Podziemne Wydawnictwo ,,Kwadrat" - ,,Solidarność" Toruń |
--------------------------------------------------------------------------------
III. Wydarzenia przełomu kwietnia i maja 1982 r.
1. Rekonstrukcja władz regionu.
Doświadczenia osób zaangażowanych w pracę konspiracyjną były w tym
okresie
jeszcze niewielkie. Powodowało to dość liczne ''wpadki''. Dnia 23 I
1982 r.
aresztowany został pracownik ''Elany'' - Krzysztof Dekowski. Brał on
udział w
kolportażu ulotek, zbierał też wśród związkowców składki na pomoc dla
rodzin
internowanych. Dnia 15 II 1982 r. zapadł wyrok. Sąd Wojewódzki w
składzie:
Tadeusz Palmowski, Jerzy Kaźmierczak i Bogdan Sudolski uniewinnił
Dekowskiego od
stawianych mu zarzutów.[777] Publiczność, w ilości ok. 50 osób,
przyjęła wyrok
oklaskami (wcześniej klaskała po mowie obrońcy). Toruńska milicja i SB
zareagowały na wyrok z oburzeniem. W dniu 18 II 1982 r. Naczelnik
Wydziału
Śledczego KW MO w Toruniu - ppłk Eugeniusz Gawroński pisał do
naczelnika
Wydziału Inspekcji Biura Śledczego MSW:
Zdaniem naszym wyrok uniewinniający w świetle zenań świadków jest
tendencyjny, a zachowanie się publiczności i oskarzonego świadczyło, że
sąd albo
nie panował nad prawidłowym przebiegiem procesu, wzglednie też
podporządkował
się publiczności, wychodząc w ten sposób naprzeciw oczekiwaniu na
uniewinnienie.[778]
Po rewizji nadzwyczajnej zgłoszonej przez prokuratora generalnego (na
wniosek zastępcy prokuratora wojewódzkiego w Toruniu Stanisława
Stochmala)[779]
sprawa trafiła przed Sąd Najwyższy. Ten w dniu 15 IX 1982 r. nakazał
ponowne jej
rozpatrzenie.[780] Do zasadniczej rozprawy nie doszło, Sąd Wojewódzki
12 VIII
1983 r. umorzył postępowanie na mocy amnestii. Krzysztofa Dekowskiego
jednak
internowano na okres od 11 V 1982 r. do 14 X 1982 r.[781]
Najgroźniejsze dla toruńskiego podziemia było aresztowanie 12 osób -
członków TPZR oraz innych działaczy ''Solidarności'' pod koniec
kwietnia i w maju
1982 r. Ok. 27 IV 1982 r. aresztowany został Marek Koper. Następnie 29
IV 1982
r. aresztowano Kazimierz Nogę, Jan Drążka, Andrzej Lipińskiego, Piotr
Łukaszewskiego, Gerard Münstera, Ryszard Pawełczyka, Ryszard Siewerta,
Lech
Rafińskiego, Stanisława Wielgosza, 30 IV 1982 r. aresztowano Aleksandra
Jamroziaka, Mieczysława Partykę, 11 V 1982 r. - Marka Chojeckiego, 19 V
1982 r.
- Marka Kopera.[782]
Wśród zatrzymanych dominowali pracownicy ''Elany'', stąd ich proces
przeszedł
do historii jako proces grupy elanowskiej. Sądzono wszystkie wyżej
wymienione
osoby, z wyjątkiem Marka Chojeckiego, którego sprawę wyłączono do
osobnego
rozpatrzenia, ze względu na stan zdrowia oskarżonego. Później wyłączono
(także
ze względu na stan zdrowia) sprawę Stanisława Wielgosza. Prokuratorem
na
rozprawie był człowiek, który oskarżał w największej liczbie toruńskich
spraw
politycznych w tym czasie - Antoni Białowicz. Podczas rozprawy (sala
była
wypełniona po brzegi) oskarżeni żalili się na stosowany wobec nich
przymus
fizyczny i psychiczny. [783] Opis traktowania aresztowanych działaczy
zamieszczono w nr 6 podziemnego pisma ''Elana'':
Mieczysław Partyka - bity przez przesłuchującego głową o biurko i
ścianę,
wyczerpany psychicznie wielogodzinnymi przesłuchaniami (ponad 20
godzin);
Kazimierz Noga - groźbą, że ''zejdą z nim do parteru'', jeśli nie
zacznie zeznawać
zgodnie z wolą śledczego (ponad 23 godziny); Jan Drążek - 26 godzin
przesłuchiwany, nic nie jadł i nie pił, podczas gdy funkcjonariusze
zmieniali
się wielokrotnie; Marek Koper - przesłuchiwany ponad 36 godzin bez
przerwy ''
krzyki i groźby użycia siły, gdy chciał odwołać pierwsze zeznania;
Aleksander
Jamroziak - bity pałką po rękach; Andrzej Lipiński - zastraszony groźbą
oddania
dzieci do Domu Dziecka (troje); Lech Rafiński - po aresztowaniu
trzymany przez
10 dni w pojedynczej celi celi w celu ''przygotowania do przesłuchań'',
tu nie
miano żadnych dowodów.[784]
W dalszej części artykułu za odpowiedzialnego za ''całość śledztwa,
jego
przebieg i wyniki'' uznawano prokuratora Antoniego Białowicza.
Redaktorzy ''Elany''
podali też jego domowy numer telefonu, aby czytelnicy gazetki mogli mu
składać
wyrazy uznania za sprawne i rzetelne przeprowadzenie dochodzenia.[785]
Podczas
procesu Kazimierz Noga zastosował pewną linię obrony, którą zresztą
wykorzystali
też adwokaci. Twierdził on, że kolportował jedynie pocięte stare gazety
w
kopertach, a nie ulotki. Owe koperty z gazetami w końyu wracały do
niego. Robił
to po to, aby zaspokoić chęć działania konspiracyjnego u swoich
współpracowników. Sąd nie dał jednak wiary tym wyjaśnieniom.[786]
Wyrok zapadł 22 VI 1982 r. i został wydany przez Sąd Wojewódzki w
Toruniu
w składzie: Wojciech Dąbkiewicz (przewodniczący), Tadeusz Palmowski,
Anna Hojło.
Tryb doraźny zastosowano wobec Kazimierza Nogi, którego skazano na 3,5
roku
więzienia i 3 lata pozbawienia praw publicznych oraz wobec Ryszarda
Pawełczyka
(3 lata więzienia i 2 lata pozbawienia praw publicznych). W trybie
zwykłym
skazano: Marka Kopera (2 lata więzienia), Mieczysława Partykę (1,5 roku
więzienia), Piotra Łukaszewskiego (1 rok w zawieszeniu i 20 tys. zł
grzywny),
Jana Drążka (1,5 roku w zawieszeniu i 25 tys. zł grzywny), Aleksandra
Jamroziaka
(1 rok w zawieszeniu i 20 tys. zł grzywny), Lecha Rafińskiego (1, 5
roku w
zawieszeniu i 25 tys. zł grzywny). Gerard Münster i Ryszard Siewert
zostali
uniewinnieni.[787]
Marka Chojeckiego z aresztu zwolniono już 22 V 1982 r. (ze względu na
stan
zdrowia). Natomiast Stanisława Wielgosza, mimo wyłączenia jego sprawy,
dopiero
po kilku tygodniach udało się, (dzięki pomocy toruńskich lekarzy i
wstawiennictwu biskupa chełmińskiego Mariana Przykuckiego[788])
umieścić w
szpitalu, zamiast w areszcie. Przebywał w nim aż do rozprawy. Odbywała
się ona
przed Sądem Rejonowym w Toruniu w dniach 30 V 1983 - 4 VI 1983.
Oskarżał
prokurator Antoni Białowicz, sądził sędzia Wojciech Dąbkiewicz i
ławnicy: Jerzy
Murawski i Henryk Szymański. Sala była wypełniona ludźmi. Niektórzy
robili
notatki. Wzbudziło to zastrzeżenia sędziego, który oświadczył:
Chciałbym na marginesie dodać, że osoby które robią notatki powinny
powiedzieć kogo reprezentują... Ja nie mam zastrzeżeń, proszę pisać.
Wypadałoby
jednak zapytać o zgodę przewodniczącego, taki jest zwyczaj, że gdy się
nagrywa
na taśmę magnetofonową lub notuje, to konieczna jest zgodą sądu. To tak
na
marginesie...
W dalszej części protokółu obrad czytamy:
Sądowi wyjaśniono, że robiący te notatki reprezentuje samego siebie i
widząc, że inne osoby robią to samo sądził, że sąd uprzednio wyraził
zgodę, co
zresztą przewodniczący potwierdził obecnie.[789]
Dnia 4 VI 1983 r. został wydany wyrok. Stanisława Wielgosza skazano na
rok więzienia w zawieszeniu, Marka Chojeckiego uniewinniono.[790]
Z grona TPZR przed kwietniowymi i majowymi aresztowaniami ocaleli dwaj
naukowcy z UMK - Grzegorz Drozdowski i Zbigniew Leszczyński. Drozdowski
po
spędzeniu miesiąca w areszcie chwilowo został odsunięty od pracy
konspiracyjnej
(ze względów bezpieczeństwa). Na kilka dni szefem regionu został więc
Zbigniew
Leszczyński. Jego zadaniem stało się przekazanie rządów w regionie
ekipie
zapasowej. Ekipę taką przygotowywano już w miesiącach wcześniejszych.
Warto tu
zacytować fragment wspomnień Jerzego Komockiego:
Na początku roku 1982 zwrócił się do mnie Zbyszek Leszczyński o
przyjęcie
roli tzw. dublera TPZR na wypadek wpadki. Pierwsze zebranie dublerów
miało
miejsce na Rubinkowie w dniu 11 marca (pamiętam dlatego, że to moja
data urodzin
i niestety goście musieli na mnie czekać, bo konspiracja była dla mnie
ważniejsza). To zebranie było w moim odczuciu wielkim niewypałem. Żaden
z
uczestników nie miał pojęcia o siatce podziemnej, o tym jak działa
prasa
konspiracyjna i w jaki sposób prowadzić dystrybucję ''bibuły''.
Niektórzy podali
mi takie skrzynki jak piwnica w jakimś bloku, garaż na jakimś podwórku,
itp. co
było dla mnie nie przyjęcia. Po tym spotkaniu zwróciłem się do Zbyszka
Leszczyńskiego z ostrą krytyką i powiedziałem, że z takimi ludźmi nie
widzę
możliwości współpracy. [791]
Wszystko wskazuje na to, że były jednak i następne zebrania owych
dublerów,
już bardziej udane. Należy też dodać, że pod koniec kwietnia Kazimierz
Noga
przekazał swoje podziemne kontakty (zwłaszcza w ''Elanie'') działaczce
''Solidarności'' z tego zakładu - Sylwii Frasunek. Przekazał jej też
informację,
że w studzience, w piwnicy przy ul. Morcinka (w bloku w którym mieszkał
Grzegorz Górski) znajdują się wydrukowane ''ulotki awaryjne''.
Zawierały one dość
ogólnie sformułowane oświadczenie TPZR i miały być użyte na wypadek
''wpadki'',
aby odciążyć aresztowane osoby.[792]
W pierwszych dniach maja Zbigniew Leszczyński skontaktował się z Jerzym
Komockim i w ciągu szeregu spotkań z nim (raz także z Janem Hanaszem)
przekazał
mu sieć kolportażu w zakładach pracy. W tym okresie przejściowym
ogromną rolę
odegrał Andrzej Zybertowicz. Rozprowadził on po zakładach pracy ową
''ulotkę
awaryjną'', korzystając ze struktury kolportażowej, którą wykorzystywał
do
rozprowadzania Obecności. Jako, że sytuacja była nagląca, zapakowane w
szary
papier gazetki rozwoził osobiście rowerem po znajomych kolporterach.
Ukazanie
się owej ''ulotki awaryjnej'' w zakładach pracy miało pokazać władzom,
że ich
ostatnie aresztowania były chybione.[793]
W początkach maja 1982 r. kierowanie Regionem przejęli ludzie, którzy
od
początku stanu wojennego odgrywali kluczową rolę w organizowaniu druku
i
kolportażu ''bibuły'' w Toruniu. Na czele owej ''grupy kierowniczej''
stał Jan
Hanasz. W jej skład wchodzili też: Jerzy Komocki, Grzegorz Drozdowski,
Michał
Wojtczak, być może także inne osoby. Ciało to , nie mające w istocie
nazwy,
koordynowało całość prac podziemnych w regionie. Oprócz niego
zorganizowano
(dzięki wysiłkom Jerzego Komockiego i Bogusława Perczaka) także
Tymczasowe
Prezydium Zarządu Regionu jako reprezentację przedstawicieli
największych
zakładów pracy. Utworzenie tego ciała, dyktowane było panującym w
regionie
toruńskim przekonaniem, że podziemna ''Solidarność'' powinna być przede
wszystkim
porozumieniem pracowników znaczących zakładów pracy. TPZR formalnie
było
najwyższą władzą ''Solidarności'' toruńskiej, faktycznie jednak o
większości spraw
decydowała owa ''grupa kierownicza''. Na czele TPZR stał Bogusław
Perczak, który
równocześnie reprezentował Fabrykę Maszyn Budowlanych ''Bumar'' w
Toruniu. Oprócz
niego w skład Prezydium wchodzili także przedstawiciele ''Metalchemu'',
''Towimoru'', ''Elany'', ''Towimoru'', ''Merinotexu'', ''Geofizyki''
''Apatora'', UMK,
''Toralu'', ''Mery '' Obreusa''. Znamy jedynie nazwiska niektórych z
tych
przedstawicieli: Irena Biała (''Elana''), Marian Kania (''Metalchem''),
Józef Szudy
(UMK), Henryk Wojnowski (''Merinotex''), Piotr Borek (''Geofizyka''). W
zebraniach
TPZR uczestniczył zawsze przedstawiciel ''grupy kierowniczej'' - często
był to
Michał Wojtczak. Rola TPZR polegała na opiniowaniu materiałów
dostarczanych
przez ''grupę kierowniczą'', dyskutowaniu celowości przeprowadzania
konkretnych
akcji protestacyjnych, wydawaniu oświadczeń. Te ostatnie drukowano w
TISie
podpisane przez TPZR.[794]
Oprócz omówionych powyżej ciał związkowych w 1982 r. utworzono tzw.
Tajny
Konwent Doradców Regionu. Było to ciało konsultacyjne, które obradowało
raz w
tygodniu w mieszkaniach prywatnych i ustalało pewne dyrektywy
polityczne dla
związku, dyskutowało nad dokumentami i tekstami programowymi. W skład
Konwentu w
różnych okresach jego działalności (do 1989 r.) wchodzili: Antoni
Stawikowski,
Andrzej Tyc, Ryszard Musielak, Stanisław Dembiński, Jarosław Zaremba,
o.
Władysław Wołoszyn SJ, Marian Kallas, o. Jacek Pleskaczyński SJ, Jacek
Karwowski, Włodzimierz Wincławski, Jacek Stankiewicz, Andrzej
Kędzierski, być
może także inne osoby.[795]
2. Przygotowania do niezależnych obchodów świąt 1 i 3 maja w Toruniu.
W jednym z pierwszych oświadczeń (w dniu 24 IV 1982 r.) Tymczasowa
Komisja
Koordynacyjna wyraziła gotowość do negocjacji z władzami w oparciu o
warunki
ugody narodowej, sformułowane przez Prymasowską Radę Społeczną. Warunki
te miały
charakter kompromisowy. Rada proponowała stopniowe odchodzenie od stanu
wojennego i reaktywowanie Związku. Ten ostatni ograniczyłby swoją
działalność w
dziedzinie politycznej, w zamian miałby zagwarantowaną autonomię. W
tezach
domagano się uwolnienia więźniów politycznych i internowanych oraz
zaprzestania
represji. Postulowano też zorganizowanie autentycznych wyborów do rad
narodowych
na szczeblu gminnym, oraz powołanie przy sejmie autentycznych ciał
doradczych.[796] Zaakceptowanie przez TKK owych tez jako płaszczyzny do
rokowań
z rządem było niewątpliwie wyrazem kompromisowej postawy tego ciała. Z
drugiej
strony TKK zagroziła jednak (w innym oświadczeniu z 24 IV 1982 r.), że
w razie
delegalizacji Związku wezwie do strajku generalnego i czynnej obrony
zakładów
pracy.[797] TKK wystosowała także apel Do wszystkich członków NSZZ
''Solidarność''. Do społeczeństwa polskiego w którym wzywała do
piętnastominutowego strajku w dniu 13 V od godziny 1200 do 1215, a
także do
zatrzymania w tym dniu ruchu ulicznego (i włączenia klaksonów) na jedną
minutę
o godzinie 1200. Kolejne akcje protestacyjne miały się odtąd odbywać
trzynastego
dnia każdego miesiąca.[798]
TKK zaapelowała także o udział w dniach 1 i 3 V 1982 r. w
okolicznościowych mszach świętych i wezwała do bojkotu oficjalnego
pochodu
pierwszomajowego.[799] W tej ostatniej sprawie Toruńskie Tymczasowe
Prezydium
Zarządu Regionu podjęło jednak odmienną decyzję. W TISie nr 18 z 22 IV
1982 r.
opublikowany został następujący apel TPZR:
Sto lat temu, w dniu 1 maja robotnicy polscy zaczęli manifestować swe
dążenie do godności, sprawiedliwości, lepszych warunków życia i pracy.
W latach
niewoli walczyli o niepodległą Polskę, upatrując ścisłą więź między
wolnością a
sprawiedliwością społeczną. Partia zmieniła tradycyjne święto
robotnicze w farsę
zmuszając nas do uczestniczenia w obcych naszemu duchowi narodowemu
pochodach,
które świadczyć miały o popieraniu kolejnych ekip rządzących. Teraz
usiłuje
zniweczyć wywalczony w Sierpniu niezależny ruch związkowy. Mimo krzywd
i ruiny
gospodarczej organizuje manifestacje, na które nas nie stać.
Nie dajmy się zniewolić, nie popierajmy tych, którzy próbują nas
zniewolić.
WRON oczekuje naszego poparcia, potrzebuje naszej obecności w
pochodzie. Okażmy
swą niezależność! Zamiast na pochód wybierzmy się z rodzinami i
przyjaciółmi na
majowy spacer. Omińmy trasę pochodu, nie przyglądajmy się maszerującym
funkcjonariuszom, aparatczykom i tym spośród nas, którzy pod groźbą
represji
dali się zmusić do obecności w pochodzie. Okażmy odwagę! Spotkajmy się
w
tradycyjnych miejscach niedzielnych spacerów w każdym mieście. Bądźmy w
tym dniu
razem. Tam nie będzie ani transparentów, ani przemówień, ale będziemy
my ''
solidarni! To nasze święto!
W Toruniu spotkamy się na spacerze na Bulwarze Filadelfijskim między
mostami. Do zobaczenia! Niech Żyje 1 Maja!
Przypomnienie o spacerze nad Wisłą pojawiło się też w kolejnym numerze
''TISa''.[800]
Wystosowane przez TPZR wezwanie do wzięcia udziału w wieczornych mszach
świętych
w dniu 3 V 1982 r. pojawiło się dopiero w ''TISie'' nr 20 z 29 IV 1982
r. W tym
samym komunikacie czytamy:
Jednocześnie informujemy związkowców, że wszystkie akcje powtarzające
się
cyklicznie - jak uczęszczanie na msze wieczorne w pierwszy piątek
miesiąca oraz
palenie świec - PRZENOSIMY na 13-tego każdego miesiąca, począwszy od
maja w celu
ujednolicenia form i terminów akcji protestacyjnych na terenie całego
kraju.[801]
Decyzja ta nawiązywała do postanowienia TKK, która dzień 13 każdego
miesiąca wyznaczała na dzień protestu przeciwko przemocy i bezprawiu.
Ogromną rolę w przeprowadzeniu akcji informacyjnej o zamierzonych
protestach odegrała grupa wydająca Niezależny Serwis Informacyjny.
Rafał
Sadowski, Tomasz Kokociński, Krzysztof Bunda i in. wydrukowali i
rozprowadzili
ok. 7 tysięcy małych ulotek (zatytułowanych Mieszkańcy Torunia!), które
wzywały
do uczestniczenia w zapowiedzianych akcji protestacyjnych. Druk odbywał
się w
garażu Tomasza Kokocińskiego.[802] Działania swoje prowadzili już w
porozumieniu
z Tymczasowym Prezydium Zarządu Regionu, w owych wydrukowanych ulotkach
wprowadzili jednak do zapowiedzianych akcji pewne modyfikacje. Wzywali
więc aby
pierwszego maja składać także kwiaty z czarnymi wstążkami pod pomnikiem
Mikołaja
Kopernika gdzie kończyły się zawsze pochody i manifestacje organizowane
przez
toruńską ''Solidarność''. Apelowali też, aby 3 Maja udawać się na msze
wieczorne
do kościołów na Starym Mieście. Prosili również o przypinanie do ubrań
znaczków
''Solidarności'' lub kokard: biało '' czerwonych albo czarnych.
Ulotki chłopcy rozkładali po klatkach schodowych. Tomasz Kokociński i
Piotr
Wiśniewski przeprowadzali akcję na Rubinkowie.[803] Grupa Niezależnego
Seriwsu
Informacyjnego nawiązała też kontakt z czterema studentami ekonomii z
UMK,
którzy pomagali im w tej akcji. Byli to: Marianna Błaszczak, Jacek
Bonk,
Krzysztof Łęgowski i Grzegorz Jędryczka. Dnia 27 IV 1982 r. owa czwórka
oraz
Krzysztof Bunda rozkładali ulotki na osiedlu Hanki Sawickiej w Toruniu.
W czasie
tej akcji wszyscy, z wyjątkiem Krzysztofa Bundy (któremu udało się
uciec)
zostali zatrzymani, a następnie aresztowani z nakazu prokuratora
Jerzego
Kukowicza.[804] Zatrzymano także w akademiku Czesława Skoniecznego,
który
mieszkał w jednym pokoju z biorącymi udział w akcji studentami.
Ulotki wzywające do protestów w dniach 1 i 3 maja rozrzucała także
grupa
zorganizowana przez podziemną strukturę NZS na UMK (kierowana przez
Grzegorza
Górskiego i Wojciecha Polaka)[805], a także uczeń LO nr 1 Jacek
Lewandowski z
kolegami.[806] W kilku blokach mieszkalnych ulotki rozkładali też
studenci UMK:
Jacek Niegowski, Piotr Sznajderowicz, Andrzej Wroński.[807]
Pewne modyfikacje do akcji TPZR zaproponowała też ''Kontra''. W nr 11 z
27
IV 1982 r. czytamy:
Nasze propozycje dla uczczenia robotniczego święta 1 maja:
1. zamiast udziału w pochodzie pierwszomajowym proponujemy spacer po
Bulwarze Filadelfijskim ( w czasie pochodu);
2. akcja ''S'' - rysowanie, malowanie, przylepianie literki ''S'' (w
cudzysłowie) we wszystkich możliwych miejscach;
3. akcję ''pod but'' - w poniedziałek 3 maja rzucamy i depczemy w
miejscach
publicznych prasę reżimową[808]
3. Wydarzenia w dniu 28 IV 1982 r. na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika.
NZS UMK przed 1 i 3 majem nawoływało w ulotce oraz w 1 numerze Pisma
Akademickiego do wzięcia udziału we Mszy świętej w kościele
jezuitów.[809]
Napięcie panujące na uczelni doprowadziło jednak do pewnych wystąpień
już
wcześniej. W księgarni (dziś już nie istnieje) na rogu ulicy
Mickiewicza i
Sienkiewicza w Toruniu sprzedawano płyty z hymnem Związku Sowieckiego.
Studenci
chętnie kupowali je i obdarowywali się nimi dla żartu. Andrzej Bokiniec
i Leszek
Kucharski, mieszkający w DS - 3, regularnie urządzali swoiste
happeningi,
puszczając na całe osiedle hymn sowiecki wcześnie rano w charakterze
pobudki.
Dnia 28 kwietnia 1982 r., późnym popołudniem, student z Wydziału Mat. -
Fiz.
- Chem. Andrzej Wroński z okna DS - 5 także puścił z okna hymn
sowiecki. Później
Leszek Kucharski zaczął puszczać z płyty, sowieckie pieśni wojenne.
Rozpoczął
się swoisty antyreżimowy happening. Wszyscy wylegli do okien i zaczęły
się
skandowania okrzyków np.: Wrona skona, Jaruzelski smok wawelski, Orła
wrona nie
pokona, itp. Rozbrzmiewało też przeciągłe krakanie (aluzja do WRON).
Odśpiewano
polski hymn narodowy. Później śpiewano m. in. Z popielnika na Wojtusia
iskiereczka mruga... (aluzja do Wojciecha Jaruzelskiego). Palono gazety
i
wyrzucano przez okna. W pewnym momencie padło hasło, aby wyrzucać
wszystkie
czerwone przedmioty z pokojów. Leciały więc plastikowe miski i
szufelki.
Szczególny entuzjazm wywołało wyrzucenie przez kogoś ''czerwonych
gaci''.[810]
Po jakiś dwóch godzinach przyjechali prorektorzy: Jan Kopcewicz i
Sławomir Kalembka oraz dziekan Wydziału Prawa i Administracji prof. Jan
Łopuski
i prodziekan tego wydziału doc. Alicja Grześkowiak. Dzięki ich
perswazji zajścia
zakończyły się. Jednak ok. godz. 23 do akademików wkroczyli
funkcjonariusze MO i
SB, którzy chodzili po pokojach i legitymowali wszystkich w
poszukiwaniu
inspiratorów zajść. W okolice akademików ściągnięto wielkie siły
milicyjne, do
akcji zaangażowano nawet piony do ścigania przestępstw
gospodarczych.[811]
Wylegitymowano 1200 osób.[812] Podczas rewizji w akademikach czuwali
dziekani,
ściągnięci przez ponownie przybyłych rektorów. Oprócz wymienionych już
dziekanów Wydziału Prawa (prof. Jan Łopuski i doc. Alicja Grześkowiak)
obecni
byli też dziekani Wydziału Humanistycznego: doc. Witold Wróblewski i
doc.
Kazimierz Wajda.
Większych represji tego dnia nie było, poza spisaniem kilku osób w
stanie
nietrzeźwym (niektórych wywieziono do izby wytrzeźwień) oraz tzw.
waletów
(studentów nielegalnie mieszkających w akademikach). Od rektorów
zażądano ich
ukarania. Wygłaszano też w pokojach swoiste pogadanki o konieczności
zachowania
spokoju, pilnej nauki etc. Do stosunkowo łagodnego zakończenia zajść
przyczyniło się z pewnością ponowne przybycie na miejsce zdarzeń
dziekanów i
prorektorów. Milicja odjechała ok. 3 nad ranem, żegnana gwizdami
studentów.
Dobrze o toruńskiej służbie zdrowia świadczy fakt, że podczas tych
zajść cały
czas na skrzyżowaniu ulic Moniuszki i Słowackiego czuwała karetka
pogotowia.[813]
4. Wydarzenia w dniu 1 V 1982 r. w Toruniu.
Tymczasowa Komisja Koordynacyjna nie wezwała (jak pamiętamy) do
manifestacji w dniach 1 i 3 V 1982 r. W rezultacie doszło do wystąpień
spontanicznych lub organizowanych na szczeblu regionów. Ich skala była
bardzo
duża.[814] Dnia 1 V 1982 r. w na ulicach wielu miast Polski pojawiły
się
solidarnościowe ''kontrpochody''. Historyk Henryk Głębocki pisze:
Zarówno władze komunistyczne, jak i przywódcy podziemia zostali
zaskoczeni
skalą ulicznych wystąpień 1 maja 1982 r. Objęły one kilkadziesiąt
miast, miały
jednak spokojny przebieg, gdyż prawie nie użyto sił policyjnych, nie
usiłowano
też rozpraszać kontrmanifestacji, nie chcąc zakłócić oficjalnych
pochodów.
Zazwyczaj (np. w Gdańsku, Gdyni, Łodzi, Szczecinie, Warszawie) milicja
starała
się jedynie zablokować część ulic, aby uniemożliwić dotarcie
nielegalnych
manifestacji do miejsc oficjalnych obchodów. Starcia sprowokowane
atakiem ZOMO
miały miejsce tylko w Toruniu i Bielsku Białej.[815]
Oficjalny pochód pierwszomajowy w Toruniu spotkał się z powszechnym
bojkotem pracowników zakładów pracy i studentów. Natomiast do historii
przeszedł
swoisty ''antypochód'' na nadwiślańskim bulwarze. Kilka dni po
wypadkach Toruński
Informator Solidarności pisał:
W odpowiedzi na apel Tymczasowego Prezydium Zarządu Regionu w Toruniu
dnia
1 maja mieszkańcy miasta przybyli na spacer sobotni na Bulwar
Filadelfijski nad
Wisłą. O godzinie 10 spacerowało już ok. 5 tys. osób. Ciągle przybywali
następni. Wielu przybyło całymi rodzinami: z małymi dziećmi, z psami. W
sumie w
spacerze wzięło udział przynajmniej 10 tysięcy osób.[816] Spacer
odbywał się
bardzo spokojnie, bez haseł, okrzyków, transparentów i flag. Milicji
początkowo
było bardzo mało (równolegle odbywał się przecież oficjalny pochód).
Czasami
przejeżdżał milicyjny fiat lub nysa z milicyjnymi fotografami. Na Wiśle
pływały
motorówki MO. W miarę upływu czasu coraz więcej samochodów MO pojawiało
się
demonstracyjnie jeżdżąc tam i z powrotem. Ok. godz. 1120 MO zablokowała
ruch
kołowy na jezdni Bulwaru. Z nysy, która zatrzymała się u wylotu ul.
Łaziennej,
nadano komunikat: ''W związku z pojawieniem się dużej ilości wrogich
ulotek
wzywamy do rozejścia się.'' Rzeczywiście było trochę ulotek
propagujących akcję
''Gazety pod but''. Warto dodać, że w momencie tym spacer wyraźnie miał
się już ku
końcowi. Szereg osób już opuściło Bulwar ze względu na pogodę (silny,
zimny
wiatr). Komunikat MO [powtarzany sześciokrotnie][817] przywitano
gwizdami.
Wówczas milicja opuściła Bulwar. Również większość spacerujących
usłuchała
wezwania i zaczęła opuszczać Bulwary.[818]
Dodajmy, że wiele osób spacerujących miało przypięte znaczki
''Solidarności''
i NZS [819], a także biało '' czerwone opaski na rękach. Ulotek na
bulwarze
rozrzucono co najmniej czterysta. Były one dwojakiego rodzaju. Jedne (w
kształcie buta) zawierały napis: 1 V - reżim precz, pod but oraz znak
Polski
Walczącej i napis Solidarność. Na drugich pisało: 3 V reżimowa prasa
pod but,
przedstawiony był tam też odcisk buta. W tłumie była duża ilość
funkcjonariuszy
SB, którzy wynotowali niektóre osoby biorące udział w spacerze, m. in.:
Eugeniusza Świderka, Tadeusza Olszewskiego, Andrzeja Madraka,
Krzysztofa
Grygiela, Mariana Wojtczaka, Jerzego Hrycza, Jana Murowickiego, Jerzego
Przybylskiego (pracownika Toruńskich Zakładów Materiałów
Opatrunkowych), Romana
Żytkowicza. Ten ostatni robił swoim aparatem pamiątkowe fotografie,
podobnie jak
student i działacz NZS Piotr Gierszewski. [820]
Około godziny 1145 manifestacja weszła w drugą fazę. Toruński
Informator
Solidarności pisał:
Ok. 1-2 tys. osób zebrało się u wylotu ul. Łaziennej. Odśpiewano
''Jeszcze
Polska nie zginęła''. Ktoś rzucił hasło: ''Pod pomnik Kopernika''.
Zebrani udali
się na Rynek Staromiejski pod pomnik Kopernika, pod którym składano
kwiaty z
czarnymi wstążkami. Odśpiewano: ''Jeszcze Polska nie zginęła'',
''Rotę'', ''Żeby
Polska była Polską'' i ''Boże coś Polskę''. Wznoszono okrzyki: ''Niech
żyje
''Solidarność'', ''Oddajcie Lecha'', ''Lechu, Lechu, Lechu''.
Zakończono gremialnym
krakaniem. Pomnik udekorowano biało - czerwonymi flagami, ktoś nalepił
znaczek
''Solidarności'' i znaczek I Zjazdu ''Solidarności''. Demonstracja
miała się ku
końcowi.
Wtedy przyjechała milicja. Ok. 10 nys i ''świetlica'' [samochód
ciężarowy]wyładowana zomowcami w kaskach i z tarczami. Wozy te wjechały
na
światłach i sygnale pod sam pomnik. Ludzie rozpierzchli się na boki.
Kolumna MO
ruszyła po ulicach Starego Miasta rozpędzając ludzi. Kilka razy wracała
pod
pomnik. Za którymś razem, spod pomnika wezwano przez megafony do
rozejścia się.
Na jednej z ulic MO użyła już pałek w rozpraszaniu zgromadzonych.[821]
Człowiekiem, który wzniósł okrzyk Pod pomnik Kopernika! był Tomasz
Kokociński z grupy Niezależnego Serwisu Informacyjnego
''Solidarności''. On też
wspiął się na pomnik Mikołaja Kopernika i udekorował cokół
solidarnościowymi
nalepkami.[822]
Siły milicyjne, interweniujące na Rynku złożone były z 3 plutonów ZOMO
oraz
przydzielonej do Torunia tzw. kompanii centralnego podporządkowania
(KCP) MO
przygotowanej do tłumienia rozruchów. Dowódcą toruńskiego ZOMO,
wysyłającym
poddodziały do akcji był por. Ryszard Graszek. Bezpośrednio akcją na
Rynku
dowodził jego zastępca - por. J. Grysiak. Na Rynku przebywał też
zastępca
komendanta miejskiego MO kpt. A. Gręzicki, który także brał udział w
koordynowaniu akcji. Znamy nazwiska jeszcze kilku funkcjonariuszy
biorących
udział w pacyfikacji na Rynku w dniu 1 V 1982 r.: Adam Witwicki,
Wiesław
Tokarski, Ryszard Kozłowski, Kazimierz Pinkowski. Dwaj pierwsi brali
udział
także w akcjach 3 V 1982 r.[823]
W początkowej fazie interwencji na Rynku zatrzymano 10 osób. Część
oddziałów milicji została nawet przejściowo wycofana. Wtedy (ok.
godziny 1220)
uwagę funkcjonariuszy zwrócił fakt przebywania grupy ludzi na wieży
ratusza.
Niektórzy z nich uciekli tam przed zomowcami. Milicja zamknęła wejście
na wieżę
i pilnowała go. Spowodowało to gromadzenie się przed wejściem
oburzonych ludzi,
których zaczęto rozpędzać.[824] Brutalność niektórych funkcjonariuszy
była wręcz
nieludzka. Jeden ze świadków (Grzegorz Kończewski znajdujący się na
wieży
ratuszowej) widział jak zomowiec podczas biegu stratował kilkuletnie
dziecko.[825] Ludzie próbowali się bronić, rzucali w zomowców
kamieniami i
butelkami.[826] Skandowali też pod adresem funkcjonariuszy: Gestapo i
SS.[827]
Tragiczny był los ludzi zamkniętych na wieży. Jeden ze świadków
wydarzeń ''
uczeń szkoły średniej - Arkadiusz Sobierajski wspominał:
W dniu 1 maja byłem na Starym Rynku. Ludzie podchodzili do pomnika i
składali kwiaty. Wielu wybrało się na wieżę ratuszową. Były tam kobiety
i
dzieci, również 4 moich kolegów. Tumult i okrzyki zaczęły się dopiero
wtedy, gdy
podjechał radiowóz i zaczął wzywać do rozejścia się. M. in. zawołał w
kierunku
wieży aby wszyscy opuścili ją w ciągu 15 minut.
Gdy po 15 minutach zaczęli wychodzić - przepuszczono kobiety z dziećmi
a
mężczyzn zatrzymano. Gdy znów otworzono drzwi, ZOMO ''spałowało'' ich i
wsadziło
do suki. Zbili również moich kolegów i odstawili na kolegium.[828]
Część osób, widząc co się dzieje, nie chciała jednak opuścić wieży.
Zomowcy
wtargnęli więc na górę, pałując wszystkich na schodach. Pobitych i
pokrwawionych
ludzi zgromadzono na ''półpiętrze- wieży '' przy kasach. Stamtąd
poprowadzono ich
do ciężarówek milicyjnych stojących na rogu ul. Żeglarskiej. Dwóm
osobom
szczęśliwie udało się wyrwać z kolumny nieszczęśników i uciec.
Zatrzymanych
zawieziono najpierw do komendy przy ul. Słowackiego, a następnie do
komendy przy
ul. Bydgoskiej. Po przyjeździe do tej ostatniej zomowcy przywitali
aresztantów
''ścieżką zdrowia'' pałując w szpalerze wszystkich pędzonych do
budynku. W środku
ustawiono wszystkich na korytarzu i brano do pokojów na przesłuchania.
Na prośbę
o sprowadzenie lekarza do mocno pobitego chłopaka funkcjonariusze
zareagowali
śmiechem i komentarzem: Nie umrze! W pokojach najbrutalniej
przesłuchiwali
''esbecy''. Bili oni pięściami po twarzy i rzucali najgorsze wyzwiska.
Większość z
zatrzymanych na wieży (była wśród nich spora grupa uczniów i studentów
UMK)
postawiono przed kolegium ds. wykroczeń pod (nieprawdziwym) zarzutem
rzucania z
wieży kamieniami w zomowców.[829]
Podczas rozruchów, w pewnym momencie, dwóch milicjantów zatrzymało na
ul. Szerokiej demonstranta. Tłum solidarnie odbił tego człowieka.
Zajście
zostało sfotografowane przez reportera Gazety Toruńskiej Krzysztofa
Kołowskiego.
Zdjęcia opublikowano wkrótce w owej gazecie z napastliwym komentarzem.
Miał on
niewątpliwie na celu zastraszenie uczestników zajść twierdzeniem, że
milicja
dokonuje ich identyfikacji. Dnia 8 V 1982 r. zatrzymany został,
widoczny na
zdjęciach z dziecięcym wózkiem, Marek Mrugalski. Wybrał się on z żoną i
dzieckiem na spacer i trafił w pobliże zajść. Opublikowane w gazecie
fotografie
były jednym z dowodów na rozprawie przeciwko niemu. Oskarżono go
(prokurator
Antoni Białowicz) o pobicie milicjanta i skazano na 2 lata więzienia.
Odsiedział
11 miesięcy. Za udział w manifestacji skazano też na 1,5 roku w
zawieszeniu
Tadeusza Rogę, chodzącego o kulach rencistę (aresztowano go 12 V 1982
r.).
[830]
Podczas ''spaceru'' na Bulwarze Filadelfijskim trzy grupy
konspiracyjne,
niezależnie od siebie, podjęły odważne akcje. Autorami pierwszej była
grupa
Niezależnego Serwisu Informacyjnego. Rafał Sadowski, Krzysztof Bunda i
Tomasz
Kokociński w przeddzień ''spaceru'' zawiesili na moście drogowym
zrolowany
transparent z napisem ''Solidarność''. Wystarczyło jedynie przeciąć
sznurki, aby
rozwinął się on w pełnej krasie. Niestety 1 V 1982 r. most obsadzony
został
przez funkcjonariuszy MO i SB. Na szczęście podmuchy wiatru rozwinęły
transparent, który był wprawdzie nieco poskręcany, ale widoczny dla
uczestników
''spaceru''. Transparent usunęły motorówki milicyjne pływające po
Wiśle.[831]
Drugą akcję podjęli redaktorzy Kontry - Michał Wojtczak, Marian
Lisowiec i
Krzysztof Obremski. Na przeciwległym brzegu Wisły, na wyspie zwanej
Kępą
Bazarową próbowali oni unieść w powietrze transparent z napisem
''Solidarność''
na balonie napełnionym wodorem. Niestety przywɩeziona butla z
wodorem okazała
się prawie pusta i próba się nie udała.[832]
Kolejną akcję przeprowadzili Krzysztof Grygiel i Tadeusz Olszewski
(pracownicy ''Metronu'') i Paweł Burak (uczeń Technikum Budowlanego).
Krzysztof
Grygiel i Paweł Burak byli przed stanem wojennym aktywnymi działaczami
Związku
Młodzieży Demokratycznej. Krzysztof Grygiel pełnił funkcję
przewodniczącego
oddziału toruńskiego Związku, a Paweł Burak był szefem jego koła
(liczącego 20
- 30 osób) w toruńskim Technikum Budowlanym. Związek Młodzieży
Demokratycznej
był formalnie młodzieżówką fasadowej partii prokomunistycznej ''
Stronnictwa
Demokratycznego. W wielu miastach Polski jej młodzi członkowie w
poglądach i
działalności reprezentować zaczęli opcję antykomunistyczną i
prosolidarnościową.
Tak było też w Toruniu. ZMD angażował się m. in. w działania
Toruńskiego
Komitetu Obronu Więzionych za Przekonania. Na początku stanu wojennego
Związek
został zawieszony, a Krzysztof Grygiel na 2,5 miesiąca internowany. W
Chełmnie
wszyscy członkowie koła (m. in. Piotr Chojak, Jacek Krzywdziński,
Dariusz
Ruszkiewicz) zostali na początku stanu wojennego zatrzymani na 48
godzin. Paweł
Burak próbował prowadzić działalność podziemną wśród członków ZMD,
ograniczała
się ona raczej do organizowania pomocy dla internowanych i ich rodzin.
W
kwietniu na odbytym, za zgodą władz, zjeździe ZMD w Warszawie został
zgłoszony
projekt rezolucji mówiącej, że stan wojenny był złem koniecznym. Paweł
Burak
gwałtownie sprzeciwił się temu projektowi, protestował też przeciwko
rozwiązaniu
koła ZMD w Chełmnie. W rezultacie projekt rezolucji nie przeszedł, a
ZMD został
wkrótce rozwiązany. Krzysztof Grygiel i Paweł Burak zaangażowali się w
działalność podziemną. Dnia 1 V 1982 r., podczas owego ''spaceru'' na
bulwarze
udali się oni wraz z Tadeuszem Olszewskim nad brzeg Wisły za mostem
kolejowym i
wyszukali wielką kłodę drewna. Następnie umieścili na niej flagę
''Solidarności''
i zepchnęli do wody, z pomocą przypadkowych wędkarzy. Kłoda z zatkniętą
flagą
popłynęła w stronę bulwaru, z nurtem rzeki. Tam flagę usunęła jedna z
motorówek
milicyjnych.[833]
Bilans dnia był tragiczny. Jak podaje dalej Toruński Informator
Solidarności:
Zatrzymano ok. 200 osób.[834] Szereg osób agenci SB wyłapali spośród
ludzi
nie biorących czynnego udziału w demonstracji. Kilka osób wzięto późnym
popołudniem i wieczorem z domów pod zarzutem uczestniczenie w
manifestacji pod
pomnikiem. Przeprowadzono rewizje w mieszkaniach. Kolegium karno -
administracyjne uczciło Święto Pracy wytężoną pracą do godziny 3 nad
ranem.
Prawie 100 osobom wymierzono grzywny lub kary aresztu - najczęściej
trzy
miesiące. Szczególnie wiele wyroków otrzymali młodociani. Jako materiał
dowodowy
przeciw osobom wziętym z mieszkań przedstawiano zdjęcia z manifestacji
lub
zeznania ''świadków na piśmie''. Wśród ofiar zajść są pobici i ranni.
Niektórzy z
zatrzymanych zostali pobici przez milicjantów na terenie
komisariatów.[835]
Matka jednego z zatrzymanych na rynku licealistów relacjonowała:
Po zawiezieniu na komendę mój syn był przesłuchiwany (dość łagodnie).
Kazano
mu zgiąć się w pół i wyciągnąć ręce na boki. Tak stał dłuższą chwilę, a
gdy ręce
mu zdrętwiały i zapytał czy może je opuścić, kazano mu robić
''pompki''. Takie
''łagodne'' traktowanie nie było jednak regułą. W dalszej części
relacji matka
licealisty wspomina:
Wychodząc z komendy zobaczyliśmy schodzącego po schodach mężczyznę tak
zmaltretowanego, że ledwo trzymał się na nogach.[836]
Wiele osób zostało aresztowanych już po zajściach. Zatrzymywano bowiem
ludzi w domach i zawożono na komendy milicji, gdzie pokazywano im ich
zdjęcia z
manifestacji pod pomnikiem Kopernika. Zdjęć tych funkcjonariusze mieli
ogromne
ilości.[837] Można domniemywać, że zaangażowano duże ilości konfidentów
na
usługach SB do identyfikowania postaci na zdjęciach.
Niektóre z owych osób zatrzymywanych już po zajściach traktowano bardzo
brutalnie. Warto tu zacytować fragment książki Narcyza Szutnika
(Ryszarda
Kozłowskiego):
Dla zilustrowania brutalności milicji warto przytoczyć choćby jeden
konkretny przykład postępowania przedstawicieli tych organów w stosunku
do
zatrzymanych. Po przewodniczącego KZ NSZZ ''Solidarność'' ''Metronu'',
Tadeusza
Olszewskiego, 1 V wieczorem przyszło kilku funkcjonariuszy SB w
towarzystwie
umundurowanych milicjantów. Wśród wyzwisk i bicia palami wyprowadzono
go do
czekającej ''suki''. Po przewiezieniu do KW MO przy ul. Grudziądzkiej
bicie
rozpoczęło się na nowo, w wyniku czego Olszewski stracił przytomność.
Odzyskał
ją leżąc na podłodze w kałużach wody. Znowu zawleczono go do samochodu
i jako
awanturującego się pijaka zawieziono do izby wytrzeźwień. Po wstępnych
oględzinach dyżurny lekarz stwierdził, że pobity człowiek nie jest
pijany i
wezwał karetkę pogotowia, która zabrała go do szpitala przy ul.
Batorego. Tam, z
rozpoznaniem ciężkiego pobicia i wstrząsu mózgu, skierowano go na
oddział
chirurgiczny.[838]
Przed pracującymi w trybie przyśpieszonym do późna w nocy kolegiami do
spraw wykroczeń (postawionymi w stan gotowości już od wczesnego
popołudnia)
sądzono uczniów (co najmniej 12), studentów (co najmniej 14), naukowców
(3),
robotników, i in. Ogólna ilość osób skazanych przez kolegia trudna jest
do
ustalenia. Wynika to m. in. z faktu wybrakowania pod koniec lat
dziewięćdziesiątych akt kolegiów do spraw wykroczeń w Toruniu. W tajnym
druku
tzw. Wojewódzkiego Sztabu Propagandy z maja 1982 r. mówi się o 93
zatrzymanych[839], w materiałach SB o 94 zatrzymanych[840], w cytowanym
powyżej
artykule z TISa o ok. 200 zatrzymanych i ok. 100 skazanych przez
kolegia. W
świetle tych liczb podana poniżej (a ustalona na podstawie kilku
niezależnych
źródeł)[841] lista osób skazanych przez kolegia w dniu 1 maja jest
wysoce
niekompletna:
Andrzej Autrieb - 3 miesiące
Lech Bilski - 2 miesiące
Dariusz Błaszczyk - 2 miesiące
Jacek Bruski - 4,6 tys. zł grzywny
Jerzy Buczkowski - 3 miesiące
Krzysztof Bykowski - 3 miesiące
Robert Michał Czerniak - 3 miesiące
Stanisław Cybulski - 3 miesiące
Jerzy Dogiel - 2 miesiące
Janusz Falkowski - wyrok nieznany
Mariusz Gajewski - 3 miesiące
Janusz Gierlasiński - 1 miesiąc
Wojciech Gower - 4,1 tys. zł grzywny
Krzysztof Grygiel - 2 miesiące
Jerzy Janczarski - 3000 zł grzywny
Janusz Janikowski - wyrok nieznany
Jacek Jankowski - zwolniony 12 V 1982 r.
Władysław Jarecki - 3 miesiące
Wojciech Kaczmarek - 3 miesiące
Jerzy Kladziński - 2 miesiące
Wincenty Kmieć - 2 miesiące
Marcin Kozarzewski - 3 miesiące
Andrzej Krysiak - 3 miesiące
Marian Kwiatkowski - 5 tys zł. grzywny
Adam Maćkowiak - 3 miesiące
Jacek Mazurkiewicz - 2 miesiące
Cezary Michalski - 3 miesiące
Leszek Milkowski - 3 miesiące
Mieczysław Miszewski - 3 miesiące
Andrzej Murawski - 2 miesiące
Andrzej Olszewski - 3 miesiące
Jan Piotrowski - 1 miesiąc
Przemysław Piotrowski - 4 tys. zł grzywny
Tomasz Podkrólewicz - 2 miesiące
Marian Popiołek - 3 miesiące
Tomasz Sarnacki - 5 tys. zł grzywny
Konrad Sienkiewicz - 3 miesiące
Konrad Sienkiewicz jr - 3 miesiące
Arkadiusz Sobierajski - 1 miesiąc
Roman Spandowski - 3 miesiące
Małgorzata Szumska - 3,1 tys. zł grzywny
Zbigniew Szymański - 3 miesiące
Eugeniusz Świderek - 5 tys. zł grzywny
Elżbieta Walczyk - 4 tys. zł grzywny
Jan Wegner - 3 miesiące
Andrzej Wiśniewski - 3 miesiące
Jerzy Wiśniewski - 3 miesiące
Małgorzata Woźniak - 1 miesiąc
Andrzej Zienkiewicz - 3,1 tys. zł grzywny
Roman Żytkowicz - 1700 zł grzywny
Sposób działania kolegiów był naigrywaniem się z wymiaru
sprawiedliwości.
Dowodami były zdjęcia z manifestacji lub pisemne oświadczenia
''esbeków''. Dowody
milicyjne były traktowane jako bezwzględnie i absolutnie wiarygodne.
Rozprawy
odwoławcze przed Sądem Rejonowym w wielu przypadkach wykazywały zupełną
ich
bezwartościowość.[842]
Skazanych umieszczano w zakładach karnych w Chełmnie, Grudziądzu,
Starogardzie Gdańskim, Mielęcinie. Część z nich brutalnie pobito przy
wprowadzaniu do więzienia, niekiedy przy pomocy ''ścieżek
zdrowia''.[843]
O skali panującego bezprawia świadczy przypadek ucznia szkoły
pomaturalnej
Jerzego Janczarskiego. Podczas rozpraszania grupy osób przez milicję na
ul.
Szerokiej rzucał on kamieniami w samochody (nysy) milicyjne. Warto
dodać, że
uczestnicy zajść rzucali w milicjantów także jabłkami z ustawionych na
tej ulicy
straganów. Janczarskiego zatrzymano następnie aż koło hotelu ''Helios''
(przez
cały czas był śledzony przez funkcjonariuszy MO: Jana Broncharda i
Janusza
Bytnera). Zawieziono go do komendy przy ul Słowackiego, a następnie
jeszcze tego
samego dnia postawiono przed Sądem Rejonowym, który (sędzia Sabin
Hołownia)
skazał go na 10 miesięcy więzienia w zawieszeniu za stawianie biernego
oporu
milicjantom. Jeszcze tego samego dnia Janczarski został przewieziony na
kolegium i skazany na grzywnę wysokości 3000 zł, następnie jednak
zwolniony.
Aresztowano go ponownie 3 V 1982 r. Przesłuchiwał go i zarzuty postawił
prokurator Witold Kakiet, a nakaz aresztowania wydał prokurator Antoni
Białowicz. Janczarskiemu zarzucono, że dopuścił się czynnej napaści na
funkcjonariusza MO. Rzucając kamieniami zranił ponoć w łokieć kaprala
MO.
Zapewnień Janczarskiego, że rzucał tylko w samochody nikt nie wziął pod
uwagę.
Odwołania od decyzji o tymczasowym aresztowaniu odrzucano. Dnia 28 VI
1982 r.
odbyła się rozprawa, ale Sąd Rejonowy (przew. - sędzia Hanna
Ledóchowska) wyroku
na razie nie wydał. Janczarski jednak został zwolniony z aresztu. We
wrześniu
1982 r. skazano go na 1,5 roku więzienia w zawieszeniu. W sumie więc
Jerzy
Janczarski za udział w rozruchach w dniu 3 V 1982 r. otrzymał 3 wyroki
- 2 przed
Sądem Rejonowym i 1 przed kolegium do spraw wykroczeń.[844]
Drastycznym przykładem bezprawia jest też los uczniów szkół średnich:
Małgorzaty Woźniak (obecnie Gierlasińskiej), Janusza Gierlasińskiego i
Jana
Piotrowskiego. Uciekli oni ze Starego Rynku na ul. Mostową. Tam zostali
zatrzymani i przewiezieni na komendę przy ul. Słowackiego. Zatrzymanych
(była
ich większa ilość) do budynku komendy prowadzono w szpalerze
ustawionych
zomowców, którzy bili ich i kopali. Wewnątrz ustawiono wszystkich na
korytarzu
twarzą do ściany i kazano tak stać przez kilka godzin. Od czasu do
czasu ktoś
znienacka był uderzany. Zatrzymanych z korytarza zabierano trójkami do
pokoju
przesłuchań. Siedziało tam trzech funkcjonariuszy przy biurkach.
Przesłuchiwani
kolejno byli wypytywani przy każdym biurku. Funkcjonariusze używali
gróźb i
najordynarniejszych wyzwisk. Małgorzata Woźniak, Janusz Gierlasiński i
Jan
Piotrowski zostali następnie postawieni przed kolegium i skazani na 1
miesiąc
aresztu. W przypadku Janusza Gierlasińskiego oskarżycielem był
funkcjonariusz MO
o nazwisku Słowik. Stwierdził on, że oskarżony rzucał wyzwiskami w
kierunku
milicjantów z wieży ratuszowej. Tymczasem Gierlasiński tego dnia na
wieży w
ogóle nie był. Po kilkuminutowej rozprawie oskarżonego wyprowadzono na
korytarz,
po kilku sekundach wprowadzono z powrotem i ogłoszono wyrok. Całe
postępowanie
miało cechy farsy. Owe ''kilkusekundowe'' narady miały zresztą miejsce
przy
wszystkich rozprawach przed kolegium. Małgorzatę Woźniak osadzono w
więzieniu w
Grudziądzu w celi z recydywistkami. Janusz Gierlasińskiego i Jana
Piotrowskiego
przewieziono do więzienia w Chełmnie. Skazańców z Torunia powitano tam
szczuciem
psami i biciem. Adwokatce Małgorzacie Szmidt udało się wkrótce uzyskać
zwolnienie Gierlasińskiego ze względu na egzamin maturalny. Po
odwołaniu do Sądu
Rejonowego został on uniewinniony, podobnie jak Jan Piotrowski. Janusz
Gierlasiński oraz kilku jego kolegów z Technikum Samochodowego mogli
bez
przeszkód zdać maturę, dzięki dyrektorowi Andrzejowi Różalskiemu, który
oparł
się naciskom ze strony kuratorium. Sprawa odwoławcza Małgorzaty Woźniak
przed
Sądem Rejonowym w Toruniu zakończyła się podtrzymaniem wyroku miesiąca
aresztu.
Zespołowi orzekającemu przewodniczyła sędzia Hanna Ledóchowska.[845]
Ciekawy jest też przypadek działacza ''Solidarności'' toruńskiej
Andrzeja
Madraka. Dnia 10 III 1982 r. został on wypuszczony z obozu
internowania. Po
''spacerze'' i wiecu pod pomnikiem Kopernika, w których to akcjach
Madrak brał
udział, został on zatrzymany w swoim domu. Ekipa esbeków przeprowadziła
wielogodzinne przeszukanie posuwając się nawet do rozkręcania mebli.
Następnie
zawieziono Madraka na jedną z komend, gdzie z ogromnego stosu zdjęć
pokazano mu
kilka, na których widoczna było jego osoba podczas wiecu pod pomnikiem.
Przed
kolegium trafił on o godzinie 4 nad ranem. Okazało się jednak, że
milicjanci
występujący w roli oskarżycieli poszli już do domu, więc Madrak
oświadczył, że w
żadnym wiecu nie brał udziału i kolegium musiało go uniewinnić. Dnia 4
V 1982 r.
został on jednak ponownie internowany. W czasie pobytu w Strzebielinku
przywożono go kilkakrotnie do Torunia na rozprawy przed kolegium, gdzie
wytoczono mu 2 sprawy. Postawiono mu m. in. zarzut napaści na
milicjanta.
Wiązało się to z faktem, że Madrak w czasie ''spaceru'' nad Wisła
wskazywał
koledze z aparatem fotograficznym postacie esbeków, które warto było
sfotografować. Uznano to za napaść. W rezultacie Madraka skazano na
dwie grzywny
po 5 tys. zł.[846]
Działacz ''Solidarność'' w ''Metronie'' Eugeniusz Świderek brał udział
wraz
żoną Danutą w ''spacerze'' na Bulwarze Filadelfijskim. Gdy wieczorem
przyszli do
domu okazało się, że drzwi były wyłamane, a za kotarą w pokoju stało
schowanych
kilku zomowców. Eugeniusz Świderek został zatrzymany i dowieziony na
kolegium.
Tam skazano go na 5 tys. grzywny za udział w manifestacji pod pomnikiem
Kopernika (tego dnia tam w ogóle nie był). Kolegium początkowo chciało
skazać
go na 3 miesiące więzienia, ale podziałał na nie argument o
zaawansowanej ciąży
żony Eugeniusza Świderka. Na zapłacenie grzywny złożyły się koleżanki
Danuty
Świderek, pracującej w Szpitalu Miejskim przy ul. Batorego.[847]
Po wydarzeniach 1 V 1982 r. oprócz wspomnianych już: Marka Mrugalskiego
i
Krzysztofa Rogi przed sądem postawiono także robotnika z Metronu -
Jerzego
Buczkowskiego. Uprzednio został on skazany na kolegium na 3 miesiące
więzienia.
W trakcie aresztowania dotkliwie go pobito. Już podczas pobytu w
więzieniu
oskarżono go o pobicie podczas rozruchów milicjanta i 31 V 1982 r. Sąd
Wojewódzki skazał go na 3,5 roku więzienia. Składowi sędziowskiemu
przewodniczył
prezes Sądu Wojewódzkiego - Artur Kujawa.[848]
Warto też dodać, że 1 V 1982 r. o godzinie 1800 w auli UMK odbywało się
''uroczyste spotkanie'' z udziałem władz rektorskich. Przed aulą
ustawiły się
ciężarówki pełne zomowców, tym razem jednak do starć nie doszło.[849]
5. Zajścia w dniu 3 V 1982 r. w Toruniu.
Zajścia 3 V 1982 r. były to niewątpliwie największe rozruchy w Toruniu
w
latach osiemdziesiątych. Oczywiste jest, że lokalne władze milicyjno -
wojskowe
postanowiły dać miejscowej społeczności nauczkę. Fakt, że w czasie
rozruchów w
szczególny sposób ''polowano'' na studentów, wskazuje na chęć odwetu za
wydarzenia
28 IV i 1 V 1982 r. Były zresztą przypadki jawnego odgrażania się
esbeków na
ulicach - 2 V 1982 r.[850] Sporą rolę w sprowokowaniu rozruchów odegrał
ówczesny
komendant wojewódzki MO, faktycznie rządzący województwem w okresie
stanu
wojennego - płk Zenon Marcinkowski. Słynna była zwłaszcza jego niechęć
do UMK.
O godzinie 1800 zaczęło się w auli UMK ''uroczyste spotkanie'' z okazji
rocznicy Konstytucji 3 Maja z wykładem historycznym prof. Jacka
Staszewskiego.
Pod aulą stało kilka wielkich ciężarówek pełnych zomowców. Po akademii
przy
obrzeżach Miasteczka Akademickiego na Bielanach krążyło sporo
studentów. Szukali
oni dogodnego momentu, aby zaprotestować przeciwko stanowi wojennemu.
Uniemożliwiły to jednak ogromne ilości krążących funkcjonariuszy,
którzy
legitymowali i zatrzymywali młodych ludzi. Wtedy właśnie na przystanku
autobusowym zostali aresztowani studenci archeologii: Leszek Kucharski
i
Sławomir Marcysiak. Z przejeżdżającego samochodu milicyjnego
funkcjonariusze
wypatrzyli bowiem, że mają oni przypięte do swetrów oporniki. Młodzież
nosiła je
wtedy powszechnie, jako symbol oporu przeciwko władzom stanu
wojennego.[851] Za
opornik została aresztowana także bliżej nieznana studentka IV roku,
skazana
potem na 4000 tys. zł grzywny.[852]
Wieczorem we wszystkich kościołach w Toruniu, z okazji święta
odprawiane
były uroczyste Msze. Atmosfera napięcia sięgała zenitu, głównie z
powodu
nieodpowiedzialnego i prowokacyjnego zachowania zomowców. W kościele
oo.
jezuitów wiele osób w czasie Przeistoczenia płakało.[853] Kilka dni po
wypadkach
Toruński Informator Solidarności pisał:
Od godz. 16 na Rynku Staromiejskim i w jego okolicach pojawiły się
patrole
ZOMO, których liczba stale rosła. Pojawiły się też wozy milicyjne. Ok.
18 - tej
wozy te włączyły sygnały i zaczęły objeżdżać Rynek, na którym były już
zgromadzone tłumy. Jedni dochodzili powodowani ciekawością, inni
udawali się na
nabożeństwa wieczorne do kościoła oo. jezuitów lub [Wniebowzięcia]
Najświętszej
Marii Panny na wezwanie miejscowej ''Solidarności''. Z radiowozu
milicyjnego
wezwano ludzi do rozejścia się, po czym oddziały ZOMO w hełmach i z
tarczami
przystąpiły do ataku. Ludzie byli bici pałkami, kopani i wrzucani do
milicyjnych
wozów. Akcja trwała około pół godziny. O godzinie 19 - tej w kościele
oo.
jezuitów była odprawiana Msza święta, w której uczestniczyła olbrzymia
rzesza
wiernych. Ludzie nie mieścili się w kościele. Milicja otoczyła
szczelnym
kordonem kościół, rynek i przylegające ulice. Tuż po godzinie 20-tej
skończyło
się nabożeństwo. Część ludzi opuściła kościół i przeszła spokojnie
przez
Rynek[854].
Na rynku znajdowały się już jednak duże oddziały ZOMO, które stanęły
niezwykle blisko kościoła (ze 20 metrów od wychodzących ludzi). Ktoś
(zapewne
był to prowokator) krzyknął: Gestapo. Po chwili wszyscy już skandowali:
Gestapo!
Gestapo! ZOMO ruszyło na ludzi, którzy ciągle wychodzili z kościoła.
Równocześnie oddziały zomowców ustawione we wszystkich bocznych
uliczkach
biegnących od rynku zaczęły odcinać ludziom drogę odwrotu. Część
uciekła z owego
''kotła'', reszta pozostała w środku. Oto opis wydarzeń z Toruńskiego
Informatora
Solidarności:
Pobito kalekę, którego zdążono wciągnąć do kościoła i zatrzasnąć drzwi.
Tymczasem na rynku i w jego okolicach odbywały się jatki w wykonaniu
ZOMO. Bito
wszystko co żywe, nie wyłączając kobiet i dzieci. Wozy milicyjne w
pełnym biegu
wjeżdżały w grupy ludzi, oblewały wodą z działek, użyły również gazów
łzawiących. Goniąc uciekających, jeździły po skwerach i trawnikach
przed Muzeum
Etnograficznym oraz na Placu Rapackiego. Na ul. Żeglarskiej wyciągnięto
z
mieszkania staruszkę chodzącą o kulach i pobito, a następnie skatowano
jej syna,
który wystąpił w jej obronie. Akcja ZOMO trwała ok. 2 godzin.
Zatrzymano bardzo
wiele osób. Mieszkańcy widzieli ze swych mieszkań, że przed komendą MO
przy ul.
Bydgoskiej urządzano zatrzymanym ścieżki zdrowia.[855]
Świadkowie widzieli jak zomowiec pałował po plecach staruszkę. Ta
zdołała
jeszcze powiedzieć do niego: Synku czy ty matki nie masz?[856] Zomowcy
byli
niewątpliwie pod wpływem pobudzających środków psychotropowych. W
stanie dzikiej
wściekłości pałowali oni nie tylko ludzi, ale także drzwi kościoła oo.
jezuitów,
podłogę w pobliskiej aptece ''Pod Orłem'' i autobusy na obrzeżach
Starego
Miasta.[857] W relacji jednego ze świadków (anonimowej kobiety)
czytamy:
Gdy na ulicy zaczęto bić ludzi - ci uciekali, gdzie kto mógł. Mąż
chwycił
mnie za rękę i oboje wpadliśmy do apteki na Starym Rynku. Było tam
sporo ludzi,
m. in. dzieci. W pewnym momencie otworzyły się drzwi i do środka wpadł
zomowiec
z pałką. Zachowywał się dziwnie: podskakiwał, walił pałką na wszystkie
strony,
również po ścianach i podłodze, uderzył też w głowę około 10-letnią
dziewczynkę.
Za chwilę wpadł drugi z okrzykiem: ''wyprowadzamy wszystkich!'' jeden z
nich
chwycił mojego męża za kołnierz i zaczął ciągnąć do wyjścia. Wówczas
doskoczył
do zomowca jakiś młody człowiek aby męża uwolnić. Coś krzyknął. Obaj
zomowcy
chwycili wówczas tego człowieka i wyrzucili na zewnątrz, gdzie już
czekali inni
ustawieni w szpaler. Wszyscy oni rzucili się z wściekłością na
wyprowadzanego
bijąc go pałkami. Wówczas wszyscy ludzie zgromadzeni w aptece
rozpierzchli się
na wszystkie strony, zabierając ze sobą również pobitą dziewczynkę. Nie
wiemy co
się stało z tamtym mężczyzną.[858]
Otoczeni na rynku ludzie próbowali się bronić, rzucając w zomowców,
czym
popadło. Jeden ze studentów widział nawet, jak starsza kobieta cisnęła
w
kierunku zomowców ciężką metalową barierką. Trwało też skandowanie:
ZOMO -
gestapo oraz krakanie.[859] Okrzyki: gestapo i faszyści rozlegały się z
okien
okolicznych domów.[860] Na ul. Żeglarskiej zomowcy spychali ludzi w
kierunku
Wisły. W pewnym momencie w tłum wjechał esbecki fiat, jadący z dużą
szybkością.
Potrącił on jakąś kobietę, następnie zawrócił i próbował uciekać. Wtedy
jakiś
mężczyzna wyskoczył z klatki schodowej i rzucił na maskę samochodu
pojemnik na
śmieci. Został on jednak prawdopodobnie złapany przez zomowców.[861] W
pamięć
wielu osób zapadło wejście szpaleru ZOMO wraz z samochodem z armatką
wodną na
ul. Szeroką. Zomowcy bili wszystkich, armatka zaś (z barwioną na różowo
wodą)
polewała ludziom twarze i ubrania. W jednej z uliczek Starego Miasta
spałowana
została m. in. kobieta z dziecięcym wózkiem, przerażone dziecko wypadło
na
chodnik. Za szpalerem ZOMO krążyli funkcjonariusze SB, którzy
zatrzymywali
próbujących się ukryć ludzi.[862] Ścigani uczestnicy zajść kryli się po
klatkach
schodowych (część z nich uratowali mieszkańcy starówki, wciągając do
swoich
mieszkań), kilku studentów spędziło noc na dachu jednej z
kamieniczek.[863]
Grupa studentów, m. in. Piotr Gierszewski, ukryła się w Dworze Artusa.
Stamtąd piwnicami i podwórkami przeszli do ulicy Kopernika, a następnie
do
kościoła św. Janów (obecnej katedry). Wewnątrz kościoła ukryli się we
wnękach za
konfesjonałami. Zomowcy wchodzili wprawdzie do środka tej świątyni, ale
zachowywali się spokojnie. Nikogo też wewnątrz kościoła nie zatrzymali.
Po
pewnym odczekaniu Piotr Gierszewski z kolegami bezpiecznie przedostali
się z
kościoła do akademików.[864] Uczeń LO nr 1 w Toruniu - Jacek
Lewandowski
wydostał się z ul. Szerokiej, z pewną siebie miną przechodząc obok
zomowców i
przedostał się na ul. Szczytną, gdzie znalazł pobitą koleżankę szkolną
- Annę
Rumińską. Z pomocą kolegi zaprowadzili ją do ks. Janusza
Kropiewnickiego,
wówczas wikariusza przy kościele św. Jakuba w Toruniu. Stamtąd
przewieziono ją
taksówką do domu. Taksówkarz nie wziął pieniędzy za kurs. Przypadków
wywożenia
ludzi z obrębu Starego Miasta przez taksówkarzy było zresztą dużo
więcej.[865]
Ludzi zatrzymywanych wrzucano do samochodów milicyjnych. Część z nich
trafiała na toruńskie komendy (gdzie, nierzadko bito ich okrutnie), nad
częścią
jednak milicjanci dokonali swoistego samosądu na miejscu. W relacji
świadka
wydarzeń czytamy:
Po pewnym czasie, gdy na ulicy był już względny spokój, milicja
uformowała
szpaler i zaczęła wyciągać ludzi z suk [samochodów milicyjnych]. Każdy
musiał
przejść przez szpaler milicjantów, którzy bili pałkami przechodzących,
bez
względu na płeć, wiek czy stan zdrowia. Widziałam jak kilkunastoletni
chłopiec
upadł i posuwał się na łokciach i kolanach - nadal bity, widziałam bite
dziewczyny. Widziałam kobietę leżąca na schodach domu przy ul. Różanej,
do
której ZOMO nie chciało dopuścić pogotowia. Dopiero po dłuższej
wymianie zdań
udało się lekarzom kobietę zabrać.[866]
Grupa osób (w liczbie zapewne ok. 200 - 300), w tym kilkudziesięciu
studentów schowało się do kościoła oo. jezuitów (niektóre osoby w ogóle
z niego
po mszy nie wyszły). Wywołało to wściekłość zomowców, którzy bardzo
chcieli
rozprawić się także z ludźmi znajdującymi się w kościele. Podczas
jednego z
wypadów zomowcy wpadli do kruchty i potłukli pałkami szklane gabloty. W
innym
momencie jeden z ojców własnym ciałem zasłonił drzwi kościoła przed
biegnącymi
funkcjonariuszami. Zomowcy próbowali też bezskutecznie przedostać się
na
dziedziniec kościelny przez sąsiadujący z nim urząd pocztowy.
Przytoczmy relację
rektora kościoła jezuitów na temat dalszych wypadków:
Mniej więcej około godziny 21 pewna ilość ludzi z kościoła prosiła, aby
ich
wyprowadzić przez zakrystię na ulicę Piekary, ale sami się bali iść, bo
tam stał
kordon milicji. Powiedziałem im, że pójdę do milicji z pytaniem czy
ludzie mogą
bezpiecznie przejść przez kordon. Poszedłem więc do milicjantów
stojacych na
ulicy i zapytałem gdzie jest komendant, ponieważ chcę go prosić o
wypuszczenie
tych, którzy chcieli wyjść z kościoła i wrócić do domu. Zgłosił się
wtedy
kapitan MO (nie pomnę jego nazwiska)[867], więc przedstawiłem mu prośbę
ludzi.
Odpowiedział dosyć niegrzecznie, że to nasza wina, że głosimy kazania i
takie są
następstwa. Odpowiedziałem mu, że nigdy nie podburzałem nikogo i że
jeszcze
dzisiaj nawoływałem do spokojnego rozejścia się. Obiecał jednak
przepuścić ludzi
starszych, a młodych po stwierdzeniu tożsamości według dowodów
osobistych. Kiedy
zapytałem go czy wszyscy przepuszczeni będą mogli spokojnie przejść
przez
wszystkie kordony, zaręczył, że tak, bo on powiadomi ich jako komendant
calej
akcji. Powiedział mi również, że jeśli ludzie nie wyjdą z kościoła, to
na mnie
za to spadnie odpowiedzialność. Wielu ludzi wtedy przeszło przez
kordony i
wrócili do domów, ale bardzo wielu młodych ładowano do aut milicyjnych
i
wywożono. Kilka grup ludzi przeprowadziłem sam przez kordony i wrócili
do domów,
ale bardzo wielu młodych ładowano do aut milicyjnych i wywożono. Kilka
grup
ludzi przeprowadziłem sam przez kordon na Plac Rapackiego, aż do
drugiego
kordonu i powiedziałem, że komendant ich zwolnił. W ten też sam sposób
jeden z
moich księży przeprowadził naszego kościelnego (chłopca
szesnastoletniego) z
kilkoma dziewczynkami aż do kościoła [Wniebowzięcia] NMP, gdzie stojący
milicjant obiecał ich dalej przeprowadzić. Na drugi dzień nasz
kościelny rano
nie przyszedł do pracy, a matka jego powiedziała mi, że nie wrócił do
domu.
Radziłem jej, aby poszła na komendę MO, przy ulicy Słowackiego, bo tam
większość
młodych odwożono. I tam go nie znalazła, dopiero znajomu milicjant
powiedział,
że Wojtek jest w Izbie dla Nieletnich. Stamtąd matka go zabrała
pobitego
pałkami. Natomiast naszego organistę (młodego człowieka) z kilkoma
kolegami
śpiewakami przepuszczono i wrocili do domów zdrowi i cali.[868]
W ten sposób opuściło kościół ok. 120 osób. Wychodziły one dziesiątkami
w
pewnych odstępach czasowych. Deklaracja bezkarności nie została, jak
widać,
zrealizowana. Część wypuszczanych osób (i to jak się zdaje, większa
część) była
legitymowana, pałowana i stawiana pod ścianą z rękami do góry.
Następnie
wywożono zatrzymanych samochodami milicyjnymi. Nie wiemy, ile spośród
nich
trafiło przed kolegia.[869] Osoby, które pozostały w kościele siedziały
w
ławach, głównie w środkowej nawie. Uspokajał je i prowadził modlitwy o.
Marek
Sokołowski. [870]
Rektor kościoła wspominał dalej:
W kościele jednak jeszcze zostało ponad stu ludzi. Bali się oni wyjść,
bo
bali się bicia pałkami i wiedzieli, że to ich może spotkać.
Powiedzieli, że
zostaną do rana w kościele.
Po pewnym czasie zjawił się inny kapitan MO i w sposób bardzo grzeczny
prosił mnie, abym mu pozwolił wejść do kościoła, bo chce porozmawiać z
tam
obecnymi. Prosił abym go przedstawił znajdującym się w kościele oraz
zapowiedział, że pozostanie w kościele nie rozwiąże sprawy, gdyż
milicja może
czekać całą noc i cały dzień. Ponieważ jego zachowanie było poprawne,
więc
zgodziłem się i prowadziłem przez zakrystię, do ktorej wszedł z odkrytą
głową,
do kościoła. W kościele wtedy było jeszcze ponad stu ludzi, w tym sporo
młodzieży uniwersyteckiej. Byłem nawet przekonany, że jest ich
większość i
dlatego kiedy powiedziano mi, że dzwoni telefon zaraz pobiegłem - a
dzwonił
wtedy rektor uniwersytetu - więc na jego zapytanie czy dużo jest
młodzieży w
kościele odpowiedziałem, że większość. Prosił mnie, aby ich zatrzymać w
kościele
do jego przyjścia.
Wróciłem do kościoła i zapowiedziałem obecnym w kościele, że zgodziłem
się
na prośbę kapitana MO, który chce z nimi porozmawiać oraz nakłonić do
wyjścia.
Zaznaczyłem też, że może chyba lepiej będzie zgodzić się na jego
propozycje,
gdyż pozostanie w kościele i tak nie rozwiąże sprawy. Milicja bowiem
oświadczyła, że może czekać całą noc i cały następny dzień.
Kiedy więc wprowadziłem kapitana, zaczął z nimi rozmawiać, młodzież
zapytała się o jego nazwisko i je sobie zapisała. Wyjaśnił im, aby
wyszli, bo im
szybciej wyjdą, tym lepiej będzie dla nich. Na zapytanie ich czy mogą
wyjść bez
żadnego badania i zatrzymania, oraz czy nie będą bici, odpowiedział, że
po
stwierdzeniu ich tożsamosci na podstawie dowodów osobistych zostaną
przewiezieni
na ul. Słowackiego do Komisariatu MO i jeśli się okaże, że nic nie
zawinili, nie
będą karani. Jeśli więc dobrowolnie się zgłoszą do wyjścia zaręcza im,
że żadnej
siły ani przemocy milicja nie użyje. W tym samym także tonie przemawiał
przybyły
w tym czasie jeden z poruczników, którego kapitan określił jako
prawnika Komendy
Wojewódzkiej MO w Toruniu. Potem zapowiedzieli oni, ze zostawiają im
pewien czas
do zastanowienia się i podjęcia decyzji. Po telefonie pana rektora
zapytał się
kapitan, kiedy rektor przyjedzie .Odpowiedzialem, ze nie wiem. Ponieważ
zaczęli
nam grozić, że przystąpią wbrew naszej woli do legitymowania obecnych,
wtedy ich
prosiłem, aby nic nie decydowali do przyjścia rektora. Zostawiono więc
ich w
spokoju.[871]
Zawiadomieni o wypadkach przez oo. Władysława Wołoszyna rektorzy
Stanisław Dembiński i Jan Kopcewicz znajdowali się w DS - 5. Dziekan
Wydziału
Prawa i Administracji Jan Łopuski oraz prodziekan tego wydziału doc.
Alicja
Grześkowiak, a także dr Kazimierz Lubiński (wyznaczony przez dziekana
opiekun
akademika) przebywali w DS-2. Do domów studenckich docierały wieści o
sytuacji
w mieście, panował hałas i atmosfera napięcia. W pewnym momencie w
pobliżu
akademików pojawiły się grupy studentów gonionych przez wozy milicyjne
od
Starego Miasta. Niektórym studentom udało się dotrzeć do drzwi domów
studenckich, inni ścigani przez samochody, jeżdżące po trawnikach,
wpadali w
ręce funkcjonaruszy. Polowania na studentów miały miejsce także w
innych
rejonach obrzeży Starego Miasta - np. przy parkingu pod mostem
drogowym.
Młodzież akademicką zomowcy wyciągali nawet z tramwajów.
Około godz. 1000 ulicą Mickiewicza (''pod prąd'') podjechało 7 - 8
wozów
milicyjnych pełnych funkcjonariuszy. Zatrzymali się przed akademikami.
Z
jadącego za nimi samochodu osobowego wyszedł oficer i stanął na środku
jezdni.
Naprzeciwko niego wyszli prof. Jan Łopuski, doc. Alicja Grześkowiak i
dr
Kazimierz Lubiński. W akademikach zapanowała nerwowa cisza. Po
trwającym dłuższą
chwilę ''pojedynku na wzrok'' funkcjonariusz wsiadł do samochodu i
kolumna
odjechała.[872] W tym momencie studenci w akademikach obawiali się
wtargnięcia
oddziałów i pałowania. Niektórzy z nich zakładali na siebie po cztery
swetry.
Na szczęście do niczego takiego nie doszło.[873] Po chwili do akademika
zadzwonili rektorzy i poprosili dziekana Łopuskiego o przybycie do DS
-5. Tam
odbyła się narada. Wzięli w niej udział rektorzy: Stanisław Dembiński i
Jan
Kopcewicz, a także dziekan Jan Łopuski i prof. Jan Szupryczyński,
geograf z PAN
w Toruniu, być może także inne osoby. Naradzano się, gdyż rektorzy
otrzymali
drogą telefoniczną zezwolenie od komendanta wojewódzkiego MO Zenona
Marcinkowskiego na wejście do otoczonego kościoła i gwarancję
bezpiecznego
wyprowadzenia stamtąd znajdujących się studentów. Z drugiej strony
Marcinkowski
zagroził, że jeżeli studenci nie opuszczą świątyni, zomowcy wtargną do
środka.
Rektorzy i pozostałe, znajdujące się w DS - 5 osoby nie wiedziały
jednak czy
można ufać zapewnieniom Marcinkowskiego. Po dyskusji przegłosowano, że
należy
jednak jechać do kościoła. Prywatnym samochodem rektora Kopcewicza
ruszyli dwaj
rektorzy i dziekan Łopuski. Milicja zapewniła im swobodny przejazd. Po
przybyciu na miejscu rektorzy przekonywali obecnych studentów (w
liczbie zapewne
20 - 30) do wyjścia. W końcu rektor Dembiński stanął przed ołtarzem i
przemówił
do studentów, że nie ma innego wyjścia i że muszą oni zaryzykować.
Przemawiał
też dziekan Łopuski. To ostatecznie przekonało młodzież. Utworzono
kolumnę,
którą w szpalerze ZOMO, bocznym wejściem, wyprowadzono z kościoła. Na
jej czele
stał rektor Dembiński a zamykał ją rektor Kopcewicz. W kościele
pozostała duża
(zapewne ponad stuosobowa) grupa osób, które nie były studentami. Była
wśród
nich kilkuoosobowa grupa uczniów toruńskich szkół średnich. Uczniowie
ci dla
większego bezpieczeństwa weszli na chór kościelny. [874] Przed godziną
3 nad
ranem milicja chciała wyprowadzać ludzi z kościoła, ale zapobiegła temu
zdecydowana reakcja dwóch zakonników. Około godziny 300 ZOMO i milicja
odjechali. Ludzie, którzy pozostali w kościele, wyszli jednak dopiero o
4 - 6
nad ranem.[875]
Natomiast studentów zawieziono ciężarówką milicyjną do komendy przy
ulicy
Słowackiego, wraz z rektorami i dziekanem Łopuskim. Tutaj rozpoczęto
spisywanie
zatrzymanych. Nieprawdopodobnym opanowaniem wykazała się nieznana z
nazwiska
studentka I roku, która wyjęła z torebki wełnę i zaczęła spokojnie
szydełkować.
W pewnym momencie jakiś nadgorliwy oficer uznał, że trzeba studentów
zacząć
przesłuchiwać. Reakcja rektorów i dziekana Łopuskiego była
natychmiastowa. W
rozmowie telefonicznej z pułkownikiem Marcinkowskim zażądali oni
dotrzymania
poprzedniej gwarancji bezpieczeństwa. Interwencja okazała się
skuteczna. Po
wylegitymowaniu studenci w trzech grupach (z rektorami Dembińskim i
Kopcewiczem
oraz dziekanem Łopuskim na czele) wrócili do akademików.[876]
Następnego dnia
studentów przeprowadzonych przez rektorów i dziekana funkcjonariusze
zatrzymywali w akademikach i w Collegium Minus. Do tego ostatniego
przybył jakiś
kapitan milicji. Po krótkich przesłuchaniach studenci byli jednak
zwalniani.[877] Kilka dni później jakiś ''esbek'' zadzwonił do
prodziekan Alicji
Grześkowiak i zażądał, aby wezwała ona do siebie grupę studentów w celu
umożliwienia wręczenia im wezwań na SB. Prodziekan zdecydowanie
odmówiła.[878]
Nie wszystkich studentów wyprowadzili z kościoła rektorzy wraz z
dziekanem
Łopuskim. Grupa młodzieży akademickiej została przeprowadzona przez o.
Władysława Wołoszyna do gmachu klasztoru. Wyszli oni stamtąd ok. 2230 i
próbowali dostać się do akademików. Niestety wszystkich
zatrzymano.[879]
Studentów i pozostałe osoby zatrzymane w czasie zajść 3 V 1982 r.
przesłuchiwano i bito. Urządzano tam nawet tzw. ścieżki zdrowia
(przepuszczanie
zatrzymanego przez szpaler bijących pałami funkcjonariuszy). Jeden z
pobitych
studentów chodził później przez kilka tygodni z nogą w gipsie
(prawdopodobnie
złamaną) [880] Bicie miało miejsce na komendach przy ulicy Słowackiego,
Bydgoskiej i Grudziądzkiej. Cele przy tych komendach pękały w szwach,
gdyż
umieszczono w nich ponad 200 osób.[881]
Działające (w stanie gotowości już od wczesnego popołudnia) i
wyrokujące pod przewodnictwem Heleny Wróbel Kolegium do Spraw Wykroczeń
znowu
pracowało prawie całą noc, a także 4 V 1982 r. [882] Gmach Urzędu
Miejskiego
otoczyli zomowcy i duże grupy ''esbeków''. Zgodnie z przepisami obrony
postawionych przed kolegium mogły się podjąć osoby godne zaufania. Do
Urzędu
Miejskiego udali się więc naukowcy z UMK - dr Danuta Gajdus i doc.
Marian Filar.
Posiadali oni odpowiednie zaświadczenie, wystawione przez dziekana
Wydziału
Prawa Jana Łopuskiego o tym, że są osobami godnymi zaufania i
kompetentnymi
prawnikami. Dr Danucie Gajdus i doc. Marianowi Filarowi udało się nawet
przejść
przez kordon zomowców. Dalej nie puścili ich jednak ''esbecy''. Danucie
Gajdus
udało się jedynie krzyknąć do prowadzonych studentów, aby w ciągu
trzech dni
odwoływali się od postanowień kolegium do sądu.[883] Podczas rozpraw
studentów,
którzy późnym wieczorem wyszli z gmachu duszpasterstwa na świadka
wezwano o.
Władysława Wołoszyna. Zeznał on, ze grupa ta była u niego na spotkaniu
w ramach
Duszpasterstwa Akademickiego i osoby te zostały uniewinnione.[884]
Trudno jest określić liczbę osób zatrzymanych i skazanych przez kolegia
w
dniu 3 maja 1982 r. Według Toruńskiego Informatora Solidarności było
ich ponad
200.[885] Tajny druk Wojewódzkiego Sztabu Propagandy mówił o 223
osobach
zatrzymanych, w tym 145 studentach. Ta ostatnia liczba była raczej
zawyżona.[886] Wydane po zamieszkach i dołączane do gazet pisemko
Wojewódzkiego
Sztabu Propagandy pt. Toruńskie Echo (nr 1) wspominało o 220 osobach
zatrzymanych.[887] Jest prawdopodobnie liczba zbliżona do prawdziwej.
Niewiemy
jednakże ile spośród tych osób stanęło przed kolegium.
W dniu 3 V 1982 r. do manifestacji, które przeradzały się niekiedy w
gwałtowne zamieszki, doszło w co najmniej 10 miastach Polski. Dla
porównania
warto przytoczyć liczby osób zatrzymanych w kilku z nich: Warszawa -
289, Kraków
- 64, Gdańsk - 402, Szczecin - 272, Lublin - 178, Elbląg (3 i 4 V 1982
r.) -
255. Jak widać skala represji w Toruniu była (wziąwszy pod uwagę
wielkość
miasta) bardzo wysoka. Podobna skala zatrzymań miała miejsce jedynie w
Elblągu.[888]
Na podstawie dostępnych źródeł możemy wymienić następujące osoby
osądzone
przez Kolegium ds. Wykroczeń w Toruniu:
Małgorzata Anna Beyger - 2 miesiące
Marek Bonna - 3 miesiące
Wojciech Borodziuk - 3,5 tys. zł grzywny
Janusz Boruta - sprawa przełożona
Lucjan Bromirski - sprawa przełożona
Ireneusz Ciara - 1 miesiąc
Jolanta Ciach (obecnie: Rydecka) - uniewinniona
Andrzej Dokowski - 5 tys. zł grzywny
Jan Dokurno - 4,5 tys. zł grzywny
Wojciech Drewniak - sprawa przełożona
Wojciech Fidurski - uniewinniony
Marzenna Godlewska - uniewinniona
Janusz Janikowski - 2 miesiące
Grzegorz Kaźmierczak - 3 miesiące
Jacek Kęsy - 3 miesiące
Leszek Kucharski - 2 miesiące
Bernadetta Kuklińska - odstąpiono od wymierzenia kary
Ewa Lubawska - 2,1 tys. zł grzywny
Danuta Lewandowska - 4 tys. zł grzywny
Antoni Linowski - sprawa przełożona
Kazimierz Ludwiczak - 3 miesiące
Sławomir Marcysiak '' 5 tys. zł grzywny
Piotr Michalski - 2,1 tys. zł grzywny
Barbara Olszewska - 4 tys. zł grzywny
Ewa Peplińska - odstąpiono od wymierzenia kary
Jerzy Połowniak - 2 miesiące
Zdzisław Pruszkowski - 2 miesiące
Robert Przybylski - 5 tys. zł grzywny, nie zapłacił, w areszcie do 26 V
1982 r.
Piotr Przysiecki - sprawa przełożona
Jerzy Ptaszyński - 2 miesiące
Andrzej Rydecki - sprawa przełożona
Andrzej Sawicki - 3 miesiące
Roman Sobczak - 2,5 tys. zł grzywny
Jarosław Sołański - odstąpiono od wymierzenia kary
Grażyna Stachowska '' 3 miesiące
Mirosław Szczawiński - 3,5 tys. zł grzywny
Zbigniew Szmeichel - 3 miesiące
Aleksander Trefimiuk - 3 tys. zł grzywny
Małgorzata Trzeciak - 2 miesiące
Jacek Tunowski - 3,5 tys. zł grzywny
Maria Tunowska - 4,5 tys. zł grzywny
Dobrosław Wojtas - 3,5 tys. zł grzywny
Wojciech Zarzycki - 3 miesiące
Krzysztof Ziółkowski - 2 miesiące
Zbigniew Żuchowski - 4 tys. zł grzywny[889]
Wymieńmy jeszcze grupę osób, skazanych przez kolegia o których jednak
nie
wiadomo czy zatrzymane zostały po zajściach 1 czy 3 maja. Nie mamy też
danych o
orzeczonych wyrokach wobec następujących osób: Cezary Siwik, Piotr
Sikorski,
Piotr Rykowski, Zdzisław Grelak, Krzysztof Keczelak, Zbigniew
Wierzbicki, Henryk
Szafran, Zbigniew Orłowski, Andrzej Orłowski, Marian Szczubowski,
Tomasz Roman
Pastwa, Piotr Warat, Grzegorz Trybuł, Leszek Miechowski, Adam Neumann,
Jan
Jesionowski, Wiesław Lisiński, Andrzej Wionech, Ryszard Pawłowski,
Tomasz
Siewierski, Marek Jasewicz, Stankiewicz (imię nieznane), Krzysztof
Woźniak.[890]
Wszystko wskazuje na to, ze listy te są niepełne. Przełożenie sprawy na
później oznaczało rezygnację z trybu przyspieszonego i szansę na
łagodniejszy
wyrok (grzywnę). Zarówno 1 jak i 3 V niektórych studentów zatrzymano w
domach
lub akademikach i postawiono im zarzuty na podstawie taśm filmowych i
fotografii. Tutaj wybitną rolę w rozpoznawaniu poszczególnych osób
musieli
odegrać konfidenci działający w środowisku studenckim. Do osób
skazanych na
podstawie rozpoznania na zdjęciu należał drukarz podziemnego NZS -
Jerzy Dogiel
skazany na 2 miesiące aresztu.[891]
Kolegia wydawały wyroki bez większych oporów. Jak już wspominałem do
zatrzymanych nie dopuszczono obrońców. Rolę oskarżycieli pełnili
funkcjonariusze
MO, którzy operowali ogólnikowymi stwierdzeniami typu: Widziałem jak
oskarżony
rzucał kamieniami lub Widziałem jak oskarżony krzyczał pod adresem
milicji
''Gestapo!''.[892]
Jako, że wśród zatrzymanych i skazanych było wielu studentów, w
rektoracie UMK i w dziekanatach trwał stan pogotowia. Gromadzono dane
na temat
skazanych studentów i powiadamiano ich rodziny. Tym którzy otrzymywali
karę
grzywny pomagali koledzy organizując składki. Później składano się na
opłacenie
adwokatów podczas rozpraw odwoławczych. Pieniądze zbierali także
naukowcy.
Prof. Artur Hutnikiewicz przekazał Grażynie Łętowskiej 4 tys. zł ze
swojej
prywatnej kieszeni na pomoc represjonowanym. Zbiórkę pieniędzy na ten
cel
prowadził też o. Eugeniusz Karpiel z kościoła oo. redemptorystów.[893]
Typowe były losy studenta archeologii Leszka Kucharskiego, którego
zatrzymano, jak pamiętamy, wraz z innym studentem - Sławomirem
Marcysiakiem na
przystanku autobusowym na Bielanach. Przewieziono ich najpierw do
Komendy
Wojewódzkiej MO przy ul. Słowackiego. Tam umieszczono w dużej sali, do
której co
pewien czas przyprowadzano coraz to nowych zatrzymanych. W sali owej
spędzili
kilka godzin. Co pewien czas wchodzili do niej zomowcy, będący wyraźnie
pod
wpływem środków odurzających i wybierali osobę, którą wyprowadzali na
korytarz.
Była ona tam pałowana i bita. Kucharski miał w kieszonce koszuli
ukrytych kilka
małych ulotek. Udało mu się szczęśliwie wyrzucić je na komendzie.[894]
Następnie Kucharskiego i Marcysiaka przewieziono do Urzędu Miejskiego.
Działało tam Kolegium do Spraw Wykroczeń. Oskarżycielem był jakiś
oficer MO. Po
kilku minutach Leszek Kucharski został skazany na 2 miesiące aresztu.
Sławomir
Marcysiak dostał ''tylko'' grzywnę, gdyż kolegium wzięło pod uwagę, że
jest na IV
roku studiów i musi pisać pracę magisterską. Później przewieziono
Kucharskiego
do aresztu przy Wałach gen. Sikorskiego, gdzie spędził noc. W małej
celi (ok. 4
m2) umieszczono kilkanaście osób. Spały one na zmianę. Następnego dnia
Kucharski
został wywieziony do więzienia w Mielęcinie (dzielnica Włocławka). Tam
całe
piętro wypełniono skazanymi za udział w zajściach 1 i 3 V. Nie byli oni
mieszani
z więźniami kryminalnymi, których spotykali tylko na spacerniakach. W
celach
przebywało po 5 osób. Musieli nosić strój więzienny. Jedzenie było
marne, ale
wkrótce zaczęły docierać paczki od rodzin. Prowiant i papierosy
uwięzionym
dostarczali (w bliżej nieznany sposób) znajdujący się w tym samym
więzieniu
internowani działacze ''Solidarności''. Raz na spacerniaku doszło do
spotkania
internowanych i owych ''majowych'' więźniów. Obie grupy zaczęły wznosić
do siebie
ręce z palcami ułożonymi w znak zwycięstwa: V. Wywołało to gwałtowną
reakcję
''klawiszy'', którzy natychmiast zakończyli spacer. W więzieniu
Kucharski spotkał
dwóch innych studentów z UMK: Jacka Kęsego z chemii i Jerzego
Połowniaka z
polonistyki. Ten ostatni siedział w sąsiedniej celi, mógł się z nim
kontaktować
przez dziurę w ścianie przy umywalce. W ten sposób ''na odległość''
grali nawet w
szachy.
Tymczasem koledzy z Instytutu Archeologii podejmowali działania w celu
uwolnienia Leszka Kucharskiego. Zbierali m. in. pieniądze w celu
opłacenia
adwokata. Wspierali ich pracownicy naukowi. Apelacje do sądu okręgowego
złożyli
rodzice uwięzionego. Na rozprawie w Toruniu (20 V 1982r.) sąd uznał, że
trzy
tygodnie, które odsiedział on w więzieniu są karą wystarczającą i
Kucharskiego
zwolniono.[895]
Student chemii Jacek Kęsy, gdy ZOMO rozpraszało tłum, schronił się na
klatce
schodowej jednej z kamienic przy ulice Szerokiej. Po dłuższym czasie
zdecydował
się jednak wyjść. Gdy przechodził ulicą Szczytną zatrzymał go major
Waldemar
Śmigielski (zeznawał on później jako świadek w czasie procesu
odwoławczego) i
zawołał do swoich podwładnych: Brać go, to na pewno student. Kęsego,
wraz z
innymi zatrzymanymi, postawiono z rękami na ścianie pod gmachem banku
PKO przy
ulicy Szerokiej. Następnie zawieziono go do komendy przy ulicy
Słowackiego. Tam
był wraz z innymi więźniami bity. Potem umieszczono go w ciasnej celi w
komendzie przy ul. Bydgoskiej. Ok. godz. 3 w nocy Kęsy został
zawieziony do
Urzędu Miejskiego, gdzie kolegium skazało go na 3 miesiące więzienia.
Umieszczono go, jak pamiętamy, w więzieniu w Mielęcinie. Kęsy domagał
się
papieru, aby składać odwołanie, ale klawisze odpowiadali, że najpierw
należy
złożyć wniosek o papier i sprawa się odwlekała. Odwołanie złożyła
jednak jego
rodzina. Rozprawa rewizyjna odbyła się 20 V 1982 r. Koszty adwokata
pokryli
pracownicy Instytutu Chemii UMK (składkę przeprowadzał dr Wojciech
Czerwiński).
Podczas rozprawy major Waldemar Śmigielski twierdził, że rozpoznaje
Kęsego jako
biorącego udział w zamieszkach. Adwokatka zwróciła jednak uwagę, że w
chwili
zatrzymania oskarżony miał długie, opadające na ramiona włosy, a w
więzieniu
został krótko ostrzyżony. Wygląda więc zupełnie inaczej.[896] Warto
dodać, że
wśród widzów na procesie w pierwszym rzędzie siedział w habicie o.
Eugeniusz
Karpiel.[897] Jego obecność niewątpliwie oddziaływała mitygująco na na
sędziów.
Ostatecznie skazano Kęsego jedynie na 3000 zł grzywny.[898] Warto
dodać, że o.
Karpiel obserwował w podobny sposób także inne procesy odwoławcze.[899]
Część
osób zatrzymanych w dniach 1 i 3 V 1982 r. trafiła do więzienia w
Grudziądzu.
Zostali tam ''na powitanie'' brutalnie pobici pałkami.[900]
Warto też przytoczyć relację anonimowej studentki UMK:
Dnia 3 maja 1982 r. przed godziną 1800 szłam z koleżanką i kolegą na
akademię trzeciomajową zorganizowaną przez Uniwersytet w Auli UMK na
Bielanach.
Na placu przed Aulą było dużo milicjantów. Ludzi zaś idących na
akademie nie
było zbyt wielu. W pewnej chwili podszedł do nas patrol MO i poprosił
mnie o
pójście z nim. Pytaliśmy: dlaczego? Nie wyjaśnili. Ja zostałam
zatrzymana,
koleżance i koledze kazali stanowczo iść dalej, grożąc, że ich też
zabiorą.
Zawieźli mnie do komendy MO na ul. Słowackiego. Tam mnie
przesłuchiwali. Okazało
się, ze powodem zatrzymania mnie było to, że w klapie kurtki miałam
opornik
(nosiłam go od dłuższego czasu). Najpierw przesłuchiwała mnie jakaś
kobieta,
która pytała o opornik. Powiedziałam jej, że to biżuteria. Potem
przesłuchiwał
mnie mężczyzna. W przesłuchaniach stale wracano do opornika, pokazano
mi ulotkę,
w której ''Solidarność'' zalecała nosić opornik, tą ulotkę chciano
dołączyć do
moich akt - protestowałam. W trakcie przesłuchań milicjanci i
''esbecy'' byli
raczej urzędowo uprzejmi. W czasie, kiedy byłam w komendzie zaczęto
przywozić
ludzi. Mężczyzn na korytarzu bito. Ustawiano ich pod ścianami z
wyciągniętymi do
góry rękami i bito. Widziałam bitych mężczyzn. Słyszałam krzyki. Bałam
się
bicia. Mnie nie bito. W czasie, kiedy siedziałam w jednym z pomieszczeń
( było
nas 6 osób) wszedł milicjant z pałką, uderzył pałką w blat biurka i
krzyknął:
''Wstać chamy, buntowniki, kiedy wchodzi szef''. Wstaliśmy. Jeden młody
mężczyzna
nie wstał, został bardzo pobity. W nocy 3/4 V 1982 r. zawieziono mnie
na
kolegium. Otrzymałam wyrok - grzywnę 4000 zł. W uzasadnieniu wyroku
napisano:
-udział w nielegalnej demonstracji i noszenie odznaki zgodnie z
zaleceniami
NSZZ''.[901]
Wstrząsająca jest też relacja Zofii Wiśniewskiej zawarta w skardze do
płk
Zenona Marcinkowskiego:
Proszę o wyjaśnienie sprawy mojego syna Lecha Wiśniewskiego,
zamieszkałego
w Toruniu, ul. Żeglarska 21, m. 1. Dnia 3 V 1982 r. około godz. 20 15,
na
korytarzu mojego domu znalazło się dużo ludzi. Rozlegly się okrzyki.
Mieszkam na
parterze. Otworzyłam drzwi, żeby zobaczyć co się dzieje. Ludzi gonili
umundurowani funkcjonariusze z palkami. Zaznaczam, że nie było tam
żadnej
młodzieży, tylko ludzie starsi. Ponieważ jestem inwalidka I grupy
(chodzę o
kulach), ludzie uciekli, a ja zostałam na korytarzu. Funkcjonariusze
dopadli do
mnie, czuć było od nich alkohol, uderzyli mnie pałką po głowie,
przewrócili i
deptali po mnie. Zaczęłam krzyczeć ''ratunku'' i wówczas otworzył drzwi
mój syn
Lech i wciągnął mnie do domu, a funkcjonariusze bili go w tym czasie po
głowie i
po plecach. Nie zdążyliśmy zamknąć drzwi, kiedy wtargnęła większa grupa
funkcjonariuszy i przy mnie pobili go i usiłowali zabrać z domu. Na
moje prośby
i płacz użyli gazu łzawiącego i zabrali syna. Bili go na ulicy, syn
leżał na
środku ulicy i zasłaniał głowę, ponieważ był operowany na ucho, a oni
bili go.
Wsadzili go w samochód i wywieźli. Pojechałam do Komendy MO na ul.
Grudziądzkiej
z siostrą synowej, ponieważ sama nie mogę chodzić, odesłano mnie na ul.
Bydgoską, tam nie uzyskałam żadnej wiadomości, pojechałyśmy na ul.
Słowackiego.
Zaznaczam, że funkcjonariusze ani syna nie wylegitymowali, ani mnie
mówili, że
ma iść z nimi, tylko ciągle bili. Dowód osobisty odniosłam osobiście z
siostrą
synowej na Slowackiego. Dotąd [ 4 V 1982r.] nie uzyskałam żadnej
wiadomości o
synie, wprost przeciwnie wyśmiewano mnie i twierdzono, że sama wszystko
wymyśliłam.[902]
Lech Wiśniewski został aresztowany i rozpoczęto przeciwko niemu
postępowanie
prokuratorskie o pobicie milicjanta (!!!). Po skardze matki a zwłaszcza
po
interwencji biskupa Mariana Przykuckiego został on zwolniony z aresztu,
zapewne
jeszcze w maju. Postępowanie zakończyło się umorzeniem sprawy w dniu 10
VII 1982
r.[903]
Rodziny osób skazanych na więzienie składały odwołania do sądu
okręgowego. Szereg rozpraw odbyło się w II połowie maja i na początku
czerwca
1982 r. Jak pamiętamy 20 V 1982 r. sąd skrócił Leszkowi Kucharskiemu
czas kary
do okresu już odsiedzianego. Podobnie załatwiona została sprawa
Cezarego
Michalskiego (22 V), Cezarego Siwika (22 V), Wincentego Kmiecia (17 V),
Krzysztofa Keczelaka (24 V), Arkadiusza Sobierajskiego (15 V), Mariana
Szczubowskiego (22 V), Małgorzaty Trzeciak (20 V), Grzegorza Trybuła (
22 V), i
Grzegorza Kaźmierczaka (20 V). Janowi Wegnerowi ( 19 V), Dariuszowi
Błaszczykowi
(17 V), Jackowi Jankowskiemu (24 V), Wiesławowi Lisińskiemu (21 V),
Mariuszowi
Gajewskiemu ( 21 V), Andrzejowi Autriebowi (22 V) analogicznie
zamieniono
więzienie na 5 tys. zł. grzywny, Ireneuszowi Ciarze (26 V),
Stanisławowi
Cybulskiemu (25 V), na grzywnę wysokości 4 tys. zł. Sprawę Zdzisława
Pruszkowskiego przełożono na 4 VI 1982 r., został on jednak wypuszczony
na
wolność. Nie wiemy jaki był rezultat rozprawy, ale Pruszkowski zapewne
do
więzienia już nie wrócił. Jerzemu Połowniakowi po odwołaniu skrócono
karę z 2
miesięcy do 6 tygodni (20 V), Markowi Bonnie z 3 miesięcy do 1 miesiąca
(29 V).
Nie wiadomo jaki rezultat dały odwołania w sprawach Władysława
Jareckiego (26
V), Krzysztofa Bykowskiego (26 V).[904] Uniewinniono: Piotra
Sikorskiego (25
V), Michała Roberta Czerniaka (25 V), Jerzego Dogiela (19 V), Zbigniewa
Szymańskiego (24 V), Zdzisława Grelaka (24 V), Andrzeja Sawickiego (21
V),
Romana Spandowskiego (25 V), Andrzeja Olszewskiego (22 V), Tadeusza
Wierzbickiego (24 V), Wojciecha Kaczmarka (25 V), Mariana Popiołka (24
V),
Andrzeja Krysiaka (22 V), Jan Piotrowski (20 V), Wojciecha Zarzyckiego
(20 V),
Grażynę Stachowską (20 V), Piotra Warata (24 V), Krzysztofa Grygiela
(21 V),
Leszka Miechowskiego (24 V), Adama Neumanna (26 V), Małgorzatę Beyger
(20 V),
Andrzeja Wionecha (20 V), Ryszarda Pawłowskiego ( 25 V), Tomasza
Siewierskiego
(3 VI).[905] Po odwołaniach zwolniono także pracowników uniwersytetu:
Marcina
Kozarzewskiego (28 V) [906], Konrada Sienkiewicza jr. - (22 V - zamiana
więzienia na 5 tys. zł. grzywny) i Konrada Sienkiewicz - ojca (22 V).
Ten
ostatni został uniewinniony.[907] Co do innych spraw nie mamy niestety
wiadomości. W niektórych procesach studentów i pracowników UMK (np.
prodziekana
Konrada Sienkiewicza) uczestniczył rektor Stanisław Dembiński lub jego
zastępcy.[908] Dodajmy, że uniewinnienie przez sąd nie zawsze oznaczało
opuszczenie więziennych murów. Pracownik ''Metalchemu'' Andrzej Krysiak
został
wprawdzie uniewinniony, ale natychmiast internowano go do
Strzebielinka. Podobne
były losy Krzysztofa Grygiela i Romana Spandowskiego. Wiemy, że do
końca maja
wpłynęły 74 odwołania od wyroków kolegium. Sąd Rejonowy w Toruniu do
dnia 31 V
1982 r. rozpatrzył 59 spraw. Wydano 31 orzeczeń skazujących i 28
uniewinniających, 15 pozostawiono do rozpatrzenia w czerwcu.[909]
W jednym z numerów Kontry wydrukowano sprawozdanie z procesu
odwoławczego
studentki zatrzymanej 3 V 1982 r. i skazanej przez kolegium na 3
miesiące
aresztu. Tekst nie wymienia jej nazwiska, chodzi jednak niewątpliwie o
Grażynę
Stachowską z I roku bibliotekoznawstwa. Warto przytoczyć to ciekawe
sprawozdanie:
Relacja 1: Sprawa studentki I roku UMK oskarżonej o czynne uczestnictwo
w
nielegalnym zgromadzeniu na Starym Rynku w dniu 3 maja oraz
wykrzykiwanie haseł
o treści antypaństwowej. Na pytanie sędziego odpowiada oskarżona.
Chodzi o
skonfrontowanie tych wypowiedzi z zeznaniami składanymi w czasie
pierwszej
rozprawy, w której została skazana na 2 miesiące więzienia. Przytaczamy
kilka z
tych pytań, naświetlić bezzasadność aktu oskarżenia i czysty formalizm
jakiego
wymaga procedura sądowa:
'' '' Co oskarżona robiła w kościele?''.
Tu adwokat musiał wyjaśnić sądowi, że oskarżona była na Mszy i że jest
praktykującą katoliczką.
- '' Czy oskarżona wiedziała co w tym dniu może się stać?''. Oczywiście
odpowiedź brzmi
''Nie''.
- ''Czy nie czytała żadnych ulotek?''.
Po odpowiedzi przeczącej sędzia wyrzuca z siebie zespół wiadomości na
temat
kolportażu ulotek w akademikach, gdzie podobno ubikacje są zasypane tym
materiałem. Indagacja trwała dalej, a oskarżona twierdziła uparcie, że
nie
czytała żadnej ulotki. Teraz następuje szereg pytań o szczegóły
zachowywania się
w kościele o kolejność wykonywanych czynności. Te wszystkie pytania
prowadzą do
jednego zasadniczego:
- ''Dlaczego oskarżona nie wyszła z kościoła po Mszy?''. Zabrzmiała
szczera
odpowiedź:
''Bałam się''. Oczywiście dla tak dociekliwego sądu odpowiedź ta była
zupełnie bez
znaczenia. Zaczęła się dalsza indagacja za szczegółami naciskiem na
wielokrotnie
powtarzane pytanie:
- ''Czy oskarżona słyszała nawoływanie Milicji, aby zaprzestać
gromadzenia
się i rozejść
się?- '' ''Nie''. Kto wie, czy nie lepiej byłoby, gdyby oskarżona
słyszała te
nawoływania, jakby sąd chciał przekonać oskarżoną, że musiała słyszeć,
a więc że
słyszała. Dodatkowych kilka pytań dorzucił oskarżyciel publiczny -
milicjant w
stopniu podporucznika. Jego mimika i bezsilność wyrażona w gestach
wyraźnie
mówiła, że nie wierzy, ale przecież nie może oskarżonej nakłonić do
innych
zeznań. Za dowód winy próbuje uznać fakt, że oskarżona na poprzedniej
rozprawie
prosiła o zmianę kary więzienia na karę grzywny. A to wedle wywodów
niezbyt
biegłego w sztuce oratorskiej milicjanta, świadczy o wyraźnej winie
oskarżonej.
Następnie wzywani są kolejno świadkowie obrony. Znów sąd obraca się
wokół tych
samych problemów - ''Czy świadkowie słyszeli wezwanie milicji do
rozejścia się?''.
Jeden ze świadków słyszał, drugi nie. Oskarżyciel publiczny toczy
posępnym
wzrokiem po sali. Jest niepocieszony. Świadkowie dostarczają kilku
cennych do
obrony faktów, że widzieli oskarżoną w kościele i przy wypuszczaniu z
kościoła z
niewiadomych przyczyn została zatrzymana, kiedy im pozwolono pójść do
DS-u.
Teraz następuje mowa oskarżycielska milicjanta - wspaniała tyrada
będąca popisem
bełkotliwej oracji i nielogicznych wniosków. Spośród szeregu spraw,
które nie
tylko nie miały związku z tematem rozprawy, ale też nie mogły znaleźć
logicznego
uzasadnienia (nazwanie oskarżonej pasożytem i nierobem; wściekłość, że
oskarżona nie ogląda TV) na uwagę zasługuje uzasadnienie utrzymanie w
mocy
poprzedniego wyroku:
'' jest winna, ponieważ prosiła o zmianę kary więzienia na karę grzywny.
- jest winna, skoro w tych samych okolicznościach świadkowie nie
zostali
zatrzymani, a ona tak.
Jest to oczywisty brak oparcia oskarżenia na dowodach. Następuje
miażdżące dla
oskarżyciela wystąpienie adwokata. Obserwatorzy na sali są pewni
uniewinnienia,
co też się stało.[910]
6.Skutki toruńskich zajść w dniach 28 IV - 3 V 1982 r.
Jeszcze nocą 3 V 1982 r. odbyło się posiedzenie WKO. Rektor
UMK został na nim zobowiązany do przekazania informacji o sankcjach
podjętych
wobec studentów i pracowników ukaranych w zajściach.[911] Profesor
Dembiński
skierował więc wnioski o postępowanie wyjaśniające w sprawie studentów
skazanych w maju 1982 r. do Komisji Dyscyplinarnej. Było to działanie
jedynie
pro forma, nikt nie miał zamiaru karać owych studentów naprawdę. Ciche
instrukcje wydane przez rektorów owej Komisji Dyscyplinarnej zalecały
działać
długo i zakończyć postępowanie stwierdzeniem, że nie ma podstaw do
ukarania w
sprawie zajść.[912] Podczas rozprawy przed Komisją Leszka Kucharskiego,
obrońca
z urzędu (bliżej nieznany adiunkt z Wydziału Prawa) wygłosił gwałtowne
przemówienie, w którym nazwał oskarżenia wobec Kucharskiego bzdurą i
postępowanie umorzono. Podobnie było w przypadku innych studentów.[913]
Oczywiście takie załatwienie sprawy wywoływało święty gniew pułkownika
Zenona
Marcinkowskiego.[914] Studenci z Wydziału Prawa nie stawali przed
Komisją
Dyscyplinarną. Prodziekan Alicja Grześkowiak znalazła punkt regulaminu
studiów,
który mówił o możliwości zaniechania postępowania dyscyplinarnego wobec
studentów po przeprowadzeniu rozmowy wyjaśniającej przez dziekana.
Przeprowadziła więc takie rozmowy (oczywiście wyłącznie pro forma) i
zamknęła
sprawę.[915] Dodajmy, że po wypadkach 28 IV oraz 1 i 3 maja przywrócono
do 15 V
1982 r. godzinę milicyjną w Toruniu.[916] Na posiedzeniu WKO w dniu 8 V
1982 r.
postanowiono natomiast przystąpić do działań dyscyplinujących uczniów
LO nr 4 i
LO nr 5 w Toruniu, gdyż stwierdzono, że duża ich ilość brała udział w
rozruchach.[917]
W sumie po wypadkach 1 i 3 V zatrzymano 288 (wg. innego źrodła 294)
osób z
czego przed kolegiami postawiono wg. danych MO 221 osób. Postępowanie
karne
wszczęto wobec 6 osób. Udało się jednak ustalić jedynie 5 nazwiska
osób, które
stanęły przed sądem lub miały rozpoczęte postępowanie prokuratorskie po
majowych
wydarzeniach: Jerzy Janczarski, Jerzy Buczkowski, Marek Mrugalski,
Tadeusz Roga,
Lech Wiśniewski. Po tzw. rozmowach ostrzegawczych zwolniono 61 osób.
Kolegium do
spraw wykroczeń wydało następujące wyroki:
areszt - 79
grzywna - 102
nagana - 1
nadzór rodziców - 2
orzeczono winę i odstąpiono od wymierzenia kary - 3
przekwalifikowano na tryb zwykły - 25
uniewinniono - 9[918]
Wśród zatrzymanych, wg raportów MO było:
7 uczniów szkół podstawowych
95 uczniów szkół średnich
73 studentów
63 robotników
42 pracowników umysłowych
4 emerytów i rencistów
5 drobnych przedsiębiorców
5 innych[919]
Raporty MO zawierają też przekrój wiekowy zatrzymanych:
do lat 17 -31
w wieku 17 - 21 -139
w wieku 22 - 30 -91
w wieku 31 - 40 -26
powyżej 40 -7[920]
Jak widać wśród zatrzymanych najwięcej było ludzi młodych. Proporcje
wiekowe
wśród zatrzymanych z pewnością nie odzwierciedlają przekroju wiekowego
wszystkich uczestników zajść. Zomowcy, milicjanci i ''esbecy''
zatrzymywali bowiem
głównie ludzi młodych.
Trzeba podkreślić, że poszkodowani w zajściach 1 i 3 V 1982 r. to nie
tylko osoby skazane przez kolegia do spraw wykroczeń. Zaliczyć do nich
należy
także bliżej nieznaną liczbę pobitych i poranionych przez zomowców w
czasie
zajść i na komendach MO. Kilkanaście z nich trafiło do szpitala.[921]
Paradoksem
jest, że wśród poszkodowanych było ponoć także 36 esebków. Pozostawali
oni
wmieszani w tłum i zostali spałowani, bowiem rozgrzani (i pozostający
pod
wpływem środków psychochemicznych) zomowcy nie reagowali na hasło
rozpoznawcze:
Ratusz. W tłumie spałowano także radną Miejskiej Rady Narodowej.[922]
Przed
kościołem św. Ducha, a następnie na ''ścieżce zdrowia'' po komendą na
ul.
Bydgoskiej pobito pracownika ''Elany'' Józefa Czajkowskiego. Od tego
czasu
cierpiał on na bóle głowy, a 29 I 1984 r. zmarł na raka mózgu w wieku
47
lat.[923] Nie można oczywiście wykazać z całą pewnością związku
pomiędzy tą
śmiercią a pobiciem. Faktem jest jednak, że uraz mózgu może być
''czynnikiem
spustowym'' dla procesu nowotworowego.
Jak już pisałem, po wydarzeniach 1 i 3 V 1982 r. nastapiła fala
internowań,
którymi objęto co najmniej 36 osób.[924] Ich celem było zastraszenie
środowiska
solidarnościowej opozycji w Toruniu.
Warto jeszcze wspomnieć o jednym wydarzeniu. Dowodzący akcją na Rynku
Staromiejskim w dniu 3 V 1982 r. kapitan Szulc, jeszcze w maju 1982 r.
pechowo
złamał nogę. Gdy leżał w Szpitalu Miejskim w Toruniu, dwaj pracownicy
szpitala ''
Bogdan Zając i Władysław Tucholski, za zgodą dra Andrzeja
Kędzierskiego,
napisali mu na gipsie czerwoną farbą Za ''Solidarność''. Napis
umieszczono na
jednej z wewnętrznych warstw gipsu, wyszedł on na zewnątrz dopiero po
kilku
dniach.[925]
Po zajściach 1 i 3 V 1982 r., a także późniejszych - 13 V, wśród
zwolenników ''Solidarności'' zapanowała atmosfera ostrożnego optymizmu.
Okazało
się, że nienawiść społeczeństwa do komunistycznej dyktatury jest bardzo
głęboka
i, że zwykli ludzie gotowi są ponosić ofiary w walce o utracone
swobody. W
wywiadzie wydrukowanym w podziemnym Tygodniku Mazowsze członek RKW NSZZ
''Solidarność'' Mazowsze '' Zbigniew Romaszewski stwierdził, że należy
podjąć
przygotowania do strajku generalnego.[926] W Toruniu optymizm ten
zakłócony był
trwającym wstrząsem po brutalnych represjach podwładnych pułkownika
Marcinkowskiego. Wszyscy zastanawiali się też jaki był właściwie cel
owej
brutalności?
27 V 1982 r. ukazał się w TISie tekst zatytułowany: Wypowiedź studentów
UMK
na temat ''wydarzeń majowych''. Nie wiadomo kto był jego autorem:
1-go i 3-go maja miały miejsce w Toruniu ''zamieszki uliczne'', czyli
ataki
ze strony tzw. sił porządkowych na uczestników manifestacji.
Protestacyjny
charakter manifestacji nie może usprawiedliwić brutalnych ataków ZOMO.
1-go maja
nie bito uczestników manifestacji prosolidarnościowych nigdzie poza
Toruniem.
Efektem były przypadki ciężkiego pobicia oraz wiele wyroków ferowanych
przez
kolegia. 3-go maja ponownie zaatakowała policja, tym razem uczestników
wieczornej Mszy w kościele św. Ducha. I tym razem przygotowano grunt do
akcji .
Kolegia czekały w pogotowiu od godzin popołudniowych (podobnie jak 1
maja).
Pracowano całą noc i następny dzień. Demonstracja siły, prowokacyjne
zachowanie
się przed Mszą, brutalne bicie po Mszy '' to wkład władz do
uroczystości
trzeciomajowych.
Przyjrzyjmy się komentarzom prasowym. Usilnie udowadniano w nich, że
toruńskie zamieszki zostały wywołane przez młodzież akademicką spod
znaku NZS.
Komentarze miały wzbudzić niechęć wobec tych, na których łoży całe
społeczeństwo. Studentów przedstawiano jako anarchistów i darmozjadów.
Dołączono
także zjadliwe komentarze pod adresem kadry naukowej UMK. Minister
Spraw
Wewnętrznych przedstawiając sejmowi sprawozdanie z zajść w całej
Polsce, także w
wypadku Torunia uderzył w ten sam ton. Odbiegało to od standardowej
oceny
''wypadków'' w innych miastach. Tam głównego bohatera widziano w
młodzieży
szkolnej inspirowanej przez wrogów socjalizmu. Wydaje się, że władze
mają ściśle
określony cel przesadnie eksponując rolę studentów w wydarzeniach w
Toruniu. W
środowisku uniwersyteckim krąży wieść o wniosku komisarzy o likwidację
uniwersytetu. Nie sądzimy by celowano tak wysoko. Chodzi prawdopodobnie
o
odwołanie demokratycznie wybranych władz rektorskich i dziekańskich,
weryfikację
kadry naukowej i studentów. Fakty tymczasem świadczą przeciwko radosnej
twórczości toruńskich ''dziennikarzy''. Wśród kilkuset ukaranych za
uczestnictwo w
proteście toruńskim było 38 studentów. To tylko władza grając kartą
dziel i
rządź wyeksponowała studentów, w sobie tylko znanym celu. Nie możemy
dopuścić do
tego by udał się scenariusz, który podejrzewamy.[927]
Tekst ten, podpisany był Studenci UMK, chociaż niekoniecznie wyszedł on
spod studenckiego pióra. Jak się zdaje odpowiedź udzielona w nim na
temat
przyczyn brutalności milicji była trafna. Chodziło o zdobycie pretekstu
do
spacyfikowania uczelni nie lubianej przez lokalne władze wojskowe,
milicyjne,
partyjne i administracyjne. Uczelni, która dla tych władz była źródłem
nieustannych problemów (np. 28 IV 1982 r.). Władze istotnie nadmiernie
uwypuklały rolę środowiska akademickiego w zamieszkach, a milicja, jak
na to
wskazuje przykład aresztowania Jacka Kęsego, miała za zadanie
wyłapywanie
przede wszystkim studentów. Z drugiej strony nie można jednak
zaprzeczyć, że
studentów było wśród manifestantów bardzo wielu. Przecież 3 maja atak
ZOMO
nastąpił na ludzi wychodzących z kościoła akademickiego.
Tworząca strukturę podziemnego NZS na UMK grupa Grzegorza Górskiego i
Wojciecha Polaka wydała oświadczenie na temat wydarzeń z przełomu
kwietnia i
maja 1982 r. w 2 numerze podziemnego Pisma Akademickiego. Napisał je
Grzegorz
Górski. Oto jego fragment:
Maj 1982 roku, tak jak już wiele razy w naszych dziejach, był
manifestacją
uczuć i postaw Polaków. Tegoroczny maj to wielkie NIE naszego narodu.
NIE ''
powiedziane 1, 3, 13 maja w całym niemal kraju złu, kłamstwu,
niesprawiedliwości. I Toruń w tym majowym proteście społecznym miał
swój aktywny
współudział.
Można powiedzieć, że na naszej uczelni ten polski maj rozpoczął się już
28
kwietnia. Władza zareagowała wściekle, ale była to wściekłość bezsilna.
W
starciu z naszą solidarnością i jednością poniosła klęskę. To prawda.
Ponieśliśmy pewne straty. Wiele naszych koleżanek i kolegów
niesprawiedliwie
cierpiało w więzieniach, komendach i komitetach wskutek funkcjonowania
''praworządności ludowej''. Większość z nich wyszła z tego cało, m. in.
dzięki
pieniądzom, które zebraliśmy na opłacenie grzywien. Przeżyli oni
niewątpliwie
ogromny wstrząs psychiczny, ale w tych trudnych chwilach pomagała im
pewność, że
ich przyjaciele (i nie tylko oni) są cały czas z nimi w myślach,
rozmowach i
modlitwie.
Maj 1982 roku to oprócz wołania Polaków o wolność i prawdę, stał się
także
świadectwem żywej solidarności. Niedługo minie pół roku od
proklamowania stanu
wojennego. Co władza osiągnęła przez ten czas? Każdy mógł przekonać się
o tym
chociażby spoglądając na wydarzenia 3 Maja na Starym Rynku w Toruniu.
Jedynym
chyba sukcesem władzy było ''sprawne i szybkie rozproɳzenie
ekstremistów''.[928]
Zdziczenie funkcjonariuszy milicji objawiało się w Toruniu także w
dniach
następnych. W relacji toruńskiego robotnika czytamy:
W dniu 5 V b.r. mój syna wracał w godzinach popołudniowych ze szkoły,
wraz
z kolegą. Syn chodzi do technikum. W przejściu pod Łukiem Cezara obaj
chłopcy
zostali zatrzymani przez milicjantów, którzy kazali im pokazać
legitymacje.
Kolega syna zapomniał, że ma legitymację na piersiach, w kieszeni
koszuli i
coraz bardziej nerwowo szukał jej w torbie. Wówczas jeden z milicjantów
zdzielił
go pałką po głowie. Mój syn zapytał; ''Za co?''. Wówczas i on otrzymał
uderzenie w
twarz wraz z odpowiedzią: ''A za to!'' Po wylegitymowaniu chłopcy
zostali
puszczeni do domów. Mój syn ma od uderzenia wybite dwa przednie
zęby.[929]
Nie były to jedyne przejawy milicyjnej brutalności wobec młodzieży. W
jednym z numerów TISa czytamy:
4 maja studentka UMK Ewa Odachowska została pobita pałkami przez patrol
ZOMO podczas legitymowania na ulicy. Nie byłoby w tym nic dziwnego po
wydarzeniach w Toruniu w dniach 1 i 3 maja, gdyby nie to, że jest ona
córka
pułkownika MO, wykładowcy osławionej szkoły milicyjnej w Szczytnie.
Telefoniczna
interwencja tatusia spowodowała gorączkowe, acz bezskuteczne
poszukiwania
sprawców ego wydarzenia. Po rozmowie z szefem SB - płk [Zygmuntem]
Grochowskim
dziewczyna zaniechała roszczeń. Wszak to tatuś wyszkolił jej oprawców.
[930]
Jeszcze tragiczniejszy w skutkach incydent miał być może miejsce kilka
miesięcy później. Jego opis także znajdujemy w TISie:
Kolejną śmiertelną ofiarą stanu wojennego w Toruniu jest Jacek
Osmański,
lat 21, brutalnie pobity w dniu 1 VIII przez patrol MO podczas występu
grupy
rockowej [THE] BUDGIE. Zmarły był funkcjonariuszem MO. Na koncert
przyszedł w
cywilnym ubraniu. Zgon nastąpił w radiowozie, w drodze na
komisariat.[931]
Brak jest niestety potwierdzenia tej informacji z innych źródeł.[932]
Dnia 27 V 1982 r. wiceprokurator rejonowy w Toruniu Zbigniew Ostojski
wszczął oficjalne śledztwo mające na celu znalezienie isnpiratorów
rozruchów.[933] Szereg czynności śledczych wykonał w tej sprawie
pracownik SB -
por. Edmund Jaranowski. Przesłuchał on m. in. grupkę młodzieży (głównie
ze szkół
średnich Torunia): Wojciecha Cieszyńskiego, Marka Nasarzewskiego,
Janusza
Wąsika, Marka Łukasika, Mirosława Nowakowskiego. Rezultat owych
przesłuchań był
żaden, owi młodzi ludzie twardo oświadczali, że na Starym Miescie
znaleźli się
przypadkowo.[934] Inne czynności śledcze także nie dały rezultatu i
postępowanie
umorzono dnia 12 VI 1982 r. [935]
Elementem akcji odwetowej był proces aresztowanych za rozrzucanie
ulotek przed 1 i 3 majem: Marianny Błaszczak, Krzysztofa Łęgowskiego,
Jacka
Bonka i Grzegorza Jędryczki. Proces odbył się 12 VI 1982 r. przed Sądem
Wojewódzkim w Toruniu. Obowiązywał tryb doraźny. Złożone w sprawie jego
uchylenia zażalenia odrzucił wiceprokurator wojewódzki A. Foss.[936]
Broniły
studentów bardzo ofiarnie adwokatki: Ewa Zalewska i Małgorzata Szmidt.
Pomimo
tego Marianna Błaszczak dostała 3,5 roku, Jacek Bonk, Krzysztof
Łęgowski,
Grzegorz Jędryczka - po 3 lata. Sądowi przewodniczył prezes Sądu
Wojewódzkiego
w Toruniu - Artur Kujawa.[937] Dwaj inni sędziowie, którzy wydali wyrok
to:
Bogdan Sudolski i Zygmunt Żórawowicz. Oskarżał prokurator Jerzy
Kukowicz.[938] W
trakcie procesu doszło do charakterystycznego incydentu, o którym
wspomina
Ryszard Kozłowski w swojej książce o toruńskiej ''Solidarności'':
[Sędzia Artur Kujawa] miał zwyczaj wykraczania poza swoje obowiązki
sędziowskie i występowania w roli trybuna reżymu. Również w trakcie
wspomnianego
procesu studentów UMK sędzia Kujawa nie mógł się powstrzymać przed
wygłoszeniem
oracji do zebranej na sali publiczności, składając wiernopoddańcze
deklaracje
wobec '' jak się sam wyraził '' ''junty Jaruzelskiego''. Gdy
publiczność zareagowała
szmerem, niezrażony sędzia Kujawa zagroził, że każe salę opróżnić, a
prowodyrów
zamknąć. Można oczywiście na całą tą orację spojrzeć pobłażliwie i nie
przywiązywać do niej większej wagi, ale z drugiej strony stawiała ona
pod
znakiem zapytania niezawisłość sądu, o czym zdaje się sędzia Kujawa
zapomniał
lub po prostu czego nie był w stanie zrozumieć.[939]
Na rozprawie obecna była duża grupa studentów i pracowników naukowych.
Starali się oni dodać skazanym otuchy. Dr Maria Anna Karwowska
krzyknęła nawet
do nich: Umawiamy się na pizzę po amnestii.[940] Natomiast część z
obecnej na
sali młodzieży po odczytaniu wyroku zareagowała oburzeniem i bardzo
dosadnymi
okrzykami pod adresem sędziego Kujawy. Kilkoro spośrod owych młodych
ludzi
zostało zatrzymanych i skazanych przez kolegium do spraw wykroczeń.[941]
Dodajmy, że Tomasz Kokociński i Piotr Wiśniewski z grupy Niezależnego
Serwisu Informacyjnego opracowywali plan akcji uwolnienia czwórki
uwięzionych
studentów z gmachu sądu i wywiezienia ich z Torunia. Zlustrowali oni
szczegółowo budynek sądu i zdobyli nawet mapy sztabowe okolic Torunia,
aby po
akcji uniknąć blokady milicyjnej. Od planu jednak odstąpiono, gdyż miał
on małe
szanse powodzenia.[942]
Mariannę Błaszczak umieszczono w więzieniu w Fordonie, a studentów w
więzieniu w Potulicach. Warto dodać, że studenci złożyli pisma do
ministra
sprawiedliwości Sylwestra Zawadzkiego o przyznanie im statusu więźnia
politycznego. Prawo PRL nie przewidywało takiego statusu, a audycje
propagandowe
w okresie stanu wojennego na równi stawiały osoby rozrzucające ulotki i
np.
rozbijające kioski uliczne. 15 XI 1982 r. ppłk Bolesław Sylla, zastępca
dyrektora Okręgowego Zarządu Zakładów Karnych w Bydgoszczy
odpowiedział, że nie
nadał w ogóle biegu tej sprawie i nie wysłał podania do ministra.[943]
W szkołach toruńskich tuż po zajściach majowych, na polecenie
Kuratorium,
musiały się odbyć rady pedagogicznen na tematy ''spraw wychowawczych''.
Bardzo
ciekawy przebieg miała Rada Pedagogiczna w LO nr 5 w dniu 5 V 1982 r. w
której
uczestniczyła zastępczyni inspektora szkolnego mgr Dąbrowska. Podczas
Rady troje
nauczycieli: Hanna Tajchman, Piotr Petrykowski i Dorota Klębowska
zaprotestowali
przeciwko atakowaniu i biciu młodzieży przez oddziały ZOMO. Podczas
wystąpienia
Piotra Petrykowskiego większość nauczycieli owacyjnie przyjmowała jego
słowa.
Jeszcze tego samego dnia ktoś (nie wykluczone, że jeden z nauczycieli)
przekazał przebieg posiedzenia Służbie Bezpieczeństwa. Stanowiło to
złamanie
prawa, gdyż posiedzenia Rady Pedagogicznej są tajne. Sporządzono
obszerny
anonimowy raport zakończony znamiennymi słowami:
Zdaniem nielicznej grupy nauczycieli członków partii był to kolejny
zresztą
atak na dyrekcję szkoły, władze oświatowe, socjalizm i tych nauczycieli
tej
szkoły, którzy reprezentują odmienne od ''Solidarności'' poglądy.
Ich zdaniem jedynym i najbardziej skutecznym sposobem uzdrowienia
sytuacji
w szkole byłoby jej rozwiązanie i ewentualna ponowna rekrutacja zarówno
nauczycieli jak i uczniów. Byłaby to naturalna selekcja przede
wszystkim kadry,
a tym samym pozbycie się tych nauczycieli, którzy od dłuższego czasu
wychowują
młodzież w duchu fanatyzmu religijnego i sympatii dla ''Solidarności'',
a wrogości
wobec zasad socjalistycznego wychowania.[944]
Na szczęście sugestii tych nie zrealizowano. Dnia 9 V 1982 r.
internowano
natomiast Piotra Petrykowskiego.
Po zajściach majowych Wojewódzki Komitet Obrony nakazał nauczycielom
toruńskim pełnienie na ulicach patroli w celu legitymowania młodzieży,
odprowadzania jej do domów, ''odwiedzania'' stancji i kontrolowania
przebywającej
tam młodzieży.[945] Trzem patrolującycm nauczycielom towarzyszyć miał
milicjant.
Nauczyciele odmawiali uczestniczenia w patrolach, lub spacerowali
dwójkami
(aby uniknąć towarzystwa milicjanta), jedynie wokół swojej szkoły.
Grupa
nauczycieli zamieściła w Toruńskim Informatorze Solidarności
zdecydowany protest
przeciwko próbom zrobienia z nich szpicli i żandarmów. Wobec takiej
postawy
nauczycieli władze wkrótce zlikwidowały owe ''patrole''.[946]
Warto nieco miejsca poświęcić oddziałom ZOMO biorącym udział w
toruńskich
pacyfikacjach. W koszarach w Czerniewicach (dzielnica Torunia) było ich
zwykle
od 150 do 300. W dniach 1 - 3 V liczebność oddziałów toruńskich
wynosiła ok. 250
osób. Przywieziono jednak dodatkowo ok. 300 zomowców z Łodzi, stąd ich
ogólna
liczebność w Toruniu wzrosła do co najmniej 550, według niektórych
relacji
wynosiła nawet 700 osób. Zomowcy z Czerniewic byli zarówno
funkcjonariuszami
zawodowymi, jak i z przymusowego poboru. Ci pierwsi nie mieli
skrupułów,
cechowało ich okrucieństwo. Natomiast zomowcy z poboru traktowali
służbę jak
najgorszy koszmar. Po wypadkach 1 V 1982 r. kilku popadło w depresję
psychiczną. Gdy jednego z nich przełożony zapytał, czy jest chory, ten
odpowiedział: Nie jestem, ale jak na to patrzę to mi się rzygać chce!
Owych
kilku zomowców na akcję w dniu 3 V 1982 r. już przezornie nie wzięto.
Jak już
wspominałem, zomowcom przed akcją dawano środki psychotropowe
wywołujące
agresję. Im samym jednakże tłumaczono, że są to pigułki przeciwko
zakażeniu
bakteryjnemu. Działanie owych środków psychotropowych objawiało się nie
tylko
podczas akcji w mieście. Po powrocie do Czerniewic wyładowywali oni
nadmiar
agresji na drzewach, które pałowali pozbawiając w ten sposób kory.
Dodajmy, że
wyżywienie zomowców było bardzo dobre, jak na owe trudne czasy.[947]
Na koniec nadmieńmy, że działania milicji podczas majowych rozruchów
były
oceniane negatywnie nawet przez toruńskich działaczy PZPR. Na
poszerzonym
posiedzeniu Egzekutywy Komitetu Zakładowego PZPR w ''Elanie'' 13
spośród 14
sekretarzy oddzialiowych organizacji partyjnych potępiło działania
milicji w
dniach 1 i 3 V 1982 r. Płk Zenon Marcinkowski oceniał to jako
''naleciałości
struktur poziomych''.[948]
Kilka dni po wypadkach ktoś w toruńskiej SB wpadł zapewne na pomysł, że
centrum toruńskiego podziemia znajduje się w będącym własnością UMK
obserwatorium astronomicznym w Piwnicach. Dnia 11 V 1982 r. o godzinie
1640
zaczął się istny najazd na obserwatorium. Pozostawiony przez
pracowników
placówki wpis w księdze pamiątkowej głosi:
Około 100 - osobowa grupa pracowników Służby Bezpieczeństwa, MO i ZOMO
+
pies gruntownie zwiedziła Obserwatorium. Przyjemność przyjęcia i
oprowadzenia
Dostojnych Gości po wszystkich zakamarkach mieli
Janina Krzywdzińska Jacek Krełowski
Maciej Mikołajewski Marek Muciek
Joanna Mikołajewska Felicja Olszewska
Bogdan Wikierski Zygmunt Turło.[949]
str. gł. | |
- książka o Kwadracie - ,,Nowości'' o książce - prezentacja książki |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
- foto Beni |
|
Wojciech Polak CZAS LUDZI NIEPOKORNYCH (fragm.) | |
|
|
Marek Czachor ,,Jak zatrudniałem się na PG'' |
|
tablica Upamiętnienia
Wydarzeń 1 i 3 Maja 1982 r. (2004) |
|
Radosław Sojak, Andrzej Zybertowicz Lustracja dla chóru |
|
Konrad Turzyński - Czas przeszły dokonany - Czy wszyscy byliśmy „umoczeni”? |
|
Jakub Stein Ich troje w monitoringu |
|
procesy: - dot. Stanisława Śmigla (1980 r.) - mili-cjant: zbrodnie komuny przedawnione (1982 r.) - dot. Andrzeja Murawskiego - dot. Kazimierza Kozaka - pobicie A. Kuczkowskiej podczas internowania - dot. Artura Wiśniewskiego - walka z krzyżami w szkołach - dot. aresztu Tymcz. Prezydium ZR (1982 r.) - dot. Toralu (1983 r.) |
|
|
|
- 50 lat minęło - Pierwszy wyrok dla SB-mana |
lista Wildsteina , IPN: konfident, ubek, poszkodowany w jednym worku |
Uwaga! dla konfidentów SB |
TW ,,Andrzej" |
Dlaczego to wyszło nam inaczej |
Złota Kareta dla W. Polaka |
Łamanie prawa wyborczego przez urzędników |
Stowarzyszenie Wolnego Słowa - sprawozdanie - spotkanie po latach |
forumWpisz się do księgi gości |
od 2006.4.2. |
pobrane z FreeFind |
|