Kiedyś w otoczeniu Stanisława Śmigla było wiele osób ze świecznika, dziś pozostali mu jedynie najbardziej wypróbowani przyjaciele
Jedni mówią o nim w samych superlatywach: człowiek nietuzinkowy, lojalny, ideowiec, wszechstronnie uzdolniony, zawsze służący pomocą. Inni określają go jako twardego politycznego gracza, osobę upartą, wręcz despotyczną, która zwykle stawia na swoim. Dla wielu Stanisław Śmigiel, w latach osiemdziesiątych jeden z bardziej znanych działaczy opozycji demokratycznej, a jeszcze dekadę temu osoba w Toruniu bardzo wpływowa, dziś jest raczej na bocznym torze.
O legendzie toruńskiej "Solidarności" - tak często określany jest Śmigiel
w mediach - zrobiło się znowu głośno, kiedy najpierw
stracił pracę u wojewody Romualda Kosieniaka z SLD. A ostatnio z funkcji
pełnomocnika prezydenta Torunia ds. informacji
niejawnych zwolnił go lewicowy prezydent Michał Zaleski.
Jeszcze kilka lat temu Stanisław Śmigiel należał do tych osób, z których
opinią liczyły się wywodzące się z opozycji
demokratycznej toruńskie elity. Sam nigdy nie pchał się do pierwszego
szeregu. Za to dzięki jego wsparciu, również
finansowemu - jego firma "Panda-Tor" łożyła niemałe pieniądze na kampanie
wyborcze - wielu dawnych działaczy
solidarnościowych zrobiło kariery i to na najwyższych szczeblach władzy.
Dziś jednak, ci którzy na jego grzbiecie wypłynęli, raczej go omijają.
Pozostali jedynie najbardziej wypróbowani przyjaciele:
Krystyna Sienkiewicz, przed laty aktywna działaczka "Solidarności",
wiceminister zdrowia w rządzie Mazowieckiego, dziś
senator SLD-UP, Antoni Mężydło, obecnie poseł PiS i Jan Wyrowiński,
były poseł UW, ostatnio kandydat na prezydenta
Torunia, który w drugiej turze przegrał minimalnie właśnie z Michałem
Zaleskim.
Skazany na politykowanie
Ma pięćdziesiąt lat, pochodzi z Kikoła. Szkołę średnią skończył w Toruniu,
a potem w latach siedemdziesiątych
studiował na Politechnice Gdańskiej. Wtedy aktywnie zaczął działać
w Komitecie Obrony Robotników i piśmie
"Robotnik". Współpracował z Bogdanem Borusewiczem, Andrzejem Gwiazdą,
Anną Walentynowicz i oczywiście
Lechem Wałęsą.
- Bez polityki nie wyobrażam sobie życia, choć zawsze byłem raczej
obserwatorem, czasem tylko uczestnikiem. Nie, nie byłem
ważny - mówi skromnie Stanisław Śmigiel, który po studiach zaczął pracę
w toruńskim Merinoteksie. Kiedy powstawała
"Solidarność" Śmigiel był po raz pierwszy na bezrobociu. Jak wspomina,
wyrzucono go z pracy za całokształt: założenie
KOR-u w Toruniu, kolportaż nielegalnych wydawnictw i bojkot pierwszomajowego
pochodu. Ale w sierpniu 1980 roku w
czasie strajków był jedną z 21 osób, które otrzymały sankcję prokuratorską.
Po zarejestrowaniu NSZZ "Solidarność" nie objął żadnej eksponowanej
funkcji. Ba, tak był pochłonięty działalnością, że - jak
mówi - nie zdążył się formalnie do "S" zapisać.
13 grudnia 1981 został internowany. Do lipca 1982 roku przebywał w
Strzebielinku i Potulicach. Po wyjściu z więzienia
zaangażował się w nielegalną działalność wydawniczą oraz podziemną
telewizję, która nadawała audycje w Toruniu wchodząc
na wizję i fonię oficjalnego programu.
- To doprowadzało bezpiekę do szału, ale jedna z emisji zakończyła
się wpadką i dostałem półtora roku w zawieszeniu -
wspomina Śmigiel.
Kilka lat później był w komisji weryfikującej pracowników Służby Bezpieczeństwa.
Obalacz ustroju
- On zaraził mnie politykowaniem - przyznaje poseł PiS, Antoni Mężydło,
który dzielił w czasach studenckich razem ze
Śmiglem pokój w akademiku. - Jaki jest Staszek? Zawsze imponowała mi
jego odwaga, ogromna wiedza. Wiele osób, które
są na eksponowanych stanowiskach, nie dorównuje Śmiglowi, a wielu zawdzięcza
mu swój sukces polityczny.
- Ze Stasiem znamy się całe wieki. To człowiek nietuzinkowy. Czy ma
wady? Jest bardzo twardy, uparty, choć nie wiem, czy
to wada. Jak się uprze do jakiejś sprawy, to potrafi naciskać, jak
będzie trzeba kogoś bronić, to będzie bronił - mówi Jan
Wyrowiński, przyznając, że i na jego zaangażowanie w działalność
opozycyjną wpływ miał Śmigiel.
Senator Krystyna Sienkiewicz poznała Śmigla w połowie osiemdziesiątego
roku:
- Bardzo mnie zaintrygował, na pierwszy rzut oka niepozorny, a tyle
wielkich rzeczy zrobił. Faktycznie kierował całym
podziemiem toruńskim, ale nigdy nie eksponował się. Przy jego wsparciu
działał u mnie w domu Klub Myśli Politycznej. Stasiu
często spraszał różne ważne osoby: Andrzeja Gwiazdę, Lecha Kaczyńskiego,
Stefana Bratkowskiego, Bogdana Borusewicza,
Jacka Kuronia.
Główny rozgrywający
W 1989 roku Śmigiel był szefem sztabu wyborczego Komitetu Obywatelskiego
na województwo toruńskie i włocławskie w
wyborach do Sejmu i Senatu. Senatorami z toruńskiego wtedy zostali
Alicja Grześkowiak i Stanisław Dembiński. Posłami
Krzysztof Żabiński i Jan Wyrowiński. Z włocławskiego do Senatu wszedł
m.in. Bartłomiej Kołodziej.
Rok później przy jego wsparciu w 50-osobowej Radzie Miasta Torunia
zasiadło aż 47 przedstawicieli KO.
- To był wielki sukces i faktycznie duża w tym zasługa Stanisława Śmigla
- wspomina Krystyna Dowgiałło, radna Torunia.
- W tamtym czasie wpływy Śmigla były ogromne. Prezydentem Torunia był
Jerzy Wieczorek, wojewodą Andrzej Tyc, obaj z
Komitetu Obywatelskiego. W Warszawie też rządzili jego przyjaciele
z opozycji. Chociaż mógł sięgnąć po jakiś ważny stołek,
nie zrobił tego, bo był zbyt uczciwy - mówi dawny znajomy. Jego zdaniem
piętą achillesową Śmigla jest wada wymowy.
Kłopoty z komunikowaniem stały się poważną barierą w karierze politycznej.
Dlatego Śmigiel postawił na biznes. Już w 1988 roku utworzył firmę
inżyniersko-informatyczną "Panda-Tor". Jego wspólnikami
byli znani działacze opozycyjni m.in.: Jan Wyrowiński, Grzegorz Górski
(później wiceminister URM premiera Jana
Olszewskiego), Ignacy Dudojć (później wiceszef kancelarii premiera
Jana Krzysztofa Bieleckiego), ale formalnie udziały w
spółce miały ich żony.
Upadek na życzenie
- Był dobrym przedsiębiorcą, niestety zbyt miękkim dla ludzi i dlatego
mu się nie udało - mówi poseł Antoni Mężydło.
Proszący o anonimowość znajomy Śmigla z dawnych lat mówi:
- "Panda-Tor" padła na własne życzenie. Działając w branży inżyniersko-informatycznej,
mając tak wielkie kontrakty - nie
tylko w naszym województwie, ale na terenie całego kraju i to z dużymi
przedsiębiorstwami, zdobywając pierwsze nagrody na
różnych branżowych targach, trzeba było dużej sztuki, żeby popaść w
tarapaty. Po prostu w pewnym momencie zamiast się
rozwijać stanęła w miejscu, bo Śmigiel i wspólnicy zajęli się za bardzo
polityką. Sam Śmigiel był w ROAD, potem w Unii
Demokratycznej, Unii Wolności. Angażował się w różne akcje - wybory
lokalne, prezydenckie, kiedy kandydowali Tadeusz
Mazowiecki i Jacek Kuroń. A firma leżała odłogiem.
Stanisław Śmigiel przyczyny ostatecznego upadku swojej firmy w 2001
roku tłumaczy stanem zdrowia:
- Od 1999 roku zacząłem mieć problemy z ciśnieniem, postanowiłem poszukać
spokojniejszego zajęcia. Akurat wtedy
pojawiło się zapotrzebowanie na specjalistów od informacji niejawnych.
A, że pod egidą "Panda-Tor" przygotowywałem
projekt systemów łączności teleinformatycznych baz danych i oprogramowania
dla mającego powstać w Toruniu Centrum
Koordynacji Ratownictwa i Ochrony Ludności - byłem zorientowany w temacie.
Wydeptywałem różne ścieżki, poznałem
pracę policji i straży od podszewki.
Strażnik informacji
Pierwszy urzędniczy etat pełnomocnika ds. informacji niejawnych dostał
w Kujawsko-Pomorskim Urzędzie Wojewódzkim za
czasów AWS-UW. Dopóki rządził wojewoda Józef Rogacki, wszystko było
w porządku. Problemy zaczęły się, kiedy władzę
przejęło SLD i nastał wojewoda Romuald Kosieniak.
- Powodem dymisji było niewywiązywanie się z zaleceń kontroli wewnętrznych
i zewnętrznych - informuje Małgorzata
Dysarz, rzecznik wojewody Romualda Kosieniaka. - Nie było kraty, tajne
dokumenty były źle zabezpieczone. Pan wojewoda
zgłaszał swoje uwagi, ale pan Śmigiel nie reagował, więc w końcu został
odwołany. Pan wojewoda zaproponował mu
stanowisko inspektora, ale propozycja została odrzucona.
W samych superlatywach o Śmiglu mówi natomiast rzecznik wojewody Józefa
Rogackiego Adam Soroko, obecnie zastępca
dyrektora kancelarii prezydenta Bydgoszczy.
- Bardziej kompetentnej osoby na tym stanowisku nie będzie. Wywiązywał
się rzetelnie ze swoich obowiązków, dlatego
uważam, że zwolniono go z powodów politycznych. Bez podstaw merytorycznych,
bo gdyby było inaczej, nie wygrałby
procesu w sądzie pracy. To przecież Śmigiel na miesiąc przed dymisją
zorganizował w Toruniu pod patronatem wojewody
ogólnopolską konferencję na temat terroryzmu. To był duży sukces. W
konferencji wzięli udział specjaliści z całej Polski, w
tym z kancelarii premiera Millera.
Stołek u prezydenta
Po zwolnieniu z urzędu wojewódzkiego Śmigiel nie był długo bezrobotny.
Wkrótce został pełnomocnikiem prezydenta Torunia
ds. informacji niejawnych.
I pewnie byłby to stanowisko utrzymał, gdyby w toruńskim magistracie
nadal urzędował Wojciech Grochowski. Na pewno nie
byłoby też dymisji, gdyby wybory wygrał wspierany przez niego Jan Wyrowiński.
Dymisję Śmigiel otrzymał w sylwestra.
- Najbardziej zabolała mnie opinia, że jestem niekompetentny - mówi
Stanisław Śmigiel, pokazując plik dokumentów
poświadczających jego kwalifikacje i osiągnięcia. Jedno z ostatnich
to wdrożenie pierwszego w Polsce programu
komputerowego do ochrony informacji niejawnych. - Korzystają z tego
w ministerstwie gospodarki, kilku urzędach
wojewódzkich, a mnie wyrzuca się za niekompetencję.
Koniec synekury?
- Ta dymisja to decyzja polityczna, a stwierdzenie prezydenta Zaleskiego,
że miejsce legend jest na półkach bibliotecznych, jest
nie na miejscu - ocenia krótko poseł Antoni Mężydło.
Zdziwiona formą dymisji, a zwłaszcza uzasadnieniem, które podał dziennikarzom
prezydent Zaleski jest senator Krystyna
Sienkiewicz:
- Traktuję to w kategoriach plebiscytu na złote usta.
Prezydenta Zaleskiego broni poseł SLD Bogdan Lewandowski:
- Najpierw trzeba jasno powiedzieć, że zatrudnienie Śmigla w charakterze
urzędnika było decyzją polityczną.
- Proszę nie rozpatrywać dymisji pana Śmigla w kategoriach politycznych.
Toruński Urząd Miasta to nie ministerstwo obrony.
Pełen etat dla pełnomocnika ds. informacji niejawnych to była synekura,
na którą pana Śmigla posadzili koledzy. Nie mogłem
tego tolerować, bo na tym stanowisku wystarczy ćwierć, góra pół etatu
- mówi prezydent Michał Zaleski. - Inna sprawa to
moje zastrzeżenia do sposobu, w jaki pracował pan Śmigiel. Nie informował
mnie na bieżąco o swojej działalności, nie
zapewniał właściwej ochrony dokumentom, nie opracowywał planów postępowania.
Także dopiero w ostatnich dniach
poinformował mnie o swojej wiedzy i fachowości inżynierskiej oraz o
znacznych doświadczeniach zawodowych w tym
zakresie. Umożliwia mi to zaproponowanie panu Śmiglowi stanowiska w
urzędzie związanego z jego zawodem, a nie z
informacjami niejawnymi.
powrót do str. gł.