, przynajmniej od czasu wpadki z III dekady kwietnia (kiedy pewne
podejrzenia wobec Olszewskiego
zaistniały), akurat z Olszewskim o takich kwestiach w ogóle nie rozmawiać...
Pod sam
koniec omawianego tu epizodu
pojawiła się wiadomość z pewnego
powodu znamienna. Znowu
chodzi o donos
Andrzeja Olszewskiego: „Wczoraj
był u mnie Turzyński i powiedział, że nie kolportował, ponieważ
nie dostał ulotek z Gdańska. Powiedział, że w 21 »Bratniaku«
są wiersze i tekst Kuty.
Powiedział, że Stasia wczoraj nie było w Toruniu.” (k. 167).(insp.
Sekcji III Wydziału III, ppor.
Roman Zielenkiewicz, „Informacja
28/80”, datowana 29 maja 1980 r., sygn. IPN By 001/565,
k. 153 awers). Rzuca to pewne światło na wzajemne relacje
pomiędzy działaczami toruńskiej
opozycji, a raczej na swoiste cechy ich charakterów. Nie tylko
bowiem konflikt dwóch
indywidualności – Stanisława Śmigla
i Wiesława Cichonia –
odbijał się na jakości „pracy” opozycji. Turzyński
zaproponował redakcji „Bratniaka”
„transakcję wiązaną”: jeśli
ona wydrukuje jego tekst, będący
swojego rodzaju recencją
książki Simone Weil
„Rozważania o przyczynach
wolności i ucisku
społecznego” (ukazała się poza cenzurą jako trzecia pozycja
Biblioteki „Spotkań” – katolickiego kwartalnika, ukazującego się w Lublinie), to on zadeklaruje przystąpienie do RMP. W „Bratniaku” wówczas ogłaszano (za zgodą
zainteresowanych osób) nazwiska tych, którzy zechcieli dołączyć
do grona pierwotnych
25 sygnatariuszy „Deklaracji ideowej
Ruchu Młodej Polski” z 18 sierpnia 1979 roku, zamieszczonej w „Bratniaku” nr 4(18) z lipca-sierpnia 1979 r., na str. 6-16 (ukazała się także w
postaci odrębnej broszury, nakładem
Wydawnictwa „Młoda Polska”).
Należało to do swoistego „młodopolskiego”
(albo ogólniej –
opozycyjnego) „szpanu” tamtych czasów.
Ta satysfakcja spotkała Konrada Turzyńskiego w „Bratniaku” nr 6(20) z listopada-grudnia 1979 r. (str. 6).
Na
spełnienie przez redakcję warunku K. Turzyński czekał długo, mniej więcej
pół roku, a to z powodu poślizgu w ukazywaniu się tego dwumiesięcznika. (Po wielu latach opisał swoją relację do Ruchu Młodej
Polski w obszernym artykule
zatytułowanym: „Czas przeszły dokonany”, który
ukazał się w
kilku miejscach w internecie, m.in. w witrynie toruńskiego
podziemnego Wydawnictwa „Kwadrat”
(zob.: </t/konrad.htm>)– stąd wiadomo o motywach, którymi
kierował się w tamtym czasie, i
o poglądach politycznych, jakie wtedy
wyznawał.) Chciał przystąpić do Ruchu Młodej
Polski ze względów
„towarzyskich” – z powodu swojego sentymentu do Gdańska, nie całkiem
podzielając zespół poglądów dominujący
w tym Ruchu. Pragnął zaznaczyć
swoją odrębność, polegającą
na sprzyjaniu ideologii
kryptosocjalistycznej, używającej
różnych słownych „liczmanów” takich jak np. „personalizm”. Zrecenzowanie owej książki uznał
za dogodny pretekst do
naszkicowania swoich utopijnie
lewicowych skłonności. I rzeczywiście – już ten jego debiut w pisaniu
poza cenzurą pod prawdziwym nazwiskiem odznaczał się słownictwem (np.
pisanie o „alienacji”), typowym
dla ludzi, hołdujących tzw.
„prawdziwemu” (w odróżnieniu od „realnego”) socjalizmowi. Zresztą, długo
miejsca w RMP
nie zagrzał... (Nieprzytomnie
lewicowe dyrdymały, jakie K. Turzyński wypisywał pod pseudonimem „Nowosław Ustroń”
w „Spotkaniach”
nr 3 z 1978 roku, aż wstyd byłoby tu powtarzać...)
W
ogóle to taki typ człowieka, który najchętniej zamyka
się w hermetycznym światku idei,
tekstów i książek, a dopiero zza takiej palisady
woli kontaktować się
ze światem bardziej zewnętrznym. Wolał
pisać, bo mówił,
że tylko to umie. Jego
niejasny styl wypowiedzi (także
pisemnych), zbyt długie zdania, liczne
wtrącenia a także obcojęzyczne
zapożyczenia zdawały się maskować
fakt, że zabierał
się do dyskutowania o zawiłych
kwestiach humanistycznych, mając predyspozycje i wykształcenie
„ścisłowca”. Kiedy zaś
chodziło o konkretną
robotę – jak: zbieranie podpisów, rozrzucanie ulotek, przewiezienie „bibuły”
(zwłaszcza zaryzykowanie większych
pieniędzy, które trzeba by wyłożyć)
– był mniej wydajny i mniej
wytrwały. O drukowaniu „bibuły” nawet nie byłoby co mówić...
W całym
omawianym tu dziesięciomiesięcznym
okresie tylko dwie osoby z opozycji
toruńskiej opublikowały swoje
teksty w „Bratniaku” (były starania o wydrukowanie
w „Bratniaku” raportu Małgorzaty Złotuchy
dotyczącego oświaty w
Polsce, ale ostatecznie do
tego nie doszło).
Tymi dwiema osobami byli Krystyna Kuta i Konrad Turzyński, oboje zadebiutowali
w w/w 21. (tj. w styczniowo-lutowym, ale wydrukowanym w maju) numerze tego
pisma (odpowiednio na str. 13-18 i 40-42). W przypadku Kuty było to całkiem incydentalne, nigdy poza tym nie
miała żadnych bliższych związków z „Bratniakiem”
(jeżeli nie liczyć udziału w jego kolportowaniu) ani z Ruchem Młodej Polski w ogóle – jej sympatie polityczne
były zawsze bliskie
tzw. lewicy KOR-owskiej. Krystyna
Kuta traktowała swoją publikację wierszy (pochodzących z lat 1978-79) w „Bratniaku” bezpretensjonalnie. Również użycie przez nią ten jeden raz
pseudonimu (= „Anna Czartek”) miało charakter
artystyczny, a nie konspiracyjny[64].
Za to stosunek Kuty do „czarnej roboty” można by stawiać innym za wzór.
Niemniej jednak
należy stwierdzić, że, niezależnie od odrębnej „przynależności
partyjnej” nielicznych, traktowanej bardziej jako „hobby”, całe opisywane tu środowisko de facto funkcjonowało jako współpracownicy KSS
„KOR”.
W połowie
czerwca do Torunia przyjechał Jacek Kuroń[65]. Spotkanie
z działaczami miejscowej opozycji,
poświęcone działalności wolnych
związków zawodowych, miało się
odbyć prawdopodobnie w mieszkaniu Marka Beraka (o nim będzie jeszcze
mowa), ale Kuroń najpierw przybył do
Wyrowińskich, gdzie miał
mieć „metę” na
czas pobytu w Toruniu. Stamtąd
wyszedł na krótko do miasta coś kupić i wtedy został zatrzymany przez SB. W niecenzurowanej
prasie odnotowano to zdarzenie następująco: „W Toruniu [...] 17 czerwca: na 50 godz.
zatrzymany został przybyły z Warszawy Jacek Kuroń (członek KSS »KOR«).
Pod eskortą odprowadzono go do pociągu warszawskiego.” (zob.: „Komunikat
KSS »KOR«”, nr 41 z 28 czerwca 1980
r., w: „Biuletyn
Informacyjny” nr 4(38) z
czerwca 1980 r., str. 60-61).
Tak się składa, że dokładnie w 24 lata po tej
wizycie w Toruniu Jacek Kuroń umarł
w warszawskim szpitalu.
Lokalna toruńska gazeta
codzienna nazajutrz przypomniała
zmarłego słowami kilku osób
znających go w tamtych czasach: Stanisław Śmigiel – „To była
pamiętna wizyta. Zostawił wtedy walizki u Wyrowińskich i
poszedł na piwo do hotelu
»Kosmos«. Tam go
dopadli... Przesiedział w toruńskim
areszcie 48 godzin. Potem przewieziono go
do Warszawy.” (Adam
Luks /opr./, „Szarmancki bojownik”, „Nowości.
Dziennik toruński”
z 18 czerwca 2004 r., str. 2). Widać
tu dwie nieścisłości. Jedna dotyczy tego, dokąd
Kuroń został odwieziony przez SB, a druga – skąd. Na dworzec kolejowy w
Toruniu (bowiem z Chełmży nie jeździły pociągi bezpośrednio do Warszawy) i
nie z toruńskiego, ale z chełmżyńskiego aresztu. Zatrzymanie Jacka
Kuronia nastąpiło na ulicy, 17 czerwca 1980 r. o godz. 16.20 (sygn.
IPN By 082/143, t. 2,
k. 307-309). Przewieziono go do aresztu MO w Chełmży (pomimo, że
przyjezdnego – czyli inaczej niż
w wypadku Aleksandra Halla, 5 miesięcy wcześniej osadzonego
w areszcie toruńskim). Szer. mgr
Wiesław Modrakowski dokonał w
Chełmży o godz. 17 przeszukania osoby Jacka Kuronia
(protokół przeszukania: sygn. IPN By 082/143, t. 2, k.
301), a następnie przesłuchał go jako świadka (protokół: sygn. IPN
By 082/143, t. 2, k. 303-304). Jacek Kuroń odmówił
informacji, u kogo był. St. Śmigiel mógł jeszcze nie znać (gdy
udzielał „Nowościom” naprędce przytoczonej wypowiedzi) stosownych
dokumentów z IPN o umieszczeniu Kuronia w Chełmży, a wiadomości z „Biuletynu Informacyjnego” mógł już nie pamiętać.
Bardziej dziwi nagromadzenie nieścisłości – przecież niczemu nie służących! – na ten temat
u Wojciecha Polaka, który (pisząc o tym
wydarzeniu) miał za sobą lekturę esbeckiej dokumentacji w IPN: „18 czerwca
udał się do
Torunia i zatrzymał
się w mieszkaniu działacza opozycji
demokratycznej, Jana Wyrowińskiego. Następnego dnia miał wygłosić
prelekcję w mieszkaniu innego
toruńskiego opozycjonisty –
Stanisława Śmigla. Wieczorem
[...] został zatrzymany przez SB. Umieszczono go w areszcie, a nazajutrz próbowano
przesłuchiwać. Kuroń, swoim zwyczajem,
odmówił zeznań. Nie ujawnił też u kogo zatrzymał się w Toruniu.
Jeszcze tego dnia Służba Bezpieczeństwa zawiozła go do Warszawy.” (zob.: prof. Wojciech Polak, „Toruńskie rozmowy Jacka Kuronia. Przesłuchanie zamiast piwa”, „Nowości. Dziennik toruński”
z 25 czerwca 2004 r., str. 8). Otóż przyjechał do Torunia nie
18, lecz już 17 czerwca. Prelekcja miała odbyć się (prawdopodobnie) nie
u Śmigla. Zatrzymanie
nastąpiło po południu, czyli –
daleko przed
wieczorem (o tej porze roku
zwłaszcza). Próbowano przesłuchać
Kuronia najpóźniej 18 czerwca, a więc nie „nazajutrz” (co w myśl kontekstu oznaczałoby 19 czerwca 1980
r.). I odwieziono go (nie „jeszcze tego
dnia”, lecz późnym popołudniem 19 czerwca) na
dworzec PKP w Toruniu (a nie do Warszawy; no –
chyba, żeby Kuroń nakłamał redakcji „Biuletynu Informacyjnego”, jakoby nie
dał się wieźć esbeckim samochodem tak daleko, aż do samej stolicy).
Podczas formalnego
przesłuchania Jacek Kuroń
nie powiedział esbekowi
niczego, co by
go interesowało. Po
przesłuchaniu formalnym (z protokołem)
odbyło się też
nieformalne (bez protokołu i
bez Kuroniowego podpisu).
Jego treść jest dość
interesująca. Autentyczne brzmienie tej
wypowiedzi nie jest znane, bowiem
nie istnieje podpisany
przez Kuronia protokół odnośnego przesłuchania. Esbek zrelacjonował
ją własnymi słowami w postaci notatki.
Jak wiadomo, na temat roli Jacka Kuronia w najnowszej historii Polski nie ustają – również po jego
zgonie – polemiki pomiędzy dyskutantami, diametralnie różniącymi się w tej
mierze. Jak dla
jednych Kuroń zalicza się do
„ojców” wolnego ruchu związkowego w Polsce (legendarne
zdanie, przypisywane Kuroniowi: „zamiast palić
komitety, twórzcie własne!”), tak
dla innych był jego
przeciwnikiem (zamiast WZZ miał – jako „neo-trockista” – preferować „komisje
robotnicze”, wzorowane na antyfrankistowskim doświadczeniu hiszpańskim), a
kiedy ów ruch jednak powstał, Kuroń
(wedle mniemania tychże surowych
krytyków) starał się
go przechwycić pod swoją – nominalnie pod KOR-owską – kontrolę.
Zwolennicy obu wersji są tutaj bezradni, bowiem trudno uznać
notatkę urzędową esbeka
za miarodajne źródło wiedzy o tym, co powiedział przesłuchiwany (albo raczej –
rozmówca) tegoż esbeka. „[Jacek
Kuroń] odmówił złożenia zeznań – przeprowadziłem z nim luźną rozmowę,
której treść nie została udokumentowana z uwagi na fakt, iż odmówił on potwierdzenia podpisem
swoich wypowiedzi we wspomnianym dokumencie [...] Produkcja poszczególnych przedsiębiorstw powinna
być bardziej uzależniona
od potrzeb rynkowych niż eksportu,
natomiast wszystkie jednostki gospodarcze powinny
być zorganizowane na
pełnym wewnętrznym rozrachunku
gospodarczym [...] w przypadku
gdy produkty danego przedsiębiorstwa nie znajdują popytu, to należy
przedsiębiorstwo zlikwidować i pracownikom
bezpośrednio-produkcyjnym
wypłacać zasiłki lub zmienić kierownictwo tej jednostki względnie
powinna ona zostać wchłonięta przez przedsiębiorstwo lepiej prosperujące. [...] powinny powstać
prawdziwe – określone przez niego
»wolne związki zawodowe«, które spełniałyby swoje funkcje w sposób
zapewniający rzeczywistą ochronę robotników oraz mające wpływ na
produkcję i obsadę kierowniczych stanowisk w każdej jednostce
gospodarczej. [...] zadałem Jackowi Kuroniowi pytanie: Czy system
gospodarczy, jaki jego
zdaniem miałby powstać w
Polsce, odpowiadałby systemowi
wolnorynkowej gospodarki
kapitalistycznej, modelowi jugosłowiańskiemu czy też zmiany,
jakie miałyby nastąpić, mieściłyby się
w przyjętym w
PRL socjalistycznym
systemie gospodarczym? – W
odpowiedzi mój rozmówca stwierdził,
iż zmiany te byłyby zgodne z
założeniami ustroju gospodarczego PRL,
które według niego istnieją tylko na papierze, gdyż kraj nasz
jest niepotrzebnie uzależniony finansowo od państw
kapitalistycznych oraz decyzyjnie od Związku Radzieckiego. [...]
powinien wprawdzie istnieć plan
centralny ale ilość wskaźników
go określających powinna
zmaleć do niezbędnych, [...]
Jego zdaniem obecni: I Sekretarz
KC PZPR i Prezes Rady Ministrów, jak również ministrowie boją się wziąć na
siebie ryzyko przeprowadzenia poważnych zmian w
systemie gospodarczym PRL, które
zlikwidowałyby zaniedbania ich poprzedników i wolą kierować
się dyrektywami ZSRR,
które ograniczają rozwój naszego
kraju. [...] dodał
[...], że działalność jego
itp. osób oraz
organizowanie związków zawodowych z
prawdziwego zdarzenia będzie
kiedyś pozytywnie określana,
ponieważ przyczyni się
do zmiany obecnego systemu gospodarczego i formy rządzenia
państwem. [...] wymieniony stwierdził jedynie, że to, co on
obecnie robi znajduje posłuch w społeczeństwie
i jest przekonany o słuszności swoich poglądów.” (szer. mgr
Wiesław Modrakowski, „Notatka urzędowa z 18 czerwca 1980 r. spr. nr RSD-1/80 (Ds-394/80)”,
sygn. IPN By 082/143 tom 2, k. 310-312). Zwolennik tezy, że Kuroń popierał ideę wolnych związków zawodowych, mógłby podeprzeć się treścią
owej notatki, ale potrzebowałby dodatkowego założenia, że mianowicie notatka
esbeka jest w tym względzie
miarodajna. Zwolennik tej drugiej tezy
potrzebowałby dodatkowego założenia
– dokładnie przeciwnego: że
esbek na temat słów Kuronia
nakłamał. Inaczej mówiąc – albo: Kuroń
jest „cacy” (bo chciał dobrze), ale
esbek Modrakowski również! (bo
rzetelnie to opisał) – albo: esbek Modrakowski jest
„be” (bo przedstawił sympatyczną fikcję), ale Kuroń również „be”!
– naprawdę chcąc
utworzenia nie jakichś wolnych
związków zawodowych, lecz –
trockistowskiech ”jaczejek”. Wybór zaiste niełatwy.
Toruński historyk
nie opatrzył swojego
streszczenia esbeckiej notatki
żadnymi zastrzeżeniami co do jej wiarygodności, czyli wybrał pierwsze
z tych dwóch rozwiązań, pisząc:
„Wszystko wskazuje na to, że notatka dość wiernie oddaje
ówczesne poglądy Jacka Kuronia.”
(prof. Wojciech Polak, „Toruńskie rozmowy Jacka Kuronia. Przesłuchanie zamiast piwa”, „Nowości. Dziennik toruński”
z 25 czerwca 2004 r., str. 8). Kierunek przemian, zapoczątkowanych w
gospodarce Polski w
1989 r., również (z grubsza) odpowiada temu, co jako pogląd Jacka Kuronia
zapisano w owej notatce służbowej.
To także pozwala
skłaniać się do hipotezy, że poglądy gospodarcze Kuronia w czerwcu 1980 r. (a
także np. w 9 lat
później, gdy współuczestniczyl w akceptowaniu planu Jeoffreya Sachsa dla
Polski) były dość dokładnie takie, jak
je opisał szer. Modrakowski.
Przedstawiona w notatce wypowiedź Jacka Kuronia
jest nacechowana sprzecznościami
(= „dialektyczną jednością
przeciwieństw”): elementy
rynkowe (możliwość bankructwa firmy albo wchłonięcia jej przez
inną, konkurencyjną) + autentyczny ruch związkowy to jest Zachód; z
kolei większa rola związków zawodowych i mniejsza – Zwiazku Sowieckiego to „model jugosłowiański”, „plan centralny” to na pewno nie Zachód. A tymczasem
według Kuronia to wszystko razem to
właśnie miałaby być PRL – tyle,
że nie ta rzeczywista, lecz ta
propagandowa, którą należy wreszcie ziścić. Jak powiedział Jan Wyrowiński, obecnie toruński polityk
Platformy Obywatelskiej: „Jeżeli w Polsce po
II wojnie światowej byli jacyś prawdziwi socjaliści, to
z całą pewnością można zaliczyć do nich Jacka Kuronia. Całą
swoją postawą w
okresie PRL-u stanowił wyrzut sumienia
dla PZPR-owskiej nomenklatury, która socjalizm miała w gębie, a
nie w sercu. On zaś – wręcz przeciwnie. [...] choć różniliśmy się
politycznie – bardzo go ceniłem.” (zob.: Adam Luks /opr./, „Szarmancki
bojownik”, „Nowości. Dziennik
toruński” z 18 czerwca
2004 r., str.
2; JW i JK tak bardzo „różnili się politycznie”, że
przez paręnaście lat
należeli do tej samej partii
politycznej: najpierw UD,
potem UW). Utopijny sposób
widzenia świata jest
właściwy ideowym lewicowcom – a
to także przemawiałoby za wiernością
odtworzenia słów Kuronia
przez Modrakowskiego.
Ale to
wszystko działo się przed sierpniowym
przełomem i towarzyszącym jemu
pałacowym przewrotem w KC
PZPR. Po kilku latach, kiedy akurat
nie zachodziła potrzeba rychłej
wymiany ekipy kierującej PZPR,
zaś Jacek Kuroń siedział we więzieniu, inny esbek, który zapewne notatkę Modrakowskiego widział, uznał
za stosowne przeinterpretować jej sens
w odmiennym kierunku: „W połowie czerwca
1980 r. J.
Kuroń przebywał w
Toruniu i poinformował, że wg oceny »kierownictwa KSS `KOR'« w kraju
jest »krytyczna sytuacja« i
należy liczyć się
ze spontanicznymi wybuchami
niezadowolenia robotników: stąd dla KSS »KOR« zadanie objęcia przywództwa
w tych wystąpieniach. W związku z takimi przewidywaniami grupa
warszawska uważa za konieczne posiadanie bieżących informacji o wszystkich, choćby
drobnych niezadowoleniach [!]
w terenie, aby nimi »centralnie
kierować«.” (mł. chor. Kazimierz
Pakuszewski, „Powstanie i
działalność nielegalnych
grup opozycyjnych na
terenie woj, toruńskiego w latach
1975-1981”,
Legionowo 1983, str. 87/88 –
sygn. IPN By 075/16). Ta interpretacja bardziej odpowiadała propagandzie stanu wojennego: nie byłoby
tych kłopotów, gdyby nie „wytrawni gracze
polityczni”, umiejący manipulować milionami związkowców, byleby zaspokoić
swoją ambicję zdobycia władzy – najpierw w
„Solidarności”, a potem
w Polsce. Taka interpretacja motywu
przyjazdu J. Kuronia do Torunia nie
wynika z tego – choć także nie przeczy temu – co na ten temat
zapisano w notatce służbowej W.
Modrakowskiego. Po prostu notatka Modrakowskiego i odnośny
fragment pracy dyplomowej
Pakuszewskiego co do
swej treści wzajemnie niezależne i nie sposób z nich samych
odgadnąć, która z dwóch przedstawionych intepretacji jest bardziej albo mniej trafna. (Każdy
z autorów był jednak zależny: szeregowy WM od
przełożonych nad nim
oficerów, podchorąży KP
od swojego „promotora”, tj.
czekistowskiego „naukowca”, którym był kapitan doktor Jan Golec.) Zwolennik pesymistycznej oceny roli Kuronia również stoi przed podobnie
kiepskim wyborem między dwiema niemiłymi ewentualnościami: albo uznać, że w pracy
dyplomowej napisano prawdę, a
więc razie Kuroń
jest „be” (bo makiaweliczny), ale esbek Pakuszewski „cacy”
(bo dopatrzył się dążenia KSS „KOR” do zmonopolizowania kierownictwa nad strajkami), albo
uznać przeciwnie – że przytoczony fragment pracy dyplomowej
to reżymowa insynuacja,
ale wtedy esbek Pakuszewski jest „be” (bo
insynuuje, a pracę „naukową” pisze „pod” aktualne
zapotrzebowanie polityczne),
ale za to Jacek Kuroń jest
„cacy” (bo nieprawda, jakoby chciał monopolizować
protesty, a pragnął tylko wspomagać
ewentualne strajki).
Po dwóch miesiącach od powstania notatki Modrakowskiego
strajki rozkręcały się w Polsce
niebywale i Jacek Kuroń znalazł się
znowu w areszcie (na więcej niż 48 godzin – aż do końca Sierpnia).
epizod
IV
lipiec
1980 r.
(ku wzrostowi napięcia)
niespodziewana wpadka
Oto, co
zawiera notatka służbowa ppor. Mieczysława Kapitanowicza datowana w
Toruniu 8 lipca
1980 r.: „W toku
wykonywania czynności
służbowych ustaliłem, iż
Krystyna Kuta, Stanisław
Śmigiel, Konrad Turzyński
[...] w dniach
od 4 – 6.07.br. przebywali w
Warszawie, skąd od
tamtejszych działaczy
dysydenckich przywieźli na nasz teren, w celu rozpowszechnienia, materiały bezdebitowe. Powyższe materiały wymienieni
przekazali na przechowanie między
innymi Wyrowińskiemu Janowi zam. Toruń ul. Świętopełka 22/33 i Kruszewskiemu Tadeuszowi zam. Toruń ul.
Świętopełka 22c m. 15. Czyn powyższy narusza przepisy art. 271 § 1 w
związku z art.
273 § 1 kk. Z uwagi na powyższe,
w celu zapobieżenia kolportażu [!]
literatury bezdebitowej wnoszę: o dokonanie przeszukań u ob.
Wyrowińskiego Jana oraz
ob. Kruszewskiego Tadeusza [...].” (sygn. IPN By 082/143, t. 8, k.
1075, oraz: IPN By 134/287,
k. 129). W
tekście występuje ewidentna
pomyłka: ob. Kruszewski o takim
jak w/w adresie nosi imię Stefan (zaś
żaden Tadeusz Kruszewski nie
mieszkał w tym lokalu). Dokonanie
rewizji u niego może tłumaczyć
się tym, że jego córka Teresa Kruszewska (ur. 9 grudnia 1953 r.) studiowała
była ze swoim rówieśnikiem Stanisławem Śmiglem elektronikę na Politechnice Gdańskiej.
Nic nie wskazuje na to, aby którekolwiek spośród tytułowych trojga donosicieli
przyczyniło się do tej wpadki.
Natomiast mogło zdarzyć
się tak, że
ktoś z trójki wymienionej
przez por. Kapitanowicza (Kuta, Śmigiel albo Turzyński) 7 lipca 1980 r. nad ranem (o tej porze roku i doby
jest już jasno!) został dostrzeżony, jak po wysiadaniu
z ciężarówki, która posłużyła
jako środek autostopowego powrotu z Warszawy,
udawał się z pakunkiem do bloku, w którym mieszkali zarówno Wyrowińscy,
jak też Kruszewscy. Piwnica Wyrowińskich była w
owym czasie zalana
wodą deszczową, co
znakomicie utrudniło najpierw kurierowi wniesienie tam „bibuły”, a potem
– wyniesienie jej stamtąd przez
przeszukujących esbeków (zob.: prof. Wojciech Polak „Anatomia agenta. Historia tajnego współpracownika Służby Bezpieczeństwa
o pseudonimie »Karol« (1978-1983)”, Finna, Gdańsk 2005, str. 192) .
Środowisko opozycyjne znało Jana Wyrowińskiego (ur. 27 sierpnia 1947
r.) jako działacza Klubu
Inteligencji Katolickiej w Toruniu, do którego to Klubu również
przychodził – nie będąc
w ogóle człowiekiem wierzącym – Wiesław Cichoń, natomiast członkiem
KIK był (wtedy)
Konrad Turzyński – w przeciwnym razie nie przechowywano by u Wyrowińskich przywiezionej bibuły (a przede
wszystkim nie posiadano by klucza do
ich piwnicy); SB zapewne już wcześniej dostrzegła kontakty
Jana Wyrowińskiego z tym środowiskiem. Prawdopodobnie mieszkanie Wyrowińskich było
przez SB obserwowane, co
najmniej od chwili przybycia tam (na krótko) Jacka Kuronia w poprzednim
miesiącu.
Wyrowińscy w
lipcu 1980 r. mieli pecha: „bibuła” leżąca u nich w piwnicy od
poniedziałku rano została
znaleziona we wtorek podczas przeszukania
rozpoczętego o godz. 16 – równocześnie zaczęło się
przeszukanie u Kruszewskich, a
nieco później tego dnia – w trzech
innych mieszkaniach. Obfite „żniwo” dla SB zdarzyło się wtedy jednak
tylko u Wyrowińskich. Popdpułkownik E. Gawroński
meldował do Warszawy: „Na
podstawie informacji
operacyjnych uzyskanych przez Wydział III tut. KWMO, iż miejscowi
działacze desydentcy [!]:
- Krystyna Kuta lat 24, stud. III roku
filologii polskiej UMK w Toruniu, zam. Toruń, ul. Moniuszki 16/20,
- Konrad Turzyński lat 27, pracownik techniczny UMK w Toruniu, zam. Toruń
ul. Gagarina 45
przywieźli z terenu
Warszawy znaczną ilość
materiałów bezdebitowych, z
zamiarem ich rozkolportowania, Wydzial Śledczy wraz z Wydziałem III tut. KWMO
podjął działania mające na celu niedopuszczenie do
rozpowszechnienia
antysocjalistycznych druków,
przejęcia tych wydawnictw
i załączenia ich
jako materiału dowodowego do
śledztwa nr RSD-1/80. W tym celu dnia 8 lipca br[.] dokonano przeszukań u:
1/
Jana Wyrowińskiego, lat
33, zatr. w
Resortowym Ośrodku Badawczo
Rozwojowym Automatyzacji Procesów
Chemicznych »Chemoautomatyka« w Warszawie – Pracownia ZWCh
»Chemitex-Elana« jako kier. działu,
zam. Toruń ul. Świętopełka
22/33, członka Zarządu Klubu Inteligencji Katolickiej, u którego zawestionowano:
-
26 egz. broszur
pt. »Język artystyczny
w warunkach totalitarnych«
autorstwa Igora Gołomsztoka,
- 10 egz. broszur pt. »Pornografia« –
Witolda Gombrowicza,
- 14 egz. broszur pt. »Światło dzienne«
– Czesława Miłosza,
- 41 egz. broszur pt. »Ósmy dzień
tygodnia« – Marka Hłasko,
- 54
egz. ulotek – »Apel do studentów i pracowników naukowych Warszawy«
oraz 18 egz. innych
wydawnictw bezdebitowych, z czego większość to wydawnictwa książkowe;
2/
Wiesława Cichonia [...]
u którego zakwestionowano 10 pojedyńczych egz. literatury bezdebitowej;
3/ Stanisława Śmigla [...] u którego
zakwestionowano również 10 pojedyńczych druków o treści antysocjalistycznej;
4/
Stefana Kruszewskiego [...] u którego zakwestionowano 1 egz. »Opinii«;
5/
Kazimiery Klebeko [...]
u której wynik przeszukania był negatywny.”
(naczelnik Wydziału Śledczego KWMO w Toruniu ppłk Eugeniusz
Gawroński, szyfrogram do naczelnika Wydziału Inspekcji i naczelnika Wydziału II
Biura Śledczego MSW z dnia 9 lipca 1980 r., l. dz. J-066/88/80, sygn. IPN By
082/143, t. 2, k. 334-335). Naczelnik
Gawroński musiał być słaby z
języka polskiego – nie dość, że śmiesznie przekręcił jeden wyraz, to przede
wszystkim nie zdawał sobie sprawy, iż pomimo nimbu towarzyszącego wszelkim
publikacjom drugiego obiegu dzieła
Miłosza, Gombrowicza, Hłaski i
Gołomsztoka były lekturą
raczej elitarną, gdy tymczasem od kilku dni (po podwyżce cen z 1
lipca) działy się rzeczy znacznie donioślejsze
z punktu widzenia celów, jakie SB stawiała sobie
podczas swoich polowań na ludzi i na zadrukowany papier.
W ten
oto sposób tom „Światło dzienne” został zaliczony do „antysocjalistycznych druków”! Tom,
w którym połowa wierszy miała swoje
pierwodruki wydane w zasięgu cenzury w tzw. Polsce Ludowej (i
to w czasach szalejącego powojennego terroru!), w którym tylko
bardzo nieliczne miały wymowę polityczną. Jeden
(słownie: JEDEN) z
nich, a mianowicie
„W praojcach swoich pogrzebani”, po
imieniu (w piątej zwrotce) nazywał źródło zła:
Moskal
czołgami wjechał w gruzy miasta,
Prawa im dawał i wkładał obrożę.
Prowincja nowa w Imperium już wrasta,
Niosąc w daninie węgiel,
tłuszcz i zboże.
Drugi zaś,
bardziej uniwersalny (może
dzięki tej
nie-dosłowności?), w kilka
miesięcy później został
utrwalony publicznie na Pomniku
Poległych Stoczniowców („Który skrzywdziłeś”). Sam
zaś autor, z
„renegata” (który zerwał z Polską Ludową po kilku latach dobrowolnej,
czynnej i wynikającej z przekonania służby na jej rzecz), został – dzięki
literackiej nagrodzie Nobla – awansowany
(mniej więcej w kwartał po owym meldunku podpułkownika E. Gawrońskiego) na czołową postać polskiej
kultury. Wkład oficerów SB w kwalifikowanie dorobku
literatury polskiej to istotnie temat-rzeka...
esbecja traci nerwy
W dniu
24 lipca 1980
r. Stanisław Śmigiel
umówił się na spotkanie z
Konradem Turzyńskim u Donaty
Trapkowskiej, ur. 23 sierpnia 1956 r.,
studentki Wydziału Prawa i Administracji UMK, mieszkającej (pomimo
wakacji) w Domu Studenckim nr 6, w pokoju 411. Tam odebrali od
niej (najwidoczniej pozostawioną
przez kogoś innego na
przechowanie) porcję „bibuły”.
Śmigiel i Turzyński podzielili się ową „bibułą”
i opuścili lokal. Turzyński swoją część zawiózł jeszcze tego samego wieczoru do
Wyrowińskich (chociaż musiał już wtedy wiedzieć, że przynajmniej od ponad
dwóch tygodni jest
to lokal „spalony” dla takich celów), oczywiście
w tym celu, aby to
zostało nazajutrz
rozkolportowane przez Wyrowińskiego albo inne osoby. Nazajutrz
około trzeciej nad ranem, kiedy Śmigiel przebywał u Turzyńskiego w hotelu
asystenckim,
funkcjonariusze SB zatrzymali
ich, a następnie
przeszukano ich miejsca zamieszkania. Nocne rewizje nie przyniosły
spodziewanego przez bezpiekę efektu: „W
dniu 24 lipca br. tut.
Wydział III uzyskał informację, iż figuranci
pozostający w zainteresowaniu
wymienionej jednostki Stanisław Śmigiel i Konrad Turzyński posiadają
większą ilość bezdebitowych wydawnictw,
które zamierzają rozkolportować w środowisku
miejscowych przedsiębiorstw przemysłowych. Mając na względzie niedopuszczenie do powyższego oraz
przejęcie wspomnianych
materiałów w miejscach
zamieszkania wymienionych osób
tut. Wydział Śledczy wspólnie
z Wydziałem III
przeprowadził przeszukania u:
1. Stanisława Śmigla, [...], w wyniku którego zakwestionowano: 58 egz.
wydawnictwa pt. »Robotnik« nr 57, 46, 47-48, 9 broszur pt. »Biuletyn Informacyjny« nr 4/38/V z czerwca
1980 r., 4 egz. wydawnictwa [...] i
klikanaście pojedyńczych wydawnictw bezedbitowych.
2. Konrada Turzyńskiego, [...],
u którego zakwestionowano pojedyńcze egzemplarze wydawnictw
bezdebitowych KSS-KOR i ROPCiO.
Wyżej
wymienionych po
przesłuchaniu w charakterze
świadków w trybie art. 166 § 1
kpk zatrzymano na 48 godzin w areszcie MO.” (pismo Naczelnika Wydziału
Śledczego KW MO w
Toruniu ppłk. Eugeniusza Gawrońskiego, L.dz.
J-066/88/80 do Naczelnika Wydziału Inspekcji
i do Naczelnika Wydziału II Biura Śledczego MSW, datowane 26 lipca 1980
r., a podpisane z upoważnienia przez por.
Krzysztofa Grobelskiego, sygn.
IPN By 082/143, t. 2, k. 367).
W rzeczywistości funkcjonariuszom SB chodziło o odnalezienie porcji „Robotnika” nr 57. (Nie wydaje
się prawdopodobnym, aby chodziło także o numer 58, był bowiem zbyt
świeżej daty: 22 lipca 1980 r.) To było
wydanie specjalne owego dwutygodnika, datowane 12 lipca 1980 r., opisujące
początek fali strajków na Lubelszczyźnie, więc kolportaż tego
właśnie wydawnictwa mógłby „epidemię” strajkową rozszerzyć np. na Toruń.
Cytowany wyżej dokument
nie wyszczególnia dokładniej,
co znaleziono u Turzyńskiego, jednak tego, o co chodziło
naprawdę tym razem, tj. owego „niebezpiecznego” 57. numeru „Robotnika”, znaleziono tam jeszcze
mniej: dwa egzemplarze
(Wiesław Modrakowski, „Protokół przeszukania pokój nr 202
w Hotelu Asystenckim nr 2 w
Toruniu, Gagarina 45”, datowany 25 lipca 1980 r., sygn. IPN By 082/143, t. 2, k. 389 rewers i
sygn. IPN By 134/287, k. 157 rewers).
Najwidoczniej nikłe rezultaty
obu przeszukań zirytowały esbeków i ci przeszli do rękoczynów, aby dowiedzieć
się, dokąd ta nie odnaleziona
w trakcie przeszukań porcja „Robotnika” nr 57 została przekazana.
Stanisław Śmigiel po
przewiezieniu go do
aresztu milicyjnego w
Golubiu-Dobrzyniu, będąc skuty
kajdankami, był uderzany w twarz, duszony, szarpany za włosy,
a przy tym znieważany słownie. Nie powiedział jednak tego, czego
od niego się
domagano. Konrad Turzyński jeszcze podczas pobytu w KW
MO przy ul. Słowackiego w Toruniu został przesłuchany (25 lipca w godz. od 8.00 do 8.30), jednak
odmówił odpowiedzi na pytanie, gdzie był i co robił podczas ostatnich 12
godzin przed zatrzymaniem go (sygn.
IPN By
134/287, k. 167 awers). Później
potraktowano go brutalnie, jednak nie aż tak jak Śmigla: tylko
grożono mu pobiciem albo duszeniem, znieważano i upokarzano. Zagrożono
mu, że jeśli nie odpowie, albo odpowie kłamliwie, to
spotka go coś gorszego. Następne przesłuchanie odbyło się
w areszcie śledczym
w Chełmnie (26 lipca, godz.
16.13-18.05), dokąd został
zawieziony. Tam, zastraszony, zdecydował się
zeznać na temat
owych 12 godzin
przed zatrzymaniem (sygn. IPN By 082/143, t. 3, k. 407-408), mówiąc,
gdzie kolejno przebywał
w owym czasie, jednak odmawiając odpowiedzi na pytania, czy
widział w dniach 24-25 lipca „większą
ilość materiałów bezdebitowych”, czy
jest mu coś „wiadome o zamiarach kolportażu większej ilości wydawnictw
bezdebitowych na terenie Torunia”, oraz
„gdzie – oprócz pokoju – Stanisław
Śmigiel przechowuje materiały
bezdebitowe”. Nie zataił
faktu swojej wizyty u
Wyrowińskich 24 lipca wieczorem, stwarzając ryzyko, że
SB może tam
tę porcję „Robotników” odnaleźć. Bezpieczniacy jednak, pomni na
obfite łowy w
piwnicy Wyrowińskich z dnia 8 lipca, rozpoczęli tam rewizję 26 lipca już
o godz. 11.50, a wcześniej,
o godz. 11.25, u studentki Anny Czerwińskiej. Zaś poprzedniego dnia
przeszukali też lokale: Andrzeja
Sendlewskiego (młody wówczas matematyk, ur. 8 listopada 1952 r., pracujący na UMK i mieszkający w Hotelu
Asystenckim nr 2 – rewizja od godz. 4.30 nad ranem) oraz – w środku dnia – u
Kazimiery Klebeko (u której mieszkał
St. Śmigiel) od godz.13.15 i u Marka Beraka (o nim będzie jeszcze mowa w
dalszym ciągu) od godz. 11.00. Esbekom
udało się wszak odnaleźć (własnymi siłami) skrytkę Śmigla na bibułę: „[...] w dniu 26.07.80 r. kontynuowano
działania operacyjno-śledcze w
celu ustalenia miejsca przechowywania i
przejęcia większej ilości
materiałów bezdebitowych, jakie
miały być w posiadaniu Stanisława Śmigla i Konrada Turzyńskiego. W wyniku
tych działań ustalono pomieszczenie w
bezpośrednim sąsiedztwie mieszkania Stanisława Śmigla, w którym
znaleziono i procesowo zabezpieczono:
- 1025 ulotek zatytułowanych »Jak długo
jeszcze«,
- 139 ulotek – oświadczeń dotyczących
Mirosława Chojeckiego,
- 27 oświadczeń ks. Stanisława
Małkowskiego,
- 37 egzemplarzy »Robotnika« nr 46 i
47-48,
oraz inne pojedyncze egzemplarze
antysocjalistycznych opracowań. Dokonano
również przeszukań w
mieszkaniach: Jana Wyrowińskiego zamieszkałego w Toruniu, ul. Świętopełka 22 m.
34 [poprawnie: 33
– dopow. JS] oraz
Marka Beraka zam. w Toruniu ul. Wojska Polskiego 49
m. 68. Przeszukania te dały
wynik negatywny. Nadmieniam,
iż w dalszym ciągu prowadzone
są działania
operacyjnośledcze w stosunku
do wyżej wymienionych, którzy w
dniu 27.07.80 po upływie 48 godzin zostali zwolnieni z aresztu MO.” (por.
[Krzysztof] Grobelski, z
up. ppłk. [Eugeniusza] Gawrońskiego, naczelnika
Wydziału Śledczego KWMO
w Toruniu, szyfrogram do naczelnika
Wydziału Inspekcji i do naczelnika Wydziału II
Biura Śledczego MSW,
datowany 27 lipca 1980 r., L.dz.
J-066/88/80, sygn. IPN
By 082/143, t. 2, k. 369). Jak
widać, także Wyrowińscy pamiętali
doświadczenie z 8 lipca i tym razem
bezpieka u nikogo
nie znalazła tego,
czego naprawdę szukała, chociaż
nawet w swej tajnej biurokracji nie nazwała po imieniu „Robotnika” nr 57, wspominając tylko o większej ilości „materiałów bezdebitowych”,
mających być kolportowanymi w przedsiębiorstwach przemysłowych.
I Stanisław
Śmigiel, i Konrad
Turzyński, wkrótce po
ich wypuszczeniu z aresztów,
napisali skargi na brutalność Służby Bezpieczeństwa. Po
dłuższych lub krótszych
zwłokach organy odpowiadały im.
Jeśli w tym
wypadku można wierzyć funkcjonariuszom SB,
to Turzyński okazał wobec nich nie tyle odwagę, co
raczej zuchwałość, bez
liczenia się z możliwymi
następstwami: „Nadmienić należy, że
wymienieni funkcjonariusze SB
wskazują na prowokacyjne
zachowanie się zatrzymanego, który odgrażał
się, że będą
niedługo wisieć. Funkcjonariuszy SB nazywał gestapowcami, carską policją, czerwonymi krwiopijcami,
ubowcami itp.” („Raport
z przeprowadzonego postępowania wyjaśniającego w
związku ze złożeniem skargi przez ob. Konrada Turzyńskiego”, Nr
J-Pf-66/88/80, datowany 16 grudnia 1980 r. w Toruniu – sygn. IPN By
082/143, t. 3, k. 588.) W gruncie rzeczy Konrad Turzyński to człowiek
bojaźliwy, jednak ten sam Wiesław Cichoń,
który w końcu lipca 1980 r. wytykał Turzyńskiemu
zbyt małą odwagę, okazaną wobec
„esbeków”, po upływie niemal ćwierci wieku
zeznał przed prokuratorem IPN o... „brutalnym pobiciu” Turzyńskiego. (Swada oratorska sprzyja jednak
konfabulacji...) Informację o pobiciu
Śmigla i Turzyńskiego można znaleźć także w donosie TW „Wilk” czyli Stanisława
Chamery (płk. Zygmunt Grochowski, „Informacja
nr 89/90” z 31 lipca 1980 r., sygn. IPN 001/428, t. 3, k. 586 awers), a także (z miesięcznym
poślizgiem) na str.
4 w... numerze 6. „Strajkowego Biuletynu Informacyjnego SOLIDARNOŚĆ”, wydanego 27
sierpnia 1980 r. w Stoczni Gdańskiej (kontekst zdaje się ponadto
sugerować, jakoby to pobicie nastąpiło
podczas sierpniowej fali
strajków i w związku z nią).
Oto, jak relacjonował na ten (i nie tylko)
temat TW „Wilk”: „31 VII
80 r. o godz. 13.30 – 15.00 spotkanie ze Śmiglem od godz. 13.30 w domu
następnie pojechaliśmy do kawiarni »Pod
[Modrym] Fartuchem« na kawę – w domu nie ma nawet herbaty – Relacja Śmigla – mówi, że pobrano mu odciski
palców i całej dłoni – słuchano
go – najbardziej jest
przygnębiony, że uchwycono list
do Poznania – osoby poza podejrzeniem – /list zabrano w czasie rewizji/
– Wczoraj wieczorem był goniec z W-wy –
podał obdukcję i szczegółowo przekazał wiadomość o ostatnim pobiciu jego
oraz Konrada – /wczoraj już o tym podało Radio Wolna Europa/.
– Pokazał mi napisaną obdukcję
na maszynie – którą wysłał gońcem
do W-wy Inną niż ta, którą
pokazał dzień wcześniej – tym razem napisał lek. Krzak lub Kwak [poprawnie:
Krzysztof Krzciuk – dopow. JS]
specj[alista] chirurg orzeczenie jest
dość szerokie na jego rzekome
obrażenia – Śmigiel chwali się, że ma
teraz takie wejścia w służbie zdrowia toruńskiej, że bez problemów
otrzyma każdej treści
zaświadczenie.” (płk.
[Zygmunt] Grochowski, „Informacja nr 89/80”, datowana 31
lipca 1980 r., sygn. IPN By 001/428, t. 3, k. 587) Aż dziwne,
że St. Śmigiel mógł tak
powiedzieć, skoro pewne
podejrzenia wobec Chamery powziął już w marcu owego roku (gdy naraził
„bibułę” dla sprawdzenia ich), bowiem
niepotrzebnie mówiąc, jak gdyby chciał się
popisać, naraził na
szwank i doktora Krzciuka, i
innych lekarzy, z którymi
miewał kontakty... Nawet
stuprocentowe przeświadczenie o
lojalności St. Chamery nie dawało powodu, aby mówić tak, jak powiedział.
(Widocznie jednak chełpliwych ludzi w tym
gronie było troszeńkę więcej...) Warto
popatrzeć na numery: w 1980 roku
Chamera już w końcu lipca
dał asumpt płk. Grochowskiemu do sporządzenia
informacji opatrzonej numerem 89 – w
poprzednim roku donos datowany 11 grudnia został przyjęty jako informacja o numerze nieco niższym: 85 zaledwie. TW „Wilk”
chyba chciał zostać „stachanowcem”, czyli przodownikiem pracy?
Należy podkreślić
jeszcze raz: w dniu 25 lipca
1980 r. pobito rzeczywiście tylko
Stanisława Śmigla (prawomocny
wyrok Sądu Okręgowego w Toruniu
z dnia 24 lutego 2005
r. uznał por. Mieczysława Kapitanowicza za winnego tego czynu), zaś w
stosunku do Konrada Turzyńskiego (w tym samym
dniu 25 lipca 1980 r. i z tego samego powodu) dokonano jednynie: groźby użycia siły, zastraszenia i
upokorzenia. Jest psychologicznie nieprawdopodobne,
aby odważył się prosto w
oczy esbekom rzucać inwektywy, i to podczas tego samego zatrzymania, podczas którego został przez nich zastraszony.
Pobicie
Stanisława Śmigla było
niemal najdrastyczniejszym
nadużyciem przemocy przez SB wobec opozycji przedsierpniowej w
Toruniu – nie tylko w owym
dziesięciomiesięcznym okresie.
Większe cierpienia spotkały tylko Bolesława Niklaszewskiego, w
miesiąc później –
zob.: niżej, w
epizodzie V. Również po czterech latach sposób potraktowania
Antoniego Mężydły w trakcie tzw.
porwań toruńskich (pozostałe znane
ofiary tego przestępczego procederu
to jego ówczesna narzeczona, obecnie żona, Zofia Jastrzębska, a także Piotr Hryniewicz i Gerard Zakrzewski) przekroczył miarę z lipca 1980 roku. Mężydło
wówczas już był stałym mieszkańcem Torunia (w odróżnieniu od
okresu tu omawianego), został spośród
wszystkich ofiar tych
porwań potraktowany
najbardziej drastycznie –
można nazwać to torturami, nie tylko psychicznymi,
ale także fizycznymi.[66]
Skoro już mowa o nim, to warto może
dodać, że Antoni Mężydło został też pobity w 1981 roku
– przez żołnierza zawodowego w jednostce wojskowej, do której zesłano Mężydłę po to, aby dostał tam
„wycisk” za odmowę złożenia przysięgi wojskowej, zawierającej formułkę o „wierności sojuszniczej” wobec
Armii Czerwonej. Na czym
polegało bicie i torturowanie Antoniego Mężydły
w 1984 roku, prasa w czasie
procesu jego prześladowców (jesień 1991
r.) pisała dość dokładnie, toteż nie ma
potrzeby tu tego powtarzać, m. in. właśnie przytoczony
w powyższym przypisie artykuł Wiesławy Kwiatkowskiej mówi o tym, co robiono
ofiarom porwań toruńskich. (Wśród skazanych za te
przestępstwa osobą, która
uczestniczyła w uprowadzeniu i dręczeniu Antoniego Mężydły, był m. in. por. Marek Kuczkowski.)
Do ustalenia
jednak pozostaje, co
konkretnie w tym wypadku
znaczą słowa: „W dniu
24 lipca br. tut. Wydział III
uzyskał informację [...]”, czyli –
kto doniósł do
SB o tansporcie „bibuły”
zabranym przez Śmigla
i Turzyńskiego z
pokoju Trapkowskiej. (W dokumencie
nie ma powołania się na tajnego współpracownika, określonego
pseudonimem albo numerem – takie „odsyłacze” w wewnętrznej
korespondencji między jednostkami SB raczej
rzadko się pojawiały.)
Nie sposób przypuszczać, żeby
Śmigiel albo Turzyński najpierw na siebie samych donieśli, a potem na przesłuchaniu odmawiali poinformowania, co
z ta bibułą zrobili później. Czy
więc autorką donosu
była sama D. Trapkowska, czy kurier, który jej to
przywiózł, czy może jakaś postronna
osoba (np. współmieszkanka Trapkowskiej), będąca świadkiem przybycia
kuriera? Dalszy ciąg
tej opowiastki
uprawdopodobni jedną z
możliwych odpowiedzi na
to pytanie. Monitoring prowadzony przez SB za pomocą tej osoby nie udał
się, poszukiwana porcja bibuły nie została zabrana przez SB, ale za
to (tak: za to) bezpieka w bardzo niemiły sposób wywarła swoją irytację na
dwóch osobach z kręgu opozycji.
epizod V
sierpień
1980 r.
(wspomaganie strajków)
„dentysta” znowu w Toruniu
Po dość
krótkim czasie donosiciel
z Grudziądza, Stanisław Chamera czyli TW „Wilk” znowu
pojawił się w Toruniu: „17.VIII.80
r. Spotkanie ze Śmiglem godz. 16
tematy rozmowy a) sytuacja w Toruniu i Grudziądzu – Toruń współpraca z »grupą
inżynierską” – materiały do
Grudziądza przesłał te
200 »Rob.« [zapewne chodzi o dwutygodnik „Robotnik” – dopow. JS] + 5 »Informatorów« [zapewne chodzi o miesięcznik „Biuletyn Informacyjny” – dopow. JS] – od tego czasu nie
dostał nic[.] Z zakładami nie ma kontaktu [...].
Czy w tej »grupie
inżynierskiej« jest jakiś robotnik
– nie (ale sie kręcą) – b)
twierdzi, że z Wybrzeżem nie ma żadnego
kontaktu – ale dzisiaj spodziewa się Konrada – będą najnowsze wiadomości, nie
tylko tyle co mówi »Wolna Europa« –
[...] d) następnie pokazał pismo z M.O. – podpisane przez
mjr. Grzesiak [odczytanie nazwiska niepewne – JS] – które chce przesłać do W-wy,
aby opublikować [w]»Wolnej Europie«, że na jego pobicie
(posiadając obdukcję lekarską) –
i zażalenie odpowiada organ,
który go skrzywdził – ma też już adres i telefon szefa SB w
Toruniu – ul. Matejki 12 tel. 233-34
– powoli kompletuje te
adresy (dobre punkty na bibułę) – [...] Dochodząc do
tramwaju – Śmigiel pokazał mi dom, gdzie mieszka Kapitan –
trudność dotarcia do
samego mieszkania bo zainstalowany »domofon« – można tylko
ulotki włożyć w drzwi wejściowe” (płk. Zygmunt Grochowski,
„Informacja nr 92/80”,
datowana 17 sierpnia 1980 r., sygn. IPN By 001/428, t. 3, k. 603-604).
Sytuacja, przynać
trzeba, cośkolwiek „Kafkowska”: policjant – ba, szef policji politycznej na całe województwo
– z donosu od swojego „kapusia”
dowiaduje się... swojego własnego, prywatnego numeru telefonu, i to
w sytuacji, kiedy kapuś zna
tożsamość swego „oficera prowadzącego” (a być może
również uprzednio dzwonił na ten
numer?), zaś sam numer nie był zastrzeżony, lecz każdy mógł
go znaleźć na
dowolnej poczcie w tzw. „książce telefonicznej”. Z
powodu popularności nazwiska
„Grochowski” można byłoby nie być pewnym, czy to ten Grochowski –
tę pewność jednak miał Śmigiel
dzięki Krystynie Antowskiej, anglistce, pochodzącej z
Torunia działaczce – najpierw:
Studenckiego Komitetu Solidarności w Poznaniu (gdzie Antowska studiowała
była na UAM), a następnie: współpracowniczce KSSZW-K[67],
ona zaś – dzięki swojej matce,
wówczas jeszcze żyjącej i pracującej okulistce, której pułkownik Zygmunt
Grochowski (mieszkający
zresztą opodal, przy
tej samej ulicy)
bywał pacjentem. Użyte w powyższym donosie słowo „Kapitan” to nazwisko
PZPR-owskiego aparatczyka, Bolesława
Kapitana[68].
Znowu przychodzi na myśl fraszka
Norwida przytoczona w prologu... Oto wrogi,
antysocjalistyczny element rozmawiając z drugim (owszem, właśnie Śmigiel po wpadce transportu bibuły w
połowie marca 1980 r. powziął
podejrzenia wobec Chamery o donosicielstwo – Chamera
był poinformowany przez Śmigla o tym transporcie właśnie po to, aby wypróbować, czy nastąpi
przeciek do SB...) elementem
rozważa docieranie do mieszkań lokalnych
komunistycznych VIP-ów – nie po to,
aby, jak niemiecka Frakcja Czerwonej
Armii, znienacka zabijać, lecz aby podkładać tam... ulotki. A jeśli czasem szykuje „bomby” (jak je
nazwała Krystyna Kuta), to takie, jakie były przygotowane w kwietniu
1980 roku. (Może Śmigiel chciał, aby poprzez donosiciela
do świadomości owych VIP-ów dotarło, że opozycja nie zanikła, a przeciwnie
– stara się bywać coraz bardziej
wszędobylska?) Stanisław Śmigiel odznaczał
się w działalności
opozycyjnej nie tylko odwagą i
wytrwałością, ale także sprytem. Krystyna Kuta kiedyś (jeszcze w 1980 roku)
określiła go jako „człowieka
ewangelicznej dobroci” – wśród
zaleceń zawartych w ewangeliach jest też wezwanie, aby być szlachetnymi jak
gołębice i przezornymi jak węże. Śmigiel po swojemu to relizował – także ową
zachętę do przezorności: umiał czasem
powiedzieć (także zaufanym
przyjaciołom) mniej, niż wiedział, mniej, niż myślał –
nie od razu odkrywając całość swoich
zamiarów, co niekiedy budziło niesnaski, ale dla dobra
sprawy bywało raczej pożyteczne.
Wyjaśnienia wymaga nazwa „grupa inżynierska” – chodzi o
trzech inżynierów, zatrudnionych w ZMB „Predom-Metron”: Marka Beraka,
Andrzeja Trombalę i
Eugeniusza Świderka. Ta trójka przyjaciół działała jakiś czas całkiem samodzielnie, robiąc
akcje ulotkowe i plakatowe, aż
„wpadła” w ręce SB w samym końcu kwietnia. Po ich zatrzymaniach i przeszukaniach u
nich w domach Wiesław Cichoń –
podczas jednej ze
swych bytności w
siedzibie toruńskiego KIK-u –
miał okazję dowiedzieć sie tożsamości tych osób. Nie tylko z
racji wieku, ale
także – charakteru, przywódcą w
tym maleńskim gronie był Marek Berak, urodzony 2
kwietnia 1941 r. Jest bardzo
przywiązany do etosu dawnych AK-owców, kultywowanego na jego rodzinnej Kielecczyźnie. Był wówczas bezdzietnym kawalerem, więc także
dzieki temu – bardziej
odważnym (jego dwaj
towarzysze, obaj już żonaci, na razie
„przycichli”). Kontakty grup Śmigla i Cichonia z Berakiem trwały co
najmniej od okolic
połowy czerwca 1980 r. (tj. od nieudanej wizyty Jacka Kuronia w Toruniu). TW „Wilk” rozumiał w lot intencje
SB i wiedział, że jeszcze
ważniejszym od grupy inżynierskiej byłoby jej oddziaływanie na robotników...
Wyżej opisana
rozmowa dwóch Stanisławów
odbyła się się
w niedzielę 17 sierpnia,
w pierwszym dniu
funkcjonowania Miedzyzakładowego
Komitetu Strajkowego w Gdańsku, kiedy to w miejsce wygaszonego
strajku samej Stoczni Gdańskiej
rozpoczął się strajk solidarnościowy. Konrad Turzyński nie przyjechał jednak tego
dnia, wieczór spędził
u inż. elektronika Andrzeja
Stefaniaka, ur. 13 lutego 1951
r., mieszkańca Gdańska, współpracownika Wolnych Związków
Zawodowych Wybrzeża (Stefaniak był
bibliotekarzem w Instytucie Matematyki UG, gdy Turzyński kończył tam
studia). Przywiózł trochę ulotek, ale w
sumie jego pobyt w Gdańsku nie okazał się owocny dla toruńskiej
opozycji. Duży „Fiat” o numerze rejestracyjnym TOA 0833[69]
również bezowocnie czekał nań przy Dworcu Głównym PKP w poniedziałek rano
– jego trzej pasażerowie (w drodze powrotnej z dworca) ze zdziwieniem
zauważyli obserwowany „obiekt” dopiero na przystanku autobusowym przy pl.
Rapackiego w centrum miasta.
zaczęło się
Fala strajków
rozlewała się po
Polsce i dotarła również do Torunia. Można
z dużym prawdopodobieństwem przypuszczać, że dotarła nie tylko dlatego, że esbecki
monitoring w III dekadzie lipca
nie powiódł się aż tak bardzo,
jak bezpieka tego chciała... Fala miała swoje źródło w Stoczni Gdańskiej, toteż
przybywała od północy i w dodatku drogą naturalną, tj.
trafiając najpierw do fabryk,
powiązanych ze stoczniami
przez więzy kooperacyjne.
Dlatego najwcześniej (w
województwie) zastrajkowały Pomorskie Zakłady Sprzętu Okrętowego „Warma” w Grudziądzu – 18 sierpnia, zaś po
nich Toruńskie Zakłady Urządzeń
Okrętowych „Towimor” w Toruniu – 21
sierpnia. Tam, w „Towimorze”, miał swoją siedzibę Międzyzakładowy Komitet
Strajkowy, utworzony za
przykładem idącym z Trójmiasta.
Pokój nr
411 w DS-6 znowu, jak przed miesiącem, okazał się miejscem knowań
miejscowych „elementów antysocjalistycznych”. To było przedmiotem donosów TW „Karol”, który brał udział w tych
knowaniach: „W nocy z 20 na 21 bm. t.w.
ps. »Karol« uczestniczył w
spotkaniu które odbyło
się w DS-6 w pok.
216 i 414. W spotkaniu uczestniczyli: Stanisław
Śmigiel, Konrad Turzyński, Marek (prawdopodobnie Berak), Anka (lub
Hanka) i N/N dziewczyna. Podczas spotkania
próbowano zredagować tekst w którym miała być zawarta solidarność ze
strajkującymi. Tekst ulotek pisał Konrad. Z
ułożonego dotychczas tekstu wynika iż osoby które podpisały
się pod tekstem – popierają strajkujących robotników. Wśrod
osób które mają tekst podpisać są uczestnicy spotkania, oraz
propozycję podpisania otrzymają
Wiesiek Cichoń i Ochojska. W
ułożonym tekście nie
ma żadnych nawoływań
do strajków. Z wypowiedzi Staszka wynikało[,] iż w piątek
tekst wraz z podpisami
ma być kolportowany na terenie
Torunia w ilości 2000 sztuk. Jest przewidziany także drugi kolportaż[,] którego dokładnej
daty nie ustalono.
St. Śmigiel postulował aby pod
tekstem podpisać się nazwiskiem oraz podać adresy
zamieszkania propozycja ta została skontrowana przez wszystkich
pozostałych uczestników zebrania. Konrad
motywował to iż za dwa miesiące
opuści Toruń i adres będzie nie
aktualny[!]. Stasiu powiedział, iż
w najbliższym czasie
rozpocznie wydawanie gazety na
wzór »Nowości«, w której m. in. zawarty ma być tekst solidarnościowy.
Konrad opowiadał iż 3.08 był w Gdańsku
rozmawiał z Borusewiczem – na temat
strajków – nie podał bliższych danych. Opracowanie tekstu solidarnościowego jest inicjatywą Śmigla,
cały tekst zajmuje stronę papieru formatu A4. Dziś w nocy Stasiu i
Konrad będą w DS-6 i mają
dopracować tekst[,] a jutro przedłożą go zainteresowanym osobom
m.in. i [!] Cichoniowi[,] który nie był na zebraniu[,] gdyż miał gościa z Poznania. Planowany na piątek [tj. na 22 sierpnia –
dopow. JS] kolportaż nie
jest dopracowany, mają być ulotki podrzucane w klatkach schodowych – ale
jeszcze nie ma adresu. Do kolportażu brak jest ludzi – dużo jest na
wakacjach. W sprawie
kontrowania pomysłu Stasia dotyczącego podania adresu – wszyscy
twierdzili (głównie Marek) iż zapewne
wiele osób zgłaszałoby się do nich w celu współpracy – a
oni nie mają doświadczenia w kierowaniu ludźmi.
Stasiu powiedział, że jutro powinien pojechać do domu i trochę pomóc [w
żniwach – tego roku były opóźnione z
powodu bardzo deszczowego lata – JS], a
Konrad planuje wyjechać
do swojego miejsca stałego
zamieszkania. Zadania. 1. W dniu
dzisiejszym ok. 15-16 udać się do Śmigla i zapoznać się z tekstem
solidarnościowym. 2. Nawiązać kontakt z W. Cichoniem. 3. Ustalić szczegóły
planowanej akcji kolportażowej. [...]
W spotkaniu uczestniczył z-ca n-ka Wydz. III kpt. E[ugeniusz] Dusza.
Przedsięwzięcia 1. Wykorzystać w sprawie operacyjnego rozpoznania krypt.
»Mafia«. 2. Sporządzić wyciągi do sprawy »Wiesław«, »Klepsydra«, »Brutus«.
Informacja potwierdzona przez tw. ps. »Adam” kierownik sekcji III [Wydziału III
KW MO] ppor. W[itold] Mielcarek” (insp. sekcji III Wydz. III ppor. [Roman]
Zielenkiewicz, „Informacja nr 34/80 na podstawie
ustnej relacji t.w. ps. »Karol«”,
datowana 21 sierpnia 1980 r., sygn.
IPN By 001/565, k. 183
i 184) Gwoli wyjaśnieniu: SOR „Mafia” została założona dla opozycji toruńskiej
jako całości, a wymienione dalej 3 inne Sprawy Operacyjnego Rozpracowania – dla
pojedynczych osób (odpowiednio: Wiesława Cichonia, Stanisława Śmigla i Konrada Turzyńskiego).
Wymieniona powyżej
„N/N dziewczyna” to
prawdopodobnie Donata Trapkowska,
zaś „Anka (lub Hanka)” to jej współmieszkanka –
pokój 414 był dwuosobowy. Tylko „prawdopodobnie”, gdyż skoro
Andrzej Olszewski i
Donata Trapkowska już
od kilku lat studiowali na tym samym
wydziale, to trudno sobie wyobrazić, żeby Olszewski nie znał
jej przynajmniej z
widzenia. (I rzeczywiście znał ją,
jak okaże się trochę niżej.)
Z treści
donosu i z dopisku kierownika Sekcji III na końcu zdaje się wynikać,
że wśród pięciorga obecnych tam
osób (nie licząc Andrzeja
Olszewskiego) czyli: owych
dwóch dziewczyn oraz: Śmigla, Turzyńskiego i Beraka,
albo przynajmniej gdzieś
w pobliżu, musiał znajdować się jeszcze jeden tajny współpracownik
SB, o
pseudonimie „Adam”. O tożsamości tej osoby będzie mowa trochę
niżej.
Tymczasem Andrzej
Olszewski czyli TW
„Karol” powrócił do pracowitego donoszenia – w miarę
wyczerpującego, a przy tym tak częstego, jak tego wymagały potrzeby służby: „W dniu 21 bm. t.w. skontaktował się
telefonicznie z W. Cichoniem ok. godz. 16.00. W Cichoń poinformował t.w.[,] iż w
Towimorze jest strajk
i nadmienił[,] że trzeba się będzie tam pojechać, razem z Krystyną
Antowską – W. Cichoń przeczytał tekst ulotki i wniósł kilka poprawek głównie
stylistycznych, a następnie
podpisał się pod tekstem.
Następnie skontaktował się
z nimi telefonicznie S. Śmigiel z
którym ustalono spotkanie w KMPiK. W spotkaniu tym
uczestniczyła także N/N
dziewczyna (zna aktualny
adres M. Złotuchy). Ok.
godz. 21.30 t.w.
i W. Cichoń udali się do
Towimoru[,] a Śmigiel i Antowska
mieli zorientować się
w sytuacji w T.P.Cz.
»Merinotex«. W. Cichoń i t.w. przedstawili się w Towimorze jako
współpracownicy KSS-KOR – co zostało przyjęte z niedowierzaniem. Na terenie portierni
spotkali się z 3 osobowym przedstawicielstwem komitetu
strajkowego i w obecności
ok. 10 osób toczyli rozmowy. W.
Cichoń przeczytał im egz.[?]
ulotki, ale komitet
stwierdził że nie chce mieć nic
wspólnego z ulotkami. W trakcie rozmowy przedstawiciele komitetu mówili iż jeśli oni mają coś wspólnego z KSS-KOR to
niech dbają o to aby
w mieście wszystko
funkcjonowało tak aby rodziny
strajkujących nie odczuły
gorszych warunków życia.
Wiesiek spytał także czy
na teren zakładu
zostaliby wpuszczeni korespondenci zagraniczni – komitet nie zgodził się.
Kolejną sugestią Cichonia było
to aby komitet podał nazwiska
swych członków – ale i to nie zostało zrealizowane.
Przedstawiciele komitetu stwierdzili że
jeżeli wiadomość o ich strajku zostanie podana na falach radiowych – to
uwierzą[,] że mają do czynienia z
ludźmi KSS-KOR. Podczas rozmowy
N/N kobieta powiedziała że w dniu 22
bm. staną w Toruniu inne zakłady m.in. »Elana«. Ponadto poinformowano t.w.
i Cichonia iż w dniu
21 bm. wyjechał z Towimoru
do Gdańska samochód
z informacją o
strajku. Na zakończenie spotkania
ustalono termin drugiego spotkania na 22 bm – wtedy to przedstawione zostaną postulaty
strajkujących. Komitet nie zgodził się na powielenie ulotek. Ok. 22.00 tw. wraz
z Cichoniem udali się do Antowskiej,
gdzie był także Śmigiel. Dyskutowano
m.in. o potrzebie zmiany tekstu ulotki – miałaby
ona być bardziej dopasowana do toruńskiej sytuacji – plany te
skontrował Śmigiel. Podczas
rozmów W. Cichoń stwierdził że ze Staszkiem nie można współpracować gdyż jest
on bardzo prymitywny. W
toczonych rozmowach stwierdzono
konieczność powielenia
materiałów – plany te
zostały pokrzyżowane przez to[,]
iż był nieobecny Berak. Stachu
twierdził że ma farbę i matryce.
Kolportaż ulotek przewidziany był na 22
bm. – w południe w miejscach
nasilenia ruchu ulicznego.
Wiesiek stwierdził, że w
dniu 22 bm. opracuje tekst nowej ulotki –
związanej z toruńskimi strajkami na której
podpisy mają złożyć: K. Turzyński, S.
Śmigiel, W. Cichoń, K. Antowska, M. Berak i tw ps. »Karol«. W dniu
22 bm. ulotki te mają być
drukowane a z niedzieli na poniedziałek kolportowane. Ustalono także że w związku z wyjazdem tw. – do
Towimoru pójdzie Wiesiek i Krystyna Antowska. Z mieszkania Antowskiej dzwonili
do W-wy do Kowalskich i Celińskich[,] których poinformowali o strajku. Następnie
ok. 23.30 tw i Cichoń poszli do domu[,] a Śmigiel i Antowska mieli iść do ludzi[,] którzy już powinni posiadać
jakieś informacje o T.P.Cz.
»Merinotex«. [...] W
trakcie wychodzenia Antowska stwierdziła iż
t.w. ma przywieźć z W-wy 130 matryc[,] które są przeznaczone dla Poznania, ma je uzyskać od Chojeckiego.
W dniu dzisiejszym Konrad po pracy ma pojechać do domu. Od Antowskiej
t.w. dowiedział się
że Konrad ma ochotę związać się z nowym pismem poznańskim
»Er[r]atą« – chce pisać tam artykuły. Ponadto tw. poinformował[,] iż do
Torunia przybyć absolwent jednej z uczelni poznańskich – Müller
– zaangażowany w
działalność antysocjalistyczną.
Antowska chce wyprowadzić się z
Torunia do Poznania. [...] Podczas
spotkania wręczyłem t.w. kwotę 1000 [zł] tytułem kosztów
jakie poniesie na
terenie W-wy. Przedsięwzięcia[:] 1. Wykorzystać w meldunku do SOR »Mafia«. 2.
Opracować wyciąg do
sprawy »Wiesław«, »Klepsydra«,
»Brutus«. 3. O rozmowach figurantów
z komitetem strajkowym poinformować tut. Wydz. III.” (insp.
sekcji III Wydz. III ppor. [Roman] Zielenkiewicz, „Informacja nr 35/80 na podstawie ustnej
relacji t.w. ps. »Karol«” datowana 22 sierpnia 1980
r., sygn. IPN By 001/565, k. 185 i 186). Tekst
ulotki – jak widać –
został ostatecznie uzgodniony i przybrał następujące brzmienie
(podobnie, jak w wypadku listu otwartego do skazanych opozycjonistów
czechosłowackich, tekst został odtworzony na podstawie odpisu, zachowanego w
opozycyjnych archiwach, nie zaś poprzez dokumentację esbecką udostępnianą przez
IPN):
Toruń, 22.08.1980 r.
Do mieszkańców Torunia
Od kilku
tygodni trwają w Polsce strajki. Są tak liczne i masowe jak
nigdy dotąd w powojennej Polsce.
Obecne wydarzenia mogą się okazać podobnie wielkim przełomem w naszym
życiu, jak słynna „odwilż” z roku 1956. Po raz pierwszy od tamtego czasu strajkujący domagają
się nie tylko podwyższenia zarobków,
ale także reform politycznych. Władze poczuły się zmuszone nazywać wreszcie
„przerwy w pracy” strajkami. Ale
jednocześnie starają się przekonać
strajkujące załogi, że
są gotowe pójść
na ustępstwa tylko w
sprawie zarobków i innych świadczeń, zaś pozostałej części społeczeństwa wmawiają,
że chodzi tylko o poziom
życia a nie
o reformę systemu
politycznego. Odpowiedzialność
za kłopoty gospodarcze
zrzuca się na ludzi pracy
– zarzuca się
im, że nie dość wydajnie
pracują, a obecnie także
to, że strajkują. W ten
sposób usiłuje się wzbudzić
niechęć do strajkujących, zwłaszcza na Wybrzeżu.
Władze wmawiają nam,
że ludzie złej
woli wzmagają
niezadowolenie społeczne i
wykorzystują je na szkodę
Polski. Obietnicami poprawy zarobków
i zaopatrzenia chcą
odzyskać zaufanie społeczeństwa, a
zarazem zapowiadają nieustępliwość
wobec żądań politycznych i dają do
zrozumienia, że grozi nam utrata
spokoju. Tymczasem wysiłek ludzi jest nieustannie marnowany przez
całkowicie wadliwy system
gospodarczy. Nadwyrężyły się
nieprzemyślane inwestycje, zwłaszcza w latach 70-tych. Polityka
rolna jest całkowicie
błędna. Zła jest regulacja cen. Popełnia się wiele
innych błędów w gospodarce.
Ograniczanie się do
zapowiedzi poprawy stopy
życiowej to obietnice bez
pokrycia, jeżeli nie
zmieni się gruntownie systemu gospodarczego. Tego jednak
nie da się uczynić bez
poważnych reform politycznych. Niezbędna jest wolna od
cenzury prasa. Związki zawodowe
powinny naprawdę reprezentować pracowników, być
niezależne od władz partyjnych i dyrekcji
przedsiębiorstw. Ludzie wierzący
muszą być na równych prawach dopuszczani do życia publicznego, w
tym – do środków masowego przekazu.
Uczestnicy strajków i
innych form niezależnej działalności społecznej nie mogą być
szykanowani i
represjonowani. Więźniowie polityczni,
skazani pod fałszywymi zarzutami
kryminalnymi, powinni być
uwolnieni. Takie i podobne postulaty
zgłaszają strajkujące załogi.
Zgadzamy się z tymi żądaniami.
Byłoby źle, gdyby nie strajkująca część społeczeństwa okazała niezrozumienie i niechęć do
strajkujących. Jest im potrzebne moralne poparcie od nas
wszystkich. Jeślibyśmy
uwierzyli, że tak nie jest, znowu
zostałaby zmarnowana szansa realnej i trwałej poprawy losu całego narodu.
Krystyna Antowska, filolog, Toruń ul.
Matejki 10, tel. 24246[70]
Marek Berak, inżynier, Toruń, ul.
Wojska Polskiego 49 m. 68, tel. 32274
Wiesław Cichoń, filolog, Toruń, ul.
Wąska 4, tel. 25285
Andrzej Olszewski, student, Toruń, ul.
Gagarina 200 m. 1
Stanisław Śmigiel, inżynier, Toruń, ul.
Mickiewicza 91 m. 8
Konrad Turzyński, matematyk, Toruń, ul.
Gagarina 41, tel. 23545
Donata Trapkowska dostarczyła maszynę do pisania
(wypożyczoną z siedziby SZSP), dzięki
której tekst został
przepisany na matrycę. Pozostawało tylko powielenie i
kolportaż. Służba Bezpieczeństwa widocznie
bardzo zaniepokoiła się tym: już
nie „monitorowała” tego grona
opozycjonistów, lecz zaczęła
ich zamykać w milicyjnych
aresztach, jak o tym przykładowo świadczy następujący dokument: „W dniu 21.08.1980 r. w czasie wykonywania
czynności urzędowych uzyskałem
informację, iż Marek
Berak zatrudniony w ZMB
»Predom-Metron« w Toruniu
przebywając w zakładzie pracy
namawiał pracowników do
przerwania pracy i zorganizowania strajku.
Ponadto uzyskano informację, że
Marek Berak wspólnie ze
Stanisławem Śmiglem i Konradem Turzyńskim opracowali »Apel
do mieszkańców Torunia«
o treści
antysocjalistycznej, który zamierzają
rozpowszechnić na terenie toruńskich
zakładów pracy. W
związku z powyższym
w celu zapobieżenia negatywnym
zjawiskom [!] jego działalności wnoszę o: dokonanie
prewencyjnego zatrzymania na
48 godzin wymienionego.” (inspektor KW MO w
Toruniu ppor. Henryk Składanowski, „Notatka urzędowa”, datowana 22
sierpnia 1980 r., sygn. IPN By
082/143, t. 3,
k. 454) Na podobnej zasadzie w piątek
22 sierpnia 1980
r. zatrzymano na
48 godzin także: Krystynę
Antowską, Stanisława Śmigla
i Wiesława Cichonia. Spośrod sygnatariuszy apelu na wolności pozostawali już tylko
Andrzej Olszewski (TW „Karol”) i Konrad
Turzyński (przebywający w DS 6).
Beraka i Cichonia następnie zatrzymywano – niemal
natychmiast po zwolnieniu – ponownie: 24, 26 i 28
sierpnia. Śmiglowi chyba przez
niedopatrzenie dano troszkę swobody, potem zatrzymano znowu 27 sierpnia
na 48 godzin. 29 sierpnia zatrzymano ponownie Śmigla, a
ponadto dwóch pozostałych członków tzw.
„grupy inżynierskiej” z „Metronu”: Eugeniusza Świderka i Andrzeja Trąbalę.
(Co do dat poszczególnych zatrzymań – sygn. IPN By 082/143, t. 3, k.
502.)
W tym
czasie przez parę
dni Konrad Turzyński „waletował” (= mieszkał bez zgody administracji Domu Studenckiego) w owym pokoju, ukrywając się – jak mu
się zdawało – przed bezpieką, która
obserwowała drzwi do
akademika (od strony
Książnicy Miejskiej, tj. od
ul. Słowackiego), ale nie śpieszyła się z wejściem do
środka. Poźniej, dostrzegłszy przeciągającą się ponad ustawowe 48 godzin (z powodu zatrzymań
następujących jedno po drugim) nieobecność
kilku kolegów (w
tym także połowy współsygnatariuszy tego
apelu), oraz dowiedziawszy się o załogach kolejnych toruńskich zakładów pracy,
przystępujących do strajku,
zaryzykował opuszczenie Domu Studenckiego, nie przez drzwi) i pod osłoną nocy (z 24 na 25 sierpnia 1980
r.) wyjechał do Warszawy, aby tam (do mieszkania prof. Edwarda Lipińskiego,
członka KSS „KOR”, którego nie aresztowano ze względu na jego bardzo podeszły
wiek) przekazać posiadane, a dotyczące Torunia,
wiadomości: o strajkujących zakładach pracy i o zatrzymanych przez SB
osobach. Wiadomości poszły
w świat w
wersji dostarczonej – po paru dniach Turzyński rozpoznał w Radiu Wolna
Europa własny mimowolny błąd – jeden z wymienionych przezeń zakładów pracy
jednak nie zastrajkował,
o czym dowiedział się poniewczasie.
(Jak – swoim zwyczajem – chełpił się tym po kilku dniach wśród swoich opozycyjnych kolegów,
Turzyński zaraz po przybyciu autostopem
do stolicy, 25 sierpnia około godz. 5 rano, zatelefonował z automatu
ulicznego na znany mu od Śmigla numer
szefa bezpieki toruńskiej,
płk. Zygmunta Grochowskiego tylko po to, aby urządzić esbekowi
niezamówione budzenie...)
Wkrótce w pokoju owej studentki jednak (podobno) SB dokonała przeszukania (jakoby pod pretekstem szukania dowodów w – prawdziwej lub rzekomej – sprawie o kradzież przeciwko współmieszkance Donaty Trapkowskiej), ale... bezbłędnie odnalazła nie jakieś rzeczy pochodzące z kradzieży, lecz ukrytą matrycę. Ponowne przygotowanie matrycy z takim albo podobnym tekstem a następnie powielenie i kolportaż ulotek było już praktycznie niemożliwe, zwłaszcza, że większość zaangażowanych w to była zatrzymana w milicyjnych aresztach.
jednym wolno, drugim nie
Funkcjonariusze nawet
w swojej wewnętrznej
korespondencji wyrażali się z
dziwną „troską”, bardziej przypominającą język propagandy o „wytrawnych
graczach politycznych” wykorzystujących idealistyczną młodzież, z tym,
że tutaj owa młodzież miałaby siebie
samą wzajemnie wykorzystywać! Aż
dwaj młodzi (stopniem) oficerowie
SB zechcieli pamiętać,
że ustawowe 48
godzin zatrzymania skończy się
Cichoniowi w nocy i należałoby
jakąś ekipę postawić na
nogi, albo trzymać
w pogotowiu, by nie przegapiła Cichonia, opuszczającego areszt milicyjny: „W dniu 26.08.1980 roku w
czasie wykonywania czynności
służbowych uzyskałem
informację, że toruńscy
działacze antysocjalistyczni planują
w dniu 27.08.1980
roku rozkolportować materiały bezdebitowe na terenie miasta i
tut. zakładów pracy. Wiedząc, że Wiesław
Cichoń opuszcza areszt w nocy z 26/27.08.1980 roku[,]
zamierzają wykorzystać go do tej akcji jak również do redakcji i produkcji wspomnianych ulotek. W związku
z powyższym w celu zapobieżenia negatywnym zjawiskom [!] jego
działalności wnoszę o dokonanie
prewencyjnego zatrzymania w/w
po uprzednim
przeprowadzeniu przeszukania osobistego.” (inspektor KW MO w
Toruniu ppor. Roman Zielenkiewicz, „Notatka
urzędowa”, datowana 26 sierpnia 1980 r., sygn. IPN By 082/143, t. 9, k.
1151). Chyba autorzy tych notatek
sami, lub na
polecenie przełożonych, dostosowali się
do odgórnego bodźca (w swym drugim sierpniowym przemówieniu I sekretarz
KC Gierek mówił już o „strajkowaniu”,
a nie o „przerwach w pracy”), w
każdym razie ta różnica daje się zauważyć także pomiędzy tymi dwoma kolejnymi
przejawami troski o Cichonia,
zagrożonego „wykorzystaniem”. „W
dniu 28.08.1980 roku w czasie wykonywania
czynności służbowych uzyskałem informację, że
toruńscy działacze antysocjalistyczni planują
w dniu 29.08.1980 roku
rozkolportować materiały bezdebitowe
wśród strajkujących załóg toruńskich
zakładów pracy. Wiedząc,
że Wiesław Cichoń opuszcza
areszt w nocy z 28/29.08.1980 roku[,] zamierzają wykorzystać go do tej
akcji jak również do redakcji i produkcji
wspomnianych ulotek. W związku z powyższym wnoszę o ponowne
zatrzymanie na 48 godzin w areszcie MO Wiesława Cichonia – zamieszkałego Toruń, ul. Wąska 5 –
celem udaremnienia mu wrogich
zamiarów.” (inspektor KW
MO w Toruniu ppor. Andrzej Kaczyński, „Notatka
urzędowa”, datowana 28 sierpnia 1980 r., sygn. IPN
By 082/143, t.
9, k. 1155). Także o zatrzymanie Cichonia w dniu 24 sierpnia wnioskował
w stosownej notatce ppor. Kaczyński,
a tylko raz
(w dwie doby później) dał się w tej trosce o
„wykorzystywanego” Cichonia wyręczyć
komuś innemu. Podobnie nad Śmiglem swoją troskliwą opiekę (a
raczej: „bezpiekę”)
roztoczył aż dwa razy (21 i 29 sierpnia) szer. T.
Sochaczewski – za pierwszym
razem objął tym (przewidującym?) działaniem również przyszłą żonę Śmigla,
Antowską, a tylko raz (27
sierpnia) dał się ubiec – w tym
szlachetnym procederze – młodszemu
chorążemu W. Miszkurce.
Z kolei o
zatrzymanie „prewencyjne” (= zapobiegawcze!) Marka Beraka dwukrotnie wnioskował ppor.
Henryk Składanowski (22
i 24 sierpnia), za trzecim
razem wspaniałomyślny gest
należał do ppor. Kazimierza Cyzmana (28
sierpnia). Mało brakowało, a esbecja
zapomniałaby, że M. Beraka zatrzymywano
wiosną tegoż roku wespół z dwoma jego przyjaciółmi z „grupy inżynierskiej” – ale młody (esbeckim
stażem) ppor. Zbigniew Poraziński czujnie nadrobił ten błąd 29 sierpnia (może tu skutkowała pamięć o kimś z jego
rodziny – z tytułem inżyniera i z trojgiem kolejnych nazwisk?), pisząc notatkę, zawierającą w konkluzji wniosek
o zatrzymanie na
48 godzin inż. Andrzeja Trombali
oraz inż. Eugeniusza Świderka.
Ponieważ Turzyński
nie był zamykany co dwie doby, a dopiero 30 sierpnia, tutaj
notatka wyrażająca ową
„troskę” musiała być nieco
mniej podobna do pozostałych: „W dniu 30.08.1980 roku w czasie wykonywania czynności służbowych
uzyskałem informację, że toruńscy
działacze
antysocjalistyczni planują w
nocy z dnia 30/31.08 br. rozkolportować materiały
bezdebitowe wśród
strajkujących załóg toruńskich
zakładów pracy. Do redakcji, produkcji i
kolportażu wspomnianych ulotek
wykorzystać zamierzają
Konrada Turzyńskiego. W związku z powyższym w celu zapobieżenia
negatywnym zjawiskom [!] jego działalności wnoszę o dokonanie prewencyjnego zatrzymania w/w po
uprzednim przeprowadzeniu przeszukania osobistego.” (inspektor
KW MO w Toruniu ppor. Roman Zielenkiewicz, „Notatka
urzędowa”, datowana 30
sierpnia 1980 r., sygn. IPN By
082/143, t. 9, k. 1159). Kto mianowicie
miałby wykorzystywać Turzyńskiego? Ochojska i Wyrowiński? I
to jeszcze w
nocy po podpisaniu
porozumienia szczecińskiego? Kto miałby
zdążyć zredagować na nowo, a potem jeszcze – wydrukować i rozrzucić ulotki? To nie byłoby zadanie dla jednej
osoby, szczególnie dla tak mało obrotnej (może poza samym redagowaniem)
jak Turzyński. I po cóż by?
Ale oto
interesujący „kontrapunkt”: „27-29 sierpnia
wśród strajkujących w »Towimorze«
przebywało czterech partyjnych naukowców: prof.
Wiesław Lang –
kierownik Zakładu Teorii Państwa i Prawa, doc. Kazimierz Wajda
– dyrektor Instytutu Nauk Społecznych
i historyk ruchu
robotniczego, dr Edmund Heza – historyk starożytności i dr Ryszard
Wiśniewski – etyk. Spotkali się
oni z prezydium komitetu strajkowego oraz wzięli udział w wiecu załogi
(»Kujawy. Tygodnik społeczno-polityczny PZPR«, nr 14/15, [19]80,
s. 57). Ich
pobyt, wydaje się, uzgodniony z
Komitetem Wojewódzkim PZPR[,]
miał doprowadzić o ile nie do zakończenia strajku,
to przynajmniej do rozpoznania nastrojów. Przyniósł jednak odwrotne rezultaty. Wyrażenie przez
delegację, w drugim dniu
pobytu, solidarności ze strajkującymi stworzyło płaszczyznę przyszłej
współpracy między naukowcami a robotnikami –
przede wszystkim na forum NSZZ
»Solidarność«.” (Roman
Bäcker, „Struktury poziome w Toruniu (1980-1981)”,
Uniwersytet Warszawski Instytut Socjologii
1990, str. 8). Bezpieka tak bardzo „bała
się” zarówno ulotki, zaprojektowanej przez owych pięcioro
opozycjonistów, jak też ich kontaktów ze strajkujacymi, a tymczasem
działacze PZPR wyrażający
solidarność z tymiż strajkującymi nie tylko nie zostali za
to wydaleni z partii, ale nawet
na poczekaniu nie
zostali wyprowadzeni przez
SB i zamknięci w
aresztach milicyjnych! Różnica
pomiędzy nadgorliwością
bezpieki toruńskiej w porównaniu do relatywnie „liberalnej” bezpieki w Gdańsku (o czym mówił Stanisław
Śmigiel do Jacka Kuronia w dniu 16 lub 17 stycznia
1980 r., jak wynika z odnośnego
donosu Stanisława Chamery)
może tłumaczyć tę okoliczność, że podobnie łagodny w
swej wymowie „Apel 64” z 20 sierpnia
1980 r. – dostarczony
ze środowiska warszawskiej opozycyjnej inteligencji do MKS w
Gdańsku – nie był aż tak skutecznie ścigany,
aby miał w
ogóle nie ukazać
się publicznie...
No, bo
też jakie powody
do nieufności wobec tych czterech towarzyszy miała
mieć partia i
bezpieka? Przypatrzmy się im kolejno, według starszeństwa:
Wiesław Lang,
ur. 13
lipca 1928 r.,
jest pochodzenia inteligenckiego, co
w czasach Bieruta
bywało przyczyną
politycznej nieufności do
pracowników, także w instytucjach akademickich, ale
„otwarcie”, zapoczątkowane „odwilżą” popaździernikową, nie
musiało być tak wielkie, aby wyjazd na stypendium naukowe
na Zachód, i to w
przypadku osoby,
reprezentującej ideologicznie wrażliwą
dziedzinę (nauki
prawnicze), był czymś
łatwym do osiągnięcia, jednak najwidoczniej wyjazd do Skandynawii na stypendium
Fundacji Forda (1958-59) przydarzył się „sprawdzonemu towarzyszowi”...
Kazimierz Wajda,
ur. 26 maja 1930 r.,
również pochodzenia inteligenckiego,
jest absolwentem UMK, jednak zaraz po studiach przez 27 lat
pracował w Polskiej Akademii Nauk (w tym w latach 1976-79 w Instytucie Krajów Socjalistycznych) i
zatrudnienie na UMK rozpoczął od stanowiska dyrektora Instytutu Nauk
Społecznych (1979-82). Praca w PAN-ie
nie przeszkodziła mu pełnić funkcji I sekretarza Komitetu Uczelnianego PZPR na
UMK w latach 1954-56. W roku 1974 był
stypendystą DAAD, w
1979 r. – stypendystą Friedrich-Ebert-Stiftung w
Niemczech Zachodnich. Na domiar
wszystkiego był kontaktem operacyjnym
SB o pseudonimie „Kazik” (por.
sygn. IPN By 001/1621). Czyż taki człowiek mógł być
niegodnym zaufania? Mógł, ale to miało
okazać się dopiero
później. Doc. Wajda np. w
październiku 1981 r. uczestniczył w delegacji, reprezentującej
środowisko tzw. struktur
poziomych[71] w
PZPR, która odwiedziła Sekretariat
KC PZPR, gdzie tow. prof.
Hieronim Kubiak straszył zbuntowanych
towarzyszy interwencją sowiecką
(Roman Bäcker, „Struktury poziome
w Toruniu (1980-1981)”, Uniwersytet Warszawski Instytut
Socjologii 1990, str.
117). Jawnej sowieckiej interwencji
na szczęście nie było, ale tow. doc. K. Wajdzie wymierzono najsurowszą z kar partyjnych:
jeszcze w 1981 roku został usunięty z
PZPR. Komendant wojewódzki MO płk. Zenon Marcinkowski w raporcie z dnia 2 maja 1983 r. do ministra spraw wewnętrznych żalił
się na ówczesnych: dziekana i prodziekana Wydziału Humanistycznego UMK,
którzy oświadczyli, że „reżimowych
[!] odznaczeń naukowcy przyjmować nie
będą” (zob.: prof. Wojciech
Polak, „Czas ludzi niepokornych. Niezależny Samorządny Związek Zawodowy »Solidarność«
i inne ugrupowania niezależne w Toruniu i Regionie Toruńskim (13 XII
1981 – 4 VI 1989)”,
Wydawnictwo Uniwersytetu Mikołaja Kopernika,
Toruń 2003, str. 284). Owym
prodziekanem był wtedy doc. Kazimierz
Wajda. który zdążył potem awansować
na stanowisko dziekana,
z którego jednak
został represyjnie odwołany przez
ministra (26 listopada 1985 r.); dotykała go również
inna, długotrwała – a więc tym „straszliwsza” – represja: kilkunastoletnie (1971-88) oczekiwanie docenta na awans profesorski, którego
przyspieszenie wymagało aż dwóch interwencji innego
historyka z UMK, prof. Janusza Bieniaka, na forum Rady Konsultacyjnej przy przewodniczącym
Rady Państwa, tj. przy gen. Jaruzelskim (a mianowicie 27 lutego 1987
r. i 29 stycznia 1988 r.), gdzie wyszło na jaw, iż blokowano ten awans (veto sekretarza d/s propagandy z KW PZPR w
Toruniu) z powodu... odczytów
docenta Wajdy w ramach Tygodnia Kultury Chrześcijańskiej w
Toruniu.
Edmund Heza, ur. 28 sierpnia 1933 r., pochodzenia
robotniczego. Pracował na UMK
w latach 1963-82, w tym funkcję
I sekretarza Komitetu Uczelnianego PZPR
na UMK pełnił w latach 1976-82.
Równolegle był zatrudniony w Komitecie Wojewódzkim PZPR w latach 1976-79 (dzięki
pozostawaniu tylko „pół-etatowym” adiunktem na uczelni), zaś I sekretarzem KW PZPR w Toruniu w latach
1981-82, a od 1982 r. zatrudnił się w Ministerstwie Szkolnictwa Wyższego.
Ryszard Wiśniewski,
ur. 23 listopada 1945 r., jest najmłodszy, więc z
naturalnych przyczyn nie mogł być aż tak „sprawdzonym
towarzyszem”, jednak za
to wywodzi się
z rodziny robotnika rolnego (w
tzw. „pańskiej Polsce” powiedziano by: „fornala” – teraz odpowiednikiem tego
jest „rodzina po-PGR-owska”), co w tamtych latach nadal
się liczyło. Z tow. Langiem oprócz przynależności partyjnej łączy
go jeszcze coś:
jako student prawa
był seminarzystą tego profesora.
Późniejszy bieg
wypadków pokazał, że
kariery tych czterech
towarzyszy nie doznały
uszczerbku wskutek ich
poparcia udzielonego strajkującym. Doc. Wajda w pierwszej połowie lat
80. nawet awansował na UMK, a dr Heza
jeszcze szybciej – w partii, pozostali
dwaj też nie
mieli na co
się skarżyć. Atmosfera zapoczątkowana
w „Towimorze” w
sierpniu 1980 r.
zapewne przyczyniła się później
do powstania wewnątrzpartyjnego ruchu „odnowicielskiego”, znanego
pod potoczną nazwą
„struktur poziomych”, którego oparciem
stały się właśnie
„Towimor” i uniwersytet, a który
to ruch – jak wiadomo – wywarł niemały wpływ także na dzieje
„Solidarności” w regionie toruńskim
w latach 1980-81.
Rola owych
czterech działaczy partyjnych z UMK podczas strajku w „Towimorze” nie
musiała być niczym szczególnie „makiawelicznym”. Analogia do sytuacji w
Gdańsku (z zachowaniem proporcji ważności tych
dwóch ośrodków strajkowych)
nasuwa się sama: „Prapoczątki
Komisji Ekspertów związane są z »Apelem 64« z 20 sierpnia 1980
roku [...] »Apel« wzywał do kompromisu i umiarkowania po obu
stronach konfliktu [...]”
(zob.: Ludwik Dorn,
„Sierpień'80. Mechanizm gry
politycznej”, „Głos”, nr 62-63,
lipiec-sierpień 1990 r., str. 28).
Eksperci przed odlotem z Warszawy do Gdańska zostali zatrzymani[72]
na lotnisku Okęcie i zrewidowani, a następnie człowiek, przedstawiający siebie jako „pułkownik MSW”, powiedział do nich
(tu Ludwik Dorn cytuje w ślad za relacją Waldemara Kuczyńskiego, jednego z ekspertów,
którzy owym samolotem polecieli)
tak oto: „Oby lot państwa był w
interesie kraju. [...] Ten konflikt trzeba
rozładować, koniecznie
rozładować.” (zob.: Ludwik
Dorn, „Sierpień'80. Mechanizm gry politycznej”, „Głos”, nr 62-63, lipiec-sierpień 1990 r., str. 37.). Następnie
Dorn dodaje od
siebie: „[...] obietnica rezerwacji miejsc
w samolocie mogła
być aluzyjną formą udzielenia MKS-owi gwarancji, że
eksperci do Gdańska w ogóle dojadą.
[...] Skoro zatem
jacyś doradcy przy MKS-ie i tak by działali, to – z punktu widzenia
władzy – lepiej byłoby, aby byli to doradcy,
co do których można żywić przypuszczenia, że będą bardziej umiarkowani
niż inni. [...] Byli to ludzie z dawna komunistom znani: Geremek i Kowalik
– byli działacze partyjni średniego
szczebla.[73], a
Mazowiecki – jako były działacz
PAX-u, były
poseł na sejm
i długoletni
pozaparlamentarny, koncesjonowany katolicki
opozycjonista.” (zob.:
Ludwik Dorn, „Sierpień'80. Mechanizm gry politycznej”,
„Głos”,
nr 62-63, lipiec-sierpień 1990
r., str. 45.) Nadzieje aluzyjnie
wyrażone przez pułkownika
bezpieki były całkiem realne: „[...]
rezultatem, do którego dążył Jagielski w pierwszej fazie rokowań z MKS-em, była zgoda strajkujących na
reformę CRZZ i rezygnacja z
postulatu wolnych związków zawodowych. [...] w tym samym czasie eksperci dążyli
dyskretnie do tego samego. [...] Geremek był przekonany, że
robotnicy nie odstąpią od punktu
pierwszego swoich postulatów, a Mazowiecki twierdził, że
eksperci nie mogą
zmieniać treści żądań strajkujących. Ale mimo to, w środę 27
sierpnia eskperci podjęli taką
próbę. Argumentację, że chodziło o »wariant zapasowy«[,]
należy uznać za pozorną. [...]
Przyjęcie przez MKS reformy CRZZ jako wariantu
zapasowego oznaczałoby po
prostu, że postulat numer jeden może
zostać zarzucony. Do tego dążyli eksperci. [...] Jeszcze we wtorek [tj. 26 sierpnia 1980
r. – dopow. JS], podczas pierwszego posiedzenia grupy roboczej
złożonej z członków komisji
rządowej i Prezydium MKS oraz ekspertów obu stron, Jagielski
podtrzymywał rządowy postulat,
by strajk zakończył się
publicznym zobowiązaniem obu
stron do demokratyzacji wyboru
delegatów na kongres
CRZZ. [...] Rola ekspertów nie ograniczała się [...] do zawierania
cichych umów i nawiązywania
kontaktu z władzą.
Byli oni aktywnym podmiotem toczących się wydarzeń.
W Gdańsku było tak, że to
właśnie oni nadali polityczny, nadający
się do negocjacji kształt
podstawowego żądania strajkujących, i dokonali tego bez żadnego formalnego
upoważnienia ze strony
MKS-u lub jego Prezydium.” (zob.:
Ludwik Dorn, „Sierpień'80. Mechanizm gry politycznej”,
„Głos”,
nr 62-63, lipiec-sierpień 1990
r., str. 46, 47 i 52.) Eksperci warszawscy[74]
w końcu też poczuli się zmuszeni przystać
na najtrudniejsze dla reżymu
żądanie strajkujących – utworzenia
wolnych związków zawodowych. Po latach wicepremier RP, b.
tow. Marek Belka, wypowiedział znamienne słowa: „Kiedy we wrześniu 1980 roku
pierwszy raz usłyszałem nazwisko Wałęsa, nawet nie
wiedziałem, o kogo chodzi. Zacząłem się niepokoić. (...) Ale
potem dowiedziałem się,
że tam gdzieś obok jest Geremek,
no to już było spokojnie; wiadomo było, że to idzie we właściwą stronę.” (Piotr Jakucki, „(K)raj
agentury”, „Nasza Polska”,
nr 21(448) z 25 maja 2004 r.,
str. 1). Jak widać, nie tylko pułkownik bezpieki, żegnający na Okęciu ekspertów
mających odlecieć do Gdańska, miał w 1980 roku powody ufać ludziom takim, jak
(b. tow.) doc. Geremek... Tymczasem ci sabotowali nadal, w miarę możliwości: „Zapewne wydarzenia w wielu prowincjonalnych ośrodkach miałyby
nieco inny przebieg, gdyby w Porozumieniu Gdańskim zawarto klauzulę
o tym, że obowiązują [!] na
terenie całej Polski [...] Do
wprowadzenia takiej klauzuli dążyła
część MKS-u, a przeciwstawiali
się im eksperci.” (zob.: Ludwik
Dorn, „Sierpień'80. Mechanizm gry politycznej”,
„Głos”,
nr 62-63, lipiec-sierpień 1990
r., str. 49.) W Toruniu negocjacie nie miały dramatycznego przebiegu, jak
w głównych ośrodkach strajkowych, ale
pomimo zgody władz PRL na niezależne
związki zawodowe, wyrażonej 30 sierpnia w Szczecinie i 31
sierpnia w Gdańsku,
w Toruniu porozumienie podpisano dopiero 1 września (a klauzula, rozszerzająca
wolność związkową z Wybrzeża na
cały kraj, znalazła się dopiero
w Porozumieniu Jastrzębskim z 3 września!).
rozgrywka wśród Czerwonych
To jest
poszlaką (tylko poszlaką
– nie dowodem) uprawdopodobniającą
tezę wyrażoną np.
przez Jana M. Jackowskiego, że pomiędzy komunistami
toczyła się rozgrywka, mająca
na celu odsunięcie
Edwarda Gierka od władzy i o
tyle strajki były inicjatorom tej gry
„na rękę”: „W ramach rozgrywek o władzę w obozie pezetpeerowskim Służba
Bezpieczeństwa w lipcu 1980 r.
prowokuje w Lublinie strajki na tle ekonomicznym.” (Jan Maria Jackowski,
„Bitwa o Polskę” Inicjatywa Wydawnicza „ad astra”, Warszawa 1992, str.
15). Już wcześniej
inny autor zasugerował to samo,
w kontekście dopowiadając, że operacja została zaplanowana
raczej w Moskwie
niż w Warszawie: „W sytuacji
1980 roku strajki
miały przygotować wymianę ekipy.” (Józef Darski, „O
komunistycznej dezinformacji”, Wydawnictwo „Niepodległość”, Warszawa 1989,
str. 30). Sugestia o roli Moskwy w tych
wydarzeniach widnieje pośrednio także u Ludwika Dorna na temat przebiegu IV plenum KC PZPR w dniu 24
sierpnia 1980 roku: „[...] nie
zdołano ustalić w odpowiednich gremiach krajowych i radzieckich wspólnej
kandydatury na stanowisko kolejnego I sekretarza.” (zob.: Ludwik Dorn,
„Sierpień'80. Mechanizm gry politycznej”,
„Głos”,
nr 62-63, lipiec-sierpień 1990
r., str. 44.) Nie tylko zresztą koniec „Gierkowskiej” dekady, ale
również jej początek nastąpił
w podobnych uwarunkowaniach. Podobnie odgórnie sprowokowano Grudzień 1970 roku –
gmach KW MO w Szczecinie fortyfikowano zaledwie na
parę tygodni przed podwyżką cen,
która stanowiła bodziec
do gwałtownego wybuchu niezadowolenia społecznego, jak o tym w książce pt. „Rewolta szczecińska i
jej znaczenie”[75] pisała
Ewa Wacowska (Instytut
Literacki, Paryż 1971), zaś według Jarosława Kaczyńskiego zamach stanu z
1970 r. był
po myśli Moskwy – Gierek „Przyszedł
do władzy prawdopodobnie w wyniku
rosyjskiej prowokacji, jaką były wydarzenia
za Wybrzeżu w
1970 roku [...]” („Odwrotna
strona medalu. Z Jarosławem
Kaczyńskim rozmawia Teresa
Bochwic”, Oficyna
Wydawnicza MOST, Wydawnictwo VERBA, Warszawa 1991, str. 86). Podobieństwo sięga także roli
bezpieki. Frakcja
„moczarowców” (dawniej partyzanci,
wówczas policjanci – gen. Moczar
przed Marcem 1968 r. był ministrem spraw wewnętrznych)
poniósłszy klęskę w 1968 r., zdołała obalić Gomułkę w 1970 r. (nie zdołała
jednak – pomimo próby „pałacowego przewrotu” – obalić Gierka wkrótce po tym,
jak pomogła mu objąć najwyższą władzę w PZPR). Po 10 latach (jesień 1980
r.) Moczar objął kierownictwo
Najwyższej Izby Kontroli (i dzięki
temu mógł mieć
tzw. „haki” na wielu... swoich
towarzyszy), a następcą Edwarda
Gierka był już Stanisław Kania, uprzednio z ramienia KC PZPR nadzorujący
właśnie m.in. bezpiekę.
Jednak widocznie
bezpiece nie było
„na rękę” to, aby w na przebieg strajków
mogli oddziaływać ludzie mniej (z ich punktu widzenia) obliczalni. Zatrzymanie w Sierpniu
w Warszawie najbardziej znanych
opozycjonistów (z KSS
„KOR” i nie tylko: siedział Jacek
Kuroń, siedział także Adam Michnik, i to w jednej celi z Leszkiem
Moczulskim – podobno wtedy się zaprzyjaźnili), a także takie akcje
SB jak ta w Toruniu, wydają się stanowić kawałki tej
samej, racjonalnie obmyślonej,
mozaiki. To samo (czyli:
zatrzymanie na 48 godzin, seria
takich zatrzymań jedno po drugim, albo
tymczasowe aresztowanie) mogło
spotkać także np.: Bronisława Geremka,
Tadeusza Kowalika, Tadeusza Mazowieckiego i
Waldemara Kuczyńskiego. Jednak nie spotkało: „Jeżeli prawdziwa jest
hipoteza, że eksperci na Okęciu byli obiektem, na
który oddziaływały we właściwy
sobie sposób dwie grupy w Służbie
Bezpieczeństwa, to można przypuszczać,
że do uwolnienia ich i
wysłania do Gdańska dążyła grupa związana ze Stanisławem Kanią.”
(zob.: Ludwik Dorn, „Sierpień'80. Mechanizm gry politycznej”, „Głos”, nr 62-63, lipiec-sierpień 1990 r., str. 45.) Hipoteza Dorna
zastosowania do sytuacji w Toruniu mieć w
ogóle nie musi – był to pod
względem nasilenia działalności opozycyjnej
przed Sierpniem, jak też –
strajkowej w Sierpniu, ośrodek trzeciorzędny. Byłoby zarozumialstwem
podejrzewać, że tu również zderzyły się
ze sobą w traktowaniu sytuacji strajkowej dwie hipotetyczne frakcje w aparacie
partyjnym i bezpieczniackim (bardziej
elastyczna frakcja Kani i
sztywniejsza frakcja – no właśnie,
czyja: Gierka? Olszowskiego?). Wydaje się
prawdopodobnym, że ci
sami oficerowie SB
decydowali o tolerowaniu wizyty
uniwersyteckich naukowców – działaczy PZPR w strajkującym „Towimorze”, a zarazem – o neutralizowaniu grona opozycjonistów, usiłującego nawiązać kontakt z lokalnym
MKS-em. Inną poszlaką, również być może wskazującą na koniunkturalny cel
(zamiar wymiany ekipy
za pomocą sztucznie
wznieconych, ale kontrolowanych,
strajków), jest instrumentalne potraktowanie wypowiedzi zatrzymanego w Toruniu Jacka Kuronia, o czym była mowa w
epizodzie IV. (Uwaga:
instrumentalnie można także...
prawdę napisać!) Pomimo
dysproporcji znaczeniowej miedzy Gdańskiem i Toruniem w
Sierpniu można dostrzec jeszcze jedno podobieństwo: i
tu, i tam – oprócz „eskpertów” z
PZPR – na strajk do Stoczni
Gdańskiej i do
„Towimoru” przybyli także doradcy o innej (niż PZPR-owska) proweniencji.
kompresyjne złamanie
Krystyna Antowska,
jedna z nielicznych
osób w toruńskiej opozycji, która była
obecna w Toruniu
(bo nie wyjechała na wakacje,
jak zamiejscowi studenci
UMK) i nie przebywała w
areszcie, usilnie starała się
dowiedzieć czegoś o
losie zatrzymanych, a ew.
nawiązać z nimi jakiś kontakt – po upływie ponad 48 godzin można
było uważać, że już zostali tymczasowo aresztowani. W tym celu zabiegała o kontakt z Markiem
Berakiem (albo o wiadomość o tym, gdzie jest), podając się
(por.: sygn. IPN By 082/143,
t. 3, k. 486) za jego narzeczoną.[76]
Tymczasem do
szoku, wywołanego koszmarną katastrofą kolejową w Otłoczynie koło
Torunia 19 sierpnia
1980 r. nad ranem, i do coraz
bardziej „zagęszczającej się”
atmosfery strajkowej w mieście (i w kraju) doszło jeszcze jedno
dramatyczne wydarzenie. Bolesław Niklaszewski 27 sierpnia 1980 r. (krótko po
odsiedzeniu 3-miesięcznej kary zasądzonej
przez kolegium d/s wykroczeń za „zaśmiecanie miasta”, tj. za rozklejenie
w Wąbrzeźnie 1 stycznia 1980 r. 30
plakatów, upamiętniających
Grudzień 1970 roku. – zob.: „Komunikat KSS
»KOR«” nr 37 z
29 lutego 1980, str. 8) został po raz kolejny zatrzymany przez SB. Ku
przypomnieniu tego wydarzenia
warto sięgnąć po
zapis powstały w czasie, kiedy sprawa była świeżo pamiętana i często dyskutowana: „27 sierpnia 1980 r. [...] aresztowany
został w Toruniu mieszkaniec Wąbrzeźna Bolesław Niklaszewski,
schorowany mężczyzna blisko sześćdziesiątki. Od
paru już lat pozbawiony był stałego źródła utrzymania. Odebrano
mu bowiem rentę inwalidzką.
[...] Już na dworcu w Toruniu
zorientował się, że
jest śledzony przez kilkunastu osobników dysponujących dwoma
samochodami. Gdy znalazł się
na ulicy Szerokiej[,] otoczyli go oni. Dwaj z nich chwycili go
za ręce, wykręcając
je boleśnie do
tyłu. Niklaszewski
krzyczał z bólu
i wzywał pomocy.[77] [...] przestraszeni nieprzyjazną postawą przechodniów powlekli swoją ofiarę po ulicy, wepchnęli do oczekującego
samochodu i zawieźli do gmachu Komendy
Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej przy ulicy Słowackiego. [...]
Na terenie Komendy
[...] zabrali się do
sadystycznego znęcania się
nad zatrzymanym. Szarpali
go, popychali, próbowali zrzucić
ze schodów, rozebrali do naga. Przez blisko
godzinę musiał stać
twarzą do ściany z rękami
skutymi kajdankami do
tyłu. [...] Z
rękami skutymi do tyłu wsadzono
Niklaszewskiego do samochodu
osobowego i powieziono w kierunku Chełmna, by tam osadzić go w areszcie.
Podczas szybkiej jazdy około 120-130
km/godz. kierowca Kazimierz
Pińkowski kilkakrotnie umyślnie
gwałtownie hamował i ruszał do przodu, co spowodowało, że
Niklaszewski nie mogąc
się niczego chwycić uderzał głową
w tylne i przednie siedzenie samochodu. Fakt ten niesłychanie bawił
eskortujących go funkcjonariuszy Daniela Janczewskiego i
Ryszarda Wątrobę. [...] nie tylko prędkość była większa od
dopuszczalnej, ale także samochód jechał przeważnie środkiem lub
lewą stroną jezdni. Gdzieś w połowie drogi między Chełmżą a
Chełmnem przy niebezpiecznym wyprzedzaniu,
unikając zderzenia z nadjeżdżającym z przeciwka samochodem[,] kierowca [...] gwałtownie
zahamował i stracił panowanie nad kierownicą. Samochód przekoziołkował kilka razy. W
wyniku wypadku trzej funkcjonariusze
doznali lekkich obrażeń
ciała, natomiast
Niklaszewski doznał [tzw. kompresyjnego – dopow. JS] złamania kręgosłupa, w
wyniku czego dwa miesiące przeleżał w szpitalu i pozostanie kaleką
do końca życia.
Bezpośrednią przyczyną
złamania kręgosłupa były
kajdanki [...] gdy
samochód »dachował«[,] koziołkował w nim bezwładnie. Gdyby mógł chwycić
się czegoś rękoma, obrażenia byłyby prawdopodobnie lekkie, tak jak w wypadku
funkcjonariuszy. Istnieje podejrzenie, że kajdanki bezpośrednio przecięły
mu kręgosłup. Leżącemu
na jezdni Niklaszewskiemu natychmiast
po wypadku zdjęli kajdanki, bowiem takie skuwanie rąk jest niedozwolone. [...] Z miejsca wypadku
Niklaszewskiego przewieziono do Szpitala Miejskiego w Chełmży. Postawiono
specjalną wartę, by
uniemożliwić kontakt z
nim przyjaciołom i znajomym.
Tych, którzy na
wieść o wypadku przyjechali go
odwiedzać, zatrzymano i
osadzono w areszcie. Grożono
przykrymi konsekwencjami tym,
którzy ośmielą się interweniować w tej sprawie.
[...] Rozpoczęło się śledztwo,
które energicznie prowadził
prokurator Kołacki (notabene oskarżyciel w
słynnym procesie Zadrożyńskiego)
[...] w aktach sprawy jest ekspertyza
biegłych Polskiego Związku Motorowego, którzy stwierdzają, że w
chwili wypadku samochód jechał lewą stroną jezdni z szybkością ponad 115 km/godz. Ekspertyza
jest zgodna z tym,
co twierdzi Niklaszewski, natomiast funkcjonariusze
SB zeznają, że szybkość była w
granicach 60-70 km/godz. Innych nieprawidłowości prowadzący śledztwo nie dopatrzyli się.” (Stanisław
Śmigiel, „Sprawa Niklaszewskiego. Przyczynek
do dyskusji o praworządności”, „Wolne Słowo.
Pismo NSZZ »Solidarność« w Toruniu” nr 8 z dnia 23 marca 1981 r., str.
14.) Autor w tekście wspomniał,
że także inne osoby bywały
pobite, ale nie podał swojego własnego przykładu, dawniejszego tylko o
miesiąc od nieszczęścia, jakie spotkało Niklaszewskiego. Pisząc o
osobach odwiedzających pacjenta nie dodał, że jedną z nich była
Antowska, która w czasie pisania przezeń artykułu była już jego
żoną. Bez jakiegoś
humanistycznego „zadęcia”, z całą skromnością, zwięzłością i
rzeczowością prostego inżyniera. Miał poczucie smaku na
tyle wyrobione, iż nie
skorzystał z tej okazji, żeby zaznaczyć
własne cierpienie albo zasługę swojej żony. Skłonność do chełpliwości, obecna (czasami) w jego prywatnych rozmowach, tutaj zupełnie
nie dała znać o sobie! Stanisław Śmigiel jest
bowiem takim człowiekiem, który
naprawdę jest „ścisłowcem”, a nie –
jak to się różnym innym
zdarza[ło] – „ścisłowcem”-usiłującym-udawać-„humanistę”. Toteż pisywał
niezwykle rzadko, ale kiedy już to robił, wtedy uważał – na to, co i jak
pisze!
Wiadomość o
nieszczęściu rozeszła się niespodziewanie szybko w chełmżyńskim i
toruńskim środowisku opozycyjnym. Mirosława Sędzikowska
i Krystyna Antowska
odwiedzały Bolesława
Niklaszewskiego w szpitalu. Służba Bezpieczeństwa jednak również w tej
kwestii starała się trzymać „rękę na pulsie” albo raczej – agenturę w monitoringu. Oto, co meldował
kapitan B. Ścisłek: „Od tajnego
współpracownika ps. »Adam« uzyskano informację, że K. Antowska
odwiedzała w dniu 29.08.br. B. Niklaszewskiego w
szpitalu, który przekazał
jej w sposób stronniczy relację z zatrzymania go oraz przebiegu
wypadku drogowego. W związku z tym,
że P. Aniszewska oraz siostrzenica figuranta – Monika Beyger – zamierzają
napisać skargę do prokuratora [o] pomoc w tej sprawie – z nadaniem odpowiedniego rozgłosu – obiecała im K.
Antowska. Ona też przekazała informację o wypadku do Poznania z prośbą
o powiadomienie o tym RWE. W dniu 30.08.80 r. podjęto działania zapobiegawcze wobec Krystyny Antowskiej,
która – jak wynikało z informacji
tajnego współpracownika – udała się do Chełmży, celem
uzyskania zaświadczenia od
lekarza, iż B. Niklaszewski z chwilą przewiezienia do tamtejszego szpitala,
posiadał wyraźne ślady na rękach po
kajdankach. Jak stwierdziła – chciała
»wymusić na lekarzu« – by potwierdził również, że odniesione przez
wymienionego obrażenia są
skutkiem niewłaściwego konwojowania. W związku z powyższym, zatrzymano
ją na terenie Chełmży i po przeprowadzeniu rozmowy w tamtejszym
komisariacie MO przewieziono do Torunia i
ostrzeżono przed rozpowszechnianiem
tendencyjnych i nieprawdziwych
informacji o wypadku drogowym, podczas
którego obrażeń doznał
m.in. B. Niklaszewski. W godzinach wieczornych uzyskano
kolejne informacje, że u K. Antowskiej odbywa się nielegalne
zebranie, na którym omawiano kierunki
dalszych działań tamtejszych dysydentów w sprawie B.
Niklaszewskiego. W toku przeprowadzonych działań operacyjnych ww. nielegalne zebranie rozwiązano i
zatrzymano niżej wymienione osoby:
-
Konrada Turzyńskiego –
figuranta rozpracowania krypt. »Brutus«
- Krystynę Antowską – figurantkę
Wydziału III KW MO w Poznaniu
- Hannę
Biernacik – c.
Zygmunta, ur. 8.09.1951 r. w Gdyni, zam.
Gdynia ul. Krasickiego 2A m. 81
- tajnego współpracownika.
Krystyna Antowska
dobrowolnie wydała około
50 egzemplarzy wydawnictw bezdebitowych. Wobec K. Turzyńskiego zastosowano areszt prewencyjny na 48 godzin, natomiast z
pozostałymi osobami przeprowadzono
rozmowy operacyjne. Figuranta B. Niklaszewskiego oraz K.
Antowską poddano ścisłej
kontroli operacyjnej.” (naczelnik Wydziału III KW
MO w Toruniu kpt. mgr B[ogdan]
Ścisłek, „SŁOWNY OPIS ZAGROŻENIA (FAKTU)”, sygn IPN By 0104/274)
Zapewne tutaj „Aniszewska” to nazwisko
tej osoby, o której
pierwszy z donosów Chamery,
dotyczących wyjazdu do Warszawy z dnia
17 stycznia 1980 r., mówi jako o „narzeczonej” Bolesława
Niklaszewskiego. Kapitan Ścisłek pomylił osobę
z rodziny Niklaszewskiego – była nią rzeczywiście jego siostrzenica, ale
nazywająca się Konrada
Beyger (ur. 17 lutego 1945 r., starszy wykładowca języka
angielskiego w Studium [Praktycznej Nauki] Języków Obcych
na UMK), zaś Monika Beyger to jej matka.
Inny dokument
zawiera fragment również odnoszący się do tego samego „nielegalnego zgromadzenia” u Antowskiej – fragment zeznania Konrada Turzyńskiego: „W chwili zatrzymania mnie w dniu dzisiejszym, tj.
30.8.1980 r. przebywałem
w mieszkaniu ob. Krystyny Antowskiej
zam. Toruń, ul.
Matejki 10 m. 2, dokąd
przyszedłem ze swoją dziewczyną Donatą Trapkowską zam. w Toruniu – DS
nr 6 pok. 411. Przebywała
tam również dziewczyna o imieniu
Hania, która przyjechała
do Torunia z Trójmiasta i opowiadała o
panującej tam sytuacji
i porozumieniu Komisji Rządowej
PRL i MKS.” ([szer. mgr Wiesław Modrakowski], „Protokół przesłuchania świadka”, sporządzony w Toruniu dnia 30 sierpnia 1980 r. w godz. 22.25-22.50, sygn. IPN By
134/288. k. 70 rewers –nazwisko przesłuchującego nie zostało wpisane we
właściwym miejscu, ale porównując
podpisy z różnych
protokołów można jednoznacznie
ustalić tożsamość tego funkcjonariusza SB). Swoją drogą, można
by zastanawiać się, jak to się
stało, że ten sam przesłuchiwany
temu samemu przesłuchującemu w krótkim
odstępie czasu (Chełmno 26 lipca i Toruń
30 sierpnia) dwie różne kobiety określił mianem „swojej dziewczyny” popisywał
się? instrumentalnie traktował to, aby ułatwić sobie odmowy odpowiedzi na pytania? inna przyczyna? – ale
mniejsza z tym. Istotne jest coś
innego: zestawienie tych dwóch
dokumentów pozwala JEDNOznacznie uznać
Donatę Trapkowską za tajną współpracowniczkę Służby Bezpieczeństwa.
Żaden z tych dokumentów (nawet oba razem)
nie wystarczają do
rozstrzygnięcia, czy Trapkowska to
TW „Adam”. Nie pozwala na
to (chociaż uprawdopodobnia)
także dopisek o potwierdzeniu donosu TW „Karol” przez TW „Adam” uczyniony
8 dni wcześniej. Jednakże, jak skądinąd wiadomo (zob.: prof.
Wojciech Polak „Anatomia
agenta. Historia tajnego współpracownika Służby
Bezpieczeństwa o pseudonimie »Karol« (1978-1983)”, Finna,
Gdańsk 2005, str. 209/210), 29 sierpnia 1980
r. Krystyna Antowska
pojechała do Chełmży z dwojgiem ludzi: z Donatą Trapkowską i z Andrzejem Olszewskim,
ale do
szpitala dotarły tylko Antowska i Trapkowska, Olszewski zaniechał pójścia
tam. To wydaje się świadczyć o tym, że treść rozmowy Antowskiej
z Niklaszewskim relacjonowała Trapkowska, czyli – że
to ona była TW „Adam” (w przeciwnym razie można by ew. dopuszczać, że „Adam” to drugi, zamiennie używany,
pseudonim A. Olszewskiego). Skoro tak, to esbecki „monitoring” przygotowań do
wydania ulotki w
ostatniej dekadzie sierpnia
musiał być skuteczny,
a zagadka bodźca, który uruchomił histerię esbeków
przeciwko Śmiglowi i
Turzyńskiemu w ostatniej dekadzie lipca, zdaje się mieć tu swoje rozwiązanie. Ucieczka Turzyńskiego z DS 6 (i,
znany Trapkowskiej, jego zamiar
udania się do Warszawy) nie mogły jednak być wykorzystane przez SB, bowiem w
tym wypadku nie byłoby (już
wtedy) wątpliwości, którędy
wiadomości do SB przeciekały.
Gwoli ścisłości jednak trzeba dodać, że bydgoska Delegatura
IPN odmówiła odtajnienia TW „Adam”, gdyż nie znalazła dokumentów, pozwalających uczynić to jednoznacznie (TW
„Wilk” i TW „Karol” oraz KO „Kazik”
przeciwnie – zostali oficjalnie
zidentyfikowani przez IPN, jako: Stanisław Chamera ,
Andrzej Olszewski i Kazimierz
Wajda, odpowiednio).
finisz
Dnia 30
sierpnia trzem zatrzymanym – Markowi Berakowi,
Stanisławowi Śmiglowi i
Wiesławowi Cichoniowi – prokurator Paweł Ławniczak przedstawił
zarzut, że: „do sierpnia 1980 r. w
Toruniu brali udział w działalności związku KSS »KOR«,
w szczególności przez gromadzenie i rozpowszechnianie literatury
nie posiadającej debitu komunikacyjnego, zawierającej informacje szkodzące interesom
PRL” i tymczasowo
aresztował ich na 2 miesiące (tzw. sankcja prokuratorska). Meldujący o tym
do „centrali” ppłk Gawroński
poinformował także, iż tegoż dnia „na
wniosek Wydziału III
tut. KWMO osadzono
prewencyjnie na 48 godzin
Konrada Turzyńskiego [...],
który usiłował dotrzeć do strajkujących załóg toruńskich zakładów
pracy” (naczelnik
Wydziału Śledczego KW
MO w Toruniu ppłk Eugeniusz
Gawroński, szyfrogram L.dz. J-66/88/80
z dnia 30 sierpnia 1980 r., sygn. IPN By 082/143, t. 3, k. 528-530). To
ostatnie na pewno nie było prawdą – od chwili ewakuowania się z DS 6 przez
kilka dni Turzyński w ogóle przebywał
poza Toruniem, a 30 sierpnia odwiedził tylko jeden, swój zakład
pracy, z którym
tego dnia się rozliczał
przenosząc się[78] do
pracy w innym województwie, o czym bezpieka wiedziała zapewne
już wcześniej, a przynajmniej od chwili, gdy 30 sierpnia
wieczorem na przesłuchaniu sam
to zeznał. (Tuż po wkroczeniu do mieszkania Antowskiej zatrzymujący ich
funkcjonariusz obiecywał jej
i Turzyńskiemu trzymiesięczną
„sankcję” prokuratorską.)
„Porozumienie toruńskie”
MKS osiągnął (z wojewodą toruńskim) dopiero w dniu 1 września 1980 r. i chyba to sprawiło,
że „już” następnego dnia zaczęto zwalniać tymczasowo aresztowanych
(ich nazwiska były także
w aneksie do Porozumienia Gdańskiego):
1 września Beraka, 2 września Cichonia, 3 września Śmigla
(zob.: niepodpisany tekst „Ludzie
tamtych dni”, „Nowości. Dziennik toruński” z 31 sierpnia 1990 r., str. 7; tu należy
jednak dodać, że dopiero 30 czerwca 1984 roku Prokuratura Rejonowa w
Toruniu wniosła o umorzenie
postępowania, prowadzonego przeciwko Wiesławowi Cichoniowi
i innym – por. np. sygn. IPN By 85/544, k. 196). Spośród zatrzymanych na 48 godzin przynajmniej jedną
osobę zwolniono wcześniej – Turzyńskiego
(31 sierpnia). Na tym opozycja toruńska zakończyła swoją przedsierpniową rolę.
epilog
(„komudytom
wpierdopieką”?)
poetyckie majaki
Podczas stanu
wojennego, naśladując słowotwórcze eksperymenty Juliana Tuwima, anonimowy autor wiersza „Świętopracodzień”
roił sobie tak oto:
„Bo choć zgonotłumy bierne
Otoczone zomopieką
To gdy ruchoczas nadejdzie
Komudytom wpierdopieką”.
(zob.:
Dobrochna Dabert, „Zbuntowane
wiersze. O języku poezji stanu wojennego”, Wydawnictwo
WiS, Poznań 1998, str. 71, przedruk za podziemnym czasopismem „Wezwanie”, nr 4 z 1982 r.). Jak o tym świadczy data powołanego źródła,
utwór musiał powstać już w
początkowym okresie stanu
wojenunego. Sama umiejętność i chęć naśladowania owych
słowotwórczych
eksperymentów poetyckich to
przejaw sztuki elitarnej,
którą daje się
uprawiać tylko w pojedynkę. A
jak reagowała na
tę samą rzeczywistość sztuka
bardziej masowa? Wyrażała właściwie te same emocje – w sposób
sobie właściwy. (A emocje wówczas sięgały niemal zenitu, zresztą – po obu stronach „barykady”...) W tymże 1982
roku internowani przebywający w Ośrodku
Odosobnienia w Nysie tak oto
śpiewali (excuséz
les mots!):
„Milicjantem orać, a ubekiem włóczyć,
Roboty nauczyć ubeckiego ciula,
wtedy my na wolność, a oni do ula.”
(Dobrochna Dabert, j.w., str. 113). Książka nie podaje,
na jaką melodię śpiewali – niewykluczone, że na melodię popularnej piosenki „Łowiczanka jestem”...
Z perspektywy lat
coraz wyraźniej widać, że owa
„wolność” często – nazbyt
często! – jest wolnością tego rodzaju
co opisywana przez Marię Konopnicką w
znanym wierszu „Wolny
najmita”... A kto
poszedł „do ula”? Hm... Ci-Którzy-Wiedzą-Gdzie-Jest-Miód – to przecież proste!!
(„Coście, sk....syny, uczynili z tą
krainą”, jak w 10 lat później w utworze pt. „Jeszcze Polska” śpiewał,
a raczej „rapował”, Kazimierz Staszewski, socjolog zwany „Kazikiem”... – por.
np. „TAK” nr 29 z 4 października 1992 r.) I
zazwyczaj trafiali prościutko do najbardziej
„miodnych” plastrów...
No, nie
każdy zdążył – co
trzeba gwoli ścisłości przyznać. Prawnik w szeregach toruńskiej bezpieki, DANIEL JANCZEWSKI, był
jednym z trzech „esbeków”, którzy
konwojowali Bolesława
Niklaszewskiego 27 sierpnia
1980 r. do aresztu w Chełmnie. W
okresie tzw. pierwszej „Solidarności”, głównie
w pierwszej połowie 1981
roku, prasa związkowa
w regionie toruńskim poświęciła sporo uwagi przypomnieniu cierpienia, jakie
dotknęło Niklaszewskiego kilka miesięcy wcześniej. Szczególne oburzenie
budził fakt, że proces toczący
się w tej sprawie przeciwko
esbeckiemu kierowcy dotyczył
jedynie uszkodzenia mienia społecznego (czyli samochodu służbowego),
a nie szkody fizycznej wyrządzonej
osobie konwojowanej. Z
powodu procesu sądowego i publikacji
w prasie solidarnościowej Daniel Janczewski zyskał
zapewne nie chcianą (przezeń)
popularność. Niedługo potem (lato 1981
r. – ?) uczestniczył w podobnym wypadku drogowym – w
okolicznościach prywatnych, które
jednak żadnemu z
jego uczestników chwały bynajmniej przynieść by nie mogły. Janczewski
niemal cudem ocalał, ale stracił
zdrowie, toteż do dotychczasowej pracy już nie mógł powrócić, a po kilku latach
umarł – czyli znalazł się
w sferze Sprawiedliwości i Miłosierdzia nieskończenie doskonalszych, aniżeli wszelka sprawiedliwość i wszelkie miłosierdzie,
jakie są dostępne na tym, doczesnym i widzialnym świecie. Miał jednak – w odróżnieniu od przynajmniej jednego
spośród swoich
(służbowych) kolegów, który
owego wypadku nie przeżył – to szczęście w nieszczęściu,
że najpierw został mu podarowany czas na przemyślenie wcześniejszego życia...
A jak
wyglądają sprawiedliwość i
miłosierdzie na tym, niedoskonałym
świecie? Przypatrzmy się paru przykładom:
w „ulu”
Jeszcze w
1980 r. szer. mgr WIESŁAW MODRAKOWSKI (również prawnik i również
po UMK, jak Janczewski) rozpoczął studia podyplomowe na Akademii
Spraw Wewnętrznych w
stolicy (niewykluczone, że ukończył także esbecką szkołę oficerską w
Legionowie – w każdym razie od pewnego
czasu mieszkał w
tym mieście, por.: akt oskarżenia przeciwko
Markowi Berakowi z 25 kwietnia 1983 r., sygn. IPN By 082/143, t. 8, k. 1046). Zachował
jednak kontakt z macierzystą
uczelnią cywilną – po kilku latach obronił pracę doktorską pt.:
„Bezprawne opuszczenie terytorium
PRL przez obywateli polskich
w latach 1980-1984” (Wydział Prawa i Administracji UMK, Toruń 1989),
której promotorem był znany toruński
prawnik, prof. Marian Filar. Co Modrakowski teraz robi, nie wiadomo.
Ale do „chwały” polskiej nauki –
jak widać – zdążył się przyczynić...
Esbeka
HENRYKA MISZA (ur. 22 listopada 1950 r.) nie należy mylić z innym
Henrykiem Miszem (1924-68), znanym w Toruniu polonistą
językoznawcą, docentem z Zakładu Języka
Polskiego na UMK. (Henryk Misz senior
był ojcem Henryka Misza juniora.) Henryk Misz pracował w SB do
końca jej istnienia, dosłużył się stopnia majora. To nie jedyny jego
awans: „[...] w dniu 19 I 1984 r.
(Decyzja nr 01/84) powołana
została specjalna grupa
operacyjno-śledcza do zwalczania podziemia
politycznego. Szefem grupy
został kpt. Henryk Misz.” (zob.: prof. Wojciech Polak,
„Czas ludzi niepokornych. Niezależny Samorządny
Związek Zawodowy »Solidarność« i inne ugrupowania
niezależne w Toruniu i Regionie Toruńskim (13 XII
1981 – 4 VI 1989)”, Wydawnictwo
Uniwersytetu Mikołaja
Kopernika, Toruń 2003, str. 399). Owa grupa to zespół
esbeków, znany pod potoczną
nazwą Organizacja
Anty-Solidarność[79], którego
członkowie dokonali tzw.
„porwań toruńskich” w 1984 roku. Lokalna prasa toruńska na
początku lat 90. zajęła się
sprawą tych przestępstw – wtedy to pisano o różnych esbekach,
związanych z tą
sprawą. Na przykład o jej szefie:
„Kolejny oskarżony, Henryk M[isz], ostatnio major SB i pracownik spółki
»Maktronik« [...] W SB pracował od marca 1974 r., najpierw w Bydgoszczy, po roku przeszedł do
Torunia. W 1987 roku odbył szkolenie
w szkole specjalnej
KGB w Moskwie.” (zob.: Zbigniew
Juchniewicz, „Funkcjonariusze SB milczą”, „Nowości.
Dziennik toruński” z 11 września 1991 r.). O
Henryku Miszu (w „Nowościach”
z 15 czerwca 1990 oraz 30 kwietnia i 30 sierpnia 1991 r.,
a w „Wolnym Słowie” już z 22 czerwca 1990 r.) pisano,
że był (wtedy) kierownikiem sklepu
należącego do firmy „Maktronik”: „[...] gdy
Henryk Misz dawał
mi słowo honoru oficera i
obywatela, że jego obecna firma prowadzi działalność handlową, nie
ubecką, czułem się
trochę nieswój.” (zob.:
Andrzej Churski „Zadra”, „Wolne
Słowo. Pismo NSZZ
»Solidarność« w Toruniu” nr
28 z 22 czerwca 1990 r., str. 3). Firma „Maktronik” jest jedną
z firm – córek spółki
„Weltinex”, której upadłość ogłosił
sąd w dniu 27 sierpnia
1991 r.; firmy –
córki „Weltinexu” to (jak ich matka) typowo esbeckie spółki, o których
pisała Ewa Starosta w książce
pt. „Bydgoska ośmiornica”. (W procesie o „porwania toruńskie” towarzysz major był nie tylko
oskarżony, ale także
został skazany –
za „sprawstwo kierownicze”.)
Decyzję o
powołaniu owej „specgrupy” wydał
szef Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Toruniu. Na
to stanowisko we wrześniu 1983 r. min.
Kiszczak mianował płk.
Stanisława Łukasiaka: „Doktora-ichtiologa. Wykładowcę
i komendanta w słupskiej szkole milicyjnej. Jednego z
około dwustu oficerów MSW – absolwentów moskiewskiej Akademii KGB im.
Feliksa Dzierżyńskiego”
(Zbigniew Branach, „Toruńska
OAS (6) Powołanie specgrupy tajniaków kapitana M.”, „Nowości.
Dziennik toruński” z 2
września 1991 r.) Pułkownik Łukasiak zmarł w czerwcu 1991 roku (jego toruński
poprzednik, płk Zenon Marcinkowski – od września 1983 r. szef WUSW w Słupsku –
na emeryturę wrócił do Torunia, gdzie
również we wczesnych
latach 90. zmarł). Akademia dla „czekistów” w
Moskwie, Wyższa Szkoła Oficerska w Legionowie, szkoląca esbeków,
a także Wyższa
Szkoła Oficerska w Łodzi,
szkoląca „politruków” dla LWP –
wszystkie one mają tego samego patrona:
Feliksa Dzierżyńskiego! Już postać owego patrona jest tak wymownym
znakiem, że nikt przy zdrowych
zmysłach nie może mieć wątpliwości: Polak
szkolony tam był szkolony przeciwko Polsce –
tak jak Dzierżyński, będący nie tylko pierwszym szefem bolszewickiej bezpieki,
ale także członkiem marionetkowego rządu Polskiej Socjalistycznej Republiki Rad
w 1920 r., to sztandarowa postać obozu zdrady narodowej (tego od
Konfederacji Targowickiej poprzez rząd Polskiej SRS z 1920 r. aż po tzw. PKWN).
ZBIGNIEW PORAZIŃSKI
(ur. 3 marca 1946 r.)
w opisywanej tu historii nieznacznie się przewinął, jego czas w SB to
lata stanu wojennego i zaraz potem. Obecnie przeciwko niemu toczą
się dwa procesy o nadużycie
przemocy w latach
osiemdziesiątych (o pobicie Andrzeja
Murawskiego w 1982
r. oraz o współudział w pobiciu
Marka Bernaciaka i Wojciecha Dembka w 1984 r.). Od 2000 roku leczy się psychiatrycznie, co
usiłował wykorzystać przed Sądem
Rejonowym. Okazało się
również coś jeszcze
bardziej niebywałego: „[...] od
stycznia 2004 roku Zbigniew P[oraziński], jako ławnik, średnio dwa
razy w miesiącu brał udział
w posiedzeniach toruńskiego Sądu
Pracy. Za każde otrzymywał około 50
złotych brutto. Nie
zgłosił prezesowi sądu, że toczą
się przeciwko niemu dwa śledztwa.”
(O pobicie 1 osoby – od grudnia 2004
r., o udział w pobiciu 2 innych
osób – od marca 2005 r.) „Zbigniew P[oraziński] toruński ławnik, który z powodu dwóch procesów karnych
został wczoraj zawieszony
w wykonywaniu obowiązków, pracował
w SB do 1990 roku. Sam odszedł z resortu, nie poddał się weryfikacji.”
(zob.: Waldemar Piórkowski, „Sądowy sekret byłego esbeka”, „Nowości. Dziennik toruński”, 7 czerwca 2005 r., str. 1, oraz: (wap),
tj. zapewne Waldemar Piórkowski, „Uderzenia
otwartą dłonią w kark”, tamże, str. 10) Uznał, że jest ofiarą
fałszywego oskarżenia, bowiem był „od
myślenia, a nie od bicia”, jak powiedział Telewizji Bydgoszcz.[80] Gdy
8 stycznia 1982
r. Turzyński znalazł się w Ośrodku Odosobnienia dla internowanych w Potulicach, opowiadał – nadal jeszcze dosyć
przestraszony – o nieformalnym przesłuchaniu, jakiemu poddał go esbek 4 dni
wcześniej, zaraz po tym, jak przywiózł
go z aresztu MO w Starogardzie
Gdańskim (wmawiał internowanemu kontynuowanie działalności związkowej w
Toruniu „po 13 grudnia” –
bleffował, co przesłuchiwany dostrzegł na
poczekaniu, do niczego się nie przyznał, jednak obawiał się
możliwości skazania nawet za czyn nie popełniony), a skomentował podsumowująco: „ma pan taki piękny zawód – chemik, po
co panu to było?” (najwyraźniej esbek zasugerował się faktem
pracy Turzyńskiego w Instytucie Chemii UMK od 1 listopada 1979
do 31
sierpnia 1980 r.).
Konfrontując wzajemnie wrażenia
z rozmów z esbekami internowani potrafili czasem identyfikować esbeków, którzy
nie lubili przedstawiać się (zwłaszcza
prawdziwymi) nazwiskami – w tym wypadku
w wyniku rozmów między internowanymi okazało się, że owym funkcjonariuszem był
Zbigniew Poraziński – magister chemik. Taki
piękny zawód – i po co jemu to było?
MIECZYSŁAW KAPITANOWICZ (ur. 10 marca 1949 r.) na procesie o pobicie Śmigla
w pierwszej instancji (przed
Sądem Rejonowym w Toruniu) uznał oskarżenie go za zemstę będącą dziełem spisku
IPN i dawnej opozycji. „Po wyjściu z sali
rozpraw, Stanisław Śmigiel powiedział »Nowościom«, że
jest bardzo zadowolony z
werdyktu sędziego: – Nie chodziło
mi o to, aby oskarżonego wsadzić do więzienia, a jedynie, by został
uznany winnym. [...] Wyrok był zgodny
z tym, czego w mowie
końcowej zażądał prokurator.” (Tomasz Bielicki, „Milicjant skazany”, „Nowości.
Dziennik toruński” z
7 lipca 2004 r.) W drugiej instancji, przed Sądem
Okręgowym w Toruniu, oskarżony prosił o przyznanie mu obrońcy z urzędu, powołując
się na swój niedostatek – on
jakoby żyje z emerytury o wysokości
ok. 1000 zł
miesięcznie, a jego żona dostaje rentę 460-470 zł na miesiąc, dlatego
dorabia, jakoby sprzedając grzyby
i zatrudniając się u miejscowych rolników. Jednak jego
wygląd i strój bynajmniej niedostatku nie zdradzały. „Mieczysław K[apitanowicz]
nigdy nie przyznał się do winy.
Złożył apelację od wyroku pierwszej
instancji, który skazał
go na dwa lata pozbawienia wolności, w
zawieszeniu na okres
czterech lat. Dodatkowo sąd nałożył
na oskarżonego dwie grzywny, po 1000 zł każda.” (Waldemar
Piórkowski, „Drugi wyrok
dla esbeka”, „Nowości.
Dziennik toruński” z 25 lutego
2005 r., str. 2). Wyrok w drugiej
instancji wydała sędzina Anna Hojło – ta sama, która w pierwszej
instancji (jesienią 1991
r.) sądziła esbeków, oskarżonych o
„porwania toruńskie”. A
oto inna wypowiedź Stanisława Śmigla na ten sam temat: „Szkoda tylko, że skazywani są mało
znaczący funkcjonariusze jak
Mieczysław K., a ich mocodawcy śmieją się dziś wszystkim w twarz, jak choćby G. były zastępca
komendanta wojewódzkiego MO i szef SB w Toruniu. Często widuję go, bo w tym samym kiosku kupujemy gazetę.
Jawi się dziś jako miły, wręcz
jowialny starszy pan, tymczasem w latach 80. wydawał większość
rozkazów, bali się
go wszyscy.” (zob.:
<http://kw.pl.eu.org/t/wyrokSB.htm>.)
Owym „jowialnym starszym
panem” jest, rzecz jasna, pułkownik
Zygmunt Grochowski, do dziś będący niemal sąsiadem Krystyny i Stanisława Śmiglów.
Należy wyraźnie
dodać, że powyższe komentarze Śmigla do wyroku na jego
dręczyciela nie są
koniunkturalne – nie wynikają z woli,
aby teraz, po
latach, nie rozgrzewać nastrojów, nie są także związane z długoletnią obecnością Śmigla w Unii Wolności,
której liderem był
autor nieszczęsnego sformułowania o oddzielaniu przeszłości
„grubą linią” (albo „grubą kreską”,
jak wolą ci, którzy pamiętają mniej
dokładnie). Już w kwietniu 1979 r.,
kiedy SB robiła
w całej Polsce przesłuchania
rozmaitych „figurantów”, aby sprawdzić
ich alibi w związku z wysadzeniem w powietrze części pomnika Lenina w Nowej Hucie,
Stanisław Śmigiel wypowiedział się do
przesłuchującego go wtedy por. Eugeniusza Duszy podobnie, jak aresztant Adam Michnik w
grudniu 1983 r. – pod koniec pamiętnego listu z mokotowskiego więzienia –
napisał do gen. Czesława
Kiszczaka: że jeśli Duszę kiedyś
rozjuszony tłum będzie gonił, to on
(tj. Śmigiel) nie zatrzaśnie przed nim drzwi
swojego mieszkania. A
przecież takie samosądy
na tajniakach były rzeczą
spotykaną, i to niewiele
wcześniej: w Budapeszcie w 1956 r. (na
funkcjonariuszach AVH) i w Lizbonie w 1974
r. (na funkcjonariuszach
PIDE), potem doszedł jeszcze przykład Bukaresztu z 1989 r. (i funkcjonariuszy
Securitate). A wydźwięk takich słów
u człowieka, będącego w danym momencie fizycznie we
władzy bezpieki, jest bardziej przekonujący niż słowa jakiegoś
pięknoducha (jak np. niejakiego TW „Mirek” z Warszawy, pisarza, bardzo nagłośnionego w roli
„Autoryteta Moralnego” – ten człowiek od kilku lat już nie żyje), napisane
po (domniemanym!) zwycięstwie nad tyranią tejże
bezpieki. (Michnik wiarygodność tych swoich słów udowodnił już zawczasu – w okresie miedzy Sierpniem a
Grudniem – zapobiegając samosądowi
zgromadzonego tłumu na zwykłych milicjantach w
Otwocku; potem, w
Magdalence, przy okrągłym stole,
a także przy rozlicznych późniejszych okazjach, udowodnił je z
pewnym – lekko licząc – tysiącprocentowym naddatkiem,
zupełnie niepotrzebnym, najdelikatniej rzecz określając...)
A oto
pojawia się esbek znajomy z 1980 roku – znajomy w tym
sensie, że (wówczas) był oficerem
prowadzącym Andrzeja
Olszewskiego bardzo gorliwie
donoszącego do SB jako TW „Karol”. Jest
nim ROMAN ZIELENKIEWICZ (ur. 12 sierpnia 1953 r.). „Z pytaniem o sprawę
porwań zwróciłem się
jeszcze do Romana Zielenkiewicza, również ówczesnego
podwładnego Misza (dziś sklep z
wyposażeniem mieszkań przy
ul. Prostej) – »Nie
mam nic wspólnego z tą sprawą.
Odszedłem z SB, gdyż nie zgadzałem się z metodami moich przełożonych””
(Andrzej Churski. „Zadra”, „Wolne Słowo.
Pismo NSZZ »Solidarność« w Toruniu „ nr 28, 22 czerwca 1990 r.)
Och, co za szlachetność (po latach)!
Refleksja moralna trafna. Jednak
refleksja refleksją, ale – ten refleks! „Refleks szachisty” to chyba
zdecydowanie za słabe określenie w
tym wypadku... „Wiemy, że Henryka Misza zastępował też
kpt. R. Zielenkiewicz. W roku 1987 pełnił on przez
jakiś czas obowiązki kierownika grupy” (Prof.
Wojciech Polak, „Czas ludzi niepokornych. Niezależny
Samorządny Związek Zawodowy »Solidarność«
i inne ugrupowania niezależne w Toruniu i Regionie Toruńskim (13 XII 1981 – 4 VI 1989)”, Wydawnictwo Uniwersytetu Mikołaja Kopernika,
Toruń 2003, str.
399). Od roku
1980 Zielenkiewicz awansował
o dwa stopnie – z podporucznika
na kapitana. Pewnie za niezgadzanie się z metodami przełożonych? W grupie OAS –
już w 3 lata po owych
porwaniach toruńskich! –
awansował na zastępcę
kierownika, a nawet na p.o.
kierownika. Zapewne także – za niezgadzanie się z metodami przełożonych? Bujać
to my, ale nie nas... (Gwoli
jasności – Roman
Zielenkiewicz nie był objęty oskarżeniem ani wyrokiem w sprawie o porwania
toruńskie.) Ale w 1991 roku ci,
którzy zaczynali zarabiać
w prywatnym handlu, musieli swoje
kramy montować z prymitywnych prefabrykatów, i każdego
ranka na nowo je rozkładać, a nie – wynajmować na sklep lokal w kamienicy,
położonej w centrum wojewódzkiego miasta. Jak to napisał był George
Orwell: „wszystkie zwierzęta są
równe, ale...”. Sapienti sat! Z którym to przełożonym nie zgadzał się ppor. Zielenkiewicz: z
„Chyżym”, czy z „Napoleonem”?
MAREK KUCZKOWSKI
(ur. 2 czerwca 1953 r.)
w zasadzie nie występuje w tej opowieści.
Niemniej jednak jego kariera jest bardzo znamienna, toteż tak
„malowniczą” postać nie sposób pominąć w tym wyliczeniu... W dniu 15 października 1986 r.
na wojewódzkiej inauguracji szkolenia
partyjnego w Toruniu uhonorowano zasłużonych aktywistów
szkolenia partyjnego medalami „Za
upowszechnianie marksizmu-leninizmu”.
Wśród nich – esbeka Marka Kuczkowskiego („Gazeta Toruńska”, 16 października 1986 r., str.
1). W pięć lat później
M. Kuczkowski stał przed Sądem Wojewódzkim w Toruniu jako
jeden z sześciu
oskarżonych o dokonywanie w
lutym i marcu 1984 r. tzw.” porwań toruńskich”. „Ciekawy
jest przypadek oskarżonego
Marka K[uczkowskiego]. Absolwent
filologii polskiej na UMK. W wolnych chwilach pomiędzy zadaniami operacyjnymi wynikającymi z pracy w tajnej służbie zbierał materiały do
pracy doktorskiej na temat nauki społecznej Jana Pawła II. [...]
Był wykładowcą WUML [= Wieczorowego
Uniwersytetu Marksizmu-Leninizmu – dopow. JS]. Nauczał młodzież podczas
letnich obozów pn. Awangarda XX wieku. Gdy zabrakło dla niego miejsca w
policji, w maju 1990 roku skorzystał ze wsparcia kredytowego Fundacji
Europejskiego Funduszu Rozwoju Wsi Polskiej oraz kredytu
Wielkopolskiego Banku Kredytowego w celu uruchomienia produkcji
pieczarek na skalę
przemysłową.” (Zbigniew
Branach, „Toruńska OAS (10) Koronkowa robota śledcza. Dossier oskarżonych”, „Nowości.
Dziennik toruński” z 6
września 1991 r.) – już wcześniej
okazało się, ile były esbek pożyczył: „Marek Kuczkowski
kupił za 1
mln zł gospodarstwo rolne i
zamierza budować pieczarkarnię,
korzystając z kredytu
w wysokości 150 mln złotych.”
(zob.: Robert Ziemkiewicz, „Toruń'84 czas porwań”, „Nowości. Dziennik toruński”
z 15 kwietnia 1990
r., str. 3). Być może zainteresowanie
magistra Kuczkowskiego Janem Pawłem II nasiliło się z chwil,a, gdy jego 26.
urodziny zostały uświetnione pierwszym przybyciem papieża do Polski? Nie
wiadomo, za to wiadomo, że 5 grudnia 1991 r., wraz z kilkoma innymi osobami,
Kuczkowski został skazany (w I
instancji) za w/w porwania. W
roku 1996 był już z powrotem na wolności i założył własną firmę
PROGRES TORUŃ Akademia
Psychologii Biznesu (niedaleko
Torunia), która funkcjonuje do tej pory, a zajmuje się: szkoleniami, rekrutacją
i selekcją pracowników oraz
innymi usługami doradztwa personalnego, a także jest członkiem-założycielem
Polskiej Izby Firm Szkoleniowych.
Ale również tego było mało byłemu
esbekowi – w lutym 1997 roku widziano
Kuczkowskiego w Przysieku
k/Torunia na spotkaniu osób zainteresowanych
firmą „Skyline – Herosys
Rechenzentrum”; jak się okazało – „piramidą
finansową”; on był jej dyrektorem na obszar Polski północnej – w
Przysieku wszak „robił
za” konferansjera (z
akompaniamentem psychedelicznej muzyczki) tak, jak gdyby w życiu nie był nikim innym jak tylko konferansjerem. (Marek
Kuczkowski jest aktywny także w innych branżach biznesu na terenie Torunia.)
W dniach 4-6
grudnia 2003 r. odbyła się w Bibliotece Głównej UMK konferencja
naukowa „Czytelnik czy klient? Ogólnopolska konferencja
bibliotekarzy”, na której Marek Kuczkowski wystąpił jako autor jednego
z referatów, pt.: „Klient w bibliotece – trudne wyzwanie?”, zaś jego firma
„Progres” – jako sponsor konferencji.
Tekst referatu (zob.: <http://ebib.oss.wroc.pl/matkonf/torun/kuczkowski.php>)
niedoszłego doktora aż
ocieka życzliwością dla bliźnich...
Człowiek wszechstronny jak, nie
przymierzając, Leonardo da
Vinci – iście renesansowy człowiek! A
powiadano, że po
Pawle Fłorienskim (= jednym z
niezliczonej rzeszy Rosjan,
zamęczonych na śmierć
w bolszewickich obozach koncentracyjnych, wymienionym w sławnym dziele
Aleksandra Sołżenicyna „Archipelag GUŁag”) uże rieniessansowych liudiej bolsze
nie bywajet...
KRZYSZTOF WOLAK
(ur. 10 kwietnia 1950 r.) również nie został
uwzględniony w tej
relacji, chociaż może
powinien – jego donosy, podpisywane
pseudonimem TW „Andrzej”, dotyczyły m. in. także omawianego tutaj środowiska opozycyjnego, a w ich formułowaniu wykorzystywał wiadomości, które w zaufaniu mu jako psychologowi
powierzano (Marcin Gugulski „Uczelniany psycholog”, „Głos” nr
41/1055 z 9
października 2004 r., str.
10-11). W latach 1979 i
1980 pracował jako
psycholog w Akademickiej
Przychodni Lekarskiej UMK
jako dodatkowym miejscu pracy – od 1984
roku jest nauczycielem
akademickim w Katedrze Psychologii na
UMK. Do stosunkowo umiarkowanych zarobków starszego wykładowcy dorabia
we własnej prywatnej
firmie: Cogito. Rekrutacja, Szkolenia, Zarządzanie personelem. Może
dzięki temu stać go na dawanie upustu
swoim pasjom „towarzyskim”, właściwym raczej
ludziom robiącym niezłe kariery
– jest, a przynajmniej był (wg stanu na 13 października 2003 r.)
przewodniczącym strefy bydgoskiej
Regionu Zachodnio-Pomorskiego Lions
Club Polska (dosyć znanej
organizacji, ponoć charytatywnej, w gruncie rzeczy – „para-masońskiej”). Ale również
to nie wszystko. Na kimś, nie będącym pracownikiem naukowo-dydaktycznym, lecz –
dydaktycznym, nie ciąży już obowiązek zapracowania w przepisanym
terminie na kolejny stopień naukowy
(habilitację). Dr Wolak jednak nie leni się –
oto Ogólnopolskie Stowarzyszenie Pełnomocników Ochrony
Informacji Niejawnych „SECRETUM”
(nota bene, jednym z jego inicjatorów jest Stanisław Śmigiel) zorganizowało Konferencję Pełnomocników Ochrony Informacji Niejawnych, która odbyła
się w Toruniu w styczniu
2002 r. pod
patronatem Wojewody
Kujawsko-Pomorskiego i toruńskiej
senator Krystyny Sienkiewicz. W
jej wyniku powstała książka „Od blokady dróg do World Trade
Center. Taktyka i
technika przeciwdziałania zagrożeniom terrorystycznym oraz
innym publicznym działaniom pozaprawnym”. Na tej
konferencji wystąpił dr
Krzysztof Wolak z
Katedry Psychologii UMK „Psychologiczne aspekty
działań terrorystycznych”.
Zaledwie w kwartał później odbyła się inna konferencja
– tym
razem uniwersytecka, której
plonem również jest książka: Violetta
Kwiatkowska-Darul (red.), „Terroryzm.
Materiały z sesji naukowej. Toruń,
11 kwietnia 2002 roku”,
Wydawnictwo UMK, Toruń
2002. Również tam
przyczynił się dr Krzysztof
Wolak – referatem pt.: „Osobowość terrorysty (?)”.
Ten sam referent (tym razem
przedstawiony nie tylko
jako pracownik Katedry Psychologii UMK, ale również – jako Kierownik
Specjalnych Studiów z
Zakresu Doradztwa Personalnego i Organizacyjnego UMK) wygłosił referat „Rola zarządzania zasobami
ludzkimi w procesie zwalczania zjawiska korupcji” na konferencji
na temat: „Przeciwdziałanie korupcji w
administracji państwowej i samorządowej oraz
w życiu gospodarczym”, która –
pod patronatem toruńskiego posła[81]
Antoniego Mężydły – odbyła się w dniach 24-27 września 2003 r. w Toruniu. Jak
na człowieka, który przed jesienią 2004
r. (kiedy wyszła na jaw niechlubna
część jego przeszłości) sam
dźwigał w swej pamięci pewną niejawną informację (o sobie), jest to trochę niesamowita
zbieżność: ten sam człowiek miał dziwnie często do czynienia ze Stowarzyszeniem
„SECRETUM” i z dokonywaniem ekspertyz,
odnoszących się do styku sfer:
niejawności, bezpieczeństwa publicznego, przestępczości i
przemocy... W kilka miesięcy po
jego zdemaskowaniu zabrał publicznie głos na temat swojego
donosicielstwa – wyraził tam nawet przeprosiny, jednak
starając się pomniejszać
swoją niedobrą rolę sprzed lat
rolę i sugerować, że „nie wiedział, co czynił”
(Jacek Kiełpiński „Agent wyznaje swoje winy”, „Nowości. Dziennik toruński” z 24 czerwca 2005 r., str. 1 i 2).
Firma byłego
oficera SB Marka Kuczkowskiego
ma w nazwie słowo „psychologia”.
Firma byłego konfidenta SB
Krzysztofa Wolaka ma psychologa
jako swego właściciela. Obie działają na tym samym
terenie. Czy nawzajem sobie klientów odbierają
(jako konkurentki) czy raczej – podrzucają (jako kooperantki)? To jednak niech pozostanie zmartwieniem tej
kompradorskiej (i zarazem
czerwonej) burżuazji...
Donosów,
dotyczących toruńskiej opozycji, a pochodzących od DONATY TRAPKOWSKIEJ (czyli –
według wszelkiego prawdopodobieństwa –
od TW „Adam”), udało się
dotychczas znaleźć mniej, niż
pochodzących od Krzysztofa
Wolaka (TW „Andrzej”). Jednak
skupienie uwagi raczej na niej niż na nim wynika z prostego
faktu, że Trapkowska dwukrotnie znalazła się „we właściwym czasie
i właściwym miejscu” (oczywiście – z punktu
widzenia bezpieki), czyli w ostatnim tygodniu lipca 1980 r., kiedy
mogła przyczynić się do
powstrzymania fali strajków poprzez „sprzedanie” transportu „zaraźliwego”
numeru dwutygodnika „Robotnik”, a potem – w ostatnim tygodniu sierpnia
1980 r., kiedy mogła z kolei przyczynić się do powstrzymania
akcji ulotkowej na rzecz strajkujących.
Już wówczas, latem 1980 r., nie kryła,
że wszystko (powtarzam:
wszystko) potrafi
traktować utylitarnie, jeżeli
to pomogłoby jej w karierze. W
jesieni 1981 r. Donata Trapkowska zabiegała o zatrudnienie się w Warszawie jako
dziennikarka w prasie Niezależnego Zrzeszenia
Studentów. Po zawieszeniu stanu wojennego
(1983) można było widzieć
jej nazwisko na łamach prasy studenckiej (np. „Nowego
Medyka”), potem (1985)
także – jej (rozpoznawalny) pseudonim
„D.Trap” – w „Integracjach”. Zawarła znajomość
z pewnym literatem warszawskim, który
jeszcze w epoce
bierutowskiej otrzymał
mieszkanie w solidnym bloku mieszkalnym
w dzielnicy, gdzie
przydzielano mieszkania ludziom
ówcześnie uprzywilejowanym
(kilka klatek schodowych w bok od
mieszkania Jana Lityńskiego). Wynajęła
się jako opiekunka owego, już wiekowego, literata, a
potem, w myśl ówczesnych
przepisów, nabyła prawo do przejęcia mieszkania po zmarłym – w ten sposób ominęła
trudność wynikającą z (innych)
przepisów, tj. uzyskała
prawo do zameldowania w Warszawie na
pobyt stały. Wbrew stereotypom o sprycie Żydów – których jakoby tylko
Ormianie potrafią oszwabić – oraz o prostoduszności, naiwności albo wręcz
nieporadności Kaszubów – wykorzystywanych wskutek tego nie
tylko przez Niemców, ale także
przez swoich nie-kaszubskich rodaków – tym razem to młoda Kaszubka owinęła wokół
palca starego Żyda... Chyba, że (jak
można dowiedzieć się w jej rodzinnych Kartuzach) kaszubską – a
więc słowiańską – urodę
odziedziczyła po pozostałych trzech
czwartych swoich przodków, natomiast inteligencję i może nie tylko
ją – po bynajmniej
NIEsłowiańskiej matce swojego ojca...).
Przynajmniej ok. 1988
roku pracowała (chyba po raz pierwszy
w związku z wyuczonym zawodem?)
jako kierownik działu prawnego w redakcji pisma
„Rada Narodowa”,
a to już nie byle co,
bowiem wydawcą „Rady Narodowej” była Rada Państwa PRL czyli jej „kolegialny prezydent” – w
takiej redakcji nie
przyjmowano by (i to na kierownicze
stanowisko!) do pracy
osób niebłagonadiożnych. Znajomość z pewnym Metysem (z Peru
albo Ekwadoru) o imieniu Juan pokierowała
jej karierę na
nowe tory (może
więc niechcąco wyprorokowano
jej to, gdy w młodzieżowym środowisku w Toruniu
miała ksywkę „Doña Juanita”, co było oczywiście urobione
od jej imienia...). Prawdopodobnie w
jesieni 2003 r. (na to wskazuje internetowy ślad tej informacji)
ukazująca się w stolicy „Nowa Gazeta Praska” zamieściła ogłoszenie o jakimś spotkaniu mającym się odbyć
w Centrum Terapii i Masażu w
Warszawie (owo Centrum mieści się przy placu sąsiadującym z
ulicą, przy której Trapkowska zamieszkała w latach 80).
Przy sposobności ogłoszenie informowało także o różnych innych osobach
świadczących „usługi” z dziedziny nazywanej
(bardzo eufemistycznie) „medycyną niekonwencjonalną” – wśród
tych osób jest wymieniona Donata Trapkowska jako
„mistrz bioenergoterapii
oraz konchowania i świecowania
uszu, specjalista feng-shui i astrologii chińskiej”. Poza tym
Trapkowska posiada wydawnictwo
„DATA”, przemianowane potem na „DATA XXI”. Repertuar produkcji tej oficyny
wydawniczej też zazębia się ze sferą niekonwencjonalnych (by tak rzec) pasji
jej właścicielki.
Wiadomości o obecnych losach innych wymienionych tu
konfidentów są prawie żadne. Podobno ANDRZEJ OLSZEWSKI (TW „Karol”) zabiegał
o praktykę zawodową w Służbie Więziennej. Jedna z wersji tej
plotki mówiła, że nawet tę praktykę
(w 1981 r.) odbywał w toruńskim „okrąglaku” – areszcie śledczym,
będącym jednym z wierzchołków
tzw. „trójkąta wychowawczego” (są to trzy bardzo bliskie sobie wzajemnie budynki: Collegium Maius UMK,
kościół mariacki czyli
żartobliwie: „Collegium Marianum” oraz
areszt w dawnej
baszcie, zwany żartobliwie „okrąglakiem” albo:
„Collegium Rotundum”...). W każdym razie studiował w
latach 1978-83, a potem miał wyjechać do RFN i tam chyba pozostaje do
dzisiaj, podobno pracuje jako... mechanik samochodowy w Berlinie. STANISŁAW
CHAMERA najprawdopodobniej nie mieszka już w Grudziądzu, jakoby zamierzał (w
1980 roku) przenieść się do Łodzi; z
lat 90. pochodzi inny ślad, sytuujący go
gdzieś na pograniczu
ówczesnych województw: toruńskiego i olsztyńskiego. Prawdopodobnie osiągnął niedawno albo
niebawem osiągnie wiek emerytalny.
Ale może
dosyć już o Tych-Którzy-Wiedzą-Gdzie-Jest-Miód...
na „wolności”
Naprzeciwko 310
złotych, które bezpieka
wydała (z naszych podatków!) na specjalną gratyfikację „spożywczą” dla swego gorliwego kapusia Stanisława Chamery,
leży te 300 złotych, które Jacek Kuroń pożyczył
Krystynie Kucie, a
które – kiedy nie przyjął
ich zwrotu – trafiły
na kościelną tacę w Podkowie Leśnej. Między
tymi dwiema kwotami zachodzi znamienna symetria, która jest
przecież asymetrią! Jak
pomiędzy ewangelicznym
„trzydzieściorgiem srebrników” a –
również ewangelicznym – „wdowim
groszem”.
Opowieść KRYSTYNY KUTY o tych trzystu złotych, chociaż
dzisiaj (kiedy i biedni, i bogaci
wydają się być bardziej przywiązanymi do
pieniędzy, niż ćwierć wieku wcześniej) może brzmieć nieprawdopodobnie, i
chociaż zawiera pewną niejasność chronologiczną, nie jest bynajmniej
żadną jej przechwałką ani zmyśleniem!
Także ludzie, którzy poznali ją później, byli
pełni podziwu dla jej szlachetnego charakteru.
Piszący te słowa we wczesnych latach
90. wieku XX usłyszał od znanej toruńskiej
nauczycielki, Olgi Nikonowiczowej (która sama bardzo ofiarnie wspierała podziemną
„Solidarność”!) różne superlatywy
pod adresem K. Kuty – włącznie
z określeniem „człowiek
ewangelicznej dobroci”. Dokładnie tego samego epitetu użyła (słyszano
to w XXI wieku) o Krystynie
Kucie prof. Zofia Mocarska-Tycowa – owszem, zaprzyjaźniona z nią od czasów,
kiedy Mocarska-Tycowa była jeszcze adiunktem, zaś Kuta „jej” studentką – ale (przecież) tak mocno nacechowanego
wartościująco epitetu nie „rzuca się
na wiatr”. A
zwłaszcza chyba nie
sposób spodziewać się takiej lekkomyślności po polonistce...
Krystyna Kuta (polonistka) dokładnie
tak samo (= „człowiek ewangelicznej
dobroci”) wypowiedziała się w 1980
roku o Stanisławie Śmiglu – ci,
którzy ją znają,
wiedzą, że w jej ustach to rzeczywiście wyróżnienie z
„najwyższej półki”, bo
chyba tylko jeszcze o
jednym człowieku tak
powiedziała(by), a mianowicie
o Jacku Kuroniu, który był
przedmiotem jej największej
fascynacji politycznej „od zawsze”.
(A gdy już o tym mowa, to warto
w lżejszym tonie dopowiedzieć, że Kuroń na
samym początku znajomości z
Kutą – na pewno w I kwartale 1980 roku – nazwał ją „Królową
Rewolucji”. Ktoś inny w owym
czasie powiedział do niej, że jest
„Matką Polką” – tu nie zareagowała odegnaniem pochwały jako nienależnej, ale z dumą odrzekła, że
owszem – za takową chciałaby siebie
uważać.) Sumiennie wykonywała wszelką powierzoną jej
pracę, z pieniędzy rozliczała
się stale w myśl zasady „kochajmy się
jak bracia, liczmy się jak ...” (nie, tego nie wolno
dopowiedzieć, bo to
byłoby wbrew dzisiejszej „polit-poprawności”).
W obozie internowanych
odsiedziała pełną miarkę, jaką WRON(a) odmierzyła kobietom, niemal dokładnie w
dwa lata później opuściła (po
kwartalnym pobycie) areszt śledczy na mocy
amnestii, ogłoszonej na
„czterdziestolecie PRL”. Jej postawy
nie podważył również
niełatwy dla niej fakt, że jej
samotne macierzyństwo w
1985 r. z pojedynczego zmieniło się w podwójne. To
jej dziełem było
niezależne pismo „Sprawy” ukazujące się w Toruniu
w 1981 r. (w stopce
redakcyjnej figurowali też Andrzej
Sobkowiak i Konrad
Turzyński – ten ostatni tylko
figurował; no przecież: „figurant”...). Także jej wyłącznym dziełem
było podziemne pismo „Nadwiślanin” – jego szósty numer był
zresztą właśnie poświęcony
przedwcześnie zmarłemu
Andrzejowi Sobkowiakowi (ur. 23 sierpnia 1945 – zm. 7 grudnia 1987 r.); Kuta o pisząc o nim przekroczyła nawet
miarę skromności Śmigla z jego artykułu o Niklaszewskim!
Mianowicie, wspominając wspólne
zatrzymanie jej i Sobkowiaka w 1981 r., gdy udawali się do Warszawy
na spotkanie przedstawicieli różnych komitetów
obrony więźniów politycznych, afiliowanych przy instancjach „Solidarności”, nie
wymieniła swojego nazwiska, chociaż napisała tekst anonimowo, toteż potencjalny
czytelnik nie musiałby dopatrzeć się w tym autoreklamy (bo jej tam naprawdę nie
było).
Krystyna Kuta
nadal pisuje czasem wiersze.
Ten, który znalazł się jej w
wywiadzie dla „Przeglądu
Pomorskiego” (i został powyżej przytoczony), znalazł – najprawdopodobniej w
pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych – swoistą kontynuację:
Polonez trwa – pod
murem stoję,
chciałabym usiąść lub iść dalej.
U stóp mam koszyk spranych flag
przydatnych do czyszczenia szkła.
Któżby mnie dziś do tańca prosił?
Chyba to byłby dance-macabre.
Polonez trwa. Tu, na tym placu
szeptałam murom, że już czas
zacząć...
Zwykle wiosna wczesna
wybija świat z rozsądnych ram,
Ogiński rzewny jest jak kwiecień,
tylko mi łez i echa brak.
czy to polonez, czy już marsz?
Wolność – to znów gdzieś pod prąd odejść,
jak zeszłoroczny śnieg i wiatr.
Widać u
tej artystki dyskretną
obserwację rzeczywistości:
łagodną melancholię, uznawanie swojej małości wobec otaczającego świata, trochę
nawet z postawy
„przepraszam, że żyję” – a
wszystko to ubrane w formy, które również co najwyżej dyskretnie
odznaczają się regularnością rytmu albo innych
elementów wersyfikacji.
Jest to regularność, właściwa szemraniu wody w strumyku. Wiersze Krystyny
Kuty w niczym mnie ustępują twórczości Ewy
Lipskiej lub Haliny
Poświatowskiej (a nawet – Anny Pogonowskiej!). Wydaje się jednak, że
nastrój okresu, o którym tutaj
mowa, lepiej został odtworzony w jeszcze innym wierszu Kuty:
Noc
– przezroczysta opiekunka nasza
równina śniegu lśniąca jak patelnia
dom nasz bez częstokołów, drzwi bez klamek
dzień, który trzeba przeżyć bez
gwarancji.
Ściany zabezpieczone przeciw naszym słowom
z wolna pełznąca po stole rozmowa
cisza, w której słyszymy tętno bezsilności
chodzenie po ulicach jak po długich dłoniach.
Ktoś nie śpi, aby komuś resztki snu odebrać
i nie rozstąpi się skostniała ziemia
ani nas wchłoną zwarte obłoki
ani rzeka uchyli gęstej kry przed nami.
Jest wyjątkowo (jak na zwyczaje tej autorki)
dokładnie datowany – powstał w
nocy z 31 stycznia na 1 lutego
1980 r., a więc krótko po tym,
jak uniknęła zatrzymania
na dworcu (25/26 stycznia) i jeszcze krócej
po swoim pierwszym przesłuchaniu
przez SB (31 stycznia). Wiersz
ukazał się w „Bratniaku” nr
1(21), poprzedzając tam
inne, powstałe w
poprzednich dwóch latach
(ale najwidoczniej wskutek
niedopatrzenia wypadła zeń środkowa zwrotka).
Oto jak
o MIROSŁAWIE SĘDZIKOWSKIEJ pisał Konrad Turzyński w liście z
dnia 17 września
2000 r. do
ministra kultury i
dziedzictwa narodowego Kazimierza
Michała Ujazdowskiego (a do wiadomości
ówczesnego Biura Poselskiego Unii Wolności w Toruniu czyli – do
posła[82] Jana Wyrowińskiego),
apelując, aby przyznano jej
odznakę Zasłużonego Działacza
Kultury (pogrubienia w cytacie w ślad za oryginałem): „W czasach obywatelskiego nieposłuszeństwa przed sierpniem 1980 r., będąc młodą mężatką i matką, a
początkowo także studentką, zdecydowała się zostać sygnatariuszką »Karty Praw Robotniczych”, udostępniając na
użytek owego dokumentu
nie tylko imię
i nazwisko, ale także adres i numer telefonu [...] . W ówczesnym województwie toruńskim
poza Nią były tylko trzy takie osoby – Stanisław Śmigiel w
Toruniu oraz Maksymilian Moździński i Edmund Zadrożyński w
Grudziądzu. U Niej odbywały się
niektóre spotkania samokształceniowe młodego środowiska inteligenckiego (głównie:
studenckiego) w Toruniu
(i niektórych innych miejscowościach ówczesnego
województwa), zaliczającego siebie do tzw.
»opozycji demokratycznej« (na
jednym z nich – bodajże 24 października
1979 r. [tu
autor listu mylnie odtworzył datę i poniekąd tematykę owego spotkania –
dopow. JS] – w roli zaproszonego prelegenta, mówiącego o wydarzeniach marca 1968
r., wystąpił Jan Lityński, członek KSS »KOR«, dzisiejszy znany poseł Unii Wolności). Pani Sędzikowska publikowała
także w podziemnej prasie – wiem przynajmniej o jednym tekście Jej autorstwa, podpisanym pseudonimem
»M.B.«[83], który
pod tytułem »W Toruniu czekają«
ukazał się łamach
podziemnego miesięcznika »Głos« w 1979 r. [...] Państwo
Sędzikowscy wielokrotnie
udzielali gościny toruńskim i innym
przybyszom ze środowiska
przeciwników komunistycznego
reżymu. U Pani
Mirosławy zawsze towarzyszyły temu:
serdeczność i optymizm,
chociaż za swoje zaangażowanie
płaciła niemałą cenę –
długoletni PRL-owski »Berufsverbot«[84]. Nie
powstrzymało Jej na tej drodze także drugie macierzyństwo. Na
przełomie zimy i
wiosny 1980 roku uczestniczyła w zbieraniu podpisów
pod protestem przeciwko brutalnym napadom organizowanym
przez bezpieczniackie bojówki na studentów
uczestniczących w Warszawie
w podobnych formach samokształcenia organizowanych przez Towarzystwo Kursów Naukowych. W pół roku później
odwiedzała w chełmżyńskim szpitalu obcego człowieka, Bolesława Niklaszewskiego z Wąbrzeźna, który znalazł się
tam z bardzo poważnymi
obrażeniami, jakich doznał wskutek wypadku samochodowego, zawinionego przez funkcjonariuszy
Służby Bezpieczeństwa konwojujących go
do aresztu milicyjnego w Chełmnie. Nigdy
nie starała się
o docenienie jej postawy i zrekompensowanie sobie w taki sposób dawniejszych trudnych
lat[85].
Nadal robi to, co lubi i potrafi najlepiej: uczy młodzież
(szkolną i studencką – w tym także korepetentów, bowiem do zamożnych ludzi
nigdy nie można było Jej
zaliczyć!), czyniąc to z dużym zaangażowaniem i
znawstwem, a także –
z sukcesami. Pani Mirosława Sędzikowska
jest również Działaczką
Kultury sensu stricto – w zwykłym, węższym sensie
tego tytułu: od lat tworzy teksty literackie. Współpracowała m. in.
z czasopismem »Fantastyka«. Napisała
też przynajmniej dwie powieści (te, które miałem przyjemność czytać), zresztą pozornie przeznaczone tylko
»dla dzieci«, a utrzymane w konwencji
»phantasy«, mianowicie: »Dom wiedźmy ze wzgórza« (Wydawnictwo
Przedświt, Warszawa, 1991 r.) i »Czarodziej mieszkał
za rogiem« (Wydawnictwo Adam Marszałek, Toruń,
1993 r.). Nie znam się na tym (nie posiadam w ogóle wykształcenia
humanistycznego, lecz przeciwnie
– matematyczne), ale dopatrywałem się w nich swoistej odmiany prozy poetyckiej,
przypominającej tę znaną z powieści Tadeusza Konwickiego powstałych w latach
siedemdziesiątych i osiemdziesiątych (może
nieprzypadkowo? – wszak jego twórczość była przedmiotem Jej pracy
magisterskiej, czytywanej nadal[86]
przez magistrantki-polonistki na UMK w
ostatnich kilku latach...).
Przedstawiła tam niepowtarzalny urok
na wpół realnego,
na wpół baśniowego, sennego miasteczka
Łoza – a taka była prawdziwie
polska (bo: przedkrzyżacka, a nie urobiona od niemieckiej wersji »Culmsee«!)
nazwa Jej rodzinnej Chełmży. Twórczość literacka
Pani Sędzikowskiej zaczęła zyskiwać
uznanie również za
granicą (przynajmniej w Czechach),
o czym można przekonać się
za pośrednictwem internetu, [...]” Cóż tu można dodać? Chyba to, że podwójne macierzyństwo
Mirosławy Sędzikowskiej od pewnego czasu stało się macierzyństwem samotnym (niejako w
odwrotnej kolejności niż u
Krystyny Kuty), co – także w tym wypadku – nie wpłynęło na postawę ani
na system wartości matki.
Kiedyś,
tuż przed zakończeniem kadencji swojego rządu, prof. Jerzy Buzek kilkorgu politykom
– w nagrodę za szczególne
zasługi – przyznał specjalne, dożywotnie, wysokie i
„nieodbieralne” emerytury, nie
wykluczające otrzymywania
świadczeń emerytalnych i
rentowych normalnie przysługujących. Jedną z osób tak
wyróżnionych jest prof. Alicja Grześkowiak, senator, wicemarszałek, a wreszcie marszałek
Senatu. Pewien z opisywanych tutaj
opozycjonistów z 1980 roku, wkrótce po tym fakcie, rozmawiał
na ten temat z Krystyna Kutą i (osobno) z
Mirosławą Sędzikowską (a jest to człowiek, który od połowy lat
80. przez kilka następnych lat
żywił spory szacunek do Alicji Grześkowiak!).
Do obu rozmówczyń powiedział, że
gdyby miał taką władzę, to cofnąłby tę emeryturę Grześkowiakowej, podzieliłby
ją na pół i przyznałby owe połówki
tym właśnie dwom rozmówczyniom.
Obydwie zareagowały jednakowo –
każda z nich „dumna i blada” (ulubione
wyrażenie Kuty przy różnych innych okazjach) niemal z oburzeniem odrzuciły sam taki pomysł, bo
przecież nie „działały” dla spodziewanych – ani niespodziewanych –
korzyści osobistych w przyszłości,
zwłaszcza zaś – nie dla korzyści, dających się wymierzyć pieniędzmi.
A cóż
powiedzieć o KRYSTYNIE
ANTOWSKIEJ? Wybierając męża wybrała swój los – człowieka przez
lata zagrożonego różnymi
przygodami. (Podczas ich ślubnej mszy – 17 stycznia 1981 r. w kościele
mariackim w Toruniu – ksiądz
na kazaniu jej
to w ogólnych zarysach
wyprorokował...) Gdy miała
jedno malutkie dziecko,
mąż był internowany, gdy miała dwoje małych dzieci – mąż był więźniem
politycznym ponownie, po
aresztowaniu go 3 listopada 1984
r. otrzymał w grudniu tegoż roku
wyrok 1,5 roku
więzienia z zawieszeniem na 3
lata za posiadanie nadajnika
radiowego bez zezwolenia, a w
ogóle to był toruńskim rekordzistą w zakresie ilości zatrzymań na 48 godzin, „zna prawie wszystkie areszty od Gdańska do Krakowa” (zob.: niepodpisany tekst „Ludzie
tamtych dni”, „Nowości.
Dziennik toruński” z 31
sierpnia 1990 r., str. 7). Zdarzyła się
w 1985 r. jeszcze inna, trudna dla nich obojga, sytuacja (kto wiedział, ten
wie; kto nie wiedział, ten nie musi). A i tak nie zniechęciła się – to
u nich w mieszkaniu odbywały się magnetowidowe seanse filmów, nie
dopuszczanych przez cenzurę PRL-owską, jak: „Przesłuchanie”
Bugajskiego, „Dolina Issy” Konwickiego, „The
day after” (pełna wersja! – TVP pokazała była o 20% mniej). Ale to już
druga połowa lat osiemdziesiątych.
TO
TAKICH LUDZI MIAŁA
(A MOŻE MA?) POLSKA! BEZINTERESOWNYCH
WTEDY I DZISIAJ!!
Jak trzy
„matki Polki” – Krystyna Kuta, Mirosława Sędzikowska i Krystyna Antowska-Śmigiel. Aż korci zajrzeć
ponownie do 31. rozdziału
biblijnej „Księgi Przysłów”, żeby
przypomnieć sobie, która z nich –
którymi wersetami została odzwierciedlona w zawartej tam
„Pochwale Dzielnej Niewiasty”...
A także jak trzej odważni, dzielni aż do
bólu (dosłownie!), jak STANISŁAW ŚMIGIEL i zwłaszcza ANTONI MĘŻYDŁO – dwaj „czeladnicy” Bogdana
Borusewicza – oraz
ich (starszy o pokolenie) „towarzysz broni” ś.p. BOLESŁAW
NIKLASZEWSKI, albo wreszcie –
jak MAREK BERAK – legendarna postać toruńskiego podziemia w
stanie wojennym.
Oraz – różnych skromnych ludzi, którzy po prostu
robili to, co robili, bo sumienie im mówiło, że tak trzeba.
ChWDP!
Czyli
dokładniej: Chwała
Wam, Dobre Poetki!
Zakończono
pisać 7 października 2005 r. tj. w 60-lecie ustanowienia PRL-owskiej bezpieki.
[1] Dla tych, którzy nie
pamiętają: WRON = tzw. „Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego”, skupiona wokół gen.
armii Wojciecha Jaruzelskiego „junta”, mająca jak gdyby „legitymizować”
ogłoszony w dniu 13 grudnia 1981 r. przezeń (a formalnie w dniu 12 grudnia 1981
r. przez Radę Państwa PRL) stan wojennny. Potocznie nazywana „wroną” (skwapliwa
aluzja do hitlerowskiej wersji niemieckiego czarnego orła, przezywanego przez
Polaków „gapą”).
[2] Chodzi
o terenową placówkę cenzury tj.
Głównego Urzędu Kontroli Prasy Publikacji i Widowisk.
[3] W 1985 r. Antoni Białowicz
był już „zastępcą prokuratora Prokuratury Rejonowej w Toruniu”.
[4] Tadeusz Konwicki , ur.
22 kwietnia 1926 r., w czasie wojny żołnierz AK na Wileńszczyźnie, potem
pisarz, który zaczął swoje pisarstwo od socrealizmu, a po 30
latach, czyli w czasie tu opisywanym,
cieszył się statusem
jednego z czołowych „pisarzy
opozycyjnych”.
[5] Dla tych, którzy mogą nie
pamiętać: „Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego”, gremium stanowiące latem 1944
r. pierwociny satelickiego, marionetkowego „rządu” tak zwanej Polski Ludowej –
data proklamowania przez PKWN tzw. „Manifestu Lipcowego” czyli 22 lipca
(1944 r.) pokrywa się z prawdopodobną datą przystapienia króla Stanisława
Augusta Poniatowskiego do pro-rosyjskiej Konfederacji Targowickiej. .
[6] Był to organ Komitetu Centralnego PZPR,
najważniejsza ogólnokrajowa
gazeta codzienna w PRL,
bezpośrednia poprzedniczka obecnie ukazującego się dziennika „Trybuna”.
[7] Włodzimierz Kowalewski (ur.
11 listopada 1956 r.), pochodzący z Olsztynka, obecnie znany w Olsztynie
nauczyciel jęz. polskiego i także znany w Polsce pisarz (prozaik, ale w wieku młodzieńczym – także
poeta).
[8] RMP – formacja
opozycyjna istniejącą pod
ta nazwą od
29 lipca 1979 r., która w znacznej mierze wydzieliła się spośród młodego
pokolenia uczestników Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela skupionych wokół
periodyku „Bratniak”, ogólnopolska, ale mająca w
Trójmieście swój główny ośrodek. Oblicze ideowe RMP było prawicowe w tym
znaczeniu, że spotykały się w nim: „personalizm
narodowy” (będący propozycją unowocześnienia myśli Romana Dmowskiego – tu
głównym eksponentem był Aleksander Hall z Gdańska) oraz katolicko-konserwatywny
nurt ruchu piłsudczykowskiego (silne państwo z wolnym rynkiem – tu głównym
eksponentem był Jacek Bartyzel z Łodzi)
[9] Magdalena Modzelewska,
obecnie: Modzelewska-Rybicka, ur. 3 listopada 1954 r., wtedy: nauczycielka-polonistka z
Gdańska, wcześniej (jako studentka Uniwersytetu Gdańskiego)
członkini Studenckiego Komitetu Solidarności w
Gdańsku, a potem – uczestniczka tzw. Gdańskiej Grupy
Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela, jedna spośród współzałożycieli Ruchu Młodej Polski; w sierpniu 1980 r.
podczas strajku (wespół ze swoją przyszłą szwagierką Bożeną Rybicką) prowadziła
modlitwy przy słynnym krzyżu na terenie Stoczni Gdańskiej.
[10] Mirosław Rybicki, ur. 9
listopada 1955 r., brat
Arkadiusza, kierował poligrafią Wydawnictwa
Młoda Polska, w
latach 80. został mężem Magdaleny
Modzelewskiej.
[11] Wiesław Cichoń, ur.
26 kwietnia 1954 r.,
współtwórca w 1977 r.
Studenckiego Komitetu Solidarności w Poznaniu, a
od 1979 r.
– współpracownik KSS „KOR”; w Poznaniu był „czeladnikiem” dość
znaego już wtedy poety Stanisława Barańczaka, tamtejszego członka KSS
„KOR” (zob.: niepodpisany tekst „Ludzie
tamtych dni”, „Nowości. Dziennik toruński” z 31 sierpnia 1990 r., str.
6).
[12] Donosiciel,
zapewne mimowolnie, wprowadził
w błąd bezpiekę: Krzysztof
Adamski mieszkał w Chełmży, ul. Świerczewskiego 14/2, i pracował w tamtejszym
Urzędzie Miejskim, zob.: Prof. Wojciech Polak „Anatomia agenta. Historia
tajnego współpracownika Służby Bezpieczeństwa o pseudonimie „Karol«
(1978-1983)”, Finna, Gdańsk 2005, str. 144.
[13] Nieścisłość chronologiczna: Turzyński był „asystentem
stażystą” na UMK do 31 października 1979 r. włącznie, w owym czasie
pracował już na innym wydziale tej
uczelni, jako „programista”.
[14] Poprawnie:
„Pod Modrym Fartuchem”, lokal przy Rynku Nowomiejskim w Toruniu.
[15] Niklaszewski,
ur. 7 lipca 1923 r., współpracownik
KSS „KOR” oraz Komitetu
Założycielskiego WZZ Wybrzeża,
pamiętał Zygmunta Grochowskiego, ur. 7 sierpnia 1925 r., jako swojego osobistego prześladowcę
jeszcze z czasów, gdy Grochowski – od 1952 r. – był funkcjonariuszem
Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa w
Toruniu (Z. Grochowski pracował w bezpiece od 1947 r., zacząwszy od wartownika,
wspinał się po szczeblach kariery, a na ostatnim trwał długo, aż do formalnego
rozwiązania SB, po czym w czerwcu 1990 r. przeszedł na emeryturę – zob.:
niepodpisany tekst „Ludzie tamtych dni”, „Nowości.
Dziennik toruński” z
31 sierpnia 1990 r., str. 6).
[16] Dr Zofia
Mocarska-Tycowa, ur. 1 września 1943 r., obecnie profesor,
pracowniczka UMK, działająca – jak jej mąż, pracujący w
PAN matematyk Andrzej Tyc –
w Klubie Inteligencji Katolickiej, ciesząca się
znacznym autorytetem wśród studentów.
[17] Tutaj autorka
wymieniła nie miejscowości pochodzenia tych
trzech kolegów, lecz miasta, w których
oni studiowali.
[18] Nieścisłość: Hallowi
towarzyszono we czwórkę – wśród osób
odprowadzających Halla, a następnie zatrzymanych przez SB, był także
Robert Ziemkiewicz z Aleksandrowa Kujawskiego, ur. 24 grudnia 1958 r., wówczas
– student III r. filologii polskiej na
UMK, w „Komunikacie KSS »KOR«” nr 35 z 31 grudnia 1979 r. (!)
zamieszczonym w „Biuletynie Informacyjnym” nr
1(35) ze stycznia-lutego 1980 r. zamiast „Ziemkiewicz” jest
pomyłkowo „Ziemicki”; Stanisław
Śmigiel został tam określony jako współpracownik KSS „KOR”, za pozostali
zatrzymani jako uczestnicy RMP (mylnie w odniesieniu do Ziemkiewicza).
[19] Tzn.:
autostopem, a była to mroźna noc!
[20] To
by znaczyło: podczas „weekendu”
o trzy tygodnie późniejszego.
[21] A
to by znaczyło, że chodzi o dzień 17 maja
1980 r.; chodzi oczywiście o
miejscowość naporawdę nazywającą się „Podkowa Leśna”.
[22] Zapewne: przemycania.
[23] Chodzi
oczywiście o Katarzyne Kałamajską-Liszcz .
[24] Wskazane dane
JEDNOznacznie identyfikują
„dziewczynę X” jako
Krystyne Kutę, ale...
tu zachodzą dwie dziwne okoliczności w donosach
„Wilka”: 1) tak spostrzegawczy
donosiciel nie pamiętał,
że w donosie dot.
spotkania u Śmigla w dniu
8 stycznia – czyli
kilka dni wcześniej! – określił
Krystynę Kutę mniej tajemniczo, za pomoca ksywki „Kika”; jedyne, w
czym owe dwa
określenia tej samej kobiety
się zgadzają, jest jej
wyróżniająca się uroda – autor donosu
przecie był mężczyzną;
2) informacja o wspólnym
przygotowywaniu referatu przez
Krystyne Kutę i
Konrada Turzyńskiego wydaje się skrajnie nieprawdopodobna – w owych czasach Kuta
samodzielnie przygotowała (i wygłosiła) referat o polskiej poezji
współczesnej (nie wykraczając poza kompetencje wynikające z
kierunku jej studiów!),
natomiast Turzyński
(bynajmniej nie historyk!) przygotowywał samodzielnie,
również na użytek owej
grupy samokształceniowej,
referat o Powstaniu Budapeszteńskim z 1956 r., jednak nigdy z tego się nie
wywiązał, pomimo kilku ponagleń
ze strony innych członków tej
grupy; żadnych innych referatów ci dwoje nie przygotowywali (ani współnie, ani
w pojedynkę) na użytek działalności opozycyjnej w 1980 roku.
[25] Tutaj
donosiciel nie pomylił się w rysopisie (trochę w oszacowaniu wieku);
zapewne chodzi o Helenę Łuczywo, z domu Chaber, urodzoną 18 stycznia 1946 roku,
anglistkę, publicystkę, zangażowaną kolejno w: poza-cenzuralnym dwutygodniku „Robotnik”, w podziemnym „Tygodniku
Mazowsze” (ukrywała się w stanie wojennym, była ścigana
listem gończym) i w dzienniku „Gazeta Wyborcza”.
[26] Dnia 13
grudnia 79 w budynku Collegium Maius UMK w Toruniu akcję
ulotkową prowadzili: Iwona Filipowicz, Ewa Saks, Teodor Klincewicz, Wiktor Karpiński, Mieczysław
Książczak i Jan Tomasz Lipski –
zostali zatrzymani przez SB na
48 godzin – por.: „Komunikat KSS »KOR«”, nr 35 z 31 grudnia 1979,
str. XII.
[27] Chodzi
o Mirosława Zadrożyńskiego, syna Edmunda; jemu zarzucano rozbój, a Edmundowi – pomoc polegającą na
paserstwie i zacieraniu śladów rozboju.
[28] Działalność opozycyjna
na terenie DS
„Mikrus” była jednak „monitorowana” oczywiście
nie tylko przez Stanisława Chamerę = TW
„Wilk”. Warszawska bezpieka
miała tam w owym czasie swoją „wtykę” na miejscu. Był nią
ówczesny student matematyki
z Białegostoku, Andrzej Karpio,
donoszący bardzo gorliwie (donosy ponoć
2 razy tygodniowo) jako TW
„Paweł” (zrobił doktorat, został
wiceszefem Unii Wolności w
Białymstoku, teraz pracuje w prywatnych
uczelniach ucząc ekonomiki).
Środowisko studentów z DS „Mikrus”,
współpracujących z opozycja KOR-owską, przedstawił jeden z nich, Krzysztof
Lachowski w książce „Figurant. Dokumenty Służby
Bezpieczeństwa. Sprawa
Operacyjnego Rozpracowania 25723 –
kryptonim »Ptak«, »teczka« z lat 1979-1982” (wydanej
przez Polskie Towarzystwo Historyczne, Oddział w Białymstoku, w 2005
r.).
[29] Anna
Czerwińska, ur. 14 kwietnia 1957 r., w tym czasie: studentka III roku
polonistyki na UMK i jedna z
najbliższych przyjaciółek Krystyny Kuty.
[30] Jak
w przypadku podobnego spotkania w Gdańsku tego samego dnia.
[31] Nieścisłość:
tylko sześcioro spośród tych
14 osób.
[32] Nieścisłość:
niektóre spośród tych 6 osób osadzono w areszcie MO w Chełmży.
[33] Małgorzata Alfawicka, ur.
9 marca 1961 r., wówczas – studentka I roku Wydziału Prawa i Administracji UMK.
[34] Studium [Praktycznej Nauki] Języków Obcych, mieściło i nadal mieści się w budynku
rektoratu UMK.
[35] Ten
pracował wówczas jako programista w Instytucie Chemii UMK, tj. tuż
obok gmachu Rektoratu.
[36] Przez tow.
red. Emila Marczuka – w redakcji zakładowego tygodnika „Elana” (zob.: niepodpisany
tekst „Ludzie tamtych dni”, „Nowości. Dziennik toruński”
z 31 sierpnia 1990 r., str. 6).
[37] Jecek Bierezin (ur. 13 marca
1947 r., zm. 26 maja 1993 r.); studiował polonistykę i etnografię, dwukrotnie
relegowany ze studiów (w 1971 r. za działalność w organizacji „Ruch”, w 1977 r.
za działalność w KSS „KOR”; za pierwszym razem skazany na półtora roku
więzienia w zawieszeniu na dwa lata); członek KSS „KOR”,
sympatyzujący z jego lewicowym skrzydłem i z tradycjami PPS-owskimi; uprawiał rozmaite
dyscypliny sportu, poza tym – poeta, publicysta, od 1974 r. objęty
całkowitym zakazem druku przez cenzurę PRL; w październiku 1977 r. (wespół z
Witoldem Sułkowskim) założył poza-cenzuralny kwartalnik literacki „Puls”; w październiku 1979
r. – uczestnik głodówki w kościele p.w. Św. Krzyża w proteście przeciwko
uwięzieniu opozycjonistów czechosłowackich; w początkach 1980 r. Niezależna
Oficyna Wydawnicza wydała jego zbiorek wierszy pt.: „W połowie życia”; w 1982
r. pozwolono mu pojechać do Francji jako osobie, opiekującej się Anką Kowalską,
która wyjechała tam na leczenie poważnej choroby; zmarł we Francji wskutek
nieszczęśliwego wypadku drogowego.
[38] Anna Kowalska,
ur. 22 lutego 1932 r., znana pod
literackim pseudonimem „Anka Kowalska”; polonistka po KUL-u, poetka i
prozaiczka; wydała kilka powieści w Instytucie Wydawniczym „PAX”
(nasjłynniejsza: „Pestka”); członkini KSS „KOR” często nękana przez SB
rozlicznymi represjami.
[39] Barbara Hejcz, ur.
16 sierpnia 1956 roku, wówczas – studentka pedagogiki na Uniwersytecie Gdańskim,
współpracowniczka KSS „KOR” i Komitetu
Założycielskiego Wolnych Związków
Zawodowych Wybrzeża.
[40] Stefan Kawalec, ur. 25
sierpnia 1953 r., matematyk, publicysta drugiego obiegu, zajmujący się także
tematyką ekonomiczną, udzielał pomocy robotnikom grudziądzkim represjonowanym
po protestach z czerwca 1976 r., współzałożyciel w 1977 r. warszawskiego
Studenckiego Komitetu Solidarności, działacz KSS „KOR”, później – główny
doradca min. Balcerowicza za czasów
rządu T. Mazowieckiego, odszedł z Ministerstwa Finansów z powodu skandalu wokół
prywatyzacji Banku Śląskiego.
[41] Chodzi
o przyjaciół Krystyny Kuty, mieszkających w DS „Mikrus” w Warszawie.
[42] Och,
jakie wspaniałe musi być to poczucie
wyższości – także konfident wiedział od policji coś, czego jeszcze nie wiedział inwigilowany przezeń! Wiedział
mianowicie o zatrzymaniu w dn. 12 kwietnia 1980 r. A. Mężydły i K. Turzyńskiego
na 48 godzin, a B. Niklaszewskiego na 3 miesiące (por.: szyfrogram naczelnika
Wydziału Śledczego KW MO w Toruniu ppłk. Eugeniusza Gawrońskiego do naczelnika Wydziału Inspekcji Biura Śledczego MSW,
l.dz. J-066/80, z dn. 12 kwietnia 1980 r., sygn. IPN By
082/143, t. 1,
k. 173-174).
[43] Mieszkający w
Gdańsku student ekonomiki
Uniwersytetu Gdańskiego, współpracownik KSS „KOR”.
[44] Nawiasem
pisząc, chociaż list został podpisany
imieniem Turzyńskiego, charakter
pisma przypomina raczej charakter
pisma Śmigla; być może jednak jest to odpis wykonany
ręką jeszcze innej osoby.
[45] Poprawnie: Bogumił
Luft, wtedy działacz
Klubu Inteligencji Katolickiej
w Warszawie i
publicysta miesięcznika „Więź”, w latach 90.
wieku XX był
ambasadorem Polski w Bukareszcie.
[46] Tak
w środowisku rodzinnym i przyjacielskim był i jest nazywany Arkadiusz
Rybicki, mieszkający wtedy w Sopocie, pochodzący z
Gdańska, ur. 12
stycznia 1953 r., historyk, współzałożyciel RMP, współredaktor „Bratniaka” .
[47] Aleksander Hall,
mieszkaniec Gdańska, ur. 20 maja 1953 r., historyk, współzałożyciel i
faktyczny przywódca RMP, główny współredaktor „Bratniaka”.
[48] K.
Turzyński „odbywał” od 12 do 14
kwietnia 1980 r.
zatrzymanie na 45 godzin i ową niedzielę spędził w areszcie MO w Chełmnie (zob.:
Konrad Turzyński, skarga „Do Prokuratury
Wojewódzkiej w Toruniu”, datowana 16 kwietnia 1980
r., odpis milicyjny, sygn. IPN By 082/143 t. 2, k. 257).
[49] Zapewne chodzi
o kard. Karola Wojtyłę, w
tym czasie – papieża Jana Pawła II.
[50] Poprawnie:
„Żyć
bez kłamstwa”, tytuł dość znanego eseju Aleksandra Isajewicza
Sołżenicyna.
[51] Inżynier
Błażej Wyszkowski, znany sportowiec, olimpijczyk (1972 r.), współtwórca – wraz ze swoim bratem Krzysztofem Wyszkowskim i
innymi osobami –
Komitetu Założycielskiego
Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża
(1978 r.); mieszka w Niemczech.
[52] Mirosław
Chojecki, chemik, członek KSS „KOR”,
kierował Niezależną Oficyną
Wydawniczą, jej potoczna
nazwa (= „Nowa”) została urobiona
od skrótu nazwy
właściwej; oprócz Mirosława
Chojeckiego, aresztowanego 28
marca 1980 r., uwięzionymi byli jeszcze: Bogdan Grzesiak
oraz Wiesław Kunikowski
i Jerzy Ciechomski – wszyscy czterej pod zarzutem współudziału
w kradzieży powielacza.
[53] Ulotki
oprócz tekstu pt. „Jak długo jeszcze?” (przedrukowanego w „Bratniaku” nr
3(23) za maj –
czerwiec 1980 r. na str. 14) zawierały
także, wydrukowane na drugiej stronie „Oświadczenie KSS »KOR« dotyczące
Mirosława Chojeckiego”.
[54] Teodor
Klincewicz zmarł w 1991 r. wskutek
dziwnego wypadku drogowego
(zob.: aluzję w: Andrzej
Zięba, „Coś na zimne poty”, „Najwyższy Czas!”, nr 28(275) z 15 lipca 1995 r.).
[55] Teodor Klincewicz,
Krzysztof Lachowski, Wiktor Karpiński – studenci FTiMS
(= Wydziału Fizyki
Technicznej i Matematyki Stosowanej) na Politechnice Warszawskiej, byli
zaangażowani w drukowanie i kolportaż „KOR-owskiego”
niecenzurowanego dwutygodnika „Robotnik”,
wszyscy trzej mieszkali
w Domu Studenckim „Mikrus”;
T. Klincewicz w dniach 21
października i 13 grudnia 1979 r.,
a W. Karpiński w dniu 21
października 1979 r., znaleźli
się wśród kilkorga
przybyłych z Warszawy
osób, zatrzymanych przez przez
toruńską SB na
dwie doby z powodu rozrzucania
przez nie ulotek.
[56] Na
dystansie stu kilkudziesięciu metrów,
od Collegium Maius do
DS nr 3.
[57] Duszpasterstwa
Akademickiego, w tym wypadku u oo. Jezuitów, Bohdan Cywiński wygłaszał tam
przez pięć kolejnych wieczorów, od 21
do 25 kwietnia, cykl pogadanek
pod wspólnym tytułem „Rozważania nad
historią”.
[58] Poprawnie:
Hetziga; Zdzisław Hetzig to
uczestnik RMP w Bydgoszczy.
[59] Klemens Baranowski,
ur. 2 kwietnia 1955 r., wówczas student
V r. matematyki; w środowisku
opozycyjnym cieszył się zdecydowanie najwiekszym autorytetem, ale właśnie
dlatego, że miał temperament, trzymający
go raczej bliżej Duszpasterstwa Akademickiego u oo. Jezuitów aniżeli w
„ogniu” walki opozycji z reżymem.
[60] Chodzi
oczywiście o Antoniego Macierewicza, ur. 3 sierpnia 1948 r.,
w owym czasie – jednego z bardzo
aktywnych członków KSS „KOR”, przywódcę jego prawicowego skrzydła, wydającego
poza cenzurą miesięcznik „Głos”.
[61] Prawdopodobnie to
omyłka, a chodziło – być może – o Antoniego Mężydłę.
[62] Pełnomocnik
ministra edukacji narodowej
d/s zatrudnienia absolwentów wyższych uczelni –
urzędował w każdej państwowej (cywilnej) uczelni; jego rolą było
egzekwowanie tego, aby absolwenci tych kierunków studiów, które przygotowywały
do zawodów uważanych za „deficytowe” (w znaczeniu: deficytu kandydatów do
pracy), podejmowali i przynajmniej przez 3 lata wykonywali pracę w zawodach
wyuczonych (to dotyczyło głównie absolwentów kierunków ścisłych – humaniści już
wtedy cierpieli na deficyt potencjalnych miejsc pracy); w ten sposób mieli
spłacać dług wobec Ludowej Ojczyzny, zaciągnięty poprzez tzw. darmowe
studiowanie.
[63] SZSP = chodzi o Socjalistyczny Związek Studentów Polskich, jedyną masową
organizację studencką ówcześnie legalną w PRL, mającą charakter wyraźnie
ideologiczny (w odróżnieniu od swojego poprzednika, Zrzeszenia Studentów Polskich,
które przepoczwarzono w SZSP w roku akademickim 1972/73). .
[64] W późniejszych latach, kiedy
dekrety stanu wojnnego
czyniły jawne (czyli pod prawdziwym nazwiskiem) publikowanie w drugim
obiegu bardziej ryzykownym niż za „późnego Gierka”, kilkakrotnie ukazały
się jej wiersze (a nawet
dwa zbiory wierszy) bez ukrywania tożsamości autorki, począwszy od
wiersza „Hamlet” w „Tygodniku
Mazowsze” nr 17 z 9 czerwca 1982 r., str. 1).
[65] Jacek Kuroń (ur. 3 marca 1934 r.,
zm. 17 czerwca 2004 r.), w owym
czasie członek i – nieformalnie – lider
KSS „KOR” (a zarazem – jego
lewicowego skrzydła); postać na tyle znana, że nie wymaga obszerniejszej
charakterystyki.
[66] Chyba,
że ofiarami tych porwań – czego nie
wiadomo – byli też dwaj ludzie zaginieni, prawdopodobnie zamordowani, ale te przypadki
nie były przedmiotem oskarżeń
ani wyroków: chodzi o Michała Gawrońskiego i Michała
Czerwa – zob.: Wiesława
Kwiatkowska, „Kto pociągał za sznurki”, „Tygodnik Gdański” z 22 września 1991 r., str.
13; w takim wypadku w
rachubę wchodziłyby przypadki
jeszcze drastyczniejsze.
[67] Wiadomość
o pół roku wcześniejsza, z Poznania: „9
lutego: zatrzymana na 48 godz. Krystyna
Antowska – współpracowniczka Komitetu Samoobrony
Społecznej Ziemi Wielkopolsko-Kujawskiej; z aresztu przywieziona do domu
na 11-godzinną rewizję
[...] Krystynę Antowską ostrzeżono przed
konsekwencjami dalszej współpracy z KSSZW-K.” (zob.: „Komunikat KSS »KOR«” nr 37 z 29
lutego 1980 r., str. 8).
[68] Absolwent
historii i filozofii
na Uniwersytecie im. Michaiła Wasiliewicza Łomonosowa w Moskwie, wtedy – I sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Toruniu,
przewodniczący Wojewódzkiej
Rady Narodowej w Toruniu, poseł na Sejm kadencji 1980-84, zaś – od września 1988 do kwietnia 1990 r. –
konsul generalny PRL w Leningradzie (zob.: niepodpisany tekst „Ludzie
tamtych dni”, „Nowości. Dziennik toruński”
z 31 sierpnia 1990 r., str. 6)
[69] Nie
sposób wykluczyć, że jednak chodziło o ten sam samochód, który TW „Karol”
wspomniał w swoim donosie, relacjonującym spotkanie skłóconego grona opozycjonistów u
Małgorzaty Złotuchy w półsanatorium w dniu 11 kwietnia 1980
r. (zob.: Wojciech Polak
„Anatomia agenta. Historia tajnego
współpracownika Służby Bezpieczeństwa o pseudonimie
»Karol« (1978-1983)”, Finna,
Gdańsk 2005, str. 150). W takim
razie jednak albo chwalipięta Turzyński,
albo donosiciel Olszewski musiałby
ćwierć wieku temu się pomylić,
zamieniając rolami cyfry „3”
i „8” (o co akurat nie trudno) w numerze rejestracyjnym
widzianego samochodu.
[70] Wszystkie
wymienione w apelu numery telefonów – a także adresy wszystkich podpisanych
pod apelem mężczyzn –
są od dawna nieaktualne;
Krystyna Antowska jest
od stycznia 1981 r. żoną Stanisława Śmigla i nazywa się
„Antowska-Śmigiel”.
[71] Poprawna nazwa: „Komisja Konsultacyjno-Porozumiewawcza
Organizacji Partyjnych”. Chodzi o nurt reformatorski w PZPR, przejawiający
się od jesieni 1980 do jesieni 1981 r., usiłujący (jak zdawali się wtedy
wierzyć jego uczestnicy) nprawiać partię od wewnątrz. Od początku do końca
głównym miejscem działalności tego ruchu był Toruń; za jego inicjatorów
uchodzili: ekonomista Zbigniew Iwanów z „Towimoru” (później działacz
NSZZ „Solidarność” w Toruniu) oraz doktor (dzisiaj profesor) Lech Witkowski
z UMK (matematyk, od dawna pracujący na tej uczelni jako filozof); z
niepotwierdzonych źródeł wiadomo, że za rzeczywistego inicjatora „struktur poziomych” uważa siebie dr Bronisław
Żurawski, informatyk z UMK. Obiegowa nazwa („struktury poziome”)
odzwierciedla fakt, że ów nurt przejawiał się jako poziome porozumienia
pomiędzy równorzędnymi instancjami partyjnymi, a więc „w poprzek” pionowemu
podporządkowaniu pomiędzy instancjami różnych szczebli – było to zuchwałe
ignorowanie naczelnej cechy tzw. partii „nowego” (tj.: „Leninowskiego”) typu,
określanej w komunistycznej nowomowie jako „centralizm
demokratyczny”. (Sama ta zasada funkcjonuje także w wielu partiach dalekich
od komunizmu...) Tow. prof. Andrzej Werblan, ówcześnie poseł z okręgu
toruńskiego, wzmógł pomiędzy Sierpniem a Grudniem zainteresowanie „swoim”
okręgiem poselskim, spotykając się jednak głównie z tutejszym „sfermentowanym”
środowiskiem PZPR-owskim – prawdopodobnie usiłował wyzyskać struktury poziome w
rozgrywce frakcyjnej, zarówno przeciw ludziom Gierka, jak też przeciw ludziom
Olszowskiego.
[72] Istnieje trochę inna wersja
opowieści o wpływie władz na ekspertów, być może komplementarna wobec podanej
przez Dorna: „[...] Mazowiecki, Wielowieyski[...] w sierpniu 1980 roku zostali
wysłani przez bezpiekę do strajkujących w Gdańsku, by tam narzucili kierunek
obrad zgodny z życzeniami Jaruzelskiego – Kiszczaka. Przed udaniem się do
Gdańska Mazowiecki i Wielowieyski zgłosili się do Prymasa, ks. Wyszyńskiego
informując Go, że »władza« (MSW – przyp. MG) prosi, by udali się do
strajkujących i służyli im radą«. Ks. Prymas odpowiedział »jeżeli władza prosi
o taką przysługę, to czyńcie jak wam wasze sumienie nakazuje«. I »sumienie«
kazało im lecieć do Gdańska, natychmiast zameldowali się u sekretarza PZPR –
Fiszbacha, nastepnie u wojewody Kołodziejskiego i wreszcie udali się do
strajkujących pracowników w Stoczni.” (zob.: Marian Gołębiewski, „Pierestrojka
i New World Order”, „Solidarność Walcząca” nr 9/295/ z września 1992
r., str. 16). Gołębiewski nie powołał się na żadne źródła; wzmianka o dwóch
generałach wydaje się anachronizmem, bowiem wtedy jeszcze nie tylko Jaruzelski
ale także Kiszczak nie mieli nic wspólnego z MSW, zaś wśród ekspertów
były osoby chyba ważniejsze od Wielowieyskiego (może jednak Gołębiewski
odruchowo napisał „MSW” mając na myśli „MON”?); zastanawiające jest to, że tu
wygląda na to, jakoby rola bezpieki była większa: nie wtrąciła się dopiero na
Okęciu do inicjatywy warszawskich opozycjonistów, lecz inicjatywa ich wyjazdu
pochodziła właśnie od niej...
[73] Tutaj
przypis Ludwika Dorna:
„W latach sześćdziesiątych Bronisław
Geremek był dyrektorem
polskiego Instytutu
Kulturalnego w Paryżu, członkiem egzekutywy KU PZPR
Uniwersytetu Warszawskiego oraz
redaktorem tygodnika
»Argumenty«. Tadeusz Kowalik
był w swoim czasie redaktorem
naczelnym »Życia Gospodarczego« oraz
dziekanem w Wyższej Szkole Nauk
Społecznych.” (zob.: Ludwik Dorn,
„Sierpień'80. Mechanizm
gry politycznej”, „Głos”,
nr 62-63, lipiec-sierpień 1990 r., str.
45.) Trudno, aby takie funkcje partia powierzała osobom, nie cieszącym
się jej niezwykle wysokim zaufaniem...
[74] To
nie dotyczy doc. Jadwigi Staniszkisówny,
„[...] która nie zachowała
wymogu politycznej lojalności
wobec Mazowieckiego: na
znak protestu przeciwko wprowadzeniu do
tekstu Porozumienia Gdańskiego
formuły o kierowniczej roli
PZPR wystąpiła z
Komisji Ekspertów. [...] Jadwiga
Staniszkis była politycznym outsiderem Komisji.” (tamże,
str. 34). Nie wystarczyła
obecność TW „Bolek” w Gdańsku ani TW „Święty” w Szczecinie, skoro szczeciński
MKS nie był obsadzony przez ekspertów, nalegających na wpisanie
kierowniczej roli PZPR do porozumienia, co reżymowi udało się osiągnąć
nazajutrz wobec MKS w Gdańsku – to także jest miarą roli ekspertów!
[75] To egzemplarz tej właśnie
książki wypożyczył swoim toruńskim przyjaciołom w dniu 8 listopada 1979 r. Jan
Lityński podczas spotkania w Chełmży, ale nie odzyskał go, bowiem bezpieka
zabrała go pod koniec stycznia 1980 r. w czasie przeszukania mieszkania Śmigla
(po zatrzymaniu jego, Halla i innych).
[76] Podobną
troskę o obcych ludzi Antowska – wtedy
już: Antowska-Śmigiel – przejawiła
także w końcu
grudnia 1981 roku, gdy jej mąż
był internowany, sama będąc
w wysoko zaawansowanej ciąży, starała się sprawdzić losy możliwie wielu
innych osób – również takich, które
z Toruniem były
związane mniej silnie niż ona, w tym czasie przebywały poza Toruniem, ale jeszcze nie
były schwytane przez SB – jak np. Turzyńskiego, poszukiwanego w mieszkaniu
rodziców internowanej Aleksandry Kuczyńskiej, jak gdyby adres ul. Reja 29 m. 6
oznaczał jego miejsce zamieszkania (zob.: notatkę służbową por. Edmunda
Witkowskiego z 28 grudnia 1981 r., sygn. IPN By 082/1, t.
13, k. 2495).
[77] Trzeba dodać,
że Bolesław Niklaszewski już 23 marca 1980 r., podczas
jednego ze swych licznych zatrzymań na 48 godzin, został w areszcie pobity przez współwięźnia za „walkę z ustrojem PRL”. (zob.: „Komunikat
KSS »KOR«”, nr 38, bez daty, str. 12.)
[78] Tzw. „dobrowolny przymus” –
psychiczna presja i świadomość zbliżania się w jesieni owego roku końca
3-letniego obowiązku pracy, chroniącego go przed jednostronnym zwolnieniem z
pracy – skłoniły K. Turzyńskiego do powrotu w rodzinne okolice i zatrudnienia
się tam. Bezpieka skutecznie (jak widać) regulowała sprawy zatrudnienia
Cichonia, Śmigla (usuniętego z „Merinotexu”) i wreszcie Turzyńskiego.
[79] Pełna
nazwa: „Grupa Kierownicza Organizacji
Anty-Solidarność Regionu Kujaw i Pomorza”; skrót OAS miał budzić grozę poprzez wiadome
skojarzenia z wojna kolonialną w Algierii...
[80] W
dniu 22 września 2005 r. Z. Poraziński został (na razie nieprawomocnie, w
pierwszej instancji) przez Sąd Rejonowy w Toruniu uznany za winnego, lecz
amnestionowany, jedynie ławnikiem nie będzie mógł być, o ile uznanie za winnego
uprawomocni się; zob.: </t/muraw.htm>; wyrok dotyczy
tego postepowania, w którym on jest jedynym oskarżonym esbekiem; w tym drugim
postepowaniu proces dopiero rozpoczął się 28 września 2005 r..
[81] 25 września 2005 r. Antoni
Mężydło został powtórnie (po kadencji 2001-2005) wybrany na posła jako kandydat
Prawa i Sprawiedliwości.
[82] Jan Wyrowiński był posłem
nieprzerwanie w latach 1989-2001, wybierany kolejno jako kandydat: Komitetu
Obywatelskiego „Solidarność” (1989), Unii Demokratycznej (1991 i 1993) oraz
Unii Wolności (1997); w dniu 25 września 2005 r. został wybrany posłem
ponownie, tym razem jako kandydat Platformy Obywatelskiej.
[83] Jak
wiadomo od samej autorki owego felietonu, te litery oznaczały: „Mirka
i Bogdan” – chodziło o to, że Mirosława
Sędzikowska posłała ów tekst do druku
za pośrednictwem Bogdana Borusewicza; rozwiązanie tego
pseudonimu (kryptonimu?) znajduje się na str. 268 w książce: „Kto
był kim w drugim obiegu? Słownik pseudonimów pisarzy i dziennikarzy 1976-1989”, IBL, Warszawa 1995.
[84] Dosłownie: „zakaz
/wykonywania/ zawodu” =
niemiecka, ale używana też poza niemieckim obszarem jezykowym,
nazwa represji, stosowanej wobec nie
tolerowanych formacji opozycyjnych.
[85] Owszem, Mirosława Sędzikowska kandydowała na posła z
listy PiS w 2001 r., ale z miejsca „pozamandatowego”, które jednak również
musiało być obsadzone,
stosownie do dziwacznego
wymogu (pseudo)proporcjonalnej ordynacji wyborczej.
[86] Autor
owego listu do ministra miał możność sam o tym
się przekonać, pracując jako bibliotekarz na UMK.
str. gł. | |
- książka o Kwadracie - ,,Nowości'' o książce - prezentacja książki |
|
- foto Beni |
|
Marek Czachor ,,Jak zatrudniałem się na PG'' |
|
tablica
Upamiętnienia
Wydarzeń 1 i 3 Maja 1982 r. (2004) |
|
Radosław Sojak, Andrzej Zybertowicz Lustracja dla chóru |
|
Konrad Turzyński Czas przeszły dokonany |
|
procesy:
- dot.
Stanisława Śmigla (1980
r.) |
|
konsul chiński ucieka |
spotkania kumbatantów : 2002 , 2003 , 2004 , 2005 |
Twardziel - 50 lat minęło - Pierwszy wyrok dla SB-mana |
lista Wildsteina , IPN: konfident, ubek, poszkodowany w jednym worku |
Uwaga! dla konfidentów SB |
TW ,,Andrzej" |
Złota Kareta dla W. Polaka |
Łamanie prawa wyborczego przez urzędników |
Stowarzyszenie
Wolnego Słowa - sprawozdanie - spotkanie po latach |
forumWpisz się do księgi gości |
pobrane z FreeFind |
|