Podziemne Wydawnictwo ,,Kwadrat" - ,,Solidarność" Toruń |
I. Wprowadzenie stanu wojennego w Regionie Toruńskim. Internowania.
1. Przygotowania do wprowadzenia stanu wojennego w Regionie Toruńskim.
Władze polskie już od sierpnia 1980 r. rozpoczęły prowadzenie szereg różnorakich działań, które kontynuowane w okresie legalnego istnienia „Solidarności”, w sposób logiczny zmierzały do wprowadzenia stanu wojennego.[67] Dnia 16 VIII 1980 r. minister spraw wewnętrznych zarządzeniem nr 031/80 powołał Sztab MSW do Kierowania Operacją „Lato 80”. Szefem sztabu został wiceminister w MSW gen. Bogusław Stachura, jego zastępcami: komendant główny MO – gen. Józef Bejm i dyrektor departamentu w MSW – płk Władysław Ciastoń. [68] Parę dni później powołano odpowiednie sztaby na szczeblu wojewódzkim. Dnia 22 VIII 1980 r. komendant wojewódzki MO w Toruniu płk Zenon Marcinkowski wydał zarządzenie nr 042/80 w sprawie powołania sztabu KWMO do kierowania operacją „Lato 80”. Jego treść była następująca: W związku z narastającymi napięciami społecznymi wyrażającymi się okresowymi przerwami w pracy zakładów produkcyjnych, jednostki organizacyjne MO i SB województwa toruńskiego zintensyfikują działania mające na celu zapewnienie bezpieczeństwa, ładu i porządku publicznego na podległym terenie. Par. 1 W celu właściwej koordynacji działań w ramach operacji „Lato 80” powołuję Sztab KWMO w Toruniu w składzie: 1. Szef Sztabu – płk Zygmunt Grochowski, z-ca komendanta wojewódzkiego MO ds. Służby Bezpieczeństwa 2. Zastępcy Szefa Sztabu – płk O. Suchomski, zastępca komendanta wojewódzkiego MO ds. Służby Milicji - płk St . Nowicki, zastępca komendanta wojewodzkiego MO ds. administracyjno – gospodarczych 3. Członkowie Sztabu - ppłk Janusz Bytner, naczelnik Wydziału Inspekcji - mjr Jerzy Bronchard, naczelnik Wydziału WSK[69] - mjr J. Kosiński, naczelnik Wydziału Prewencji - mjr A. Smaga, naczelnik Wydziału Łączności - mjr Włodzimierz Bajeński, zastępca naczelnika Wydziału IV[70] - kpt. Marian Kolbowicz, naczelnik Wydziału III A[71] - kpt. Bogdan Ścisłek, naczelnik Wydziału III[72] - kpt. D. Sobiechowski, naczelnik Wydziału Ogólnego - por. W. Krasiński, naczelnik Wydziału GMT[73] 4. Sekretarz sztabu – por. Ryszard Graszek, starszy inspektor Wydziału WSK Par. 2 Zadaniem sztabu jest: - ocena aktualnej sytuacji w województwie w oparciu o napływające meldunki, informacje z jednostek MO i służb KWMO - bieżące informowanie Komendanta Wojewódzkiego MO o stanie porządku i bezpieczeństwa w województwie, wydanych przez sztab zaleceniach i rozkazach kierownikom jednostek i służb KWMO, w zakresie dzialań w ramach operacji „Lato 80”, - współdziałanie z właściwymi organami i władzami w niezbędnym zakresie dla utrzymania ładu i porządku publicznego w województwie, - dysponowanie w zależności od potrzeb etatowymi i nieetatowymi oddziałami zwartymi MO, - powoływanie do udziału w pracach sztabu innych nie wymienionych w paragrafie i funkcjonariuszy KWMO i jednostek terenowych, - wprowadzenie niezbędnych dyżurów i zmian czasu pracy w jednostkach terenowych i ogniwach służbowych KW MO. Par. 3 Dla zapewnienia właściwej organizacji dopływu informacji z rozpoznania operacyjnego, analizy ich wykorzystania – powołuję przy sztabie kierowania KWMO zespół Informacyjno – Sprawozdawczy w składzie: Kierownik zespołu – kpt. D. Sobiechowski, naczelnik Wydziału Ogólnego - ppor. Henryk Misz, starszy inspektor zastępcy komendanta wojewódzkiego MO ds. SB - ppor. Bolesław Sprengiel, starszy inspektor Wydziału Inspekcji - por. P. Pierzkalski, radca prawny Par. 4 Do obowiązków zespołu Informacyjno – Sprawozdawczego należy przede wszystkim: - zbieranie, analizowanie i przetwarzanie informacji o sytuacji polityczno – operacyjnej, stanie bezpieczeństwa i porządku publicznego w województwie w okresie realizacji zadań w ramach operacji „Lato 80”. - przekazywanie potwierdzonych informacji Kierownictwu i sztabowi KWMO, celem podejmowania niezbędnych decyzji i przedsięwzięć, stosownych do aktualnej sytuacji w województwie, - opracowywanie informacji i meldunków sytuacyjnych dla potrzeb MSW, KGMO, Kierownictwa KWMO oraz instancji partyjnych i władz administracyjnych województwa. [...][74] Operacja „Lato 80” trwała w województwie toruńskim (podobnie jak w całej Polsce) aż do wprowadzenia stanu wojennego. W jej ramach prowadzono rozpoznanie funkcjonowania na terenie województwa NSZZ „Solidarność” i NSZZ RI „Solidarność”, Niezależnego Zrzeszenia Studentów i innych ugrupowań niezależnych, a także tzw. struktur poziomych PZPR oraz Kościoła katolickiego. Szczególny nacisk kładziono sytuację dużych zakładach pracy i na UMK. Analizowano też działalność poszczególnych opozycjonistów, szczególną uwagę zwracając na działaczy tzw. opozycji przedsierpniowej i ich wpływ na toruńską „Solidarność”. Duże zainteresowanie budziły np. postacie Wiesława Cichonia, Marka Beraka, Stanisława Śmigla. Wiele energii poświęcano na inwigilację sztandarowej postaci struktur poziomych – Zbigniewa Iwanowa. W ramach operacji badano też uważnie działalność Toruńskiego Komitetu Obrony Więzionych za Przekonania oraz Toruńskiej Oficyny Niezależnej (TON). Sztab Wojewódzki operacji prognozował rozwój sytuacji społeczno – politycznej w regionie oraz planował przedsięwzięcia neutralizujące wpływy „Solidarności” i innych ugrupowań niezależnych.[75] W czerwcu 1981 r. planowano np. prowadzić aktywne rozpoznanie elementów wrogich i umacniać się wśród nich osobowymi i technicznymi środkami rozpoznania. Zamierzano też wyselekcjonować obiekty stanowiące największe zagrożenie dla stabilizacji społeczno – politycznej i poddać aktywnemu rozpracowaniu osoby prowadzące w nich wrogą działalność. Planowano również w ramach prowadzonych działań neutralizujących przygotować ludzi do zabierania głosu na zebraniach „Solidarności” w celu temperowania wrogich i ostrych wystąpień, a także przygotowywać osoby spośród duchowieństwa katolickiego, które będą wpływały uspokajająco na poczynania „Solidarności”. W ramach operacji czyniono również bezpośrednie przygotowania do wprowadzenia stanu wojennego w Polsce. Szykowano akcję internowań poprzez m. in. sporządzanie i aktualizowanie listy osób przeznaczonych do internowania (akcja „Wiosna” – zob. podrozdział następny). Przymierzano się do różnorodnych operacji w warunkach stanu wojennego, przygotowywano plan zakwaterowania jednostek ZOMO na poligonie wojskowym w Toruniu.[76] Jeszcze w listopadzie 1980 r. podjęto przygotowania do zdeponowania broni palnej pozostającej w dyspozycji osób prywatnych oraz LOK, szkół i instytucji. Także w listopadzie 1980 r. poczyniono starania w celu zorganizowania rozdziału pomiędzy funkcjonariuszy broni długiej z zapasów magazynowych.[77] W roku 1981 przygotowywano szereg akcji, których nazwy zaczerpnięto ze świata roślinnego. Akcja „Klon” polegała na przeprowadzaniu, już po wprowadzeniu stanu wojennego, rozmów z osobami prowadzącymi działalność opozycyjną. W trakcie rozmowy należało nakłonić daną osobę do podpisania oświadczenia o zobowiązaniu do przestrzegania porządku prawnego (tzw. deklaracji lojalności). Należało też próbować zwerbować rozmówcę jako konfidenta SB. W razie stwierdzenia, że opozycjonista nie zaprzestanie swojej działalności można było go internować. Wykazy osób przeznaczonych do rozmów ostrzegawczych sporządzono w województwie toruńskim już 11 II 1981 r. Były one uaktualniane jesienią 1981 r.[78] Czyniono też przygotowania do operacji o kryptonimie „Malwa”, przemianowanej potem na „Jodłę”, a w końcu na „Azalię”. Miała ona polegać na opanowaniu środków łączności i wyłączeniu telefonów. Plan przeprowadzenia tej operacji w województwie toruńskim był gotowy 25 X 1981 r. Ustalono m. in. wykaz linii telekomunikacyjnych kablowych i napowietrznych wymagających ochrony w postaci ich patrolowania. Przygotowano schematy łączności, wytypowano zaufane osoby spośród personelu Wojewódzkiego Urzędu Telekomunikacyjnego, przygotowano pododdziały wojska i milicji oraz sprzęt do przeprowadzenia zadań. Dnia 18 IX 1981 r. gotowy był plan unieruchomienia i zabezpieczenia łączności wojewódzkiej i międzymiastowej.[79] Sporządzono też plan przejęcia systemu łączności radiowej w zakładach pracy, a także poligrafii zakładowej.[80] Dla jasności dodajmy, że w grudniu 1981 r. kryptonimem „Jodła” nazwano przygotowywaną akcję internowań. W odniesieniu do siedziby toruńskiego Zarządu Regionu „Solidarności” oraz siedzib podregionów przewidziano specjalną akcję „Skorpion” w celu przejęcia znajdujących się tam urządzeń i materiałów poligraficznych oraz wszelkich dokumentów. Dnia 18 IX 1981 r. powołano zespoły, które miały przeprowadzić akcje w Toruniu (także w siedzibie NSZZ RI), Grudziądzu, Nowym Mieście Lubawskim, Chełmnie, Golubiu – Dobrzyniu, Łasinie, Wąbrzeźnie, Kowalewie Pomorskim, Chełmży i Brodnicy. Zespołom nakazano zaopatrzyć się w łomy i wiertarki do otwierania kas pancernych.[81] Opracowano też szczegółowe plany zajęcia lokali Komisji Zakładowych „Solidarności” w ważniejszych zakładach pracy (np. obiektach PKP i PKS w Toruniu i Grudziądzu).[82] Zakładano, że może dojść do zamieszek i rabowania żywności opracowano plany ochrony „obiektów żywnościowych”. Przygotowano więc także plan operacyjnego oddziaływania na kontrolowane środowiska w zakresie wyciszania niekorzystnych nastrojów społecznych na wypadek zagrożenia.[83] Powołano organa do cenzury przesyłek pocztowych, korespondencji telekomunikacyjnej (telegramy, teleksy) i do kontroli rozmów telefonicznych.[84] Przygotowano zespoły funkcjonariuszy MO i SB do przeprowadzenia internowań,[85] wytypowano prywatne samochody funkcjonariuszy, które planowano „zmobilizować” do celów służbowych.[86] Zadbano nawet o przygotowanie wniosków skierowanych do I sekretarza KW PZPR Edmunda Hezy o wyrażenie zgody na internowanie członków PZPR.[87] Sporządzono wykazy uzbrojenia, informacje na temat zapasów paliw płynnych.[88] W dokumentach stan wojenny określony jest jako „okres W”. Koncepcja ćwiczebna jego wprowadzenia, zrealizowana jak się zdaje bez większych zmian, zakładała, że w momencie ogłoszenia alarmu dla kierownictwa Komendy Wojewódzkiej MO (skądinąd wiemy, że miało to nastąpić na hasło „Synchronizacja”) zarządza ono alarm o kryptonimie „Gama” dla wszystkich jednostek i funkcjonariuszy. Następnie miało nastąpić uruchomienie sztabu operacyjnego, za którego pracę odpowiedzialny był ppłk Jerzy Bronchard. Po analizie sytuacji, osiągnięciu gotowości przez jednostki kierownicze (w ciągu pół godziny) powinna się odbyć odprawa z naczelnikami wydziałów Komendy Wojewódzkiej MO. Tam miała być podana im godzina wprowadzenia stanu wojennego (godzina X). Zakładano, że w ciągu 2 godzin 90% stanu Komendy Wojewódzkiej i Komend Miejskich osiągnie gotowość. Następnie powinna zostać przeprowadzona akcja internowań i wywiezienia zatrzymanych do ośrodków odosobnienia. Zakładano też, że oddziały milicji powinny wykonywać po wprowadzeniu stanu wojennego następujące czynności: - aktywne patrolowanie, wspólnie z jednostkami LWP rejonów zagrożonych[...], - rozwinięcie na bazie Wydziału Kryminalnego i Dochodzeniowo – Śledczego akcji poszukiwawczej [osób przeznaczonych do internowania], - przystąpienie do wzmocnionej ochrony obiektów polityczno – administracyjnych, ewentualnej blokady określonych rejonów i obiektów, - ocena sprawności zaplecza kwatermistrzowsko – wyżywieniowego – wykona Wydział Inspekcji, referuje ppłk [Janusz] Bytner, - uruchomienie punktu informacyjnego dla rodzin [zapewne osób internowanych] na bazie Sekcji Skarg (ul. Grudziądzka), - zabezpieczenie rodzin emerytów i rencistów.[89] Pewne siły przewidywano więc do wzmocnionej ochrony obiektów własnych MO (komendy, komisariaty), budynków gdzie miały siedzibę instancje partyjne i władze administracyjne, niektóre stacji radiowych i obiektów telekomunikacyjnych, „obiektów gospodarki żywnościowej i komunalnej”. Do wykonywania tych zadań przewidziano 2312 funkcjonariuszy MO, w tym 108 kobiet, a także 450 żołnierzy. Żołnierzy zamierzano użyć do ochrony owych rozmaitych obiektów w Toruniu i innych miastach województwa.[90] Powołano też specjalne grupy spośród milicyjnych emerytów i rencistów do samoobrony i ochrony rodzin funkcjonariuszy MO i SB. Mieli oni współdziałać z patrolami wojskowymi pilnującymi tzw. bloków milicyjnych i wojskowych. W Toruniu 6 pododdziałów samoobrony dla poszczególnych dzielnic miasta liczyło 99 funkcjonariuszy. Odpowiednie pododdziały powołano też w Grudziądzu, Chełmnie, Brodnicy, Golubiu – Dobrzyniu, Nowym Mieście Lubawskim i Wąbrzeźnie. [91] Jak więc widzimy przygotowania do wprowadzenia stanu wojennego czynione przez Komendę Wojewódzką MO w Toruniu były bardzo intensywne. Z braku dokumentów dużo mniej wiemy na temat roli wojska w tych przygotowaniach. 2. Przygotowania do internowań w Regionie Toruńskim Dekret Rady Państwa z dnia 12 XII 1981 r. o stanie wojennym jako środek prewencyjny przewidywał internowanie. Jego artykuł 42, par. 1 mówił: Obywatele polscy mający ukończone lat 17, w stosunku do których ze względu na dotychczasowe zachowanie się zachodzi uzasadnione podejrzenie, że pozostając na wolności nie będą przestrzegać porządku prawnego albo prowadzić będą działalność zagrażającą interesom bezpieczeństwa lub obronności państwa, mogą być internowani na czas obowiązywania stanu wojennego w ośrodkach odosobnienia.[...][92] Artykuł 43 dekretu przewidywał, że decyzje o internowaniu wydaje odpowiedni komendant wojewódzki Milicji Obywatelskiej.[93] Szczegółowe zasady w sprawach o internowanie regulowało rozporządzenie Rady Ministrów z dnia 12 XII 1981 r. oraz rozporządzenie ministra sprawiedliwości Sylwestra Zawadzkiego z dnia 13 XII 1981 r.[94] Ten ostatni dokument zawierał ważne stwierdzenie, że do czasu wydania rozporządzenia w sprawie regulaminu pobytu internowanych w ośrodkach odosobnienia stosuje się odpowiednio przepisy tymczasowego regulaminu wykonywania tymczasowego aresztowania. Zarządzeniem Centralnego Zarządu Zakładów Karnych Ministerstwa Sprawiedliwości zostało utworzonych 46 ośrodków internowania.[95] W rzeczywistości było ich nawet więcej.[96] Układanie list internowanych, podobnie jak przygotowywanie stanu wojennego rozpoczęto już jesienią 1980 r. Dnia 31 XII 1980 r. Biuro Śledcze MSW skierowało do ministra spraw wewnętrznych notę zawierająca statystykę osób wyznaczonych do internowania. Było ich 12901. Przygotowywano też akty prawne i typowano odpowiednie zakłady karne na miejsca odosobnienia dla internowanych. Operacja internowania miała kryptonim „Wiosna”, rozpocząć ją miano na hasło „Brzoza 81”. Do lutego 1981 r. akcja Wiosna była całkowicie przygotowana. Później kryptonim akcji internowań uległ zmianie na: „Wrzos” (w Toruniu zapewne w październiku lub listopadzie 1981 r.), następnie zaś na „Jodła” (1 XII 1981 r.) [97] Rzecz ciekawa, że w ramach akcji „Jodła” zamierzano w drugim jej etapie doprowadzić do takiej manipulacji „Solidarnością”, żeby uczynić z niej związek możliwy do zaakceptowania przez system. Jak się okazało nastroje odmowy wśród działaczy „Solidarności” pozostających na wolności uniemożliwiły realizację tego planu.[98] Jeżeli chodzi o województwo toruńskie to pierwszy znany dokument dotyczący internowań pochodzi z lutego 1981 r. Dnia 14 II 1981 r. naczelnik Wydziału Śledczego KW MO w Toruniu ppłk Eugeniusz Gawroński i mjr H. Fabiszewski podpisali pismo pt. Ocena realizacji akcji Wiosna. Zatwierdził je zastępca komendanta wojewódzkiego MO ds. SB płk Zygmunt Grochowski.[99] Z pisma wynika, że w dniu 3 II 1981 r. przystąpiono w Toruniu do przygotowań do akcji „Wiosna”. W ich wyniku wytypowano z całego województwa 168 osób do internowania (w tym 8 kobiety). 113 osoby pochodziły z Torunia, pozostałych z innych miejscowości województwa. Rzecz ciekawa, że do internowania przewidywano w tym czasie 40 recydywistów kryminalnych. Podobnie było w całej Polsce.[100] Był to typowy chwyt propagandowy, który miał w oczach społeczeństwa postawić na równi kryminalistów i działaczy opozycji. W Toruniu akcję internowań miało przeprowadzić 71 zespołów w składzie 3 – 6 funkcjonariuszy. Jako miejsce internowań przewidywano Zakłady Karne w Mielęcinie (dzielnica Włocławka), i Potulicach oraz areszt w Chełmnie. Pierwsza znana lista osób przeznaczonych do internowania z regionu Toruńskiego pochodzi z 4 II 1981 r. Znalazły się na niej następujące osoby: Stanisław Śmigiel, Krystyna Antowska – Śmigiel, Emilia Karolewska, Jan Szejka, Janina Ochojska, Andrzej Chatłas, Jacek Partyka, Zbigniew Nowek, Piotr Jankowski, Wojciech Wrzecionkowski, Bogusław Maciągowski, Andrzej Huniewicz, Wiesław Janowski, Donata Trapkowska, Józef Bartłomiej Karabin, Bolesław Niklaszewski, Andrzej Wiskirski, Krystyna Kuta, Szczepan Gałczyński, Marian Kallas, Janusz Piotrowski, Grzegorz Pawlak, Robert Ziemkiewicz, Jacek Kalas, Andrzej Olszewski, Jerzy Matyjek, Andrzej Tyc, Sylwester Kabat, Jan Wyrowiński, ks. Władysław Wołoszyn, Marek Berak, Alfred Chylarecki, Zbigniew Iwanów, Kazimierz Karwowski, Teofil Kowalkowski, Andrzej Sobkowiak, Jan Sypek, Kazimierz Staniszewski, Henryk Tęgowski, Andrzej Trombala, Aleksander Zakrzewski, Jerzy Krauze, Adolf Liebersbach, Jacek Stankiewicz, Krzysztof Grygiel, Jerzy Kościołowski, Czesław Litwinowicz, Andrzej Żłobecki, Norbert Bogaczyk, Henryk Chyży, Maria Czerwińska, Krystian Jankowski, Hieronim Żórański, Jan Luberta, Andrzej (właść.: Kazimierz) Madrak, Roman Pietrzak, Ryszard Rolbiecki, Zbigniew Smykowski, Andrzej Witkowski (nie mylić z działaczem „Solidarności” o tym samym imieniu i nazwisku), Henryk Markowski, Włodzimierz Maziak, Jerzy Popaszkiewicz, Stanisław Tokarski, Andrzej Góralski, Jan Olszewski, Idzi Wróblewski, Kazimierz Zblewski, Kazimierz Jarząbek, Tomasz Niejadlik, Jerzy Sypniewski, Gerard Piechocki, Eligiusz Tomaszewski, Marian Łada, Zdzisław Zakrzewski, Józef Skrzek, Janusz Neuman, Ryszard Grzesiak, Jan Wysocki, Piotr Jazel, Alfons Wiśniewski, Ryszard Józefiak, Edward Strzyżewski, Wiesław Cichoń, Stanisław Liczkowski, Zbigniew Borowski, Ireneusz Chojnacki, Andrzej Bania, Eugeniusz Świderek, Wiesław Jankowski, Stefan Olszewski, Jerzy Olszewski, Stanisław Ratkie, Stefan Czyżniewski, Michał Jackiewicz, Aleksander Składanowski, Przemysław Zell, Andrzej Krauze, Jerzy Kruczyński, Jan Wołowski, Czesław Cyganek, Jan Gniewkowski, Andrzej Kałamaja, Mieczysław Kukuła, Konrad Olstowski, Benedykt Zawada, Wiesław Zembrzuski, Jerzy Przybylski, Janusz Bucholc, Janusz Duszyński, Brunon Nagel, Edmund Zadrożyński, Jerzy Jasiński, Julian Machalski, Włodzimierz Wawrzyniak, Jan Cepin, Marian Kordowski, Mieczysław Wojtowicz, Jan Ziemiński, Stanisław Król, Wacław Szramowski, Zdzisława Meller, Michał Leszczyc–Grabianka, Józef Witkowski, Wiesław Wiwatowski, Wacław Witt, Henryk Lewitzki, Jan Jeda, Krystyna Misiak.[101] Kolejną uaktualnioną listę sporządzono 30 VI 1981 r. Nie było już na niej następujących osób: Alfreda Chylareckiego, Jerzego Krauze, Henryka Chyżego, Henryka Markowskiego, Włodzimierza Maziaka, Jerzego Popaszkiewicza, Eligiusza Tomaszewskiego, Mariana Łady, Zdzisława Zakrzewskiego, Ireneusza Chojnackiego. Zapewne nieco później skreślono z niej odręcznie jeszcze trzy osoby: ks. Władysława Wołoszyna, Błażeja Wierzbowskiego, Kazimierza Jarząbka. Na liście pojawiły się też nowe osoby: Zygmunt Lewicki, Stanisław Cudziło, Zygmunt Raba, Alojzy Modrzyński, Eugeniusz Feldman, Ludwik Szram, Jerzy Wajsgerber. Później, zapewne po regionalnych wyborach w NSZZ „Solidarność, które zakończyły się 4 VII 1981 r., dopisano: Krystynę Sienkiewicz, Alicję Kuczkowską, Antoniego Stawikowskiego, Jerzego Wieczorka, Stanisława Wajsgerbera.[102] Na liście z 19 IX 1981 r. z adnotacją „wyeliminowany” (co oznaczało odstąpienie od zamiaru internowania) odnotowano następujące nazwiska: Jan Szejka, Janina Ochojska, Andrzej Chatłas, Jacek Partyka, Wojciech Wrzecionkowski, Bogusław Maciągowski, Andrzej Huniewicz, Donata Trapkowska, Józef Bartłomiej Karabin, Marian Kallas, Janusz Piotrowski, ks. Władysław Wołoszyn, Alfred Chylarecki, Kazimierz Karwowski, Jan Sypek, Kazimierz Staniszewski, Jerzy Kościołkowski, Czesław Litwinowicz, Andrzej Żłobecki, Norbert Bogaczyk, Henryk Chyży, Maria Czerwińska, Andrzej Witkowski, Błażej Wierzbowski, Idzi Wróblewski, Kazimierz Jarząbek, Jerzy Sypniewski, Alojzy Modrzyński, Ryszard Grzesiak, Jan Wysocki, Piotr Jazel, Ryszard Józefiak, Edward Strzyżewski, Stanisław Liczkowski, Zbigniew Borowski, Andrzej Bania. Nieco później skreślono z listy odręcznie jeszcze dwa nazwiska: Jana Gniewkowskiego i Henryka Tęgowskiego.[103] Można się domyśleć, że z internowania owych osób zrezygnowano z rozmaitych powodów. I tak np. Janina Ochojska i Andrzej Chatłas ukończyli studia, więc zapewne zakładano, że nie będą kontynuować swojej aktywności, związanej w dużym stopniu z uczelnią. Edward Strzyżewski przestał być szefem Regionu Toruńskiego „Solidarności”, Jacek Partyka (działacz NZS) poważnie zachorował. Doc. Marian Kallas uznany został za osobę niebezpieczną dla władz ze względu na jego działalność w tzw. strukturach poziomych PZPR. Gdy struktury owe latem 1981 r. straciły na znaczeniu uznano, że nie ma potrzeby internowania tego naukowca. Ostatecznie jednak Marian Kallas został internowany, gdyż tuż przed stanem wojennym zaangażował się w tworzenie Klubów Rzeczypospolitej Samorządnej, na których powstanie władze ówczesne zareagowały w sposób wręcz histeryczny. Zrezygnowano także z internowania większości osób o przeszłości kryminalnej. Do listy wrześniowej dodano też szereg osób, których nie było na listach poprzednich: Bożenę Chrystyniak, Stanisława Świątka (oboje byli dziennikarzami toruńskich „Nowości”), Grzegorza Lorczyka, Małgorzatę Gierlikowską, Henryka Kapsę, Józefa Domiana, Grzegorza Łukiewskiego, Ryszarda Cymermana, Marka Obuchowicza, Kamila Matuszewskiego, Tomasza Szałeckiego, Tadeusz Srokę, Zbigniewa Ankiersztajna, Janusza Murowickiego.[104] Wnioski o internowanie konkretnych osób pisali naczelnicy wydziałów KW MO. Z Wydziału II (kontrwywiad) był to ppłk Zenon Liczka, lub jego zastępca Ryszard Matys; z Wydziału III (zajmował się środowiskami naukowymi, twórcznymi, szkolnictwem i służbą zdrowia) - kpt. Bogdan Ścisłek i jego zastępca ppor. Andrzej Kaczyński; z Wydziału III A, wkrótce przemianowanego na V (zakłady pracy) – kapitan, następnie major Marian Kolbowicz i jego zastępcy ppor. Grzegorz Lewandowski, por. Janusz Hejnowicz, por. Kazimierz Cyzman; z Wydziału IV (Kościół i wieś) – ppłk E. Molenda i jego zastępca kpt. R. Bosowicz.[105] Ostateczną decyzję o internowaniu podejmował płk Zenon Marcinkowski. Lista osób przeznaczonych do internowania z 19 IX 1981 r. nie była ostateczna. W sumie w grudniu 1981 r. i w styczniu 1982 r. internowano z regionu toruńskiego co najmniej 170 osób. Wszystko wskazuje jednak na to, że część decyzji o internowaniu podjęto już podczas stanu wojennego, tuż przed świętami Bożego Narodzenia. Także lista z którą wyruszono w nocy 12/13 XII 1981 r. (nieznana nam) była nieco odmienna od listy z 19 IX 1981 r. Zrezygnowano znowu z internowania niektórych osób, dodano natomiast dużą liczbę nowych. Zagadnienie liczebności internowanych w poszczególnych regionach „Solidarności” jest jeszcze słabo przebadane. Dlatego porównanie Regionu Toruńskiego z innymi regionami „Solidarności” lub województwami może być jedynie cząstkowe. Ogółem w latach 1981 – 1982 przez obozy internowanych przewinęło się ok. 215 osób z Regionu Toruńskiego (przypomnijmy identycznego z województwem toruńskim), liczącego ok. 609 tys. mieszkańców (dane z 30 VI 1981 r.). Dla porównania z województwa wrocławskiego (1071 tys. mieszkańców) internowano aż 1557 osób[106], czyli nawet uwzględniwszy ilość mieszkańców – kilkakrotnie więcej. Więcej osób internowano też relatywnie z województwa katowickiego. Wprawdzie było ono przeszło 6 razy liczebniejsze od toruńskiego (3704 tys. mieszkańców), ale internowano z niego 1960 osób[107] (być może nieco mniej bo w liczbie tej uwzględnione są zapewne też osoby ukrywające się), a więc przeszło 9 razy więcej niż w Regionie Toruńskim. Dużo mniejszy pod względem liczby mieszkańców Region Podbeskidzie (województwo bielsko - bialskie – 235 tys.) miał internowanych więcej niż Region Toruński, bo aż 232.[108] Mniej działaczy niż w Regionie Toruńskim internowano w Regionie Częstochowskim (188 osób)[109] liczącym 747 tys. mieszkańców. Region Białostocki, o zbliżonej do Regionu Toruńskiego liczbie mieszkańców (639 tys.) miał do kwietnia 1982 r. tylko 58 internowanych.[110] Wszystko wskazuje więc na to, że pod względem ilości internowanych Region Toruński należał do regionów poddanych średnim represjom. Rzeczą charakterystyczną jest, że zaangażowanie niektórych osób internowanych w Regionie Toruńskim, jako działaczy „Solidarności” było zupełnie przeciętne. Działania represyjne wobec nich wynikały zapewne z nadgorliwości szefa toruńskiej milicji płk Zenona Marcinkowskiego. Błędnym posunięciem, z punktu widzenia władz, było internowanie kilku mężczyzn o przeszłości kryminalnej. Niektórzy z nich związali się z „Solidarnością” podziemną i brali udział w kolportażu ulotek. Dodajmy, że dnia 4 lutego mjr Edward Pietkiewicz, zastępca Komendanta Wojewódzkiego MO ds. Służby Milicji zatwierdził Załącznik do planu internowań osób przez KW MO w Toruniu.[111] Była to szczegółowa instrukcja logistyczna ustalająca trasy przewozu internowanych, punkty zborcze, rodzaje pojazdów, które zostaną wykorzystane. Listy osób przeznaczonych do internowania zawierały dokładnie wymienione nazwiska funkcjonariuszy, którzy mieli brać udział w akcjach oraz numery rejestracyjne samochodów. Na czele grupy (jak pamiętamy 3 – 6 osobowej), która miała przeprowadzić internowanie danego działacza stał zazwyczaj oficer MO lub SB. Przewidywano użycie samochodów służbowych milicji, ale także samochodów prywatnych rozmaitych funkcjonariuszy. W tym ostatnim przypadku kierowcami owych samochodów w czasie akcji mieli być ich właściciele. Stąd na liście osób przeznaczonych do internowania z 19 IX 1981 r., jako kierowcy mający przewozić zatrzymanych działaczy występują wysocy rangą oficerowie toruńskiej ( i okolicznej) milicji i SB: mjr B. Jędrzejewski, ppłk Henryk Misiun, kpt. Z. Ochmański, mjr E. Zedler, mjr H. Cieszyński, ppłk Janusz Bytner, mjr Włodzimierz Bajeński, kpt. G. Michniewicz, ppłk H. Wątroba, kpt. J. Ira, mjr J. Baranowski, mjr S. Rosiński, kpt. E. Zopiec. Wykorzystano też prywatne auta kilku podoficerów.[112] 3. Akcja wojskowo – milicyjna w nocy 12/13 XII 1981 r. W dniu 12 XII 1981 r. po przekazaniu do Komendy Wojewódzkiej w Toruniu hasła: „Synchronizacja” został ogłoszony alarm o kryptonimie „Gama”. Stało się to ok. godziny 1600.[113] Pierwsze internowania miały miejsce już ok. 2230. O tej godzinie funkcjonariusze zaczęli się dobijać do drzwi działaczki „Solidarności” w służbie zdrowia – Krystyny Sienkiewicz. Już ok. godziny 2100 wyłączono jej telefon.[114] Akcja internowań (którą opisujemy w podrozdziale następnym) pełna parą ruszyła tuż przed godziną 2400.. Oprócz internowań podjęto inne działania. Przede wszystkim oddziały ZOMO wkroczyły do siedziby Zarządu Regionu „Solidarności” w Toruniu, przy ul. Mickiewicza dewastując i niszcząc ją w środku. Wyłamano wszystkie wewnętrzne drzwi. Niektóre z nich były zastawione szafami (pełnymi papierów), a wejścia do pokojów prowadziły poprzez drzwi z innych pomieszczeń. Zomowcy nie zastanawiali się nad tym i przerąbywali się przez szafy. Nie zwrócili też uwagi na fakt, że komplet kluczy wisiał sobie spokojnie w gablotce. Połamano też inne meble, porąbano teleksy, rozsypano wszelkie papiery, butami pognieciono aparaty telefoniczne, kable ze ściany wyrywano razem z kawałkami tynku. Zomowcy zniszczyli też zupełnie zgromadzone w siedzibie Zarządu Regionu paczki z żywnością, przysłane z Francji. Czekały one na dystrybucję. Po kilku dniach do siedziby Zarządu Regionu przywieziono internowanego już w Potulicach dyrektora toruńskiej WSS „Społem” – Zbigniewa Muchlińskiego. Miał on ocenić czy produkty te nadają się do sprzedaży w sklepach. Muchliński stwierdził jednak, że nadają się one tylko na paszę.[115] Zdemolowano też siedzibę NSZZ RI „Solidarność” przy ul. Prostej w Toruniu oraz biura niektórych podregionów. Warto dodać, że w podobny sposób niszczono siedziby „Solidarności” i znajdujące się w nich mienie w wielu miastach Polski.[116] W budynku „Cukrowni Toruńskich” od kilku tygodni trwał strajk rolników indywidualnych, zorganizowany przez NSZZ RI „Solidarność”. Na czele Komitetu Strajkowego stał Antoni Łapczyński. Jeszcze w nocy 12/13 XII 1981 r. do rolników dotarły informacje o akcji milicyjnej w Toruniu. Na powielaczu została wydana ulotka opisująca zatrzymania i zdemolowanie siedziby Zarządu Regionu. Ulotka podpisana była: „Wojewódzki Komitet Strajkowy NSZZ RI Solidarność”. Egzemplarze ulotki rozprowadzili nad ranem po toruńskich kościołach, zachodzący do budynku „Cukrowni Toruńskich” studenci.[117] Owej feralnej nocy studentów przebywających wraz z rolnikami było zresztą kilkunastu. W budynku był też przedstawiciel „Solidarności” pracowniczej – Ryszard Mueller z „Metronu”. Około godziny 500 rano otoczono budynek, a przed godziną 600 wezwano uczestników strajku do wyjścia. O godzinie 6 rano nastąpił szturm ZOMO na strajkujących chłopów.[118] Ryszard Kozłowski pisał: Po otoczeniu budynku zomowcy wybili szybę w drzwiach wejściowych, otworzyli je i wtargnęli do środka. Kierujący akcję oficer milicji wezwał chłopów przez silny megafon do natychmiastowego opuszczenia budynku. Strajkujący nie stawiali żadnego oporu i podporządkowali się poleceniu. Załadowano ich do czekających samochodów i pod eskortą wywieziono. Rozczarowani chłopską uległością zomowcy wyładowali nadmiar energii na zapasach żywności. Pałkami porozbijano słoiki z dżemem i konfiturami, potłuczono jajka, na korytarzach pozdzierano plakaty. Co bardziej przedsiębiorczy rzucali słoikami w ściany, podłogę i sufit. Nietrudno sobie wyobrazić wygląd tych pomieszczeń. Rankiem 13 XII przypadkowi przechodnie mogli obejrzeć to dzieło zniszczenia dokonane przez rozochoconych „stróżów prawa i porządku”, wycofujące się ZOMO nie zatroszczyło się bowiem o zamknięcie drzwi.[119] Charakterystyczne jest, że zomowcy zniszczyli nie tylko pomieszczenia okupowane przez rolników, ale także całe wnętrze budynku „Cukrowni Toruńskich”, aż po strych. Zerwali też ze ściany i podeptali wizerunek orła w koronie. Większość rolników, po przesłuchaniach zwolniono, internowano natomiast Antoniego Łapczyńskiego, Ryszarda Kozickiego i Rajmunda Depczyńskiego.[120] Oddziały milicji i wojska obsadziły w nocy urzędy pocztowo – telekomunikacyjne, gmachy urzędów państwowych i partyjnych, dworce kolejowe i autobusowe, magazyny żywności. Wkroczono także do większych zakładów pracy, gdzie zainstalowano komisarzy. Na ulicach w strategicznych miejscach (np. koło mostu drogowego i mostu kolejowego) ustawiono patrole wojska i milicji. Wobec silnego mrozu zaopatrzono je w rozpalone koszowe koksowniki, które dla wielu świadków owych czasów stały się swoistym symbolem stanu wojennego. Akcja nie pozbawiona była jednak elementów chaosu. Na szczęście dla „Solidarności” bardzo niedbale przeprowadzono operację „Skorpion”. W siedzibie Zarządu Regionu przy ul. Mickiewicza pozostawiono powielacze, papier i matryce, a nawet pieniądze. Jako, że owa siedziba stała przez kilka dni opuszczona, kilku działaczom udało się zabezpieczyć z niej ów sprzęt i materiały poligraficzne, a także pieniądze i część książek.[121] 4. Internowania w nocy 12/13 XII 1981 r. Do domu przewodniczącego Zarządu Regionu NSZZ „Solidarność” Antoniego Stawikowskiego dwóch panów w milicyjnych mundurach zapukało jeszcze 12 XII 1981 r., kilkanaście minut przed godziną 24. Jeden z nich był w randze majora. Jak się później okazało milicjantów było więcej, ale obstawiali oni dom w ukryciu. Owi dwaj funkcjonariusze poprosili Stawikowskiego na komendę, gdzie rzekomo były ważne sprawy do przedyskutowania. Przewodniczący zdecydowanie odmówił, stwierdził, że każda sprawa może poczekać do rana. Próbował także dzwonić do kolegów, ale telefon milczał. Wtedy milicjanci oznajmili, że w razie sprzeciwu mają rozkaz zabrać Stawikowskiego siłą. Przewodniczący ubrał się więc (był w piżamie) i wyszedł. Jeszcze w ogródku poinformował sąsiadkę – Annę Głuchowską, że zabiera go milicja. Jeden z funkcjonariuszy zareagował na to uwagą: „Proszę milczeć”. Antoniego Stawikowskiego zawieziono na komendę przy ul. Słowackiego. Było tam już wielu jego kolegów porozmieszczanych w różnych pokojach. Przewodniczącemu zaproponowano podpisanie tzw. deklaracji lojalności, w której znajdowało się stwierdzenie, że nie będzie prowadził żadnej działalności. Stawikowski odmówił, więc oznajmiono mu, że jest internowany i wręczono mu nakaz internowania. Zrobiono mu też zdjęcia, pobrano odciski palców.[122] Przewodniczącego Komisji Zakładowej w „Toralu” – Ryszarda Musielaka o godzinie 100 w nocy obudziło walenie w drzwi. Funkcjonariusze mówili o jakiejś sprawie do wyjaśnienia, oni także nic nie wspominali o internowaniu. Musielaka zawieziono do komisariatu na Wałach gen. Sikorskiego.[123] Inną taktykę zastosowano wobec wiceprzewodniczącego „Solidarności” na UMK dr Jerzego Wieczorka. Dwaj cywile, którzy przyszli po niego tuż po godz. 24 od razu oznajmili mu o internowaniu.[124] Wiesława Cichonia - redaktora naczelnego pisma „Solidarności” toruńskiej – „Wolnego Słowa” , zatrzymano na ulicy w pobliżu Hoteli Asystenckich na Bielanach. Cichoń szarpał się i bronił, kontuzjował nawet poważnie jednego z funkcjonariuszy. Zawieziono go do aresztu na Wałach gen. Sikorskiego i zamknięto w małej celi. Cichoń rozpoczął nawoływanie się z zatrzymanymi w innych celach, głośne podawanie nazwisk, a także wspólne śpiewy.[125] Szczególnie dramatyczne były okoliczności internowania Alicji Kuczkowskiej, pracowniczki WPHW w Toruniu. Udali się do niej polonezem: ppłk Henryk Misiun, ppor. Henryk Warachewicz, ppor. Grzegorz Kowalski, por. Henryk Szcześniak. Do domu poszli trzej młodsi rangą oficerowie, Misiun czekał w samochodzie.[126] Gdy Alicja Kuczkowska odmówiła wpuszczenia funkcjonariuszy, wyłamali oni zamek od drzwi, wtargnęli do środka i chcieli wyprowadzać kandydatkę do internowania. W obronie kobiety stanęli jej ojciec (81 lat), matka (71 lat), syn (17 lat), mąż i obecna reszta rodziny (drugi syn - 12 lat, dorosły brat Kuczkowskiej). Doszło do szamotaniny. Jak relacjonuje po latach Alicja Kuczkowska, funkcjonariusze użyli pałki wobec broniącego córki – sędziwego ojca, co wywołało gwałtowną reakcję siedemnastoletniego syna i jej samej.[127] Henryk Warachewicz w rozmowie telefonicznej we wrześniu 2002 r. oświadczył mi, że nikogo nie bił. Nie zgodził się jednak na rozmowę na temat owego incydentu. Warachewicz ze Szcześniakiem wyciągnęli Alicję Kuczkowską z domu, razem z trzymającym się jej ojcem, dzięki temu, że Grzegorz Kowalski rozpylił na resztę rodziny (w tym matkę po operacji) gaz łzawiący. Na dworze Henryk Warachewicz, ciągnął Kuczkowską do samochodu, a bronił jej nadal ojciec. Grzegorz Kowalski trzymał drzwi, aby uniemożliwić pomoc reszty rodziny. Dzielna kobieta, zrzuciła Henrykowi Warachewiczowi czapkę, urwała pagon i guziki od płaszcza. Henrykowi Szcześniakowi połamała okulary. Grzegorz Kowalski, który odstąpił od drzwi próbował znowu działać gazem, ale wybiegła na dwór reszta rodziny z groźnymi okrzykami na ustach. Zaalarmowani zostali sąsiedzi. Wtedy ppłk Henryk Misiun stwierdził, że obrońców jest za dużo i dał hasło do odwrotu. Alicja Kuczkowska ukryła się u sąsiadów. Po chwili na rozkaz ppłk Eugeniusza Gawrońskiego wraz z funkcjonariuszami (już bez ppłk. Henryka Misiuna) przybył oddział ZOMO (7 osób) pod dowództwem mł. chor. Wyrzykowskiego.[128] Zomowcy biegali po obejściu, ale oczywiście poszukiwanej nie znaleźli. Tymczasem syn Alicji Kuczkowskiej zawiadomił pogotowie (na rowerze, telefony nie działały), które po odjechaniu zomowców zabrało do szpitala Alicją Kuczkowską, i jej rodziców. Niestety w szpitalu Alicja Kuczkowska była pilnowana przez funkcjonariusza SB, a następnie została 16 XII 1981 r. internowana.[129] Szczególnie starannie przygotowano się do internowania działaczki „Solidarności” służby zdrowia – Krystyny Sienkiewicz. Jak pamiętamy, już o godz. 21 wyłączono jej telefon. O godz. 22:30 rozległo się pukanie do drzwi. Gdy Krystyna Sienkiewicz otworzyła, weszło do mieszkania dwóch milicjantów mundurowych i dwóch funkcjonariuszy SB. Oświadczyli oni, że do Komisji Zakładowej nastąpiło włamanie i że musi jechać z nimi. Gdy Krystyna Sienkiewicz próbowała protestować funkcjonariusze ostrzegli, że będą musieli użyć siły. Zawieziono ją do komendy przy ul. Słowackiego. Tam zaproponowano jej podpisanie tzw. deklaracji lojalności. Gdy odmówiła, wręczono jej wręczono nakaz internowania.[130] Internowana także tej nocy Krystyna Kuta wspominała: Nagłe pukanie. Patrzę na zegarek – za kwadrans północ. A mówiłam ludziom, że wizyty przyjmuję do dwunastej. O rany, tak mi się chce spać... Proszę, wlazł! Czterech. Trzech w czarnych skórach, jeden mundurowy. Wszyscy z bronią. Mundurowy stoi przy drzwiach, trzej wchodzą do mojego pokoju. Rewizja? Proszę nakaz! - Nie rewizja. Pani się ubierze. Błyskawicznie wciągam na siebie wszystko co mam pod ręką ciepłego. Chyba cztery – osiem.[131] Do kieszeni płaszcza wrzucam dwie paczki „Sport”[132], zapałki, 20 zł. Pochylam się nad Anią, chcę ją pocałować, ale... jeśli się zbudzi? Na ścianie trzy ogromne cienie. Głaszczę ją lekko po głowie. Gaszę lampę. Pani Kazia obudziła się i mamrocze: Oj panowie, znowu ją na noc ciągniecie? Nie można tego jutro zrobić? Dalibyście dziewczynie się wyspać. Podchodzę i pokazuję palcem na pistolet – Nie widzi pani kto to?[133] Przewieziona do komendy Krystyna Kuta spotkała inne zatrzymane działaczki „Solidarności”: Wprowadzają rozdygotaną kobietę. Siada, wyjmuje chustkę. Ja nie wiem, o co chodzi, ja nie byłam ani w partii, ani w „Solidarności”... Spostrzegam, że na nogach ma jedynie cieniutkie rajstopy i pantofelki. Będzie pani zimno – Ale mnie powiedzieli, że jadę tylko na dwie godziny. Przyszli w nocy. Nie chciałam otworzyć. A oni mówią, że było włamanie do drukarni i mam być przy sporządzaniu protokółu. Mąż uparł się ze mną jechać. Pozwolili mu zejść na dół i zaczęli mnie wpychać do samochodu. Samą. Po szamotaninie wsiedliśmy oboje. Chyba podrapałam jednego. Boże co mi za to zrobią? Wprowadzają Małgosię, z wykształcenia prawniczkę. Dopytujemy się o podstawy prawne wprowadzenia stanu wojennego, o prawo internowanych. Ale ona jest całkowicie pochłonięta dochodzeniem, kto na nią doniósł. Wchodzi Helenka z plastikową torbą. W środku ręcznik, ciepła bielizna, jakieś swetry. O, ale szczęściara. Jak ci się udało zabrać ciuchy? Helenka wzruszyła ubectwo, rany kota! Milkniemy – Helenka płacze. Jej siedmioletni synek nie chciał się z nią pożegnać. Na korytarzu znajomy głos – wprowadzają Reginę. Co się tu dzieje, dziewczyny powiedzcie! – Nie wiesz? Ten skurwysyn zafundował nam wojnę! – Jak to, a sejm? – Widać obyli się bez sejmu – Wiecie przyszli do mnie do domu, ja już spałam, a tu takie walenie w drzwi. Wstaję, ale nie otwieram, oni dalej walą, ja mówię – przestańcie, bo zadzwonię na milicję! A oni jak się nie zaczną śmiać. – Niech sobie pani dzwoni! I wiecie co? W ogóle nie było w telefonie sygnału![134] Działacze z Grudziądza - Marek Formela, Janusz Bucholc i Jerzy Przybylski zabarykadowali się w mieszkaniu Jerzego Przybylskiego i zmusili funkcjonariuszy do długotrwałego wyłamywania drzwi.[135] W podobny sposób odbyło się internowanie Zbigniewa Iwanowa. Wiceprzewodniczący toruńskiej „Solidarności” wspominał: Spróbowali wziąć drzwi z rozpędu. Nie udało się. Ściągnęli pomoc z łomem. Wyważali drzwi do trzeciej rano. Gdy wybili dziurę przy zamku, Janusz z Jurkiem chwycili łom i chcieli wciągnąć do środka. Przez chwilę się przeciągali, lecz ubecji było więcej i musieli odpuścić.[136] Funkcjonariusze, którzy przyszli internować w Służewie Zbigniewa Ankiersztajna mieli na nakazie internowania napisane błędnie nazwisko i adres tego działacza. Stwierdzili jednak: My wiemy, że to chodzi o pana! Jeden z funkcjonariuszy przez dłuższy czas bawił się pistoletem, aż w końcu Ankiersztajn zwrócił mu uwagę, że zrobi sobie krzywdę.[137] Ciekawy jest przypadek internowania w Toruniu Bogdana Baturo, mieszkańca Szczecina. Dnia 13 XII 1981 r. podszedł on na dworcu PKP do dwóch milicjantów: Antoniego Stramka i J. Machtyla i zapytał się ich po co wprowadzono stan wojenny oraz poinformował o rzekomym strajku głodowym milicji z całego kraju w Stoczni Szczecińskiej. Został natychmiast zatrzymany i internowany.[138] Po członka Zarządu Regionu - Jana Jedę z Nowego Miasta Lubawskiego przyszło dwóch milicjantów i esbek. Z rozmowy z nimi mógł wywnioskować, że po złożeniu wyjaśnień będzie mógł wrócić do domu. Jan Jeda, jako człowiek doświadczony (działacz powojennej Polskiej Organizacji Wojskowo – Niepodległościowej „Pogoń” i więzień polityczny okresu stalinowskiego) ubrał się jednak ciepło. Po latach wspominał: Zaprowadzono mnie do pokoju (świetlicy?) i kazano czekać. Następnie poszedłem do gabinetu komendanta. Siedziało kilku oficerów MO. Komendant lub zastępca zwrócił się do mnie z pytaniem: Dlaczego działał pan przeciwko państwu? Mniej więcej taka była treść pytania. Moje odpowiedzi, były zawsze takie same, że nie działałem przeciwko komukolwiek w PRL.[...] Po rozmowie zamiast do domów udaliśmy się do milicyjnej karetki. Przedtem sierżant wyjął paczkę papierosów i połowę zawartości dał mi do ręki.[139] Jana Jedę wraz z kilkoma innymi internowanymi osobami zawieziono na lotnisko w Toruniu, będące wyznaczonym przez milicję punktem zbornym. Do Jacka Stankiewicza grupa milicjantów i esbeków przyszła jeszcze przed godziną 12 w nocy. Stankiewicz przez ponad godzinę nie otwierał drzwi, ustąpił dopiero gdy funkcjonariusze (dowodzeni przez ppor. Jerzego Zaborskiego) przynieśli łomy i zagrozili wyważeniem drzwi. [140] Przewieziono go do aresztu na Wałach gen. Sikorskiego, gdzie przed zamknięciem w celi został poddany rewizji. Jacek Stankiewicz wspominał: Do celi na piętro prowadzi mnie starszy milicjant, chyba plutonowy. Nie bardzo chce spojrzeć [mi] w oczy. Idzie obok ze zwieszoną głową. - Jak się pan czuje zamykając nas? – pytam. - Źle, ale kazali to muszę - odpowiada nie podnosząc głowy.[141] Ok. 5 nad ranem Stankiewiczowi i innym zatrzymanym w areszcie na Wałach gen. Sikorskiego wręczono decyzje o internowaniu. W dalszej części pamiętnika wspominał: Każą mi podpisać kopię decyzji. Dopisuję, że protestuję przeciw tej decyzji opartej na bezzasadnych zarzutach, oficer krzyczy i wydziera mi dokument. - Nie bądź taki cwany, ty... . Podpisać i koniec. Skończyło się wasze protestowanie – warczy mi nad uchem. Działacz „Solidarności” z „Elany” i członek Prezydium Zarządu Regionu Hieronim Żórański został zatrzymany 12 XII 1981 r. ok. godziny 2300. Zabrano go z mieszkania jego sąsiada – Witolda Sowy, który był dyrektorem Wydziału Administracyjnego Urzędu Wojewódzkiego. Po kilku dniach Witold Sowa został zresztą zwolniony z pracy, właśnie za kontakty z Żórańskim.[142] Internowano także niektórych działaczy NZS. Grupa studentów, która zebrała się w Domu Studenckim (DS) nr 5, po otrzymaniu informacji o zatrzymywaniu działaczy „Solidarności”, zaczęła chodzić do aktywniejszych członków NZS i ostrzegać ich. Studenci Jacek Klimek i Mirosław Mazurek udali się do mieszkania przewodniczącego Zarządu Uczelnianego NZS Władysława Wilkansa. Przybyli jeszcze przed „esbecją”. Wilkans ubrał się i spakował, następnie wyszedł z ową dwójką z mieszkania. Zatrzymano go na schodach. Mazurka i Klimka, po wylegitymowaniu wypuszczono.[143] Wilkansowi natomiast oświadczono, że został zatrzymany za jakieś przestępstwo i jedzie na przesłuchanie. Gdy jednak podczas jazdy samochodem „esbecy” zaczęli się zastanawiać do którego aresztu go przewieźć, Wilkans zwrócił im uwagę, że go oszukują. Wywołało to gniewną reakcję funkcjonariuszy. W końcu przewieziono go do aresztu na Wałach gen. Sikorskiego.[144] „Esbecy” nie przeprowadzili jednak rewizji w domu Wilkansa. Znajdujące się na jego biurku dokumenty NZS zabezpieczyła i ukryła godzinę później dr Urszula Wencel (pracowniczka Instytutu Historii i Archiwistyki), która przyszła do domu, gdzie Wilkans mieszkał z rodzicami.[145] Natomiast wobec wiceprzewodniczącego toruńskiego Klubu Inteligencji Katolickiej – Jana Wyrowińskiego funkcjonariusze zachowali się przyzwoicie. Był on w domu sam z dwójką małych dzieci. Musiał więc oświadczyć, że nazajutrz (tzn. 14 XII 1981 r.) zgłosi się na milicję sam. Gdy to uczynił został natychmiast internowany.[146] Tragedię przeżywały dzieci, którym internowano ojca lub matkę. Dwunastoletni wówczas Piotr Chrystyniak, syn internowanej Bożeny Chrystyniak, wspominał kilka lat później: Trzech kapusiów przyszło po Mamę W zimową noc zabili do drzwi Powiedzieli Jej jakieś kłamstwo By się podejrzeń wyzbyła złych[147] Z toruńskich komisariatów internowani zostali, w zamkniętych ciężarówkach, przewiezieni na lotnisko. Wywołało to domniemanie, że zatrzymani mogą zostać zgładzeni lub wywiezieni „na białe niedźwiedzie”.[148] Konwojujący milicjanci i zomowcy nie szczędzili uwag potęgujących grozę, np. w kierunku kobiet: Nie zapomnij jeszcze skrzynki nabojów. Uważaj bo to terrorystki. Sugerowali też, że na lotnisku czekają na zatrzymanych samoloty, które wywiozą ich na Wschód.[149] Wrażenie grozy potęgowały samochody ubijające śnieg pod lądowisko. Na lotnisku więźniów umieszczono w innych samochodach, w których spędzili ok. 1,5 godziny. Jacek Stankiewicz wspominał: O 6 rano z głośnika w naszej budzie leci hymn i odzywa się Jaruzelski. Dowiadujemy się o wprowadzeniu stanu wojennego. Pierwszy raz słyszymy o WRONie. Powszechne oburzenie. - Ty świnio, targowiczaninie! – ktoś krzyczy.[150] Milicjanci nie reagują. Padają głosy, że tak właśnie pan generał wykończy gospodarkę. Ostatecznie. Nie będzie kredytów i pożyczek. Co na to Papież?! Około 7 rano ruszamy. Robi się jasno. Naprzeciw mnie siedzi profesor [Jerzy] Tomaszewski z naszego uniwersytetu. - Ostatnio wieźli mnie tak Niemcy – mówi z gorzkim uśmiechem.[151] Konwój, złożony z kilku autobusów, przejechał przez most na Wiśle i ruszył szosą w kierunku na Bydgoszcz. Mężczyźni przykuci byli do siedzeń w autobusach. Podczas tej drogi nie obyło się bez incydentów. Gdy jakiś młody zomowiec ostentacyjnie pokazał internowanym ostre naboje, Wiesław Cichoń krzyknął do niego: Ty gnojku, ty pętaku. Zomowiec momentalnie zrobił się czerwony. Najpierw zajechano do więzienia w Potulicach, gdzie wysadzono mężczyzn. Antoni Stawikowski wysiadając krotko przemówił do pozostających w autobusie kobiet, dodając im otuchy. Kobiety przetransportowano następnie do więzienia w Fordonie. Dodać należy, że niektórych internowanych wieziono nie w autobusach, ale w milicyjnych nysach.[152] W nocy 12/ 13 XII 1981 r. a także w ciągu dnia 13 XII 1981 r. internowane zostałe w Regionie Toruńskim następujące osoby: Zbigniew Ankiersztajn, Janusz Bucholc, Julian Chabior, Wiesław Cichoń, Bernard Ciemielewski, Bożena Chrystyniak, Stanisław Cudziło, Czesław Cyganek, Ryszard Cymerman, Rajmund Depczyński (NSZZ RI), Adam Dolata, Helena Dulko, Janusz Duszyński, Eugeniusz Feldman, Marek Formela, Szczepan Gałczyński, Małgorzata Gierlikowska, Andrzej Góralski, Jerzy Grzeszkiewicz, Adam Hinc, Zbigniew Iwanów, Regina Jacewicz, Krystian Jankowski, Piotr Jankowski, Wiesław Jankowski, Jerzy Jasiński, Iwona Jastrzębska, Jan Jeda, Sylwester Kabat, Andrzej Kałamaja, Jacek Karwowski, Stanisław Kawałkowski, Tomasz Kluczyk, Maria Kokot, Marian Kordowski, Ryszard Kozicki (NSZZ RI), Jerzy Kruczyński, Mieczysław Kukuła, Mirosław Kurjata, Krystyna Kuta, Andrzej Kwiatkowski, Zygmunt Lewicki, Adolf Liebersbach, Grzegorz Lorczyk (NSZZ RI), Antoni Łapczyński (NSZZ RI), Grzegorz Łukiewski, Andrzej Madrak, Andrzej Masłowski, Kamil Matuszewski (NSZZ RI), Jerzy Matyjek, Stanisław Michałek (NSZZ RI), Adam Miłoszewski, Krystyna Misiak (NSZZ RI), Zbigniew Muchliński, Ryszard Musielak, Brunon Nagel, Janusz Neuman, Tomasz Niejadlik, Bolesław Niklaszewski, Marek Obuchowicz, Regina Okonek, Stefan Olszewski, Gerard Piechocki, Roman Pietrzak, Jerzy Przybylski, Jacek Przybyłowski, Zygmunt Raba, Stanisław Radtke, Andrzej Radwański, Lucyna Rejmanowska, Ryszard Rolbiecki, Krystyna Sienkiewicz, Andrzej Skowroński, Józef Skrzek, Tadeusz Sroka, Jacek Stankiewicz, Antoni Stawikowski, Zdzisław Studenny, Tomasz Szałecki, Grzegorz Szeferski, Ludwik Szram, Antoni Szymkowski, Stanisław Śmigiel, Stanisław Świątek, Eugeniusz Świderek, Stanisław Tokarski, Jerzy Tomaszewski, Andrzej Trombala, Andrzej Tyc, Jerzy Wajsgerber, Stanisław Wajsgerber, Jerzy Wieczorek, Władysław Wilkans, Alfons Wiśniewski, Jan Wołowski, Edmund Zadrożyński, Aleksander Zakrzewski, Przemysław Zell, Robert Ziemkiewicz, Andrzej Żłobecki, Hieronim Żórański.[153] Dla efektu propagandowego internowano też Jana Przytarskiego – wojewodę toruńskiego z czasów rządów Gierka. Internowania dawnego dygnitarza dokonała ekipa z Warszawy. Przytarskiego umieszczono w obozie w Głębokiem koło Drawska.[154] Przebywali tem m. in. internowani z podobnych powodów: Edward Gierek, Jan Szydlak, Zdzisław Grudzień, Jerzy Łukaszewicz, Zdzisław Żandarowski, Edward Babiuch.[155] 5. Późniejsze internowania Niektórym osobom przewidzianym do internowania udało się ukryć. Kilka spośród nich uniknęło w ten sposób internowania w ogóle. Przypadki te omawiam nieco dalej.[156] Część osób ukrywała się jednak jedynie przez kilka dni lub tygodni a później została złapana. W pierwszych dniach i tygodniach po wprowadzeniu stanu wojennego milicyjno – wojskowe władze województwa podejmowały „na bieżąco” szereg decyzji o kolejnych internowaniach. Dnia 26 XII 1981 r. zatrzymano działaczkę toruńskiego NZS, zamieszkałą na stałe w Bydgoszczy - Grażynę Łętowską. Przyjechało po nią 6 funkcjonariuszy – 2 mundurowych i 4 cywilnych. Zaprowadzono ją do samochodu, w którym była już spora grupa zatrzymanych osób, m. in. inny toruński działacz NZS - Piotr Gierszewski. Łętowską zawieziono najpierw do Torunia, gdzie całą noc ją przesłuchiwano. Funkcjonariusze, szczególnie za złe mieli jej wystąpienie na wiecu 23 III 1981r. (po pobiciu Jana Rulewskiego) na którym mówiła o milicyjnych bezprawiach. Przedstawiono jej też do rozpoznania 2 robotników. Grażyna Łętowska oczywiście w każdym wypadku powiedziałaby, że ich nie zna, tym razem nie musiała jednak kłamać – rzeczywiście ich nie znała. Przesłuchanie prowadził m. in. oficer w randze pułkownika, który twierdził, że jest z kontrwywiadu wojskowego. Miało to może związek z faktem, że Łętowska wysyłała całe paczki pisma NZS UMK Immunitetu swojemu przyjacielowi w jednostce wojskowej. Przesłuchanie odbywało się w komendzie przy ulicy Grudziądzkiej. Później jednak Łętowską przewieziono do aresztu na Wałach gen. Sikorskiego. Tam spędziła noc w ciasnej celi, znajdującej się obok pomieszczeń z wyjącymi psami. Jeszcze trzy razy ją przesłuchiwano, następnie zaś przewieziono do więzienia w Fordonie, gdzie przebywały internowane kobiety.[157] Piotra Gierszewskiego także internowano 26 XII 1981 r. w Bydgoszczy. Przewieziono go najpierw do komendy przy ul. Słowackiego w Toruniu. Tutaj w pamięci utkwił mu widok pomieszczenia wypełnionego po brzegi wydawnictwami niezależnymi. Następnie wywieziono go do aresztu na Wałach gen. Sikorskiego, a stamtąd nazajutrz do więzienia w Potulicach.[158] Dnia 28 XII 1981 r. zatrzymano dra Andrzeja Lewandowskiego, wiceprzewodniczącego „Solidarności” na UMK, któremu wręczono nakaz internowania. Po interwencji jego żony, która przedstawiła zaświadczenia o poważnej chorobie męża, został on jednak zwolniony. Na pamiątkę pozostał mu w kieszeni nakaz internowania. Dnia 28 XII 1981 r. wieczorem zatrzymano też prorektora UMK Sławomira Kalembkę, ale i jego po 3 godzinach wypuszczono. Było to zapewne posunięcie w celu zastraszenia ekipy rektorskiej.[159] Działacz „Solidarności” z „Metronu” – Ryszard Mueller strajkował razem z rolnikami w budynku „Cukrowni Toruńskich”. Po akcji milicyjnej w nocy 12/13 XII 1981 r. został wyrzucony z budynku wraz z rolnikami, ale nie zatrzymano go. Dokonano tego dopiero 14 XII 1981 r. w „Metronie”, gdzie Mueller udał się do pracy. Został internowany i umieszczony w obozie w Potulicach. Razem z nim internowano innego pracownika „Metronu” – Krzysztofa Grygiela.[160] W grudniu 1981 r., ale już po 13 XII internowano także: Romana Bronisławskiego, Elżbietę Choszcz, Annę Czerwińską (Wangin), Krzysztofa Opolskiego (NZS), Waldemara Adamkiewicza (NZS), Grzegorza Pawlaka (NZS), Mariana Kallasa, Lecha Witkowskiego, Zdzisława Dumowskiego, Kazimierza Gembarskiego, Zbigniewa Heldta, Ewę Józefowicz, Edmunda Kostrzewskiego, Bogumiła Jóźwiaka, Mariana Kallasa, Grażynę Kęskrawiec, Bogdana Koszutę, Kazimierza Kowalewskiego, Kazimierza Kozłowskiego, Leonarda Kozłowskiego, Witolda Kraśniewskiego, Andrzeja Krauze, Jana Krezymona, Andrzeja Krysiaka, Alicję Kuczkowską, Aleksandrę Kuczyńską, Jerzego Łapkiewicza, Ewę Łozińską – Małkiewicz, Mirosława Marchlewskiego, Janusza Murowickiego, Jana Olszewskiego, Henryka Ostrowskiego, Hieronimę Pawelską - Zamel, Janusza Piotrowskiego, Benedykta Przybylskiego, Ryszarda Pytlewskiego - Pająka, Lecha Różańskiego, Janusza Różyckiego, Jana Rzepińskiego, Jana Staszaka, Annę Thiem, Andrzeja Wiskirskiego, Mariana Wojtczaka, Jana Wyrowińskiego, Marka Zabornego, Kazimierza Zblewskiego, Wiesława Zembrzuskiego, Józefa Ziemera. Spośród działaczy NSZZ RI „Solidarność” Regionu Toruńskiego w następnych dniach grudnia internowano: Zbigniewa Bożejewicza, Michała Grabiankę, Michała Jacewicza, Henryka Kapsę, Aleksandra Tamiłę.[161] W regionie toruńskim internowania miały miejsce do grudnia 1982 r. Zatrzymywano osoby, które według rozeznania (często błędnego) SB brału udział w działalności podziemnej, a którym nie można było tego udowodnić i w rezultacie wydać nakazu aresztowania. Podajmy kilka przykładów. Działacz NZS Grzegorz Misiakowski podejrzewany był przez SB o posiadanie powielacza. Internowano go więc (na krótko) 18 IV 1982 r. Krzysztofa Żabińskiego internowano po ukazaniu się w Merinotexie pierwszego numeru pisma „Pogłos”, w marcu 1982 r. Romana Spandowskiego internowano po zatrzymaniu w dniu 1 V 1982 r. z kilkoma egzemplarzami pism niezależnych i rysunkiem szkalującym dostojników państwowych.[162] Studenta i działacza NZS Czesława Skoniecznego internowano 10 V 1982 r. podejrzewając go o współpracę z czterema studentami ekonomii zatrzymanymi 27 IV 1982 r. podczas kolportażu ulotek. Pracownik FAM w Chełmnie - Marek Lonkiert został internowany w kwietniu 1982 r. za złożenie wieńca z napisem W pamięci „Solidarności” na grobie zmarłego kolegi.[163] Zbigniewa Heldta internowano w marcu 1982 r. za wypowiedzi: Wydarzeń w kopalni „Wujek” Polska nigdy nie zapomni i Stan wojenny wprowadzony został bezpodstawnie.[164] Za noszenie znaczka „Solidarności” internowano w marcu 1982 r. Leonarda Kozłowskiego pracownika Lokalnego Zrzeszenia Właścicieli Nieruchomości W Toruniu.[165] Największa fala internowań w 1982 r. nastąpiła po rozruchach w dniach 28 IV – 3 V. Był to odwet za inspirowane przez region akcje protestacyjne. Internowano wówczas: Zbigniewa Berenta (działacz NZS), Mariannę Błaszczak (wkrótce aresztowaną), Grażynę Brzezińską, Zenona Butkiewicza, Andrzeja Churskiego, Krzysztofa Dekowskiego, Janusza Duszyńskiego, Henryka Falkowskiego, Krzysztofa Grygiela, Krystiana Jankowskiego, Mariana Kallasa, Zdzisława Kołakowskiego, Kazimierza Kranca, Andrzeja Krauze, Jana Krezymona, Andrzeja Krysiaka (ponownie), Andrzeja Madraka, Hannę Malanowską, Janusza Murowickiego, Brunona Nagla, Leszka Obiegłego (student z UMK), Marię Ojdowską, Jana Olszewskiego, Stefana Olszewskiego, Piotra Petrykowskiego, Henryka Pękałę, Jerzego Piechowskiego, Wiktora Przybyłowskiego, Janusza Różyckiego, Czesława Skoniecznego (działacz NZS), Wiesława Skrzypczyńskiego, Romana Spandowskiego, Tadeusza Srokę, Mariana Wojtczaka, Zdzisława Zakrzewskiego, Józefa Ziernera. Dniem największej branki był 12 V 1982 r., gdy internowano w Toruniu i Regionie co najmniej 16 osób. Tego dnia zatrzymano w celu internowania także działaczkę „Solidarności” w WSS „Społem” – Jadwigę Gawarkiewicz. W areszcie na Wałach gen. Sikorskiego Gawarkiewicz zasłabła i na zdecydowane żądanie lekarza została wypuszczona.[166] Odnosi się wrażenie, że faktu czy wyżej wymienione osoby rzeczywiście brały udział w rozruchach nikt rzetelnie nie weryfikował. Internowano je po prostu „dla przykładu”, aby zastraszyć innych działaczy. Szereg osób było internowanych dwukrotnie, gdyż po pierwszym zwolnieniu uznano, że angażują się one w prace podziemne. Czasem wystarczyło najdrobniejsze podejrzenie. Aleksandra Zakrzewskiego z „Apatora” internowano ponownie, gdyż ktoś rozbił szybę w gablocie PZPR w jego zakładzie pracy. SB stwierdziła, że to pewnie Zakrzewski zrywał partyjne ulotki.[167] Dwa razy internowani byli: Krzysztof Grygiel, Krystian Jankowski, Wiesław Jankowski, Marian Kallas, Marian Kordowski, Kazimierz Kranc, Andrzej Krauze, Jan Krezymon, Ewa Łozińska – Małkiewicz, Andrzej Madrak, Kamil Matuszewski, Brunon Nagel, Jan Olszewski, Stefan Olszewski, Jerzy Przybylski, Wiktor Przybyłowski, Janusz Różycki, Tadeusz Sroka, Antoni Stawikowski, Tomasz Szałecki, Stanisław Wajgerber, Henryk Wojnowski, Marian Wojtczak, Aleksander Zakrzewski, Józef Zierner. Trzykrotnie internowano Janusza Murowickiego, Andrzeja Góralskiego i Andrzeja Krysiaka. Ciekawy jest przypadek ponownego internowania działacza „Solidarności” z Grudziądza Jerzego Przybylskiego. W miesięcznym raporcie do MSW płk Zenon Marcinkowski pisał: W dniu 21 IX br. podjął pracę w Pomorskich Zakładach Urządzeń Okrętowych „Warma” w Grudziądzu, zwolniony z internowania były przewodniczący Zarządu Podregionu NSZZ „Solidarność” w tym mieście Jerzy Przybylski. Po wejściu ok. godziny 750 do stołówki zakładowej, gdzie w tym czasie przebywało ok. 150 osób, został przywitany oklaskami i wręczono mu wiązanki kwiatów. W związku z tym incydentem, dyrektor przedsiębiorstwa zwolnił dyscyplinarnie ze skutkiem natychmiastowym 5 osób, w tym w/w oraz w trybie ustawowym 3 osoby. Najbardziej aktywnych organizatorów powitania oraz Jerzego Przybylskiego internowano.[168] Oprócz Przybylskiego internowano Waldemara Borowskiego i Henryk Bilewskiego.[169] Często powtarzającą się przyczyną ponownego internowania było noszenie znaczków „Solidarności”. Przed swoim drugim internowaniem Janusz Murowicki, przewodniczący Komisji Interwencyjnej Zarządu Regionu Toruńskiego był dwukrotnie karany przez kolegium za to „wykroczenie”. Miał on wpięty w ubranie znaczek „Solidarności” m. in. podczas przesłuchiwania przez komendanta KW MO Zenona Marcinkowskiego[170]. Noszenie znaczka „Solidarności” było też jednym z powodów internowania ponownie Mariana Kordowskiego i Tomasza Szałeckiego z FAM w Chełmnie.[171] Kazimierza Kranca z „Geofizyki” reinternowano w sierpniu 1982 r. za noszenie znaczka „Solidarności” i opornika. Wcześniej karano go za to grzywną 5 tys. zł na kolegium.[172] M. in. za noszenie znaczka internowano po raz drugi w marcu 1982 r. Witolda Kraśniewskiego z Grudziądza (WSS „Społem”)[173], a za rozprowadzanie oporników reinternowano w maju 1982 r. Józefa Ziemera także z Grudziądza („Warma”).[174] Oprócz wymienionych wyżej osób w ciągu 1982 r. internowani byli: Józef Adamczyk, Zygfryd Borucki, Krzysztof Bunda, Józef Domian, Maksymilian Dudojć, Wincenty Fijołek, Janusz Hetel, Wojciech Rutkowski, Roman Tywczyński, Łucja Lewicka, Mieczysław Janiszewski, Jacek Kalas, Elżbieta Łaukajtys – Burkacka, Zdzisława Meller, Stanisław Nemann, Leszek Obiegły, Maria Ojdowska, Wiesław Olszak, Tadeusz Olszewski, Barbara Rumowska – Ziółkowska, Krzysztof Rzaniak, Konrad Sienkiewicz jr., Marek Sobociński, Konrad Turzyński, Jerzy Wiśniewski, Zbigniew Zwierzyński. Wśród internowanych w całym okresie od grudnia 1981 r. do grudnia 1982 r. przeważali działacze „Solidarności” pracowniczej. Internowano też 14 działaczy NSZZ RI „Solidarność”, 9 działaczy KIK (część z nich była równocześnie aktywna w „Solidarności”) i 13 działaczy NZS UMK. Specyfiką toruńską było internowanie działaczy tzw. struktur poziomych PZPR. Wprawdzie po IX Zjeździe PZPR okazało się, że szanse owych struktur na odniesienie zwycięstwa w walce z partyjnym „betonem” są znikome, w Toruniu jednak ich wpływy i aktywność były nadal spore.[175] Dnia 7 XII 1981 r. podstawowe organizacje partyjne skupione w Komisji Konsultacyjno – Porozumiewawczej w Toruniu (organ „struktur poziomych”) wydały oświadczenie zatytułowane Przeciw konfrontacji! Wzywały w nim zarówno PZPR jak i „Solidarność” do ustępstw i stworzenia tzw. frontu porozumienia narodowego.[176] Spodziewając się ze strony władz rozwiązań siłowych toruńskie struktury poziome ogłosiły 10 XII 1981 r. akcję tzw. pogotowia partyjnego pod hasłem: Przeciwko konfrontacji za porozumieniem narodowym. Jej inicjatorami były organizacje partyjne z „Apatora”, „Toralu” i „Metronu”, które zagroziły, że w razie nie podjęcia takich działań wystąpią z PZPR.[177] Za główny cel akcji uznano niedopuszczenie do zepchnięcia kraju w otchłań chaosu i wojny domowej.[178] Władze milicyjne i partyjne w Toruniu uznały owe działania za bardzo niebezpieczne, stąd decyzja o internowaniu czołowych działaczy „struktur poziomych”: Andrzeja Masłowskiego, Lecha Witkowskiego, Andrzeja Kwiatkowskiego i Lucyny Rejmanowskiej. Działaczami struktur poziomych byli też internowani: Zbigniew Iwanów i Marian Kallas, Zenon Butkiewicz.[179] O ich internowaniu zadecydowała jednak aktywność w Solidarności, a w przypadku Mariana Kallasa także fakt, że był on współtwórcą tzw. Klubu Rzeczypospolitej Samorządnej. Internowanie Andrzeja Masłowskiego było swoistą sensacją, gdyż pełnił on funkcję sekretarza Komitetu Miejskiego PZPR w Toruniu. Pośród internowanych z regionu Toruńskiego było także (jak pamiętamy) kilka osób, powodem których internowania była przeszłość kryminalna. Jeżeli chodzi o czas internowania był on bardzo różny. Niektóre osoby były internowane tylko przez kilka dni, inne kilka tygodni lub miesięcy, niektóre siedziały blisko rok. Rekordzistami byli: Wiesław Cichoń, Ryszard Musielak, Jerzy Grzeszkiewicz (13 XII 1981 – 10 XII 1982) i Zbigniew Iwanów (13 XII 1981 – 3 XII 1982). 6. Potulice. Dnia 13 XII rano, jak pamiętamy, internowanych mężczyzn umieszczono w więzieniu w Potulicach. Po wyprowadzeniu z autobusów internowani mężczyźni zostali przeprowadzeni w szpalerze funkcjonariuszy do jednego z budynków więzienia (pawilon 7), który uprzednio opróżniono z więźniów kryminalnych. Ci ostatni przywitali internowanych działaczy okrzykami: Niech żyje „Solidarność”! Cele były zwykle ośmioosobowe, ciasne i obskurne, z piętrowymi łóżkami. Opis swojej celi i pierwszych chwil w niej spędzonych pozostawił Jacek Stankiewicz: Trafiam do celi 44, na piętrze. Nie jestem pierwszym lokatorem. Na pryczach siedzą już Wajsgerberowie: ojciec [Jerzy] i syn [Stanisław].Obaj z Grudziądza. Ojciec – emeryt, syn Staszek – radca prawny z Biura Zarządu Podregionu. Dobijają kolejno: Andrzej Tyc, Tomek Kluczyk z „Towimoru”, [Janusz] Neuman z „Opatrunków”, Tomek Niejadlik z WPEC – u i Witek Przybyłowski, też z „Towimoru”. Komplet. Cela ma ze 20 m2, długa na 5, szeroka na 4 metry. Pod ścianami piętrowe prycze, na środku drewniany stół i 8 taboretów. Okno wychodzi na mały zakład, chyba więzienny bo otoczony płotem z drutami kolczastymi. Obok obitych blachą drzwi umywalka i „kibel” odgrodzone od reszty naszego „apartamentu” drewnianym przepierzeniem wysokości około metra (nawet w pozycji ”kucznej” doskonale można obserwować co porabia reszta towarzystwa nie zainteresowana w danym momencie higienicznymi czynnościami). Przynoszą aluminiowe taborety, wrzucają każdemu po dwa okurzone, brudne koce, prześcieradła i poduszkę. Zaczynamy się lokować. Przypadło mi miejsce na parterze, przy oknie. Ktoś straszy, że będzie zimno. Przynoszą pierwsze więzienne jedzenie: barszcz i kasza polana szarym sosem, w którym znajdujemy sporo szczeciny. Wygląda okropnie. Pachnie jeszcze gorzej, ale od 12 godzin nie mieliśmy nic w ustach. Głód bierze górę nad obrzydzeniem. Wajsgerber – ojciec czyni honory domu, dzieli, upomina, że trzeba jeść bo inaczej pochorujemy się. Jestem zupełnie odmiennego zdania, ale skrobię aluminiową łyżką w aluminiowym talerzu, aby dać dobry przykład. Jakoś przełknęliśmy. Wyznaczamy dyżury – po dwie osoby dziennie, które myją garnki (w zimnej wodzie, kawałkiem szarego, więziennego mydła), zamiatają, dzielą jedzenie. Następnie wszyscy razem staramy się doprowadzić do jakiego takiego porządku klitkę, która ma stać się naszym domem – oby nie na długo! Znakomicie zabija to czas.[180] W Potulicach internowano wszystkich mężczyzn z Regionu Toruńskiego. Jerzego Matyjka i Mariana Kallasa dnia 24 XII 1981 r. wywieziono do obozu internowanych w Jaworzu koło Kalisza Pomorskiego. Umieszczono tam (w dość przyzwoitych warunkach) wybitnych intelektualistów polskich. Zasługą Jerzego Matyjka było namówienie sporej grupy internowanych w Jaworzu do codziennych długich biegów wokół dziedzińca więziennego, co (podobnie jak uprawianie innych sportów) bardzo poprawiało ich samopoczucie.[181] W Potulicach przebywała też duża grupa internowanych z Bydgoszczy i Regionu Bydgoskiego oraz pojedyncze osoby z innych regionów. Tuż po wprowadzeniu stanu wojennego w Potulicach umieszczono 169 internowanych. Później ich ilość systematycznie malała.[182] Jednak rotacja, zwłaszcza w grudniu 1981 r. była duża. Na miejsce osób wypuszczonych po kilku lub kilkunastu dniach pojawiły się nowe. Przez obóz przewinęło się więc w sumie 201 osób.[183] Każdy z internowanych miał w obozie teczkę osobową, w ktorej skrzętnie odnotowywano widzenia z rodziną i bliskimi, prowadzoną korespondencję, skargi, wizyty u lekarza.[184] Osobne teczki osobowe internowanych prowadziła SB.[185] Co do warunków w celach to należy dodać, że wieczorem wyłączano ogrzewanie, więc robiło się zimno. Pojawiały się też pluskwy. W celach zawieszone były głośniki – tzw. kołchoźniki, przez które nadawano cały czas program I polskiego radia. Wobec internowanych stosowano rygory więzienne: cele były zamknięte, światło gaszono o godzinie 21, a pobudkę urządzano o 5 rano. Wieczorem urządzano apele, domagano się też układania ubrania w kostkę przed celą. Pozwalano natomiast internowanym oglądać „Dziennik Telewizyjny” o godz. 1930 (od 23 XII 1981 r.). Była to też okazja do rozmowy więźniów z różnych cel. Po kilku dniach umożliwiono też internowanym korzystanie z więziennej biblioteki. Nękano ich natomiast regularnie wizytami „esbeków” z Torunia. Namawiali oni internowanych do podpisywania deklaracji lojalności, a nawet do współpracy z SB, próbowali z nich też wyciągać rozmaite informacje. Zdecydowana większość podpisania owych lojalek odmówiła. Było jednakże kilkadziesiąt przypadków ich podpisania. Osoby które się na to zdecydowały były natychmiast lub po kilku dniach zwalniane. „Esbecy” proponowali też niekiedy podpisanie oświadczenia o współpracy z SB. Internowani najczęściej z oburzeniem odmawiali. Były jednak pojedyncze przypadki podjęcia współpracy z SB w zamian za szybsze wypuszczenie. Co się tyczy rozmów - Antoni Stawikowski zalecał, aby z esbekami w ogóle nie rozmawiać. Sam się skrupulatnie tej zasady trzymał. Podobnie postępowali jednak tylko nieliczni internowani.[186] Jeden z przesłanych pomiędzy celami grypsów donosił: Wzięli na „rozmowę” Władka Wilkansa. Zażądał przedstawienia Dekretu [o stanie wojennym] i odmówił jakiejkolwiek rozmowy. Powiedzieli mu, że to rozmowa, a nie przesłuchanie. Odmówił konwersacji.[187] Większość internowanych podczas owych przesłuchań z esbekami jednak rozmawiała. Antoni Stawikowski słusznie diagnozował, że wynikało to po prostu z zakorzenionych zasad dobrego wychowania – jeżeli ktoś do ciebie mówi to nie wypada milczeć. Dnia 11 II 1982 r. „esbecy” wezwali na rozmowę Zbigniew Iwanowa. Proponowali mu podpisanie „lojalki” i podjęcie pracy w KW MO w Toruniu na stanowisku doradcy ekonomicznego. Iwanów oczywiście odmówił, a owe propozycje wzbudziły ogólną wesołość współwięźniów.[188] Internowanym od czasu do czasu urządzano rewizje w celach, w czasie których konfiskowano notatki, własnoręcznie sporządzane plakietki związkowe itp. Wśród internowanych władze umieściły jednego specjalnie ściągniętego i zapewne przeszkolonego konfidenta. Był to więzień z innego zakładu karnego, który został szybko zdemaskowany i zabrany przez władze więzienia. Dodajmy, że owe rozmowy z internowanymi przeprowadzali „esbecy” należący do specjalnie utworzonych (na polecenie Ministerstwa Spraw Wewnętrznych) grup operacyjnych. Istniały one w każdym obozie internowanych, a wspomagane były przez funkcjonariuszy z województw z których pochodzili internowani. Celem owych grup była neutralizacja i lojalizacja postaw internowanych, zdobywanie informacji na użytek pracy operacyjnej SB, a także działań propagandowych i działań kompromitujących działaczy „Solidarności”, dążenie do zwalniania internowanych (po doprowadzeniu do zmiany ich postawy) lub zamiany statusu części z nich na tymczasowe aresztowanie. Cele te miały być osiągnięte m. in. poprzez skłanianie internowanych do podpisywania tzw. deklaracji lojalności i angażowanie ich do współpracy. Rzecz ciekawa, że zwalnianie niektórych osób z obozów miało być elementem dezintegracji środowisk internowanych, a nawet częścią kombinacji operacyjnych. MSW była niezadowolona z pracy owych grup operacyjnych, gdyż pismem z 26 III 1982 r. wezwała do jej intensyfikacji.[189] Za poszczególnych internowanych wpływało do płk Zenona Marcinkowskiego wiele poręczeń podpisywanych przez dyrektorów zakładów, w przypadku studentów i naukowców – rektora UMK Stanisława Dembińskiego. Zdarzały się nawet poręczenia podstawowych organizacji partyjnych PZPR i organizacji ZSMP. W początkowych miesiącach stanu wojennego wszystkie one były odsyłane z kancelarii Marcinkowskiego z adnotacją, że na internowanie przysługuje skarga tylko samemu internowanemu. Później jednak zaczęto je honorować, np. do wypuszczenia studentów z UMK przyczyniły się poręczenia rektora Stanisława Dembińskiego i dziekanów – Kazimierza Wajdy i Jana Łopuskiego.[190] Warto dodać, że w dwóch raportach dotyczących zwolnienia internowanych (pióra mjr Mariana Kolbowicza i por. Ryszarda Matysa) znajdują się wzmianki, że będą prowadzone działania w celu skompromitowania tych osób w ich środowisku.[191] Internowani bardzo szybko nawiązali kontakt pomiędzy celami poprzez rury od centralnego ogrzewania. Już 14 XII 1982 r. wykuto pomiędzy celami otwory wzdłuż tych rur przez które można było rozmawiać i podawać karteczki. Każda informacja mogła w ciągu kilku minut obiec wszystkie cele. Jedynie w środkowej części bloku była betonowa ściana, której nie można było przebić. Przerzucono więc sznurek między oknami i transportowano po nim grypsy w pudełku od zapałek.[192] Nastroje internowanych na ogół nie były złe. W większości okazywali się oni ludźmi o dużej odporności psychicznej. Objawy kryzysu psychicznego pojawiły się u niektórych (na szczęście nielicznych) osob dopiero później. Przykład postępowania starali się dawać przywódcy solidarnościowych struktur. Warto tu przytoczyć gryps przesłany przez Antoniego Stawikowskiego do Jerzego Grzeszkiewicza, członka toruńskiego Prezydium Zarządu Regionu Drogi Jurku Nie jeden raz w rozmowach przewidywaliśmy sytuację, ale zawsze nam się marzyło, że będziemy siedzieć w jednej celi. Jak na razie los chciał inaczej, ale ja jestem optymistą i uważam, że posiedzimy sobie jeszcze razem. U nas nastrój bardzo dobry. Słyszałem, że rozwalili Tobie drzwi i poturbowali w czasie aresztowania. Ja sądziłem, że wzywają mnie do jakiejś interwencji. Długo myślałem czy mają mnie wynieść siłą, czy wyjdę spokojnie. W koncu wyszedłem sam po półgodzinnej dyskusji. Nie chciałem denerwować moich Kobiet, które i tak były mocno przerażone. Jest to moje największe zmartwienie, że martwię się o nie, chociaż sądzę, że są spokojniejsze, jak się dowiedzieli, że my wszyscy siedzimy. Próbowałem dzwonić do Ciebie, ale już miałem rozłączony telefon. Moja córka [Małgorzata] ma ślub w pierwszy dzień Świąt. Na pewno odłożą – myślę, że niepotrzebnie, bo wszystko wskazuje na to, że posiedzimy tu długo. Ja czuję się doskonale. Traktuję to jako przymusowy odpoczynek od mojej ciężkiej pracy. Będziemy musieli zaczynać wszystko od początku. Zdemolowali nam lokal, rozbili teleksy, zdemolowali meble. Szkoda Twojej pracy. Ale jestem optymistą i bardzo bojowo nastawiony. Powiedz [Wiesławowi] Jankowskiemu, że zostałem mistrzem celi w szachach. Chcemy robić pogadanki popularno – naukowe lub lekcje angielskiego. Na razie nie mam na to czasu. Poproś Jurka Matyjka, żeby napisał „analizę obecnej sytuacji”. Podobną analizę zrobią inni eksperci. Podam potem wyniki tej ekspertyzy.[...][193] Internowani w Potulicach od początku rozpoczęli zbiorową walkę o swoje prawa i manifestowanie niezłomnej postawy. Od 14 XII 1981 r. internowani zainicjowali wieczorne zbiorowe śpiewanie hymnu narodowego (wraz z rzadko wykonywaną i nieco zmienioną zwrotką, zaczynającą się od słów Moskal w Polsce nie osiędzie). Dnia 17 XII 1981 r. internowanymi wstrząsnęła wiadomość o masakrze w kopalni „Wujek”.[194] Przez otwarte okno celi wygłosił przemówienie Antoni Stawikowski. Czynił tak później jeszcze przy innych okazjach. Chwilę po Stawikowskim Andrzej Kałamaja (pracownik grudziądzkiego „Stomilu”) wzniósł okrzyk Śmierć faszystom i zaintonował „Rotę”. Dnia 18 XII 1981 r., dwa dni po tragedii w Kopalni „Wujek” zaczęto także wspólnie odmawiać modlitwy. Aby lepiej je było słychać pomiędzy celami otwierano okna. Przewodniczący toruńskiego Zarządu Regionu - Antoni Stawikowski w sposób naturalny był od początku przywódcą internowanych. On też przez okno wydawał komendy: „Do modlitwy!”, „Do hymnu!”[195] SB planowała początkowo przeniesienie Stawikowskiego do innego obozu internowanych.[196] Z planu tego zrezygnowano. Przyczyn owej rezygnacji nie znamy. Być może obawiano się buntu internowanych w momencie wywiezienia ich przywódcy. Gdy 14 XII 1981 r. przyniesiono internowanym do cel „Regulamin Tymczasowego Aresztowania” odesłali go komendantowi aresztu, z komentarzem, że ten dokument ich nie dotyczy. Kilka dni później – 17 XII 1981 r. w radio podano, że internowani nie są traktowani jak tymczasowo aresztowani i obowiązuje ich inny regulamin. Potuliczanie zaczęli się domagać owego regulaminu ku konsternacji służby więziennej. Internowani od pierwszych dni domagali się też kontaktu z duchownymi i regularnego odprawiania dla nich mszy świętej. Antoni Stawikowski już 14 XII 1981 r. udał się do komendanta więzienia z żądaniem kontaktu z biskupem chełmińskim Marianem Przykuckim. Dnia 20 XII 1981 r. Andrzej Tyc odbył w sprawie mszy świętej rozmowę z tzw. wychowawcą więziennym por. Zarębą. Dowiedział się, że Komenda Wojewódzka MO nie wyraziła zgody na przyjazd kapelana do internowanych. Oburzenie wśród internowanych w Potulicach wywołała wypowiedź rzecznika prasowego rządu Jerzego Urbana z 22 XII 1982 r., który oświadczył, ze internowani mieszkają w ośrodkach wypoczynkowych i nie są traktowani jak więźniowie lub aresztowani. Tego samego dnia udało się internowanym doprowadzić do spotkania z oficerem dyżurnym (niewiadomego nazwiska porucznikiem), który zastępował naczelnika więzienia. Zgłoszono na nim szereg postulatów: umożliwienia swobodnych kontaktów pomiędzy internowanymi, prowadzenia zajęć świetlicowych, widzeń z rodzinami, umożliwienia prowadzenia korespondencji z domem, kontaktu z kapelanem, odprawiania dla wszystkich mszy świętej w niedzielę. Oficer stwierdził wprawdzie, że słyszał oświadczenie Jerzego Urbana, ale nie ma żadnych instrukcji. Jednakże tego samego dnia zezwolono na odprawienie mszy świętej w wigilię Bożego Narodzenia i na zajęcia w świetlicy więziennej. Co do pozostałych żądań oświadczono, że zastępca naczelnika więzienia (odpowiedzialny za internowanych) kpt. Józef Wysocki będzie o nich rozmawiał w Komendzie Wojewódzkiej MO w Bydgoszczy. Dnia 23 XII 1981 r. kpt. Wysocki złożył Antoniemu Stawikowskiemu ofertę – otwarcie cel w zamian za zaprzestanie codziennych śpiewów i modlitw przy otwartych oknach. Stawikowski zgodził się pod warunkiem umożliwienia internowanym odbywania wspólnych wieczornych spotkań (połączonych z modlitwą) na korytarzu. Propozycja ta nie spodobała się jednak kpt. Józefowi Wysockiemu. W Wigilię miejscowy ksiądz z Potulic odprawił dla internowanych mszę świętą. Podniosła ona bardzo zgromadzonych na duchu. W intencjach mszalnych modlono, się m. in. za górników z kopalni „Wujek”, za rodziny i za strażników. Później internowani łamali się opłatkiem, nie zapomnieli też o strażnikach, co zrobiło na nich ogromne wrażenie. Antoni Stawikowski wszedł na stół, złożył wszystkim życzenia i wygłosił przemówienie. Śpiewano też kolędy – pełną piersią, tak aby słyszało je całe więzienie. W nocy w celach słuchano transmisji radiowej z Pasterki. Mszy św. w niedzielę 27 XII 1981 r. jednak odprawić nie pozwolono. Internowani urządzili więc 2 I 1982 r. akcję protestacyjną polegającą na dziesięciominutowym waleniu miskami w metalowe drzwi. Pod koniec akcji naczelnik poszedł do celi Stawikowskiego i oświadczył, że zgadza się na mszę świętą, którą jeszcze tego samego dnia (w sobotę) odprawił ksiądz z Potulic. Odtąd msza św. była odprawiana w zasadzie w każdą niedzielę. Odprawiał ją wspaniały kapelan więzienny z Bydgoszcz ks. Józef Kutermak. Przyjeżdżał on zresztą także w dni powszednie, prowadził działalność duszpasterską, przemycał internowanym korespondencję i pomagał im w wielu sprawach. Raz, gdy władze więzienne nie wpuściły księdza, internowani odpowiadali „łomotem”. Podobnie zareagowali, gdy nie włączono radiowęzła w czasie transmisji mszy świętej. W tym drugi przypadku „łomotanie” przyniosło efekt, chociaż funkcjonariusze z pałami gotowi już byli do interwencji. Dnia 23 I 1982 r. internowanych odwiedził i mszę św. odprawił biskup Jan Czerniak, sufragan gnieźnieński. Internowani prosili go o powiadomienie Międzynarodowego Czerwonego Krzyża o ich sytuacji i spowodowanie lustracji ośrodków odosobnienia przez tą instytucję. Zwrócili się też do biskupa o interwencję w sprawie polepszenia doli więźniów politycznych. Natomiast dnia 20 lutego 1982 r. internowanych w Potulicach odwiedził biskup chełmiński Marian Przykucki. Najpierw odprawił mszę św. podczas której wygłosił podtrzymujące na duchu kazanie. We mszy wzieli udział wszyscy internowani w liczbie 97. Podczas mszy śpiewał chór złożony z internowanych rolników.[197] Następnie biskup spotkał się z internowanymi. Niestety towarzyszył mu cały czas naczelnik więzienia płk Józef Szyszło i inni funkcjonariusze. Tak wspominał to spotkanie Jacek Stankiewicz : Po mszy biskup chodzi z wizyta po celach. U nas zostaje na herbacie. Będzie pewno długo pamiętał tę herbatę pitą w słoikach, na więziennym stole, przykrytym papierem. Rozmawiamy przez chwilę w obecności funkcjonariuszy służby więziennej. Porucznik Zimny stoi przy otwartych drzwiach. Zwracamy Ks. Biskupowi uwagę, że sytuacja jest podobna do tej, którą Ks. Prymas przeżył w czasie odwiedzin w Olszynce Grochowskiej, gdzie trzymano kobiety z Warszawy. Nie robi to większego wrażenia na dozorujących. Wspominamy o stanie pomieszczeń, w których nasze rodziny godzinami wyczekują na widzenie się z nami, o lżeniu nas przez wyższych funkcjonariuszy więziennictwa, przytaczamy przykład pułkownika [Józefa] Brauze. Ks. Biskup wysłuchał wszystkiego uważnie i obiecał dołożyć starań, by warunki w jakich przebywamy uległy poprawie.[198] Pod koniec wizyty biskup odbył zdecydowaną rozmowę z naczelnikiem więzienia ppłk. Józefem Szyszło. Przedłożył mu wszystkie skargi, które usłyszał od internowanych. Oświadczył mu m. in., że automatyczne i bezduszne wykonywanie rozkazów doprowadziło w przeszłości niektóre osoby do sali rozpraw w Norymberdze. Wyraził też niezadowolenie z faktu, że rozmawiał z internowanymi w obecności naczelnika. [199] Wizyta bardzo podniosła na duchu internowanych. Jacek Stankiewicz w swoim dzienniku zapisał: Otrzymujemy wspaniałe paczki żywnościowe: puszki, cukier i salami, którego od wielu miesięcy nie próbowaliśmy. Żegnając się Ks. Biskup zapowiada kolejną wizytę. Mówi też, że w ciągu najbliższych czterech tygodni możemy spodziewać się wizyty Prymasa Polski. Uzyskane od nas informacje zostaną przedstawione na mającej się odbyć w przyszłym tygodniu Konferencji Episkopatu Polski.[200] Biskup Marian Przykucki zabrał od internowanych dużą ilość listów do rodzin, które dzięki temu mogły dotrzeć do nich bez więziennej cenzury.[201] W sprawozdaniu z wizyty Biskup podkreślał, że wśród internowanych panuje „zdrowy duch”, a msza św. bardzo „umacnia ich na duchu”. Zwracał też uwagę na odwagę internowanych w walce o ich prawa, a także na szykany, które ich spotykały.[202] Dnia 6 III 1982 r. obóz odwiedził doc. Romuald Kukołowicz, działający z upoważnienia Episkopatu Polski. Władze więzienne wszelkimi sposobami próbowały uniemożliwić rozmowę internowanych z owym przedstawicielem Episkopatu. Nie udało się to jednak. Grupa internowanych przebywająca w świetlicy przekazała Kukołowiczowi dokładny obraz sytuacji opanującej w obozie. Wiara i związana z nią posługa religijna dawały internowanym ogromne wsparcie duchowe. Grzegorz Łukiewski w liście do żony Zofii Łukiewskiej pisał: Nie jestem sam. Jest nas dużo, a z nami jest Jezus Chrystus, który nas umacnia.[203] Wiara pozwalała także przetrwać rozstanie z najbliższymi podczas Świąt Bożego Narodzenia. W liście z 18 XII 1981 r. Michał Grabianka pisał do żony Krystyny i dzieci: Łamiąc się symbolicznie z Wami opłatkiem życzę by Dobry Bóg błogosławił wam szczególnie w te nietypowe Święta Radości. Pragnę by szczególnie w tym Dniu w domu naszym gościł spokój i radość. To nic, że ponownie jesteśmy rozdzieleni, jesteśmy razem bo przez cały czas duchem jestem przy Was.[204] Smutek przebija z listu Andrzeja Żłobeckiego z „Metronu” do żony Janiny Żłobeckiej: Na Święta chyba się nie zobaczymy. Przy wieczerzy wigilijnej podzielcie się opłatkiem ze mną też, jak bym był z Wami razem w domu. Życzę wam wesołych, zdrowych Świąt oraz wszystkiego najlepszego w Nowym Roku.[205] Na spotkaniu z kpt. Józefem Wysockim w dniu 3 I 1982 r. przedstawiciele internowanych przedłożyli szereg nowych żądań dotyczących poprawy warunków higienicznych, swobodnego dobierania się internowanych w celach i umożliwienia prowadzenia wykładów, kursów językowych itp. Na te postulaty naczelnik zgodził się od razu. Nie wyjaśniona została jedynie kwestia otwarcia cel. Te ustępstwa były jednak chwilowe. Już bowiem 11 I 1982 r. kpt. Wysocki oświadczył, że nie będzie prowadził negocjacji z internowanymi. W końcu jednak po kilku dniach uległ.[206] Być może miała na to wpływ petycja do sejmu, którą internowani wystosowali 13 I 1982 r. Protestowali w niej przeciwko wprowadzeniu stanu wojennego, przeprowadzanym internowaniom, a także przeciwko złemu traktowaniu. Żądali m. in. poprawienia warunków ich bytowania w obozie, zaprzestania szykan, zezwolenia na stworzenie samorządu, umożliwienia prowadzenia działalności samokształceniowej.[207] Petycja ta jeszcze w styczniu została przemycona z Potulic i była kolportowana w Toruniu. Internowani wręczyli ją także biskupowi chełmińskiemu Marianowi Przykuckiemu w czasie jego wizyty w obozie.[208] Od połowy stycznia 1982 r. internowani mogli czasem odwiedzać się w celach, które jednak ciągle pozostawały zamknięte. Otwarto je dopiero 18 III 1982 r. Przestano też zmuszać internowanych do spania od godziny 21, a rano nie wymagano pobudki o 5. Internowani, aby owocnie wykorzystać czas, organizowali wykłady na rozmaite tematy. Np. Antoni Stawikowski wygłaszał prelekcje z zakresu astronomii i kosmologii. Uczył też chętnych języków obcych, podobnie jak Jacek Stankiewicz (władze więzienne dopiero po dłuższym czasie zgodziły się na naukę języków obcych). Jacek Stankiewicz oraz Stanisław Wajsgerber wygłaszali prelekcje z dziedziny prawa. O różnych zagadnieniach z historii sztuki i architektury opowiadał Antoni Szymkowski. Jan Wyrowiński wygłaszał wykłady na temat ruchu katolików świeckich w okresie międzywojennym oraz o Klubach Inteligencji Katolickiej w PRL. W niedzielę 27 II 1982 r. internowani zorganizowali turniej szachowy. Był nawet sędzia i zegary.[209] Internowani mając wiele wolnego czasu zajmowali się też wyrabianiem pamiątkowych stempli i znaczków pocztowych. Podobnie było w większości obozów. Budzą podziw wykonane w niezwykle pięknej szacie graficznej „Glejty Bractwa Potuliczników”, które sporządzono nie tylko dla wszystkicj internowanych, ale także dla ukrywających się działaczy związku, m. in. Marka Beraka.[210] Już w grudniu pierwszym przedstawicielom rodzin udało się dotrzeć do internowanych. W styczniu takich wizyt, wynegocjowanych z naczelnikiem było więcej. W tym miesiącu odbyło się też oficjalne widzenie z rodzinami. Było ono bardzo źle zorganizowane. Początkowo wpuszczano jedynie po 4 rodziny, co wydłużało niezwykle oczekiwanie. Potem zaczęto wpuszczać od razu po 20 – 30 osob, co z kolei spowodowało tłok. Dnia 6 III 1982 r. rodziny internowanych przywieźli na widzenie (za darmo) toruńscy taksówkarze. Internowani byli przed widzeniami rewidowani, ale tylko pobieżnie. Antoni Stawikowski przy pierwszym widzeniu odmówił poddania się rewizji i później dano mu spokój. W czasie wizyt rodzin przekazywano im po cichu zapiski i pamiątki z obozu. Z kolei więźniowie oprócz paczek z żywnością dostawali solidarnościowe gazetki. Przemycono też do obozu mały radioodbiornik na którym można było słuchać „Wolnej Europy”. Stał się on głównym źródłem wiedzy internowanych o wydarzeniach politycznych. Faktem jest jednak, że często rodziny internowanych po przjeździe do Potulic zgody na widzenia nie dostawały. Bywało tak, że kazano im pisać podania w tej sprawie, a po kilkunastu minutach przynoszono odmowne odpowiedzi. Losem internowanych interesował się Międzynarodowy Czerwony Krzyż. W styczniu dotarł do Potulic, przekazany przez tą instytucję, transport kocy dla internowanych. Znana aktorka Maja Komorowska przywiozła internowanym dużą ilość ciepłych czapek, szalików, rękawic, a także szachów i kart do gry. W Toruniu i innych miastach regionu prowadzono zbiórki, żywności, odzieży, lekarstw i pieniędzy dla internowanych i ich rodzin. Miały one miejsce w zakładach pracy, kościołach, na UMK. Pomoc organizowała tez Kuria Biskupia w Pelplinie. Dary przekazywano bezpośrednio rodzinom internowanych lub też za pośrednictwem kierowanego przez Gertrudę Przybylską ośrodka przy kościele Wniebowzięcia NMP - Rejonowego Komitetu Pomocy Osobom Pozbawionym Wolności, Zwolnionym z Pracy i ich Rodzinom.[211] Ludzi zaangażowanych w taką działalność były setki i to nie tylko w Toruniu. Np. Nowym Mieście Lubawskim i okolicach, internowanych z tego i innych rejonów (oraz ich rodziny) wspierali: ks. prałat Alfons Mechlin, Małgorzata Donat, Hanna Kamińska, Tadeusz Taliński, Mieczysław Markuszewski, Maciej Urbaniak, Jerzy Balewski, Sławomir Wysokiński, Renata Nowaczyk, Bronisław Wiśniewski (z Gdańska – Oliwy). Sławomir Wysokiński i Hanna Kamińska byli za to skazani przez Kolegium ds. Wykroczeń, natomiast Renata Nowaczyk z Kurzętnika szykanowana przez swojego dyrektora.[212] Internowanym z toruńskiego „Metronu” (ale także i z innych zakładów pracy) i ich rodzinom ofiarnie pomagała Grażyna Słupska. Zaopatrywała ich w żywność, dostarczała zebrane w zakładzie pieniądze. Leszka Różańskiego odwiedzała w obozie internowania. Edmund Wesoły z Krakowa przysyłał Grażynie Słupskiej paczki z (deficytowym wówczas) tytoniem. Słupska zawoziła je następnie internowanym do Potulic i Strzebielinka. Mięso dla rodzin internowanych dostarczali niekiedy rolnicy z podtoruńskich wsi. Rodziło to czasem problemy. Raz do Marii Nenckiej – Borowieckiej przywieziono świniaka w całości. Jego rozebranie stało się nie lada problemem, z którym poradzili sobie w końcu Renata Borowiecka i jej narzeczony.[213] Osobnym problemem dla internowanych była korespondencja. Listy były bardzo często konfiskowane. W aktach internowanych z Potulic i Strzebielinka znajdują się dziesiątki takich listów. Np. Krzysztof Dekowski w dniu 29 VII 1982 r. napisał 6 kartek pocztowych do rodziny i przyjaciół, żadna z nich nie została doręczona[214] Dnia 8 III 1982 r. skargę przeciwko konfiskowaniu listów do komendanta wojewódzkiego MO Zenona Marcinkowskiego napisał Jacek Kalas. Nie przyniosła ona żadnego efektu.[215] Korespondencja była więc przemycana w czasie widzeń, dochodziło jednak niekiedy do „wpadek”. W listach wiele miejsca zajmowała troska o bliskich. Np. Zbigniew Ankiersztajn w liście do żony – Zofii Ankiersztajn, po widzeniu w dniu 17 I 1982 r. pisał: Cieszę się, że wyglądasz wspaniale, nie widać po Tobie zmęczenia. Dla mnie jest to silny bodziec do wytrwania i wyjścia z honorem związkowca „Solidarności” sprzed wojny z narodem. Kochana pamiętaj, jeśli odwiedzą Cię cywile („smutni panowie”) po to żeby rozmawiać – wyrzuć ich na zbity łeb, poszczuj psem. Nachodzenie Ciebie w domu przez SB jest bezprawne, masz prawo złożyć skargę do KW MO w Toruniu. Nie podpisuj żadnych dokumentów, nie bierz udziału w rewizji, w stanie wojennym mają prawo w nocy przeprowadzać rewizję, więc ich wpuść do domu, bo jak nie to wywalą drzwi, a w tym są wyćwiczeni bardzo dobrze. Mogą używać bardzo perfidnych wybiegów – to są ich wypróbowane metody, mogą Cię straszyć – pamiętaj to są tylko słowa. Trzymaj się dzielnie tak jak do tej pory.[216] List ten został skonfiskowany. Dnia 17 I 1982 r. działacz tzw. struktur poziomych PZPR a potem „Solidarności”- Zbigniew Iwanów napisał list do Edmunda Hezy, I sekretarza KW PZPR w Toruniu. Brzmiały w nim nuty ironii i kpiny, bardzo charakterystyczne dla Iwanowa: Drogi Edku Z ogromnym zainteresowaniem przeczytałem w wydawanym przez Ciebie Biuletynie Informacyjnym KW z dnia 6 I 1982 r. rewelacyjne informacje o nadużyciach finansowych w Zarządzie Regionu „Solidarności”. Szczególny mój entuzjazm wzbudziły ostatnie słowa interesującego tekstu zatytułowanego „Profity z niezależnej samorządności”, które brzmiały: Jak się okazuje na „niezależności” (od kontroli) można się nieźle dorobić, zwłaszcza gdy w zarządzie dobiorą jak w korcu maku sami żądni profitów. Cieszy mnie proletariacki internacjonalizm, który zgodnie z duchem jedynie słusznej nauki marksizmu-leninizmu skłonił Cię do opublikowania wiadomości o niecnych praktykach ekstremistów z „Solidarności”.[...] Przed Wielkanocą Zbigniew Iwanów wysłał Edmundowi Hezie kartkę przedstawiającą drewniane ptaszki wśród pisanek. Na odwrociu zamieścił specyficzne życzenia: Drogi Edmundzie Myślę, że twoje młodzieńcze powołanie nie pozwala Ci zapomnieć o zbliżających się Świętach Wielkanocnych.[217] Życzę Ci z tej okazji, abyś od czasu do czasu słyszał szczebiot takich ptaszków, jak na tej kartce obok tego, którego przedstawicielem jest generał [Zdzisław] Ostrowski.[218] Zarówno list, jak i kartkę administracja więzienna zatrzymała. W przypadku listu odbyło się to na wyraźne polecenie płk Zenona Marcinkowskiego.[219] Te listy, które wysłano do adresata, lub pozwolono odebrać internowanemu, były starannie cenzurowane. Pisakiem lub długopisem zamazywano w nich „niecenzuralne” fragmenty. Działalność cenzury więziennej była niekiedy absurdalna. Z listu, który otrzymał Andrzej Trombala od żony wykreślono zdanie zaczynające się od słów: Karol już siedzi... Odnosiło się ono do półrocznego synka państwa Trombalów.[220] Jednak nawet w czasie, gdy rygor w Potulicach był powoli łagodzony dochodziło do przypadków szykanowania internowanych. Dnia 4 I 1982 r. podczas wieczornego śpiewania hymnu został wywleczony z celi (na rozkaz zastępcy naczelnika – kpt. Józefa Wysockiego) Wiesław Cichoń. Umieszczono go na tydzień w karcerze. Dnia 13 I 1982 r. internowani, zamiast spacerować po wyznaczonym dla nich terenie udali się na oficjalny spacerniak. Wywołało to wściekłą reakcję zastępcy naczelnika więzienia w Potulicach – płk Józefa Brauze, który rzucając przekleństwami, natychmiast się zjawił z trzydziestką funkcjonariuszy. Pracownik służby więziennej Józef Rozpłoch zaczął straszyć internowanych psem – wilczurem. Wśród funkcjonariuszy był też kpt. Józef Wysocki. Ten ostatni za prowodyra nieposłuszeństwa uznał znowu Cichonia i skazał go na tydzień karceru. Oprócz niego do karceru (na trzy dni) zamknięto: Marka Zabornego, Marka Obuchowicza, Jana Bartczaka. Internowani w obronie kolegów przeprowadzili trzydniową głodówkę, zbierali też podpisy pod protestem w tej sprawie.[221] Regularnie były rewidowane cele.[222] Jacek Stankiewicz wspominał: 10 lutego – 60 dzień stanu wojennego Dzis od rana same przyjemności. W czasie kąpieli robią nam w celi ordynarny kipisz. Pościel porozrywana, nieporządek. Nie wchodzimy do celi, wołamy komendanta [Józefa] Wysockiego. Przychodzi w parze z Zimnym. Przypominamy mu o obietnicy, którą złożył w obecności przedstawicieli wszystkich cel, że rewizje przeprowadzać będą jedynie w obecności internowanych. Mówimy mu, że kłamie, a Jasio [Rzepiński] powiedział ostro, że „pan kapitan łże w żywe oczy i nie jest godny miana oficera”. Dzieje się to wszystko przy strażnikach i robi duże wrażenie na Wysockim, który ucieka nie kończąc rozmowy. Wykrztusił tylko, że wyda odpowiednie dyspozycje.[223] Dnia 13 II 1982 r. internowani rozpoczęli głodówkę, która była protestem przeciwko surowym wyrokom, które zapadały w procesach politycznych po wprowadzeniu stanu wojennego. Chodziło o procesy pracowników „Towimoru” oraz Jadwigi Gawarkiewicz i Marii Ojdowskiej, w których zapadły drakońskie wyroki. W przemyconym za więzienne mury grypsie internowani pisali: Przepełnieni podziwem i szacunkiem dla postawy uwięzionych koleżanek i kolegów niewiele możemy uczynić, aby pomóc im zza krat potulickiego więzienia. Na znak łączności z Nimi postanowiliśmy przeprowadzić w dniach 13 – 17 lutego 1982 r. 5-dniową głodówkę protestacyjną. Jednocześnie gorąco apelujemy do całego społeczeństwa, do Kościoła o otoczenie opieką rodzin naszych skazanych koleżanek i kolegów.[224] Głodówka spowodowała od razu represje. Np. tego samego dnia Jerzemu Łapkiewiczowi i Janowi Rzepińskiemu nie pozwolono spotkać się z żonami, które przyjechały do Potulic. Dnia następnego władze odmówiły sprowadzenie księdza, aby odprawił mszę św. Internowani odpowiedzieli „łomotem”. Jacek Stankiewicz wspominał: O godzinie 12 przez głośnik nadają komunikat komendanta ośrodka, który z dniem dzisiejszym w związku z głodówką i „zakłocaniem porządku przez internowanych” zawiesza odprawianie mszy, zakazuje odbywania spacerów i prowadzenia zajęć świetlicowych. Ostrzeżono, że mogą wprowadzić jeszcze ostrzejsze sankcje.[225] W związku z protestem internowanych do Torunia przyjechał nawet szef toruńskiej SB płk Zygmunt Grochowski. Probowano nakłaniać poszczególne osoby do przerwania protestu. Obiecywano nawet zwalnianie za wyłamanie się z akcji. Wszystko okazało się bezskuteczne. Głodówka zakończyła się zgodnie z uprzednio przyjętym planem 17 II 1982 r. o godzinie 21. Internowani obchodzili co miesiąc pamiątkę podpisania porozumień sierpniowych – ostatniego dnia każdego miesiąca i wprowadzenia stanu wojennego – 13 każdego miesiąca. W tych dniach w oknach cel zapalanio świece. Dnia 18 II 1982 r., w rocznicę podpisania porozumień rzeszowskich, we wszystkich celach palono świece (lub kaganki ulepione z margaryny). W rocznicę wypadków bydgoskich – 19 III 1982 r. internowani oprócz hymnu zaśpiewali także „Boże coś Polskę” i także przez godzinę palili świeczki.[226] Zarówno internowanymi w Potulicach, jak i społeczeństwem Torunia wstrząsnęła sprawa dziennikarza „Nowości” – Stanisława Świątka. Internowani Potulicach od pierwszych dni wydawali gazetki pisane, kolportowane z ręki do ręki. Już 16 XII 1981 r. ukazał się pierwszy numer Potulickiej Agencji Informacyjnej, a wkrótce także Nowości Potulickich.[227] Inicjatorem wydawania Potulickiej Agencji Prasowej był Stanisław Śmigiel. Po pewnym czasie pisemko to zaczęło podawać informacje przekazywane przez Radio „Wolna Europa” i inne rozgłośnie zachodnie. Internowani posiadali bowiem (jak pamiętamy) własny odbiornik radiowy. Przemyciła go podczas jednego z widzeń żona Stanisława Śmigla – Krystyna Antowska – Śmigiel.[228] Redaktorem drugiego pisemka był internowany dziennikarz toruńskich Nowości – Stanisław Świątek. Nowości Potulickie były nie tylko rozprowadzane wśród internowanych, ale także przemycane przez ich rodziny w czasie widzeń, kopiowane metodą fotograficzną i rozprowadzane w Toruniu. Ogółem ukazało się 20 numerów tej gazetki. Podczas widzenia z żoną – Mirosławą Modzelewską – Świątek, Stanisław Świątek próbował przekazać jej w opakowaniu pasty do zębów dwie gazetki o numerach 14 i 16. Niestety strażnik odnalazł je. W czasie rewizji osobistej znaleziono u Świątka jeszcze dwa numery Nowości Potulickich (18 i 19).[229] Dnia 1 II 1982 r. zastępca naczelnika Zakładu Karnego w Potulicach kpt. Józef Wysocki napisał zawiadomienie o przestępstwie do Wojskowej Prokuratury Garnizonowej w Bydgoszczy.[230] Świątek został zwolniony z internowania 9 I 1982 r., a następnie aresztowany pod bramą potulickiego więzienia. Prokurator wojskowy ppor. Kazimierz Maszerowski postawił mu następujący zarzut: W styczniu 1982 r. w Potulicach rozpowszechniał w celu osłabienia gotowości obronnej PRL wiadomości mogące wywołać niepokój publiczny lub rozruchy, sporządzając i kolportując odręcznie pisane gazetki pt. „Nowości” w których szkalował ustrój społeczno – polityczny PRL, jej sojusze międzynarodowe oraz przedstawiał w fałszywym świetle warunki pobytu internowanych...[231] Przez 10 dni Stanisław Świątek przebywał w areszcie KW MO w Bydgoszczy, a potem w Zakładzie Karnym w Inowrocławiu. Śledztwo na zlecenie prokuratury wojskowej prowadzili funkcjonariusze SB: st. sierżant M. Biniecki i kpt. K. Urbański. Rozprawa przed Sądem Pomorskiego Okręgu Wojskowego w Bydgoszczy odbyła się w dniach 16, 21 i 23 kwietnia 1982 r. Oskarżał wspomniany prokurator Kazimierz Maszerowski. Trzyosobowy skład, któremu przewodniczył mjr Edward Matwijów (pozostali sędziowie: ppłk Włodzimierz Baziak, mjr Mikołaj Hozakowski) wydał wyrok uniewinniający. Publiczność przyjęła to z ogromnym aplauzem.[232] Sprawa się jednak nie skończyła. Naczelny Prokurator Wojskowy wniósł od wyroku rewizję nadzwyczajną i Izba Wojskowa Sądu Najwyższego nakazała ponowne rozpatrzenie sprawy (16 – 18 XI 1982 r.). Orzekali: płk S. Wojtczak, płk J. Juszczak, płk J. Jeż, płk J. Mielczarek, płk B. Ben. Funkcję prokuratora pełnił ppłk K. Grzegorczyk. Przy okazji do zarzutu rozpowszechniania fałszywych informacji dodano inny – obrazę premiera PRL. Zarzut w tej sprawie postawił Świątkowi prokurator kpt. W. Giełżecki. Dnia 7 III 1983 r. Sąd Pomorskiego Okręgu Wojskowego skierował sprawę do rozpatrzenia w Sądzie Rejonowym w Bydgoszczy.[233] Na szczęście Świątka objęła amnestia z lipca 1983 r. i nie został on skazany. Internowani w Potulicach urządzali akcje protestacyjne w obronie Świątka. W Potulicach internowani wydawali także inne gazetki. Działacz toruńskiego NZS i redaktor pisma Immunitet w latach 1980 - 1981 - Robert Ziemkiewicz, korzystając z nasłuchu z przemyconego do więzienia radia, sporządzał ręcznie Przegląd Wydarzeń Potulickiej Agencji Prasowej. Wiesław Cichoń w podobny sposób wydawał Wolne Słowo.[234] Internowanym podczas rozmów z funkcjonariuszami SB proponowano emigrację z kraju. Większość taką ofertę z oburzeniem odrzucała. Kilkanaście osób zdecydowalo się jednak na emigrację jeszcze podczas pobytu w Potulicach. 7. Strzebielinek i Kwidzyn Pod koniec marca 1982 r. liczba internowanych w Potulicach spadła do ok. 50. Było to wynikiem dość systematycznego zwalniania z obozu ok. 5 – 6 osób tygodniowo. Podobnie było w innych ośrodkach internowanych w kraju. Władzom nie opłacało się więc utrzymywanie części z nich, w związku z czym rozpoczęto „komasację”. Dnia 31 III 1982 r. mężczyznom internowanym w Potulicach oświadczono, że zostaną przewiezieni do innego ośrodka. Nstępnie załadowano wszystkich do milicyjnych ciężarówek (po 15 osób do jednej) i wywieziono do Zakładu Karnego w Strzebielinku.[235] Więzienie w Strzebielinku (komendant – mjr Franciszek Kaczmarek) posiadało wyższy standard od Potulickiego. Stanowiło ono bazę dla więźniów – robotników zatrudnionych przy budowie szczytowo – pompowej w Żarnowcu. Więźniowie mieli do spacerów obszerny plac z ogródkiem i boiskiem do siatkówki. W jednej z cel urządzono kaplicę. Rygor w obozie był nieco lżejszy niż w Potulicach, ale też dokuczliwy. Cele (szesnastoosobowe) były zamknięte, listy surowo cenzurowane, zła opieka lekarska. W Strzebielinku umieszczono początkowo internowanych z Regionu Gdańskiego. Urządzali oni regularnie protesty, głodówki i demonstracje. Spora grupa spośród internowanych w Strzebielinku zdecydowała się na emigrację, do której w tym obozie szczególnie gorliwie zachęcano. Dodajmy, że w sierpniu 1982 r. do Strzebielinka przywieziono sporą grupę internowanych z Regionu Szczecińskiego oraz 19 osób z Regionu Mazowsze, uprzednio internowanych w Białołęce (m. in. Gabriela Janowskiego). [236] Na krótko przed przybyciem transportu z Potulic rygor w obozie w Strzebielnku w sposób znaczący zelżał. W związku z wizytą delegacji Międzynarodowego Czerwonego Krzyża 18 -19 III 1981 r. otwarto cele, zluzowano stacjonujący obok obozy oddział ZOMO. Umożliwiono też chętnym uprawianie ogródka.[237] Internowani z Potulic byli też pod wrażeniem innych obozowych zwyczajów, np. możliwości częstszych wizyt rodzin. Jacek Stankiewicz wspominał: Spacer trwa półtorej godziny. W porównaniu z Potulicami – zupełna swoboda. Część gra w piłkę, reszta spaceruje lub opala się. Okolica piękna. Dookoła wysoki, iglasty las. Cisza. Towarzystwo też sympatyczne. W sumie dobra zamiana. Dowiadujemy się, że w każdą niedzielę, gdy przyjeżdżają rodziny, pierwszy pawilon daje dwa koncerty obozowych piosenek. Ludzie pod płotem nagrywają to wszystko. Ciekawe, czy ukaże się kiedyś kaseta z naszymi więziennymi produkcjami? Czekamy niecierpliwie na niedzielne występy.[238] Kaseta z owych występów została rzeczywiście nagrana, była kolportowana i przegrywana w Toruniu. Powieliło ją też podziemne wydawnictwo „CDN”. Internowani z Torunia aktywnie włączyli się do występów, a jednym z najlepszych solistów został Zbigniew Iwanów, dysponujący wspaniałym głosem. Śpiewano piosenki zapożyczone od różnych autorów – Jacka Kaczmarskiego, Jana Kelusa, Jacka Kleyffa i in. Powstawały jednak także utwory oryginalne, często udane artystycznie. Warto wspomnieć piękną nastrojową piosenkę List. Zwraca też uwagę dowcipna ballada o ZOMO z refrenem: Gazem, gazem po oczach Jest to praca urocza Pałą, pałą przez łeb To jest nasz chleb Inna wesoła piosenka, zaczynająca się od słów: To nic, że wkoło kraczą wrony miała także wpadający w ucho refren: Za solidarność i górników I za tysiące uwięzionych Odpowie zgraja sprzedawczyków Precz pójdą wrony i okony Styl groteskowy i mocno surrealistyczny reprezentowała Piosenka z okazji wyboru tow. Kim Ir Sena na stanowiska prezydenta Koreańskiej Republiki Ludowo Demokratycznej w dniu 5 VI 1982 r., czyli ryżowy blues. [239] Internowani urządzali także wieczory piosenki wyłącznie we własnym gronie. Na jednym z nich w roli solistów wystąpili: Zbigniew Iwanów, Edward Pacyński i Antoni Filipkowski. Plakat informujący o imprezie żartobliwie podkreślał, że obowiązuje strój wieczorowy.[240] Dodajmy, że z czasem także czas spaceru przestał być limitowany. Internowani utworzyli swoją wewnętrzną reprezentację zwaną Radą Obozu. W jej skład wchodzili przedstawiciele poszczególnych regionów „Solidarności”. Uchwały Rady Obozu były przesyłane do wiadomości, metodą „sztafety” od celi do celi. Na kartce wypisywano zawsze do jakich cel i w jakiej kolejności dana wiadomość ma być przekazywana. Opiekę medyczną zapewniał miejscowy felczer. Był on przychylnie nastawiony do internowanych i chętnie kierował ich na badania (niekiedy kilkudniowe) do szpitala w Wejherowie. Tam z kolei przyjmowano internowanych bez kolejki. Pobyt w szpitalu (pomijając aspekty medyczne sprawy) umożliwiał łatwe przekazanie grypsów lub kontakt z rodziną. Było też kilka przypadków ucieczek internowanych z wejherowskiego szpitala (np. gdański działacz „Solidarności” Krzysztof Wyszkowski). W sierpniu 1982 r., po interwencji SB, szpital w Wejherowie zaczął wyznaczać internowanym dłuższe terminy badań i trudniej było się do niego dostać.[241] Do internowanych docierały dary żywnościowe z kurii gdańskiej i chełmińskiej, od okolicznych księży, od księdza Henryka Jankowskiego z Gdańska i z działającego przy jego parafii centrum opieki nad uwięzionymi i internowanymi, z Diecezjalnego Ośrodka Charytatywno – Społecznego przy kościele Najświętszej Marii Panny w Toruniu, od Międzynarodowego Czerwonego Krzyża. Kilkakrotnie były przywożone paczki z żywnością i środkami higieny z kurii metropolitalnej warszawskiej. Dostarczał je przedstawiciel prymasa Józefa Glempa - Stanisław Czartoryski, niekiedy towarzyszył mu też M. Komorowski.[242] Paczki z żywnością przywoziły także rodziny. Z Torunia do Strzebielinka było daleko. Kilkakrotnie rodzinom internowanym pomogli toruńscy taksówkarze, którzy zawieźli część osób jadących do Strzebielinka za darmo (m. in. Edward Staszkiewicz, Sławomir Mossakowski, Marian Jaśkowiec, Aleksander Przytarski, Andrzej Domański Mieczysław Haładyn).[243] Internowani z Potulic imponowali Gdańszczanom zdyscyplinowaniem. Andrzej Drzycimski i Adam Kinaszewski wspominali: Dopiero począwszy od przyjazdu grupy internowanych z obozu w Potulicach uświadamiamy sobie różnicę w charakterze obu obozów, ukształtowaną na skutek odmiennych warunków, w jakich przebiegło nasze uwięzienie. Grupa potulicka przyjechała w pełnym ordynku, według wzorów organizacyjnych związku z okresu jego normalnej działalności. Stąd funkcjonowanie struktur hierarchii związkowych, wspólne podejmowanie pewnych akcji, wypracowywanie wspólnego stanowiska w rozmaitych sprawach, a także instytucjonalizowanie się pewnych zwyczajów i liturgii obozowych. Na ich tle wypadamy jak dość luźna zbiorowość, składająca się z wielu indywidualistów i nie umiem powiedzieć: to dobrze czy źle... Faktem jest, że w więzieniu w Potulicach internowani stanowili osobną grupę, zajmując oddzielny oddział wśród 2000 więźniów i było konieczne, by w tych warunkach podkreślać własną odrębność i demonstrować jeszcze bardziej przynależność do „Solidarności”. W Strzebielinku w tym czasie, będąc grupą „samą dla siebie” właściwie odeszliśmy od struktur związkowych i organizacyjnych hierarchii na rzecz stworzenia nieformalnych ukladów sympatii, szacunku, opartego na osobistej postawie w obozie.[244] Diagnoza dotycząca przyczyn owej odrębności potuliczan nie jest do końca trafna. Pawilon VII, w którym umieszczono internowanych w Potulicach był odizolowany od reszty więzienia, a kontakty internowanych z więźniami kryminalnymi sporadyczne. Owo zdyscyplinowanie i „zinstytucjonalizowanie” form postępowania u internowanych z Potulic było zapewne wynikiem trudnych warunków panujących w tym obozie. Wymagały one od internowanych większej koordynacji działań i odpowiedzialności (zwłaszcza przy podejmowaniu akcji protestacyjnych w walce o swoje prawa). Godna, odpowiedzialna i niemal ojcowska postawa Antoniego Stawikowskiego wobec współtowarzyszy niewoli czyniła go naturalnym przywódcą potuliczan, których większość stanowili działacze z Regionu Toruńskiego. Dzięki przeniesieniu do Strzebielinka internowani z Potulic mogli spędzić święta Wielkanocy w warunkach przyzwoitszych niż minione święta Bożego Narodzenia. W dniach 2 - 3 IV 1982 r. trwały rekolekcje dla internowanych. O ich zorganizowanie poprosił listownie biskupa Mariana Przykuckiego inż. Andrzej Kozicki (w imieniu wszystkich internowanych w Strzebielinku).[245] Rekolekcje poprowadził ks. Edmund Piszcz, profesor Seminarium Duchownego z Pelplina (późniejszy arcybiskup warmiński). Oprócz niego do internowanych w tym czasie przyjechał kanclerz kurii ks. Andrzej Śliwiński (późniejszy biskup elbląski) oraz proboszcz kościoła farnego Św. Trójcy w Wejherowie ks. dziekan Bogusław Żurawski. Władze więzienne zachowywały się w czasie rekolekcji bardzo poprawnie i dały rekolekcjonistom dużą swobodę. W sprawozdaniu z rekolekcji (pióra któregoś z księży – rekolekcjonistów) czytamy: Pierwszy dzień rekolekcji wyglądał zatem tak, że każda z trzech grup była doprowadzana do wspomnianej kaplicy przez poprawnie zachowujących się strazników więziennych. W kaplicy było nabożeństwo modlitewne, śpiewano wielkopostne pieśni i była zasadnicza nauka rekolekcyjna. Czas był przez władze absolutnie nieograniczony i nikt w jakiekolwiek decyzje księdza rekolekcjonisty się nie wtrącał. Również strażnicy, wchodząc do kaplicy zawsze zdejmowali czapki, a następnie wycofywali się do swoich izb oddziałowych. Zrozumiałe, że w kaplicy wywiązały się rozmowy na tematy religijne, a także, co jest zrozumiałe, na inne bardzo aktualne.[246] W drugi dzień rekolekcji księża spowiadali. Po spowiedzi każda z grup miała mszę świętą, podczas której śpiewano pieśni wielkopostne i rozmawiano na tematy religijne. Tego dnia odbyło się też spotkanie księży z przywódcami „Solidarności” ze Strzebielinka. Trzeciego dnia rekolekcje poprowadził miejscowy kapelan ks. Tadeusz Błoński.[247] Świąteczne wizyty rozpoczęły się już w Wielką Sobotę – 10 kwietnia 1982 r. Andrzej Drzycimski i Adam Kinaszewskim wspominali: Dziś mamy nie zapowiedzianą wizytę biskupa pomocniczego diecezji gnieźnieńskiej Jana Nowaka, który przyjechał wraz z kapelanem więziennym z Potulic Józefem Kutermakiem. Dobrze się złożyło, bo właśnie w tym czasie w kaplicy montowano ponad dwumetrowej wysokości krzyż z surowego drewna, otoczony w górnej części drutem kolczastym, z wbitym brzeszczotem włóczni i spływającą z boku białą tkaniną, tworząca jakby postać. Projekt tego robiącego wielkie wrażenie krzyża opracowali dwaj koledzy, Tadeusz Szczudłowski i Jan Koziatek, i wykonali go w obozie wspomagani przez nas i więźniów. Prosiliśmy biskupa o poświęcenie krzyża. Uroczystość ta zgromadziła prawie cały obóz, a zakończyła się złożeniem podpisów na krzyżu przez wszystkich obecnych. Księża towarzyszący biskupowi [m. in. ks. Bogusław Żurawski] przywieźli nam paczki od rolników zrzeszonych w „Solidarności” wiejskiej. Również miejscowy proboszcz z kościoła w Gniewinie przekazał nam wraz z życzeniami jajka od okolicznych gospodarzy. W ten sposób gdzieś uleciało wrażenie świąt spędzonych w więzieniu. Czekamy na dzień Zmartwychwstania jak na prawdziwe święto...[248] Od razu ustalono, że krzyż po wypuszczeniu wszystkich internowanych będzie przeniesiony do kościoła św. Brygidy w Gdańsku.[249] W Wielkanoc rodziny mogły odwiedzić internowanych beż żadnej kontroli. O godzinie 11 odbył się specjalny koncert dla rodzin w wykonaniu głównie internowanych z Gdańska. Nad murami więzienia powiewały dwie sporządzone przez więźniów flagi „Solidarności” i flaga narodowa po środku. Po mszy, odprawionej przez ks. Tadeusza Błońskiego odbył się kolejny koncert słuchany przez rodziny w sali odwiedzin i na parkingu za murami więzienia. W Poniedziałek Wielkanocny (12 IV 1982 r.) do obozu przybył biskup gdański Lech Kaczmarek. Odprawił on w obozie mszę św. podczas ktorej wygłosił kazanie z aluzjami do obecnej sytuacji politycznej. Zapewnił gorąco, że Episkopat nieustannie myśli o internowanych. Zachęcał też internowanych do wytrwania przy ich ideałach. Wręczył im także egzemplarze Ewangelii wg Św. Jana. Biskupowi towarzyszyli ks. Dułak i ks. Bryk, którzy zabrali do przekazania rodzinom stos listów, a także pamiątek wykonywanych przez internowanych (kopert, znaczków pamiątkowych).[250] Dnia 9 V 1982 r. internowanych odwiedził nominowany już na biskupa sufragana chełmińskiego - Edmund Piszcz. Towarzyszył mu ks. Wojciech Kasyna. Biskup odprawił on mszę św. na której poświęcono obraz Matki Boskiej Strzebielińskiej. Była to kopia obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej wykonana przez toruńskiego artystę Antoniego Szymkowskiego. [251] Ten ostatni wykonał też ołtarze do procesji Bożego Ciała, która odbyła się na spacerniaku 10 VI 1982 r. Poprowadził ją kapelan ks. Tadeusz Błoński. Władze więzienne nie zgadzały się początkowo na procesję, zdecydowane (i uwieńczone sukcesem) rozmowy w tej sprawie odbyli Antoni Szymkowski, Konrad Maruszczyk i Jan Bartczak.[252] Niestety nie wszyscy uczestniczyli w procesji, gdyż kpt. Eugeniusz Maciuk, pełniący funkcję tzw. pełnomocnika ds. internowanych komendanta wojewódzkiego MO, kazał pozamykać przejścia między pawilonami, co uniemożliwiło wyjście na procesję 40 osobom.[253] W niedzielę 4 lipca 1982 r. internowanych odwiedził biskup pomocniczy diecezji Gdańskiej Kazimierz Kluz wraz z grupą księży.[254] Dodajmy, że w Strzebielinku msza św. odprawiana była co niedzielę, bez większych przeszkód przez kapelana Tadeusza Błońskiego. Internowani w Strzebielinku każdego 13 dnia miesiąca urządzali piętnastominutowy „łomot”, jako protest przeciwko wprowadzeniu stanu wojennego. W tym dniu palono też świeczki w oknach oraz uroczyście odśpiewywano hymn narodowy. W dniach 21 – 22 VII 1982 r. odbyła się solidarnościowa głodówka dla poparcia postulatów głodujących kobiet – więźniarek politycznych w Fordonie.[255] Internowani obchodzili uroczyście także rocznice i święta narodowe. Dnia 1 V 1982 r. o godzinie 10 internowani będący wówczas na spacerze zorganizowali apel poległych w PRL w walce o wolność o swobody demokratyczne. Tekst apelu powtarzali koledzy, których nie wypuszczono na spacer. Po odczytaniu apelu nastąpiła minuta ciszy, a potem odśpiewano hymn narodowy.W Święto 3 Maja odbyła się specjalna msza św., w południe odśpiewano hymn narodowy oraz pieśni patriotyczno – religijne. Później odbył się wykład Antoniego Wręgi na temat dziejów i znaczenia Konstytucji 3 Maja. W tym dniu w oknach cel pojawiły się okolicznościowe plakaty, a na ścianach znak „V” , symbole Polski Walczącej, napisy: 3 V i Niech żyje 3 V i „Solidarność”. Wystawiono też szereg prowizorycznych masztów z flagami „Solidarności”.[256] Doszło przy tym do incydentu z kpt. Eugeniuszem Maciukiem, który zerwał ze ścian jednej z cel flagę z białym orłem. Gdy ją trzymał, jeden z kolegów wyrwał mu ją z ręki. Maciuka z początku „zamurowało”, potem zaś zaczął wykrzykiwać, ze jest to napaść na funkcjonariusza i że postara się wszystkich z celi wysłać do obozu o obostrzonym regulaminie. Chłopcy z celi popatrzyli po sobie – pytając się nawzajem – czy ktoś coś zauważył? Maciuk popełnił regulaminowy błąd – był sam. Musiał zadowolić się trzaśnięciem drzwiami.[257] Dnia 13 V 1982 r., w rocznicę zamachu na Jana Pawła II odbył się wykład Andrzeja Drzycimskiego na temat papieża, natomiast 28 V 1982 r., w rocznicę śmierci kardynała Stefana Wyszyńskiego krótkie wspomnienie o zmarłym prymasie wygłosił Jan Bartczak.[258] W szczególny sposób obchodzono w Strzebielinku „półrocznicę” wprowadzenia stanu wojennego. Przebieg obchodów 13 VI 1982 r. opracowano na specjalnym zebraniu przedstawicieli wszystkich regionów internowanych w tym obozie. Był on następujący: 1. O godz. 2200 gasimy światła w celach, palimy świece, wyłączamy głośniki. 2. Począwszy od 2400 wg. następującego porządku śpiewamy 3 pieśni: „Nie rzucim ziemi skąd nasz ród” (2 zwrotki) „Boże coś Polskę” (2 zwrotki) „Jeszcze Polska nie zginęła” (2 zwrotki) pawilon 3: cela 33, 34, 35, 36 – godz. 2400 pawilon 3: cela 26, 27, 28, 29, 30; pawilon 2: cela 21 – godz. 2410 pawilon 2: cela 15, 17, 18, 19; pawilon 1: cela 9, 10, 11, 12 – godz. 2420 pawilon 1: cela 5, 6, 7, 8 – godz. 2430 Ponieważ śpiew i „walenie” kolidują ze sobą – zdecydowano odstąpić od zwyczaju „walenia”[w drzwi i ściany celi] na korzyść śpiewu. 3. Zgodnie z przyjętym zwyczajem: - nosimy 13 czerwca biało – czerwone wstążki lub baretki, - okna ozdabiamy biało – czerwonymi chorągwiami, szczególnie cele widoczne z sali widzeń, 4. Przed południem zgodnie ze zwyczajem śpiewa I pawilon w czasie widzeń.[259] Podczas nocnego śpiewania funkcjonariusze SB fotografowali internowanych stojących w oknach z zamiarem ich późniejszego ukarania.[260] W dnia 25 i 26 VI 1982 r. przypadała rocznica wydarzeń w Radomiu i Ursusie, natomiast 28 VI 1982 r. rocznica buntu robotników Poznania. W związku z tym internowani zebrali się w kaplicy na modlitwy w intencji zabitych, urządzili apele poległych i odśpiewali hymn narodowy. W tych dniach nosili też żałobę i wstążki w barwach narodowych oraz wstrzymali się od gier i opalania się. W celach rozwiesili odpowiednie plakaty.[261] W dniach 10 i 11 listopada 1982 r. uroczyście wywieszono flagi narodową i „Solidarności” oraz odśpiewano hymn narodowy. Dnia 11 listopada odbyło się też w kaplicy uroczyste nabożeństwo oraz okolicznościowe wykłady[262] Internowani w Strzebielinku zdawali sobie sprawę z faktu, że póki przebywają za murami ich możliwości oddziaływania na sytuację w Polsce są skromne. Prawdziwa walka toczyła się bowiem podczas manifestacji na ulicach miast i w podziemnych drukarniach. Jednak w miarę swoich możliwości także internowani działacze próbowali prowadzić działalność antyreżimową np. poprzez rozpowszechnianie poza granicami kraju informacji o trwających represjach i prześladowaniach. Temu celowi miał służyć dokument pt. Władze polskie dążą do likwidacji niezależnego ruchu związkowego. Był on skierowany do Międzynarodowej Organizacji Pracy w Genewie, a podpisali go internowani w Strzebielinku członkowie Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność” oraz Zarządów Regionów. Duży wkład w napisanie dokumentu miał Wiesław Cichoń. Dokument opisywał działania władz polskich w celu zniszczenia niezależnego ruchu związkowego w Polsce, podkreślał ich bezprawny charakter, omawiał charakter stosowanych represji. Najważniejszy był jego paragraf IV, który stwierdzał, że władze nie chcą poprzestać na zawieszeniu wolnych związków zawodowych, ale będą dążyć do ich likwidacji. Odpis dokumentu, przemyconego za mury więzienia, przekazano też papieżowi.[263] Dnia 20 VIII 1982 r. internowani ze Strzebielinka skierowali list do prymasa Józefa Glempa. W liście tym znalazły wyraz rozbieżności w odniesieniu do tez Prymasowskiej Rady Społecznej z 2 IV 1982 r. Zaproponowana w nich koncepcja „ugody społecznej” nie przez wszystkich internowanych w Strzebielinku była akceptowana, co wyraźnie zaznaczono w liście.[264] Podczas pobytu w Strzebielinku Komisji Międzynarodowego Czerwonego Krzyża w dniach 19 – 22 V 1982 r. zgłosili się do niej przywódcy toruńskiej „Solidarności” – Antoni Stawikowski, Wiesław Cichoń i Zbigniew Iwanów. Przedstawili oni prawdziwy przebieg wydarzeń w dniach 1 – 3 V 1982 r. w Toruniu, który znali z relacji rodzin i z „bibuły” przemycanej do obozu. Podkreślili, że wydarzenia były w ogromnym stopniu sprowokowane przez milicję. Nadmienili też, że liczba internowanych z Regionu Toruńskiego jest pieciokrotnie wyższa niż z innych regionów (był to szacunek przesadny), co świadczy o szczególnych szykanach ze strony MO i SB.[265] Dodajmy, że Komisje Międzynarodowego Czerwonego Krzyża odwiedzały obóz w Strzebielinku w sumie 4 razy (18 – 19 III, 19 – 22 V, 3- 4 VIII, 27 – 28 X 1982 r.). Ich inspekcje były bardzo wnikliwe, np. członkowie Komisji jedli te same posiłki co internowani, aby sprawdzić ich jakość.[266] We wrześniu internowani ze Strzebielinka skierowali protest do sejmu z powodu aresztowania kilku przywódców Komitetu Obrony Robotnikow (uprzednio internowanych).[267] Gdy stało się oczywiste, że sejm zdelegalizuje „Solidarność”, 20 internowanych ze Strzebielinka podjęło 7 X 1982 r. głodówkę protestacyjną. [268] Trwała ona 5 dni. Internowani skierowali też po zebraniu w kaplicy w dniu w dniu 4 X 1982 r. List otwarty do Sejmu Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej” protestujący przeciwko zbliżającemu się zdelegalizowaniu „Solidarności. Wobec niemożności wysłania go drogą oficjalną i ten list trzeba było przemycić za mury.[269] Delegalizacja „Solidarności” nastąpiła 8 X 1982 r. W związku z tym internowani ze Strzebielinka na zebraniu w dniu 19 X 1982 r. przyjęli tekst Listu do społeczeństwa w sprawie nowych związków zawodowych.[270] Dużo większa swoboda jaka posiadali internowani w obozie w Strzebielinku dawała im także sposobność owocniejszego spędzania czasu. Organizowano liczne wykłady. Każdego miesiąca odbywało się ich od 4 do 12 na rozmaite tematy z zakresu polityki, historii, kultury, religii, sztuki filozofii, psychologii, astronomii, prawa a nawet sportu. Spośród internowanych z Regionu Toruńskiego wykłady prowadzili: Antoni Stawikowski (astronomia), Konrad Turzyński (podstawy matematyki), Antoni Szymkowski (historia sztuki, socjologia, religia), Wiesław Cichoń (socjologia kultury, zagadnienia prawne), Marek Sobociński (sztuka współczesna), Mieczysław Kukuła (psychologia). W niektóre środy odbywały się spotkania służące komentowaniu bieżących wydarzeń politycznych. Wśród osób wygłaszających komentarze wstępne byli m. in.: Lech Kaczyński, Andrzej Drzycimski, Jan Bartczak.[271] Odbywały się też lekcje języków obcych. Szczególnie ofiarnym nauczycielem był Antoni Stawikowski, który kilkanaście godzin tygodniowo uczył języków angielskiego i francuskiego (grupy początkujące i zaawansowane).[272] Dodajmy, że wykłady w obozach internowanych w Jaworzu i w Iławie wygłaszał Marian Kallas.[273] Podczas trwania mistrzostw świata w piłce nożnej w Hiszpanii (13 VI – 15 VII 1982 r.) prelekcje w Strzebielinku były zawieszone, internowani oglądali liczne transmisje w telewizji. Duży zamknięty teren więzienny dawał możliwość także czynnego uprawiania sportu. Internowani grali w piłkę nożną i siatkówkę. Od 6 września do 6 października 1982 r. zorganizowana została „Spartakiada Strzebielińska”. Jej głównym organizatorem był Jerzy Grzeszkiewicz z Torunia. Rozgrywano wiele konkurencji: bieg krótki (80 m.) w dwóch kategoriach wiekowych, bieg długi (4600 m.), bieg średni (1180 m.), chód na 2300 m., sztafetę 4 razy 1 okrążenie dziedzińca, skok w dal, chód na 2300 m., pchnięcie kulą, tzw. sztafetę dowolną z nieograniczoną ilością zmian na dystansie 1480 m., przeciąganie liny, turnieje brydżowe, szachowe, siatkówki, tenisa stołowego i warcabów. Nietypowe dystanse biegów i chodu wynikały z rozmiarów dziedzińca więziennego, który trzeba było określoną ilość razy okrążać. W konkurencjach drużynowych startowały reprezentacje regionów. Region Toruński odniósł zwycięstwo w turnieju siatkówki (drużyna w składzie: Wojciech Reich, Ryszard Musielak, Zdzisław Dumowski, Jerzy Przybylski, Krzysztof Żabiński, Wiesław Olszak) oraz w w sztafecie dowolnej (wśród triumfatorów był Wiesław Skrzypczyński). Zwycięzcy otrzymywali odręcznie sporządzone dyplomy.[274] Niektórzy więźniowie zajmowali się twórczością artystyczną. Najbardziej znanym jej przejawem są znaczki pocztowe i stemple okolicznościowe.[275] O wykonanym przez internowanych ozdobnym krzyżu już wspominałem, podobnie jak o namalowanym przez Antoniego Szymkowskiego obrazie Matki Boskiej Strzebielińskiej. Udane portrety internowanych oraz obrazy z ich życia codziennego rysował Andrzej Trzaska.[276] Internowani wykonywali też grafiki przedstawiające m. in. Matkę Boską Częstochowską i Ostrobramską oraz marszałka Józefa Piłsudskiego. Inna grafika przedstawiała Wojciecha Jaruzelskiego podpierającego się sierpem i młotem a podpisana była: „10 miesięcy i co dalej?”[277] Internowanymi w Strzebielinku wstrząsnęła sprawa syna i synowej Mariana Jurczyka. Dnia 6 VIII 1982 r. (w piątek) internowany w Strzebielinku Jurczyk został powiadomiony o rzekomo samobójczej śmierci syna Adama i jego żony. Sprawa ta do dziś budzi sporo wątpliwości. W sobotę Jurczyk dostał pozwolenie na telefonowanie do Szczecina, ale nie dodzwonił się. Rada Obozu myślała nawet o buncie, jeżeli Jurczyk nie zostanie dokładnie powiadomiony o tym co się stało. [278] W niedzielę (8 VIII 1982 r.) udało się jednak uzyskać jakieś informacje gdyż Marian Jurczyk puścił „sztafetą” po celach list Koledzy W mojej sprawie udało się ustalić co następuje: 1. Pogrzeb odbędzie się we wtorek o 1400. 2. Biskupi z naszej diecezji czynią starania o przepustkę dla mnie. Uzyskanie jej jest obwarowane jakimiś wymaganiami w stosunku do mnie, które mam spełnić. Myślę, że jutro będę rozmawiał na ten temat. 3. Według tego co wiemy tragedia ta nie ma bezpośredniego związku z działalnością SB. Dziękuję wam za życzliwość i współczucie Marian Jurczyk 8. 08. 1982 r.[279] W poniedziałek też nie udało się nigdzie dodzwonić. Mariana Jurczyka zawieziono na pogrzeb dopiero w nocy z poniedziałku na wtorek (9/10 VIII 1982 r.).[280] Podczas uroczystości tłum wznosił prosolidarnościowe okrzyki i próbował odbić, konwojowanego przez „esbeków” Mariana Jurczyka.[281] Internowani w Strzebielinku toruńczycy byli często wzywani na przesłuchania przez SB. Praca operacyjna w obozie zajmowała się kilkuosobowa grupa operacyjno – śledcza kierowana przez kpt. Eugeniusza Maciuka. Zasilali ją funkcjonariusze z województw z których pochodzili internowani. Czasami ekipy funkcjonariuszy z poszczególnych województw przyjeżdżały na jedno lub kilkudniowe akcje. Polegały one najczęściej na rozmowach z poszczególnymi internowanymi, namawianiu ich do współpracy, podpisania tzw. lojalki, lub do emigracji z kraju. Np. dnia 7 IV 1982 r. przyjechała w celu przesłuchiwania internowanych specjalna grupa operacyjna z samym płk Zenonem Marcinkowskim na czele.[282] W dniach 20 – 30 IV 1982 r. funkcjonariusze SB odbyli aż 39 rozmów z internowanymi w Strzebielinku, 18 z nich (także niektórych toruńczyków) nakłonili do podpisania deklaracji lojalności. W rezultacie, w dniu 29 IV aż 31 osób z województwa gdańskiego i 9 z województwa toruńskiego zostało zwolnionych. W czasie opuszczania przez nich obozu sprowadzono ekipy radiowe i telewizyjne, internowani odmówili jednak jakichkolwiek kontaktów ze środkami masowego przekazu.[283] Z czasem coraz mniejsza ilość internowanych zgadzała się na rozmowy z SB. Gdy 2 VI 1982 r., do Strzebielinka przyjechała toruńska ekipa SB kierowana przez ppor. Edmunda Witkowskiego, na 12 wezwanych osób na rozmowę zgodziły się 3. Stanisław Wajsgerber wprawdzie z funkcjonariuszami rozmawiał, ale z wpiętym w sweter opornikiem, zastępującym znaczek „Solidarności”.[284] Jednak także w Strzebielinku grupa internowanych zgodziła się na wyjazd z Polski. Jak się zdaje tylko jedna osoba spośród toruńczyków została zwerbowana w Strzebielinku do współpracy z SB.[285] Z zestawienia wykonanego przez Sławomira Cenckiewicza (opartego na raportach naczelnika Wydziału Śledczego KW MO w Gdańsku mjr S. Rutkowskiego na temat pracy operacyjnej w obozie w Strzebielinku) przed przybyciem internowanych z Potulic, w okresie 13 XII 1981 r. – 20 II 1982 r. takich współpracowników SB pozyskała w obozie aż 29. Cztery osoby już w momencie internowania do Strzebielinka w grudniu 1981 r. pełniły funkcje tajnych współpracowników.[286] Owa liczba 29 osób współpracujących z SB jest szokująco wysoka. Pamiętać jednak należy, że wysyłane do MSW raporty mogły być przesadzone. Nie wykluczone, że do współpracowników zaliczano czasem zbyt rozmownych internowanych, nie wymagając od nich formalnej deklaracji na piśmie. Dzięki istnieniu sporej grupy tajnych współpracowników wśród internowanych w Strzebielinku, SB przejmowała niekiedy grypsy i materiały, które planowano wynieść na zewnątrz. Jeszcze bardziej niebezpieczne było wywoływanie wśród internowanych konfliktów. Kontrowersje budziła działalność Rady Obozu. Część internowanych zarzucała jej pacyfikowanie prób oporu wobec władz. Jak się zdaje niesnaski wokół Rady Obozu były także w dużym stopniu generowane przez SB.[287] Internowani w Strzebielinku byli podsłuchiwani. Mikrofony zamontowano w tzw. pokoju klubowym przeznaczonym do okolicznościowych spotkań towarzyskich.[288] W aktach Obozu w Strzebielinku zachowały się doniesienia zwerbowanego spośród internowanych tajnego współpracownika z Gdańska o pseudonimie „Igła”. Został zwolniony w czerwcu 1982 r. i na prośbą jednego z internowanych udał się do jego żony. Od niej dowiedział się, że mąż przekazał jej kilkakrotnie (podczas widzeń) próbki jedzenia, w celu przebadania ich, czy nie zawierają środków psychotropowych. Nie wiemy niestety jaki był wynik analiz. O całej sprawie „Igła” skwapliwie poinformował kpt. Neumana z gdańskiej SB. Inne doniesienie tegoż agenta dotyczyło metod stosowanych przez internowanych do przemycania z obozu grypsów, pamiątkowych znaczków itp. „Igła” wyliczał następujące sposoby: podczas pobytu u lekarza lub w szpitalu w Wejherowie (personel chętnie pomagał internowanym), przez funkcjonariuszy więziennych, przy wykorzystaniu zalutowanej puszki od konserw. Ta ostatnia metoda była najciekawsza. Polegała ona na rozcięciu puszki na środku, załadowaniu korespondencją (i ewentualnym „dociążeniu” kamieniami), a następnie starannym zlutowaniu dwóch części puszki i zamaskowaniu miejsca złączenia etykietą. Internowani dysponowali przemyconą lutownicą. Taka puszka była następnie zabierana przez internowanego idącego do szpitala i stamtąd przemycana do jego rodziny. W donosie „Igła” zawiadamiał też o dorobieniu przez internowanych kluczy do krat pomiędzy poszczególnymi pawilonami więzienia, a nawet do wyjść na dziedziniec. Stwierdzał również, że w obozie krąży duża ilość przemyconych gazetek „Solidarności”, m. in. Tygodnik Mazowsze, Gdańsk, Tygodnik Wojenny. W trzecim donosie „Igła” informował o dwóch radioodbiornikach przemyconych do obozu, wymieniał też najaktywniejszych przywódców internowanych. Zaliczał do nich: Jerzego Grzeszkiewicza, Zbigniewa Iwanowa, Antoniego Stawikowskiego, Konrada Marusczyka, Tadeusza Sukowskiego.[289] Przez obóz internowanych w Strzebielinku przewinęło się 491 osób. Także i tu rotacja była duża, na miejsce zwalnianych pojawiali się nowi internowani. Ostatni działacze Regionu Toruńskiego zwolnieni ze Strzebielinka 10 XII 1982 r. to: Wiesław Cichoń, Janusz Hetel, Wiesław Jankowski, Ryszard Musielak, Zbigniew Zwierzyński. Ostatni internowani z innych regionów opuścili obóz 22 i 23 XII 1982 r. Natomiast Marian Jurczyk został aresztowany wraz z innymi, dotąd internowanymi, działaczami „Solidarności”: Andrzejem Gwiazdą, Sewerynem Jaworskim, Karolem Modzelewskim, Grzegorzem Palką, Andrzejem Rozpłochowskim i Janem Rulewskim.[290] Z obozu internowanych w Strzebielinku zachowała się dokumentacja fotograficzna. Stanisław Śmigiel zorganizował bowiem przemycenie aparatu fotograficznego, którym Lech Różański utrwalał życie codzienne internowanych.[291] Od lata 1982 r. niektórych internowanych mężczyzn z Regionu Toruńskiego zaczęto umieszczać w obozie internowania w Kwidzynie. Byli to najczęściej działacze internowani po raz drugi. Przez obóz w Kwidzyniu spośród Toruńczyków przeszli: Zygfryd Borucki, Ignacy Dudojć, Andrzej Góralski, Wiesław Jankowski, Zdzisław Kołakowski, Kazimierz Kranc, Andrzej Krysiak, Kamil Matuszewski, Janusz Murowicki, Stanisław Neumann, Jan Olszewski, Jerzy Przybylski, Józef Adamczyk, Antoni Stawikowski, Henryk Wojnowski, Mieczysław Janiszewski, Rafał Sadowski.[292] Większa część internowanych w Kwidzynie pochodziła z Regionu Olsztyńskiego i Regionu Elbląskiego. Obóz utworzony był w obskurnych pawilonach więziennych, w celach było ciasno – stały w nich łóżka piętrowe. Cele były w ciągu dnia otwarte, jednak nie można było się przemieszczać pomiędzy poszczególnymi pawilonami. Wolny był też dostęp do dziedzińca na którym można było przebywać cały dzień. Internowani udekorowali cele licznymi plakatami i transparentami „Solidarności”. W obozie prowadzone były wykłady – m. in. przez znanego filozofa z Poznania prof. Leszka Nowaka oraz przez Antoniego Stawikowskiego.[293] Co tydzień odprawiana była msza św. Atmosfera w obozie panowała jednak napięta, gdyż w dniu 14 VIII 1982 r. doszło do bestialskiego pobicia internowanych przez straż więzienną i ZOMO. W tym czasie w obozie byli prawdopodobnie jedynie dwaj internowani z Regionu Toruńskiego. Ucierpiało 81 internowanych, dwudziestu kilku wymagało hospitalizacji, inni często poowijani bandażami leżeli w więziennych celach. Kilku pobitych aresztowano. Po kuriozalnym procesie w Elblągu w dniu 23 V 1983 r. pięciu byłych internowanych skazano na kary 1 – 2 lata więzienia, jeden otrzymał wyrok więzienia w zawieszeniu. Wszyscy uwięzieni objęci zostali amnestią z lipca 1983 r. i wypuszczeni na wolność.[294] Po owych zajściach zaostrzony został reżim w obozie. Np. internowanym nie pozwalano już przebywać cały dzień na dziedzińcu więziennym, trzymano się sztywnych terminów spacerów. 8. Internowane kobiety – Fordon, Gołdap, Darłówek. Dnia 13 XII 1981 r. internowano także 11 kobiet z Regionu Toruńskiego, a do końca grudnia kolejnych 12. W przeciągu 1982 r. internowano jeszcze 8 kobiet. Internowane kobiety z Regionu Toruńskiego, a także Regionu Bydgoskiego i Gdańskiego (m. in. Annę Walentynowicz, Alinę Pienkowską, Halinę Winiarską i Joannę Dudę - Gwiazdę) umieszczono początkowo w więzieniu dla kobiet w Fordonie. Warunki były tam złe, dokuczało zimno. Cele były czteroosobowe z dwoma piętrowymi łóżkami. Zniszczone materace lepiły się od brudu. Pełno było w nich pluskiew i innych insektów. Celę oświetlala jedna słaba żarówka, w rogu znajdowała się ubikacja ogrodzona metrową zbrojoną szybą. Ściany były obdrapane, część kaloryferów zepsuta – panowało zimno. Internowanym kobietom próbowano narzucać początkowo więzienny regulamin (meldowanie cel, wystawianie złożonego w kostkę ubrania przed drzwi), później tego zaniechano. Od wszystkich pobrano odciski palców. Nie dopuszczano do więzienia księży z posługą duszpasterską. W niedzielę 20 XII 1981 r. internowane urządziły „łomot”, żądając sprowadzenia księdza lub chociaż transmitowania mszy św. radiowej przez więzienny radiowęzeł. Akcja spowodowała jedynie interwencję i groźby „klawiszy”. Często przyjeżdżali natomiast na przesłuchania funkcjonariusze SB. Więźniarki kryminalne miały początkowo wrogi stosunek do internowanych kobiet. W czasie sporadycznych kontaktów działaczki „Solidarności” zdołały jednak im wytłumaczyć, że „Solidarność” wpłynęła także na polepszenie losu więźniów. Jeszcze przed Nowym Rokiem wrogość zamieniła się w życzliwość. Do charakterystycznego incydentu doszło w noc sylwestrową - 31 XII 1981 r. Tej nocy nie było godziny milicyjnej, więc pod więzieniem zgromadziły się tłumy rodzin więzionych kobiet i mieszkańców Bydgoszczy. Wznosili oni okrzyki: Trzymajcie się, Niech żyje „Solidarność”. Krzyczeć zaczęły też kobiety internowane. Po chwili także wszystkie więźniarki kryminalne zaczęły skandować: Niech żyje „Solidarność”, Niech żyje Lech Wałęsa.[295] Internowane działaczki często śpiewały na cały głos. Więźniarki kryminalne dołączały się do nich. Popularność zdobyła pieśń napisana przez Krystynę Kutę My więziennej Polski dzieci. Na przełomie 1981 i 1982 r. 4 kobiety: Krystyna Kuta, Joanna Schetyna, Halina Lewandowska i Anna Walentynowicz urządziły kilkudniową głodówkę protestacyjną.[296] Dnia 10 I 1982 r. internowane kobiety przewieziono z Fordonu do obozu koło Gołdapi. Do opróżnionych cel zaczęto zaś przywozić więźniarki polityczne. Podróż do Gołdapi trwała ponad 20 godzin w budach dwóch samochodów ciężarowych, do których dostawały się spaliny. W czasie podróży był tylko jeden postój, do załatwiania potrzeb naturalnych służyła dziura w podłodze. Konwojenci straszyli kobiety, że jadą do misiów, tzn. do Związku Radzieckiego.[297] W czasie podróży doszło do wypadku. Paweł Bryszkowski, autor znakomitej książki „Getto w Gołdapi” tak opisał to wydarzenie: Na oblodzonym odcinku drogi jedna z toruńskich „bud” wjechała w śnieżną zaspę i wywróciła się. Rozległy się okrzyki bólu i płacz kobiet. Dramaturgia tego wypadku została spotęgowana tym, że wszyscy – kobiety i więzienni strażnicy – musieli wyczołgiwać się z budy przez okienko. I co zrobili strażnicy? Rzucili karabiny w śnieg. Zaczęli też płakać i krzyczeć: -My nie jesteśmy od takiej roboty!!!...Czego oni od nas chcą!!? Pewna kobieta, mądra i szczęśliwie nie poturbowana w wypadku, zaczęła wyciągać karabiny ze śniegu i powiedziałą: -Panowie!!! Za to wam grozi kula w łeb!!! Oprzytomnieli. Część kobiet odniosła rany, kilka poważne. Ranne stały podtrzymywane przez zdrowe koleżanki i trzęsły się z zimna i szoku. Po dłuższym postoju służba więzienna znalazła takie wyjście: jadące dotąd w dwóch „budach” kobiety wtłoczono do jednej. Zrobił się potworny tłok i duchota, aż zaczęły wymiotować. Tak dojechały do Gołdapi.[298] Internowane kobiety umieszczono w ośrodku wypoczynkowym pracowników polskiego radia i telewizji niedaleko Gołdapi. Kilka najbardziej poszkodowanych w owym wypadku umieszczono w szpitalu w Ełku lub w Gołdapi, ale wkrótce, mimo sprzeciwów lekarzy przewieziono do ośrodka. Stan dwóch natychmiast pogorszył się bardzo i trzeba je było pośpiesznie zabrać do szpitala. U Agnieszki Wiśniewskiej skutkiem wypadku i późniejszego pozbawienia opieki lekarskiej było trwałe kalectwo. [299] Warto wspomnieć, że 28 IV 1982 r. przed Sądem Wojewódzkim w Kaliszu postawiono ks. Stanisława Dzierżka, przeora klasztoru jezuitów w tym mieście. Sądzono go za wystrój żłóbka bożonarodzeniowego, który nawiązywał do przemocy stosowanej przez władzę w stanie wojennym. W swojej mowie przed sądem (rozkolportowanej szeroko w kraju) przeor jako przykład owej przemocy i okrucieństwa przytoczył sposób transportu kobiet do Gołdapi.[300] Standard ośrodka w Gołdapi był wysoki. Kobietom zapewniono też dużo swobody wenątrz budynku. Pokoje były otwarte, kobiety odwiedzał regularnie kapelan z Gołdapi – ks. Aleksander Smędzik.[301] Dodajmy, że dnia 17 I 1982 r. internowane kobiety odwiedził biskup warmiński Jan Obłąk wraz z księżmi Janem Górnym i Andrzejem Lesińskim. W dniu 14 III 1981 r. udał się do Gołdapi biskup gdański Lech Kaczmarek, a 29 III 1982 r. biskup pomocniczy wrocławski Adam Dyczkowski. Kuria biskupia w Olsztynie organizowała transporty z żywnościa i środkami higieny dla internowanych kobiet. Raz lub dwa razy w miesiącu przywozili je olsztyńscy księża, m. in. Benedykt Przeracki, Mirosław Hulecki, Marian Borzyszkowski, Stanisław Kozakiewicz.[302] W obozie można było swobodnie organizować spotkania i prelekcje. Przetransportowane z ponurych więzień kobiety poczuły się tu lepiej. Regina Okonek pisała: Zamiast twardych prycz i śmierdzącego klozetu w rogu celi – miękkie tapczany, łazienki z kafelkami, ciepła woda, dywany, palmy itd.[303] Do Gołdapi przywieziono kobiety z różnych regionów i stworzono wzorcowy ośrodek, który można było prezentować przedstawicielom instytucji międzynarodowych podczas inspekcji. Gdy jednak do obozu przyjechała komisja Międzynarodowego Czerwonego Krzyża kobiety podczas rozmów wyjaśniły jej, że jest to typowa „wieś potiomkinowka” i że warunki w niektórych innych obozach internowanych są straszne.[304] Dzielna postawa internowanych tam kobiet została już dość szeroko opisana.[305] Tutaj zatrzymajmy się więc tylko na udziale internowanych kobiet z Torunia w życiu obozowym. W Gołdapi wychodziło, przepisywane ręcznie w nakładzie 10 egzemplarzy, pismo Internowanka. Jego redaktorką była działaczka „Solidarności” i NZS z Torunia Krystyna Kuta. Tylko do 1 III 1982 r. ukazało się 25 numerów. Krystyna Kuta pisała też wiersze, które prezentowała koleżankom. W obozie odbywało się wiele prelekcji i kursów języków obcych. W roli lektorek na kursach językowych występowały też: Ewa Józefowicz (język angielski) i Ewa Łozińska – Małkiewicz (język francuski i angielski). Prelekcje miała też Aleksandra Kuczyńska. Internowane kobiety stworzyły swoją wewnętrzną służbę zdrowia. Obok kilku lekarek pracowała w niej pielęgniarka z Torunia – Krystyna Sienkiewicz. Ów zespół medyczny posiadał z przywożonych darów spory zapas lekarstw i podstawowy sprzęt. Dobre stosunki, które internowane kobiety utrzymywały z cywilnymi kucharkami w ośrodku, owocowały swoistymi „akcjami” wypieków. Najpierw trzeba było zrobić zbiórkę produktów, a następnie przyrządzić i upiec ciasto dla 250 kobiet. Dwukrotnie tartę dla takiej ilości koleżanek upiekła Ewa Łozińska – Małkiewicz.[306] Pomimo przyzwoitych warunków było to jednak więzienie. Wokół budynku stały zasieki i budki strażnicze z żołnierzami. Spacery odbywały się tylko na obszernym tarasie budynku. Kobiety były systematycznie rewidowane. Działaczka „Solidarności” ze Stalowej Woli – Ewa Kuberna wspominała: Klawiszki miały psychologiczne wykształcenie. Nękanie należało do programu. Przyjeżdżali na tzw. rozmowy „esbecy”. Większość z nas nie brała udziału w tych przesłuchaniach. W czasie widzeń rewidowano przyjeżdżających. Kogoś wpuszczono, koś innego zatrzymano. Korespondencja docierała wybiórczo, a wiersze, np. Słowackiego, które umieszczałam w listach do mamy, były zamazywane (przepisywałam je oczywiście dla tych, którzy zamazywali, ale bez przesady, cenzurować Słowackiego w 1982 r.?!). W pokojach rewizje, zatrzymywanie notatek osobistych, przemyconych podczas widzeń książek. Panią Tomczyszyn – Wiśniewską z Warszawy, chorą na wieńcówkę i nadciśnienie (nota bene łączniczkę AK, byłą więźniarkę łagru w Stalinogorsku z innego okresu naszej historii) zabrano na 24 godziny z ośrodka na dołek i przywieziono dopiero, gdy zagroziłyśmy podjęciem akcji protestacyjnej. 3 maja komendant wezwał posiłki milicyjne, bo wywieszona została za oknem holu biało – czerwona flaga. Kilkunastu mundurowych próbowało nam ją odebrać, i to nie metodą perswazji, ale tę „bitwę” wygrałyśmy.[307] Dnia 27 IV 1982 r. przeprowadzono rewizję w jednym z pokojów zamieszkałych przez torunianki – Elżbietę Choszcz, Krystynę Kutę, Hieronimę Pawelską - Zamel i Krystynę Sienkiewicz. Znaleziono m. in. teksty wierszy i piosenek. Oburzenie funkcjonariuszy wywołała Piosenka dla Regionu Dolnośląskiego wyszydzająca „wronę”, której „marznie dupa – jak przemarznie to i zdechnie”.[308] Akcji protestacyjnych internowane kobiety urządzały wiele. Dzięki nim wywalczyły np. wyniesienie się służby więziennej i esbeków ze wspólnej stołówki. Wśród oficjalnych delegacji odwiedzających obóz byli także parlamentarzyści polscy. Chodzili oni od pokoju do pokoju. Ewa Łozińska – Małkiewicz zapytała się ich, czy głosowali za zatwierdzeniem stanu wojennego. Gdy powiedzieli, że tak, oświadczyła, że nie będzie z nimi rozmawiać.[309] Obóz zlikwidowano i ostatnie kobiety zwolniono w dniach 23 – 24 VII 1982 r. W grupie działaczek wypuszczonych 24 VII była Krystyna Kuta. Kobiety wyszły grupą śpiewając My więziennej Polski dzieci. Za bramą rozwinęły transparent, przemycony przez Krystynę Kutę pod spódnicą.[310] Wcześniej jednak 26 najbardziej aktywnych w życiu obozowym kobiet wywieziono z Gołdapi do obozu internowanych w Darłówku. Były wśród nich panie z Regionu Toruńskiego: Krystyna Sienkiewicz, Elżbieta Choszcz i Ewa Łozińska – Małkiewicz. Z czasem liczba torunianek w Darłówku zwiększyła się, gdyż wszystkie następnie internowane kobiety z Torunia i regionu kierowano do tego obozu. Przebywały tam kobiety z różnych części Polski, a także spora grupa mężczyzn. Wśród tych ostatnich znajdowało się grono wybitnych działaczy „Solidarności” i w ogóle opozycji, a także przedstawicieli niezależnej kultury. Byli tam m. in.: Andrzej Drawicz, Tadeusz Mazowiecki, Wiktor Woroszylski, Andrzej Celiński, Krzysztof Śliwiński, Stefan Niesiołowski, Andrzej Czuma. Prowadzili oni szereg spotkań i prelekcji. Z wykładami przyjechał też o. Jacek Salij, zaproszony przez Ewę Łozińską – Małkiewicz, która podczas przepustki spotkała go na wykładzie w toruńskim kościele jezuitów. Jacek Salij pierwszy wykład wygłosił o miłości do nieprzyjaciół (5 V 1982 r.). Gdy nazajutrz chciał przyjść do obozu z następną prelekcją nie został wpuszczony przez władze więzienne. Internowani odpowiedzieli na to głodówką.[311] Władze obozu stosowały zresztą szereg innych szykan. Uniemożliwiano internowanym słuchania mszy św. w radio. Nie zezwolono na odprawienie rekolekcji wielkopostnych. Dnia 5 IV 1982 r. nie została wpuszczona do obozu delegacja Kurii Metropolitalnej w Krakowie. Do internowanych często nie docierała korespondencja od rodzin. Zdarzało się, że władze więzienne nie pozwalały na widzenie z osobami, które przyjechały z drugiego końca Polski. Ewie Łozińskiej – Małkiewicz strażniczka skonfiskowała listy, które próbowała podać mężowi zawinięte w sukienkę dla córeczki, na której wyhaftowała Pszczółkę Maję. Komendant obozu cynicznie kłamał i nie szanował nawet wewnętrznego regulaminu. Personel okazywał internowanym pogardę. Ci zaś odpowiadali na szykany głodówkami, „łomotaniem” i innymi akcjami protestacyjnymi. Także warunki życiowe w Darłówku były gorsze niż w Gołdapi. W strasznym stanie znajdowały się toalety. Zła była opieka lekarska. Bielizna pościelowa bywała brudna. Internowani musieli ręcznie prać swoje rzeczy, proszek do prania był wydzielany przez władze obozowe w mikroskopijnych ilościach, chociaż pochodził z darów przekazywanych przez Kościół. Przedstawiciele episkopatu odwiedzali także i ten obóz. Dnia 29 V 1982 r. do internowanych biskup koszalińsko – kolobrzeski Ignacy Jeż. Odprawił on na terenie obozu nabożeństwo majowe. Wszystkie kobiety wypuszczono z Darłówka do 26 VII 1982 r.[312] Dodajmy, że we wszystkich obozach gorąco zachęcano internowanych do emigracji. Z Regionu Toruńskiego wyjechało ich 30. Część zdecydowała się na emigrację jeszcze w obozie, część już po wyjściu zza krat. Na decyzje tych ostatnich miały często wpływ kłopoty związane z szykanami SB i trudności ze znalezieniem pracy. Na emigrację zdecydowali się nastepujący internowani działacze „Solidarności”, „Solidarności” RI, KIK i NZS z Regionu Toruńskiego: Adam Dolata, Józef Domian, Helena Dulko, Janusz Duszyński, Kazimierz Gembarski, Jerzy Grzeszkiewicz, Zbigniew Iwanów, Krystian Jankowski, Piotr Jankowski, Wiesław Jankowski, Sylwester Kabat, Tomasz Kluczyk, Andrzej Karuze, Jan Krezymon, Mieczysław Kukuła, Zdzisława Meller, Krzysztof Opolski, Henryk Ostrowski, Hieronima Pawelska - Zamel, Jacek Przybyłowski, Wiktor Przybyłowski, Janusz Różycki, Krzysztof Rzaniak, Jan Rzepiński, Marek Sobociński, Zdzisław Studenny, Stanisław Świątek, Władysław Wilkans, Andrzej Wiskirski, Marek Zaborny.[313] 9. Działacze ukrywający się przed internowaniem. Niektórym toruńskim działaczom „Solidarności” i „NZS” udało się uniknąć internowania. Część z tych osób została po kilku dniach lub tygodniach schwytana, kilka ukrywało się przez szereg miesięcy i do obozu internowanych nie trafiło. Andrzej Sobkowiak uniknął internowania, gdyż w nocy 12/13 XII 1981 r. był u swojej rodziny w Grudziądzu. Tam też go zaczęto szukać, ale udało mu się szczęśliwie przyjechać do Torunia. Nie miał wprawdzie zamiaru ukrywać się, podjął jednak działalność konspiracyjną. Zatrzymano go przypadkowo 14 XII 1981 r. i przewieziono do Potulic. Jacek Kalas podczas próby zatrzymania działacza NZS Wiesława Janowskiego (piszemy o niej dalej) przebywał w jego pokoju w Domu Studenckim nr 5. Tymczasem w mieszkaniu Kalasa, przy ulicy Matejki, fumkcjonariusze (z kpt. Waldemarem Śmigielskim na czele) urządzili „kocioł”. Było tam w sumie 5 lub 6 „esbeków” czatujących przez całą noc. Zatrzymali oni 2 studentów (Romana Jarończyka i Krzysztofa Pikusa), którzy przyszli ostrzec kolegę, oraz studentkę fizyki – Krystynę Matkowską, która chciała przekazać Janinie Kalas, matce Jacka wiadomość, że syn jest bezpieczny. Całą trójkę przewieziono potem do siedziby SB na ul. Grudziądzkiej, a następnie do komendy przy ul. Słowackiego. Po kilku godzinach wszystkich wypuszczono. Na komendzie przy ul. Słowackiego Matkowska widziała tłum internowanych osób. Spotkała m. in. doc. Jacka Karwowskiego, który poprosił ją o przekazanie rodzinie informacji, że żyje. Jacek Kalas ukrywał się najpierw u państwa Wazgirdów. Później, dzięki pomocy lektorki języka rosyjskiego z UMK – mgr Mirosławy Bybluk – Sztolberg przeniósł się do jej ciotki Heleny Łabanowskiej. Sporo jednak czasu spędzał na odwiedzaniu znajomych w Toruniu. 14 stycznia 1982 r. przyszedł on do studentki, zaangażowanej w Duszpasterstwo Akademickie, która jak się okazało, była równocześnie konfidentką SB. Gdy zorientował się, że wieżowiec, do którego wszedł jest obstawiony, zbiegł po schodach i uciekł na zewnątrz. „Esbecy” byli jednak także na ulicy i tam go zatrzymali. Kalasa wywieziono do Potulic.[314] Działacz „Solidarności” z „Geofizyki” i jeden z twórców (obok Stanisława Śmigla i Wiesława Janowskiego) „Toruńskiej Oficyny Niezależnej” - Józef Domian ukrywał się do 30 XII 1981 r. W tym czasie prowadził działalność konspiracyjną, m. in. drukował z grupą studentów ulotki w zrujnowanym domu przy Szosie Chełmińskiej.[315] Po zatrzymaniu Domiana przewieziono do Potulic – 2 I 1982 r. Pracownik Biura Interwencji przy Zarządzie Regionu – Kazimierz Kozłowski mieszkał na II piętrze w bloku na Rubinkowie. Gdy usłyszał łomotanie do drzwi zeskoczył na balkon sasiadów piętro niżej, a następnie na ziemię. Udał się potem do mieszkania wiceprzewodniczącego Zarządu Regionu – Zbigniewa Iwanowa. Ten jednak został już zatrzymany i wywieziony. Żona Iwanowa załatwiła Kozłowskiemu kryjówkę w tym samym bloku u p. Anny Wybudowskiej. Później przebywał on krótko w innym mieszkaniu na Rubinkowie, a następnie w domku u państwa Żelechowskich przy ul. Wyczółkowskiego. Stamtąd 29 XII 1981 r. Kozłowski udał się na Rubinkowo, po wyjściu z tramwaju został natychmiast zatrzymany i internowany w Potulicach.[316] Feralnej nocy 12/13 XII 1981 r., pół godziny przed północą milicjant i 2 esbeków przyszli do Domu Studenckiego nr 5, aby internować działacza NZS Wiesława Janowskiego. Ten jednak, przestrzeżony przez kolegów, wyszedł naprzeciw funkcjonariuszy. Przedstawił się jako przewodniczący Rady Mieszkańców i zapytał się kogo poszukują. Zwrócił także funkcjonariuszom uwagę, że na wejście do akademika muszą mieć, zgodnie z porozumieniem łódzkim[317], zgodę rektora. Gdy milicjanci i esbek odpowiedzieli, że przyszli po Wiesława Janowskiego, ten przyznał się do swojej tożsamości i zszedł z nimi na portiernię, aby zadzwonić do rektora. Telefony jednak już nie działały. Funkcjonariusze pokazali więc Janowskiemu nakaz internowania. Tymczasem portiernię otoczyła grupa studentów, powiadomionych o próbie zatrzymania popularnego działacza NZS. Wśród nich byli m. in. Krzysztof Gołębiowski, Jacek Klimek, Mirosław Dembiński, Tadeusz Ozdarski, Marek Robaczewski, Andrzej Chajkowski, Adam Paprocki. Atmosfera stała się bojowa, zaczęły padać okrzyki „Nie damy Wiesia!”, „Won!” i bardziej niecenzuralne. Funkcjonariusze (którzy czując zagrożenie stali się nadzwyczaj uprzejmi) najpierw zezwolili Janowskiemu pójść do pokoju ubrać się, a później chyłkiem opuścili akademik. Wówczas Janowski spakował się pośpiesznie i udał się do radia studenckiego w Domu Studenckim nr 3. Po drodze widział jak wojsko zajmuje pocztę przy ulicy Słowackiego. Ze studia radia studenckiego Janowski nadawał do akademików komunikaty o wydarzeniach. Poinformował m. in. o próbach jego aresztowania.[318] Janowski w późniejszym okresie ukrywał się w mieszkaniach prywatnych na terenie Torunia. Sytuacja Janowskiego była dość skomplikowana. Ukrywał się on wprawdzie przed internowaniem, ale prokuratura w Toruniu prowadziła w jego sprawie śledztwo, w związku ze sprawą studenta Krzysztofa Gołębiowskiego, aresztowanego za posiadanie kilku ulotek. Jeszcze podczas strajku w listopadzie i grudniu 1981 r. Wiesław Janowski poznał Barbarę Beszczyńską, studentkę administracji i działaczkę NZS. W kwietniu 1982 r., w mieszkaniu prywatnym, o. Eugeniusz Karpiel udzielił im ślubu. Odbyło się to w wielkiej tajemnicy. Warto dodać, że w tym okresie prześladowano rodziców Janowskiego (w okolicach Ciechanowa), nękając ich rewizjami. Brat Janowskiego, który pracował jako taksówkarz był bez przerwy pilnowany, jeżdżono za nim, sprawdzano mu samochód. Nie mógł spokojnie pracować.[319] W nocy 12/13 XII 1981 r. Emila Karolewska, członek Prezydium Zarządu Regionu słyszała, że ktoś ok. godziny 12oo próbuje dzwonić do drzwi. Dzwonek był jednak wyłączony, a sąsiedzi słysząc hałas oświadczyli, że Karolewska zapewne wyjechała do rodziny. Funkcjonariusze odeszli, a Karolewska dopiero rano usłyszała komunikat o wprowadzeniu stanu wojennego. Pobiegła więc szukać kontaktu z ocalałymi z pogromu działaczami. Wkrótce spotkała się z Andrzejem Łozińskim, Markiem Berakiem i Krzysztofem Troickim. Zebranie tych działaczy odbyło się w salce przy kościele św. Józefa (oo. redemptorystów), a potem w mieszkaniu Krzysztofa Troickiego. Na spotkaniu napisano odezwę Do członków „Solidarności”.Do społeczeństwa miasta Torunia, podpisaną: NSZZ „Solidarność” Regionu Toruńskiego.Została ona powielona (zapewne w ilości kilkudziesięciu egzemplarzy, na papierze przebitkowym) i rozkolportowana.[320] Odezwa wzywała do odmowy podpisywania tzw. deklaracji lojalności, do nie podejmowania jakiejkolwiek współpracy z władzą, oraz do strajku. O tej ostatniej sprawie autorzy ulotki pisali: Co należy czynić ponadto: W zakładach, w których jest to możliwe, podjąć natychmiast strajk generalny okupacyjny. W pozostałych zakładach pracownicy powinni stosować bierny opór pozorując pracę. W przypadku stosowania siły nie stawiać czynnego oporu, aby nie dopuścić do rozlewu krwi.[321] Do swojego mieszkania Karolewska próbowała wrócić dopiero w poniedziałek, ale w windzie sąsiedzi ją ostrzegli, że jest ono obstawione. W następnych dniach przenosiła się ona z mieszkania do mieszkania, po różnych znajomych. Nieco później stały kontakt utrzymywał z nią pracownik naukowy z Instytutu Matematyki UMK – Romuald Bobkowski. Przeprowadzał ją do nowych mieszkań, utrzymywał łączność ze światem. Karolewska do maja 1982 r. próbowała się włączyć w pracę konspiracyjną regionu, ale w jej sytuacji było to trudne. Według relacji sąsiadów Emilii Karolewskiej jej mieszkanie nieustannie było nachodzone przez funkcjonariuszy SB, którzy przesiadywali w nim całymi dniami.[322] Działacz „Solidarności” nauczycielskiej Leszek Zaleski także uniknął internowania. Funkcjonariusze, którzy przyjechali około północy poszli najpierw po pracownika Zarządu Regionu Gerarda Piechockiego, który mieszkał naprzeciwko. Po usłyszeniu krzyków żony Piechockiego Leszek Zaleski udał się tam. Gerard Piechocki był już zabrany. Zaleski nie wrócił już do domu, ale wraz z sąsiadem pojechał na Bydgoskie Przedmieście. Tam zobaczył, że ZOMO okupuje budynek Zarządu Regionu. Dowiedział się też o zatrzymaniu Antoniego Stawikowskiego i Wiesława Cichonia. Wrócił więc do Piechockich, gdzie rano napisał „Odezwę” potępiającą stan wojenny. Udał się z nią do swojego miejsca pracy – Centrum Kształcenia Ustawicznego (zajęcia dla dorosłych odbywały się tam także w niedzielę) i tam, chodząc po klasach, odczytywał. Wygłosił ją też w pokoju nauczycielskim, gdzie podczas przerwy wywiązała się ostra polemika pomiędzy nim a dyrektorem Bronisławem Ptaszyńskim. Dyrektor szczególnie oburzył się na postulat udostępnienia poligrafii szkolnej dla potrzeb „Solidarności”. Potem, gdy Leszek Zaleski w jednym z zespołów słuchaczy zaczął odczytywać instrukcję strajkową, prowadzący nauczyciel zaprotestował. Zaleski opuścił więc budynek. W następnych tygodniach i miesiącach działacz ten ukrywał się u wielu osób. Byli to m. in.: Janina i Andrzej Strobel, Aniela i Andrzej Kossakowscy, Żenisława Krełowska, Teresa i Andrzej Wilczyńscy, Bożena i Hubert Wieczorkowscy, Barbara Graczyk, Maria Anna i Jacek Karwowscy, Aleksandra Wygocka, Alicja Syrocka, Anna i Janusz Bochenkowie, Zenon Pilecki, Alicja i Bogdan Radeccy, Jolanta i Stanisław Krawczykowie, Krystyna i Aleksander Gutsze, Helena Herman, Alicja i Zbigniew Wiczkowscy. Lista ta (niepełna) uzmysławia jak skomplikowaną operacją było ukrywanie choć jednego człowieka i jak wielu było ludzi dobrej woli, którzy nie żałowali dla tego celu swojej wygody, czasu i pieniędzy. Leszek Zaleski podczas ukrywania się utrzymywał kontakty z podziemnymi strukturami regionalnymi. Pisywał też teksty do „Toruńskiego Informatora Solidarności”. Dostarczali je: Jacek Krełowski i Andrzej Strobel. Podczas ukrywania się Leszka Zaleskiego zwolniono z pracy i pozbawiono prawa do wykonywania zawodu nauczyciela. Jego żonę nękano wizytami „esbeków” i rewizjami w mieszkaniu.[323] Przewodniczący Zarządu Uczelnianego NZS UMK (do października 1981 r.) Zbigniew Nowek także nie został internowany, gdyż w nocy 12/13 XII 1981 r. był poza domem. Ukrywał się on przez następne miesiące w Gdańsku. Mieszkanie jego rodziców w Bydgoszczy było systematycznie nachodzone przez esbeków, m. in. w wieczór wigilijny 1981 r. Zbigniew Nowek przebywał feralnej nocy 12 /13 XII 1981 r. w Gdańsku, w najgorszym miejscu, jakie można było sobie wyobrazić w takiej chwili. Była to podziemna drukarnia w willi przy ulicy Sobolowej 3. Nowek był bowiem (jak pamiętamy), razem z Maciejem i Piotrem Kapczyńskimi założycielem niezależnej oficyny „Alternatywy”. Jeszcze do północy drukował on na sicie, wraz z Markiem Wachnikiem (działaczem NZS na UMK) i Piotrem Kapczyńskim podwójny numer Aneksu (24/25). Po skończonej pracy, około północy, Nowek i Wachnik ułożyli się w drukarni do snu. Kapczyński pojechał natomiast do swojego domu w Gdańsku. O godzinie 330 Kapczyński został poinformowany przez kolegę – Leszka Zborowskiego o aresztowaniach. Natychmiast udał się z ta wieścią do Nowka i Wachnika.[324] Po zabezpieczeniu drukarni cała trójka poszła ostrzegać innych kolegów. Marek Wachnik pojechał do Bydgoszczy, aby ostrzec także Macieja Kapczyńskiego. Ten jednak równoległym pociągiem pojechał do Gdańska i po przyjeździe został internowany. Natomiast Nowek z Piotrem Kapczyńskim zabezpieczał dwie pozostałe drukarnie wydawnictwa „Alternatywy” . W południe 13 XII 1981 r. Zbigniew Nowek i Piotr Kapczyński spotkali się w Gdyni u Ewy i Bogumiła Oświecimskich. Tam zapadła decyzja o druku ulotek. Podziemną drukarnią stał się dom Danuty Zientarskiej przy ulicy Sobolowej w Oliwie. W druku ulotek oprócz Zbigniewa Nowka, Piotra Kapczyńskiego i Marka Wachnika brali udział także studenci Politechniki Gdańskiej: Wojciech Falkowski, Wojciech Drozd, Bogdan Dzidziuszko oraz właścicielka domu – Danuta Zientarska i jej córki – Iza i Ala (Albina). [325] Z ulotek zredagowanych przez Komitety Strajkowe: Ogólnopolski, Regionalny i Stoczni Gdańskiej oraz z materiałów zdobytych z nasłuchu rozgłośni zachodnich Nowek, Kapczyński, Wachnik i inni zredagowali Niezależny Serwis Informacyjny. Później postanowili jednak wydać tekst własny. Była to ulotka skierowana do żołnierzy i policjantów, apelująca aby nie wykonywali rozkazów wymierzonych przciwko rodakom.[326] Zbigniew Nowek, Marek Wachnik, Piotr Kapczyński i in. brali też udział w rozrzucaniu ulotek po ulicach Trójmiasta w pierwszych dniach i tygodniach stanu wojennego. Później koncentrowali się wyłącznie na drukowaniu. Piotr Kapczyński wspominał: Przez wiele miesięcy ukrywałem się i pracowałem z mymi dwoma przyjaciółmi: Zbyszkiem Nowkiem i Markiem Wachnikiem. Drukowaliśmy w różnych miejscach: w mieszkaniu Barbary Wyszkowskiej, Wojtka Falkowskiego, Waldka Walczewskiego, Ewy i Bogumiła Oświecimskich i państwa [Teresy, Lechosława i ich syna Krzysztofa] Witkowskich w Gdańsku na ulicy Piastowskiej 28. Staraliśmy się nie zajmować kolportażem. Wydawany mniej więcej raz w tygodniu „Niezależny Serwis Informacyjny” w nakładzie ok. 5 tys. egzemplarzy oraz ulotki z komunikatami i odezwami podziemnych władz przekazywaliśmy kolporterom: Zbigniewowi Tomysowi, który miał siatkę kolportażu w zakładach gdańskich, pani Marii Pomianowskiej, niezwykle ofiarnej działaczce „Solidarności” z gdańskiej „Blaszanki”, Markowi Mrozowskiemu z gdyńskiego „Dalmoru”, panu Feliksowi Dąbrowskiemu, ojcu aresztowanego Zbyszka Dąbrowskiego, Leszkowi Biernackiemu, działaczowi NZS, a także Bogdanowi Borusewiczowi z którym już do końca grudnia 1981 roku miałem stały kontakt. Serwis za zgodą Bogdana podpisywaliśmy jego nazwiskiem.[327] Wkrótce Nowek, Kapczyński i Wachnik zaczęli drukować na sicie Gdańsk, jedno z najlepszych wówczas pism podziemnych. Zastąpił on Niezależny Serwis Informacyjny. Od kwietnia 1982 r. do lipca 1983r. ukazało się 16 numerów Gdańska o objętości czterech stron A-4 i nakładzie 5 tys. egzemplarzy. Pismo to miało kolorowy (czerwony) nagłówek, jako jedyne w tym czasie obok Tygodnika Mazowsze (oryginalna edycja warszawska) i CDN. Jeszcze w styczniu udało się uruchomić powielacz (dzięki działaczowi „Solidarności” z „Techmetu” Eugeniuszowi Grudniowi), a w kwietniu 1982 r., dzięki pomocy Marka Mrozińskiego - offset. W drukarni przy ul. Piastowskiej, u państwa Witkowskich odbijano także gdańską edycję Tygodnika Mazowsze i Solidarność Gdańsk (tzw. z lwami) [328] Dla zmylenia SB Gdańsk drukowano w kolorze czarnym, jednakże z czerwonym nagłówkiem, Tygodnik Mazowsze cały (łącznie z nagłówkiem) w kolorze czarnym, Solidarność Gdańsk (z lwami) najpierw w kolorze czarnym, później zaś niebieskim. Metoda była skuteczna, SB sądziła, że ma do czynienia z trzema niezależnymi grupami.[329] Zgodnie z umową w domu państwa Witkowskich (gdzie drukarnia działała najdłużej) mogli bywać tylko dwaj ludzie: Piotr Kapczyński i Zbigniew Nowek. Jako, że ten pierwszy zajmował głównie się sprawami organizacyjnymi, Nowek wymienione wyżej czasopisma drukował zazwyczaj sam. Największym problemem było przekazywanie „bibuły” do sieci kolportażu. Wykorzystywano do tego celu m. in. skrzynki z piaskiem (wypełnione zazwyczaj do połowy), przechowywane na klatkach schodowych. Nowek z kolegami zamykał je na własne kłódki, a klucze z adresem wręczał kolporterom. Na wiosnę 1982 r. narodził się plan zbudowania pod piwnicą domu państwa Witkowskich prawdziwej podziemnej drukarni. Większość prac budowlanych wykonał, pracując ciężko całymi dniami, Zbigniew Nowek. Powstała wspaniała budowla zaopatrzona w wodę, prąd, zmyślnie ukrytą wentylację i system ostrzegania. Podczas rewizji „esbecy” nawet przy pomocy wykrywacza metali nie byli w stanie jej „namierzyć”.[330] Do domu działacza „Solidarności” w toruńskim węźle PKP – Zbigniewa Smykowskiego milicyjno - esbecka ekipa przyszła z zamiarem jego internowania ok. godziny 12 w nocy. W domu oprócz Smykowskiego była jego żona Aniela oraz dwójka dzieci. Pani Smykowska nie otworzyła drzwi i nie odpowiadała na pytania o męża. Zażądała natomiast od funkcjonariuszy wylegitymowania się, ale oni odmówili. Po chwili przystąpili do wyrąbywania drzwi. Aniela Smykowska zaczęła wołać do sąsiadów o pomoc. W końcu drzwi ustąpiły i do domu wpadła grupa pijanych (!) funkcjonariuszy z kajdankami i pistoletem. Przez ok. pół godziny przetrząsali oni dom, ale Zbigniewa Smykowskiego nie znaleźli. Stał on ukryty obok okna za grubą zasłoną. Funkcjonariusze podczas rewizji grozili Anieli Smykowskiej bronią i żądali od niej wydania kosztowności. Gdy odeszli Zbigniew Smykowski opuścił dom i dzięki pomocy znajomych i przyjaciół ukrywał się przez blisko rok w różnych mieszkaniach na terenie Torunia. Ażeby jeszcze bardziej pognębić Smykowskiego wytoczono mu postępowanie o dezercję. Kolej, na której pracował, była bowiem w stanie wojennym jednostką zmilitaryzowaną. Do domu Smykowskiego „esbecy” w 1982 r. przychodzili na rewizje kilkadziesiąt razy. Zachowywali się wyjątkowo brutalnie. Jedenastoletni synek Smykowskiego - Przemek został przez nich uderzony lub pchnięty tak, że stracił przytomność. Wołali do niego: Szczeniaku ty i tak powiesz gdzie ojciec jest. Anielę Smykowską kilkakrotnie zawożono na komisariaty i przesłuchiwano. Raz zażądano od niej, aby podpisała oświadczenie, że „za męża nie odpowiada”. Gdy odmówiła grożono jej połamaniem rąk. W kwietniu 1982 r. pijani funkcjonariusze kopali ją po plecach i bili po twarzy w komendzie przy ul. Bydgoskiej.[331] Internowania udało się uniknąć także pracującemu w „Metronie” członkowi Zarządu Regionu – Markowi Berakowi. Ukrywał się on przez trzynaście miesięcy – do kwietnia lub maja 1982 r. w Toruniu, a następnie w Inowrocławiu, Malborku, Wiśle, Krakowie i okolicach, Tarnowie i znowu w Toruniu. Dużej pomocy udzielała Berakowi w Toruniu grupa młodzieży licealnej z Rafałem Sadowskim, Krzysztofem Bundą i Tomaszem Kokocińskim na czele. Pomagały mu także siostra zakonna Bożena Bieszk (ze zgromadzenia małych sióstr Charlesa de Foucauld), Ryszard Mueller, a także Diecezjalny Ośrodek Charytatywno – Społeczny przy kościele Wniebowzięcia NMP w Toruniu. Grażyna Słupska zadbała o wstawienie nowych drzwi do mieszkania Marka Beraka, na miejsce zdewastowanych przez SB. Całość kosztów pokrył proboszcz parafii Chrystusa króla ks. Franciszek Kaszubowski. Później Grażyna Słupska płaciła czynsz za mieszkanie Beraka, ze składek zbieranych w „Metronie”. Marek Berak dysponował sfałszowanym dowodem osobistym na swoje nazwisko, dzięki któremu mógł swobodnie przemieszczać się po kraju. Latem 1982 r. Marek Berak towarzyszył ukrywającemu się w tym czasie w Częstochowie (w klasztorze małych braci Charlesa de Foucauld), w okolicach Warszawy, w Bydgoszczy, a także krótko w Toruniu - Antoniemu Kusznierowi, przywódcy strajku prowadzonego od 13 XII 1981 r. w Hucie „Katowice”. Pomagał mu też w staraniach (nieudanych) mających na celu dotarcie do szefa MSW gen. Czesława Kiszczaka i uzyskanie od niego gwarancji bezpiecznego wyjazdu na Zachód.[332] Podczas pobytu w Toruniu Kusznier ukrywał się w mieszkaniu siostry zakonnej - Bożeny Bieszk. W Toruniu organizowano też składki na pomoc dla niego. Pieniądze zbierała m. in. Grażyna Słupska (w „Metronie”), z którą Kusznier kilkakrotnie się kontaktował. Miała ona także uczestniczyć w organizowanej akcji przerzucenia Kusznierza za granicę, ale nie doszła ona do skutku. Wiosną 1982 r. Antoni Kusznier ukrywał się w zakładzie dla ociemniałych w Laskach. Jeszcze w 1982 r. wyjechał on (nielegalnie) do Stanów Zjednoczonych, skąd na jesieni 1982 r. wysłał kartkę z pozdrowieniami dla s. Bożeny Bieszk.[333] Podczas ukrywania się w Toruniu Marek Berak utrzymywał kontakty z tamtejszymi działaczami i strukturami podziemnej „Solidarności”. Także przebywając poza Toruniem utrzymywał więź z regionem i służył mu pomocą. W Warszawie brał udział w wielkich manifestacjach 31 VIII i 11 XI 1982 r. Uczestniczył też w pielgrzymce z Oświęcimia do Machowej k. Pilzna, gdzie pochowany jest Otto Schimek.[334] Marek Berak był współautorem swoistego katechizmu dla żołnierzy, zawierającego zbiór zasad postępowania zgodnego z zasadami chrześcijańskimi i patriotycznymi. Katechizm ten był wydrukowany w ulotce, która zawierała także fotografię Ottona Schimka i fragment homilii biskupa Ignacego Tokarczuka na temat tego żołnierza. Ulotkę ową rozpowszechniano nielegalnie w jednostkach wojskowych w Toruniu, Malborku i Warszawie.[335] Marek Berak uczestniczył też, ukrywając się, w działaniach ruchu „non - violence”, sprzeciwiającego się używaniu przemocy. Ruchowi temu patronował Adam Stanowski z Lublina, późniejszy senator RP. Jego prekursorem w Toruniu był Antoni Szymkowski. W dniu 11 IX 1982 r. Marek Berak wziął udział w drugim spotkaniu działaczy ruchu w Izabelinie k. Warszawy.[336] Osoby związane z tym ruchem w Toruniu to także m. in.: Ryszard Mueller, Zdzisław Dumowski, Eugeniusz Świderek, Grażyna Lipiejko, Grażyna Słupska. Marek Berak był uważany przez toruńską SB za postać bardzo groźną. Akcja jego poszukiwania (prowadzona m. in. w Starachowicach) nosiła kryptonim „Zły”.[337] Drogi ujawniania się osób ukrywających były różne. Duże zasługi w zdobyciu dla nich gwarancji bezpieczeństwa miał dawny rektor UMK, a wówczas poseł na sejm – prof. Ryszard Bohr. Odbył on rozmowy z komendatem wojewódzkim MO w Toruniu Zenonem Marcinkowskim i zdobył od niego zapewnienie, że o ile ukrywające się osoby zgłoszą się do komendanta to zostaną puszczone wolno i nie będzie wobec nich prowadzone śledztwo dotyczące dzialalności politycznej. Wiemy, że Ryszard Bohr wystosował pisma informujące o takim zapewnieniu przynajmniej do pięciu osób: Zbigniewa Nowka, Wiesława Janowskiego, Leszka Zaleskiego, Marka Beraka i Zbigniewa Smykowskiego.[338] Zbigniew Nowek ujawnił się 21 IX 1982 r. List gwarancyjny od prof. Ryszarda Bohra dotarł do niego poprzez ręce kilku osób (m. in. studentki prawa na UMK Małgorzaty Nowak). Nowek nie od razu zdecydował się „wyjść na powierzchnię”. Decyzję podjął dopiero kilka miesięcy po otrzymaniu listu. Były rektor nie mógł jednak niczego gwarantować w sytuacji gdy o decydujących sprawach decydowało wojsko, milicja i „esbecja”. Nowek po zgłoszeniu się do Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Toruniu był przetrzymywany i nakłaniany do podpisania oświadczenia o zaprzestaniu tzw. antypaństwowej działalności (oświadczenia takie nazywano potocznie deklaracjami lojalności). W trakcie przesłuchania Nowek zapytał się czy po ewentualnym podpisaniu takiej deklaracji musiałby przestrzegać przepisów stanu wojennego? „Esbek” odpowiedział, że tak. Wówczas Nowek spytał się czy w razie nie podpisania deklaracji może nie przestrzegać owych przepisów? „Esbek” odparł na to, że w takim wypadku również jest zobowiązany do ich przestrzegania. Nowek stwierdził więc, że deklaracja ta nie ma znaczenia prawnego i odmówił jej podpisania. Wówczas oznajmiono mu, że został aresztowany za działalność w podziemiu. W trakcie przesłuchania „esbecy” opowiadali Nowkowi swoiste legendy krążące w ich środowisku o jego wyczynach. Według jednej z nich Zbigniew Nowek razem ze Zbigniewem Bujakiem, ścigani przez SB, musieli skakać z czwartego piętra domu. Bujak, jako dawny komandos wyszedł z tego bez szwanku, ale Nowek ze złamaniami i postrzelony leczył się przez kilka miesięcy w szpitalu Akademii Medycznej w Białymstoku. W opowieściach tych nie było ziarna prawdy. W końcu jednak Zbigniew Nowek został zwolniony.[339] W działania mające na celu ujawnienie się Wiesława Janowskiego włączyli się także, oprócz prof. Ryszarda Bohra, rektor UMK – prof. Jan Kopcewicz i Zbigniew Nowek. W rezultacie 7 X 1982 r. Wiesław Janowski ujawnił się. [340] Próbowano go przesłuchiwać, ale w końcu wypuszczono.[341] Kontynuowano jednak przeciw niemu śledztwo. Janowskiego oskarżano o przekazanie ulotek aresztowanemu studentowi fizyki Krzysztofowi Gołębiowskiemu. 22 grudnia 1982 r. Wiesław Janowski został zatrzymany na 48 godzin, następnie przesłuchiwał go prokurator Andrzej Misiak.[342] Ten ostatni wydał postanowienie o oddaniu Wiesława Janowskiego pod nadzór milicyjny, w ramach którego należało dwa razy w tygodniu stawiać się do Komendy Wojewódzkiej MO w Toruniu. Janowski niewiele sobie robił z tego wymogu, więc Misiak groził mu nawet aresztowaniem. W końcu 27 I 1983 r. Wojewódzka Prokuratura Garnizonowa w Bydgoszczy umorzyła śledztwo w sprawie Janowskiego.[343] Na jesieni 1982 r. do rektora Jana Kopcewicza zatelefonował pułkownik Marcinkowski i w wulgarnej formie zażądał usunięcia Janowskiego z uczelni. Kopcewicz zaprosił studenta do siebie i powtórzył mu (dosłownie) treść żądania. I co pan rektor na to? – zapytał się Janowski. Jak pan widzi jest pan nadal na uniwersytecie – odpowiedział rektor.[344] Leszek Zaleski nie skorzystał z gwarancji prof. Ryszarda Bohra. W październiku 1982 r. po prostu wrócił do domu. Po 2 dniach został zatrzymany i doprowadzony do komendy przy ul. Bydgoskiej, gdzie był straszony groźbą internowania. Próbowano go także przesłuchiwać, ale w końcu zwolniono. W połowie września 1982 r. wróciła do domu także Emilia Karolewska. Po kilku dniach przyjechali po nią „esbecy”, została zatrzymana na 48 godzin w areszcie w Wąbrzeźnie, następnie jednak zwolniona.[345] Zbigniew Smykowski jeszcze w ukryciu spędził Święta Bożego Narodzenia w 1982 r. Ujawnił się kilka dni później po otrzymaniu „listu żelaznego” od prof. Ryszarda Bohra za pośrednictwem Zbigniewa Bobińskiego z Diecezjalnego Ośrodka Charytatywno – Społecznego przy kościele Wniebowzięcia NMP w Toruniu. Po przesłuchaniu został zwolniony, jednak toczyło się przeciwko niemu postępowanie o dezercję. Prokurator wojskowy ppor. Andrzej Misiak zastosował wobec niego dozór milicyjny.[346] Dnia 28 II 1983 r. Sąd Pomorskiego Okręgu Wojskowego w Bydgoszczy w składzie: por. Jerzy Bączyk (przewodniczący), por. Piotr Hejduk, kpr Mirosław Białek, szer. Jan Lisiewski, szer. Waldemar Bachor, w obecności prokuratora Hilarego Jędke, wydał wyrok uniewinniający.[347] Po odwołaniu prokuratora wyrok ten zatwierdziła Izba Wojskowa Sądu Najwyższego (29 IV 1983 r.).[348] Jeszcze bardziej były skomplikowane losy Marka Beraka. W styczniu 1983 r. postanowił on, zgodnie z zasadami ruchu „non – violence” dobrowolnie pójść do więzienia. Miał być to wyraz solidarności z więźniami politycznymi i gest w walce o ich uwolnienie. O swoim kroku powiadomił w specjalnym liście redaktorów „Tygodnika Powszechnego” i Kurię Diecezjalną w Pelplinie. Odbył też konsultacje z szeregiem osób, m in. z Antonim Stawikowskim w mieszkaniu Jana Głuchowskiego. W styczniu 1983 r. w Więcborku (w mieszkaniu siostry Zdzisławy Mueller) miało miejsce zebranie dotyczące celów ruchu non – violence i planów Marka Beraka. Wzięli w nim udział: Marek Berak, Grażyna Słupska, Ryszard Mueller, Jan Krezymon, Zdzisława Mueller.[349] Dnia 24 I 1983 r. Marek Berak stawił się wraz z grupą przyjaciół (m. in. Eugeniuszem Świderkiem, Ryszardem Rzeczewskim, Zbigniewem Rybickim, Czesławem Gołaszewskim i Adamem Szandrachem) w Sądzie Wojewódzkim w Toruniu. Złożył tam dwa oświadczenia. Oto ich treść: Wy, którzy macie w nienawiści dobro, a miłujecie zło, którzy zdzieracie skórę, a ciało ich aż do kości Michaesz (3,2) Władze PRL zamknęły w więzieniach znaczną ilość niewinnych robotników, kobiet i młodzieży. Uwięziły znanych Polaków i patriotów, takich jak: Współzałożycieli Konfederacji Polski Niepodległej, członków byłego Komitetu Obrony Robotników i przywódców „Solidarności”. Niektórym z nich grozi się śmiercią lub ciężkim więzieniem. Nie widzę innej możliwości przyjścia z pomocą uwięzionym jak tylko przez bycie razem z nimi w więzieniu i odciążenie ich w ten sposób choćby w minimalnym stopniu od nienawiści i zemsty systemu. Oświadczam więc, że udzielałem i w dalszym stopniu udzielam poparcia dla tych, którzy czynnie protestowali i protestują przeciwko stanowi wojennemu i delegalizacji „Solidarności” i dlatego z własnej woli oddaję się w ręce sił sprawujących władzę w regionie toruńskim, aby podzielić los uwięzionych. Decydując się na ujawnienie, specjalnie oskarżam służbę bezpieczeństwa w Toruniu o uwięzienie wielu niewinnych ludzi, w tym robotników z miejscowych zakładów pracy, naukowców z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika i lekarzy ze szpitala zespolonego i wykazanie szczególnego okrucieństwa wobec młodzieży w dniach 1 i 3 maja 1982 roku”[350] Drugie oświadczenie głosiło: W uzupełnieniu oświadczenia z dnia 20 I 1983 r. w sprawie mojego ujawnienia się informuję, że ze strony toruńskiej prokuratury i służby bezpieczeństwa, którymi kierują między innymi prokurator Antoni Białowicz i płk Zenon Marcinkowski, doznałem różnego rodzaju prześladowań. I tak: 1. W okresie przed Sierpniem 1980 r. za działalność demokratyczną byłem wielokrotnie represjonowany według normalnie obowiazującego w PRL zestawu szykan, w tym m. in. w postaci włamań do mieszkania, groźby tortur i zamknięcia w szpitalu psychiatrycznym, fałszywego posądzenia o spowodowanie w sierpniu 1980 r. katastrofy kolejowej pod Toruniem, w której zginęło 70 osob i wielu innych. 2. W okresie od Sierpnia 1980 do Grudnia 1981 grożono mi zabójstwem. 3. Po 13 grudnia 1981 r. jako zemsta za niemożność ujęcia mnie zdemolowano mieszkanie dokonując licznych kradzieży i zniszczenia mienia (m. in. zniszczono i wyrzucono na śmieci portret Marszałka Józefa Piłsudskiego), natychmiast i zaocznie wyrzucono mnie z pracy, uniemożliwiono rodzinie korzystania z mego mieszkania i zagrożono jego odebraniem.[351] Treść pierwszego oświadczenia została wydrukowana także przez przyjaciół Marka Beraka, związanych z ruchem non-violence, w piśmie zatytułowanym Quo Vadis (nr 1). Sygnowała je „Grupa Poszukiwania Alternatywnych Sposobów Oporu Społecznego” (GRASOS). Za tym szyldem kryli się: Ryszard Mueller, Eugeniusz Świderek, Grażyna Lipiejko, Zdzisław Dumowski. Przygotowano też drugi numer pisma, ale nie został on wydrukowany.[352] Pierwsze oświadczenie zostało także odczytane w „Radio Wolna Europa” przez dziennikarkę Alinę Perth - Grabowską. Następnego dnia (25 I 1983 r.) Marek Berak został aresztowany. Formalnie nastąpiło to na wniosek prokuratury we Włocławku, która przedstawiła mu zarzuty w sprawie rzekomych przestępstw politycznych popelnionych przed 13 XII 1981 r.[353] Przebywał w aresztach w Inowrocławiu, Mielęcinie i Toruniu mając systematycznie przedłużane sankcje prokuratorskie. Podczas pobytu w Areszcie Śledczym w Toruniu (czerwiec – lipiec 1983 r.) kontakt ze światem umożliwiała mu dr Sierdziesława Sadowska, lekarz – wolontariusz w tym areszcie. Marek Berak odmówił przyjęcia amnestii z 21 VII 1983 r. i został z aresztu wydalony siłą pięć dni później.[354] Grupa non – violence starała się rozpropagować sprawę Marka Beraka. Temu celowi służyła akcja opisana przez Ryszarda Muellera: Inną naszą działalnością było ściśle utajnione dotarcie w 1983 r., z inicjatywy i przy pomocy pracownika sądu NN[355] do bardzo obszernych akt sprawy, zgromadzonych przez SB i prokuraturę przeciwko Markowi Berakowi i złożonych w sądzie na potrzeby przygotowywanego procesu sądowego. Akcję te współorganizowała ze mną Grażyna Słupska. Cała ta wielka dokumentacja została przez mnie i z pomocą Grażyny Słupskiej sfotografowana (w mieszkaniu NN) w ciągu 3 dni, w celu wykorzystania jej do propagowania akcji nieposłuszeństwa obywatelskiego, tj. non – violence.[...] Podobne akta sprawy sądowej skierowane przeciwko Stanisławowi Śmiglowi [...] również zostały przez mnie sfotografowane w 1984 r., w ten sam sposób i przy pomocy tych samych osób.[356] Przez trzy miesiące ukrywała się w Trójmieście przed internowaniem przewodnicząca NSZZ RI „Solidarność” Regionu Toruńskiego – Zdzisława Meller. Po zatrzymaniu została ona zwolniona do domu.[357] Wszystkie ukrywające się osoby, pracujące w państwowych zakładach pracy zostały zwolnione i miały ogromne kłopoty ze znalezieniem zatrudnienia. Jedynie studenci, studiujący na UMK mogli bez przeszkód powrócić na uczelnię. 10. Obozy wojskowe i obozy pracy przymusowej. Ostatni internowani zostali zwolnieni w grudniu 1982 r. Władze wpadły więc na nowy pomysł izolowania „elementów niepewnych politycznie”. Od listopada 1982 r.działacze „Solidarności” powoływani byli na trzymiesięczne ćwiczenia rezerwy i umieszczani w specjalnych obozach wojskowych. W skali kraju pobór objął ok. 1500 „ekstremistów”.[358] W obozach działaczy „Solidarności” zmuszano do ciężkiej i zazwyczaj bezsensownej pracy. Komisje wojskowe nie zwracały jakiejkolwiek uwagi na ciężkie choroby lub kalectwo owych „rezerwistów”.[359] Toruński Informator Solidarności pisał: Do żołnierzy nie przyjedzie biskup ani Czerwony Krzyż. Jest to wszak wewnętrzna sprawa suwerennego państwa i nikomu nic do tego.Więzień w mundurze jest całkowicie bezbronny, odcięty od świata i poddany najrozmaitszym szykanom. Jest ich w Polsce kilka tysięcy, zgrupowanych w 13 obozach. Obozy te jeśli mieszczą się w obrębie jednostek to w odseparowaniu od zwykłych żołnierzy. Częściej jednak po prostu na dobrze strzeżonym odludziu. Nie ukrywa się tam przed nowo internowanymi, że siedzą za „Solidarność”, a obóz sam jest obozem karnym.[360] Owych więźniów – żołnierzy zsyłano z reguły daleko od miejsca zamieszkania. Związkowcy z Regionu Toruńskiego przebywali głównie w Trzebiatowie (m. in. Jan Olszewski, pracownik „Merinotexu”) i Czerwonym Borze, a tylko trzej w pobliskim Chełmnie. Przytoczmy fragment innego artykułu z Toruńskiego Informatora Solidarności na temat warunków panujących w obozie w Trzebiatowie: W obozie jest 70 osób. Miało być 72, ale 2 okazali się prawie ślepi i zostali zwolnieni. Inne defekty fizyczne, nawet poważne, nie były brane pod uwagę. Obóz przygotowany był od paru tygodni. Jednostka, w któryj się mieści, ma już bogate tradycje szlaku bojowego przeciwko „Solidarności”, czym nie omieszkał się pochwalić dowódca na pierwszym apelu. Jego żołnierze wyważali główną bramę Stoczni Gdańskiej w grudniu 1981 r. Na tymże apelu dowódca zapowiedział, żę: 1) w razie co każe rozstrzeliwać, 2) specjalnie przygotowani karatecy będą nokautować rezerwistów na placu apelowym, 3) codziennie 100-kilometrowe marsze. Miłe to przywitanie poprzedzone było konfiskatą dowodów osobistych oraz wstępnym przesłuchaniem, którego głównym punktem było pytanie o stosunek do „Solidarności” i jej władz. Odpowiedzi były już zresztą wiadome, ponieważ kartoteki ubeckie dotarły do Trzebiatowa wcześniej. Ten sam ton później na szkoleniu politycznym ( 2 razy w tygodniu po 3 godziny) i rutynowych przesłuchaniach: zniesławianie „Solidarności” i jej działaczy. Po pierwszym zbiorowym wysłuchaniu mszy św. poinformowano kategorycznie, że tego rodzaju „manifestacje” są niedopuszczalne.[361] Wyżywienie w obozie było fatalne, praca polegała na kopaniu dołów. Była ona zupelnie bezsensowna. Mnóstwo osób chorowało. Po zagrożeniu strajkiem głodowym udało się jednak wymusić zgodę na wspólne słuchanie radiowej mszy św.[362] Zebrani rezerwiści stawiali podczas jej odprawiania specjalnie sporządzony krzyż. Dnia 2 I 1983 r. władze wojskowe krzyż skonfiskowały. Rezerwiści odpowiedzieli strajkiem głodowym. Rozpoczęto więc wobec nich śledztwo o nie wykonanie rozkazu pójścia do stołówki. Wobec niektórych rezerwistów z Torunia kontynuowano je jeszcze po zwolnieniu ich z wojska.[363] Straszne warunki panowały w obozie w Chełmnie. Istniał on od 5 XI 1982 r. do 2 II 1983 r. Położony był on na zalewowym nadwiślańskim terenie, na tzw. Panieńskiej Kępie. Rezerwiści spali w namiotach ogrzewanych metalowymi piecykami. W nocy trzeba było pełnić dyżury przy ogniu. Dzień wypełniała dziesięciogodzinna praca przy kopaniu dołów lub ich zasypywaniu. Utrudniano bardzo praktyki religijne, zabierano rezerwistom krzyżyki, medaliki i obrazki. Widzenia z rodzinami trwały najpierw 15 minut, potem pół godziny, dopiero po czterodniowej głodowce zezwolono na dłuższe. Zdarzało się, że rodziny, które przyjechały z Gdańska lub Szczecina nie były dopuszczane do swoich bliskich.[364] Przytoczmy opis życia w obozie pochodzący z Gdańskiego czasopisma Gryps a przedrukowany przez Toruński Informator Solidarności: 5 XI 1982 r. przybyło 320 ludzi. Przyjęcie zaczęli od fryzjera, danych a na końcu lekarza.1/3 stanu niezdolna do ćwiczeń – kat. „D” , „E”, 20 osób bez przysięgi. Regiony Szczecin, Koszalin, Słupsk, Gdańsk, Elbląg, Olsztyn, Łodź. 10 XI 1982 r. odbył się strajk głodowy. Zabrano 40 książeczek za niewykonanie rozkazu jedzenia. Kadra jest z Chełmna, Włocławka, Szczecina. Do 20 XI 1982 r. zwolniono 6 osob, w tym 2 osoby rozszyfrowane jako ich. Zajęcia trwają od 700 do 1800[...]. Były trzy wypadki szoku penicylinowego, gdyż dają bez próbek. Głównym lekiem są zastrzyki wzmacniające. Szpital Wojskowy w Grudziądzu pełen, izba chorych pełna. Chorych po zastrzykach trzyma się w namiotach, gdzie obowiązują ich wszystkie zbiórki. W pierwszą niedzielę odwiedziny były po 30 minut przy obecności jednego z kadry. Jedzenie gorsze niż minimum. Pouczono nas, że przepustek ani urlopów nie będzie. Od części kadry i słuzby zasadniczej dwoiedzieliśmy się, że powiadomiono ich, że do jednostki przyjeżdżaja kryminaliści, za których trzeba się wziąć. W nocy pilnują nas uzbrojone patrole z innych jednostek. Z namiotów pozrywano wizerunki papieża oraz krzyżyki, a za niewykonanie rozkazu ciągnięcia do raportu. Polityczny 6 pododdziału, por. Dąbrowski powiedział, że goła kobieta wisząca w namiocie i papież to to samo. W trakcie zajścia na 6 pododdziale zastępca dowódcy oddziału do spraw politycznych mjr Małolepszy doprowadził do szoku żołnierza, który był bez przysięgi, ojca 2 dzieci, którego odwieziono do szpitala. Dowódca pułku mjr Łuczak wyzwał 2 żolnierzy od warchołów i bydlaków za to, że weszli do kawiarni dla kadry aby kupić ciastka, których nie było w kantynie. Do „wyróżniających się” oficerów należą: por. Grabowski ( 8 pododdział), kpt. Rokitnicki, porch. Kit, kpt. Łaba, ppor. Szulc (5 pododdział), mjr Małolepszy, mjr Gosz. Stan fizyczny i psychiczny niektórych ludzi bardzo zły. Żołnierzowi 7 pododdziału, zwolnionemu z wojska, podczas zajęć uszkodził się kręgosłup. Odwieziono [go] do szpitala.[365] Także rezerwiści z Chełmna nie zamierzali być pokorni. Dnia 6 listopada 1982 r. ok. setka owych więźniów – rezerwistów zorganizowała w Chełmnie manifestację, wznosząc okrzyki Niech żyje „Solidarność”.[366] W Chełmnie próbowano udzielać pomocy ofiarom tego „zielonego internowania”. W początkowym okresie jego istnienia jeden z rezerwistów wydostał się z terenu obozu i poinformował o warunkach panujących w nim proboszcza fary chełmińskiej – ks. Jana Kujaczyńskiego. Interweniował on u władz wojskowych w sprawie warunków panujących w obozie. Zorganizował też transport żywności i leków dla owych rezerwistów, wraz ze swoim wikarym ks. Czesławem Rajdą. Dary wypełniły po dach całego małego fiata. Leki do transportu dostarczyły dr Zofia Zychowa i Elżbieta Michalak.[367] Akcja represyjnego poboru do wojska trwały jeszcze w 1983 r. Jak się zdaje władze obawiały się na dłuższą metę kontynuować te praktyki, obawiając się złego wpływu owych rezerwistów na żołnierzy. Można sądzić, że przede wszystkim nie chciano dopuścić do rozpowszechnienia się w wojsku zwyczaju głodówek protestacyjnych. Warto dodać, że działacze „Solidarności” nieformalnie internowani w obozie rezerwistów w Chełmnie odbywali od 1984 do przynajmniej 1989 r. coroczne zjazdy, połączone z uroczystą mszą św. odprawianą przez ks. Jana Kujaczyńskiego, podczas której dziękowali Matce Boskiej Chełmińskiej za opiekę. Po mszy odbywały się spotkania w salce katechetycznej. Podczas jednego z takich zjazdów odsłonięta kamienna tablica z nastepującym napisem: Żołnierze – społeczeństwu chełmińskiemu. Obóz „Kępa Panieńska”, 05 XI 1982 – 02 II 1983. „Zachowaj mnie panie od rąk nikczemnika, od męża bezprawia, uchroń mnie od tych którzy obmyślają jak zachwiać kroki moje”, Księga Psalmów, Psalm 140, werset 5. Znamy kilka nazwisk ofiar owego „zielonego internowania” w Chełmnie. Oto one: Andrzej Łoziński (Koszalin), Leszek Olszewski (Olsztyn), Andrzej Adamczyk (Gdańsk), Tadeusz Marszałkowski (Słupsk), Benon Barańczyk, Jerzy Olszewski (Koszalin), Walerian Kukowski (Gdańsk), Zbigniew Sowiński (Gdańsk), L. Kołodziej (Koszalin).[368] Na szczegółowe wyjaśnienie czeka do dzisiaj sprawa tzw. obozów pracy przymusowej. W stanie wojennym można do nich było trafić za niewielkie spóźnienie do pracy lub inne „wykroczenie”. Zacytujmy opublikowaną w Toruńskim Informatorze Solidarności relację anonimowego młodego robotnika toruńskiego: 14 grudnia [1981 r.] spóźniłem się do pracy. Mój kierownik wyzwał mnie od elementów antysocjalistycznych. Mój kierownik wyzwał mnie od elementów antosocjalistycznych. Kazał mi się wynosić i przy mnie już chwycił za telefon. W nocy przyszło po mnie pięciu z dlugimi pałami. „Masz 15 minut na zabranie mydła, ręcznika i pożegnanie z rodziną”. Do rana siedziałem (razem było nas 15) na Bydgoskiej. Rano wsadzili nas do ciężarówki pod eskortą ZOMO, a ta eskorta tęgo w drodze rozgrzewala się wódką. Marzliśmy. Był niezły mróz. Przyjechaliśmy wreszcie do Wronek. Przywitał nas jakiś naczelnik. „Kto z was jest wierzący?” Wystąpiliśmy wszyscy. „Bo my mamy dla was klęczniki”. Przynieśli zwykłe taborety. Klękneliśmy na nich. „Modlić się głośno! Co, w butach? Ściągnąć!” Były wśród zomowcow śmichy chichy z brudnych i dziurawych skarpet. W czasie głośnych modłów padały razy pałami po gołych stopach. Na drugi dzień trudno było nam chodzić. Cele były zimne, z dziurami w szybach i ramach okien. Posiłki: mleko albo kawa i suchy chleb, na obiad zielone ziemniaki rozgotowane w wodzie. A trzeba było pracować. Przy wyrębie lasu. Do wychodka szło się pod eskortą. Kto siedział dłużej niż 5 minut i zapomniał gwizdać, dostawał pałą. Raz gdyśmy pracowali w innym miejscu, jeden zomowiec pozwolił jakiemuś chłopcu pójść na stronę. W międzyczasie zmieniła się warta. Nowi, nie poinformowani strażnicy zastrzelili go za „próbę ucieczki”. Wigilia smutna. Pierwsze i drugie święto objawiło się nam nieco lepszym jedzeniem i mszą świętą odprawioną przez przybyłego księdza. Po wspólnej spowiedzi i komunii poczuliśmy się lepiej. Niepewni jutra, czuliśmy się na każdą możliwość przygotowani. Pewnego dnia ( po 20 I ) kazali nam się zbierać. „Jedziemy!” Dokąd, czy do innego więzienia, czy do domu, nie wiedzieliśmy. Jechaliśmy ciężarówką, pociągiem i znowu ciężarówką. Dojechaliśmy wreszcie do Torunia. Wyrzucali nas pojedynczo po drodze. Niewybrednymi słowami traktowano nas podczas całego tam pobytu. Nie należymy do przewrażliwionych. Sami też się czasem wyrażamy. Ale tamci wykazali kunszt jakich mało w opluwaniu nas. Zauważyliśmy też, jaka jest różnica między zomowcami a zwykłą strażą więzienną. Dla tych ostatnich mam uznanie. Przyszedłem wreszcie do domu, legitymowany na moście przez patrol. W domu powitanie. Przez cały czas nic o mnie nie wiedzieli. Rano po pierwszej nocy w domu zjawili się. „Idziemy do komisariatu”. Od 7 do 12 stałem na korytarzu. Wreszcie wezwali mnie. Podsunęli jakiś papier. „Podpisz”. Nawet nie czytałem, podpisałem. Chciałem, żeby ten koszmar nareszcie się skończył.[369] Jak podkreśla Ryszard Kozłowski owe obozy pracy przeznaczone były w zasadzie dla tzw. elementu kryminalnego. Jednak w stanie wojennym trafiali do nich ludzie wcale nie należący do marginesu społecznego.[370] Największym bezprawiem było kierowanie do nich ludzi (z marginesu społecznego czy też nie) bez jakiegokolwiek wyroku sądowego.
- 50 lat minęło - Pierwszy wyrok dla SB-mana |
lista Wildsteina , IPN: konfident, ubek, poszkodowany w jednym worku |
Uwaga! dla konfidentów SB |
TW ,,Andrzej" |
Dlaczego to wyszło nam inaczej |
Stan Wojenny - Pierwsze godziny wspomnienie |
Łamanie prawa wyborczego przez urzędników |
teczka B. Andruchowicza |
Stowarzyszenie Wolnego Słowa Toruń - wolność słowa w Trybunale Konstytucyjnym Stowarzyszenie Wolnego Słowa W-wa - sprawozdanie - spotkanie po latach |
forumWpisz się do księgi gości |
od 2006.3.23. |
pobrane z FreeFind |
|